TELEFON DLA KOBIET DOŚWIADCZAJĄCYCH PRZEMOCY

Телефон для жінок, які зазнають насильства

CZYNNY PONIEDZIAŁEK-PIĄTEK
OD 11.00 DO 19.00

Активний з понеділка по п’ятницю з 14:00 до 19:00

Szukaj
Close this search box.

„Matka Polka Feministka” | Recenzja książki Joanny Mielewczyk

Autorka recenzji: Joanna Czubaj

niw„Feminizm kończy się tam, gdzie trzeba wnieść pralkę na szóste piętro”, mówią ci, którzy feminizmu nie lubią. I o ile każda feministka dzielnie odpowie, że tę pralkę sama wniesie, to problem pojawia się dalej. Bo feminizm nie kojarzy się z praniem, ani ze sprzątaniem, zmywaniem, wycieraniem nosów. Więc czy da się być Matką Polką i na dodatek jeszcze feministką?

„Matka Polka Feministka” – tak brzmiał tytuł audycji Joanny Mielewczyk, której przez cztery lata można było słuchać w radiowej Trójce. Jej książka o tym samym tytule to kontynuacja relacjonowanych tam wcześniej historii, ale ich znajomość nie jest konieczna, aby po nią sięgnąć. Mamy więc matki-feministki, ale też ojców-feministów, mamy całe rodziny i samotnych-samodzielnych rodziców. A nawet rodziców bez dzieci.

Autorka zabiera nas w świat zupełnie obcy dla tych, co dzieci nie mają lub dla których rodzicielstwo to najbardziej naturalna rzecz na świecie. Bo tutaj nic nie jest łatwe. Są to historie niezwykle trudne do opowiedzenia i do odbioru, a ich autentyczność jedynie to wzmaga. Opowieści o trudnościach z zajściem w ciążę, o chorobie dziecka, o wychowywaniu w pojedynkę, o oczekiwaniach i zderzaniu się z rzeczywistością. I z każdej promieniuje cała gama emocji tak silnych, że choćby się chciało całość przeczytać w jeden wieczór, to psychicznie może być z tym bardzo ciężko.

Jest to bardzo dobra książka, która przybliża przeciętnemu człowiekowi rodzicielstwo dalekie od tradycyjnego, ale jest też strzałem w dziesiątkę dla każdej feministki i każdego feministy. Przytoczone historie to świetny sposób na zrewidowanie własnych poglądów i odczuć w kwestiach określanych ogólnie jako światopoglądowe. Joanna Mielewczyk próbuje nam powiedzieć, że nic nie jest takie proste, ale jednocześnie nigdy nie narzuca żadnego zdania. Pozwala swoim bohaterom mówić za siebie. Ona tylko przemyka gdzieś w tle, dając im głos. Nie dobiera ich także tendencyjnie – wręcz przeciwnie – są to takie tematy, które zmuszają do namysłu. Tam gdzie jest chore dziecko, nie jest trudno współczuć, rozumieć. Ale potem jest ciąża groźna dla życia, o którą się jednak walczyło. Jest długo wyczekiwane rodzicielstwo za pomocą in vitro. Jest przerwanie ciąży, którego się do dziś głęboko żałuje. Są problemy tak bardzo z zewnątrz niezrozumiałe: że się nie urodziło siłami natury. Że się nie ma pokarmu. Że to oznacza, że jest się złą matką.

Nie brakuje tu również panów – pojawiają się istotne pytania o ojcostwo i jego miejsce w naszym społeczeństwie. Niektórzy stanęli na wysokości zadania, inni wciąż próbują się w tej kwestii odnaleźć. Z książki jednak wypływa smutny wniosek: o ile na szczeblu rodzinnym wszystko układa się dobrze lub zmierza w tym kierunku, w szerszej perspektywie dla ojców miejsca brak. Na salach porodowych są traktowani jak wrogowie, w publicznych toaletach wciąż brak stanowisk do przewijania dzieci, a o ojcostwie wciąż mówi się, że jest „niemęskie”.

Przyznam się bez bicia, płakałam dwa razy. Tej książki nie powinno się czytać analitycznie, tylko czuć. Wysłuchać tym, którym dano głos.

 

„To zwyczajna rozmowa o rodzicielstwie. O blaskach i cieniach. O radościach i smutkach. O codzienności.”„Matka Polka Feministka” Joanna Mielewczyk.

 

Korekta: Klaudia Głowacz

 

„Tancerka” – pokochać ból… | Recenzja filmu

Autorka recenzji: Izabela Pazoła

plakat B2.cdr

„Tancerka” – pokochać ból… 

Film to portret Loïe Fuller (1862-1928), zapomnianej współcześnie tancerki, która na stałe zapisała się w historii tańca, i która wprowadziła do niego nowe elementy. Jej przedstawienia stanowiły dopracowany show. Dzięki światłu, lustrom, tworzyła prawdziwe arcydzieła. Ulubienica artystów francuskiej Belle Epoque. Regularnie występowała na scenie słynnego kabaretu Folies Bergères u schyłku XIX w. Od innych tancerek Fuller odróżniała się tym, że jej występy były kolorowym widowiskiem, precyzyjnie przez nią zaplanowanym z wykorzystaniem wielokolorowego oświetlenia elektrycznego, nieskończonej ilości jedwabnych tkanin i bambusowych prętów, które przymocowywała sobie do ramion. Dzięki takim zabiegom mogła zmieniać się na scenie w efektowne motyle czy egzotyczne kwiaty, co inspirowało paryską bohemę: malarzy, poetów, rzeźbiarzy, choreografów i filmowców, m.in. Toulouse-Lautreca, Rodina, Stéphane’a Mallarmé oraz braci Lumière. Stworzyła nowy gatunek – taniec serpentynowy.

To portret kobiety walczącej z różnymi przeciwnościami losu, a przede wszystkim z bólem, nieznośnym wręcz paraliżującym, mimo to na scenie dającej z siebie wszystko, dążącej bezustannie do perfekcji. Loïe Fuller – Amerykanka, jedna z tych kobiet, które w początkach XX wieku zrewolucjonizowały sztukę tańca.

Dopiero spotkanie z młodziutką, niezwykle uzdolnioną Isadorą Duncan doprowadziło do upadku gwiazdy… choć fakty przedstawione z filmie nie do końca mają odzwierciedlenie w rzeczywistości. Rywalizacja Duncan i Fuller ma w filmie charakter nie tylko erotyczny, czy romantyczny. Kontrastują tu zarówno charaktery postaci, jak i style tańca. Neurotyczna Loïe tańczy (w tej roli Soko, francuska piosenkarka), ukrywając swoje ciało w fałdach materiału i refleksach światła; taniec wyniosłej Isadory (Lily-Rose Melody Depp) jest zaś cielesny cielesnością antycznych posągów. Młoda Depp ze swoją filigranową buzią rozpieszczonej porcelanowej laleczki doskonale pasuje do roli kusicielki, znakomicie przeciwstawia się surowości Soko. Reżyserka celowo opowiada o tej relacji w niedopowiedzeniach, starając się chwycić aurę nienazywalnego uczucia.

Jest to debiut fabularny Stéphanie Di Giusto. Moc debiutu francuskiej reżyserki tkwi w niedopowiedzeniach. Na niespełna dwugodzinny seans przypada wielogodzinna rekonstrukcja fabuły w umyśle widza. Relacje między postaciami nakreślone są niemal imresjonistycznie. Bez większego trudu można je zrozumieć. Podobnie rzecz ma się z fabułą między kolejnymi punktami zwrotnymi akcji.

Film zaciekawia na poziomie wizualnym, zachwyca wysublimowaną oszczędnością kadrów. Niczym paryscy moderniści Di Giusto bawi się oświetleniem, wykorzystuje nowatorskie osiągnięcia przełomu XVIII i XIX wieku oraz dostrzega estetyczną wartość w różnicach faktur, ciężkościach, konfrontowaniu wnętrz i otwartych przestrzeni. Ogromne wrażenie robi również taniec głównej bohaterki. Bez problemu można wczuć się w widownię tamtych czasów i zrozumieć, dlaczego Fuller nie schodziła z afiszy Folies Bergère.

Najbardziej interesującym elementem filmu są zdjęcia Benoîta Debiego. Wszystkie emocje, począwszy od wielkiej wrażliwości, przez pasję, determinację, aż po wyniszczającą zazdrość, które wypływają z ekranu, mają swoje źródło właśnie w kadrach belgijskiego twórcy. Dopełnione odpowiednią grą świateł i solidną, muzyczną oprawą, tworzą wizualny raj dla oka, w którym można się zatracić.

„Tancerka” to film o kobiecie, która tak naprawdę tancerką nie była. To film o artystce, która właściwie z niczego zrobiła intrygującą sztukę, zachwycającą ludzi na całym świecie pomimo upływu lat. To film o bólu. To jeden z tych zwykłych-niezwykłych obrazów, które oprócz tego, że mówią o sztuce, same w sobie są magnetycznym doświadczeniem artystycznym.

 

Korekta: Klaudia Głowacz

Kobiety wygumkowane z historii – recenzja książki „Kobiety Solidarności” Marty Dzido

Kobiety wygumkowane z historii – recenzja książki „Kobiety Solidarności” Marty Dzido

Autorka recenzji: Izabela Pazoła
Źródło obrazka: Świat Książki

 

90090139 kobiety solidarnosci.indd

Historia jest pisana przez zwycięzców– twierdził Churchill, i to stwierdzenie nic a nic nie straciło na aktualności. Na początku, zanim powstała książka był film, który autorka, Marta Dzido, nakręciła wspólnie z Piotrem Śliwowskim. Podczas montażu dokumentu zebrano jednak tyle materiałów, że narodził się pomysł na książkę, która obecnie doskonale uzupełnia się z filmem tworząc ciekawą kreację roli, jaką w początku istnienia „Solidarności” pełniły kobiety.

Kiedy w sierpniową sobotę 1980 roku zadowoleni z podwyżki płac robotnicy zakończyli strajk i chcieli wyjść ze Stoczni Gdańskiej, to kobiety: Alina Pienkowska i Anna Walentynowicz zamknęły bramy, tym samym rozpoczynając strajk solidarnościowy. To one odważyły się przeszkodzić, to kobiety walczyły za Polskę – nie przestały, mimo szykan i wielu kłód rzucanych im pod nogi w czasach aresztowań i internowań.

