TELEFON DLA KOBIET DOŚWIADCZAJĄCYCH PRZEMOCY

Телефон для жінок, які зазнають насильства

CZYNNY PONIEDZIAŁEK-PIĄTEK
OD 11.00 DO 19.00

Активний з понеділка по п’ятницю з 14:00 до 19:00

Szukaj
Close this search box.

Urwał się GENDER z …, czyli o Gender. Przewodniku Krytyki Politycznej

Gender. Przewodnik Krytyki Politycznej

Warszawa 2014

recenzuje Aleksandra Magryta

gender-okladka_ramka

Już jest. Już pojawił się. Krytyka Polityczna wydała  właśnie świetny przewodnik po gender.

Przewodnik o genderze musiał w końcu powstać. I powstał.  I na dodatek jest lekturą obowiązkową. Dla każdej i dla każdego. Nieważne, jaką ma się wiedzę na temat gendera. Nawet jeżeli nie ma się zielonego pojęcia, czym ten straszny gender jest, to nic strasznego. Właśnie po to powstał ten Przewodnik.

Gender. Przewodnik Krytyki Politycznej  jest  kompleksowym zbiorem tekstów  z różnych dziedzin (od literatury i edukację po własne świadectwa życia z genderem J) jak i różnej formy (począwszy od listu otwartego środowisk naukowych zajmujących się płcią społeczno-kulturową, przez wywiady np. z akademiczką Małgorzatą Fuszarą o (nie)umieszczaniu kobiet na listach wyborczych, po świetne artykuły specjalistek i specjalistów) na temat zjawiska wokół, którego przez ostatnie kilka miesięcy było głośno w mediach.

Przewodnik  po genderze, czyli płci społeczno-kulturowej, jest bardzo dobrą lekturą dla osób, które od dawna zajmują się tematyką płciowości. Również dla osób stawiających pierwsze kroki w akceptacji niestereotypowych zachowań.  I nawet dla tych, co propagują różnorodność, tolerancję i feminizm, lektura Przewodnika będzie bardzo wzbogacająca. Po pierwsze dają one cały wór argumentów na to, że straszny gender nie jest wcale straszny, lecz jest po prostu płcią społeczno-kulturową, którą reprezentujemy wszyscy i wszystkie. Po drugie Przewodnik daje świetne narzędzia do dyskusji z przeciwni_CZ_kami szeroko pojętej nauki. Myślę, że ile osób, tyle argumentów za przeczytaniem Przewodnika.

Czytać Gender. Przewodnik Krytyki Politycznej można zacząć od początku. Można też losowo wybierać sobie teksty, zaczynając nawet od ostatniej części z własnymi świadectwami  przedstawicielek i przedstawicieli grup zawodowych, których są reprezent_K_ami. Są to świadectwa, w których oprócz zawodu płeć odgrywa znaczącą rolę.

Można też wyrywkowo sięgać po wywiady, zaczynając  np. od wywiadu z wolontariuszką z Grupy Ponton działającej przy Federze – Małgorzatą Kot – o bardzo ważnej roli edukacji seksualnej i o potrzebie edukowania całego społeczeństwa w tym zakresie. Można i warto też pochylić się nad budującym wywiadem z Elżbietą Korolczuk, która to od lat organizuje warszawskie Manify i naukowo bada ruchy społeczne. Korolczuk wskazuje na sukcesy polskiego feminizmu, do których należy m.in. zmiana tematyki poruszanej w Dniu Kobiet z mówienia o pięknych paniach na informowanie o dyskryminacji kobiet na rynku pracy i przemocy wobec kobiet.

Lekturę Przewodnika można też zacząć od tekstów w charakterze felietonów lub tekstów naukowych. Do nich należy artykuł Marii Pawłowskiej o neuroseksizmie, czyli najprościej rzecz ujmując o wytwarzaniu stereotypów płciowych. Z nieco innego obszaru, lecz równie ciekawym artykułem jest tekst spod pióra Agnieszki Mrozik, która analizuje kondycję  współczesnej nauki Gender Studies.

To zaledwie kilka z kilkudziesięciu świetnych tekstów, które po prostu trzeba przeczytać.

Gender. Przewodnik Krytyki Politycznej możesz zakupić u nas w Księgarni Feminoteki. Zapraszamy!

 

Aleksandra Magryta – literaturoznawczyni, germanistka, aktywistka społeczna: organizuje Warszawskie Manify.  W Feminotece koordynuje projekt „Staying Safe Online: Gender and Safety on the Internet”

Janion. Transe – Traumy – Transgresje. Tom 1. – recenzuje Natalia Skoczylas

 

janion_okladka_300px

Janion Transe – Traumy – Transgresje.

Tom 1: Niedobre dziecię

Autorki: Maria Janion, Kazimiera Szczuka

Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2013

 

recenzuje: Natalia Skoczylas

 

Pierwszy tom książki-wywiadu z Marią Janion, wybitną polską historyczka literatury, prowadzonego przez uczennicę Pani Profesor Kazimierę Szczukę, nosi podtytuł ‘Niedobre dziecię’.

Maria Janion opowiada o swoim dzieciństwie spędzonym u ciotki i wuja, a później w ukochanym Wilnie z mamą i bratem, gdzie zastała ich wojna. O przysiędze zemsty za zbrodnie, których była świadkiem, o traumie chodzenia po ruinach Warszawy, ale także o prowadzonym przez siebie Dzienniku lektur i wczesnych wierszach (fragmenty jednego i drugiego na zdjęciach w środku książki). Po nauce na ‘kompletach’ i maturze w Toruniu, Maria Janion przeprowadza się do Łodzi, gdzie podejmuje studia na kierunku polonistyka i zaprzyjaźnia się z grupą skupioną wokół Stefana Żółkiewskiego.. i dalej nie chciałabym streszczać, gdyż ze wspomnieniami Pani profesor, dociekliwie i czasami uparcie wyciąganymi przez Kazimierę Szczukę warto się zapoznać samemu.

W książce wyraźnie widać, że pytająca i pytana darzą się sympatią i szacunkiem, a przede wszystkim znają się dobrze, dzięki czemu pytania są bardzo konkretne, a odpowiedzi ciekawe i osobiste. Na stronach unosi się aura myśli humanistycznych zwłaszcza, gdy rozmowa wchodzi na tory życia studenckiego i naukowego.

Hasłowe podtytuły poszczególnych wątków i tym samym kolejnych etapów życia lub rozwoju zainteresowań Pani Profesor ułatwiają czytelniczce/kowi odbiór całości; mimo ram czasowych zakreślonych od dzieciństwa Marii Janion do, mniej więcej, Marca’68, pojawiają się nawiązania do lat późniejszych, nawet do teraźniejszych. Głównie są to odniesienia do dzieł Pani Profesor, przemyślenia dotyczące wykształcenia humanistycznego, wpływu literatury na świadomość społeczną – wtedy i dziś, nie bez oderwania od kwestii politycznych.

Druga część rozmowy – ‘Prof. Misia’, będzie miała swoją premierę w sierpniu br.

Wydanie zawiera także wywiad Kazimiery Szczuki i Sławomira Sierakowskiego z Marią Janion, opublikowany wcześniej w książce Uniwersytet zaangażowany. Przewodnik Krytyki Politycznej (Warszawa 2010). Rozmowa traktuje o Marii Janion, jako „nauczycielce”, o pracy ze studentami na seminariach, o tym jak wpływały na nauczanie wydarzenia społeczno-polityczne.

O mechanizmach kolonizatorskich i feminizmie w książce Quanty A. Ahmed ,,W kraju niewidzialnych kobiet”

O mechanizmach kolonizatorskich i feminizmie w książce Quanty A. Ahmed ,,W kraju niewidzialnych kobiet” 

Recenzuje Aleksandra Magryta

Quanta A. Ahmed ,, W kraju niewidzialnych kobiet”

 

w kraju niewidzialnych kobiet

 

„Oho, kolejna książka o kobietach jako ofiarach w krajach uznawanych przez dyskurs kolonizatorski jako kraje trzeciego świata” – taka była moja pierwsza myśl. Skoro jednak powieść ma nasz feminoteczny matronat, to stwierdziłam, że muszę się przekonać, jak bardzo owa powieść jest zbieżna z moim pierwszym skojarzeniem.

Główną bohaterką powieści jest sama autorka, która oprócz parania się pisarstwem i dziennikarstwem, jest z zawodu lekarką. I to brytyjską lekarską, mieszkającą w Stanach, mającą jednocześnie korzenie pakistańskie.

W momencie gdy kończy się jej wiza w Stanach decyduje się ona na wyjazd kontraktowy do Arabii Saudyjskiej, gdzie w rijadzkim szpitalu ma pracować jako lekarka. I wyjeżdża, a właściwie wylatuje. I właśnie ten moment powieści był momentem, w którym zmieniłam zdanie o powieści. Książka wydała mi się świetna.

Dla wielu osób moja reakcja może być zadziwiająca. No bo skąd ta nagła zmiana nastawienia? I co ma do tego wyjazd głównej bohaterki do Arabii Saudyjskiej na kontrakt? I co jest właściwie świetnego w tej decyzji? Otóż, moja zmiana nastawienia wynika z tego, że bohaterka (występująca w narracji pierwszoosobowej) z feministycznej perspektywy analizuje społeczeństwa muzułmańskie i samo życie w Arabii Saudyjskiej. Na uwagę zasługuje fakt, że jest ona świadoma swojego kolonizatorskiego nastawienia. Ocenia panujące struktury władzy w patriarchalnym wschodnim kraju. Jest to droga otwierania się na inne kultury przy jednoczesnym zachowaniu swojej feministycznej postawy.

Szczególną uwagę w powieści zwrócił wątek dotyczący nakryć głów i ciała kobiet. Z perspektywy zachodnio centrycznej tzw. Chusta (posłużę się ogólnym określeniem różnych nakryć głowy od nikkabu po burkę) jest symbolem zacofania. Dodatkowo jest nakrycie głowy jest często rozumiane przez Zachód jako element opresji muzułmańskich kobiet. Powieść W kraju niewidzialnych kobiet ukazuje, że ta przysłowiowa chusta może być też drogą do wolności i niezależności.

Na uwagę zasługuje również kwestia religii i dyskryminacji kobiet przez kobiety (oczywiście dyskryminacja kobiet przez mężczyzn jest ukazywana nagminnie w powieści, dlatego też chciałam się odnieść do wykluczeń ze strony kobiet). Główna bohaterka, wprawdzie niewierząca, to jednak decyduje się na pielgrzymkę do Mekki. Podróżuje razem z innymi kobietami. Te na początku traktują ją jako służącą z powodu jej ciemniejszej karnacji skóry. Są jednocześnie też strażniczkami wyglądu i krytykują Quantę (tak ma na imię narratorka-bohaterka) za każdy niezakryty skrawek ciała. Gdy natomiast dowiadują się, że jest ona lekarką, a nie  służącą  znajdującą się najniżej hierarchii społecznej, to zmieniają diametralnie swoje nastawienie do niej.  Ten wątek powieści ukazuje jak niesłychaną wyprawą jest lektura W kraju niewidzialnych kobiet, podczas której bohaterka dokonuje obserwacji kastowości społeczeństwa, marginalizacji ze względu na rasę, wyznanie, kolor skóry, płeć i feministyczne poglądy.

