TELEFON DLA KOBIET DOŚWIADCZAJĄCYCH PRZEMOCY

Телефон для жінок, які зазнають насильства

CZYNNY PONIEDZIAŁEK-PIĄTEK
OD 11.00 DO 19.00

Активний з понеділка по п’ятницю з 14:00 до 19:00

Szukaj
Close this search box.

„Viviane chce się rozwieść” | recenzja

plakat_vivianechcesierozwiesc

“Viviane chce się rozwieść” jest mimo oszczędności formy filmem, który jest bardziej wstrząsający od wielu filmów nakręconych z dużym rozmachem. Skromna sala sądowa i poczekalnia przed nią jest sceną, na której rozgrywa się dramat kobiety. W Izraelu, gdzie judaizm jest nierozłącznym elementem życia, rozwodu małżeństwa religijnego udziela sąd rabiniczny, jedynie kiedy zgodę na niego wyraża mąż. Bohaterka filmu od wielu lat stara się o rozwód i nie może go uzyskać, ponieważ jej mąż wykorzystuje swoje prawo do sprzeciwu, lekceważąc całkowicie wolę żony. Jest to szokujący obraz nierówności w czasach, kiedy wydawać nam się może że już bardzo wiele zostało zrobione dla równości płci i na rzecz praw kobiet.

 

Film „Viviane chce się rozwieść” pokazuje jak głęboko zakorzenione jest przekonanie, że kobieta nie jest człowiekiem równoprawnym mężczyźnie. Wielokrotnie podczas rozprawy podkreślana jest podrzędna pozycja Viviane. Odmawia jej się prawa do kontrolowania własnego życia, wypowiadania się, a nawet wyjścia do kawiarni w towarzystwie adwokata. Przez większą część filmu ciężko zorientować się co właściwie jest nie tak z małżeństwem Viviane. Życie małżeńskie jest objęte kulturowym tabu. Sąd, małżonkowie, świadkowie i obrońcy robią wszystko, żeby nie wypowiedzieć na głos, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami domostwa. Sędziowie zadają absurdalne pytania i uznają, że skoro żona nie jest bita, ma zapewnione utrzymanie, a mąż chce ją przyjąć z powrotem, to jej obowiązkiem jest do męża wrócić. Dopiero kiedy wszyscy są na skraju wyczerpania padają konkretne pytania i odpowiedzi. Widzowie dowiadują się min., że Vivane miała 15 lat, kiedy się zaręczyła i wyszła za mąż, bo „takie jest życie”. Jej dramat polega na tym, że kiedy w końcu ma siłę i odwagę walczyć o swoje życie, nie ma to żadnego znaczenia, ponieważ i tak w świetle prawa jest całkowicie zależna od woli męża.

 

„Viviane chce się rozwieść” jest filmem ważnym, ponieważ przypomina widzom, że jest o co walczyć, a prawa którymi cieszymy się w naszym kraju takie jak np. świeckie sądownictwo i rozwody, nie są nam dane a wywalczone. Kobiety na całym świecie są ofiarami przemocy ze względu na płeć. Nie tylko fizycznej czy ekonomicznej, ale też psychicznej i instytucjonalnej. Izrael nie jest krajem trzeciego świata, nie możemy zepchnąć tego problemu poza granice naszego kręgu kulturowego. On jest i trzeba o nim pamiętać.

 

„Viviane chce się rozwieść”

Reżyseria: Ronit Elkabetz, Shlomi Elkabetz

Scenariusz: Ronit Elkabetz, Shlomi Elkabetz

Produkcja: Francja, Niemcy, Izrael

Premiera: 20 lutego 2015 (Polska) 16 maja 2014 (świat)

Autorka tekstu: Aleksandra Kołeczek

wolontariuszka Feminoteki, absolwentka Gender Mainstreamingu IBL PAN, aktywistka.

Niedokończona rewolucja, czyli „Supermenki”. Recenzuje Iza Desperak

supermenki

Supermenki. O seksie, władzy i pogoni za perfekcją.

Autorka: Debora L. Spar

Poradnia K, 2014

recenzuje: Iza Desperak

Na okładce, „Supermenek” znajduje się sylwetka kobiety w szpilkach, w pozycji biegacza, z laptopem pod pachą i dzieckiem z nosidełku na plecach. Obraz ten kojarzy się, nie bez powodu, z symboliką europejskich reklam społecznych, zachęcających kobiety do szukania równowagi między życiem rodzinnym a zawodowym, pełnych młodych dynamicznych mam z laptopem na jednym kolanie, i z niemowlęciem na drugim. Bohaterka okładki też jest dynamiczna, wyciąga dłoń zaciśnięta w pięść, co oczywiście nawiązuje do symboliki ruchu feministycznego.

I taka sama jest też książka Debory L. Spar, rektorki jednej z kobiecych uczelni, wcześniej profesorki w Harvardzkiej Szkole Biznesu. Choć pisze o doświadczeniu amerykańskich kobiet, łączących kariery zawodowe z życiem rodzinnym, pisze o problemach i wyzwaniach, których doświadczają też mieszkanki Europy. Choć pisze z pozycji nie-feministki, przekonanej, że ruch feministyczny drugiej fali otworzył wszystkie drzwi przed kobietami następnego pokolenia, czyta się ją w Polsce, kraju nietkniętym drugą falą feminizmu, jakby to było o nas. Choć dopiero po drugiej fali feminizmu Amerykanki odkryły, że kobieta może być lekarzem, a my odkryłyśmy to nieco wcześniej, to dziś my i one jesteśmy w tym samym miejscu. W którym kobiety mają prawie wszystko (Polki różnią się od Amerykanek brakiem prawa do aborcji, Amerykanki nie mają urlopów macierzyńskich i rodzicielskich) ale rewolucja, którą zapowiadał feminizm, zatrzymała się wpół drogi do ich domu. I ich sypialni.

Książka jest miedzy innymi o seksie. O tym, że wolność seksualna, która miała nas zrównać z mężczyznami, nie do końca jest tym, czego pragnęłyśmy. Po feministycznej rewolucji przeszłyśmy na seks bez zobowiązań, ale czy czerpiemy z niego tyle, co mężczyźni? Czy kultura szybkiego podrywu nas zrównuje – pyta Spar ironicznie, i zwraca uwagę na to, że wyzwolone seksualnie młode kobiety zamieniają się w pewnym wieku w przyszłe matki, które mają łączyć karierę z macierzyństwem oraz atrakcyjnością seksualną, nawet gdy dzieci dorosną. I mimo owej wywalczonej wolności seksualnej potykają się nierówny rozkład domowych zadań oraz seksistowskie hierarchie w pracy.

