TELEFON DLA KOBIET DOŚWIADCZAJĄCYCH PRZEMOCY

Телефон для жінок, які зазнають насильства

CZYNNY PONIEDZIAŁEK-PIĄTEK
OD 11.00 DO 19.00

Активний з понеділка по п’ятницю з 14:00 до 19:00

Szukaj
Close this search box.

Zaproszenie na warsztaty: Stereotypy płciowe jako źródło przemocy wobec kobiet i dziewcząt

Jeśli zajmujesz się przeciwdziałaniem przemocy – pracujesz w ośrodku pomocy społecznej, szkole, organizacji pozarządowej, czy w wymiarze sprawiedliwości albo policji zapraszamy serdecznie na warsztat  dotyczący stereotypów i uprzedzeń płciowych, które mają wpływ na przemoc wobec kobiet i dziewcząt.

Osoby uczestniczące poznają konsekwencje stereotypowego podejścia do ról płciowych przede wszystkim w obszarze przemocy wobec kobiet i dziewcząt, przekazana zostanie wiedza jak nie przerzucać winy i odpowiedzialności na ofiary przemocy, jakie stereotypy płciowe przyczyniają się do przemocy wobec kobiet i mężczyzn i jak ich unikać w swojej pracy.

18. marca 2015, w godzinach 9:00 – 15:00, fundacja Feminoteka, ul. Mokotowska 29 A, Warszawa

Zgłoszenia prosimy wysyłać mailowo na adres [email protected] tytułem: Zgłoszenie na warsztaty dla instytucji

Zgłoszenia przyjmujemy do 16. Marca.

Liczba miejsc ograniczona!

Udział w warsztacie bezpłatny. Zapewnimy materiały szkoleniowe i poczęstunek.

Warsztat prowadzi Joanna Piotrowska – ekspertka i trenerka równościowa, antyprzemocowa i antydyskryminacyjna. Współredaktorka i autorka wielu publikacji poświęconych dyskryminacji ze względu na płeć, równości i przemocy wobec kobiet. Certyfikowana trenerka WenDo (metoda asertywności dla kobiet i dziewcząt). Specjalistka antyprzemocowa (absolwentka Studium Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie oraz Studium Poradnictwa i Interwencji Kryzysowej organizowanego przez Instytut Psychologii Zdrowia). Laureatka Złotego Telefonu – nagrody przyznawanej przez Niebieską Linię osobom szczególnie zaangażowanym w przeciwdziałanie przemocy.

superfemka 1 procent

Warsztaty realizowane są w ramach projektu „To nie twoja wina! Stop przemocy wobec kobiet” w ramach programu OBYWATELE DLA DEMOKRACJI finansowanego z funduszy EOG

to nie twoja wina

 

Lista lektur niestereotypowo przedstawiających mężczyzn i kobiety

logopunkt widzeniaFundacja Punkt Widzenia opublikowała raport „Męskość i Kobiecość w lekturach szkolnych. Analiza treści lektur w szkole podstawowej i gimnazjum z perspektywy równości płci”. Stworzono także listę książek przedstawiających mężczyzn i kobiety niestereotypowo. Zapraszamy do lektury recenzji książek, dla dzieci i młodzieży, które prezentują bohaterki i bohaterów w sposób wolny od stereotypów.

Ale Kino G. Bąkiewicz

Córka czarownic D. Terakowska

Dom na krańcu czasu J. Winterson

Dziewczyna z pomarańczami J. Gaarder

Harry Potter J. K. Rowling

Igrzyska śmierci S. Collins

Książka-wszystkich-rzeczy-G.-Kuijer

Mroczne materie P. Pullman

Nie zadzieraj z czarownicą K. Umansky

Siostry pancerne i pies A. Tyszka

Tajemnica galopu M. Widmark H. Willis

Tsatsiki i Retzina M. Nilsson

Zewsząd bardzo daleko U. K. Le Guin

Nicole Meisner: Feministka, profil mat-fiz

Nicole MeisnerFeministka, profil mat-fiz

Tekst: Nicole Meisner

Praktycznie od początku swojej „kariery” szkolnej moim ulubionym przedmiotem była matematyka, która z czasem stała się moją pasją, kiedy więc nadszedł czas wyboru szkoły średniej zdecydowałam się na wybór klasy o profilu matematyczno-fizycznym, w liceum, które uznawane jest za „kopalnię ścisłowców”. Dla kogoś w moim wieku sam fakt konieczności wyboru jest ciężki, bo gdzieś z tyłu głowy odzywa się dzwonek, który swoim uporczywym brzęczeniem zdaje się mówić „to kolejny krok w stronę dorosłości”.  Niby wszystko pięknie, szkoła i profil wybrane, niemal  stuprocentowa pewność, że się dostanę i pomyślałam wtedy, że to koniec stresu związanego z tym tematem.

Błąd.