Tak więc gorąco polecam zmierzenie się z feminizmem w świecie muzułmańskim oczami Quanty A. Ahmed.

Aleksandra Magryta – literaturoznawczyni, germanistka, aktywistka społeczna: organizuje Warszawskie Manify.  W Feminotece koordynuje projekt „Staying Safe Online: Gender and Safety on the Internet”

WARSZAWA: Planete+DOC Film Festiwal – Jeszcze dziś można zobaczyć świetny dokument pt: ,,#chicagoGirl. Facebookowa rewolucja”

#chicagoGirl. Facebookowa rewolucja warto obejrzeć z kilku powodów.  Aby się obudzić z odrętwienia wobec krajów przeżywających wojnę domową. Aby  zastanowić się nad własnym zachowaniem obywatelskim. I przede wszystkim, aby zobaczyć bardzo odważną aktywistkę, która poświęca się całkowicie dla słusznej sprawy.

 

chg 1

 

Bohaterką dokumentu jest młoda Syryjka wychowana w Stanach, która to koordynuje rewolucje w Syrii. Jest ona odpowiedzialna za kontakt pomiędzy przeciwnikami reżimu, organizuje im protesty ,  umawia na uczestników . Stanowi ona swego rodzaju centrum zarządzania rewolucją. Jej profil na twitterze obserwuje około 2000 ludzi. Do jej zadań należy też usuwanie kont internetowych znajomych, którzy zostają złapani przez reżim i poddani torturom. A to wszystko dlatego, aby reżim nie natknął się na inne osoby zaangażowane w obalenie władzy.  Chciago girl jest bardzo odważną dziewczyną, która sprzeciwia się rządom Asada i mimo gróźb śmierci decyduje się pojechać do Syrii z walizkami pełnych leków, aby pomóc swoim przyjaciołom.

 

Więcej o filmie można przeczytać tu: http://planetedocff.pl/2014/index.php?page=film&i=2626

#chicagoGirl. Facebookowa rewolucja można obejrzeć dziś, 12 maja o  21:30 w Kinotece.

Gorąco polecam

Aleksandra Magryta

Fundacja Feminoteka

WARSZAWA: Off Road – cudowny dokument na Planete+Doc Film Festiwal

Festiwal filmowy Planete+ Doc Film Festiwal rozpoczął się już ponad 11. raz.  A na nim wiele świetnych filmów, które szczególnie polecamy. Jednym z nich jest właśnie Off Road

 

off road

Off Road  jest cudownym włoskim dokumentem o Beatrice, która jest transseksualna, lecz nie chce być postrzegana przez perspektywę trans. Jest to uroczy film, choć chwilami smutny, to z drugiej strony niesamowicie radosny.

W nienarzucający się sposób reżyserka przedstawia życie Beatrice. Obrazy przedstawione w filmie ukazują związek Beatrice i jej rodziny. Jest to bardzo nietuzinkowe życie pokazane w sposób bardzo dowcipny, co zawdzięczamy pełnej wigoru Beatrice i jej żonie o ironicznym poczuciu humoru.

Beatrice jest fanką samochodów terenowych, prowadzi własny warsztat samochodowy. W pracy nosi brudny uniform, a kończąc pracę ubiera się w swoje ulubione krótkie sukienki i buty na szpilkach. Jest to bardzo odważna i zdeterminowana kobieta, która za miłością swojego życia jest w stanie z miejsca wsiąść w swoje auto i pojechać nawet do… Rumunii.

O motywach tej decyzji i o tym, czy uda jej się sprowadzić ukochaną do Rzymu dowiecie się oglądając ten dokument.

Off Road  można zobaczyć 10 maja o 21:30 w Kinotece i 11 maja również o 21:30 w Kinotece.

Szczegóły projekcji znajdziesz tutaj: http://planetedocff.pl/?page=film&i=2626

Serdecznie polecam

Aleksandra Magryta
Fundacja Feminoteka

 

Recenzja: Ewa Majewska, „Sztuka jako pozór. Cenzura i inne paradoksy upolitycznienia kultury”

sztuka_jak_pozorSztuka jako pozór? Cenzura i inne paradoksy upolitycznienia kultury

Autorka: Ewa Majewska

ha!art, 2014

 

 

recenzuje: Emilia Olszewska

 

Ewa Majewska to filozofka feministyczna, tłumaczka Teorii feministycznej bell hooks, która prace akademicką łączy z aktywizmem. Relacje świata sztuki i ekonomii politycznej znajdują się od lat w polu zainteresowań badaczki. Dała także dowód swojego zaangażowania w walkę z cenzurowaniem sztuki współczesnej współtworząc i rozwijając Indeks 73, inicjatywę artystów i badaczy kultury, obnażającą i katalogującą przypadki cenzury po roku 1989 w Polsce i za granicą.

Książka jest zbiorem tekstów powstałych w ostatnim dziesięcioleciu w ramach różnych inicjatyw wydawniczych i kolaboracji autorki wzbogaconym o najnowsze spostrzeżenia badaczki i krytyczne uwagi do myśli filozofów i teoretyków kultury takich jak Foucault, Rancière, Adorno, Butler czy Negri, w momentach, w których dotykali oni sfery estetyki, problemu kondycji ontologicznej artysty i jego pozycji w społeczeństwie jako pewnym systemie relacji. Wreszcie wydobyty zostaje na pierwszy plan przebieg relacji klasowych w świecie sztuki, a działalność artystyczna przedefiniowana narzędziami Marksowskiej krytyki społecznej.

Jest to antologia różnorodna nie tylko pod względem tematycznym, ale także formalnym, w książce znalazły się fragmenty zbiorowych prac akademickich, artykuły w czasopismach zajmujących się krytyką kultury, eseje z katalogów towarzyszących wystawom, zamieszczony został także wywiad autorki z artystką Zofią Kulik.

Spektrum poruszanych zagadnień jest na pierwszy rzut oka równie szerokie i taka wielość tematów może budzić wrażenie niespójności, jednak czy to przybliżając koncepcje ciała w cyberfeminizmie, analizując wypowiedzi polskich twórców na temat urynkowienia kultury, czy ukazując nieprzewidywalne kierunki namnażania się znaczeń i przecięć różnych osi interpretacji w recepcji dzieł (jak w przypadku projektów włączających i przepracowujących warszawską przestrzeń miejską np. Dotleniacz i Wartopia) autorka kładzie nacisk na potrzebę rozpoznania polityczności sztuki jako jej inherentnej własności, powraca mniej lub bardziej wprost wypowiedziany postulat przyjęcia przez artystów tej potencji jako faktu, z którego można czerpać emancypacyjną siłę. Przywołany w tytule „pozór” może okazać się całkiem adekwatnym nazwaniem sposobu, w jaki sztuka staje w konfrontacji ze światem rzeczywistym, przedstawieniem i odbiorcą. Przywoływany przez autorkę Baudrilliard mówił o artystach jako o iluzjonistach. Iluzjoniści bowiem otwierają oczy na zafałszowania, demaskują łatwowierność naszych nawyków poznawczych . Idąc śladem tej metafory, artysta może stać się wygłosicielem tego, co wykluczane z innych dyskursów.

W zarysowanym kontekście nie dziwi, że ważnym przedmiotem tej książki jest także zjawisko cenzury, które musi pojawić się jako konsekwencja upolitycznienia sztuki. Cenzura analizowana jest z rożnych ponowoczesnych pozycji teoretycznych jako narzędzie władzy i środek opresjonowania, ponadto zwraca się uwag ę czytelnika na historyczne mutacje instytucji cenzury i jej przejawów.

Cenzura musi byc z założenia szczególnie wroga sztuce czerpiącej z teorii feministycznej, ponieważ, co szczególnie mocno wybrzmiewa z lektury tej książki, feminizm opiera się na transgresji między sferą prywatną i publiczną.

Uważam, że książka Ewy Majewskiej jest bardzo cennym, radykalnym głosem w dyskusji na temat kształtu polityki kulturalnej, nie tylko w Polsce, ale także w odniesieniu do globalnych procesów utowarowienia dzieł sztuki, które stają się „produktami”, bo właśnie ten splot polityki i kultury zostaje w niej wyłowiony i wyeksponowany. Niejako przeciw romantycznemu mitowi artysty natchnionego, wyrzutka, samemu sobie „okrętem, sterem i żeglarzem”, autorka dowodzi że działalność artystyczna nie może ująć siebie w nawias i funkcjonować w złudzeniu, że uda jej się wykreować wyspowy świat niezależny od aktualnej koniunktury obowiązującego systemu ekonomicznego, którego pochodną i wyrazicielem jest taki, a nie innych system polityczny. Przypuszczam, że lektura tej książki przez kogoś, kto czuje się i określa jako artysta skonfrontowałaby ją/jego z pytaniem: kto w kapitalizmie reprezentuje moje interesy? Innymi słowy wymusiłaby refleksję nad własną przynależnością klasową, a samoświadomość w tej materii, co właśnie unaocznia również ta książka, ma bardzo liczne implikacje.

Jeżeli miałabym wskazać jakieś słabsze strony tej publikacji, to jej mała przystępność w sensie zorientowania na czytelnika o ściśle określonym profilu intelektualnym. Muszę przyznać, że tekst jest dość ambitną, skondensowaną teoretycznie lekturą wymagającą erudycji, biegłości w postmodernistycznych teoriach kultury oraz znajomości nowożytnej historii filozofii społecznej. Książka w tym wydaniu nie posiada szczególnie rozwiniętego komentarza odautorskiego czy redakcyjnego ani ilustracji wspominanych, jak również szeroko omawianych dzieł głównie jednak sztuk wizualnych. Jeśli zatem nie znamy lub nie przypominamy sobie danego artysty lub jego dokonania, możemy mieć problem ze zrozumieniem poszczególnych rozdziałów. Dlatego książka domaga się jednak czasem wysiłku samodzielnej eksploracji, dociekania ze strony czytelnika.

Warto na koniec zwrócić uwagę na zamieszczony w dodatku manifest zatytułowany „Rewolucja kulturalna”, który jest rzeczywiście znakomitym podsumowaniem lektury jako wyraz niezgody środowisk twórczych, a zarazem pewien polityczny plan i wezwanie do działania.

PKB – Patriarchalna Kalkulacja Budżetu, czyli dlaczego homo oeconomicus ma jedną płeć – Recenzja ,,Jedynej Płci” Katarine Kielos

Jesteś kobietą? Lubisz nauki przyrodnicze? A może jesteś humanistką? Znasz ekonomię ze studiów? A może ekonomia jest to dla Ciebie terminem odstraszającym i nudnym?

Jeżeli odpowiedziałaś na któreś z pytań przecząco, to bardzo dobrze.

Jeżeli natomiast odpowiedziałaś  na minimum jedno pytanie twierdząco, to jeszcze lepiej.