Spar od tych hierarchii, obejmujących wspólne męskie wypady do klubu ze striptizem uciekła – miała dokąd. Jak to Amerykanka, książkę zaczyna od podzielenia się głęboko osobistymi doświadczeniami: pewnej reklamy, która wywarła wpływ na jej życie, pewnego dnia na lotnisku, gdy odciągała pokarm by wylać go do umywalki, i pewnego dnia, gdy pojechała po przyszłą córkę do sierocińca. Inaczej jednak, niż w amerykańskim pisarstwie poradnikowym, sprzedającym najlepsze recepty na udane życie, autorka ich nie ma. Wykładowczyni i naukowczyni nie poucza, nie ma hurraoptymistycznych dobrych rad „jak zostać szczęśliwą tak jak mnie się udało”. Dzieli się swymi przeżyciami, by zaprosić do wspólnej refleksji, ma wiele pytań, ale nie podaje błyskawicznych recept.

Spar czuje się córką czy wręcz wnuczką feminizmu, sama nie odwołuje się jednak wprost do dyskursu feministycznego. Wymienia nazwiska najważniejszych autorek, więc pewnie zna temat, o którym pisze także na poziomie akademickim, rezygnuje jednak z akademickości na rzecz rozmowy z czytelniczką, do której zaprasza dzieląc się osobistymi doświadczeniami. Jest to bardzo wciągająca rozmowa, która angażuje własne doświadczenia czytelniczki, i prowokuje ją do formułowania własnych diagnoz i recept. Mocno koresponduje z tym, o czym teraz rozmawiamy w Polsce, choćby z fermentem zasianym przez Agnieszką Graff jej książką o macierzyństwie, i wcale nie koresponduje z tym, jak rozmawiamy o seksie w kontekście równości, bo o tym akurat nie rozmawiamy. Jeszcze.

 

Niezależnie od tego, kim miałaby być bohaterka, bardzo mnie jej historia dotyka | „Najgorszego człowieka na świecie” recenzuje Natalia Skoczylas

najgorszy-czlowiek-na-swiecie-b-iext27631258Najgorszy człowiek na świecie
Autorka: Małgorzata Halber
Znak, 2015

 

recenzuje: Natalia Skoczylas

 

Picie szkodliwe. Nawrót. Nie wolno mi. Głód alkoholowy. Lecz się tym, czym się zatrułaś. Przepraszam. Impreza. Wódka. Picie ryzykowne. Jeden na drogę. Terapia. Piwo bezalkoholowe. Alkoholizm. Boję się.

„Myliło mi się to, co czuję, z tym, co myślałam, że czuję. To, co czuję, zastępowałam słowami i zdaniami na temat tego, co myślę. Myliło mi się najprawdopodobniej całe życie(..)”

Czytając, odrywam się od tego, że wiem z mediów, że jest to swoisty coming out Małgorzaty Halber, nie próbuję dopasować do Krystyny tego, co wiem o autorce. Nie dziwi mnie, że bohaterką jest wykształcona, młoda kobieta ze stolicy. Też nią jestem, jeżdżę nocnymi autobusami i widzę, co się dzieje, chyba przestałam się tym przejmować, przecież też bywałam po tej drugiej, rozmazanej, nietrzeźwej stronie. Niezależnie od tego, kim miałaby być bohaterka, bardzo mnie jej historia dotyka.

„Zaczynam być przeterapeutyzowana.

Każde moje zdanie, nawet niewypowiedziane, tylko takie w głowie, jest podejrzane.

Jestem uwikłana w praktykę podejrzeń.

Bo skoro mówię, że nie lubię swoich kolegów z terapii, to znaczy, że mam nawrót. Bo kiedy nie mogę wstać z łóżka i wszystko mnie boli, cały świat mnie boli, to znaczy, że uciekam w depresję(..)”

 

W całej swojej przemądrzałości zastanawiam się czy osoby, które nie mają doświadczenia poddawania się pokusie kompulsywnej utraty kontroli nad sobą, ćwiczeń na terapii czy toksycznych relacji wyłuskają z „Najgorszego człowieka na świecie” coś więcej niż: aha, smutek, smutek, strach, wstyd, ironia, hahaha, smutek, strach, niepokój. Chyba jednak tak, bo książka jest napisana bardzo przystępnym, familiarnym językiem, bohaterka często używa znienawidzoną (czyżby?) przez siebie ironię, głównie w stosunku do siebie i swoich problemów. Niby z tak poważnych spraw nie ma co robić sobie żartów, ale jeśli żyje się z nimi od 14 roku życia? Trzeba jakoś żyć. Dużą wartością jest opisanie odczuć w stosunku do terapii i tego jak podstawowe zasady terapii grupowej, gdy zaczyna się je stosować zmieniają punkt widzenia. Wierzę we wszystko, co czuje Krystyna, nawet, gdy fabuła jest poszarpana i chaotyczna i podejrzewam nieco autokreacji, to emocje pozostają autentyczne i bolesne.

To książka o walce. O tym, że walka może być każdy dzień, pójście na pocztę, zmuszenie się do wyjścia z mieszkania, zrobienie obiadu. O tym, że własną walkę można traktować i z patosem i ją oswajać, że ta walka dla niektórych to już część osobowości i możliwe, że nigdy ich nie opuści. Czy jest to nadużywanie alkoholu, czy:

 „(..) Kobiety spalone na solarium, które spędzają w nim codziennie pół godziny, a wieczorem już wydaje im się, że są bledsze.

Nastolatek, który musi zagrać jeszcze jedną turę Heroesów.

Emerytka, która musi zobaczyć nowy odcinek „M jak miłość”.

Trzydziestolatek gromadzący na podwórku cegły, deski i stare akwaria, bo mogą się do czegoś przydać.

Śliczna studentka filologii tnąca się skalpelem po udach(..)”

 

I myślę, że właściwie jeszcze o tym.. Czemu nie? „Po co mi ta ostrość?” Skoro życie boli, a potem się umiera?

Cieszę się, że Małgorzata Halber napisała „Najgorszego człowieka na świecie”, bo nadal, mimo coming outów znanych osób, takich jak Maria Peszek czy Justyna Kowalczyk, problemy natury psychologicznej są w Polsce traktowane, jako coś niewygodnego. Ale „Ja nie mogę udawać, bo kiedyś szłam ulicą i myślałam o stygmacie(..)”

Nie traktuję tej książki, jako opowieści o problemie społecznym, jakim jest alkoholizm. Nie uderzajmy się wszyscy w piersi. Naprawdę, nie wszyscy mamy problem. I nie piszę tego, by stygmatyzować bohaterkę i wytykać ją palcami. Przeciwnie. To jest bardzo delikatna historia. Osobista i tragiczna. Nie zawłaszczajmy sobie tego.

„Z boku to wygląda zupełnie inaczej niż dla kogoś, kto jest w tym w środku i dla kogo jedyne życie toczy się, kiedy w końcu może się nie kontrolować(..)”

 

Natalia Skoczylas: Studentka prawa, wolontariuszka Feminoteki

„Jestem stąd” to opowieść Agnieszki Graff, jej herstoria | recenzuje Justyna Łopińska

graff_okladka_ostatGraff. Jestem stąd

Autorka/autor: Agnieszka Graff, Michał Sutowski
Krytyka Polityczna, 2014

 

Każdy ma swoją opowieść, każdy konstruuje własny świat w obrębie jednej, wspólnej rzeczywistości. „Jestem stąd” to opowieść Agnieszki Graff, jej herstoria.