Spotkanie w rodzinnym gronie. Po wyczerpaniu standardowych tematów w końcu uwaga została skierowana na mnie i padło pytanie „a gdzie Ty, dziecko, zamierzasz dalej się uczyć?”. Odpowiedziałam tylko nazwą owego przybytku, a zgromadzona familia wyglądała na skonsternowaną. „Przecież to szkoła dla umysłów ścisłych, tam chyba nie ma żadnego humana? Na biol-chem idziesz?”.  Nie bardzo wiedziałam jak zareagować, bo niby, o co im chodzi? Nie wszyscy wiedzieli, że biorę udział w konkursach matematycznych i zajmuję jakieś tam miejsca, ale czy to znaczy, że skoro jestem dziewczyną to w liceum mogę iść tylko na profil humanistyczny? Podzieliłam się, więc informacją, że wybrałam właśnie klasę o rozszerzeniu matematyczno-fizycznym, a nie jakąś inną.  Na to obecni przy stole panowie zgodnie wybuchli gromkim śmiechem, panie spoglądały na siebie ze zdziwieniem, moje oczy natomiast zapewne przybrały rozmiar pięciozłotówek.
„Ty poważnie?” – Jak najbardziej. Nie spodziewałam się takich litanii i zbioru „dobrych” porad. „Kochana, Ty sobie życie zmarnujesz, zmień to, póki można.”/ „Baba i matematyka, hehehe, kto to widział?”/ „Ale czy Ty jesteś pewna? To takie… męskie.”/ „Żartów sobie nie rób, mat-fiz to nie jest miejsce dla dziewczyny, pełno chłopaków tam będzie.”. Wszystko to miało chyba znaczyć „jesteś za głupia, nie nadajesz się na taki profil, nauki ścisłe nie są dla kobiet”. Nie posłuchałam.

Owszem, pełno chłopaków jest, w tym jednym szanowna rada wszystkowiedzących się nie pomyliła. Moja klasa liczy sobie 23 facetów i 9 dziewczyn.  Obecnie jestem w połowie drogi do matury, którą będę zdawać z na rozszerzeniu z matematyki, fizyki i angielskiego i jestem z tego dumna.  Wbrew dziwnym spojrzeniom, chichotom i docinkom ze strony rodziny, znajomych czy znajomych moich rodziców postanowiłam podążać za swoimi marzeniami. W przyszłości chciałabym studiować matematykę teoretyczną, kiedy podzieliłam się tą informacją przeżyłam swoiste deja vu – lawina ironicznych komentarzy znów na mnie spadła, jednak nauczona doświadczeniem nie zwracam na to uwagi, tylko robię swoje.

„Konserwy” przestały dowcipkować, kiedy kolejny rok z rzędu znalazłam się w czołówce najlepszych matematyków w kraju. Wcześniej nie czułam potrzeby machania swoimi dyplomami przed czyimś nosem, ale tym razem zrobiłam wyjątek. Oniemiałe spojrzenia wszystkich „mędrców” dały mi więcej satysfakcji niż zdobyte tytuły.

Szach-mat.

 

Nicole Meisner – samozwańczy matematyk, filozof i kaznodzieja kościoła ludzi myślących, na co dzień uczennica jednego z rybnickich liceów.  W czasie wolnym mól książkowy i hiperaktywna bloggerka.

Sidorkiewicz: Licealny feminizm to zjawisko niszowe

Processed with VSCOcam with m5 preseLicealny feminizm to zjawisko niszowe

Tekst: Ola Sidorkiewicz

Lekcja języka niemieckiego w jednym z poznańskich liceów. Zadanie pierwsze:  wysłuchaj nagrania i zaznacz poprawne odpowiedzi. W głośnikach rozlega się głos, wypowiedź dotyczy najsłynniejszych wynalazków na świecie. Wśród nich nie znajduje się żaden stworzony przez kobietę. Rozpoczyna się dyskusja – dlaczego nie mówi się o wynalazkach kobiet? Propozycja pierwsza: nic nie wynalazły. Propozycja druga: nie stworzyły nic potrzebnego. Propozycja trzecia: „skonstruowały pewnie jakieś żelazko, pralkę albo lodówkę”. Salwa śmiechu. Zadanie drugie.

Nikt nie zastanowił się, jaka jest przyczyna nieobecności kobiet w gronie najbardziej rozpoznawalnych wynalazców świata. Nie odbiega przecież od kulturowej normy pomijanie ich w wielu dziedzinach nauki, w końcu „nie od tego są”. Próba wyjaśnienia, że kobiety nie figurują jako naukowczynie z powodu wieloletniego ucisku, który uniemożliwiał im edukację, wzbudzila wyłącznie wesołość klasy. Wybuch śmiechu to niemal automatyczna reakcja, gdy słowo „kobieta” pada z moich ust. Dlaczego? Bo jestem feministką.

Licealny feminizm to zjawisko niszowe. Zamyka się najczęściej w obrębie kilku osób na szkołę, jest piętnowany, przeraża. Co sprawia, że większość młodych dziewczyn  boi się budować swoją tożsamość na postawie idei feminizmu? Dlaczego wybierają zamiast tego konserwatywne, tradycyjne schematy zachowań? I dlaczego ruch feministyczny nic z tym nie robi?

Kilka słów o przyczynach

W tym wieku, na etapie poznawania siebie i budowania własnych systemów wartości, ciągle potrzebujemy zapewnień o słuszności naszych wyborów. Chyba niewiele osób ma już tak dużą pewność siebie, żeby z wysoko podniesioną głową podejmować decyzje, nie zważając na ewentualne konsekwencje, zwłaszcza te w sferze towarzyskiej. Zwracamy uwagę na oceny innych, myślimy o tym, jak jesteśmy postrzegani. Zjawisko to dotyczy wszystkich, zarówno dziewcząt, jak i chłopców. Częściowo wzorujemy się na rodzicach, jednak naszych bohaterów szukamy głównie poza środowiskiem domowym.

Każdy radzi sobie w inny sposób z ciągłym narażeniem na ocenianie. Wśród dziewczyn w moim liceum obserwuję dwa główne schematy.