Było ich w ruchu tyle samo, co i mężczyzn, 50%. Jednakże z biegiem czasu, to mężczyźni stawali się ojcami sukcesu „Solidarności”, pełnili funkcje przywódcze, a one niknęły w ich cieniu. W roku 1981 na I Zjeździe Solidarności kobiety stanowiły już tylko 7% delegatów[1]. Rolę kobiet umniejszano, a je same wręcz spychano w publiczną niepamięć. Dlaczego? Czyż nie walczyły o prawa pracownicze tak samo jak mężczyźni? Co spowodowało, że zapomniano o nich, wręcz starannie wygumkowano…? A jeśli już wspomniano, czy pokazywano – to jako te, które dzielnie wspomagały bohaterskich działaczy „Solidarności” robiąc im kanapki. To, że na równi z nimi strajkowały, a potem były internowane, siedziały w więzieniu – to nie znaczyło nic w obliczu historii, którą przecież piszą zwycięzcy. Części z nich w wyniku tej walki odebrano dzieci, przekazując je do domów dziecka, część w wyniku ciężkich warunków poroniła ciąże. To o nich jest ta książka, o kobietach walczących mimo wszystko i na przekór.

Marta Dzido przedstawia te, do których udało się jej dotrzeć w trakcie zbierania materiałów do filmu. Część z nich nadal jest aktywna i działa społecznie (Barbara Labuda, Henryka Krzywonos-Strycharska, Jadwiga Staniszkis), część natomiast w wyniku szykan, jakich doznała w trakcie stanu wojennego a także tuż po nim – zdecydowała się na emigrację i już nigdy nie wróciła na stałe do Polski (Ewa Ossowska).

Jedną z najważniejszych bohaterek książki jest Ewa Ossowska, która choć w pewnym momencie stała się sekretarką przywódcy strajku, Lecha Wałęsy, to dziś jest przez wielu zapomniana nawet z imienia. Kobiety bowiem – w narracjach swoich kolegów – wydają się jedynie tłem dla walecznych mężczyzn, żonami wiernie czekającymi na internowanych. Nie mają prawa do bycia bohaterkami, zapomina się o nich, wymazując je z powszechnej pamięci.

Książka „Kobiety Solidarności” została rzetelnie napisana przez autorkę, skrupulatnie opisując zryw solidarnościowy z 1980 roku widziany z perspektywy kobiet. Dzido szczegółowo opisała wiele faktów z tamtego okresu i dotarła do mnóstwa kobiet, które zostały wymazane z kart historii, a brały czynny i aktywny udział w dziejących się wtedy wydarzeniach przywracając na nowo pamięć o nich wszystkich. Solidarność jest kobietą i nic nie jest już w stanie tego zmienić.


[1] Marta Dzido, „Kobiety Solidarności”, Warszawa: Świat Książki 2016, s. 88.

 

Korekta: Klaudia Głowacz

„7 sposobów na bolesne miesiączki, czyli jak przemienić ból w przyjemność” | Recenzja książki

Recenzja książki „7 sposobów na bolesne miesiączki, czyli jak przemienić ból w przyjemność”
Autorki książki: Natalia Miłuńska, Voca Ilnicka
Autorka recenzji: Martyna Wilk

 

sposob_na_bolesne_miesiaczkiOstatnie, o czym jest ta książka, to miesiączkowanie.

„7 sposobów na bolesne miesiączki, czyli jak przemienić ból w przyjemność” miało rozkodować jedno z kluczowych tabu współczesnej polskiej kultury – fakt, że kobiety miesiączkują i cierpią z tego powodu. I owszem, książka uczy, jak sprawić, by ból związany z krwawieniem zniknął.

Nie uciekając ani od problemów zdrowotnych powodujących bolesne miesiączkowanie, ani od znaczenia diety dla zdrowia kobiety i jej samopoczucia w trakcie menstruacji, autorki książki zabierają czytelnika w świat, który musi wydać się obcy wychowanemu w naszej kulturze paradoksu człowiekowi: hedonistycznemu w stosunku do świata, lecz pełnemu wyuczonego wstydu do intymności względem samego siebie. Ale narracja książki sprawia, że to, co niezrozumiałe, bo nieznane, okazuje się instynktownie bliskie – nie na poziomie myśli i przekonań, lecz emocji. I to emocje właśnie okazują się bardziej logiczne niż doświadczenie przekazywane w surowej wiedzy.

Książka uwypukla prostą tezę: kobiety w polskiej kulturze cierpią fizycznie i psychicznie podczas menstruacji, bo względem innych powinny zachowywać się tak, jakby miesiączka nie istniała, a same przed sobą mają udawać, że krwawienie jest nieistotne. Autorki z łatwością pokazują kuriozalność tej rzeczywistości – robią to, stawiając naszą tradycję na tle przekonań i obyczajów innych kultur, dla których krwawienie kobiety jest wielkim, otwarcie wyrażanym szczęściem nie tylko dla niej samej, lecz także dla całej społeczności.

Jak zatem zamienić polską opowieść o pieluszkach noszonych przez mamę raz w miesiącu w święto czerwonego namiotu? Dlaczego PRL nauczył kobiety wsłuchiwać się w swoje ciało? Czemu uciekamy przed bólem, zamiast zrozumieć, że to właśnie on podpowiada, jak wyzdrowieć? Dlaczego warto uczyć się chodzić po schodach tak, by czuć swoje stopy? Jak zrozumieć, że kobieta nadaje się do wszystkiego w życiu prywatnym i społecznym właśnie dzięki temu, że jest w cyklu? Czemu odzyskujemy sprawczość wtedy, gdy przestajemy kontrolować? Jak zamienić ból miesiączkowy w niezawodne narzędzie samopoznania? Dlaczego czułość i dzikość są tym samym? Jak kobieca mądrość rozbija opozycję między kulturą a naturą? Kto boi się kobiecej niestałości, zamiast z jej cyklicznej zmienności czerpać wiedzę o człowieku i świecie? Kto komu wmawia, że uczuciowość jest brakiem logiki? Kto powtarza, że ból miesiączkowy to wymysł przewrażliwionych kobiet, dlatego mają obowiązek go znosić? Jak długo można udawać, że ciało jest mniej ważne niż rozum? Ile razy trzeba przeżyć swoją pierwszą miesiączkę, by wreszcie przeżyć ją z radością? „7 sposobów…” odpowiada nie tylko na te pytania.

Wielką zaletą książki są przedstawione w niej rzeczywiste i intymne doświadczenia bardzo wielu kobiet, a także refleksje autorek wynikające z ich wieloletniej pracy z kobietami, przede wszystkim nad zrozumieniem swojej cielesności i seksualności. Nieocenionym atutem publikacji jest także jej kobiecy sznyt: naturalnie i skutecznie łączy pragmatyczną wiedzę medyczną z tym, co mistyczne. Czy jednak znajdzie zrozumienie w kulturze, która tak często wstydzi się cielesności wyrażonej pięknym, bo taktownym, językiem i wrażliwości nieprzysłoniętej cynizmem?

 

 


Korekta: Klaudia Głowacz

„O matko! Umrę…” – czyli rak widziany z innej perspektywy | Recenzja filmu

„O matko! Umrę…” – czyli rak widziany z innej perspektywy

Autorka recenzji: Izabela Pazoła

Źródło grafiki: Filmweb

 

omatkoumre_600xautoTo film, który stosunkowo niedawno zagościł na ekranach polskich kin. Debiutancki, pełnometrażowy film belgijskiego reżysera Xaviera Serona, to studium relacji paranoicznej, wyczerpującej, a nawet makabrycznej pomiędzy głównymi bohaterami. Na nasze szczęście sam Seron z tym hor-rendum nie przesadził, bo zamiast tworzyć obraz patetyczny, sięgnął po konwencję czarnej komedii.
Czym jest rak? Czy ta choroba przenoszona jest drogą płciową, czy też pojawia się z powietrza, a może przekazujemy ją sobie przez dotyk? Główny bohater, to 37-letni hipochondryk Michel (Jean-Jacques Rausin). Jest niespełnionym aktorem, którego życie zawisło w próżni. Pracuje w sklepie z AGD ze swoim jedynym przyjacielem, prawdopodobnie Polakiem – Darkiem (Serge Riaboukine). W wolnym czasie jego życie toczy się wokół dwóch silnych kobiet, które owinęły go sobie wokół małego palca, których życzenia spełnia bez ociągania i marudzenia. Pierwszą z nich jest matka, Monique, która wykorzystując swoją chorobę nowotworową, manipuluje synem, wywołując w nim poczucie winy. Jest ona monolitem przytłaczającym wszystko inne, dominuje. Michel związany jest z nią niewidzialną pępowiną, co budzi u niego sprzeczne odczucia. Z jednej strony marzy o uniezależnieniu się, ale z drugiej – jest niezdolny do porzucenia rodzicielki, tym bardziej że ta jest umierająca. Umiera na raka piersi. Drugim bokiem tego swoistego trójkąta jest Aurelie, jego dziewczyna, chimeryczna malarka pragnąca sławy i miłości. Każda z nich chce zawładnąć życiem Michela, który sam próbuje walczyć ze swoimi chorymi lękami… Wierzy bowiem, że od matki wraz z życiem otrzymał też śmierć, a nawet raka. Wiara w to napędza jego ekscentryczne zachowanie, wkręca go w coraz bardziej paranoidalną rzeczywistość. Wszystko to dzieje się po to, aby przybliżyć widzom poważne tematy związane z naturą człowieka bez popadania w moralizatorskie czy akademickie tony. Debiut Xaviera Serona to czarna komedia, z naciskiem na kolor black…
Powyższa historia stanowi jedynie ramy filmu. Wyznacza punkty odniesienia, definiuje siły, które determinują zachowania głównego bohatera. Reżysera bardziej interesuje życie psychiczne Michela i to, jak radzi sobie z agresywnymi pragnieniami i toksyczną zależnością. Więź z matką pozbawia go psychicznej powłoki ochronnej, która w normalnych warunkach stanowi barierę przed destrukcyjną świadomością faktu, że każdy dzień życia jest dniem, w którym ktoś umiera. Reżyser stara się to pokazać, stąd w filmie pojawiają się abstrakcyjne sceny. Z samą fabułą mają one niewiele wspólnego, ale stanowią symboliczną reprezentację stanu ducha bohatera, jego apatii, bierności, zamykania się w kloszu, który pozwala mu się łudzić chwilami wytchnienia.
Jeszcze istotniejszą funkcję pełni w tym obrazie komizm. Sceny takie jak wizytacja w remontowanym domu starców, piknik na radioaktywnej plaży, czy badanie piersi u lekarza z towarzyszeniem szkieletu są esencją tego, czym dobra czarna komedia powinna być. Co jednak istotne, choć każda z tych scen jest zabawna, to zarazem pełno w nich mroku – wnosi go świadomość ulotności ludzkiej egzystencji i bliskości końca.
Przeplot symboli religijnych, strachu przed śmiercią, czarnego humoru z żywą muzyką barokową, prowadzi do niejednoznacznej percepcji filmu. To odważne i nieszablonowe podejście do odwiecznych tematów. Ciekawe stylistycznie wybory głównego bohatera sprawiają, że stajemy się zwolennikami tego obrazu i śmiejemy się w głos.
Seron lawiruje między humorem, dramatem a makabreską. Nie tylko nie boi się wyrazistych kontrastów – to na nich opiera swoją opowieść. Zamiłowanie do kontrastów u reżysera wzięło się z chęci nawiązania do baroku. Spoglądając na obrazy mistrzów z tamtego okresu, zauważymy w nich wyraźną opozycję między jasnością a mrokiem. Dominował światłocień, kontrasty barw, nieregularność form, a w samej tematyce dzieł często powtarzał się motyw śmierci i przemijania.
Film jest wyraźnie barokowy w swym odbiorze. Reżyser się z tym nie kryje, a wręcz umieszcza w swoim dziele wiele tropów, które mają dać wprawnemu obserwatorowi znać, z czym ma do czynienia. W „O matko! Umrę…” są liczne odwołania do ikonografii barokowej, pojawia się reinterpretacja obrazu „Kobieta z brodą” José de Ribery czy „Cudu laktacyjnego św. Bernarda” Alonso Caro, jest też muzyka Bacha, Purcella i Händela. Belgijski twórca nie boi się sięgać po oryginalne rozwiązania, manipulować konwencją, na zmianę bawić i wygrzebywać na wierzch lęki egzystencjalne. Tworzy to film charyzmatyczny, na swój sposób magiczny i bardzo wyrazisty, wymagający wiele od widza, ale dający sporo w zamian.