Budujemy swoją tożsamość opowiadając sobie swoje życie. To może być źródłem ciekawych doświadczeń, nie zawsze łatwych, ale z pewnością cennych, potwierdzających to,  kim jesteśmy, skąd pochodzimy, z kim i z czym się utożsamiamy. To pewna pula faktów, takich jak płeć, narodowość, wyznanie, rodzina, wykształcenie, dzięki którym wiemy, że istniejemy, przynależymy. Ale też szczególny stan świadomości, który bierze się z lektur, doświadczeń, rozmów, przemyśleń, że to kim jestem, a właściwie kim się stałam/stałem, kim być mogę, a kim nigdy nie będę wynika też z szerszej perspektywy, którą chcąc nie chcąc przyswajam i która mnie współtworzy.

Agnieszka Graff jest stąd. O tym jest ta opowieść. Niby banał, niby sprawa oczywista. Jednak każda osoba, która myśli i szuka, wie, jak długi intelektualny labirynt prowadzi do pozornie prostych wniosków. Graff opowiada nam o sobie, miejscami bardzo odważnie. Poznajemy jej korzenie rodzinne, dzieciństwo, młodzieńcze fascynacje, intelektualne i duchowe poszukiwania, życie codzienne z całym drobiazgiem bardzo namacalnych spraw. To już nie są suche fakty znane z notek biograficznych o słynnej feministce, wykładowczyni, publicystce, ale żywe opowieści, jej osobiste opinie, które można podzielać lub nie ( ja nie wszystkie podzielam), ale które pozwalają zrozumieć świat, w którym żyjemy, nawet jeśli, a może zwłaszcza jeśli oglądamy go z różnych stron.

Świat Agnieszki Graff bardzo rożni się od mojego, może dlatego nie przeczytałam tej książki jednym tchem. Więcej myślałam niż czytałam. Szukałam w jej opowieści paraleli do mojej osobistej hertorii, która jest kompletnie rożna, ale przecież uwikłana w tę samą rzeczywistość. Dlatego tak lubię wywiady rzeki, gdy czytam uważnie, czuję jakbym sama rozmawiała z bohaterką/bohaterem i chociaż ona/on mnie nie słyszą, ja słyszę samą siebie, staję się bogatsza o liczne refleksje i wnioski.

 

Justyna Łopińska

Amour Fou / Szalona miłość w recenzji Natalii Skoczylas

amour fouSzalona miłość / Amour fou

reż. Jessica Hausner

2014

 

tekst: Natalia Skoczylas

„Dziwnie jest mieć chorobę, która może nią nawet nie być” – tak stwierdza Henriette, bohaterka najnowszego filmu austriackiej reżyserki Jessici Hausner (znanej przede wszystkim z wcześniejszego filmu „Lourdes”) „Amour fou”, luźno nawiązującego do wspólnego samobójstwa poety Heinricha von Kleista i jego przyjaciółki Henrietty Vogel w 1811r. W rzeczy samej bardzo dziwnie, w końcu epoka romantyzmu pełna była dziwów, mar i natchnień.

Jednak „Amour fou’, czyli z języka francuskiego ‘szaloną miłość’, zastępuje w filmie niemiecka skrupulatność i analiza wydarzeń. Wszakże romantyczna śmierć w imię miłości także ma swoje wymogi. Należy również zawczasu przygotować dwie różne bronie, gdyby jedna miała nie wypalić.. Reżyserka stworzyła groteskową komedię, choć nie taką by śmiać się do rozpuku, ale łapać za głowę. Heinrich – romantyczny poeta – niezgrabny i pocieszny, oferuje Henriette, roztrzepanej gospodyni domowej, wspólne zakończenie żywota, argumentując, że przecież nikt jej nie kocha. Kobieta, zdziwiona odpowiada ‘jak to? Kocha mnie mąż, córka mnie kocha..’. ‘Aha. No to się pomyliłem.’

Oglądając, miałam wrażenie, że postaci poruszają się po pastelowym domku dla lalek, po czymś nieprawdziwym, jakby nie mieszkali tam naprawdę, tylko się zgubili i już mają się ukłonić i wyjść. Bardzo przy tym zmieszani i nieporadni. Autorka odziera romantyzm z tajemniczości i frenezji, a przede wszystkim z głębi. Nabija się, choć nie bez czułości, przeciwstawiając płytkie dyskursy o miłości z równie płytkimi o podatkach. Bo jak tu nie wpaść w depresję spędzając życie na jednostajnych kolacjach i słuchaniu patetycznego odśpiewywania piosenki przez gospodynię? Albo wątek choroby, na którą zapadła Henriette. Sceny, w których lekarz przynosi kolejne diagnozy lub poddaje bohaterkę hipnozie to moje ulubione z całego filmu. Tempo filmu jest powolne, fabuła nieco zwariowana, choć beznamiętne dialogi ją przytłumiają, dając efekt satyry. Można zupełnie zapomnieć, że romantyzm miał cokolwiek wspólnego z miłością.

„Amour fou” to kino bardzo specyficzne, ciche i nawet drażniące. Ale też zabawne i chyba służące rozrywce, nie doszukiwałabym się w nim morałów.

„Dostałam dużą dawkę sisterhoodu i swobodnie oraz niewymuszenie wykreowane postaci” – Natalia Skoczylas recenzuje We are the best! Lukasa Moodyssona

we are the best moodyssonWe are the best!

reż. Lukas Moodysson, wyst. Mira Barkhammar, Mira Grosin, Liv LeMoyne

Szwecja, Dania 2014

premiera polska: 24.10.2014

 

Co by było gdybyśmy nie mieli w głowie z góry utartych schematów? Gdybyśmy poświęcili chwilkę na zdziwienie zastanymi oczywistościami? Zapewne większość osób by się pogubiła.

Ale nie bohaterki najnowszego filmu Lucasa Moodyssona ‘We Are the Best!” osadzonego w Sztokholmie lat ’80. Klara i Bobo słuchają szwedzkiego punka, same ścięły sobie na krótko włosy, noszą powyciągane swetry i nie boją się pytać ‘dlaczego?’ głośno i donośnie. Dlaczego nie możemy mieć zespołu? Dlaczego nie zadzwonić do chłopaków z zespołu punkowego, z którymi przeczytały wywiad w gazecie? Dlaczego nie mogą dostać za darmo frytek skoro są głodne, a restauracja i tak generuje wielkie zyski? Dlaczego nie brać z ulicy śmieci, skoro komuś się już nie przydadzą a im tak? Są szczere i bezpretensjonalne, ale nie agresywne. Denerwują je ćwiczenia na wfie, to spontanicznie tworzą piosenkę o wrednym sporcie. A później namawiają do partycypacji Hedvigę, grzeczną i bogobojną dziewczynę, która nie ma znajomych, bo przecież ‘to polityczne stawać po stronie słabszych’. Nie trzeba wiedzieć wszystkiego i być dorosłym, aby czuć. A one czują bardzo dużo i nie dają się stłamsić. Mówią.