 Kościół czeka z otwartymi ramionami

Pierwszy to ucieczka w głęboki konserwatyzm. Kościół jest dla młodych dziewczyn ostoją, bo oprócz gotowego systemu wartości i niezmiennego wzorca dobrego postępowania, otwiera przed nimi drzwi do wspólnoty, a więc poczucia wielkiej siły. Jednocześnie mają one pewność, że nie zostaną wyśmiane. I nie są w swoich poszukiwaniach osamotnione. Czują, że w razie potrzeby, ktoś z nimi zawsze będzie. Same korzyści? Nie do końca. Ceną za ten wybór jest coś niezwykle ważnego – samodzielność. Korzystają z gotowych pomysłów, nie tworzą niczego nowego. Bezrefleksyjnie podchodzą do kościelnych zasad, do opinii proboszcza, biskupa, papieża. Zamykają się na wszystko, co odbiega od znanych im wzorców. Naukę kościelną przyjmują z dobrodziejstwem inwentarza, a to oznacza m. in. homofobię i przekonanie o wyższości tradycyjnego wzorca rodziny (żona wychowuje dzieci, mąż pracuje).

Kocha, lubi, (nie)szanuje

Drugi sposób upewniania się w swoim działaniu to ciągłe dążenie do akceptacji ze strony męskiej. Zależność jest prosta – jeśli lubią cię chłopcy, to jesteś wartościowa. Niektóre z nas zrobią wszystko, by uzyskać miano „fajnej laski”. Jak  się ta fajność przejawia? Choćby w ciągłym odżegnywaniu się od idei feminizmu: nierówności nie istnieją, a jak kobieta będzie chciała, to osiągnie sukces i nikt, a już na pewno żaden mężczyzna, jej tego nie utrudni. Wypada również się zaśmiać, kiedy płeć męska żartuje na temat równouprawnienia. A jeśli nadarzy się okazja, warto też orędowniczkę „złej ideologii” zdyskredytować. Do dziś żywo pamiętam, jak  na lekcji fizyki toczyliśmy dyskusję na temat elektrowni jądrowych. Jednym z argumentów przeciwko mnie, który wzbudził powszechny aplauz, było to, iż nie mogę „być za elektrownią jądrową”, skoro bliskie są mi idee równouprawnienia kobiet. Zależności dotąd nie rozumiem, ale moja klasa pojęła ją w mig.

Kobieca solidarność może być źródłem ogromnej siły. My, licealistki, nie potrafimy jej jednak wykorzystać. Niestety, w trudnej sytuacji wiele z nas będzie wolało zostawić jedną „na lodzie”, by nie pogorszyć swoich relacji z płcią przeciwną.

Rzecz jasna, przedstawione wyżej dwa schematy postępowania nie wykluczają się. Przeciwnie, łączenie ich jest teraz bardzo modne.

„Feministki są straszne. Żadnej nie znam, ale tak mówią.”

W moich rozmowach z rówieśniczkami obserwuję, jak wiele negatywnych skojarzeń niesie za sobą słowo „feminizm”. Na palcach jednej ręki mogę wyliczyć szkolnych znajomych, którzy usłyszawszy o tym, że jestem feministką, nie musieli najpierw się upewnić, czy aby „nie taką radykalną albo walczącą”. Dziewczynom nikt nie tłumaczy, że feminizm jest ruchem równościowym, wolnościowym i nikt nie chce nikogo zdominować ani niczego spalić. Nie jest też łatwo odnaleźć feministyczną literaturę skierowaną do młodych kobiet. Brak książek odwołujących się do naszych doświadczeń, które zapewniłyby młode dziewczyny  o możliwości budowania samoświadomości, pomogły im budować  równościową wizję własnej kobiecości, przekonały o  sile z tego płynącej. Książki feministyczne są albo za trudne albo poruszają problemy dotyczące późniejszych etapów życia. Nie trafi przecież do nastolatek lektura artykułu o nierównościach w zarobkach czy o urlopach macierzyńskich.

Otwarte mówienie o swoich przekonaniach wymaga odwagi. Szkolni non-konformiści są bowiem często napiętnowani przez społeczność. Cena, jaką ja zapłaciłam za publiczne wyrażanie swoich opinii i głoszenie „feministycznej ideologii”, to przypięta mi łatka „nienormalnej” i „niezrównoważonej”. A to przecież jasne, że z dziwakami się nie zadajemy!

Niepewność rodzi agresję

Jak wspomniałam, głównym motorem ucieczki w schematy jest niepewność. To dlatego  większość dyskusji światpoglądowych, czy politycznych w liceum kończy się „wojną”, obustronnie wyniszczającą. Wiele osób bardzo silnie utożsamia się z opcjami politycznymi, wszelkie spory traktują więc niezwykle personalnie. Brak jest otwartości na konstruktywną debatę, która wzbogaci nawet skrajnie różnych rozmówców. Dyskusja o narodzinach mitu Matki Polki potrafi zamienić się w okazję do jednogłośnego wykluczenia ze społeczności tych, którzy myślą inaczej. Debata o patriotyzmie również. Wszystko po to, by upewnić się w swoich poglądach, a także znaleźć sojuszników i sformułować front, jak na wojnie.

W obrębie płci męskiej również rysują się stałe wzorce. Są inne od kobiecych, ale równie zgubne.

Nie szata, a muszka zdobi człowieka

Masz muszkę – jesteś lepszym człowiekiem. Ta zależność jest dla znacznej części licealistów tak oczywista jak prawa natury. Chodzi tu rzecz jasna o znanego prawicowego polityka, Janusza Korwin-Mikkego, który wśród wielu młodych mężczyzn stał się swoistym guru, zarówno w dziedzinie mody, jak i ideologii. Chłopcy często przesadnie interpretują jego wypowiedzi, wykazują bezkrytyczny stosunek do idei skrajnej prawicy, co prowadzi do następujących wypowiedzi: „Prawa wyborcze kobiet je dyskryminują.” „Po co kobiecie prawa wyborcze? Przecież i tak nie ma czasu iść na wybory, musi siedzieć w kuchni.