 

Korekta: Klaudia Głowacz

Recenzja filmu „Nawet nie wiesz jak bardzo Cię kocham” w reżyserii Pawła Łozińskiego

Recenzja filmu „Nawet nie wiesz jak bardzo Cię kocham” w reżyserii Pawła Łozińskiego

Autor tekstu: Michał Żakowski

Źródło zdjęcia: Filmweb

 

nawet nie wiesz

 

 

Psychoterapia to temat tabu. “Idź na terapię” zdarza się nam mówić wtedy, gdy uznajemy czyjeś słowa lub działania za niedorzeczne. Czym rzeczywiście jest psychoterapia, jak wygląda jej przebieg i kto z niej korzysta? Możemy się temu przyjrzeć dzięki nowemu filmowi Pawła Łozińskiego.

W trakcie godzinnego seansu obserwujemy zmagania matki i córki z własną przeszłością. Pierwszy raz od lat mają okazję szczerze porozmawiać o tym, dlaczego nie mogą się ze sobą dogadać. Obserwujemy, jak trudno przychodzi im zebranie myśli. Każda z nich ma czas na swój monolog. Gdyby próbowały nawiązać bezpośredni dialog, skończyłoby się na wypominaniu krzywd i zaprzeczaniu zarzutom drugiej osoby.

Rozmowa jest możliwa dzięki obecności psychoterapeuty. Stefan de Barbaro, jeden z najlepszych polskich specjalistów w tej dziedzinie, pełni dwie funkcje. Do niego kierowane są słowa, które matka chce powiedzieć córce, a córka matce. Jest on również moderatorem. Poprzez swoje pytania skłania do refleksji nad własnymi słowami, do poszukiwania nowych wątków.

Kamera skupia się na twarzach trzech osób uczestniczących w sesji. Na twarzy psychoterapeuty widzimy skupienie, ale i ciekawość. Można dostrzec, że jest to osoba, która potrafiła wypracować optymalne podejście, między pełnym angażowaniem się w emocje uczestniczek sesji, a całkowitym dystansem i obojętnością. Na twarzach kobiet obserwujemy stres, niepokój, ból wynikający z odtwarzania tego, co siedzi od dawna w ich sercach.

Obejrzenie tego filmu będzie dla każdego indywidualnym przeżyciem. W życiu każdego z nas są osoby, często naprawdę bliskie, z którymi powinniśmy porozmawiać o wspólnych doświadczeniach. Brakuje nam jednak czasu, nie chcemy rozbudzać konfliktów, nie wiemy, czy będziemy potrafili wyrazić nasze uczucia. Widzimy, że nie jesteśmy jedyni.

Dla samego reżysera stworzenie filmu miało wartość terapeutyczną. Stanowi on nawiązanie do jednej z jego poprzednich produkcji, “Ojciec i syn”, w której podjął próbę dialogu ze swoim ojcem, również reżyserem, Marcelem Łozińskim. Ostatecznie obaj panowie zmontowali własne wersje dokumentu, a różnice były na tyle głębokie, że doprowadziły do konfliktu.

Oglądając „Nawet nie wiesz jak bardzo Cię kocham”, możemy zastanowić się, czy jest osoba, której chcielibyśmy coś powiedzieć, ale nie mamy jak. Widzimy, jak taka sesja będzie wyglądać. Dzięki doskonałej grze aktorek widzimy, jak możemy wyglądać sami.

 

 

Tytuł filmu – Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham
Reżyseria – Paweł Łoziński
Czas trwania – 76 minut

 

 

Korekta: Klaudia Głowacz

„Nawet nie wiesz jak bardzo cię kocham” – recenzja

          Źródło obrazu: cojestgrane.pl

  „Nawet nie wiesz jak bardzo cię kocham” w reżyserii Pawła Łozińskiego opowiada o dwóch kobietach: matce i córce, które spotykają się w gabinecie psychoterapeuty Bogdana de Barbaro by naprawić relacje między nimi. Odtwórczynie głównych ról: Ewa Szymczyk i Hanna Maciąg nie są aktorkami, nie są też prawdziwą matką i córką, ale czerpią ze swoich osobistych doświadczeń i wydobywają z siebie prawdziwe emocje, które potrafią wzruszyć widza.

            Hanna decyduje się na wizytę u psychoterapeuty, ponieważ, jak sama mówi, czuje „gulę” w gardle na myśl, że ma spotkać się z matką, uważa ją za osobę zbyt zaborczą. Z drugiej strony Ewa czuje się odrzucana przez córkę, ma do niej pretensje, że nie pojawiła się na Wigilii. Szukając źródła tych trudnych relacji początkowo cofamy się do dzieciństwa Hanny – rodzice rozwiedli się, gdy była bardzo malutka. Dziewczyna pamięta jak siedziała u babci przy oknie i wypatrywała ojca, który się nie zjawiał. Pamięta też tony prezentów ukrytych w szafie i wydzielanych. We wspomnieniach pojawia się również matka wiecznie podirytowana i wprowadzająca w domu nerwową atmosferę. Z drugiej strony w pamięci Ewy zachowały się zupełnie inne obrazy: jak potrzebowała jechać do lekarza, a jej były mąż kazał jej zadzwonić po pogotowie, jak z dnia na dzień musiała zająć się sama wszystkim: domem, dziećmi, utrzymaniem, jak jej było ciężko i jaka była dumna, że dała sobie sama radę. Była to ważna rozmowa dla obu kobiet, w trakcie rozwodu Hania była za mała by cokolwiek zrozumieć, zwłaszcza problemy matki. Jeszcze kilka lat po odejściu ojca miała nadzieję, że on wróci. Gdy Hania dorosła wyprowadziła się z domu i już nie było okazji by porozmawiać z matką szczerze o ojcu.

            Jak się jednak okazało to nie to zaważyło na relacjach obu kobiet, a relacje Ewy z jej rodzicami i dzieciństwo Ewy pełne samotności. Samotności, którą odczuwała i po rozwodzie, a z którą nie potrafiła sobie inaczej poradzić jak szukając towarzystwa w córce, która już dorosła i powinna zacząć samodzielne życie.

            Film naładowany jest negatywnymi emocjami: smutkiem, żalem, złością, niezrozumieniem. Emocje te bardzo przemawiają do widza, który za sprawą filmu zdobywa się na pewne autorefleksje i to jest niewątpliwie największy plus tego filmu. Bardzo możliwe, że widzowie po obejrzeniu jak wygląda psychoterapia (i, że do psychologa nie chodzą „świry”), sami zdecydują się podjąć kroki by uporządkować swoje życie. Napięcie wytworzone w filmie rozładowywane jest pewną dozą humoru, dzięki której łatwiej przyswoić sobie opowiadaną historię.

            Być może nie do wszystkich „Nawet nie wiesz jak bardzo cię kocham” trafi (80 minut nieprzerwanego dialogu wymaga dużego skupienia), ale zdecydowanie jest to film, który warto zobaczyć. A na pewno powinny się na niego wybrać osoby, których sytuacja życiowa przypomina historię Ewy lub Hanny – być może sama projekcja będzie miała wymiar terapeutyczny.

Autor: Maria Plucińska

„Julieta” Almodovara – czyli gdzie leży wina?

Najnowszy film Almodovara zagościł na naszych ekranach od 2 września. Jest to wielki powrót mistrza do rzeczywistości, w której czuje się najlepiej: świata kobiet i namiętności. Siłą jego filmów jest przede wszystkim wiara w potęgę uczuć i miłości. Po paru gorszych latach mistrz wrócił do poziomu jak z:  „Wszystko o mojej matce”, „Przerwane objęcia” czy „Volver”.  Sama zaś „Julieta” była prezentowana m.in. w Konkursie Głównym festiwalu w Cannes.

