TELEFON DLA KOBIET DOŚWIADCZAJĄCYCH PRZEMOCY

Телефон для жінок, які зазнають насильства

CZYNNY PONIEDZIAŁEK-PIĄTEK
OD 11.00 DO 19.00

Активний з понеділка по п’ятницю з 14:00 до 19:00

Szukaj
Close this search box.

Mężczyźni w sidłach patriarchatu / Przemysław Górecki

Patriarchat jest podstawową ramą modalną rzeczywistości społecznej, w której funkcjonują kobiety. Taka bezdyskusyjna teza nie budzi już oporu, nie jest źródłem polemiki, lecz punktem wyjścia każdej uświadomionej kulturowo refleksji. Jako struktura opresywna w stosunku do kobiet, patriarchalny układ sił jest oczywistą niesprawiedliwością, której efekty dostrzegane są nawet przez osoby sceptyczne wcielaniu w życie idei równościowych.

przemyslaw-goreckiPodmiotem patriarchalnego ucisku jest niesłusznie uprzywilejowany hegemon: mężczyzna; co jednak, jeśli przedmiotem okazuje się nie kobieta, a… inny mężczyzna? Oto kamyk rzucony na gładką taflę dyskursu mężczyzn usprawiedliwiających istniejącą nierówność w układzie sił „odwiecznym” porządkiem płci i, jednocześnie, kij wetknięty w mrowisko dyskusji kobiet oskarżających, zgodnie z prawami odpowiedzialności zbiorowej, wszystkich mężczyzn za reprodukowanie systemu represyjnych relacji.

Patriarchat usidlający mężczyzn to pojęcie umowne, określające problem rozumiany szerzej, niż przejawy męskiej dominacji i uciskający wpływ patriarchalnej dywidendy. To także wszelkie przejawy dyskryminacji mężczyzn w świecie specyficznie „andronormatywnym”, kulturowa presja związana z pożądanymi i wymaganymi wzorcami męskości, sztywność semantyczna samego terminu „męskość”, wpływ mizoandrii na komfortowe funkcjonowanie w społeczeństwie, konieczność konfrontacji ze stereotypami dotyczącymi mężczyzn czy choćby identyfikacji w ramach grupy, do której nie czuje się przynależności. Cała ta rozbudowana sieć problemów traktowana jest nawet przez środowiskowe, równościowe czy „proemancypacyjne” media jako fakt antropologiczny znajdujący się wciąż na marginesie rozważań o konflikcie na linii męsko-kobiecej. Wrażliwość genderowa mediów głównego nurtu, co nie zaskakuje, nie pozwala w ogóle na dostrzeżenie zjawiska. W pierwszej dekadzie XXI wieku termin „homofobia” wszedł do potocznego słownika publicystycznego, samo zjawisko zostało oswojone i przyjęte jako fakt, do którego należy się odnieść. Z „heteronormatywnością” wciąż jeszcze są pewne problemy, jednak zaczyna funkcjonować już jako swego rodzaju odpowiednik „patriarchatu” w sferze psychoseksualności. Co zaś z gotowością na nowe (choć stare jak płeć) zjawisko, które nie doczekało się nawet nośnej nazwy?

Raewyn Connell poświęciła wnikliwe studia zagadnieniom męskości, w obrębie których dokładnie opisała ich rodzaje. Z kilku grup najistotniejsze w kontekście problemu są tzw. męskości marginalizowane, do których zaliczają się wszyscy wykluczeni lub definiujący swoją męskość na sposób indywidualny. Powstają zawsze na marginesie męskości hegemonicznej, która jest mocą sprawczą patriarchatu i podstawowym podmiotem patriarchalnej dywidendy, z której (nawet nieświadomie!) korzystają wszyscy mężczyźni. Czy ci marginalizowani również? Mężczyzna-feminista jest trochę „antymężczyzną”, tak samo jak mężczyzna-homoseksualista czy mężczyzna-kastrat, wszyscy oni stanowią ów margines, na który wypychani są przez uosabiającego siłę i dominację hegemona. To właśnie oni zazwyczaj cierpią z powodu swojej podrzędnej pozycji, podporządkowania, szowinizmu, uprzedzenia i w konsekwencji dyskryminacji. Sami skazują się na usidlenie i pozycję wyrzutków, owych niechcianych odpadów patriarchatu, ponieważ nie spełniają podstawowych warunków bycia jego świadomą częścią: są pozbawieni oręża (może być nim karabin, może penis) nie uczestniczą w procesie prokreacji, podważają fallogocentryzm codziennej komunikacji, praktykują i postulują równouprawnienie relacji społecznych.