Nieistotne staje się, czy mówią to żartem czy na poważnie. Przejawianie skrajnie antyrównościowych postaw przez licealistów jest zawsze niebezpieczne dla dziewczyn. Młodzi „korwinowcy” uważają siebie za lepszych, patrzą z wyższością. Głównie na dziewczyny, ale bywa, że na innych chłopaków też. Na tych, którzy w ich skali nie są wystarczająco męscy.

Z jednej strony traktują wolność jako najważniejszą wartość w życiu. Wierzą, że człowiek jest panem swojego losu, steruje nim przez podejmowane decyzje. Z drugiej jednak dają prawo do wolności tylko połowie ludzi na świecie. Pozostała część z niejasnej przyczyny na wolność nie zasługuje.

Dlaczego ta ścieżka jest dla chłopców tak pociągająca? To proste: pomaga im budować pewność siebie na podstawie płci. Chłopcy zaczynają rozumieć, że są w lepszej sytuacji, mogą więcej. Podoba im się władza. Silna, bo głęboko zakorzeniona w kulturze.

Chłopcy wolą zdominować dziewczyny niż traktować je jak równe sobie. Czują się wtedy bezpieczniej, przynajmniej z nimi nie muszą walczyć „o przywództwo w stadzie”. Bardzo często uważają feminizm w wykonaniu męskim za „gejowski” i „dziwny”. Szkoda, bo wydaje się logiczne, że łatwiej jest funkcjonować w danym środowisku, gdy żyje się w zgodzie i poszanowaniu z innymi.

Zmiana jest możliwa

O ile coraz więcej mówi się o potrzebie równego statusu kobiet i mężczyzn na rynku pracy, o ile ostatnie lata przynoszą nowe publikacje, w których centralną rolę odgrywa macierzyństwo w aspekcie feministycznym, o tyle środowisko szkolne ciągle pozostaje poza obszarem zainteresowania działaczek i działaczy równościowych. A przecież w młodym wieku docenia się każdą pomoc, najmniejsze gesty. Nasza pewność siebie jest jeszcze tak znikoma, że każde wsparcie jest na wagę złota. Młodość stanowi także kluczowy etap, na którym często podejmujemy decyzje towarzyszące nam potem przez całe życie.

Jak można zainteresować feminizmem najliczniejszą grupę? Potrzebne są wypowiedzi medialne, teksty prasowe i literatura skierowane wprost do młodych odbiorców. Potrzebne są fora dyskusyjne, które umożliwiłyby młodym feministkom i feministom, często osamotnionym, wymianę spostrzeżeń, a także wzajemne wsparcie. Ci bardziej doświadczeni, którzy trudny okres dojrzewania mają już za sobą, mogliby natomiast nawiązać kontakt z młodszymi, przekazać im rady, podnieść na duchu w trudnych sytuacjach. Ciekawym przedsięwzięciem z pewnością byłyby także poradniki lub cykliczne artykuły na feministycznych portalach poświęcone podobnej tematyce. Oczywiście nie chodzi o to, by narzekać, czy zamykać się tylko w obrębie negatywnych aspektów licealnego feminizmu. Zainteresowane tą tematyką dziewczyny i chłopcy mogliby pisać o pozytywach z nim związanych, dzielić się doświadczeniami. Być może warto byłoby też pomyśleć o audycjach radiowych z udziałem młodzieży, które stanowiłyby platformę do wymiany myśli i dyskusji o przyszłości ruchu równościowego. Innym obszarem integrującym młodzież mógłby stać się Facebook, najpopularniejszy portal społecznościowy

Kto wie, czy w ten sposób nie powstałoby nowe zaplecze dla polskiej myśli feministycznej?

Ola Sidorkiewicz – początkująca feministka, uczennica LO św. Marii Magdaleny w Poznaniu. Interesuje się polityką, literaturą i filozofią. Przyszłość chciałaby wiązać z medycyną i Gender Studies. Wolny czas spędza w kinie lub na basenie.

,,Spawaczka” – minidokument o pasji

„Spawaczka” to mini dokument o dziewczynie, która odnalazła pasję zajęciu uważanym stereotypowo za męskie – w spawaniu.

Justyna Lenc opowiada o trudnościach, na jakie natrafiła, wkraczając w świat spawania, w którym to spawa tylko około 5 % kobiet.

Lenc opowiada, że warto łamać stereotypy, by robić to, co się lubi.

Film autorstwa jej brata – Tomasza Suskiego.

Link do filmu znajdziesz tu: ,,Spawaczka” .spawaczka

Rawłuszko: Nikt nie odwołał słów Giertycha

Nie było ministry, która by powiedziała, że równe traktowanie każdego to zasada konstytucyjna, która odnosi się też do oświaty.

Wywiad z Martą Rawłuszko pochodzi ze strony  Krytyki Politycznej

Jaś Kapela: W raporcie Wielka nieobecna – o edukacji antydyskryminacyjnej w systemie edukacji formalnej w Polsce nauczyciele mówią, że w ich szkołach nie ma zjawiska dyskryminacji. Z drugiej strony tłumaczą, że elementy edukacji antydyskryminacyjnej są częścią nauczanych przez nich przedmiotów. Skoro dyskryminacji nie ma, a są elementy edukacji antydyskryminacyjnej, to może nie ma problemu?

Marta Rawłuszko, Towarzystwo Edukacji Antydyskryminacyjnej: Ten raport pokazuje kilka rzeczy. Jeśli chodzi o nauczycieli i nauczycielki, to ich pierwszą reakcją często było zaprzeczenie, czyli wersja: dyskryminacja nas nie dotyczy. W dalszej rozmowie okazywało się jednak, że każdy potrafi przytoczyć zdarzenia z życia szkoły czy tematy poruszane z uczniami i uczennicami, które wprost odnoszą się do uprzedzeń, nierównego traktowania. Nauczyciele mówią o dyskryminacji niekoniecznie językiem podobnym do organizacji pozarządowych, ale problem na pewno istnieje i jest widoczny dla osób, które pracują w szkołach. Padały przykłady związane z niepełnosprawnością, biedą czy pochodzeniem etnicznym. Wskazywano, że trudnym tematem jest rozmowa z uczniami i uczennicami o homofobii.