Na fabułę składa się trzymająca w napięciu historia matki, poszukującej córki, która wiele lat temu zniknęła bez śladu. To opowieść o skrajnych uczuciach, jakie odczuwamy wobec najbliższych, i tajemnicach, które mamy przed nimi. Filmowa, luźna adaptacja opowiadań wyróżnionej literackim Noblem Alice Munro, z zbioru „Uciekinierka”.

juliette

Niezwykła już jest sama konstrukcja „Juliety”, która przypomina thriller, nie wiemy bowiem, czy uda się odnaleźć córkę. Reżyserowi udaje utrzymać się napięcie do ostatniej minuty opowieści. Historii przejmującej, traumatycznej, ale i pozostawiającej w widzu sporą dawkę nadziei. Piękne kolory słonecznej Hiszpanii i zmysłowa muzyka składają się na całość, która daje nam przeżyć wspólnie z reżyserem niezwykłą podróż o odkupieniu, odrodzeniu i poszukiwaniu szczęścia.

To także film o poczuciu winy, i zarażaniem się złym losem jak chorobą. Córka głównej bohaterki zniknęła, zatarła za sobą ślady – poszukując duchowość w tajemniczej grupie religijnej. Po latach i po przeżyciu samej tragedii, daje znać, że chciałaby powrócić, gdyż dopiero samej doświadczając traumy zrozumiała, jaką krzywdę wyrządziła swojej matce. Film powstawał w Hiszpanii. W rolach głównych grają m.in. Emma Suarez i Adriana Ugarte. Kobiety wcielają się w młodszą i starszą wersję tej samej osoby, tytułowej Juliety. Na ekranie śledzimy jej losy między 1985 a 2015 rokiem.

„Julietazaczyna się obrazem pofałdowanej sukienki przypominającej kształtem waginę. Tytułowa bohaterka (Emma Suarez) opuszcza Madryt. Jest już spakowana, ma wyjechać do Portugalii razem ze swoim partnerem (znany z „Porozmawiaj z nią” Dario Grandinetti) i nie patrzeć przez ramię. Ostatniego dnia przed wyjazdem, spotyka na ulicy dawną przyjaciółkę (miłość?) swojej córki, która informuje ją o spotkaniu z jej córką. Problem w tym, że jej córka zniknęła bez słowa kilkanaście lat temu, zamieniając życie bohaterki w koszmar.

Bohaterka nie zastanawia się dwa razy: rezygnuje z wyjazdu, przeprowadza się do kamienicy, w której wychowała córkę i zaczyna pisać list do niej, który szybko zamienia się w gruby zeszyt. Ciąg dalszy poznajemy w retrospekcjach: młoda Julieta ( w tej roli Adriana Ugarte) w nastroszonych włosach i glamrockowej kurtce, spotyka na swojej drodze żonatego mężczyznę. Rozmowa się klei, lecą iskry, biegają za oknem jelenie. Gdy pod pociąg rzuca się samobójca, wstrząśnięci bohaterowie uprawiają z tego wszystkiego seks w przedziale.

Film, który opowiada właściwie o całym dorosłym życiu Juliety,  jest zarazem kameralny i epicki, pełen inteligentnych skrótów i fabularnego „oddechu”. A kiedy widzimy, jak córka głównej bohaterki narzuca ręcznik na głowę Ugarte, spod którego po chwili wyłania się umęczona Suarez, wiemy, że wyobraźnia jest dla Aldomovara tożsama z warsztatem.

Ekstrawagancje reżysera ograniczają się tym razem do paru telenowelowych intryg m.in. nieśmiertelnego domu nad brzegiem morza oraz miłosnego trójkąta, w którym jedną z postaci jest umazana gliną, zmysłowa rzeźbiarka Ava, która umiera, tak jakby sama opatrzność wskazała jej karę za wcześniejsze grzechy. Julieta, to kobieta o dwóch twarzach i zarazem matka w dwóch momentach życia: w chwili, gdy trzeba wyleczyć się z młodzieńczej naiwności, oraz po latach, gdy okazuje się, że zbudowanie nowego życia kosztowało ją zbyt wiele.

Gdzie leży wina? Czy karą, za romans z żonatym mężczyzną było późniejsze zniknięcie córki z jej życia? Czy dziedziczymy grzechy naszych rodziców? O tym trzeba przekonać się samemu wybierając się do kina już we wrześniu.

 

Recenzja: Izabela Pazoła

Wygrywa girl power! | recenzja filmu „Dziewczyny inne niż wszystkie”

dziewczyny inne niz wszystkieDziewczyny inne niż wszystkie

Reżyseria i scenariusz: Esa Illi

premiera:  15 lipca 2016  (Polska)  27 marca 2015  (świat)

recenzja: Iza Pazoła

 

Co jest najważniejsze w życiu? Co daje nam siłę? Co pozwala nam wspinać się na najwyższe wyżyny? Wiele rzeczy przemija jak szkoła, inne – pojawiają się w nim na chwilę.. jak mężczyźni. Dojrzewamy, dorastamy..  Przechodzimy przemianę. Co zostaje, co jest największym skarbem, który należy cenić ponad wszystko? Ludzie, którzy nas otaczają, ludzie na których możemy liczyć kiedy los kopie nas po tyłku. To oni przytulą, pocieszą i staną w naszej obronie. Nasze przyjaciele, nasze przyjaciółki.

Główne bohaterki: Jessica, Aino, Taru i Jenny doskonale wiedzą, jakie to uczucie. Krótkie etiudy na temat życia każdej z nich, przedstawią problemy z jakimi zmagają się współczesne nastolatki, pokazują co daje im siłę by walczyć dalej – odbić się, skoczyć w górę, uciec od problemów. To słodko-gorzki film, w którym zwycięża kobieca solidarność i przyjaźń.  Choć każda z bohaterek jest w pewnym sensie outsiderką, to wszystkie stykają się z typowymi problemami, jakie dręczą współczesne nastolatki: nieszczęśliwą miłością, brakiem samoakceptacji spowodowanym otyłością,  niechcianą ciążę czy problemem z pogodzeniem się z własną orientacją seksualną.

„Dziewczyny inne niż wszystko”, to fiński film z rodzaju: coming of age. To współczesny, wystarczająco lekki jak na wakacje, a przy tym niegłupi film o dorastaniu, który jednak zagrzewa dziewczyny do walki o swoje lepsze, dorosłe życie – do bycia wojowniczkami. W życiu dokonujemy różnych wyborów, i musimy mieć siłę aby się z nimi pogodzić.  Jeśli jej nie mamy, to tej siły użyczą nam przyjaciółki.

W jednej ze scen, tytułowe bohaterki oglądają animację, w której bohaterka dostaje regularne baty od stworka zwanego Życiem. Ten obraz, to historia, która powstała na podstawie rzeczywistych wydarzeń, jakie miały miejsce w stolicy Finlandii, Helsinkach. Czwórka dziewczyn prowadziła video pamiętnik, na podstawie którego nakręcono ten film. Reżyserem jest Esa Illia. Mimo, że  sam jest już dorosłym mężczyzną a opowieść dotyczy nastolatek – to udaje się mu jednak umiejętnie wprowadzić obserwatorów w ich  świat,  przedstawiając je nam jako osoby bliskie, żyjące tuż obok nas. Dokonuje tego poprzez zobrazowanie indywidualnie otoczenia, w którym żyją dziewczyny,  m.in.  domów, rodzin. Świat nastolatek się poprzez to dopełnia i staje dla nas realny.

Dobry punkt odniesienia dla dzieła Illego stanowią amerykańskie filmy z gatunku coming of age. Obraz ten ma właściwą im lekkość tonu, która bynajmniej nie spłyca powagi poruszanych tematów. Przy okazji reżyser doskonale wie, jak uwieść widzów dynamicznym, teledyskowym tempem oraz melodyjnym piosenkami na ścieżce dźwiękowej m.in. w wykonaniu: Aino Venny.

Sam reżyser nie zadowala się jednak wyłącznie sprawnym kopiowaniem amerykańskich wzorców. O inności „Dziewczyn..” świadczy przede wszystkim silnie rozwinięty wątek feministyczny. Mężczyźni występują tu wyłącznie w rolach drugoplanowych, bądź pełnią funkcję czarnych charakterów. Równie negatywnie zostają odmalowani rodzice dziewczyn – zagubieni i niedojrzali, że w żaden sposób nie mogą być traktowani przez dzieci jako wzorce do naśladowania. Oparcie dziewczyny znajdują w własnym zamkniętym kręgu przyjaźni. Wygrywa girl power.

 

Jaka była Maria Czubaszek i jakie miała poglądy? Recenzja książki „Nienachalna z urody”

 

Nienachalna.z.urody

Jaka była Maria Czubaszek i jakie miała poglądy? Każdy z nas natknął się na jej teksty czy wypowiedzi. Niestety, najczęściej wyrwane z kontekstu, z falą hejtu i oburzenia. Jednak Pani Maria nigdy nie przejmowała się tym co myślą inni. Chciała żyć po swojemu i jej się to udało. Żyła szczerze i bardzo otwarcie. Nie bała się mówić o tym co myśli i taka właśnie jest jej książka. To zbiór przemyśleń na różne tematy, ale też kolekcją wspomnień o osobach, które znała. Pierwszą rzeczą, którą Pani Czubaszek wzięła na warsztat jest jej własny wygląd. Miała zdrowe podejście do swojej aparycji i podchodziła do niej z dużym poczuciem humoru, które jest mi całkiem bliskie.

„Jeśli mam być szczera, to wydaje mi się, że przyczyną mojego wyglądu, bardziej niż papierosy jest wiek. Ale gdyby jakaś organizacja społeczna chciała wykorzystać mnie do kampanii ostrzegającej przed zgubnymi skutkami palenia, to oczywiście mogę w niej wystąpić.”

Już po pierwszych akapitach śmiałam się, chociaż w komunikacji miejskiej nie zawsze wypada to robić. Dalej jest tylko ciekawiej. Książkę można podzielić na kilka grup tematycznych. Pierwszą z nich jest życie osobiste. Pani Maria nie próbowała ukrywać szczegółów. Przyznała się do ingerencji w swoje ciało i wyjawia powody dlaczego tak, a nie inaczej postąpiła. Opowiedziała szczerze o swoich związkach, podejściu do ludzi i dzieci. Nie jest to próba wybielania swojego wizerunku, złagodzenia podejścia czy wmawianie nam, że pewnych rzeczy nie powiedziała lub przejęzyczyła się. Inną grupą jest praca i ludzie, którzy ją otaczali. Jak udało jej się trafić na studia? Co robiła w pracy? W jaki sposób odniosła swój mniejszy i większy sukces? Następnie Satyryczka z właściwą sobie pasją i charakterem komentuje też naszą rzeczywistość, polityków i zmianę władz. Nie jest to tylko jej zdanie, ale też odbicie aktualnej sytuacji w kraju oraz próba zrozumienia tego co się dzieje. Wszystko otoczone wyszukanym humorem i dystansem do świata.