Otóż, nieważne jakiej jesteś płci i jaka jest Twoja wiedza z zakresu ekonomii, bo ta książka jest lekturą obowiązkową.

jedyna_plec

Kielos w błyskotliwy sposób opisuje mechanizmy ekonomii uwzględniając aspekt płci.  Już na samym wstępie odnosi się do samego twórcy ojca ekonomii –  Adama Smitha, od którego wywodzi się termin ,,niewidzialna ręka rynku”. Jak spostrzega autorka, jest inne, właściwie lepiej pasujące, zagadnienie do doktryny Smitha.  A jest nim ,,niewidzialne serce”. Ale czyje serce? A matki. Ale dlaczego? A bo mu gotowała codziennie obiady, żeby  mógł on tworzyć naukę. A dlaczego niewidzialne? A bo Smith w ogóle nie bierze pod uwagę połowy społeczeństwa przy tworzeniu podwalin ekonomii. Otóż to! Ekonomia nie uwzględnia kobiet. Ekonomia produkuje i powiela Patriarchalną Kalkulację Budżetu, czyli PKB nie wiedzieć czemu nazwanym Produktem Krajowym Brutto. Bo jakim krajowym produktem jest, jeżeli praca kobiet jest nieodpłatna? Wydaje się to tym bardziej kuriozalne, zważywszy na fakt, że ekonomia znaczy dom. Kielos doskonale rozbraja mechanizmy ekonomiczne uwydatniając produkty, które nie dają się wymienić czy sprzedać i które są zarezerwowane dla kobiet (wychowanie dzieci, prasowanie, otarcie łez płaczącym, czy pokrzepienie dobrym słowem wątpiących).

Dla osób nieprzekonanych o nierównościach w płacach  kobiet i mężczyzn autorka przytacza teorie innych ekonomistów (np. Garego Beckera), którzy wyjaśniają to zjawisko znajdując źródła w kulturze lub co gorsza nadane z biologii. Kielos sięga też do badań np. Human Development Report. Mając te twarde dane trudno będzie nawet mizoginom twierdzić, że kobiety i mężczyźni zarabiają tyle samo.

Nie jest to jednak książka malkontencka. Jest to książka demaskująca patriarchat i nierówność napisana w sposób błyskotliwy i często prześmiewczy.

Nie można też pominąć słowa wstępnego świetnej ekonomistki Ewy Rumińskiej- Zimny, która poprowadzi wykład na temat ekonomii w najbliższą środę – 30 kwietnia 2014 w siedzibie Fundacji Feminoteka o godzinie 18:00.

Serdecznie zapraszamy!

Katarine Kielos

Jedyna Płeć

Wyd. Czarna Owca

 

autorka recenzji: Aleksandra Magryta

Lydia Cacho „Niewolnice władzy. Przemilczana historia międzynarodowego handlu kobietami”

 

niewolnice_wladzyNiewolnice władzy. Przemilczana historia handlu kobietami

Autorka: Lydia Cacho

Muza, 2013

 

Recenzuje Natalia Skoczylas

 

Polski tytuł niezwykłego reportażu Lydii Cacho sugeruje, iż treść będzie dotyczyła wyłącznie kobiet i jest w tym zbliżony do tytułu oryginału. Zajrzałam do tytułu angielskiego (‘Slavery Inc.: The Untold Story od International Sex Trafficking’), który nie wyszczególnia płci. Ta kwestia zastanowiła mnie, dlatego iż autorka nie skupia się wyłącznie na kobietach i dziewczynkach; przedstawia też, co prawda incydentalnie, sytuacje będące udziałem mężczyzn i chłopców.

„Przemoc nie jest dobra, bo sprawia mi ból i zmusza do płaczu.” – tym cytatem 10letniej Yeany, ofiary handlu ludźmi w celach seksualnych, jest poprzedzona lektura. Zagłębiając się w nią czytelnik pozna o wiele więcej trudnych i różnorodnych wyznań ofiar, stanowisk zajmowanych przez handlarzy, przez polityków i urzędników, aż w końcu być może poczuje żal i bezsilność wobec powszechnego i jak się okazuje bezkarnego zła wyrządzanego sobie nawzajem przez ludzi, warto mieć w myśli ten cytat, gdyż mimo swojej prostoty ujmuje on istotę problemu. Na świecie stosuje się przemoc bezpośrednią, ale i instytucjonalną oraz systemową. Jest ona zawsze wymierzona w drugiego człowieka i przynosi cierpienie.

W pierwszych kilku rozdziałach autorka opisuje sytuację w konkretnych krajach czy regionach, powtarzając jednak jak mantrę, iż problem jest globalny i dotyczy nas wszystkich w mniejszym lub większym stopniu. Porusza także tematykę handlu narządami oraz przymusowej pracy niewolniczej. Zresztą, wygląda na to, że na całym świecie przedmiotowy proceder przejawia się w bardzo podobny sposób. Co prawda w niektórych krajach dominuje wykorzystywanie i niewolenie osób pochodzących z innych części świata (innych kultur, innego koloru skóry), w niektórych rodzice sprzedają dzieci handlarzom, mieszkając nadal w tym samym mieście lub w niedalekiej odległości. Jest to uwarunkowane specyficzną sytuacją w danym regionie, bardzo ważnym wskaźnikiem jest poziom zamożności kraju oraz jego zależność od państw silniejszych. Ludzie trafiają ‘w szpony’ handlarzy z wielu powodów, między innymi z powodu biedy, poszukiwań szansy na ewentualny rozwój za granicą, z powodu przygody, są też porywani. Ci, którzy zdołali uciec opowiadają Lydii Cacho swoje historie. Autorka jednak rozmawia także z osobami, które nadal pozostają ofiarami handlu ludźmi (często zdając sobie z tego sprawę), odwiedza małe dziewczynki, które wykorzystywane od nawet 3 albo 4 roku życia wykształciły już w sobie konkretne, nieprawidłowe cechy osobowości. Zastanawia się, gdzie miałyby się podziać wszystkie ofiary handlu żywym towarem skoro schroniska są przepełnione? Skoro nie ma perspektyw? Kto udzieli im pomocy, jeśli z ich ‘usług’ korzystają politycy, wojskowi, a nawet duchowni? „(..) czy możliwe jest zniesienie panującego w wielu krajach społeczno-kulturowego przyzwolenia na wykorzystywanie nieletnich bez konieczności narzucania dogmatów religijnych lub wikłania się w filozoficzną debatę na temat wolności absolutnej, zakładającej, że samo pojęcie seksualności jest przestarzałe i powinno być na nowo zdefiniowane bez odwoływania do zasad moralnych.” ? [cytat z książki]

Dla mnie osobiście najbardziej bulwersującymi i trudnymi fragmentami książki są te, w których mowa o osobach zaangażowanych w handel żywym towarem. Są to politycy, którzy na stronach reportażu Lydii Cacho występują pod swoimi nazwiskami, są to urzędnicy, od których zależy los, np. imigrantów, są to bankierzy pozwalający na ‘pranie brudnych pieniędzy’. Co odróżnia ich od mafii? A nawet od zwykłych sprawców zgwałcenia, uznawanych przecież zgodnie przez społeczeństwo za dewiantów? Autorka porusza również kwestię sponsorowania przez rządy poszczególnych krajów (np. USA, Japonia) organizowania grup dziewcząt i kobiet przeznaczonych na użytek (jak rzecz) dla żołnierzy.

„Niewolnice władzy..” Lydii Cacho czyta się i łatwo i ciężko. Ciężko ze względu na zderzenie ze zmasowaną ilością okrucieństwa i łatwo, gdyż książka jest napisana bardzo przystępnie, zrozumiałym językiem dla osób, które o handlu ludźmi dopiero się z niej dowiedzą. Autorka przeplata ze sobą elementy kulturowe ze świadectwami ofiar, rozmowy z pracownikami społecznymi i aktywistami z historiami z własnego doświadczenia, wtrąca zaszłości historyczne, przedstawia rozwiązania prawne oraz skutki obecnego stanu rzeczu. Przez cały czas, kiedy czytałam reportaż, czułam ogromną siłę tej kobiety i jej wolę walki, ale też pokorę i rozterki. Autorka jest osobą wnikliwą i bada temat kompleksowo, co sprawia, że czytelnik ma spójny obraz mechanizmów związanych z handlem ludźmi.

Jest to z pewnością lektura warta polecenia, a dla osób zgłębiających tematykę ciekawa i pomocna, choć należy się do niej zabrać z pełną świadomością tego, co można w niej znaleźć.

 

Natalia Skoczylas
Studentka prawa na Uniwersytecie Warszawskim, pisze pracę magisterską z zakresu kryminologii. Uczestniczy w projekcie badawczym dotyczącym odbywania kary pozbawienia wolności przez cudzoziemców w Polsce. W Feminotece zajmuje się tworzeniem podstrony prawnej. Lubi ciastka, tatuaże i XXlecie międzywojenne.

Czy wojna to wielka męska przygoda? O „Płci powstania warszawskiego” Weroniki Grzebalskiej

Czy wojna to wielka męska przygoda? O „Płci powstania warszawskiego” Weroniki Grzebalskiej

Tekst: Emilia Kaczmarek

Test pochodzi ze strony Kultury Liberalnej

„Łączniczki w naszej literaturze spełniają funkcję estetyczno-romantyczną: zawsze są śliczne, pojawiają się w jakiejś takiej atmosferze słonecznej i jak gdyby nietknięte przez wypadki wojenne”, mówił w jednym z wywiadów Tadeusz Konwicki. „Płeć powstania warszawskiego” pokazuje ich prawdziwą historię. I ciemne strony militaryzacji.

Plec_powstania_ilustr_2

„Nie mają swoich ulic, pomników, nie ma ich w podręcznikach szkolnych”. O kim mowa? O powstankach. Kiedy podczas czytania książki Weroniki Grzebalskiej pierwszy raz natknęłam się na „powstankę”, skrzywiłam się. Po lekturze całej publikacji takie określenie kobiet walczących w powstaniu warszawskim przestaje brzmieć obco i dziwnie. To, jak łatwo można się do niego przyzwyczaić, mnie samą bardzo zaskoczyło.

„Płeć powstania warszawskiego” to nie tylko opowieść o losach konkretnych kobiet na konkretnej wojnie. Na każdej stronie spotykamy fragmenty tekstów źródłowych – wycinki z powstańczej prasy, odezwy przywódców do narodu, pamiętniki uczestników tamtych wydarzeń. Jak zauważa sama autorka w cytowanym już wywiadzie, nie chciała napisać reportażu o powstaniu, chciała poddać przytaczane wypowiedzi socjologicznej interpretacji, pokazać, jakie znaczenie miała płeć w trakcie powstania, opisać zmilitaryzowaną „kobiecość” na wielu poziomach.

Matka-Ojczyzna i jej synowie

„Najjaśniejsza RzeczpospolitPlec powstania warszawskiegoa, ufająca nam Matka-Ojczyzna powierzyła swoim synom broń, najcenniejszy żołnierski klejnot. Miała ona nam służyć do obrony czci, honoru i całości jej granic”[1]. Odezwa ta, jedna z licznych mobilizujących do walki cytowanych przez autorkę, świetnie oddaje kobiecy charakter ojczyzny w wyobraźni zbiorowej. Innych ilustracji tego fenomenu nie trzeba specjalnie szukać, wystarczy spojrzeć na plakat „Ojczyzna wzywa was!” z 1918 r. czy na Alegorię Umarłej Polski Tetmajera. Polska jako kobieta (Polonia), czysta i uskrzydlona w otoczeniu broniących jej żołnierzy, widnieje także na plakacie Marszu Niepodległości z 2012 r. Autorka „Płci powstania warszawskiego” zauważa, że kobieta – jako metafora ojczyzny – zajmuje bardzo wysoką pozycję w porządku symbolicznym. Zjawisko to jest zresztą typowe dla narodowych narracji – wystarczy spojrzeć choćby na obrazy przedstawiające Germanię. Figura Matki-Ojczyzny pełni funkcje alegoryczną i mobilizującą – bezbronna, wymaga poświęcenia od swoich „synów”, zagrzewa do walki. Co tymczasem robiły na wojnie prawdziwe kobiety?