Mocnymi stronami filmu są jego tempo, muzyka i dialogi. Żadnych dłużyzn, niekiedy wręcz gagi, które nie zmierzają do jakiś konkretnych happy-endów. Przyjemność oglądania płynie z samego oglądania, fabuła jest prosta i w większości radosna. Nie znaczy to, że dziewczyny nie mają problemów i smutków, ale reagują na nie w sposób bezczelny i naturalny – ‘na tym polega punk!’. Zabierając się za film, nieco bałam się tanich wzruszeń i patosu. Zamiast tego dostałam dużą dawkę sisterhoodu i swobodnie oraz niewymuszenie wykreowane postaci. W obsadzie pojawił się poza debiutującymi głównymi bohaterkami, także: David Dencik (znany z m.in. „Szpieg”, „Braterstwo”) w roli nieco zwariowanego ojca Klary.

Lukas Moodysson, zarówno reżyser jak i scenarzysta filmu, z niezwykłą wrażliwością i spostrzegawczością przedstawia bohaterki i elementy dorastania. Klara, Bobo i Hedviga różnią się temperamentami, mówią i zachowują się zgodnie z tym czego można oczekiwać po dziewczynach w ich wieku, nie ma tu atmosfery zadęcia starych-malutkich, ani grama przesady.

Myślę, że ‘We Are the Best!” to film, który może spodobać się każdej grupie wiekowej. Mi było po nim bardzo wesoło, choć z odrobiną zazdrości, że takich koleżanek w gimnazjum nie miałam…

Natalia Skoczylas: Studentka prawa na Uniwersytecie Warszawskim, pisze pracę magisterską z zakresu kryminologii. Uczestniczy w projekcie badawczym dotyczącym odbywania kary pozbawienia wolności przez cudzoziemców w Polsce. W Feminotece zajmuje się tworzeniem podstrony prawnej.

„Oblicza kina queer” w recenzji Natalii Skoczylas

oblicza_kina_queerOblicza kina queer

Autorka: Małgorzata Radkiewicz

ha!art, 2014

 

tekst: Natalia Skoczylas

 

W swojej najnowszej książce, filmoznawczyni i koordynatorka Podyplomowych Studiów z Zakresu Gender UJ, Małgorzata Radkiewicz w sposób naukowy przedstawia związki kultury queer z kinematografią – wzajemne przenikanie i niejednoznaczność w odbiorze.

W części wprowadzającej autorka odnosi się do samej problematyki queer, stanowisk głównych badaczek i badaczy tematu. Następnie, w ujęciu teoretycznym kina queer, przedstawia obszary którymi się ta dziedzina zajmuje, ich kulturowo – społeczne uwarunkowania, przypuszczalne cele oraz mnogość elementów, które mogą świadczyć o przynależności do systematyki queer. W zdecydowanie najobszerniej części – rozdziale „New Queer Cinema”, Małgorzata Radkiewicz analizuje temat pod kątem historycznym, dynamikę czasów, wskazuje na powtarzalne i specyficzne środki wyrazu (przerysowane postaci drag lub kamp) stosowane przez twórców i twórczynie, różnorodne i wielopłaszczyznowe pojęcie ‘Inności’, niekiedy nakładające się na siebie. Następnie omawia pojęcie cross-dressingu i filmy z elementem transgenderowym, ich różne ujęcia, czasem w zależności od gatunku. Na koniec autorka przedstawia tematy i bohaterów kina queer. Choć w całej rozprawie jest ich gęsto, są analizowani z różnych perspektyw, to tutaj nacisk położony jest na ich niejednoznaczność; są to motywy filmowe, w których kwestia tożsamości i seksualności nie jest przedstawiona jednoznacznie, lecz przełamuje sztywne ramy, tradycyjne normy zachowań i relacji międzyludzkich.

Jak się okazuje, filmy queer to dość szerokie spektrum pod względem tematyki (np. kino lesbijskie, problem AIDS, niejednoznaczne płciowo postaci z kreskówek i innych animacji, ‘coming-out’ i wiele innych), jak również pod względem gatunkowym. Wśród przykładów przedstawionych przez autorkę są zarówno melodramaty, jak thrillery, kino drogi, animacje, filmy obyczajowe i fantasy, a także filmy dokumentalne. Autorka wskazuje, iż nie zawsze odbiór filmu jako filmu queer jest przez autorów zamierzony. Czasem ma to być element komediowy, a czasem służący demonizacji bohatera/bohaterki. A czasami samo to co publiczność wie o autorze/autorce filmu już czyni go filmem querrowym.

Odbiór książki, a właściwie rozprawy naukowej, która ze względu na swój charakter i niekiedy chaotyczność wątków i nawiązań wymaga koncentracji i skupienia, ułatwiają kadry z dzieł, do których autorka nawiązuje, które analizuje i których fabułę w skrócie przybliża czytelnikowi/niczce.

Natalia_SkoczylasNatalia Skoczylas – Studentka prawa na Uniwersytecie Warszawskim, pisze pracę magisterską z zakresu kryminologii. Uczestniczy w projekcie badawczym dotyczącym odbywania kary pozbawienia wolności przez cudzoziemców w Polsce. Wolontariuszka Feminoteki, zajmuje się tworzeniem podstrony prawnej. 

Wspaniała opowieść o współczesnych kobietach – recenzja „Zaziemia” + konkurs!

zaziemie_nowaZaziemie
Autorka: Jana Šrámková
7/8, 2014

Recenzuje: Maria Paska

 

Rola kobiety to dziś gorący temat, ale czy jest tak również w literaturze?

Mam wrażenie, że Sramkova jako pierwsza napisała o problemach i dylematach kobiety pracującej i jednocześnie posiadającej rodzinę. To zagadnienie jest moim zdaniem bliskie wielu kobietom w dzisiejszych czasach, kiedy możemy wybierać między karierą, rozwojem artystycznym czy tradycyjnym prowadzeniem domu. Niemal każda kobieta to superwomenka, więc zazwyczaj decydujemy się na wszystko naraz.
Podobnie Jana Sramkova, która w tej na poły biograficznej powieści cały czas odwołuje się do babci, ideału kobiecości ze swoich lat dziecinnych. Która z nas nie myślała czasem zazdrośnie o mamie bądź babci „jak ona to robi?!”? Poza tym, autorka pisze w żartobliwy sposób o kondycji współczesnej intelektualistki, która jest przecież także… kobietą, i chce być atrakcyjna. Ci, którzy czytali fragment o zumbie, będą wiedzieli o co chodzi. Ja śmiałam się do łez – to było bardzo życiowe.
Wszystkie te wątki składają się na całość, która przetwarza w oryginalny sposób klasyczyny motyw literacki o stawaniu się dorosłym. Powiedzieć, że „Zaziemie” to powieść inicjacyjna to może przesada…ale w sumie dlaczego nie?
Na zakończenie, „Zaziemie” to barwna opowieść o naszych południowych sąsiadach – naszpikowana historyczno-kulturowymi aluzjami. Fragmenty o wojnie są przejmujące i czyta się je z zapartym tchem. A rozdziały bardziej nam współczesne kręcą łezkę w oku, gdyż ta babcina żółta kanapa tak bardzo przypomina nasze swojskie zestawy wypoczynkowe i meblościanki.
Wreszcie, „Zaziemie” to literatura nie tylko pełna treści, ale posiadająca również ciekawą formę. Narracja przypomina strumień świadomości, lecz niech Was nie zmyli jego „przypadkowość” – u erudytki Szramkovej wszystko jest doskonale zaplanowane. No i czyta się po prostu świetnie!