„Nie noszę kotylionów, nie obwieszam się flagami. Dowodem na to, że jestem patriotką, jest fakt, że płacę podatki. Owszem, zdarza się, że robię to w ostatniej możliwej chwili, ale fakt, że bez żadnego kombinowania oddaję fiskusowi swoje pieniądze, jest w moim przekonaniu naprawdę przejawem patriotyzmu.”

Podziwiam Marię Czubaszek za wybór i konsekwencję w podążaniu swoją ścieżką. Zazdroszczę odwagi w głoszeniu swoich poglądów i szczerych opiniach. Chciałabym mieć takie podejście do wszystkich spraw. Warto przeczytać jej książkę choćby dla samego spojrzenia z innej perspektywy. Dzięki niej można przemyśleć nasze zachowania i uświadomić sobie, że każdy ma swoje racje. Dla mnie czas spędzony z tą książką był czystą przyjemności i żałuję tylko, że nie będzie drugiej części. Nie będziemy mieć długo w naszej polskiej świadomości takiej postaci. Postarajmy się zatem trzymać jak najdłużej jej wspomnienie i rady: zachowajmy do życia dystans, nie przejmujmy się innymi, bo po śmierci i tak będzie nam już wszystko jedno.

 

Autorka: Justyna Chruściel – osoba marząca o lepszym świecie, aktywna uczestniczka życia Feminoteki

Korekta: Klaudia Głowacz

 

 

Recenzja książki „Patyk” Hanny Samson

Samson_Patyk_500pcx

Patyk
Autorka: Hanna Samson
Znak, 2016

 

Opowiadanie o najnowszej książce Hanny Samson nie jest zadaniem łatwym. To opowieść, która jednocześnie wciąga, generuje u czytelniczki/ka masę emocji, a jednocześnie – pozostawia z masą niedopowiedzeń, zmusza do refleksji nad własnym zachowaniem, sprawia, że dzielimy z bohaterką jej obawy, radości i – w pewnym momencie – wściekłość z powodu swojej bezradności. Aby jednak można było odczuć te emocje z pełną mocą, należy bezwzględnie unikać jakichkolwiek wyjaśnień w zakresie fabuły – osoba czytająca książkę musi sama wpaść w wir narracji, której wartkość – tradycyjnie już w utworach Hanny Samson – stanowi jedną z najmocniejszych stron całości.

W książce wyróżnić można dwa główne motywy przewodnie – rozliczenie głównej bohaterki ze swoją przeszłością oraz wątek pełniący rolę nadrzędną, widoczny w każdym fragmencie książki – problem przemocy wobec kobiet, z elementami refleksji nad innymi przejawami patriarchatu w życiu codziennym.

O sytuacji wiemy tyle, ile opowie nam bohaterka. Poznajemy problemy, z jakimi mierzyła się dawniej. Obserwujemy próbę zbudowania nowego życia po ciężkich przeżyciach. Bohaterka usiłuje odbudować relacje z matką, krytycznym okiem patrzy również na swoją pracę. Konfrontuje się z dawnymi znajomościami i miłościami. Drży z przerażenia, czy nie zrobiła czegoś, co zniszczy jej życie. Ale jeszcze bardziej boi się powiedzieć “sprawdzam”.

Obserwując sytuację, zaczynamy snuć swoje domysły. Podobnie jak bohaterka, powoli dostrzegamy większy obraz całości. Mamy swoje przypuszczenia. Zaczynamy się domyślać, że popełnia błędy. Czy jednak nasze oceny są trafne?

Temat przemocy wobec kobiet i seksizmu zajmują ważne miejsce w książce. Doświadczenie autorki w pracy z kobietami doświadczającymi przemocy pozwoliło jej nakreślić sytuacje, do których może dochodzić wokół nas. Czy potrafimy rozpoznać sytuację? Jak reagować? Czy możemy się uchronić przed przemocą? Jak wielkim problemem może być wyuczona przez kobiety postawa, że czego by mężczyzna nie zrobił, nie wolno go skrzywdzić?

Zdecydowanie polecam tę książkę wszystkim osobom, które potrafią otworzyć się na cudze doświadczenia, mają dar słuchania i odrobinę empatii. Walorem lektury jest przekazanie ważnych przemyśleń, z perspektywy osoby zaangażowanej w tematykę feministyczną. Przemyślenia te nie wnoszą może nic nowego dla osób mających styczność z poruszanymi kwestiami, ale czytelnikom/czkom mniej zaangażowanym w tę tematykę dają możliwość przemyślenia tego, co dzieje się wokół nas, a na co potrafimy nie zwracać uwagi. Jest to niewątpliwie zaleta, mam bowiem nadzieję, że książka przebije się poza krąg ściśle feministycznych środowisk.

“Patyk” to książka, która zaskoczy osoby oczekujące lektury łatwej, przyjemnej, dającej złudzenie, że przemoc wobec kobiet to temat daleki, który na pewno nie wystąpi w naszym otoczeniu. Zawiedzione będą również osoby lubiące oceniać ludzkie zachowania, korzystając z wygodnej pozycji trzeciej osób. Tutaj nie da się „przelecieć przez ksiązkę”, nie angażując się emocjonalnie w sytuację bohaterki. A jeśli nawet można, jest to lektura znacznie zubożona.

Od „Patyka” nie można też oczekiwać, że pozostawi nas całkowicie zadowolonych i nie zmusi do refleksji. To, co przeczytamy, zapada na długo w pamięci.

Na pewno warto sięgnąć po lekturę i wyrobić własny pogląd. Książka do nabycia w księgarni Feminoteki. Gorąco zachęcam przeczytanie książki z bliskimi osobami: po uczestnictwie w doświadczeniu terapeutycznym głównej bohaterki pomocna będzie własna mini-terapia, podczas której przegadamy z inną osobą nasze refleksje i damy upust swoim emocjom.

Autor: Michał Żakowski

Korekta: Klaudia Głowacz

Strefa konfrontacji — recenzja książki „Bliskie kraje” Julii Fiedorczuk

Autorka: Ola Gocławska

„Człowiek sam sobie tworzy horyzont” — mówi Weronika, charyzmatyczna bohaterka opowiadania „Punk dla menadżerów”. Ów horyzont często pojawia się w opowiadaniach Fiedorczuk jako bezkresna przestrzeń, nieostra granica oceanu wyznaczona przez zasięg ludzkiego wzroku. Czasami horyzont zostaje przesunięty i wtedy, czytając, znajdujemy się w przestrzeni granicznej, tuż za linią demarkacyjną, która oddziela wygodną codzienność od niejednoznacznej rzeczywistości innych, ludzi i nieludzi.

Bez tytułu1
Zdjęcie: The Guardian

Sposób opowiadania autorki pozwala głęboko wniknąć w świadomość bohaterek i bohaterów. Poznajemy Ewkę, żyjącą na ulicy. Ewka za pomocą smrodu broni się od potencjalnej przemocy. Nie może uwierzyć, że mimo to przypadkowo poznany mężczyzna dostrzega w niej kobietę, to znaczy człowieka. Bezimienna anorektyczka dąży do duchowego oczyszczenia. Niewidzialny robotnik w „Strefie unikania” bezszelestnie przemyka przez miasto, w którym czuje się obcy. Młode małżeństwo z dzieckiem zostaje zaatakowane przez grupę chuliganów. Nastoletnia Ryśka broni się przed chłopakami z klasy, klnąc i zjadając pająki. Trzynastoletnia M. zakłada pierwszy stanik — symbol kiełkującej dojrzałości, o którym wkrótce będzie chciała zapomnieć. Matka S. od momentu rozpoczęcia porodu staje się wydmuszką: traci ciało i uczucia, odkąd odebrano jej prawo do ochrony przed bólem. Jej córka, S., nie chce myśleć o matce, nie ma ciała, nie ma duszy, pije i dzięki temu nie pamięta.

Bez tytułu2
Zdjęcie: climatejustice.org.uk

Nie chce pamiętać także Zetka. Nie chce myśleć. Obojętnie obserwuje agonię potrąconej na szosie wiewiórki, żeby potem ze spokojem pogodzić się z rozpadem własnego małego świata. „Po prostu usiądzie, zdejmie buty i będzie się przyglądała swoim stopom o podeszwach popękanych jak wysuszona glina. Będzie siedziała i czekała na zmierzch”. Niewzruszona jak ziemia, i tak samo bezbronna.

Postacie sportretowane przez Fiedorczuk to w większości osoby postawione wobec nagłej świadomości bezsensu wszelkich działań. Nie wszyscy się poddają. Dwie przyjaciółki opiekują się sobą nawzajem — wobec zagrożenia postanawiają współpracować, aby wystrychnąć agresorów na dudka. Mimo zmęczenia, matka prowadzi córkę przez pola do leśnego kościółka, kiedy mała odczuwa nagłą potrzebę rozmowy z Matką Boską Grawitacją . Staruszki, szczupłe i niezmordowane jak pająki, oddają się szczęśliwemu, uważnemu trwaniu — powoli budują szczęście z małych rzeczy. W zderzeniu z klęską ekologiczną, odseparowany od rodziny mężczyzna oddaje się wspominaniu przeszłości. Profesor uniwersytecki odnajduje ukojenie w poezji, codziennie czyta jeden wers z Pieśni nad Pieśniami, który przypomina mu o ulotności życia — kruchego jak ptaki z origami. Ludzie, zwierzęta, owady, drzewa — w „Bliskich krajach” wszystkie byty są od siebie odległe niczym oddzielne światy, obce, choć na wyciągnięcie ręki. Jeśli bliżej się przypatrzyć, wszyscy okażemy się tym samym.

Bez tytułu3
Zdjęcie: colparques.net

Jak połączyć jednostkowe szczęście z poczuciem społecznej odpowiedzialności? To jedno z trudniejszych pytań, które pozostawia lektura książki. Pozbywać się nadmiaru przedmiotów, a jednocześnie produkować coraz więcej śmieci? Odwracać wzrok i dzięki temu móc popełniać codzienne, małe akty przemocy? Autorka nie proponuje odpowiedzi — stawia problemy i kreśli kontury wieloznacznych obrazów, które wywołują jednocześnie niepokój i zachwyt.