„Myśmy były bardzo dzielne i chłopom jest chyba wstyd po prostu”[2]

Liczbę kobiet biorących udział w powstaniu szacuje się na 22 proc. wszystkich uczestników (około 10 tysięcy). Zdecydowana większość powstanek to sanitariuszki i łączniczki, choć zdarzały się także kobiety walczące z bronią w ręku. Walka tych ostatnich jest całkowicie przemilczana przez historię – jedna z cytowanych w książce powstanek widnieje na zdjęciu w „Wielkiej ilustrowanej encyklopedii Powstania Warszawskiego” z pistoletem maszynowym w rękach; mimo tego, że dostarczyła autorom „Encyklopedii…” dokumenty potwierdzające, że była strzelcem, została podpisana pod zdjęciem jako sanitariuszka. Dowódcy, zwracając się do żołnierzy: „Bóg zapłać, kochani chłopcy”[3], także zakładali, że są wyłącznie mężczyznami; do kobiet kierowali osobne podziękowania. Rozróżnienie walczących na mężczyzn-żołnierzy i kobiety łączniczki/sanitariuszki było akceptowane przez ogół powstańców. Choć zdarzały się kobiety, które próbowały taki podział zadań przekraczać, większość traktowała go jako coś naturalnego i oczywistego.

Podczas gdy powstanki walczące z bronią w ręku zniknęły z pamięci zbiorowej, obraz pracy sanitariuszek i łączniczek często ulegał zniekształceniu. Udział kobiet w powstaniu opisywany jest zazwyczaj językiem „wsparcia na zapleczu” i przypisuje mu się rolę drugorzędną. Jednak w walkach, które toczą się w mieście, trudno oddzielić front od zaplecza. W „Płci powstania…” poznajemy sanitariuszki, które ściągają rannych mężczyzn prosto z pola walki i dźwigają ich do punktów sanitarnych. Czytamy o łączniczkach, które przenoszą broń, czołgając się w miejskich kanałach. Teresa Wilska, która sama przeprowadziła kanałami wielu żołnierzy, tak opisuje pracę łączniczki: „biegnie przez całe miasto, nie tylko przez spokojne ulice. Sama musi się decydować na skok tuż przed czołgiem lub pod silnym ostrzałem. Nie ma broni. Często w domu, do którego idzie, nie ma już naszych. Jest pusty lub są tam Niemcy. Musi sama decydować, czy iść dalej czy wrócić. (…) Jest zdana tylko na siebie. Nikt nie widzi jej bohaterstwa i nie zauważy tchórzostwa, a czasem od tego, czy dotrze na czas, wiele zależy”. [4] Tymczasem, jak zauważa Tadeusz Konwicki: „łączniczki w naszej literaturze spełniają taką funkcję estetyczno-romantyczną: zawsze są śliczne, pojawiają się w jakiejś takiej atmosferze słonecznej i jak gdyby nietknięte przez historię i wypadki wojenne”[5]. „Płeć powstania…” to książka, która pokazuje realne kobiety biorące udział w walce – nie są to już te urokliwe pomocnice i pocieszycielki żołnierzy, które znamy z filmów.

Podwójne standardy seksualne

Jednym z najbardziej szokujących fragmentów książki są opisy gwałtów dokonywanych przez polskich żołnierzy, przedstawiane z nieskrywaną dumą przez samych gwałcących: „Nasz oddział wspominał też czasem z rozrzewnieniem zbiorowe zgwałcenie nauczycielki niemieckiego. (…) Zaczęła się skarżyć, że ją boli i prosić, żeby już dali spokój. Oczywiście te próby nie pomogły i kilkunastu partyzantów, po kolei (…) pofiglowało jej między nóżkami”[6]. Inne przytaczane opisy gwałtów dotyczą Ukrainek i Niemek. W tym samym czasie jakiekolwiek stosunki towarzyskie polskich kobiet (także cywilnych) z wrogiem, były surowo karane. Jak zauważa autorka: „Zarówno w Polsce, jak i we Francji wyobrażenie o kobietach jako nosicielkach narodowego honoru odpowiedzialne było też za podwójny standard dotyczący męskiej i kobiecej seksualności, dający się sprowadzić do przekonania, że podczas kiedy „nasze” kobiety nie powinny uprawiać seksu z „ich” mężczyznami (…), „nasi” mężczyźni mogą uprawiać seks z „ich” kobietami, gwałcić (…), i nie grozi im za to golenie głów, tatuowanie albo pędzenie nago przez miasto”[7].

Rozmawiając z powstankami, autorka zorientowała się, że doznawana przez niektóre z nich przemoc seksualna jest zazwyczaj tematem tabu. To pokolenie kobiet mówi o gwałtach językiem „zhańbienia” i czuje się za nie częściowo odpowiedzialne. „Wciąż wiemy bardzo niewiele zarówno o skali, jak i charakterze przemocy seksualnej w powstańczej Warszawie. (…) Dla jej ofiar nie znalazło się miejsce w pamięci zbiorowej. (…) Po wojnie pojawiły się tablice upamiętniające Polaków „poległych za wolność Ojczyzny”. Gehenna Polek, brutalnie gwałconych, a następnie mordowanych lub wręcz palonych żywcem przez oddziały RONA na Zieleniaku czy żołnierzy Wehrmachtu na Marymoncie, nie doczekała się podobnego upamiętnienia”[8].

Czy wojna to męska przygoda?

Autorka „Płci powstania…” pokazuje, jak walka w konspiracji przyniosła Polkom częściową emancypację, której początki sięgają jeszcze czasów zaborów: „działalność polityczna siłą rzeczy musiała się przenieść do sfery prywatnej, a tradycyjne role kobiece obdarzone zostały w tej sytuacji nowym, politycznym znaczeniem”[9]. Polki były zaangażowane w walkę narodowowyzwoleńczą jako matki wychowujące patriotycznych bojowników, nauczycielki tajnego nauczania, uczestniczki konspiracji zsyłane z tego powodu na Sybir. Jak czytamy w apelu do kobiet: „kobieta polska wszystkich środowisk ma piękną tradycję w pracy i walce o duszę i wolność Narodu w jego najcięższych dziejowych momentach, umiała wychować i oddawać Ojczyźnie swych synów, mężów i braci”[10]. W świetle tej tradycji udział Polek w powstaniu nie wydaje się niczym zaskakującym. Emancypacja, którą zapewniał kobietom dyskurs narodowowyzwoleńczy, zawsze była jednak ograniczona, przypisywała kobietom i mężczyznom z góry określone role.

Weronika Grzebalska ma na temat kobiecych i męskich ról konkretne stanowisko, bliskie chyba większości osób, które ukończyły gender studies – „męskość i kobiecość funkcjonują jako przykrywki naturalizujące i skrywające relacje władzy”[11]. Z takim poglądem na płeć nie zgadza się wiele feministek (choćby Sylviane Agacinski czy Carol Gilligan), które uważają, że faktycznie istnieje związek między kobiecością i opiekuńczością oraz między męskością i agresją. Z poglądami autorki na temat natury płci można się zgadzać lub nie, w żaden sposób jednak nie umniejszają one wartości jej pracy.

Autorka podważa nie tylko militarystyczną koncepcję płci (pokazując rolę kobiet w powstaniu), przede wszystkim polemizuje z samym militaryzmem. „W naszym dyskursie o Powstaniu wszystko musi być zorientowane na walkę. I nie ma tam miejsca na mówienie, że po prostu chciało się przeżyć”. A przecież wśród mieszkanek powstańczej Warszawy były też takie, które „dokonywały radykalnej redefinicji wojennego macierzyństwa, zmieniając jego znaczenie z wychowywania bojowników (…) na walkę o życie i dobro własnej rodziny”[12]. To właśnie walka o życie najbliższych jest w polskiej kulturze niezwykle niedowartościowana, postrzegana jako coś niskiego i wstydliwego. Zupełnie inną wagę przypisuje się poświęceniu życia dla Ojczyzny, nawet jeśli to poświęcenie nie przyniesie Ojczyźnie żadnych rezultatów, nawet jeśli oznacza porzucenie najbliższych. „Tak właśnie trzeba było. Iść i zapomnieć o wszystkim: o żonie, o rodzinie, o domu, o wszystkich rzeczach, które się nie wiążą ze Sprawą”[13]. Śmierć cywila wydawała się wielu powstańcom „niegodna i banalna”[14].

Jak pisała Maria Janion: „kultura polska została zorganizowana wokół przekonania o wyższości tego, co społeczne, narodowe, wspólnotowe (…) nad tym, co jednostkowe, osobiste, intymne, prywatne”[15]. Być może to właśnie uznanie wartości relacji z bliskimi ludźmi, tego, co „intymne i prywatne”, nie pozwoli w przyszłości Polkom i Polakom tak łatwo poświęcać się dla przegranej sprawy. A uznanie wartości życia zwykłych (nie tylko heroicznych) Polaków nie pozwoli ponownie narazić na śmierć 200 tysięcy ludzi.

Przypisy:

[1] „Płeć powstania warszawskiego”, s. 44.
[2] Wypowiedź Magdaleny Grodzkiej-Gużkowskiej, uczestniczki powstania warszawskiego odznaczonej tytułem „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata” za ratowanie żydowskich dzieci w czasie okupacji, „Płeć powstania…”, s. 114.
[3] Fragment rozkazu pożegnalnego generała Sosnkowskiego, „Płeć powstania…”, s. 95.
[4] Fragment tekstu „Oszczędzajcie filipinki”, „Płeć powstania…”, s. 117.
[5] Fragment wywiadu zawartego w książce „W pośpiechu”, „Płeć powstania…”, s. 115.
[6] Fragment książki „Trochę więcej niż rok”, „Płeć powstania…”, s. 51.
[7] Fragment artykułu pt. „Masculinity and Nationalism: Gender and Sexuality in the Making of Nations”, „Płeć powstania…”, s. 50.
[8] „Płeć powstania…”, s. 113.
[9] Tamże, s. 58.
[10] Odezwa do kobiet z Archiwum Armii Krajowej, „Płeć powstania…”, s. 60.
[11] „Płeć powstania…”, s. 18.
[12] Tamże, s. 62.
[13] Tamże, s. 44.
[14] Tamże, s. 23.
[15] Tamże, s.24.

Książka:

Weronika Grzebalska „Płeć powstania warszawskiego”, Instytut Badań Literackich PAN, Narodowe Centrum Kultury, 2014.

 

„Cwaniary. Tylko zemsta Cie uratuje” na portalu młodywschod.pl

Cwaniary
Autorka: Sylwia Chutnik
Ilustracje: Marta Zabłocka
Świat Książki, 2012


Zdrowaś cwaniaro, łaskiś pełna, dasz radę. Błogosławionaś ty między samochodami, między tramwajami, a siła twojej pięści wielka.