 

Konkurs! Mamy dla Was egzemplarz „Zaziemia”. Prosimy o komentarz z odpowiedzią na pytanie – jaką nagrodę Jana Sramkova otrzymała za książkę „Hruškadóttir”?

Komentarze będą ukryte aż do losowania.

Zwyciężczynię / zwycięzcę wylosujemy w  poniedziałek, 7 lipca, godz. 18:00

O „Matce Feministce” Agnieszki Graff – Julita Maciocha

 

graff_miniAgnieszka Graff „Matka Feministka”

Wydawnictwo Krytyka Polityczna, 2014

 

Recenzuje: Julita Maciocha

Najnowsza książka Agnieszki Graff „Matka Feministka” wywołała gorącą debatę zarówno w kręgach feministek, jak i wśród kobiet, które z zasady „odcinają” się od feminizmu. Książka, będąca swego rodzaju prowokacją zajmuje się tematem macierzyństwa, które według autorki jest kwestią zaniedbaną i osieroconą przez ruch kobiecy. Feminizm omija temat zależności i więzi, wysuwając na pierwszy plan równouprawnienie na rynku pracy, autonomię i przedsiębiorczość kobiet.

Książka składa się z dwóch części: w pierwszej autorka podejmuje się analizy ekonomicznego, społecznego, ale także emocjonalnego wymiaru macierzyństwa, zastanawiając się nad możliwościami politycznej oraz kulturowej zmiany statusu matek w Polsce. Celem tych artykułów i wystąpień jest upolitycznienie macierzyństwa i przedefiniowanie roli kobiety – według Agnieszki Graff neoliberalny model oparty na samodzielności, przedsiębiorczości i dyspozycyjności jest niepełny, gdyż lekceważy doświadczenie macierzyństwa, a więc doświadczenie większości kobiet.

Druga część książki jest zbiorem felietonów publikowanych w „Dziecku” i „Wysokich Obcasach”, które traktują temat macierzyństwa „z przymrużeniem oka”, są bardziej zanurzone w domowości, chociaż nie są one oderwane od kwestii politycznych.

W moim odczuciu to ta pierwsza część książki jest szczególnie ważna, gdyż nagłaśnia temat doświadczenia macierzyństwa w kraju, gdzie funkcjonuje przekonanie, że rodzina jest najważniejszą wartością, co bynajmniej nie przekłada się na ilość środków przeznaczanych na politykę rodzinną.

Osobiście uważam, że nie każda kobieta musi odnajdywać się w narracji Agnieszki Graff. Są różne doświadczenia macierzyństwa, inne pomysły i perspektywy na rodzicielstwo. Zgadzam się natomiast z postulatem, że feminizm musi zabierać głos w tej debacie, reprezentować interesy nie tylko tych kobiet, które stawiają na rozwój zawodowy, ale także tych, które decydują się zostać w domu. Książka Agnieszki Graff pokazuje, jak realne są dylematy i potrzeby kobiet. Stawia pytania o kształt społeczeństwa, które powinno być tak zorganizowane, aby praca kobiet przestała być niewidzialnym zapleczem dla rynku. Gdzie opieka nad innymi będzie miała realną wartość i będzie brana pod uwagę podczas kształtowania polityki społecznej.

Postulat umatczynienia Polski to postulat włączenia tematu macierzyństwa i problemów związanych z wychowywaniem dzieci w obszar zainteresowań feministek. To postulat głośnego mówienia o konkretnych bolączkach matek w Polsce: o prawie do świadczeń, o infrastrukturze opiekuńczej, potrzebie równościowego dowartościowania ojcostwa, trudnościach w łączeniu pracy zawodowej i rodzicielstwa. Autorka dotyka też ważnej kwestii wrażliwości i odpowiedzialności społeczeństwa w stosunku do rodziców wychowujących małe dzieci. W kraju, którego system społeczny oparty jest na zastępowalności pokoleń, warto zadać sobie pytanie, czy społeczeństwo ma jakieś zobowiązania wobec tych, którzy się na dzieci decydują, warto zobaczyć system, a nie tylko jednostkę. Agnieszka Graff idzie jeszcze dalej, podejmując się krytyki neoliberalizmu, który promuje indywidualizm a deprecjonuje wartości wspólnotowe, dotyka zarówno problemu ojcostwa, równościowego modelu wychowania, ale i przedefiniowania modelu „Matki Polki”, który się wyczerpał.

Mimo, że książka Agnieszki Graff może momentami irytować i można z nią polemizować – jest ważną publikacją, bo skłania do rozmowy na tematy, których ciągle jest za mało w dyskursie publicznym. Tworzy płaszczyznę do dyskusji nie tylko o kształcie polskiego feminizmu, ale również państwa i jego odpowiedzialności za problemy obywateli.

Julita Maciocha – stażystka w Feminotece. Absolwentka germanistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Dzieli czas między Warszawę, Lublin i Wiedeń, gdzie mieszkała i studiowała Gender Studies. Pisze pracę na temat obrazu kobiet z niepełnosprawnościami w polskich mediach. W wolnym czasie je długie śniadania i dużo czyta.

Inga Iwasiów: Recenzja wydawnicza tomu „Granice Nałkowskiej”

Granice Nalkowskiej (1)

Prof. dr hab. Inga Iwasiów

Instytut Polonistyki i Kulturoznawstwa

Uniwersytet Szczeciński

RECENZJA WYDAWNICZA TOMU GRANICE NAŁKOWSKIEJ

Pod red. Agaty Zawiszewskiej

Recenzowana monografia w pewien sposób nawiązuje do sprawdzonej formuły książek wydawanych w Uniwersytecie Szczecińskim w cyklu Rozbiory: pretekstu do pracy twórczej dostarczyła tym razem powieść Zofii Nałkowskiej, pozornie dokładnie „przeczytana” przez historyków literatury, na co zwraca uwagę autor jednego z artykułów Piotr Krupiński, wyrażając samopoczucie badaczy/badaczek kanonicznych dzieł, zanurzonych w rezerwuarze cudzych odczytań. Obawy te okazały się niepotrzebne, gdyż jedną z obwiedzionych krytycznym namysłem granic są ograniczenia języka teorii, stawiające Zofię Nałkowską zarazem w centrum i jednak na ściśle wyznaczonym terytorium literaturoznawczej i literackiej tradycji.