Poza sferą dyskursu naukowego kwestia męskości marginalizowanych niestety nie funkcjonuje. A przecież studia nad męskościami są tak ważnym i płodnym naukowo, społecznie i politycznie narzędziem analizy socjologicznej współczesności! Jarzmo patriarchatu prowadzi do realnych problemów i prawdziwych dramatów chłopców i mężczyzn pod każdą szerokością geograficzną.

W poświęconej zjawisku gwałtu książce Gwałt. Głos kobiet wobec społecznego tabu można przeczytać o makrostrategii trywializacji przemocy seksualnej: „polega [z kolei] na pomniejszaniu wagi problemu przemocy seksualnej, opisywaniu tego tematu w tonie humorystycznym”[1]. Mowa jest oczywiście o gwałcie „domyślnym”, a więc przejawie męskiej przemocy ukierunkowanej na kobiety. Kultura gwałtu jest tak dobrze zadomowiona w codzienności, że skandaliczne kamuflowanie dramatu próbami retorycznego usprawiedliwienia, wytłumaczenia i racjonalizacji przemocy seksualnej nie budzą powszechnego oporu, sprawiając niekiedy wrażenie tematu, który trzeba oswoić śmiechem – bo, przecież, jakoś trzeba sobie z nieznośnym poczuciem bycia policzonym w szeregi męskiej, brutalnej społeczności, poradzić. Wystarczy więc wyobrazić sobie, jak bardzo owo „pomniejszanie wagi problemu przemocy seksualnej” jest znaturalizowaną i oczywistą praktyką w przypadku gwałtów na mężczyznach, by dostrzec w nerwowym chichocie znamiona płaczu przez łzy. Problem molestowania oraz przemocy fizycznej i seksualnej na mężczyznach został przez media zwulgaryzowany i sprowadzony do prostackich „humorystycznych” replik na pamiętne hasło kampanii społecznej „Bo zupa była za słona”: „Bo nie miała orgazmu”. Wizerunek mężczyzny z podbitym okiem to dowód jego słabości i poddania się dominacji kobiety, najpewniej feministki. W konsekwencji, współczucie jest tu co najmniej równie „niemęskie” a próby poważnego podejścia do problemu stratą czasu w obliczu „prawdziwych problemów”. Zamiast godzić się z przegraną, warto spróbować przenieść punkt ciężkości na przemoc męsko-męską. I ta poddawana jest zazwyczaj rozmaitym klasyfikacjom unikającym uznania grupy wyjściowej „mężczyźni” za siłę sprawczą przemocy. To przemoc w stosunku do dzieci (gdy sprawcą jest ojciec), uczniów (nauczyciel), imigrantów („rdzenny” mieszkaniec), więźniów, żołnierzy czy podopiecznych domu poprawczego. Taka nazewnicza elastyczność pozwala ukryć patriarchalną wyższość i szowinizm jako podstawowe źródło nadużyć. Zgwałcony mężczyzna to tabu – informuje jeden z nagłówków nielicznych artykułów poświęconych kwestii gwałtów na mężczyznach. Co symptomatyczne, niemal wszystkie z nich precyzują, że teksty dotyczą „gwałtów heteroseksualnych”. Pomijając kwestię nierzetelności i nienaukowości (jaki związek ma orientacja psychoseksualna z homoerotycznym charakterem czynności seksualnej?), takie stereotypizujące pojęcie utrwala tylko kulturę gwałtu w jeszcze jednym kontekście – jako przyzwolenie na seksualne uprzedmiotowienie mężczyzn. Niewielka stosunkowo ilość przypadków w materiale dowodowym statystyk nie usprawiedliwia lekceważenia kwestii. Nie można jednak również czynić zbyt prostych analogii między mężczyzną a kobietą jako obiektem seksualnym i seksualnym podmiotem. W tej relacji nie istnieje zwyczajna, równościowa zależność odpowiedniości i nie będzie istnieć dopóty, dopóki w niepamięć odejdą wszystkie ślady wielowiekowych zbrodni patriarchalnego ucisku. Uprzedmiotowienie kobiety w pornografii jest aktem, który budzi sprzeciw i moralne obrzydzenie, ponieważ odsyła do najgorszych, niewolniczych skojarzeń, nasuwa skojarzenia z wyzyskiem i odwiecznym uprzedmiotawianiem kobiecego podmiotu przez mężczyznę-zdobywcę. Podobne uprzedmiotowienie mężczyzny traktowane jest jako – w zależności od homoerotycznego lub heteroerotycznego charakteru – apologia wyzwolenia i wolności gejowskiej seksualności dokonywana w duchu emancypacyjnej demonstracji siły i partnerskiej równości płci lub wyraz sadomasochistycznej rozkoszy będącej świadomym paktem zawieranym przez mężczyznę i kobietę – i przy okazji jeszcze niechybną, zasłużoną spłatę długu za nieustające wykorzystywanie kobiet. To z pewnością argumenty i kwestie wymagające gruntownego przemyślenia i rozsądnych polemik. Warto jednak te ramy argumentacyjne przyłożyć do zjawiska molestowania seksualnego i gwałtu. Czyż nie pasują do nich idealnie? Gdy, idąc dalej, wejść do klubu gejowskiego, problem staje się nierozwiązywalny. Molestowanie seksualne i gwałt stają się, cytując Michała Witkowskiego, „pojęciami z Polityki i Wprosta”, w żadnym wypadku zaś nie kategoriami opisującymi rzeczywistość. Dzieje się tak tylko dlatego, że tożsamość płciowa sprawcy i ofiary czynu jest jednakowa. To nie podmiot przestępstwa, lecz jego ofiara jest istotna: w przypadku, gdy jest nią kobieta, całość zaczyna funkcjonować w ramach powszechnej narracji ciemiężyciela i wykorzystanej. Podczas, gdy podsumowaniem prawno-obyczajowych dyskusji toczących się obecnie wokół problemu gwałtu na kobietach jest hasło „Tak znaczy tak” kładące nacisk na całkowicie dobrowolną i świadomą zgodę na zbliżenie, w przypadku gwałtu na mężczyznach dyskusja nie wyszła jeszcze nawet z podstawowego punktu „Nie znaczy nie”: „nie” nie istnieje, bo przecież mężczyzna zawsze chce „tak”! Dlaczego chwyt za pośladki, nakłonienie do seksu w darkroomie czy wszechobecne „żarciki rozładowujące napięcie seksualne” mogą spotkać się, w najgorszym wypadku, z pogardliwym i wyniosłym prychnięciem jeśli są skierowane do bywalców klubu gejowskiego, skoro takie same formy molestowania skierowane do bywalczyń klubów „straightowskich” z łatwością uznawane są za naganne przejawy kultury gwałtu? W końcu gej i kobieta to ten sam Inny[2]