Cwaniary

Sylwię Chutnik podziwiałam za wspaniały „Kieszonkowy atlas kobiet”, a jej nowa książka wcale mnie nie rozczarowała. Halina – główna bohaterka Cwaniar jest „wdową nielegalną, wdową nie do końca”, bo przecież ślubu z Antkiem nie miała, młoda jest, życie sobie jeszcze ułożyć może. W pierwszym rozdziale Halina, wytatuowana i z dużym brzuchem, bo ciąża zaawansowana, wybiera się na cmentarz, odwiedzić swojego chłopaka Antka, zabitego za zakrętem koło jego bloku, kiedy szedł do sklepu. Nasza bohaterka ciągle nie może otrząsnąć się po śmierci ukochanego, pod sercem nosi jego dziecko, nie zmieni to jednak tego, jaka była, jaka jest. Halina nadal chodzi na „ustawki”, napada na ludzi, chociaż już nie powinna. Ograniczone wielkim brzuchem ruchy utrudniają walkę, ale da radę, da radę.

Podczas lektury poznajemy także Stefę, Bronkę i Celinę. Każda z nich to oddzielna osobowość, inne podejście do życia, inna historia, ale łączy je więcej niż tylko to, że są kobietami. Wszystkie czują potrzebę społecznej interwencji, naprawiania świata. Sam zamysł nie jest zły, z realizacją trochę gorzej, mało pokojowo, zbyt agresywnie, ale przecież te kobiety chcą dobrze.

Jaka jest książka Sylwii Chutnik?

Książka jest pisana językiem mówionym, potocznym, co jeszcze bardziej utwierdza nas w przekonaniu, że wszystko to, co w niej przedstawione, dzieje się naprawdę, tuż obok nas. Szczera do bólu, tak szczera, że nie dam rady usiąść i przeczytać jej jednym tchem. Wspaniała, wzruszająca i wstrząsająca, bo czytasz i wiesz, że tak jest, że to rzeczywistość, która kwitnie dookoła ciebie. Dodatkiem są ilustracje Marty Zabłockiej, wzbudzające śmiech, intrygujące. Obrazki, na które się czeka, zadając pytanie: co będzie na kolejnym? Jakie zdanie z rozdziału będzie w niego wpisane?

Chutnik podejmuje problem dyskryminacji i przemocy wobec kobiet, a także przemocy jakiej dokonują kobiety. Skąd rodzi się w nich agresja? Do czego kobiety są zdolne? I najważniejsze pytanie: dlaczego to robią? W pewnych momentach sama przeżywałam moment zawahania między tym, co dobre, a tym, co złe. Czy kobieta, która chce okaleczyć własnego męża, myśli źle? Przecież on katował ją całe małżeństwo, a ona chce w końcu pomyśleć o sobie i dzieciach, dać im ulgę. Nie mam prawa jej oceniać, nie wiem co sama zrobiłabym na jej miejscu. Książki takie jak ta pozwalają mi jednak zatrzymać się na dłuższą chwilę, zastanowić. Mogę być ślepa. Może obok mnie jest kobieta w takiej samej sytuacji jak ta z książki? Może mogę jej pomóc? Tylko czy chcę to zauważyć, czy naprawdę chcę widzieć? W dzisiejszych czasach ludzie są niewidomi, obojętni na ludzką krzywdę. „Cwaniary” otwierają oczy.

Śmierć. Czyhająca w książce co chwilę. Co zrobić po utracie kogoś bliskiego? Powinien być jakiś poradnik pośmiertny. Jak poradzić sobie z nieuleczalną chorobą? Jak poradzić sobie w środku, bo na zewnątrz można prezentować się z dumą, a wręcz jak osoba, na której widmo śmierci nie ciąży. Co zrobić, kiedy mózg wariuje i krzyczy: „Zaraz pójdziesz do piachu”? Jak pogodzić się z wizją własnej śmierci? Jaka ta odpowiedź by nie była, „Cwaniary” to książka o kobiecej sile w każdym wydaniu.

Magdalena Ławreniuk mlodywschod.pl„Cwaniary. Tylko zemsta Cie uratuje” na portalu młodywschod.pl

Recenzja książki Natashy Walter „Żywe lalki. Powrót seksizmu.”

Żywe lalki. Powrót seksizmu
Autorka: Natasha Walter
Czarna Owca, 2012

Lalki, małe kuchnie, mini żelazka, pralki versus samochody, młotki, żołnierzyki, pistolety. Jeden zestaw dla dziewczynek, drugi dla chłopców. Kobiety są bardziej empatyczne, dlatego powinny zajmować się dziećmi. Mężczyźni to urodzeni przywódcy i nie okazują emocji. No, ale w końcu jesteśmy równi – wszyscy mamy wolny wybór. Czyżby? Czy kobiety żyjące w świecie stereotypów, które, nie da się ukryć, są często wykorzystywane przeciwko nim, mają szanse być na równi z mężczyznami? Czy na prawdę mamy wolny wybór? Czy seksizm to tylko stary slogan feministek?

Natasha Walter w swojej książce Żywe lalki. Powrót seksizmu pokazuje, że stereotypy, seksizm, nierówność wciąż istnieją i świetnie się rozwijają dzięki takim hasłom jak wolny wybór czy determinizm biologiczny.

Autorka podchodzi do tematu seksizmu z wielu stron, stosując różnorodne metody pozyskiwania danych od literatury przez wywiady, a skończywszy badaniach naukowych. Jest rozdział poświęcony kwitnącej obecnie branży klubów ze striptizem i lap dance w Wielkiej Brytanii, gdzie autorka opierając się na wywiadach z pracownicami i pracodawcami owych klubów skutecznie obala główny argument czyli wolny wybór kobiet. Samej kwestii wolnego wyboru poświęcony został osobny rozdział. Walter analizuje również kwestie pornografii, uprzedmiotowienia kobiecego ciała w mediach. Porusza zawsze popularny temat: różowe dla dziewczynek, niebieskie dla chłopców.

Moją ulubioną częścią książki jest dział poświęcony determinizmowi biologicznemu. W latach 60. nastąpił rozkwit badań nad zachowaniami ludzkimi, różnicami między płciami. Stawiano sobie pytania czy cechy kobiece/męskie to kwestia genów, wychowania czy społeczeństwa. Obecnie w związku z intensywnym rozwojem nauk biologicznych znów powrócono do kwestii determinizmu biologicznego. Dziesiątki wcześniejszych badań naukowych wskazujących na główny wpływ społeczeństwa i wychowania na rozwój charakterystycznych zachowań danej płci zostały skonfrontowane z pojedynczymi, niejednoznacznymi, ale chętnie powtarzanymi w mass mediach nowymi eksperymentami.
Naukowcy i łaknące potwierdzenia stereotypów społeczeństwo nie chcą pójść za Simone de Beauvoir i potwierdzić: nie rodzimy się kobietami, tylko się nimi stajemy.

Z pomocą przychodzi nam Natasha Walter podając na talerzu dziesiątki badań podważających tezę determinizmu biologicznego i obalających mity takie jak: gorsze wyniki kobiet w matematyce, empatia jest cechą kobiecą, mężczyźni mają słabsze zdolności werbalne. Oczywiście analizuje również badania z przeciwnego bieguna.

Bardzo ciekawym aspektem zachowań ludzkich, o którym dowiedziałam się właśnie z Żywych lalek jest zjawisko groźby stereotypu – ludzie formułują swoje aspiracje na podstawie oceny własnych kompetencji, natomiast na ocenę własnych kompetencji rzutują między innymi przekazy kulturowe na temat zdolności kobiet i mężczyzn. Mówiąc krótko: kobiety, którym powiedziano, że ich płeć gorzej wypada w danym teście, będzie prezentować gorsze wyniki niż grupa kobiet, która usłyszała, że obie płcie wypadają w tym teście tak samo.

Podsumowując, Żywe lalki to lektura na bardzo wysokim poziomie merytorycznym, dostarczająca mnóstwa nowych (dla mnie) informacji napisanych w bardzo przystępny sposób. Na prawdę, warto przeczytać! I nie jest to lektura tylko dla kobiet czy feministek/feministów. O mężczyznach też krąży wiele stereotypów

Polityka, feminizm, marsze szmat i seks – Zoe Margolis w wywiadzie z Martą Konarzewską

TEKST UKAZAŁ SIĘ NA PORTALU DZIENNIK OPINII

Marta Konarzewska: Zdemaskowana jest polityczna?

Zoe Margolis: Oczywiście. Tak bardzo, jak tylko udało mi się to osiągnąć.

Bo piszesz o seksie?

Bo piszę jako kobieta. Myślisz sobie: „Laska uprawia seks i czerpie z tego przyjemność, phi! Co to ma wspólnego z polityką?”. Ale nawet jeśli nie nie masz takiego zamiaru, pisząc o kobiecej seksualności, zawsze będziesz polityczna. Kultura tłumi seksualność kobiet, prawo do przyjemności, ekspresji. Prywatne jest polityczne – pamiętasz to hasło?

Zdemaskowana wspaniale je metaforyzuje: główna bohaterka Zoe pisze seksblog, w którym nadaje sobie imię Abby. „Abby” kryje oficjalną tożsamość, a jednocześnie nazywa prywatność. Dzięki takiemu zabiegowi rozdział między prywatnym i społecznym wydaje się możliwy. Ale w pewnym momencie złudzenie się rozpływa. Zoe zostaje zdemaskowana i…

…społeczne zagarnia prywatne i nie ma odwrotu. Dokładnie tak jest. O to chodziło!

Zoe to twoje alter ego. Przepisujesz życie wprost czy to autofikcja?

Wszystko, co dzieje się w książce, naprawdę się stało. Pisałam anonimowy blog, dziennikarze odkryli moje prawdziwe nazwisko, cała ta historia. Sytuacje międzyludzkie też są prawdziwe. Ale odkąd straciłam anonimowość, muszę chronić prywatność moich bliskich, dlatego pomieszałam im cechy i tożsamości.

A wszystko po to, by wyśledzić własną tożsamość. O czym właściwie jest Zdemaskowana?

Właśnie o tym. Jest historią o mnie w poszukiwaniu tożsamości, o mnie, która próbuje się pozbierać. Która poszukuje siebie i własnego życia po tym, co jej się stało i co ma się jeszcze stać. Cała ta sprawa ze zdemaskowaniem była strasznie przykra. Niektóre komentarze – ohyda! Typu:„Ale jesteś brzydka, a jaka gruba! Kto chciałby z tobą spać? Niech cię zgwałcą, niech wyruchają, ty szmato”.
Spotkałam się też z dużą ilością krytyki ze strony mediów – że jestem bezwstydnicą, że mam brudne myśli. To była napaść, gwałtowny atak na moje życie, na moje ciało, a potem jeszcze na rodzinę i przyjaciół. Włazili nam do domu, fotografowali moich rodziców, musieliśmy non-stop zasłaniać zasłony we własnym domu.

Trochę jak w przypadku Charlotte Roche. Wy bezwstydne córki feminizmu – pokazujecie „wszystko”, więc możemy wam wszędzie zajrzeć.

Tak. Rzeczywiście – to takie chore myślenie.

Roche mierzy się z tą kwestią i tematem mediów.

Ja mam problem z tematem mediów. Widzę, jak działają, i nie pochwalam tego, ale jednocześnie tak się złożyło, że stały się moją platformą wyrażania poglądów. Traktuję je dość cynicznie, ale przecież z nich korzystam.

My, queery, lewica, feministki – myślisz, że powinniśmy tak właśnie cynicznie wykorzystywać mainstream?

