TELEFON DLA KOBIET DOŚWIADCZAJĄCYCH PRZEMOCY

Телефон для жінок, які зазнають насильства

CZYNNY PONIEDZIAŁEK-PIĄTEK
OD 11.00 DO 19.00

Активний з понеділка по п’ятницю з 14:00 до 19:00

Szukaj
Close this search box.

Rebecca Solnit „Mężczyźni objaśniają mi świat” | recenzja

Mężczyźni objaśniają mi świat
Autorka: Rebecca Solnit
Tłumaczenie: Anna Dzierzgowska
Karakter, 2017

Recenzuje: Ewelina Kwiatkowska

„Mężczyźni objaśniają mi świat” to zbiór pisanych na przestrzeni lat esejów Rebeki Solnit, amerykańskiej działaczki feministycznej i pisarki, autorki wielu książek z dziedziny humanistyki.

Książkę poświęconą kwestii równouprawnienia otwiera historia pewnej sytuacji towarzyskiej, która przytrafiła się autorce na jednym z przyjęć. Negatywnym bohaterem tej historii jest jego gospodarz – dobrze zarabiający, pewny siebie mężczyzna, który w trakcie rozmowy z autorką przejawia wszystkie cechy podpadające pod opisywaną w książce kategorię panjaśnienia. Przerywanie, protekcjonalny ton, pouczanie, pobłażliwość, narzucanie rozmówczyni roli osoby mniej kompetentnej, bez względu na temat rozmowy, to typowe przejawy panjaśnienia.

Opisane tu zachowania, dobrze znane kobietom, doprowadziły Rebekę Solnit i jej rozmówcę do kuriozalnej sytuacji. Gospodarz przyjęcia opowiadał o książce z taką pewnością, że nie mógł uwierzyć, iż to Solnit jest jej autorką. Pan Bardzo Ważny, jak nazywa go autorka, który objaśnia rzeczy tego świata kobiecie, to postać mająca swoje liczne odwzorowania.

Przywołanie tej historii na początku książki ma w obrazowy sposób pokazać czytelnikom, że podobne zachowania to nic innego jak jedna z form wykluczania, sygnalizująca kobietom, że ich głos, nawet jeśli zostanie wypowiedziany, wciąż cieszy się mniejszym uznaniem niż głos mężczyzn. Arogancja polegająca na odbieraniu kobietom wiarygodności i pomniejszaniu znaczenia ich słów to przejaw przemocy – pisze Solnit.

Czyż nie jest tak, że w codziennych sytuacjach, w których ścierają się ze sobą dwie przeciwstawne wersje zdarzeń – kobiety i mężczyzny – to słowa kobiet częściej zostają poddane w wątpliwość? Dla każdej osoby, która przez całe życie była utrzymywana w przekonaniu, że jej słowa są mniej ważne, jasne wyrażenie sprzeciwu i podjęcie próby obrony będzie dużym wyzwaniem. To dlatego wydarzenia takie jak akcja #metoo mają nieoceniony wkład w historię walki o prawa kobiet – dają kobietom możliwość opowiedzenia o sprawach spychanych dotychczas na margines debaty publicznej i sprawiają, że zaczynają być one traktowane z należytą powagą. Dzięki feminizmowi zyskujemy nowy słownik, który pozwala nam opisać nienazwane wcześniej problemy.

Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że od protekcjonalnego tonu do przemocy fizycznej droga jest długa. Nic bardziej mylnego – pisze Solnit. Społeczne przyzwolenie dla złego traktowania kobiet to pierwszy krok do innych form przemocy, w tym także fizycznej. Przypomnijmy, że rozpoznawanie tego rodzaju aktów jako przestępstw jest stosunkowo nową zdobyczą, którą zawdzięczamy właśnie feminizmowi. Nikt nie sądzi już dziś, że przemoc w domu jest sprawą prywatną. Hasło wyniesione na sztandary przez drugą falę feminizmu – „Prywatne jest polityczne” – zagościło na dobre w słownikach kobiet na świecie. O ile jednak przemoc fizyczna jest już jednoznacznie oceniana jako moralnie zła, o tyle inne rodzaje przemocy stosowanej wobec kobiet są zauważane i nazywane dopiero od niedawna. Coraz częściej diagnozowanym rodzajem nadużycia wobec kobiet jest przemoc ekonomiczna, która wcześniej nie była rozpoznawana jako problem. Solnit pisze także o tym, że próby podporządkowania kobiet przybierają często subtelniejsze formy – np. artykułów, które mówią nam, do czego powinnyśmy aspirować, a do czego nie, i nieustająco wytykają kobietom wady. Jak czytamy w książce – kobieta jest wiecznym przedmiotem rozważań: „Zdecydowanie rzadziej natomiast pisze się o tym, czy mężczyźni są szczęśliwi albo czy ich małżeństwa się nie rozpadają, albo czy ich ciała są lub też nie są wystarczająco ładne”. Na polskim gruncie skalę tego samego problemu w fenomenalny sposób pokazały redaktorki Krytyki Politycznej w swoim nowym projekcie „Przy kawie o sprawie”, wzorowanym na popularnym programie publicystycznym będącym sztandarowym przykładem męskiej arogancji.

Feminizm pozwala nam zatem na zmianę języka. Dlaczego to tak ważne? Ponieważ umiejętność rozpoznania sytuacji nadużycia jest kluczowym momentem na drodze do przeciwstawienia się opresji, a jest to umiejętność, która pojawia się wraz z wiedzą i świadomością własnych praw – praw, których kobiety wciąż próbuje się pozbawiać. Prace takich feministycznych autorek jak Rebeka Solnit nazywają więc problemy zamiatane pod dywan przez wcześniejsze pokolenia, otwierają nam oczy na nowe sposoby widzenia świata i dają tym samym wiedzę i siłę do walki o podmiotowe traktowanie kobiet.

Zdaniem Solnit różne rodzaje przemocy to różne aspekty jednego problemu – zakorzenionego w naszej kulturze złego wzorca postrzegania tego co kobiece. Warto zatem  spojrzeć krytycznym okiem na wszystkie zachowania, które przyjmowaliśmy dotychczas za oczywiste. Nie jest przecież tak, że mężczyźni są naturalnie predysponowani do aroganckiego objaśniania świata kobietom, to jedynie przypadłość, która pojawiła się w wyniku przyswajania złych wzorców. Wypracowanie lepszego modelu komunikacji między płciami jest zatem możliwe, ale wymaga olbrzymiego wysiłku, zarówno kobiet, jak i mężczyzn, którzy wspólnie będą walczyć o lepszy, równy świat. Jeśli ktoś jeszcze zastanawia się nad pytaniem, dlaczego potrzebujemy feminizmu, odpowiedź znajdzie w książce Rebeki Solnit: „Być może uda się wam pozbawić kobiety praw reprodukcyjnych, nie uda wam się jednak tak łatwo pozbawić nas przekonania, że kobiety mają pewne niezbywalne prawa”.

 

Dlaczego bajki o bocianie jeszcze nie umarły? | Recenzja książki „Zobaczyć łosia” Agnieszki Kościańskiej

Autor recenzji: Michał Żakowski

zobaczyć łosia

„Stop seksualizacji naszych dzieci”, „tacy chcą uczyć twoje dziecko” (w połączeniu ze zdjęciem skąpo ubranego pana w tęczowych barwach) – w polskim społeczeństwie pokutuje nadal obraz edukacji seksualnej jako nauczania rozpusty. Wierzymy, że dzieci nie zaczną zmieniać się w dorosłych jeżeli im tego zabronimy. Skąd biorą się takie przekonania, i czy nasi przodkowie byli równie pruderyjni?