Gotowość do powiedzenia, z czym jest problem, faktycznie jednak jest dość nikła. Mieliśmy sporo kłopotów w ogóle z zebraniem nauczycieli do tych wywiadów, choć zaproszenia były kierowane z dużym wyprzedzeniem, potwierdzane wielokrotnie telefoniczne, z udziałem w badaniu wiązała się odpłatność. Część szkół w ogóle odmówiła udziału w badaniu. Ich niechęć interpretowaliśmy jako strach przed ujawnieniem niekompetencji. Mogłoby się okazać, że mimo iż szkoła ma jakieś obowiązki, de facto oni czy one o nich nie wiedzą i ich nie realizują. Podobnie jest zresztą z poziomem centralnym. Jak się zapyta MEN o dyskryminację w szkołach, to się dostaje odpowiedź: nauczyciele przeciwdziałają dyskryminacji, bo tak jest zapisane w podstawie programowej, nasze podręczniki są wolne od stereotypów, ponieważ sprawdzają je eksperci, którzy muszą to sprawdzać i tak dalej. Ale tak naprawdę, jeśli spojrzeć na cały system kształcenia nauczycieli, to widać, że są zostawieni sami sobie. Nikt nie wspiera ich w tym, żeby mogli zrozumieć zjawisko dyskryminacji i nauczyć się reagować na nie w sposób, który zapewniałby im komfort, ale przede wszystkim chronił prawa dziewczynek i chłopców.

Czyli na problem odpowiadają jedynie organizacje pozarządowe?

Decydenci zajmujący się polityką oświatową nie uważają, że szkoła to miejsce, które ma dawać wiedzę o tym, czym jest dyskryminacja, i umiejętności, jak jej przeciwdziałać. Nie zauważają też, że to jest pewien połączony zbiór zagadnień. Są więc bardzo różne działania, ale wyrywkowe. Mamy elementy nauczania o Holokauście albo działania związane z wielokulturowością, ale brakuje jednej ramy, która mówi: do szkoły w Polsce chodzą różni uczniowie i uczennice i wszystkim należy się prawo do równego traktowania, ochrona przed przemocą i prześladowaniem. Badanie Wielka nieobecna pokazało też, że szkoła dyskryminacją zajmuje się na zasadzie interwencji, prowadzonej wtedy, kiedy komuś wyda się za stosowne reagować. Trudno jednak mówić o regularnej, uporządkowanej edukacji na ten temat czy wypracowanych przez szkoły sposobach reagowania.

Nauczycielom języka polskiego wydaje się, że o równym traktowaniu mówi się na historii, historycy myślą, że to jest temat lekcji WOS, nauczyciele WOS widzą to natomiast na języku polskim.

Jeżeli coś się dzieje, to są to pojedyncze działania. Z jednej strony mamy nauczycieli i nauczycielki, którzy robią coś z własnej woli, zgodnie ze swoimi zainteresowaniami, poczuciem obowiązku i misji; realizują działania antydyskryminacyjne, na przykład z pomocą Amnesty International, w ramach szkolnych klubów praw człowieka. Z drugiej strony mamy organizacje pozarządowe, które identyfikują ten problem i proponują warsztaty, zajęcia czy różne materiały, na przykład scenariusze lekcji. Jednak ciągle jest tak, że to raczej organizacja pozarządowa prosi szkołę o kontakt. Rzadko bywa na odwrót, że to szkoła zgłasza się po wiedzę czy wsparcie.

Czyli tam, gdzie brak prężnie działających NGO-sów czy bardziej zaangażowanych nauczycieli, działań antydyskryminacyjnych po prostu nie ma?

Tak. Do tego organizacje pozarządowe często działają pod warunkiem, że uzyskają finansowanie. A w Polsce z finansowaniem działań antydyskryminacyjnych nigdy nie było zbyt dobrze. Jeśli nie ma środków, to NGO-sy tego nie robią albo robią to nieodpłatnie, co uniemożliwia dotarcie do mniejszych miejscowości lub zrobienie tego na większą skalę, tak aby systemowo próbować rozwiązywać problem.

Ale Unia wymaga od nas prowadzenia polityki antydyskryminacyjnej, wprowadzania gender mainstreamingu i tak dalej. Idą na to pieniądze. Ktoś to więc musi robić.

Tak, są pieniądze, ale to nie takie proste. Zasada gender mainstreamingu w projektach europejskich przełożyła się w pewnym momencie na działania szkoleniowe związane z równością, tyle że skierowane do osób dorosłych. Były to szkolenia na temat równości płci, najczęściej w kontekście rynku pracy czy realizacji projektów. Rzadko kiedy przekładało się to na edukację równościową w szkołach; możliwe, że duża część tych szkoleń w ogóle nie odnosiła zasady równości do edukacji i oświaty. Z poradnika Równościowe przedszkole skorzystało kilkanaście, może kilkadziesiąt placówek w skali całego kraju. To promil potrzeb, zważywszy że zgodnie z rozporządzeniem MEN z lipca zeszłego roku każde przedszkole i każda szkoła powinny prowadzić działania antydyskryminacyjne. Potencjalnie jest to bardzo dobry zapis. Problem polega na tym, że szkoły nie wiedzą, jak to robić. Nauczyciele są sfrustrowani, bo obarcza się ich czymś, co jest dla nich z sufitu, bo często w ogóle nie widzą tego problemu, a jak widzą, to nie wiedzą, jak się z nim zmierzyć. To dla nich wymóg do spełnienia, dołożony bez potrzebnego wsparcia systemowego.