To trudne pytanie. Nie ma tu odpowiedzi „tak” abo „nie”. Jestem pewna, że musimy starać się czynić zmiany, jak potrafimy. W jak najszerszym możliwym horyzoncie i każdą możliwą drogą. Jeśli masz możliwość wykorzystać mainstreamowe media i dobrze się z tym czujesz – rób to.
W Wielkiej Brytanii jest inaczej niż w Polsce. Mamy „Guardiana” – dużą, poważną lewicową gazetę, dla której piszę. Niby super, a jednak niekoniecznie. Czasem na przykład chcą, bym zareagowała na jakiś prawicowy artykuł z „Daily Mail”, o jakiejś, powiedzmy, celebrytce. Oczekują, że go skrytykuję i napiszę błyskotliwą feministyczną odpowiedź. A ja wcale nie mam na to ochoty, bo nie chcę wchodzić w tę medialną grę. Jakie ma znaczenie, czy tekst o tym, co ona ma na sobie albo z kim śpi, ukaże się w prawicowym czy w lewicowym medium? Jeśli się w to włączasz, włączasz się w konsumpyjną grę o ciało. Wspierasz konsumpcyjne podejśce do kobiety, zakładające, że kobieta ma dawać przyjemność, spełniać czyjeś fantazje itd. Dajesz dodatkowe powietrze kapitalistycznym działaniom.
Więc, jak widzisz, nie zawsze dobrze jest mieć medialna platformę.

Kapitalizm to dziś główny wróg feminizmu?

W pewnym sensie, choć nie chciałabym hierarchizować problemów. To stwarza niepotrzebną licytację na cierpienie. Odpowiem ci na przykładach.
Ostatnio w Anglii dwie kobiety zostały pobite na śmierć przez swoich partnerów. W ciągu jednego tygodnia umierają dwie kobiety. Słyszysz o tym i myślisz: „Co jest najgorsze? Przemoc”. Ale jednocześnie patrzysz na drastyczną sytuację gospodarczą i poważne cięcia budżetowe. One najsilniej dotykają kobiet z klasy pracującej, prawda? Więc zaraz powiesz: „Nie, jednak nie, priorytet to wyższe zarobki, godne życie, równa płaca, prawa pracownicze!”.
Ale potem otwierasz gazetę i czytasz, że wśród przestępców oskarżonych o gwałt tylko 5 proc. zostaje skazanych. Może więc jednak ta sprawa? Nie! Chodzi o to, żeby feminizm zawalczył o równość miedzy kobietami i równość ich spraw, tak by żadna z nich nie była najważniejsza. Chodzi mi o równość między białymi heteroseksualnymi kobietami z klasy średniej i kobietami reprezentującymi mniejszości. Żeby feminizm był inkluzywny, intersekcjonalny i jednakowo traktował każdy problem – zgłaszany z każdej pozycji w społeczeństwie. I żeby nie dał się wchłonąć jako kolejny koncept, produkt, który kapitalizm nam sprzeda – jak wszystko.

Chodzisz na marsze szmat?

Jasne! W Anglii mieliśmy dwa i byłam na obydwu.

Co sądzisz o argumentach, jakoby kobiety ze slut walk uwewnętrzniły „szmatę”?

Znam go, co za bzdura! Po pierwsze to jest okropne, a po drugie błędne, nie można się bardziej mylić! Slut walk jest demonstracją przeciwko przemocy. Każda poboczna gadka o nazwie, o ciuchach jest totalnie bez sensu i godzi w istotę marszu. Jest przemocowa. Nieważne, jakim językiem atakujesz, prostackim czy filozoficznym, atakujesz ruch, ważną ideę. Atakujesz kobiety. A tu idzie o bycie kobiet razem, o ich siłę, moc i bezpieczeństwo.
„Szmata” wywołuje chęć przemocy – na tym właśnie polega jej performatywna wartość.
Ale jeśli chodzi o samo uwewnętrznianie – to jest to poważny problem. Rozmawiam o tym z mamą, która jest feministką i terapeutką. Kobiety uwewnętrzniają wiele – bycie ofiarą, poczucie winy. Ostatnio mama powiedziała: „Nawet jeśli feministki jutro zdobędą 50 procent władzy, wiesz co będzie pojutrze? Seksistowscy mężczyźni i wiele kobiet skaczących sobie do gardeł”. Tak właśnie działa uwewnętrznienie.

Co robić?

Pracować w swojej skali – skali mikro. Dla mojej mamy to psychologiczna praca z uwewnętrznieniem. Dla mnie – pisanie. Każdy tydzień, każda sesja w gabinecie mamy to malutka feministyczna rewolucja. Lektura mojej książki też potrafi taka być. Mam zabawną historię, która to obrazuje. Kiedyś pewien facet napisal do mnie: „Zoe, czytałem sobie twojego seksbloga, żeby się brandzlować. Ale pewnego dnia przeczytałem nieco więcej niż seksscenkę i cóż… nie mogłem dojść, bo zacząłem myśleć. I tak mi zostało – czytam cię regularnie. Twoje poglądy mnie przekonują. Dzięki!”. Pomyślałam sobie: yeah! Sukces. Tak właśnie ma być!

Wtajemniczenie w twoje poglądy w ogóle prowadzi przez masturbację.

Naprawdę? (śmiech).

Na pierwszych stronach Zdemaskowanej Abby przyłapuje na masturbacji swojego kumpla.

Nocuje u niego i w nocy zachciewa jej się siusiu. Lubisz te scenę?

Tak, dzięki niej od razu wiem, że to książka feministyczna. Abby patrzy na ciało Tima, zajmuje pozycję spojrzenia, nie jego obiektu. 

Nie wierzę, że to wyłapałaś! To jest dla mnie najważniejsze. Dokładnie tak chciałam! Kobieta od samego początku do samego końca jest aktywna, to ona patrzy, to ona jest podmiotką. Odmawiam bycia obiektem. Także wtedy, gdy próbują mnie tak traktować – w mediach czy w komentarzach do mojej twórczości.
Wiesz co? Chyba zmienię zdanie co do tematu powieści, mogę? (śmiech): Zdemaskowana jest o kobiecie, która przejmuje seksualną aktywność. Nie czeka, by być oglądaną, lecz ogląda.
Z tym tematem wiąże się cała historia wydawnicza. Wydawca mojej pierwszej książki (która była anonimowym zapisem mojego bloga) wszystkie zdania i sceny pozamieniał mi z aktywnych na pasywne. Pisałam np. „straciłam dziewictwo z Timem”, a oni zmieniali na „oddalam mu swoje dziewictwo”. Co za koszmar!

I co zrobiłaś?

Użerałam się z nimi. A dla Zdemaskowanej znalazłamam innego wydawcę (śmiech).
Wydawcy często nie rozumieją, jak język, sposób nazywania, niuanse zmieniają całą wymowę. To jest książka o kobietach, nie o moim łóżku, ale o przekonaniach.

I fantazjach. Na przykład ta o dwóch facetach razem jest znów polityczna.

Pewnie. Chciałabym, żeby to nie było polityczne, a tylko seksowne, ale co ja poradzę!
Fantazja kobiety to według kultury albo głupawy striptizer, albo lesbijska przygoda. Jedna i druga polega na wygłupach. Striptizer przedrzeźnia bycie seksi, a les-przygoda jest bezpieczna, akceptowalna, ale nic za tym nie idzie. Dlatego motyw dwóch mężczyzn jako fantazji sięga o wiele głębiej niż seks czy seksualność – to jest o tym, jak kobiety absorbują to co społecznie seksowne. Jak przyswajają kulturowe, medialne wzorce, i jak mnie to wkurza.
Kobiece ciało jest seksi, męskie nie. A jeśli tak, to się robi homoerotyczne. Czyli poza polem kobiecej fantazji. Kiedy jako kobieta patrzysz na ciało faceta, masz albo być rozbawiona, albo się wstydzić, albo nawet czuć odrazę: jakie to odpychające. Ale nie wolno ci się podniecić, a co dopiero mówić o tym…

Abby ma to gdzieś, ale Zoe już nie.

Tak… dlatego bardzo tęsknie za Abby.

Zoe Margolis – autorka książki Zdemaskowana. Dziewczyna, której jedno w głowie, brytyjska blogerka, członkini Fundacji Brooke’a i ambasadorka British Humanist Association. Pod pseudonimem Abby Lee prowadziła seksbloga, w którym otwarcie opisywała swoje intymne potrzeby. Gdy opublikowała je w formie książki, dziennikarze ujawnili jej tożsamość i spadła na nią fala surowej krytyki.

Pod rządami dziecka-króla

Pod rządami dziecka-króla
Tekst: Justyna Polanowska

Patriarchat wraca do łask, a wszystkiemu winne są wyśrubowane kryteria „dobrego macierzyństwa” i moda na ekologię. Taką tezę rozwija w swojej głośnej książce „Konflikt: kobieta i matka” francuska filozofka i feministka Elisabeth Badinter. Czy jej przemyślenia okażą się ciekawe także dla współczesnych polskich matek, czy też spotkają się wyłącznie z zainteresowaniem teoretyczek feminizmu?

Elisabeth Badinter, profesorka filozofii w elitarnej École Polytechnique w Paryżu, od ponad 30 lat nadaje ton feministycznej debacie nie tylko nad Sekwaną, ale także w Stanach Zjednoczonych, gdzie publikacja „Konfliktu..” wywołała istną lawinę komentarzy. Prowokacyjne argumenty Badinter i ostra krytyka m.in. przymusu karmienia piersią, presji naturalnego porodu i stygmatyzacji bezdzietnych kobiet, trafiają celnie w kulturowe tabu, jakim w dalszym ciągu pozostaje macierzyństwo.

Stanowczy, bezkompromisowy, a niekiedy mocno sarkastyczny styl pisarstwa Badinter został dobrze oddany w przekładzie Jakuba Jedlińskiego. Sarkazm i zajadłość Francuzki uwidacznia się chociażby w rozdziale poświęconym działalności La Leche League (Ligi Mleka), organizacji, której zagorzałe aktywistki Badinter nazywa wprost „ajatollahami karmienia piersią”. Badinter w karmieniu piersią widzi społeczny i moralny przymus, wywołujący wyrzuty sumienia u tych matek, które karmić nie chcą, nie mogą bądź nie lubią, bo uważają karmienie za uciążliwe lub „zwierzęce”. „Przecież chce pani dla swojego dziecka tego, co najlepsze” – słyszą często te, które sięgają po plastikową butelkę z gotowym pokarmem.

Nadmierna koncentracja na problemie karmienia piersią wzbudziła wśród czujniejszych czytelniczek pewne podejrzenia. Badinter jest bowiem współwłaścicielką prominentnej agencji reklamowej Publicis, która przygotowywała dla Nestle kampanie reklamowe m.in. zastępczej żywności dla niemowląt. Może zachodzić więc podejrzenie, że filozofka czerpała korzyści z takiego a nie innego podejścia do karmienia piersią.

„Oto paradoks historii” zauważa Badinter „w momencie, gdy kobiety na Zachodzie wreszcie zdołały uwolnić się od patriarchatu, w ich domach pojawił się nowy władca!”. Tym nowym władcą stało się dziecko – l’enfant roi. Słodki tyran karcącym głosem zastępu swoich adwokatów – ekspertów, pediatrów, ekologów i psychologów – wpędza matkę w rosnące poczucie winy, które staje się głównym orężem wymierzonym w kobiecą niezależność. Niestety, to matki właśnie poddawane są coraz większej presji, której muszą ulec, by wychować nowe pokolenie idealnych obywateli i przyszłych pracowników napędzających tryby w gospodarczej machinie.