Agnieszka Kościańska z Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej podjęła się zbadania tego, na podstawie jakiej wiedzy opierano edukację seksualną od końcówki XIX wieku po dziś, w jaki sposób podchodzono do tematów, które według niektórych mają być wymysłem nowoczesności (jak orientacja homoseksualna czy tożsamość odbiegająca od cis-normy), na jakich założeniach oparta była retoryka Kościoła oraz w jaki sposób do seksualności podchodzono na wsi.

Odnosząc się do historii dyskursu na temat seksualności, autorka zarysowuje dwa główne nurty – jeden, którego założenia najpełniej rozwinął w XX-leciu międzywojennym Tadeusz Boy-Żeleński i drugi, reprezentowany przez środowiska katolickie. Echa pierwszego przewijają się do dziś w postulatach rzetelnej edukacji seksualnej, echami drugiego natomiast są powtarzające się od dekad schematy, modernizowane jedynie przez odniesienia do wątpliwej jakości badań, mówiące o degenerowaniu młodzieży.

Ale to nie jest problem dwóch wyrazistych postaw. Istnieje jeszcze trzecia, z którą stykamy się cały czas. Mówi się, że problem aborcji czy edukacji seksualnej to tematy zastępcze, że lepiej jest działać na rzecz ważnych kwestii. Zupełnie jakby świadomość własnych potrzeb i zrozumienie zróżnicowania ludzkich organizmów było sprawą błahą. Podobne argumenty były podnoszone ilekroć ktoś nawiązywał do tych tematów, np. w latach 80. w listach do redakcji „Tygodnika Mazowsze”.Skąd taka pruderyjność? Czy ma to związek z tym, że w większości pochodzimy od chłopów? Wbrew temu, co może nam się wydawać – raczej świadczyłoby to o oderwaniu od naszych prawdziwych korzeni i przejęciu narracji z tzw. stref wyższych.Ważnym elementem książki, dla wielu być może bardziej zaskakującym niż pozostałe, jest opis podejścia do seksualności na polskiej wsi. Jak możemy przeczytać w wydanym w zeszłym roku w ramach zbioru „Polska transformacja seksualna” artykule Pawła Matusza, nasze myślenie o świecie dominuje metronormatywność. Przebija w tym echo założenia wyartykułowanego w „Manifeście Komunistycznym”, dotyczącego „idiotyzmu wiejskiego życia”:

Burżuazja podporządkowała wieś panowaniu miasta. Stworzyła olbrzymie miasta, zwiększyła w wysokim stopniu liczbę ludności miejskiej w przeciwieństwie do wiejskiej i wyrwała w ten sposób znaczną część ludności z idiotyzmu życia wiejskiego.

Wieś jawi nam się jako ostoja konserwatyzmu, wręcz purytanizmu. Ma być zacofana, a określenia typu „wieśniactwo” powszechnie już używane są przez potomków chłopów jako synonim obciachu. Tak samo jak wieś niekoniecznie była historycznie najbardziej religijna, niekoniecznie najsilniejsze było tam też utożsamianie się z polskim narodem – tu warto przytoczyć przykład wsi Żmiąca, gdzie według badań z początku XX wieku większość chłopów polskojęzycznych nie uważała siebie za Polaków. Dzisiaj w tej samej wsi silna jest, rzekomo odwieczna, tożsamość polska, podobnie po II wojnie światowej umocnił się na wsiach katolicyzm.