 

Korekta: Klaudia Głowacz

Babciu, dlaczego masz takie wielkie oczy? Recenzja filmu „Babka”

Babciu, dlaczego masz takie wielkie oczy?

Recenzja filmu „Babka” (Grandma, 2015, scenariusz i reżyseria: Paul Weitz)

Siedemdziesięcioletnia poetka Elle (Lily Tomlin) nie może otrząsnąć się ze zdumienia, kiedy do jej domu wchodzi młodziutka wnuczka i mówi, że chce przerwać ciążę i że zamierza sama za to zapłacić. To znaczy chciałaby, żeby zapłaciła babcia, bo przerażona Sage (Julia Garner) w tej chwili nie ma ani grosza, a jej chłopak nie odbiera telefonu.

1

Jeśli chodzi o Elle, życie artystki właśnie znalazło się na zakręcie. Po śmierci wieloletniej, ukochanej partnerki, kobieta wdała się w romans ze studentką, wielbicielką jej twórczości. Wie, że nie była gotowa na nowy związek i czuje, że krzywdzi dużo młodszą od siebie i pełną złudzeń Olivię (Judy Greer). Mimo bólu, decyduje zakończyć relację z dziewczyną. Razem z wnuczką rozpoczyna szaloną, jednodniową podróż w czasie: w poszukiwaniu pieniędzy na zabieg objeżdża domy wszystkich znajomych, którzy tylko przychodzą jej do głowy. Sage umówiła się wieczorem tego samego dnia w klinice aborcyjnej. Mają mało czasu. Dla dobra wnuczki Elle musi zmierzyć się z przeszłością, stawić czoła dawnym błędom — na końcu drogi czeka ją jeszcze konfrontacja z pełną złości, apodyktyczną córką, matką Sage, w której rolę mistrzowsko wcieliła się Marcia Gay Harden.

Wieloletnia feministka starej daty wrzucona zostaje w codzienność, która okazuje się nie do uwierzenia. Rzeczywistość, którą zastaje to komedia pomyłek, jak gdyby żywcem zaczerpnięta z „Teorii King Konga” Despentes. Wydawać się może, że współczesny świat chroni kobiet; że Sage legalnie może udać się do kliniki aborcyjnej, może decydować o sobie, tak jak lata temu zadecydowała Elle, jednak wolność nastolatki jest wolnością pozorną. Dziewczyna czuje się winna, pyta, czy pójdzie do piekła, czy jest szmatą. Wierzy  wyłącznie w swoją odpowiedzialność za niechcianą ciążę oraz niezabezpieczenie, w relacji z niedojrzałym chłopakiem nie potrafi dbać o własne potrzeby. Czuje nieustanny, wewnętrzny obowiązek podobania się mężczyznom – krzyczy na babcię, która poirytowana, kopie niedoszłego ojca i próbuje odstraszyć mechanika, gapiącego się na nogi wnuczki. Apogeum zdziwienia głównej bohaterki przedstawione zostaje w symbolicznej, przesyconej ironią scenie: zdesperowana Elle postanawia sprzedać najcenniejsze dla siebie książki, wśród nich „Drugą płeć” i „Mistykę kobiecości”(ang. The Feminine Mystique). Sage bierze w dłonie książkę Friedan i zaczyna opowiadać o błękitnej Mystique z X-menów – to jej jedyne skojarzenie.

Wśród zawiłości wątków i dialogów, które nie zawsze okazują się śmieszne, postać odegrana przez Tomlin roztacza nieodparty urok. Jej inteligencja i poczucie humoru – jedyna broń wobec zmęczenia i rozczarowania zastaną rzeczywistością, czynią z niej postać głęboko autentyczną. Prawdziwe są również pytania, które stawia, a pyta nie tylko o przyszłość feminizmu, ale o przyszłość czytelnictwa oraz o to, czy wykształcenie, otwarty umysł i tolerancja mają jeszcze jakąś wartość. Forma filmu sama przypomina książkę – historia podzielona jest na rozdziały, każdy z nich o innym tytule. Na początku opowieści pojawia się literackie motto w postaci cytatu z Eileen Myles, które podsumowuje gorzkie przesłanie filmu: jedyne, czego możemy być pewne to upływ czasu.

Autorka: Ola Gocławska

Korekta: Klaudia Głowacz

Recenzja książki „Zakazane ciało. Historia męskiej obsesji” Diane Ducret

13046153_10206798982549363_417849286_nZastanawiałyście/-liście się może kiedykolwiek czy w pochwie ukryte są zęby? Raczej nie. Najnowsza książka Diane Ducret przedstawia tę i inne kuriozalne teorie na temat waginy. Wskazuje o tyle precyzyjnie, o ile wystarczają źródła, kto tego rodzaju głupotę wymyślił, bądź propagował, różne wariacje demonicznych mitów związanych z kobiecymi genitaliami, gdzie i jak długo w nie wierzono oraz jakie pociągały za sobą konsekwencje. Antykoncepcja? Kto za tym stoi? Jak długo oraz w jaki sposób dziewczęta i kobiety dawały sobie radę bez podpasek, tamponów i kubeczka menstruacyjnego? Rewolucja przy pomocy cipek? (Zdarzyła się). Tych pytań prawdopodobnie również sobie nie zadajecie, ale odpowiedzi na nie są również interesujące.

Pomimo lekkiego tonu, którego używa autorka, po lekturze książki nasuwa się bardzo prosty, a gorzki wniosek – nieznajomość kobiecych narządów szkodziła (kobietom) i szkodzi nadal. Jest to specyficzna kronika ignorancji kobiecych problemów, kobiecej anatomii, kobiecych potrzeb, bazująca przede wszystkim (lecz nie wyłącznie) na historiach pochodzących z obszarów objętych wpływami zachodnioeuropejskimi, ze szczególnym uwzględnieniem Francji, co tłumaczyć można pochodzeniem autorki (bo przecież problemy waginalne w średniowieczu na pewno nie dotykały jedynie tego kraju). Autorka analizuje w przeważającej mierze teksty, napisane przez mężczyzn, dotykające problematyki kobiecych narządów i kobiecej seksualności, stąd też podtytuł „historia męskiej obsesji”.

1192-1362-large

Ale! Zamiast załamywać ręce nad tymi „mądrościami”, można przyjrzeć się ciekawemu zjawisku. Myślom w trudach wydobytych z odmętów męskiego umysłu, zapewne tak genialnym z punktu widzenia autorów, że aż przelewanych na papier. Swoistym dowodom potęgi ludzkiej imaginacji, rozpowszechniania własnych teorii opartych chyba na koszmarach sennych, bo przecież nie na badaniach (kto by TAM zaglądał) w sposób skuteczny i szeroki. Czyli wszystko to, co można obserwować i dziś, i jutro, i dawno temu. Lektura dotyczy jednak rysu historycznego, zatem można się odprężyć przy lekturze i zaśmiewać się na głos, bo dziś już, na szczęście, o waginach wiemy wszystko.

 Jest to książka z kategorii „pożytecznych” zarówno dla tych osób, które są miłośniczkami/miłośnikami wagin jak i dla tych, którzy/które wolą operować „broszkami” niż  wypowiedzieć głośno słowo na „w”.

Autorka: HSA

Recenzja powieści ,,Sufrażystki”

,,Sufrażystki”

Intrygującą powieść Lucy Ribchester „Sufrażystki”, łączy w sobie: prawdy — historyczną i fikcyjną, dreszczyk emocji i prawdziwą walkę o prawa do decydowania o sobie.

1157-1317-largeLondyn, rok 1912. Mężczyźni cieszą się pełnią praw, a kobiety, mimo. że potrafią ciężej od nich pracować, nie mają praw nawet do własnych dzieci. Ale pojawiają się też postaci, które nie boją się powiedzieć ,,nie” systemowi. Napięcia między władzą a sufrażystkami sięgają zenitu. Rządzący nie wahają się podnieść ręki na ludność. Dochodzi do pobić i tortur. Do tego huraganu trafia reporterka Frankie George, która walcząc o pozycję w redakcji, zgadza się na przeprowadzenie wywiadu z jedną z sufrażystek: Ebony Diamond. Zwykłe zlecenie zmienia się w śledztwo kryminalne. Zniknięcie Ebony, morderstwa, wojna podjazdowa. Frankie podąża śladami Panny Diamond, i stara się odkryć prawdę.

Książka jest nie tylko wspaniałą historią kryminalną, która wciąga od pierwszej strony: świetnie napisaną, wspaniale oprawioną. Dla mnie, osobiście, to również hołd: złożony tym wszystkim, znanym i nieznanym kobietom, które zrobiły dla nas tak wiele.

 

Autorka: Justyna Chruściel

Korekta: Anna Hoss

Recenzja spektaklu ,,Córka”.

Spektakl ,,Córka” w Teatrze Młyn

8R7A0699Od jakiegoś czasu na deskach Teatru Młyn gości spektakl „Córka”, w reżyserii Natalii Fijewskiej-Zdanowskiej. Jest to opowieść o relacji Barbary, byłej hipiski, i jej poukładanej córki. Wspomnienia bohaterów zaprowadzają nas do czasów PRLu. Barbara trafia do szpitala po wypadku i traci pamięć. Zdaniem lekarzy rozmowa będzie skutecznym narzędziem do dojścia do zdrowia. W ten sposób rozpoczynamy podróż: w jedną przeszłość, opisaną na dwa różne sposoby. Początkowe gadki o niczym, zmieniają się ostatecznie w szczerą spowiedź. W dialogach przebija się tęsknota, wina, poczucie porzucenia. Tym kobietom potrzebna była iskra, która umożliwiła im konfrontację ze szczerością. Wyrzucają sobie przewinienia, odkrywają skrywane przez lata uczucia. Podczas oglądania widz uświadamia sobie, że niewyjaśnione sytuacje mogą tylko zmarnować nasz (jakże ograniczony!) czas na kontakty z innymi ludźmi.

Mogę szczerze wszystkim polecić ten spektakl. Zmusza on do myślenia, pokazując sytuacje często niewygodne dla nas samych. Decyzje ludzkie są podyktowane różnymi pobudkami, i powinniśmy pamiętać, że nie muszą być one dla wszystkich jasne i zrozumiałe. Tymczasem nasze niewyjaśnione zachowania mogą ranić innych, a zwykła rozmowa okazuje się być jedynym słusznym rozwiązaniem i lekarstwem.