Autorki i autorzy nie poprzestali tym razem na roztrząsaniu jednego utworu, lecz podążali drogą wyznaczoną przez metaforę, uzupełniając w ten sposób słownik użytecznych pojęć krytyki feministycznej, do której praca ta przynależy. Metafora granicy jest w moim przekonaniu nie mniej poręczna niż np. metafory „własnego pokoju”, „wariatki na strychu”, „Innej”, „siostry Szekspira” czy imaginarium macierzyńskie. Co ciekawe, graniczność, bycie na granicy dobrze przystają do doświadczeń pisarskich Zofii Nałkowskiej i następujących po niej autorek, a także do wyrażanego wielokrotnie przez kobiety poczucia społecznego, politycznego i egzystencjalnego (nie)przynależenia przy jednoczesnym odczuciu ciasnoty, braku ruchu, nieznośnej zależności od norm. Zarówno tradycyjny język historii literatury, jak i nowe koncepty filozoficzne, na przykład nomadologia Rosi Braidotti mogą być wyrażone przy pomocy pojęcia graniczności.

Autorki i autorzy tomu poszukują tego pojęcia u źródła, w tak zatytułowanej powieści, zwracając zwłaszcza uwagę na limity jej recepcji, ograniczenia stylów lektury, ale też próbując nowych narzędzi do ponowionej pracy rozbioru. Wykraczają jednak poza Granicę, sondując na różne sposoby tematy, poetyki, światopogląd, biografię Zofii Nałkowskiej i dzieje jej wchodzenia-wychodzenia poza główny nurt literatury polskiej.

Tom ten ma więc znaczenie wykraczające poza historycznoliterackie porządki i przymiarki do nowej lektury starego, kanonicznego przecież tekstu. Ewa Graczyk w artykule Nie tylko słowa w kapitalny sposób wyznacza możliwe korzyści, jakie możemy odnieść, postępując za autorkami i autorami tomu. Graczyk pyta raz jeszcze, jak to się dzieje, że studia nad twórczością kobiet nie skutkują istotnymi przesunięciami w kanonie literackim, zwłaszcza w obrazie polskiego modernizmu. Wychodzi od paraleli Nałkowska-Gombrowicz, którą rozważała także wcześniej, by dać nową wykładnię dziwnego splotu przesuwających się granic w świecie literackim i społecznym. Graczyk pisze:

Pisarki w swoich tekstach znajdywały się na obszarze sprzecznych dążeń, podwójnych wymagań: czego innego chciały od nich czytelniczki, czego innego „wyrobieni czytelnicy”, krytycy reprezentujący wielką instytucję męskich homospołecznych więzi, do której właśnie wchodziły. Amorficzny kształt powieści realistycznej w jakiejś części umożliwiał twórczyniom łączenie tych sprzecznych dążeń; to w powieściach dokonywały one nieustannego zderzania czasów, trybów i modalności; to w powieściach koegzystowały ze sobą ich fantazmaty i diagnozy; czas przyszły z ciągłym powrotem traum i urazów; wymiar „realistyczny” przenikały wątki utopijne, baśniowe czy teologiczne. Pisarki używały metafor i sekwencji narracyjnych do wyrażania swych nieakceptowanych kulturowo pożądań, wypowiadały poprzez różnego rodzaju tropy literackie swoją wolę bycia sobą, eksplorowały własną nieświadomości; wpisywały w swoje utwory sceny tworzenia, plan refleksji metatekstualnej. Dziewiętnastowieczne landary powieściowe mieściły to wszystko, ale i pochłaniały prawie bez śladu, to znaczy czyniły skomplikowane działania autorskich kobiecych podmiotów czymś niewidzialnym z punktu widzenia dominującej perspektywy męskocentrycznej. Zresztą nie tylko z tej perspektywy – odzyskanie aspektu subwersywnego tego rodzaju pisarstwa jest zadaniem trudnym i budzącym wiele sporów także z perspektywy dzisiejszej krytyki feministycznej.

Istotnie, czytanie Nałkowskiej może ułatwić nam namysł nad czytaniem „w podwójnym standardzie”, który tak dookreśla Ewa Graczyk: „kobiece ja w literaturze zawsze jest o krok od konwencji niewiarygodnego narratora, że wlecze ze sobą w głąb tekstu drugorzędność, nieważność społecznej i egzystencjalnej sytuacji kobiety”. Artykuł podważa także utarte klasyfikacje powieści kobiet jako psychologicznej, czyli gorszej, „dla kobiet”, uwikłanej w potrzeby wiernego, kobiecego audytorium. Badaczka pyta – jak wygląda wobec tej klasyfikacji przenikliwość (lub jej brak) psychologiczna narracji Gombrowicza? Próba Graczyk stanowi w moim przekonaniu faktyczną wskazówkę w sprawie tego, jak można przesunąć pole literaturoznawczej gry, nie biadając nad nieoczywistą wartością pisarstwa kobiecego.

Choć Granica zajmuje większość autorek/autorów tomu, pojawiają się w nim także znakomicie uzupełniające obraz wycieczki w stronę innych tekstów, wycinków twórczości. Anna Godzińska odtwarza pojęcie Nowej Kobiety, zadając pytanie, co może oznaczać dla Nałkowskiej zdanie „chcieć całego życia”. Porządkuje horyzont, który współkonstruują wczesne powieści i wystąpienia pisarki, dalekie od politycznego zaangażowania, mimo udziału w Zjeździe Kobiet w 1907 roku.

Joanna Krajewska, posiłkując się teorią Gilbert i Gubar, krytycznie nicującą model Lęku przed wpływem Harolda Blooma, czyta w tej podwójnej klamrze teoretycznej wybory artystyczne autorki Niecierpliwych. Biografia Nałkowskiej pokazuje ją jako osobę wchodzącą w liczne literackie przyjaźnie, zwłaszcza z mężczyznami i wobec tego pozornie podatną na wpływy. Krajewska pokazuje jednak dochodzenie Nałkowskiej do formuły „prawdziwie własnego tekstu”, pisanego poza przywołującym do porządku wzrokiem krytyków. Krajewska konkluduje: „syntezą kobiecości i ‘cudzego’ są w jej przypadku próby poszukiwania prawdziwej siebie”.

Klaudia Ziewiec porusza temat samobójstwa w twórczości Nałkowskiej. To niezwykle ciekawy temat. Autorka pokazuje śmierć samobójczą jako odmianę śmierci w ogóle, traktowanej przez pisarkę jako jeden z epizodów codzienności, wyzuty z metafizyki. Co jednak ciekawe – śmierć najczęściej „przydarza się” biednym, „ludziom spod podłogi”. Ziewiec, w bliskim tekstom, wnikliwym czytaniu, pokazuje śmierć samobójczą jako przypadek nie utraty, lecz odzyskania siebie, jako gest samostanowienia. W tym miejscu wchodzi w dialog z tekstami Piotra Krupińskiego i Agaty Zawiszewskiej.