Molestowanie seksualne to tylko jedna z problematycznych kwestii, które uwidaczniają się przy próbie „maskulinizacji” feministycznej troski o ofiary patriarchatu. Równie powszechną udręką jest wszechobecny seksizm jako punkt wyjścia strategii marketingowej. Seksualne uprzedmiotowienie kobiety w komercyjnych wizerunkach są wciąż jeszcze boleśnie rozpowszechnioną (rzekomą) dźwignią handlu. Eksponujące biust kobiet reklamujące myjnię samochodową czy przetwory spożywcze budzą większy opór, niż umięśniony polski hydraulik w naznaczonej seksualnością pozie (dlaczego nie półnagi?!) – dzieje się tak głównie z powodu niezmiernie rzadkich przypadków funkcjonalizowania męskiego ciała w przestrzeni publicznej w stosunku do przeraźliwej powszechności ciała kobiecego traktowanego jako estetyczny element kampanii reklamowych. Takie wykorzystywanie kobiet jest jednak niechlubnym medalem, który ma swoją drugą, wciąż zbyt rzadko dostrzeganą stronę: jest obraźliwym także dla mężczyzn sygnałem, że wystarczą niewymagające seksualne komunikaty, by zachęcić ich do jakiejkolwiek opcji. W prostym przełożeniu, punktem wyjścia dla takiego mechanizmu jest uznanie, że dla każdego mężczyzny najlepszym „wabikiem” jest kobiece ciało. Każde podejmowane na zasadzie analogii próby zbicia interesu na kobiecym „elektoracie” kończyły się kpiną i humorystycznym napiętnowaniem – wystarczy wspomnieć niechlubny przypadek reklamy „Siedzę na koniu…”. „Komercyjna” odsłona męskiej cielesności jest niemal zawsze równie doskonała, co obiegowa medialna cielesność kobieca – kult dużego biustu i młodości zastępuje apoteoza umięśnionej sylwetki i wiecznej seksualnej gotowości, której symbolem najlepiej, by była nieustająca erekcja. Wszak mężczyzna to wieczny zdobywca, a ilość jego zdobyczy musi być imponująca – nigdy hańbiąca.