 

Zdjęcie: P. Szatkowski Teatr Młyn

Autorka: Justyna Chruściel

Korekta: Anna Hoss

Recenzja książki „Zakonnice odchodzą po cichu”

„Zakonnice odchodzą po cichu” M. Abramowicz

 „Wszyscy w życiu staniemy czasem przed taką sytuacją, w której musimy wybrać między wolnością a obowiązkiem, między sumieniem a posłuszeństwem. Jak rozegrać to napięcie? Między tym wszystkim, co w nas jest sumieniem, głosem Boga, a tym, co nakazuje nam świat?”

 „Zakonnice odchodzą po cichu” M. Abramowicz – Fragment Kazania Ks. Niedałtowskiego

1194-1364-largeMarta Abramowicz, dziennikarka, badaczka, psycholożka, która reportażu uczyła się pod okiem Hanny Krall, pochyla się w swojej książce nad tematem warunków i sytuacji zakonów żeńskich w Polsce, a także szeroko pojętej kondycji Kościoła Katolickiego. Przedstawia powody opuszczenia murów zakonnych i dalsze losy bohaterek, które zdecydowały się na ten krok. Ponadto, ukazuje dysonanse i kontrasty między autonomią zakonników i zakonnic.

Autorka porusza bardzo istotny i często bagatelizowany temat, gdyż niewiele osób zastanawia się nad funkcjonowaniem zakonów żeńskich w Polsce. Analizując problemy z jakimi zmagały się bohaterki książki, często podejmując bardzo trudną decyzje opuszczenia murów zakonnych, w mojej głowie rodziły się pytania: Dlaczego tak często za murami zakonów doprowadza się do skrajności, w których nie da się funkcjonować ? Czy zakony nie powinny być miejscem w którym człowiek wzrasta i staję się lepszy?  Dlaczego istnieje mit zakonnicy, która musi się umartwiać i rezygnować z siebie ? Dlaczego zakonnica za granicami Polski może być szczęśliwa i spełniona? Dlaczego nie implikujemy tych samych zasad, w sposób tak drastyczny, względem płci przeciwnej ?

Powyższe wątpliwości towarzyszyły mi podczas czytania książki i zmuszały do refleksji. Niejednokrotnie omawiane tematy rodziły we mnie wewnętrzny bunt, ze względu na brak chęci zrozumienia, przez przełożonych odpowiedzialnych za Kościół, niedoskonałości omawianej Instytucji.

Jako osoba wierząca mam nadzieję, że książka „Zakonnice odchodzą po cichu” M. Abramowicz, będzie impulsem do zmian i zmotywuje do przeanalizowania sytuacji Zakonnicy w hierarchii Kościelnej.

„Jezus nigdy od nas nie żąda ślepego posłuszeństwa i nie będzie żądał, bo religia chrześcijańska jest zachętą do dobrowolności, do wyboru. Jest tylko zaproszenie, nigdy przymusem. Jest krokiem, który robisz w stronę swojej wolności.”

„Zakonnice odchodzą po cichu” M. Abramowicz – Fragment Kazania Ks. Niedałtowskiego

Autorka: B. A.

Recenzja filmu ,,Niewinne”, reż. Anne Fontaine

„Niewinne” to najnowszy film Anne Fontaine, autorki m.in.: „Coco Chanel” i „Dziewczyny z Monaco”. To francusko-polska produkcja, zrealizowana w całości w Polsce, a dokładniej w Ornecie i Krośnie, z udziałem znakomitych polskich aktorek: m.in. Agaty Kuleszy, Agaty Buzek, Joanny Kulig oraz wschodzącej gwiazdy francuskiego kina Lou de Laâge. Światowa premiera filmu odbyła się w ramach Sundance – największego festiwalu filmów niezależnych w USA – gdzie obraz został uznany przez magazyn Variety za jeden z najlepszych filmów tegorocznej edycji, a także znalazł się w rankingu 10 najważniejszych produkcji festiwalu według Vogue Magazine.

O czym opowiada ten film? Tuż po drugiej wojnie światowej, francuski Czerwony Krzyż prowadzi gdzieś w Polsce akcję repatriacji obywateli i gromadzi swoich rannych w szpitalu. Jednym z lekarzy opiekujących się rannymi, jest Mathilda Beaulieu (Lou de Laâge). Pewnego mroźnego, grudniowego poranka, w szpitalu zjawia się siostra z oddalonego o kilka kilometrów klasztoru i błaga o pomoc dla umierającej kobiety. Jak się okazuje na miejscu, jest to rodząca zakonnica… Siostry padły bowiem ofiarą zbiorowego gwałtu, dokonanego przez czerwonoarmistów klika miesięcy wcześniej. Mathilda chce sprowadzić pomoc, lecz Matka Przełożona (Agata Kulesza) chce za wszelką cenę ukryć tajemnicę, żeby uniknąć skandalu. Witana przez zakonnice z nieufnością, Mathilda wkracza w nieznany sobie świat i zaprzyjaźnia się z siostrą Marią (Agata Buzek). Razem odkryją też przerażającą prawdę, ukrytą za murami klasztoru…

Sama reżyserka tak opowiada o tym, co skłoniło ją do podjęcia trudnego tematu:

„Pomimo wielu przeszkód (kraj, kultura, język oraz kontekst historyczny, którego prawie w ogóle nie znałam) poczułam ogromną potrzebę zrobienia tego filmu, ponieważ to, co wydarzyło się klasztorze, poruszyło mnie do głębi. Mamy tutaj do czynienia z sytuacją, która rzuca fascynujące światło na odwieczny konflikt, czyli tajemnicę wiary, w konfrontacji z jedną z najbardziej brutalnych traum, jakie mogą istnieć. Chciałam dotrzeć – głęboko i bezpośrednio – do wewnętrznej tragedii, która stała się udziałem każdej postaci w obliczu tego, co jest niemożliwe.” Wraz z młodą lekarką będącą naszym przewodnikiem, odbywamy wędrówkę z siostrą: rozdartą między duchowym poświęceniem, a wymuszonym macierzyństwem, które zaprzecza wszystkiemu, co reprezentują sobą zakonnice jako oblubienice Chrystusa. Anne Fontaine: „Mam nadzieję, że każdy widz będzie głęboko poruszony, tak jak ja, gdy dowiedziałam się o tej historii. W świecie, w którym kobiety każdego dnia doświadczają przemocy i gwałtu, w którym przemoc zdaje się zaprzeczać istocie wiary, spojrzenie w przeszłość staje się niekiedy konieczne, jeżeli chcemy lepiej zrozumieć teraźniejszość.” Sama reżyserka, aby jak najbardziej szczegółowo oddać realizm historii w tym autentyczność obrzędów i rytuałów – dwukrotnie przebywała w klasztorze benedyktynek, by doświadczyć życia zakonnego. Zaciekawiło ją, że pieśni (chorały gregoriańskie) zależne są od pór roku, o czym wspomniała na konferencji prasowej.

Historia „Niewinnych” zaczęła się od Mathildy, a dokładnie Madeleine Pauliac, która stała się pierwowzorem dla filmowej bohaterki. Nie wiemy o niej zbyt wiele. Tylko tyle, że urodziła się w 1912 roku, a zmarła w Sochaczewie, niedaleko Warszawy, 13 lutego 1946 roku, w wieku 34 lat. Była oficerem 1 Armii Francuskiej w randze porucznika, oraz siostrą matki producenta filmu. Drugi element historii scenariusza to dom zakonny. To, co dzieje się za murami odizolowanego od świata klasztoru, rzuca nowe światło na toczącą się w tle wielką historię i pokazuje, jak ogromną siłę ma ludzka solidarność – to właśnie ona wyprowadza te kobiety z mroku.

Niewinne - spotkanie z reżyserkąIstotą opowieści jest to, w jaki sposób dwie kobiety, mające całkowicie odmienny punkt widzenia (jedna z nich jest francuską komunistką, a druga zakonnicą), łączą siły i próbują znaleźć wyjście z dramatycznej sytuacji. To bardzo znaczący i uniwersalny wydźwięk płynący z powyższej historii, dotyczący sytuacji kobiet w różnych krajach aż do dziś. Łączy je solidarność: nieważne skąd pochodzą, jednoczą siły w imię kobiecej solidarności, by znaleźć wyjście z sytuacji, która pozornie nie jest do rozwiązania; by przezwyciężyć zło, które stało się ich udziałem.

To opowieść o szczególnym kolektywie, jakim jest zakon w szczególnej sytuacji; to film stawiający pytania o religijność i duchowość. Czy wiara wytrzyma wszystko? To także obraz o pozytywnej transgresji. Terapeutyczny dla samego Kościoła, gdyż nadal tematyka przedstawiona w filmie jest tabu. Czy oblubienica Chrystusa może urodzić dziecko, i je zatrzymać – czy też musi dokonać wyboru i zostawić jedną z dwóch najistotniejszych dla niej rzeczy: reżyserka filmu - Anne Fontainewiarę lub dziecko? Gdyż obu mieć nie może…

Gwałt i przemoc, tematy niezwykle trudne i jednocześnie stare jak świat. Zawsze wykorzystywano kobiety, by gwałcąc ich godność, zdeptać ich umysły. Ta historia wydarzyła się dawno, ale mogła wydarzyć się również w dzisiejszych czasach. Na świecie toczą ciągle toczą się konflikty zbrojne, a kobiety, zwłaszcza te mieszkające w dalekich enklawach i dziś narażone są na niebezpieczeństwo. Gwałt to zbrodnia, niezależnie od czasu i okoliczności.Agata Kulesza

Zachwycają zdjęcia wykonane przez Caroline Champetier. Na szczególną uwagę zasługuje też gra polskich aktorek, w tym m.in. Agaty Kuleszy i Agaty Buzek, aktorek na światowym poziomie, które za pomocą minimalizmu niezwykle obrazowo oddały atmosferę klauzury, oraz dołożyły swego kunsztu aktorskiego do granych przez siebie postaci przedstawiając je nam bardzo realistycznie. Charyzmatyczna Matka Przełożona grana przez Agatę Kuleszę za wszelką cenę, nawet zgubienia siebie i swojej wiary, próbuje poskładać ich zakonny świat: całkowicie zdewastowany na skutek dramatu, który je spotkał. Nie chce by siostry zostały wyklęte – coś takiego jak zakonnica w ciąży nigdy nie istniało w polskim Kościele. Siostra zakonna w takiej sytuacji miała dwa wyjścia: oddać dziecko lub odejść z zakonu. Obie opcje były dla niej niezwykle trudne. Każda z postaci pojawiających się w „Niewinnych” ma nam coś do przekazania, każda jest indywidualnością, niesie w sobie jakąś historię, która składa się na całość opowieści.