Ministerstwo nie przygotowało dla nich żadnych wskazówek, oficjalnych materiałów?

Ośrodek Rozwoju Edukacji opracował publikację. Jest skierowana do wizytatorów kontrolujących placówki i zawiera bardzo ogólny rozdział o przeciwdziałaniu dyskryminacji. To zdecydowanie za mało w obecnej sytuacji. Poza tym w publikacji zabrakło odwołania do bardziej praktycznych opracowań. ORE ma do dyspozycji takie publikacje jak Kompas. Edukacja o prawach człowieka w pracy z młodzieżą czy Kompasik. Edukacja na rzecz praw człowieka w pracy z dziećmi. Kompas został wydany jeszcze przed tym, jak ministrem edukacji był Roman Giertych. Były osoby wyszkolone do tego. Publiczna oświata zapomina o swoim doświadczeniu, w ogóle z niego nie korzysta. A to są świetne publikacje! Można by przynajmniej powiedzieć nauczycielom: weźcie je, czytajcie i tym się inspirujcie.

Przed Giertychem odbywały się szkolenia równościowe w szkołach?

Odbywały się szkolenia równościowe dla nauczycieli i nauczycielek.

I nikt tego nie przywrócił? Żyjemy ciągle z dziedzictwem LPR-u?

Tak. Nie było żadnego odwołania słów Giertycha, które zwolnił Mirosława Sielatyckiego, dyrektora Centralnego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli, zarzucając mu wydanie Kompasu – publikacji mówiącej o prawach człowieka, w tym prawach osób homoseksualnych.

Nie znalazł się lider na stanowisku ministra, który by powiedział, że bierze za to odpowiedzialność i że ma inną wizję szkoły – zapewniającą równą ochronę przed przemocą i dającą dzieciom wiedzę, co mają zrobić, gdy same doświadczają dyskryminacji albo widzą, że dotyka ona ich koleżanek i kolegów.

Nie było ministra czy ministry, która by powiedziała, że to dla niej ważne, że równe traktowanie każdego bez względu na jakąkolwiek przesłankę to zasada konstytucyjna, która odnosi się też do oświaty. Działania są wyrywkowe, a nie systemowe.

Jak taka systemowa edukacja antydyskryminacyjna mogłaby wyglądać?

Zajęcia z edukacji antydyskryminacyjnej dla osób, które pracują w szkołach. Nie tylko dla nauczycieli i nauczycielek, ale również dla osób zarządzających. Na początku chociaż dla tych, którzy chcą, żeby mogli się szkolić w ramach regularnej oferty Ośrodka Rozwoju Edukacji i regionalnych ośrodków doskonalenia. Uporządkowanie standardu kształcenia nauczycieli. Obecnie to kilkadziesiąt godzin, nie ma w ogóle szans, żeby poruszyć temat dyskryminacji. Wyeliminowanie dyskryminacyjnych treści z podręczników, szersze uwzględnienie treści dotyczących nierówności i przeciwdziałania dyskryminacji.

Ale zacząć trzeba od uznania, że to jest ważne. MEN cały czas twierdzi, że nie ma problemu. Dopiero przyznanie, że jest problem, może sprawić, że klocki ułożą się w spójną całość i nie zatrzymamy się na rzeczach fasadowych, działaniach pozornych.

Gdy nie mając ram programowych i wykształconych kadr, bierzemy się za problem dyskryminacji, może z tego wyniknąć jeszcze większe zamieszanie. Pewien urząd miasta zorganizował szkolenia genderowe, na których ponoć tłumaczono, że płeć to coś, co można dowolnie zmieniać, jak komuś przyjdzie ochota.

Są szkolenia równościowe prowadzone przez nieprzygotowane osoby, które korzystają z rynku i możliwości zarobkowania. Nie chciałbym jednak dyskredytować szkoleń w całości. Działań edukacyjnych nie wymyśliła Unia Europejska; były prowadzone o wiele wcześniej przez osoby zaangażowane w środowiska feministyczne, w ruch prawnoczłowieczy, ruchy emancypacyjne, LGBT. Współcześnie UE nadała temu pewne ograniczone ramy i finansowanie. Ale w związku z tym, że pojawiało się finansowanie, pojawił się też rynek takich usług, który nie podlega żadnej kontroli merytorycznej. Jeśli przy zamówieniach publicznych decyduje najniższa cena, to szkolenia może prowadzić prawie każdy, byle tanio.

Nie ma żadnych standardów?

Staramy się je wprowadzać. Opublikowaliśmy Edukację antydyskryminacyjną i jej standardy jakościowe, gdzie mówimy, jakie wymogi powinna spełniać osoba, która prowadzi tego typu zajęcia. Ale to znowu działanie organizacji pozarządowej. Jesteśmy zbyt słabym partnerem, aby narzucić tego rodzaju standardy administracji publicznej czy biznesowi.

Marta Rawłuszko – socjolożka, członkini Towarzystwa Edukacji Antydyskryminacyjnej

Jest to fragment wywiadu, który ukaże się w Gender. Przewodniku Krytyku Politycznej.

Dziewczyny, idźcie na politechniki

Wiedza technologiczna wpływa na kształt naszego społeczeństwa. A o tym zawsze decydowali mężczyźni.

Z Bianką Siwińską, kierowniczką akcji „Dziewczyny na politechniki rozmawia Paulina Kropielnicka z Krytyki Politycznej.