Dzisiejsze trzydziestoparolatki znacznie łatwiej niż ich matki-feministki rezygnują z tych możliwości samorealizacji, które poprzednie pokolenie kobiet wywalczyło z takim trudem. Córki winią matki, że zamiast poświęcać dzieciom niezbędny czas i uwagę, bardziej ceniły sobie własną niezależność. Badinter alarmuje, że wracamy do ery, w której kobietę definiował przede wszystkim jej status matki. Przyczyny należy szukać w kryzysie gospodarczym, który odesłał kobiety o najsłabszej pozycji na rynku pracy z powrotem do domów, a inne pozbawił poczucia ekonomicznej stabilności. Kolejne niebezpieczeństwo kryje się w powracającej, po trwającej kilka dekad kadencji kulturalizmu, modzie intelektualnej postulującej „powrót do odwiecznych i niezmiennych praw natury”. W zgubnej doktrynie zaczyna grzęznąć „nowe pokolenie kobiet, które chcąc wyrównać rachunki ze swoimi matkami-feministkami, pierwsze posłuchało syreniego śpiewu naturalizmu.” Naturalizm jest niebezpieczny, bo demonizuje wszelkie chemiczne ingerencje w fizjologię. Mowa tu m.in. o pigułce antykoncepcyjnej, która cztery dekady temu dała kobietom władzę nad własną rozrodczością lub znieczuleniu okołoporodowym pozwalającym części kobiet na uniknięcie wielogodzinnych męczarni. Wraz z naturalizmem jak bumerang wraca odkrywana wciąż na nowo koncepcja instynktu macierzyńskiego, z którą Badinter walczy nieprzerwanie od ponad trzech dekad. „Kobiety to nie szympansy” ani „sterowane hormonami ssaki” mówi w wywiadzie dla „Der Spiegel”.

Badinter nie boi się oskarżać o fatalny stan rzeczy także mody na ekomacierzyństwo. Ekologia, która do tej pory uchodziła za głównego sprzymierzeńca ruchów feministycznych, zaczyna zdaniem filozofki coraz bardziej ciążyć matkom. Kobiety w trosce o środowisko uginają się pod naporem tych obowiązków, od których kilkadziesiąt lat temu wyzwoliły je jednorazowe pieluszki, plastikowe butelki i spreparowane pokarmy. Dobra mama tj. ekomama słucha zaleceń ekspertów i karmi dziecko piersią na żądanie do drugiego, a nawet trzeciego roku życia, spędza godziny w kuchni na gotowaniu zupek bio z ekologicznych warzyw i rzecz jasna, używa wyłącznie wielorazowych pieluch, które potem starannie pierze w przyjaznych środowisku detergentach. Brzmi jak absurd, ale wiele kobiet ulega tym trendom także dlatego, że stoją w opozycji do wątpliwych wartości społeczeństwa konsumpcyjnego. Nathalie Kosciusko-Morizet, francuska była wiceminister środowiska, postanowiła przymusić matki do dbania o środowisko i wprowadzić podatek od pieluch jednorazowych. Na szczęście dla francuskich mam, próba uczynienia z ekomacierzyństwa oficjalnej państwowej doktryny zakończyła się klęską.

Francuskie ekolożki i ekofeministki, które po lekturze „Konfliktu” zagotowały się z wściekłości, umieściły na jednym z serwisów ekologicznych list otwarty, w którym ostro sprzeciwiły się argumentom Badinter. Zarzuciły feministce m.in., że jej poglądy stanowią „ordynarną karykaturę” i „nieuczciwość intelektualną opierającą się na widocznej niewiedzy dotyczącej wartości filozoficznych ekologii i jej praktyki we współczesnym świecie.”

Nie trudno zgadnąć, że realia, w których osadzona jest Badinter nie do końca przystają do polskiej rzeczywistości. W Polsce, gdzie ideał matki wyznaczają symboliczne figury Matki Boskiej i Matki Polki, miejsca na dyskusję o ambiwalencji macierzyństwa jest nadal niewiele. Francuzki od lat rodzą najwięcej dzieci w Europie. Oczywiście, w porównaniu z Polkami mogą cieszyć się lepszymi zabezpieczeniami socjalnymi, lepiej płatnymi urlopami macierzyńskimi i powszechnym dostępem do żłobków i przedszkoli.

Badinter, matka trójki dzieci twierdzi, że Francuzki chętniej rodzą nie tylko dlatego, że mogą liczyć na instytucjonalne wsparcie państwa. Recepta na dodatni przyrost naturalny tkwi w modelu macierzyństwa a la francaise. Przeciętna Francuzka, zachowująca zdrowy dystans do swojego dziecka, myśli o sobie najpierw jako o kobiecie, a dopiero później widzi w sobie matkę. Nie czuje się też winna, że opiekę nad dzieckiem powierza innym, by móc realizować się w tych dziedzinach, które sprawiają jej niekiedy więcej satysfakcji niż rola matki. Badinter nie przejmuje się alarmującymi doniesieniami demografów, którymi tak zaprzątają sobie głowę polscy politycy. Kobieta ma prawo zrezygnować z macierzyństwa i nikt nie powinien jej z tego powodu czynić wyrzutów. Koniec kropka.

Czy argument filozofki o tyranii ekomacierzyństwa przystaje jakkolwiek do codzienności polskich matek? Można mieć wątpliwości. Badinter pisze o problemach matek z perspektywy starszego pokolenia, a doświadczenia wielu z nich z siłą rzeczy nie mogą być jej udziałem. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że dylematy, na których skupia się Francuzka dotykają dość wąskiej, wykształconej i raczej zamożnej grupy matek, które mogą pozwolić sobie na rezygnację z pracy i zakup ekologicznych nowinek reklamowanych w błyszczących magazynach w dziale „lifestyle”. One rzeczywiście stoją przed pewnym wyborem.

Przeciętna polska matka, jak łatwo się przekonać, nie zawsze taki wybór ma. Żłobki można znaleźć w zaledwie co dziesiątej gminie, a do przedszkola trzeba zapisać malucha z kilkuletnim wyprzedzeniem. Nie ma co się dziwić, że dzietność w Polsce jest jedną z najniższych w Europie, bo ani państwo ani społeczeństwo w wychowaniu dziecka pomagać nie chce. Na Polkach ciąży dodatkowa, ideologiczna presja, której najlepszym uosobieniem jest majestatyczna figura Matki Polki. Nakaz samopoświęcenia, tradycyjnie wpisywany w dyskurs niepodległościowy, spoczywa na współczesnych Polkach nie w mniejszym stopniu niż w okresach narodowowyzwoleńczych walk. Dziś polska matka powinna poświęcić swój brzuch, czas, a niekiedy i ambicje tym razem nie na rzecz bliżej niedookreślonego bytu jakim jest naród, a kulawego systemu emerytalnego.

Można odnieść wrażenie, że Badinter z premedytacją pomija to, co dzieje się na marginesach macierzyństwa. Jej wizja koncentruje się na dominujących praktykach i nie obejmuje całej różnorodności strategii stosowanych przez matki różniące się między sobą dochodami, wykształceniem, rasą i pochodzeniem. „Konflikt” pęka w szwach od danych statystycznych, które ze starannością przytacza autorka. Czyni to jednak na tyle wybiórczo, by uwiarygodnić rozwijaną przez siebie tezę.

Pomimo niektórych zarzutów ta bardziej polemiczna niż czysto filozoficzna lub naukowa pozycja, stawia dylematy współczesnych kobiet w nowym świetle. Coraz częściej stają one bowiem przed wyborem, czy być pełnoetatową matką na ciągłych usługach pożerającego ich kobiecość i indywidualność dziecka-króla, czy uchronić się przed możliwymi wyrzutami sumienia i z macierzyństwa zrezygnować całkowicie. Badinter nie daje na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi, lecz trafnie wskazuje nowych, potencjalnych winnych takiego stanu rzeczy. Być może książka pozwoli choć części matek, także w Polsce, przyznać się bez wyrzutów sumienia, że w macierzyństwo, podobnie jak satysfakcja, radość i duma, wpisane są wątpliwości, rozczarowanie i frustracja. A małemu królowi, wbrew ostrzeżeniom „ekspertów”, z pewnością nie stanie się krzywda, jeśli zamiast bio przecieru z ekologicznych warzyw dostanie gotową papkę z hipermarketu.

Justyna Polanowska – studentka fennistyki, członkini Porozumienia Kobiet 8 Marca

Elisabeth Badinter
„Konflikt: kobieta i matka”
przeł. Jakub Jedliński
PWN, Warszawa 2013

Książka dostępna w księgarni Feminoteki

Amatorki – Elfriede Jelinek

Amatorki – Elfriede Jelinek

tekst: Sylwia Piszczatowska / sylwuch.blogspot.com

Tytuł oryginałuDie Liebhaberinnen
Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: czerwiec 2005
Liczba stron: 192

Elfriede Jelinek to austriacka pisarka, feministka i laureatka Literackiej Nagrody Nobla w 2004 roku, którą uzyskała zademaskowanie absurdalności stereotypów społecznych w powieściach i dramatach. Od dłuższego czasu miałam ochotę na zapoznanie się z twórczością tej noblistki, dlatego ucieszyłam się, kiedy ujrzałam Amatorki na bibliotecznej półce. Przyznam szczerze, że bałam się trochę tej lektury, ponieważ wiedziałam, że dorobek autorki składa się z dość odważnych pozycji, zatem nie miałam pojęcia, czego mam oczekiwać. W końcu moje obawy zostały rozwiane, a ja właśnie rozglądam się za kolejnymi powieściami tej noblistki.

Elfriede Jelinek równocześnie przedstawia historię dwóch kobiet, mieszkających w niedużej wsi, pozbawionej jakichkolwiek perspektyw. Brigitte pracuje w fabryce biustonoszy, za czym nie przepada, ale wierzy, że jest to jedynie chwilowy przystanek na jej drodze do szczęścia. Owe szczęście ma na imię Heinz i jest elektrykiem marzącym o otwarciu własnej firmy, co dla Brigitte stanowi kluczowy powód, dla którego ten mężczyzna powinien stać się jej mężem. To nic, że jej rodzice nienawidzą Brigitte, a ona najchętniej utopiłaby ich w łyżce wody. To nic, że Brigitte jest dla Heinza jedynie ciałem do eksploatacji. Cóż z tego, że tak naprawdę kobieta nienawidzi i brzydzi się swojego narzeczonego? Najważniejsze, że mogłaby usidlić go, zachodząc w ciążę, a później cieszyć się niezmąconym szczęściem, naznaczonym dobrobytem. Kobieta bez wahania może zrezygnować z siebie, aby tylko Heinz został przy niej do końca życia.

tylko własne jest naprawdę własne, co się ma. co się ma, to się ma, czego się nie ma, o to trzeba się postarać. jeśli czegoś nie możemy dostać, wówczas nie powinno nas to obchodzić.