 

Autorka recenzji i zdjęć: Izabela Pazoła

Korekta: Anna Hoss

Film ,,Umbra” – recenzja

umbra plakat

Umbra

Reżyseria i scenariusz: Urszula Nawrot

Polska, 2015

 

„Umbra” to film, którego premiera w polskich kinach będzie mieć miejsce 24 lutego. Jest to krótkometrażowy obraz, który za pośrednictwem poetyckich metafor ukazuje naturę zła, i siłę dobra. To dzieło Urszuli Nawrot, która jest jednocześnie odtwórczynią roli głównej, jak i autorką scenariusza, zdjęć, montażu, scenografii i jego producentką. Partnerują jej: reżyser teatralny Leszek Bzdyl (w roli Mefista), i Michalina Wiśniewska (jako młoda ofiara.)

Film ten to poetycka opowieść o „złym dotyku”, o uwiedzeniu niewinnej dziewczynki przez demonicznego mężczyznę. Historia pokazana jedynie obrazem: minimalnym, a jednocześnie sycącym, pełnym metafor i odwołań biblijnych, obecnych już od pierwszych kadrów, m.in. obrazujących drabinę jakubową. To film o krzywdzie, jaka boleśnie naznaczyła całe dorosłe życie bohaterki; o traumie, raz po raz powodującej upadek i o wychodzeniu z niej. O zniewoleniu erotyczno-toksyczną fascynacją oprawcą, obecnąw dorosłym życiu.

Równocześnie jest to opowieść przezwyciężeniu bólu, który stał się udziałem ofiary, i w ostatecznym efekcie — triumfie dobra nad złem. Walki, z której kobieta po licznych bojach, wychodzi zwycięsko. Dramatyczna scena gwałtu pokazana jest poprzez symbole, które przepełniają cały obraz. Mefisto siedząc przy jednym stole z małą dziewczynką, rozłupuje muszlę małża, rozlewając przy tym niewinną krew. Użycie tego typu symboliki wywołuje na widzu silniejsze wrażenie, niż gdyby reżyserka zdecydowała się na realistyczne środki wyrazu.

Warta wspomnienia jest również scena ślubu bohaterki: emocjonalną alienację bliskich, pokazano poprzez pokrycie ich szarym popiołem — symbolizującym wypalenie i brak życia, śmierć emocji. O dziwo, w tym momencie pomocnądla bohaterki dłoń, wyciąga ksiądz, ratując ją samą przed utratą ludzkich uczuć.

Wizualna warstwa filmu oszałamia. Wrażenie potęgują zdjęcia, oraz nastrojowa muzyka wprowadzająca widza w ciąg zdarzeń. W oczy rzuca się bardzo profesjonalny warsztat, z jakim dopieszczono poszczególne elementy obrazu. Kolor umbry oraz wszelkie odcienie szarości i czerwień — wszystko jest ważne, nic nie jest przypadkowe. Oryginalność i nowatorstwo filmu podkreśla jego struktura: jest on pozbawiony dialogów. Cechuje się on również przywiązaniem uwagi do detali i spójnością. Wyczuwalne są odwołania do tradycji europejskiego malarstwa, szczególnie alegorycznego malarstwa chrześcijańskiego.

 

To moralitet,  niezwykły w współczesnej estetyce teledysku i nijakości. W swoich peregrynacjach, szukając odpowiedzi o sens cierpienia, reżyserka dociera do hipotezy, że zło to brak miłości bliźniego. Celowowo wybrała niejednoznaczne nazwanie roli religii w wyzwoleniu głównej bohaterki. Urszula Nawrot chce skłonić ludzi do refleksji nad najważniejszymi sprawami w życiu. „Umbra” to obraz, gdzie alegoria i symbol stają się narracją, zmuszając widza do odbycia wewnętrznego dialogu i przeniesienia na niego interpretacji oglądanych obrazów. To poetycka wędrówka w czasie, która pozwala odkryć rzeczy, które ukrywamy przed światem.

autorka recenzji: Izabela Pazoła

korekta: Anna Hoss

 

,,Sticky”, czyli dokument o masturbacji i jej piętnie

Autorka:  Carrie Nelson

Źródło

 

STICKY_DVD

,,Sticky”, nowy dokument o masturbacji, odkrywa i bada piętno którym otoczona jest auto-miłość. Być może nie jest to coś, o czym rozmawiamy szczególnie często, ale większość z nas się masturbuje. Planned Parenthood szacuje, że dotyczy to około 70 procent mężczyzn i 50 procent kobiet. Zwyczaj ten pojawia się już w dzieciństwie. Co więcej — masturbacja jest dla nas wręcz zdrowa: zwiększa popęd seksualny i zmniejsza ryzyko wystąpienia nowotworów.

Dlaczego więc nadal czujemy tyle wstydu, z powodu tego powszechnego i prozdrowotnego zachowania?

Twórca filmowy Nicholas Tana, stara się odpowiedzieć na to pytanie w nowym dokumencie swojego autorstwa, pt. ,,Sticky: A (Self) love story” ( ,,Lepkie. Historia (auto)miłosna.”) który ukazał się w ten czwartek. Tana przepytał wszystkich: od komików, kleryków i seks-edukatorów po byłego chirurga, w celu lepszego zrozumienia samej istoty masturbacji, jak i wstydu połączonego z fascynacją, które czujemy, kiedy pojawia się ten temat.

Nie wzbudza zdziwienia fakt, że najlepszym miejscem do zapoznania się z powyższym materiałem jest Internet.  Film jest dostępny w formie gotowej do wypożyczenia i zakupu na Vimeo. W telefonicznym wywiadzie, Tana poinformował Daily Dot, że borykał się z niemałymi problemami, szukając miejsca dla swojego dzieła na tradycyjnym rynku. ,,Osoba z CNN poinformowała naszego dystrybutora, że w razie wystawienia tego filmu, będą oni zmuszeni do wycofania się ze współpracy”. Ten właśnie rodzaj dyskomfortu to część sedna tematu. Został on w końcu ujęty w tytule — cóź, w końcu sprawa jest dość lepka (śliska)…

Autor uważa, że ,,konieczna jest większa destygmatyzacja tematu, co ma przynieść korzyść zarówno dla kultury jako takiej, jak i dla każdego z nas z osobna. ,,Nie uważam, żeby masturbacja była albo całkiem niezdrowa, albo całkiem zdrowa. Według mnie, to coś pomiędzy. Myślę, że przez dyskusję, dialog, zadawanie pytań bez atmosfery wstydu, będziemy mogli osądzić, czym ona jest dla każdego z nas z osobna.”- mówi.

Dla Tany masturbacja jest zdrowa, kiedy jest jej źródłem są prywatne fantazje. Istotnie — fantazje są zjawiskiem całkowicie powszechnym. Wg. badań zamieszczonych w roku 2001 w  Journal of Sex Research, 98 procent mężczyzn i 80 procent kobiet fantazjowało o osobie innej, niż aktualny partner. Tego typu zachowania mogą być wyzwalające, i są przede wszystkim bezpieczne: to, że czasami myślisz o koledze z działu finansowego, czy Ruby Rose, nie znaczy, że kiedykolwiek wcielisz te myśli w życie.

Rzecz jasna, ,,Sticky” odnosi się również do pornografii i wirtualnej rzeczywistości. ,,Prawdopodobnie teraz, bardziej niż kiedykolwiek, masturbacja rozpowszechnia się dzięki internetowi i technologii” mówi rysownik Joe Matt, występujący w filmie. ,,Ilu gości wali sobie konia przed komputerem w momencie, kiedy rozmawiamy?” Matt wie o czym mówi, i niekoniecznie widzi zwiększoną dostępność pornografii w pozytywnym świetle: jest autorem komiksu Peepshow, który traktuje o jego osobistym uzależnieniu od materiałów pornograficznych.

Uzależnienie jest rzeczywistym zagrożeniem, kiedy pornografia zastępuje wyobraźnię. Tan obawia się, że kiedy fantazje będą mogły w tak szybki sposób zostać zmaterializowane, poprzez pornografię lub wirtualną rzeczywistość, cienka granica między zdrową masturbacją, a niezdrowym uzależnieniem, lub seksualną dysfunkcją zatrze się niezwykle szybko.

,,To, czy pornografia prowadzi do niepokojących zachowań lub problemów w związku to temat-rzeka.” powiedział do Daily Dot. ,,Nie uważam, żeby pornografia była zła, kiedy jest otoczona sensowną dyskusją i podchodzi się do niej z realistycznymi oczekiwaniami, ale jednocześnie sądzę, że dostępnych jest niepokojąco dużo błędnych informacji na jej temat.” (na przykład wpisy w internecie sugerujące, że masturbacja przyczynia się u kobiet do odkładania tłuszczu w okolicach bioder, skraca długość życia i powoduje lenistwo.)

(…) Tana był w stałym kontakcie z redakcjami z San Diego, które to jako pierwsze opowiedziały o śmierci Matthew Burdette’a, ale były nieprzerwanie ,,niezdolne” do współpracy przy ,,Sticky”. Zauważył, że niektóre nagłówki odnoszące się do sprawy Burdett’a, unikały bezpośredniego użycia słowa ,,masturbacja”, nazywając wideo, które doprowadziło nastolatka do samobójstwa ,,zawstydzającym”. Wybiócza cisza odnosząca się do roli, jaką odegrało w tej sprawie piętno masturbacji, jest tą częścią błędnego koła, która oryginalnie doprowadziła do znęcania się.

(…) ,,Sticky” nie zostawia nas z żadnymi stanowczymi, odgórnymi wnioskami dotyczącymi tego, w jaki sposób usunąć otoczkę wstydu z tematu masturbacji, jednak spełnia swoją rolę, ułatwiając nam uczestniczenie w krytycznej dyskusji. Internet nie zawsze pomaga nam w rozwianiu wątpliwości dotyczących naszego życia seksualnego, jednak dając nam dostęp do materiałów takich jak ten film, sprawia, że pozytywna seks-edukacja oraz osobisty rozwój, mogą być obfitsze niż zazwyczaj.

 

Tłumaczenie i opracowanie: Anna Hoss