Wywiad pochodzi ze strony Krytyki Politycznej

Paulina Kropielnicka: Skąd pomysł na akcję „Dziewczyny na politechniki!”?

Bianka Siwińska: Pomysł akcji narodził się dawno, dawno temu, w mrocznych czasach rządów ministra edukacji Romana Giertycha. Nikt wtedy nie kierował ofert do dziewczyn, ba, nikt nie słyszał o genderze. Uczelnie techniczne miały kłopoty z naborem. Zawody inżynierskie nie cieszyły się dobrym PR. Wszyscy chcieli studiować prawo, zarządzanie i psychologię. Studiowałam wtedy w Niemczech, gdzie poznałam ogólnokrajowy projekt „Girls Day”. W jego ramach 6 tysięcy organizacji promuje udział kobiet w rynku pracy. Uczelnie techniczne są jedynie skromnym elementem tej kampanii. Zawodowo – jako naczelna „Perspektyw” – zajmowałam się szkolnictwem wyższym. Znałam rektorów uczelni technicznych. Wiedziałam, że są to ludzie otwarci, myślący logicznie – inżynierowie. Byli skłonni zrobić dużo, żeby tylko nowi studenci pojawili się na ich uczelniach. Nawet wpuścić na nie dziewczyny – w dużych ilościach – które uznane zostały, w terminologii inżynierskiej, za „zasób ukryty w otoczeniu”. Ta akcja powstała i trwa dzięki świetnej współpracy Konferencji Rektorów Polskich Uczelni Technicznych i Fundacji Edukacyjnej Perspektywy – choć kiedy po raz pierwszy poprosiłam rektorów o zaangażowanie, to w pierwszej reakcji usłyszałam, że powinnam porozmawiać o tym z ich żonami… Uznaliśmy jednak wspólnie, że tak poważnej sprawy nie można zostawiać kobietom [śmiech].

Nie mamy pomocy finansowej od państwa, nie możemy liczyć na długoterminowe plany wsparcia, a potrzebujemy stabilności. Stabilność w Polsce nie jest nigdy gwarantowana politycznie. Dlatego tak dobrze wychodzi współpraca z partnerami społecznymi. Żeby akcja przyniosła rezultaty, musieliśmy na stałe zagościć na naszych uczelniach. Bo to, co zmieniamy, to świadomość społeczna, świadomość rodziców i nauczycieli – to, co i jak mówią do dziewczynek. Największą korzyścią z tej akcji jest zaistnienie w przestrzeni publicznej pewnego problemu i debata publiczna o zawodach „męskich” i „żeńskich”, która toczy się dzięki naszej akcji od kilku lat. No i przede wszystkim pokolenie inżynierek i magisterek akcji „Dziewczyny na politechniki!”. To one zmienią wszystko.

„Dziewczyny na politechniki” to szeroko zakrojona kampania. Jakie wydarzenia są z nią związane?

Składowe elementy akcji „Dziewczyny na politechniki!” i „Dziewczyny do ścisłych!” to specjalne prezentacje oferty uczelni technicznych i wydziałów ścisłych dla uczennic, spotkania z kobietami inżynierkami i wynalazczyniami, szkolenia dla pracowników uczelni, „Biegi w kasku” w siedmiu miastach Polski, stoiska promocyjne na targach edukacyjnych i technologicznych, spotkania z maturzystami w szkołach, specjalny numer miesięcznika „Perspektywy” o kształceniu technicznym rozdawany za darmo na uczelniach, filmiki, publikacje w mediach, konkursy na staże programistyczne dla dziewczyn u naszego partnera – w firmie GTECH Polska. Jesteśmy na Manifie, jesteśmy na Kongresie Kobiet, organizujemy seminaria i panele związane z naszym tematem. Co roku w ramach naszej akcji Urząd Patentowy RP organizuje spotkanie dla licealistów o wynalazczości kobiet. Każda z czternastu politechnik i każdy pięciu uniwersytetów stara się zorganizować jak najwięcej wydarzeń, stara się pokazać od „kobiecej strony” i zachwycić dziewczyny nauką i techniką – kumulacja przypada na Ogólnopolski Dzień Otwarty Tylko Dla Dziewczyn. A my w „Perspektywach” dajemy tym działaniom ogólnopolski szyld i format. Musimy ujednolicić przekaz, aby w jasnej formie został zaprezentowany w mediach. I miał wymiar ogólnopolski – większej, ważnej i wspólnej sprawy.

Kobiety stanowią ogółem prawie 60 procent studiujących. Na uczelniach technicznych w tej chwili jest ich prawie 37% . Od początku akcji „Dziewczyny na politechniki!” liczba kobiet na uczelniach technicznych wzrosła o 24 tysiące. W tym samym czasie liczba mężczyzn spadła o 9 tysięcy. Mimo to dalej widoczna jest spora nierówność. Skąd ona się wzięła?

Jest to uwarunkowane kulturowo i historycznie. Kobiety wywalczyły sobie prawo do edukacji wyższej pod koniec XIX wieku, ale kierunki techniczne nadal pozostawały i w dużej mierze pozostają męskim bastionem.

To również kwestia dystrybucji władzy: wiedza technologiczna wpływa na kształt i rozwój naszego społeczeństwa. Na przyszłość. A o tym zawsze decydowano w schemacie patriarchalnym. Kobiety były zachęcane do pracy opiekuńczej: pedagogiki, pielęgniarstwa.

Dziewczyny na prowincji w dalszym ciągu mają do czynienia głównie z takimi wzorcami. Istnieje też prosta zależność: im bardziej sfeminizowany kierunek, a potem zawód, tym niższe zarobki.