Drugą bohaterką jest piętnastoletnia Paula, posiadająca konkretne plany na przyszłość. Dziewczyna chce zostać krawcową wbrew woli rodziców pragnących, aby była gospodynią domową lub sprzedawczynią. Piętnastolatka marzy o wielkiej miłości, jak z filmów czy książek. Przepełnia ją szczęście, kiedy poznaje Erica, wobec którego ma poważne, dalekosiężne plany. Chłopak jednak, mimo tego, że jest starszy i wydawałoby się – bardziej doświadczony i mądrzejszy, wszystkie swoje marzenia i plany wiąże z samochodami oraz motocyklami. Paula chce aby Eric pokochał ją, dlatego oddaje mu swoje ciało, które wydaje się jedynym powodem, dla którego chłopak mógłby pozostać przy niej. Kiedy dziewczyna zachodzi w ciążę, wszystko zaczyna się komplikować, gdyż ukochany okazuje się niedojrzałym i niezdecydowanym chłopakiem, słuchającym się mamusi, a do tego – lubiącym alkohol oraz nie mającym oporów przed używaniem siły wobec innych.

Jeśli ktoś dysponuje losem, to mężczyzna. jeśli kogoś dotyka los, to kobietę.

Obie panie różnią się pod wieloma względami, ale nietrudno również zauważyć wiele cech wspólnych. Jedna i druga wierzy, że mężczyzna odmieni jej los, a miłość sprawi, że każdy z panów stanie się cudownym mężem, darzącym wybrankę dozgonnym uczuciem. Wychodzą z założenia – nieważne jaki, ważne, aby był, a ludzie nie gadali i zazdrościli mi, że nie jestem starą panną. Społeczeństwo wbija im do głowy, że są gorszym gatunkiem ludzkim, którego najważniejszym zadaniem jest sprawianie przyjemności mężczyznom i usługiwanie im. To kobiety mają starać się o względy płci przeciwnej, która ma wszelkie prawo odrzucić je, chociażby z błahego powodu. Nie mają prawa sprzeciwiać się męskim decyzjom, a kiedy zdobędą się na to, niech nie mają pretensji, kiedy dostaną niezłe manto.

Istnieje ogromny rozdźwięk pomiędzy obiema parami – każda ze stron patrzy na świat w zupełnie inny sposób, a korzyści i straty są rozłożone bardzo nierówno. Drogi głównych bohaterek krzyżują się, kiedy jedna dociera do miejsca, z którego drugiej udaje się uciec. Obie powielają swoje błędy, chociaż nieraz robią to w inny sposób. Paula chce, aby inni zazdrościli jej i obdarzali ją podziwem. Natomiast Brigitte pragnie posiadać, zdobywać i mieć na własność. Jedna i druga posiada inne priorytety, jednak efekt jest taki sam – obie stają się ofiarami panujących konwenansów oraz reguł narzuconych przez społeczeństwo.

Amatorki to książka, która nie każdemu przypadnie do gustu. Napisana jest specyficznym stylem, naznaczonym licznymi powtórzeniami i brakiem wielkich liter, nawet na początku zdań czy w przypadku nazw własnych. Elfriede Jelinek stworzyła okrutną, odważną i bezwzględną historię, przepełnioną pesymizmem i ironią, ale jakże prawdziwą w swej wymowie. Polecam tę lekturę osobom, które nie boją się poruszającej i często bezlitosnej literatury, pozostawiającej ślad po sobie i skłaniającej do refleksji nad otaczającą rzeczywistością, która powinna ulec jeszcze wielu przemianom, aby stać się miejscem do godnego funkcjonowania.

Mama ma zawsze rację – recenzja

Sylwia Chutnik – Mama ma zawsze rację (audiobook)

tekst: Sylwia Piszczatowska / sylwuch.blogspot.com

Lektor: Anna Cieślak
Wydawnictwo: Mamania
Czas trwania: 149 min.
Przypuszczam, że pierwsze skojarzenia, jakie pojawiają się u większości ludzi po usłyszeniu słowa macierzyństwo, to radość, miłość, ciepło, spełnienie (przynajmniej w niektórych przypadkach). Rzadko mówi i pisze się o tym, iż jest to ciężka i nieustanna praca związana z ogromną odpowiedzialnością, poświęceniem, zmęczeniem oraz wyrzeczeniami i rezygnacją z własnych potrzeb. Wiele matek widząc uśmiechnięte i radosne twarze kobiet, które widnieją we wszelkich czasopismach, magazynach i programach telewizyjnych, wyrzuca sobie bycie złą i nieczułą osobą, nienadającą się do wychowywania dziecka. Te piękne i zadbane panie nie przypominają sfrustrowanych, poirytowanych i zmęczonych matek, których nie brakuje w realnym świecie. Od wielu, wielu lat opinia publiczna narzuca pewien schemat postępowania idealnej matki, szykanując i krytykując każdą, która choćby przez moment nie spełnia podyktowanych wymagań. To wszystko powoduje pretensje do siebie: „Jestem złą matką; źle wypełniam swoje obowiązki, nic mi nie wychodzi; jestem beznadziejna, do niczego się nie nadaję; tylko ja nie radzę sobie z tym wszystkim…”. Nic bardziej mylnego. Doskonałym sposobem na zmianę swojego postrzegania jest sięgnięcie po Mama ma zawsze racjęautorstwa Sylwii Chutnik – pisarki, dziennikarki, prezeski Fundacji MaMa, działającej na rzecz poprawy sytuacji matek w Polsce.
Po sekundzie pojawiają się dwie wielkie krechy i jakby mogły, to by ci język pokazały – „jesteśmy wysłanniczkami polityki prorodzinnej tego kraju; jesteśmy zygotą słodkiego bobo, które już niedługo zrewolucjonizuje dotychczasową sielankę”.
Mama ma zawsze rację to zbiór felietonów przekazujących wiele prawd i trafnych przemyśleń, wartych zapamiętania i zapisania nie tylko w głowie, ale i w sercu. Autorka zwraca uwagę na problem będący jeszcze tematem tabu w naszym kraju, mianowicie – depresję poporodową. Sylwia Chutnik przekonuje, iż depresja nigdy nie powinna być powodem do wstydu. Skrępowane i zawstydzone mogą być jedynie te matki, które nie robią nic z tym zaburzeniem, wymagającym szybkiej diagnozy i odpowiedniego leczenia.
Autorka zwraca także uwagę na proces socjalizacji, nieustannie obecny w naszym kraju. Ciągle pielęgnujemy starodawne przekonania, według których kolor różowy jest przeznaczony wyłącznie dziewczynkom, a niebieski od razu kojarzy się z kolorem chłopięcym. Oczywiście odpowiednimi zabawkami dla dziewczynek są lalki, misie oraz wszelkie przyrządy niezbędne do sprzątania i gotowania. Rzecz jasna, samochody, majsterkowanie i rozrabianie to domena chłopców.
Pisarka porusza jeszcze wiele niezwykle istotnych kwestii, chociażby wychowywanie dzieci przez pary homoseksualne czy radzenie sobie z dorastaniem, a później wyfrunięciem z gniazda swoich pociech. Autorka dotyka także ważnego problemu, jakim jest przenoszenie własnych przeżyć z dzieciństwa na dzieci, co bywa dla nich bardzo dotkliwe i przykre.
Sylwia Chutnik uświadamia matki, iż nie powinny stawiać zbyt wysokich wymagań nie tylko dzieciom, ale także sobie. Nie można dać się stłamsić społeczeństwu i wmówić, że jest się skończoną egoistką, jeśli czasami pozwala się na myślenie wyłącznie o własnych przyjemnościach. Warto także zapamiętać, że życie nie kończy się wraz z narodzinami dziecka, a wręcz przeciwnie – może to być właśnie początek czegoś niezwykle wartościowego… Wystarczy tylko dać sobie szansę.
Codzienność różni się nieco od teorii rozwijanych przez poradniki. Codzienność boli i wystawia nas na próby ogniowe już od rana. Dzwoni budzik – czas wstawać. Odwracamy się spuchniętą twarzą w stronę Miłości Naszego Życia i błagając, rzęzimy „odprowadzisz do przedszkola?”. Bez reakcji. Wstajemy więc i zaczynamy ogarniać rzeczywistość. W kuchni krajobraz jak po wybuchu bomby atomowej, w przedpokoju ubłocone buty, w lodówce gra zespół Pustki. Jak to się mogło stać w królestwie Perfekcyjnej Pani Domu?
Sylwia Chutnik w niezwykle interesujący i obrazowy sposób ukazuje prawdziwy żywot matki, pozbawiony tej słodkiej, przekłamanej otoczki, zbudowanej z lukru i wszelkich mdłych substancji słodzących. Mama ma zawsze rację to pozycja przepełniona ironią i humorem, często niezwykle wyrazistym i dosadnym. Autorka często nie przebiera w słowach, piszcząc szczerze i bez większych zahamowań. Taka postawa cieszy się moją aprobatą. Podoba mi się to, iż z tej publikacji wyłania się naturalność, bezpretensjonalność oraz otwartość. To wszystko sprawia, że przygoda z tą pozycją przebiega niesłychanie szybko i przyjemnie. Dawka humoru oraz celne przemyślenia, które wypełzają z każdej strony, a w moim przypadku – każdej przesłuchanej minuty, wywołują tajemniczy i dość osobliwy uśmiech, a także setki refleksji.Nie miałam możliwości sięgnięcia po wersję papierową tej pozycji, zatem postanowiłam, że audiobook będzie świetną okazją do zapoznania się z twórczością Sylwii Chutnik. Mama ma zawsze rację jest czytana przez Annę Cieślak, młodą i utalentowaną aktorkę, którą miałam okazję ujrzeć w kilku niezłych filmach. Lektorka ma bardzo melodyjny i przyjemny głos. Anna Cieślak świetnie moduluje nim i wczuwa się w czytane kwestie tak, iż przy każdym zdaniu można odczuć emocje, jakie nią targają. Dopełnienie stanowią nienaganna dykcja oraz umiejętne panowanie nad głosem.Komu mogę polecić tę pozycję? Wszystkim, a w szczególności każdej obecnej lub przyszłej matce oraz ludziom zarządzającym naszym krajem, zwłaszcza tym, którzy zajmują się, a przynajmniej powinni (co idzie im bardzo nieudolnie…), polityką prorodzinną. Może w końcu przejrzeliby na oczy i uświadomili sobie, co jest tak naprawdę ważne i warte zmian, aby żyło się lepiej wszystkim – matkom, dzieciom, ojcom.

Kobiety jak motyle. Recenzja filmu „Dzień kobiet”

13. marca, w środku zimy, wszystkie stacje radiowe radośnie ogłaszają, że habemus papam, a reporterka wykrzykuje w uniesieniu, że nowy papież Franciszek kilkoma zdaniami wypowiedzianymi pięknie po włosku kupił sobie tysiące ludzi zebrane na Placu Św. Piotra w deszczowe popołudnie. Kilka słów zaledwie wystarczyło, aby zdziwione i zaskoczone tłumy, które jeszcze przed chwilą nie miały pojęcia, kto zacz Jorge Bergoglio od razu zapałały do niego szczerym uczuciem miłości. A reporterka zapewnia, że wie, co mówi, bo ona tę miłość wyczuwa w powietrzu. W obliczu radosnej wiadomości ogłaszanej przez stacje radiowe zastanawiam się, czy ja doniosłości tego wieczoru nie bojkotuję jakoś – choć przecież bojkot nie był moim zamiarem – jadąc do kina na film „Dzień kobiet”. Czytaj dalej „Kobiety jak motyle. Recenzja filmu „Dzień kobiet””