TELEFON DLA KOBIET DOŚWIADCZAJĄCYCH PRZEMOCY

Телефон для жінок, які зазнають насильства

CZYNNY PONIEDZIAŁEK-PIĄTEK
OD 11.00 DO 19.00

Активний з понеділка по п’ятницю з 14:00 до 19:00

Szukaj
Close this search box.

Ostatnie pożegnanie z Bette Davies | recenzja filmu „W hołdzie Bette Davies” | 15. Tydzień Kina Hiszpańskiego

W hołdzie Bette Davies

W hołdzie Bette Davies / El último adiós de Bette Davis

Reżyseria: Pedro González Bermúdez

Hiszpania, 2014

 

Film dokumentalny „W hołdzie Bette Davies” opowiada, w przybliżeniu, ostatni tydzień jej życia. Trzy dni poprzedzające jej śmierć Davies spędziła w amerykańskim szpitalu w Paryżu, wcześniej natomiast pojawiła się na Międzynarodowym Festiwalu Filmowy w San Sebastián (1989 rok), aby odebrać nagrodę Donostii. Wokół festiwalu właśnie koncentruje się cała narracja dokumentu.

Reżyser filmu, Pedro González Bermúdez, postarał się, aby jego dzieło było obrazem rzetelnym. Zebrał całą ekipę ludzi, którzy pracowali przy tym, aby Davies czuła się na festiwalu dobrze. Po pierwsze dlatego, że była już starszą, schorowaną panią, a po drugie – ponieważ była gwiazdą z prawdziwego zdarzenia, uwielbianą przez Hiszpanów. Wymagań nie miała wiele, jednak wszystko musiało działać jak w zegarku, gdyż, jeżeli cokolwiek poszłoby nie tak, gwiazda odmówiłaby dalszej współpracy. Dlatego też, na przykład, na jej przyjazd kazano opróżnić hotel, tak żeby nikt nie zauważył jak Davies zawożona jest do swojego pokoju na wózku inwalidzkim, bo w swoim stanie mogła przejść jedynie kilka kroków. Nad tym aby czuła się dobrze pracował cały sztab ludzi, a praca do łatwych nie należała. Szybko bowiem okazało się, że to nie Bette Davies przyjeżdża na festiwal odebrać nagrodę, ale cały festiwal zorganizowany jest dlatego, że przyjeżdża Bette Davies. To odwrócenie ról uświadomiło wszystkim, którzy mieli okazję ją spotkać, że mają do czynienia z artystką wielkiego formatu, niezależną kobietą, która sama reżyseruję rzeczywistość wokół siebie. A, że reżyserowała film kostiumowy osadzony w realiach lat 40., w którym sama grała główną rolę, ani przez sekundę nie mogła znaleźć się na drugim planie. Dlatego nawet, gdy siedziała zamknięta w hotelowym pokoju, całe miasto zastanawiało się co w tej chwili robi.

Słuchając wypowiedzi burmistrza miasta, organizatorów festiwalu, kierowcy Davies, jej makijażystki, dziennikarzy, fotografów i osobistej asystentki dowiadujemy się, że była postacią niezwykle silną i charyzmatyczną, o nieco złośliwym, ironicznym poczuciu humor, co, nie oszukujmy się, żadnym wielkim odkryciem nie jest. Ciekawiej byłoby, gdyby twórcy filmu skoncentrowali się bardziej na tym, na ile postać Davies przyczyniła się do walki o kobiecą emancypację. Niewątpliwie mogła ona być i poniekąd była ikoną raczkującego feminizmu – całą swoją postawą mówiła patriarchatowi nie. Świadczą o tym takie fakty jak to, że pozwała studio filmowe, dla którego pracowała, ponieważ zaczęto przydzielać jej role w produkcjach drugiego sortu. W latach 40. była najlepiej zarabiającą kobietą w Stanach Zjednoczonych, jako pierwsza kobieta w historii została przewodniczącą Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej, czy odebrała nagrodę Donostii. Ponadto paliła papierosy, co w filmie zauważono i skomentowano stwierdzeniem, że dla niej była to „deklaracja kobiecej wolności”. Przy tym wszystkim nie należy jednak zapominać, że była gwiazdą, która „promieniała, gdy znajdywała się w świetle kamer” i niewątpliwie z chęcią wchodziła w rolę osoby ważniejszej, niż ktokolwiek w jej otoczeniu, co z założeniami współczesnego feminizmu już nieco się rozmija. Autorzy filmu skoncentrowali się jednak głównie na Davies, jako celebrytce, nie pozwalając sobie na odrobinę krytyki, co sprawiło, że „W hołdzie Bette Davies” jest obrazem jednowymiarowym.

Od strony formalnej film niestety rozczarowuje. Reżyser zdecydował się stworzenie klasycznego dokumentu – przeplatają się w nim materiały archiwalne z wypowiedziami osób biorących udział w organizacji festiwalu w San Sebastian. Filmowi nie można zarzucić nudy, jednak taka forma nieco zawodzi w czasach, gdy twórczość dokumentalna została doskonale rozwinięta przez reżyserów takich jak Michael Glawogger (reżyser „Śmierci człowieka pracy”), czy Erik Gandini i Johan Söderberg („Nadprodukcja. Terror konsumpcji”) już dekadę temu. Ponadto dosyć banalnym rozwiązaniem wydaje się wplecenie w akcję ujęć przedstawiających wydarzenia opisane w filmie przy pomocy tekturowych makiet, mających prawdopodobnie symbolizować kruchość ludzkiej egzystencji.

Ciekawym spostrzeżeniem i poniekąd posumowaniem tego, kim była Bette Davies, padającym na końcu filmu jest natomiast stwierdzenie jednego z organizatorów festiwalu, że sam już nie pamięta, czy wydarzenia, w których brał udział były rzeczywiste, czy powtarza wciąż tę samą bajkę. Bajkę o odległych czasach, które dawno minęły i nigdy nie wrócą. Czy równie dobrze, mogły się one w ogóle nie wydarzyć? Ta myśl, zupełnie sprzeczna z postawą życiową Davies, która reżyserowała całe swoje życie i była świadoma wszystkiego co dzieje się z nią i wokół niej, sugeruje, że być może najważniejsze w życiu to mieć nad sobą kontrolę i być pewnym tego, kim się jest. Może to jest właśnie klucz do robienia rzeczy wielkich? O to można by spytać samą Davies, jednak, jak sugeruje oryginalny tytuł filmu „Ostatnie pożegnanie z Bette Davies”, nasza szansa na to bezpowrotnie minęła.

Recenzję napisała Bibi Żbikowska

banernorweskie_batory

Rozwój wolontariatu w fundacji Feminoteka jest możliwy dzięki dofinansowaniu rozwoju instytucjonalnego w ramach Programu Obywatele dla Demokracji finansowanego z Funduszy EOG.

superfemka 1 procent

Udostępnij

Ostatnie wpisy

Nie obwiniaj! Wspieraj

Dlaczego się tak ubrałaś? Dlaczego wracałaś sama? Dlaczego piłaś alkohol? Dlaczego nikomu nie powiedziałaś? Czemu się nie broniłaś? Chcesz mu zniszczyć życie? Te pytania to