W popularnej opowieści o złych i nieprawdziwych wzorcach wizerunku kobiety i ich szkodliwym wpływie na zdrowie psychiczne dziewczynek czasem tylko można znaleźć będącą wypełnieniem kronikarskiego obowiązku wzmiankę, że problem dotyczy w bardzo niewielkim stopniu także chłopców. Co jednak z tym „niewielkim stopniem”, zwykle bardzo wrażliwym, który poszukując wiedzy o anoreksji,  bulimii czy depresji trafia na informację zwrotną, według której to typowo „kobiecy” problem, znajduje rady ściśle powiązane ze specyfiką „kobiecej” biologii i fizjologii i zyskuje dojmujące poczucie bycia błędem statystycznym?[3] Chce się powiedzieć: witaj w świecie kobiet, w rzeczywistości, w której my – kobiety – najliczniejsze błędy statystyczne – dostajemy komunikaty pisane w formie męskoosobowej, jesteśmy „pracownikami”, „nauczycielami”, „pacjentami” a wiedzę o seksualności czerpać musimy z męskocentrycznych poradników informujących, że kobieca przyjemność jest tylko rzadkim produktem ubocznym mechanizmu dostarczania rozkoszy mężczyźnie. Zdecydowanie lepiej byłoby jednak, gdyby dążność do równości skupiała się równocześnie na niwelowaniu fallogocentryzmu i „odkobiecaniu” problemów, z którymi identyfikować mogą się także mężczyźni, wszak każde z tych działań to równie stanowcze sprzeciwianie się płciowym stereotypom.

Ten krótki paramanifest jest wymierzony przeciwko szeroko rozumianej marginalizacji problemów mężczyzn jako potencjalnych lub bardzo realnych ofiar patriarchatu. Patriarchatu, który jest bronią obosieczną – przykre jest jednak to, że w tym przypadku giną od niej ci, którzy nią nie władają.

[1] Zofia Nawrocka, Gwałt. Głos kobiet wobec społecznego tabu, Warszawa 2013, s. 71.

[2] Jacek Kochanowski udowadnia, że gej nie jest mężczyzną: „Geje nie posiadają żadnej płci. Żadnej z nich nie mogą bowiem zrealizować w sobie w sposób konsekwentny, skończony, ostateczny i zgodny z normą”. (Gender. Konteksty, red. M. Radkiewicz, Kraków 2004, s. 110).

[3] Lub bohaterem literackim – warto dostrzegać te rzadkie przejawy, gdy literatura problematyzuje temat męskiej depresji (np. Kobieta i mężczyźni Manueli Gretkowskiej).

 

***

Przemysław Górecki – Absolwent podyplomowych studiów gender studies w IBL PAN, student Instytutu Filologii Polskiej UAM. Członek redakcji „Pro Arte Online”, „Biuletynu Polonistycznego” IBL PAN i czasopisma społeczno-kulturalnego „Replika”, związany m.in. z Krytyką Polityczną i Kampanią Przeciw Homofobii.

logo batory

 

Rozwój wolontariatu w fundacji Feminoteka jest możliwy dzięki dofinansowaniu rozwoju instytucjonalnego w ramach Programu Obywatele dla Demokracji finansowanego z Funduszy EOG

Udostępnij

Ostatnie wpisy

Nie obwiniaj! Wspieraj

Dlaczego się tak ubrałaś? Dlaczego wracałaś sama? Dlaczego piłaś alkohol? Dlaczego nikomu nie powiedziałaś? Czemu się nie broniłaś? Chcesz mu zniszczyć życie? Te pytania to