W całym tomie przeplatanie się interpretacji, czasem ich współbrzmienie, kiedy indziej wariantywność akordów, stanowi specjalną jakość. Agata Zawiszewska, wykorzystując teorię Agambena, przeprowadza unikatowe w polskim literaturoznawstwie studium literacko-społeczne. Służące są w jej lekturze „nagim życiem” nie tylko w sensie symbolicznym – jako nieprzynależne, wydane na pastwę – lecz ściśle prawnym. Pokazuje, jak na sytuację niezamężnych matek musiały wpływać regulacje dotyczące małżeństwa i macierzyństwa. Justyna Bogutówna jest, powiada Zawiszewska, kimś, komu zabrania się nawet śmierci lub kary, które mogłyby uczynić z niej podmiot. „Nagie życie” kobiece (jak się to ma do „całego życia”? – można zobaczyć tu i ten dialog międzytekstowy) pozostaje wyparte z widzialnego porządku. Porównajmy tę konstatację z wnikliwymi uwagami Klaudii Ziewiec i z mapą lekturową Ewy Graczyk: Nałkowska nie pochyla się nad nędzą kobiecą, Nałkowska schodzi głębiej, unikając łatwej diagnozy.

To schodzenie głębiej, do szczurzego życia, zajmuje Piotra Krupińskiego. Jego sojusznikami są psychoanalitycy, a kategorią szczególną okazuje się ambiwalencja wstrętu i empatii. Narratorka Granicy patrzy bowiem pod podłogę, lokując się jednak nad nią. Wstręt, powiada Krupiński, może prowadzić ku granicy normalności, ku obłędowi. Szczególna predylekcja bohaterek do obserwowania, a nawet indukowania abjektywnych zjawisk i wrażeń przesuwa kolejną granicę – realizmu i głębinowej psychologii.

Trzy teksty tomu, Marty Tomczok, Magdaleny Marszałek oraz Rachel F. Brenner, dotyczą obrazu Holocaustu, czyli granicy Medalionów. Znów wypada orzec, iż ten uznany za kanoniczny tekst wciąż daje się wpisywać w nowe porządki lekturowe. Zwłaszcza, jeśli – jak w tym przypadku – badacze dysponują szerokim kontekstem porównawczym.

W tomie znalazły się także ponowione lektury diarystyki – Danuta Dąbrowska czyta Dzienniki jako świadectwo przemian osobowości pisarki. Lena Magnone porównuje diariusz Nałkowskiej i Anais Nin.

W tomie nie zabrakło analiz językoznawczych, przekładoznawczych oraz metodycznych. Nie omawiam ich po kolei, uznając wszystkie za warte opublikowania w monografii. Wszystkie wymagają uważnej pracy redakcyjnej, choć autorki/autorzy większości przygotowali staranne wydruki.

Całość monografii uznaję za wyjątkowo udaną. Istotnie wysondowane zostały granice Nałkowskiej i to w wielu sensach. Po pierwsze powieść Granica zyskała nowe ujęcie, wykorzystujące krytykę feministyczną i sąsiednie dyskursy. Sama krytyka feministyczna zyskuje z tą książką wyjątkową egzemplifikację, przegląda się w pytaniach zadawanych tekstowi i narzędziom służącym do jego poznania. Powieść, ten uwikłany w oczekiwania odbiorczyń i fachowców (z tym genderowym rozróżnieniem) gatunek, została tu niejako pokrojona na warstwy, niczym pod okiem pisarki, mającej talent do mozaikowego i palimpsestowego widzenia świata.

Nie bez znaczenie jest zagospodarowanie kategorii granic/granicy. Sama czynność podchodzenia pod tekst, konfrontowania go z narzędziami będącymi w naszej dyspozycji i z historiami, które układają się w porządek następstw, przekroczeń, wpływów – wydaje się najlepszą formułą książki literaturoznawczej. Szukając granic Nałkowskiej, jesteśmy tu poza sztywnym ujęciem paradygmatycznym, między granicami interpretacyjnymi.

Tom, w moim przekonaniu, może stać się ważnym podręcznikiem akademickim i obowiązkową lekturą miłośniczek/miłośników literatury.

 

Książka dostępna w księgarni Feminoteki

“Granice Nałkowskiej”
pod red. Agaty Zawiszewskiej
Wydawnictwo Feminoteki, Warszawa 2014

Bestie i ofiary. Książkę Anny Małyszko recenzuje Julita Maciocha

bestie-i-ofiary-anna-malyszkoBestie i ofiary. Przemoc wobec kobiet w filmie współczesnym

Autorka: Anna Małyszko

Katedra Wydawnictwo Naukowe, 2013

 

recenzuje: Julita Maciocha

 

Anna Małyszko w swojej książce „Bestie i ofiary” analizuje reprezentacje przemocy wobec kobiet we współczesnym filmie. Nie jest to bynajmniej książka filmoznawcza – film traktowany jest przez autorkę przede wszystkim jako nośnik społecznych przekonań i wyraz tendencji obecnych w społeczeństwie.

Wychodząc od problemu zdefiniowania przemocy jako takiej i starając się precyzyjnie dookreślić zjawisko, którym się zajmuje, autorka przywołuje różne koncepcje dotyczące genezy przemocy – rozważa czy jest ona częścią „ludzkiej natury” czy też jest zakorzeniona w kulturze. Głównie zajmuje się jednak kwestią przemocy wobec kobiet oraz niepewnym statusem jaki nadaje kobietom społeczeństwo, które lokuje je gdzieś między odrazą a apologią. Analizuje jak przez wieki konstruowana była obcość kobiety i jakie konsekwencje ów proces przyniósł w kontekście jej miejsca w strukturze społecznej. Zastanawia się jak wyjaśnić ambiwalencję dotyczącą  przemocy wobec kobiet. Ambiwalencję, której ślady odnaleźć można w powszechnie znanych powiedzeniach, które wyrosły przecież na gruncie tej samej kultury: z jednej strony „kobiety nie bije się nawet kwiatkiem” z drugiej „jak chłop baby nie bije, to w niej wątroba gnije”. Ta dwuznaczność sięga jednak dużo głębiej, jest zakorzeniona i obecna w mitologii, symbolach, normach, reprezentacjach kulturowych, a więc także i w filmie, jako wytworze kultury i medium społecznych przekonań.