Przekonanie o tym, że seksualność jest kwestią wstydliwą, przejęliśmy (piszę tutaj w pełni świadomie, w imieniu nie tylko swoim, ale ponad 90% polskiego społeczeństwa) od arystokracji i środowisk miejskich. Na wsi normalnym widokiem była nie tylko kopulacja między zwierzętami, ale i widok rodziców pracujących nad sprowadzeniem na świat kolejnych braci i sióstr. W szlacheckich dworkach niekoniecznie, stąd wizja utrwalona chociażby przez Michalinę Wisłocką o szczególnej wstydliwości naszych przodków. Jak pokazała autorka, opierając się na zapiskach twórczości ludowych (ukrywanych lub cenzurowanych przez Oskara Kolberga – pochodzącego z rodziny inteligenckiej), o sprawach seksualnych mówiono w sposób bezpruderyjny. Dotyczyło to zarówno seksualności męskiej („Jechałem z Warszawy, dziewka krowy doi, dała mi się mleka napić, teraz mi ch. stoi”), jak i kobiecej („Matuleńku, daj mnie za mąż, albo mi ją nitką zawiąż, albo mi ją zalep gliną, – bo, dalibóg, nie wytrzymam”). Istniały również ludowe metody na spędzenie płodu, o czym mówiło się w tonie odbiegającym od moralizatorskich pogadanek, jak o kolejnym naturalnym elemencie związanym z seksualnością („Niech się Maciek nie frasuje, że mu psenicka nie wschodzi, I ja zasiał u mej Zosi, a pono się nie urodzi”).

Można podnosić zarzuty, że wybór przypadków wsi dokonany przez autorkę (wieś podhalańska, sprzyjająca zmniejszeniu społecznej kontroli nad młodymi, i odniesienie do paru innych przypadków) nie obejmuje całości polskich wsi, że może były regiony bardziej konserwatywne. Wskazane przykłady wiejskiej poezji pochodzą jednak z różnych miejsc, a różnice w myśleniu nie do końca się zatarły – o czym świadczy wspomniana przez autorkę dyskusja edukatorek seksualnych z Warszawy, niewyobrażających sobie, w jaki sposób można zorganizować w ramach lekcji wycieczkę do gabinetu ginekologicznego. Okazało się, że jest to możliwe, i zrobiła to edukatorka z regionu postrzeganego jako konserwatywny.

Wskazane w ostatnim rozdziale wiejskie podejście do seksualności niekoniecznie wyznacza wzorce tego, co dziś chcielibyśmy uznać za postępowe. Być może jednak właśnie taki sposób podchodzenia do tematu gwarantuje większą otwartość. Jak wykazała w swojej książce Agnieszka Kościańska, oficjalna edukacja seksualna w Polsce zawsze była oparta na wiedzy trochę przestarzałej, trochę opartej na stereotypach, trochę pomijającej istotne kwestie – najbliższy złamania tej bariery był podręcznik „Przysposobienie do życia w rodzinie” autorstwa Wiesława Sokoluka, Dagmary Andziak i Marii Trawińskiej. Nie przetrwał on jednak długo – nie w smak tzw. „obrońcom moralności”, książka ucząca świadomego podejmowania decyzji o zakładaniu rodziny, nieuznająca orientacji homoseksualnej za chorobę, opisująca bez potępienia zjawisko masturbacji jako element rozwijania popędu seksualnego, a dodatkowo używająca języka dostosowanego do młodzieży, a nie do recenzentów. Później było już tylko coraz gorzej – jeśli już w szkole odbywały się zajęcia z wychowania do życia w rodzinie, oparte były na podręczniku „Wędrując ku dorosłości”, umacniającym raczej stereotypy niż promującym rzetelną wiedzę, odpowiadającą potrzebom młodych ludzi odkrywających siebie. W tym roku wchodzi w życie podstawa programowa, która z tego przedmiotu robi kolejną katechezę.

Jak doszliśmy do tej sytuacji, czy kolejna ofensywa konserwatyzmu musi oznaczać dalsze spychanie tematu do podziemia? Czy dla młodych ludzi – tak jak kiedyś podglądanie czy wizyty u prostytutek – jedynym źródłem wiedzy o seksualności ma być pornografia? Warto zapoznać się z sytuacją w XX wieku. Najwięcej uwagi autorka poświęca okresowi PRL, kiedy edukacja szkolna najmocniej się rozwijała. Problem edukacji seksualnej wpisuje w cykl tego samego sporu, który toczyły nasze prababki, i który szybko się nie skończy. Lektura książki pomaga te kwestie uporządkować i odnieść spory toczone dawniej do tych, z którymi mamy do czynienia dziś.