„Jesteśmy lepiej wykształcone od mężczyzn, mamy umiejętności, które idealnie wpisują się w nowoczesny model zarządzania. W zasadzie nie ma powodów, żebyśmy miały mniejsze predyspozycje do obejmowania stanowisk kierowniczych” – uważa dr Ewa Lisowska ze Szkoły Głównej Handlowej, jedna z założycielek Międzynarodowego Forum Kobiet. Jednak im wyższe stanowisko, tym mniej kobiet. Także na politechnikach jest tylko jedna kobieta rektor – prof. Maria Nowicka-Skowron.

Obowiązujący dzisiaj wzorzec zarządzania jest wzorem męskim. Widać to w przemyśle, biznesie, w administracji publicznej czy właśnie na uczelniach. Kobiety mają wiele trudności, żeby się przebić do bardziej decyzyjnych stanowisk. Oczywiście niektórym z nich się udaje, ale wciąż jest to działanie w dość trudnym, nieprzyjaznym środowisku. To silnie zmaskulinizowany klub, gdzie działają nieformalne metody wpływu; wiele spraw załatwianych jest na boku, przy drinku. Kobiety nie załatwiają spraw w ten sposób.  Bo dom, bo dzieci… (tak jakby dzieci były tylko dziećmi mamy, a nie obojga rodziców).

Kobiety zarabiają średnio o 20 proc. mniej niż mężczyźni, pracując na takim samym stanowisku i mając takie same lub wyższe kompetencje. W niektórych sektorach gospodarki dysproporcje w wynagrodzeniach są jeszcze większe – według badań GUS z 2012 r. w sektorze finansowym i ubezpieczeniowym kobiety zarabiają 39 proc. mniej niż mężczyźni.

Lukę płacową można zauważyć nawet w krajach Skandynawii. To zjawisko światowe związane jest z tradycyjnym, uświęconym porządkiem. Im więcej kobiet będzie zajmować wysokie stanowiska, tym prawdopodobnie więcej będzie się nawzajem wspierać. Dziś mamy często do czynienia z tzw. znikającą drabiną: kiedy kobieta zajmuje stanowisko kierownicze, nie pomaga następnym. Drabinę, po której się wspięła, wciąga potem tak, aby inne dziewczyny nie mogły z niej skorzystać. Nabiera cech męskich, aby dostosować się do środowiska. Podkreślam: dostosować się do niego, a nie je zmienić.

Z jakimi stereotypami dziewczyny spotykają się na politechnice?

Istnieje stereotyp, że kobiety na uczelniach technicznych nie są atrakcyjne, stają się męskie, wyrastają im wąsy i noszą gumofilce. Znamy te głupie dowcipy o brzydkich dziewczynach z politechnik… Możemy też mówić o neuroseksizmie w systemie edukacji: przekonaniu, że mózgi kobiece nie są predestynowane do nauki, a już nauk technicznych w szczególności. Że kobiety są nielogiczne, intuicyjne, emocjonalne. Że ich półkule po prostu się nie nadają do racjonalnego myślenia. Tymczasem wszystkie badania pokazują, że nie ma zasadniczych różnic pomiędzy mózgami mężczyzn i kobiet. Większe różnice dostrzegane są pomiędzy mózgami poszczególnych kobiet, czy też poszczególnych mężczyzn.

Międzynarodowe badania PISA dowodzą, że nie ma istotnych różnic w rozwiązywaniu zadań z zakresu matematyki i fizyki wśród dziewcząt i chłopców. Co więcej, na uczelniach technicznych dziewczyny osiągają często lepsze wyniki od mężczyzn.

Nie twierdzę jednak, że któraś z grup jest zdolniejsza. Prawdopodobnie dziewczyny są po prostu dużo bardziej zmotywowane. Chcą coś udowodnić. Najlepsze studentki Akademii Morskiej w Gdyni to kobiety.

Czy w innych krajach są prowadzone podobne akcje afirmacyjne dla dziewczyn?

Unia Europejska oficjalnie promuje politykę wspierająca równość płci i większą partycypację kobiet w ścieżkach edukacyjnych i branżach, w których ich udział jest mniejszy niż mężczyzn. Podobne do naszej akcje odbywają się w tej chwili w 14 krajach w Europie. Współpracujemy z tego typu organizacjami w Czechach, na Węgrzech i na Słowacji. Wyprodukowaliśmy z nimi w tym roku wspólny spot oraz broszurę dla dziewczyn. Uczymy organizacje z innych krajów, jak skutecznie promować kierunki techniczne i ścisłe. Nasza akcja podawana jest na forach UE jako przykład best practice. Ostatnio sukcesem naszej akcji zainteresowałą się także ONZ.

Najbardziej znaczące sukcesy w zachęcaniu dziewczyn do studiowania kierunków ścisłych mają, oprócz nas, według raportu OECD Education at a glance 2013, Niemcy, Słowacy i Szwajcarzy. Między innymi dzięki akcjom afirmacyjnym udział dziewczyn w kształceniu na kierunkach ścisłych wzrósł tam o 10% w ostatnich latach. Dla nas wciąż wzorcem jest niemiecki „Girls Day”. W tym roku w jego ramach 27 kwietnia zorganizowanych zostanie 10 tysięcy wydarzeń w całym kraju. Tylko że ta inicjatywa od lat współfinansowana jest ze środków Europejskiego Funduszu Społecznego przeznaczonych. W Polsce Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego środki te zagospodarowywało samo, wbrew zasadzie subsydiarności, nie dopuszczając partnerów społecznych do decydowania o ich przeznaczeniu i do zarządzania nimi. Jeszcze wiele musi się zmienić w kulturze uprawiania polityki publicznej w naszym kraju.

dr Bianka Siwińska, kierowniczka akcji „Dziewczyny na politechniki!”, Fundacja Edukacyjna Perspektywy