Bardzo ważnym aspektem poruszanym w tej książce jest w moim odczuciu problem związany z epatowaniem przez kulturę popularną, a więc między innymi przez film okrucieństwem i scenami przemocy wobec kobiet. Jest to kwestia złożona, której nie da się wyjaśnić powszechnym argumentem, jakoby kultura popularna – swoisty znak naszych czasów, gdzie nie ma już żadnej świętości ani tabu – była odpowiedzialna za wzrost przemocy wobec kobiet i zobojętnienie wobec problemu. Autorka sugeruje ponadto, że przyjęcie takiego uproszczonego punktu widzenia mogłoby grozić częściowym zdjęciem odpowiedzialności i usprawiedliwieniem faktycznych sprawców przemocy. W tej dyskusji, która dotyka przecież moralnego wydźwięku przedstawiania przemocy wobec kobiet musi się znaleźć miejsce na argumenty wychodzące poza „sprawczość kultury popularnej”. Bo przemoc w różnych formach towarzyszyła człowiekowi od zarania dziejów, a przesunięcie rzeczywistej przemocy na jedynie wyobrażeniowy obszar sztuki może być traktowane jako forma kanalizacji napięć związanych z wszelkiego rodzaju jawnymi i niejawnymi tabu przemocy. Z drugiej strony oglądanie scen okrucieństwa wobec kobiet z perspektywy osoby trzeciej, przy zachowaniu bezpiecznego dystansu oswaja nas z tym co nieoswajalne. Obrazy wizualnie atrakcyjne, poprzez ujęcie ich w estetyczne kadry  spychają na dalszy plan przedstawione cierpienie. Pytanie o tę estetyzację przemocy pozostaje otwarte – jak przedstawić scenę gwałtu bez  propagowania okrutnego traktowania kobiet, bez zachęcania do naśladownictwa, ale z drugiej strony unikając trywializacji przemocy? Czy, zgodnie z tezą Winterbottoma – tylko niedające się oglądać, drastyczne przedstawienia przemocy są moralne? Czy należy ukazywać przemoc, taką jaka ona jest w rzeczywistości, bez estetyzacji – czyli odrażającą i szpetną? Czy nie wpływa to jednak na przesunięcie granicy wrażliwości o kilka stopni albo na pozytywne wzmocnienie zachowań agresywnych? Ten moralny dylemat jest dużym wyzwaniem zarówno dla twórców jak i widzów.

Autorka skłania się w swoich wnioskach ku poglądowi o kanalizującej roli sztuki,  odrzucając tezę o demoralizującym oddziaływaniu sztuki na każdego, kto się z nią zetknie. To co wydaje mi się jednak znacznie istotniejsze w tej książce od uzyskania jednoznacznej odpowiedzi na pytanie kto tu jest winny – to samo włączenie aspektu odpowiedzialności społecznej i wymiaru moralnego do dyskusji o przedstawieniach przemocy wobec kobiet w filmie. Zadawanie pytań o społeczną odpowiedzialność twórców, którzy mogą wpływać na utrwalanie kulturowych wzorców zachowań, ale również o odpowiedzialność widzów z ich ambiwalentną skłonnością do oglądania scen epatujących okrucieństwem.

Inną kwestią, która wybrzmiewa w książce Małyszko, a która osobiście wydaje mi się niezwykle ważna jest rola filmu w dyskursie publicznym. Ponieważ przemoc wobec kobiet jest nadal marginalizowana i wypierana ze społecznej świadomości, film może być medium wyrażającym sprzeciw, zaangażowanie oraz stanowić ważny głos w dyskusji. Kluczowe wydaje się jednak pytanie o kontekst i funkcje edukacyjne dzieła, intencje i świadomość twórcy.

O mechanizmach kolonizatorskich i feminizmie w książce Quanty A. Ahmed ,,W kraju niewidzialnych kobiet”

O mechanizmach kolonizatorskich i feminizmie w książce Quanty A. Ahmed ,,W kraju niewidzialnych kobiet” 

Recenzuje Aleksandra Magryta

Quanta A. Ahmed ,, W kraju niewidzialnych kobiet”

 

w kraju niewidzialnych kobiet

 

„Oho, kolejna książka o kobietach jako ofiarach w krajach uznawanych przez dyskurs kolonizatorski jako kraje trzeciego świata” – taka była moja pierwsza myśl. Skoro jednak powieść ma nasz feminoteczny matronat, to stwierdziłam, że muszę się przekonać, jak bardzo owa powieść jest zbieżna z moim pierwszym skojarzeniem.

Główną bohaterką powieści jest sama autorka, która oprócz parania się pisarstwem i dziennikarstwem, jest z zawodu lekarką. I to brytyjską lekarską, mieszkającą w Stanach, mającą jednocześnie korzenie pakistańskie.

W momencie gdy kończy się jej wiza w Stanach decyduje się ona na wyjazd kontraktowy do Arabii Saudyjskiej, gdzie w rijadzkim szpitalu ma pracować jako lekarka. I wyjeżdża, a właściwie wylatuje. I właśnie ten moment powieści był momentem, w którym zmieniłam zdanie o powieści. Książka wydała mi się świetna.

Dla wielu osób moja reakcja może być zadziwiająca. No bo skąd ta nagła zmiana nastawienia? I co ma do tego wyjazd głównej bohaterki do Arabii Saudyjskiej na kontrakt? I co jest właściwie świetnego w tej decyzji? Otóż, moja zmiana nastawienia wynika z tego, że bohaterka (występująca w narracji pierwszoosobowej) z feministycznej perspektywy analizuje społeczeństwa muzułmańskie i samo życie w Arabii Saudyjskiej. Na uwagę zasługuje fakt, że jest ona świadoma swojego kolonizatorskiego nastawienia. Ocenia panujące struktury władzy w patriarchalnym wschodnim kraju. Jest to droga otwierania się na inne kultury przy jednoczesnym zachowaniu swojej feministycznej postawy.

Szczególną uwagę w powieści zwrócił wątek dotyczący nakryć głów i ciała kobiet. Z perspektywy zachodnio centrycznej tzw. Chusta (posłużę się ogólnym określeniem różnych nakryć głowy od nikkabu po burkę) jest symbolem zacofania. Dodatkowo jest nakrycie głowy jest często rozumiane przez Zachód jako element opresji muzułmańskich kobiet. Powieść W kraju niewidzialnych kobiet ukazuje, że ta przysłowiowa chusta może być też drogą do wolności i niezależności.

Na uwagę zasługuje również kwestia religii i dyskryminacji kobiet przez kobiety (oczywiście dyskryminacja kobiet przez mężczyzn jest ukazywana nagminnie w powieści, dlatego też chciałam się odnieść do wykluczeń ze strony kobiet). Główna bohaterka, wprawdzie niewierząca, to jednak decyduje się na pielgrzymkę do Mekki. Podróżuje razem z innymi kobietami. Te na początku traktują ją jako służącą z powodu jej ciemniejszej karnacji skóry. Są jednocześnie też strażniczkami wyglądu i krytykują Quantę (tak ma na imię narratorka-bohaterka) za każdy niezakryty skrawek ciała. Gdy natomiast dowiadują się, że jest ona lekarką, a nie  służącą  znajdującą się najniżej hierarchii społecznej, to zmieniają diametralnie swoje nastawienie do niej.  Ten wątek powieści ukazuje jak niesłychaną wyprawą jest lektura W kraju niewidzialnych kobiet, podczas której bohaterka dokonuje obserwacji kastowości społeczeństwa, marginalizacji ze względu na rasę, wyznanie, kolor skóry, płeć i feministyczne poglądy.

Tak więc gorąco polecam zmierzenie się z feminizmem w świecie muzułmańskim oczami Quanty A. Ahmed.

Aleksandra Magryta – literaturoznawczyni, germanistka, aktywistka społeczna: organizuje Warszawskie Manify.  W Feminotece koordynuje projekt „Staying Safe Online: Gender and Safety on the Internet”