TELEFON DLA KOBIET DOŚWIADCZAJĄCYCH PRZEMOCY

Телефон для жінок, які зазнають насильства

CZYNNY PONIEDZIAŁEK-PIĄTEK
OD 11.00 DO 19.00

Активний з понеділка по п’ятницю з 14:00 до 19:00

Szukaj
Close this search box.

To nie jest sukces, to uśpienie czujności

Tekst: Natalia Skoczylas

 

14463257_10207695748895249_8706285415106476359_n

Nie żyłam w czasach komunizmu, na historii śmiałyśmy_liśmy się z propagandy, jaką fundowała społeczeństwu telewizja, a także z plakatów, z nowomowy polityków. Wtem budzę się w 2016 roku, w którym publiczna telewizja przedstawia mnie i moich znajomych, jako bulwersujących czy demonstrację pro-choice, z której wyrwano kilka zdań z kontekstu i zaprezentowano jako demonstrację poświęconą ubliżaniu żonie prezydenta (demonstracja Porozumienia Odzyskać Wybór z 9 kwietnia br.). Wisienką na torcie był program z ubraną na czarną dziennikarką, czyli zabiegiem, za pomocą którego telewizja fałszywie solidaryzuje się z kobietami i gwałtownie zmienia retorykę. Bo tak im chwilowo wygodnie, by trzymać lud w ryzach.

Projekt obywatelski Stop Aborcji został odrzucony. Na facebookowych grupach dotyczących strajku, na tablicach moich znajomych i co najgorsze, w zagranicznych mediach, mówi się o sukcesie. Jest radość, jest jakaś wygrana. Patrząc, w jakim stylu to się odbyło – nic bardziej złudnego. Na szybko zebrana komisja, nieoczekiwane oświadczenia prawicowych posłanek i posłów (przecież nigdy nikt nie był za karaniem kobiet!), problemy z przepustkami dla obserwatorek komisji, propagandowy przekaz medialny i tak dalej.

To oczywiście dobrze, że projekt, który przewidywał całkowity zakaz aborcji oraz karalność kobiet z powodu przerwania ciąży (a także poronienia, bo jak mają niby udowodnić czy poronienie było naturalne?) został odrzucony. Projekt, który odmawia terminacji ciąży zgwałconej zbiorowo nastolatce (przestępstwo zgwałcenia zbiorowego np. na imprezie nie jest rzadką sytuacją), kobiecie w ciąży pozamacicznej czy kobiecie, która wie, że dziecko, które urodzi przeżyje kilka sekund lub już nie żyje. Powinno być oczywiste, że taki projekt nie przejdzie. Ale przeszedłby, gdyby nie Czarny Protest.

Gdyby nie tysiące osób, kobiet i mężczyzn, które wyszły (tak, będę używać żeńskiej formy, już bez przesady) na ulice w miastach małych i dużych, wściekle i dumnie demonstrowały niezgodę – pewnie projekt z jakimiś małymi poprawkami by przeszedł. To, co wydarzyło się w Warszawie po demonstracji na pl. Zamkowym (choć niektóre wypowiedzi na demonstracji pozostawiły sporo niesmaku) – spontaniczny marsz pod Sejm, a potem blokując ulice sporym tłumem pod Teatr Polski, było niesamowicie mocnym przeżyciem. Czułam energię i moc płynącą między nami, byłyśmy drużyną. Trochę patetycznie to brzmi, ale tak było. Nasze macice, nasze ulice!

To było wspaniałe i jednoczące, ale..

To nie jest sukces, póki aborcja nie jest legalna.

Dlaczego?

  1. Bo legalnych aborcji jest niewiele, mimo że zachodzą przesłanki do przerwania ciąży (ciąża pochodzi z przestępstwa zgwałcenia, zagraża zdrowiu lub życiu matki lub z powodu ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu lub nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu). Według statystyk legalne aborcje to ok. 1000 zabiegów rocznie, podczas gdy zabiegi dokonywane w tzw. „podziemiu aborcyjnym” lub warunkach domowych to ok. 80 000 – 200 000 zabiegów rocznie (za: Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny). Główną przeszkodą świadczenia usługi legalnej terminacji ciąży jest „klauzula sumienia”, którą zasłaniają się lekarze i lekarki. Ciekawe ile z tych osób faktycznie robi to z powodu wiary, a ile ze strachu przed ostracyzmem społecznym. Co gorsze, od prawie roku wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego nie ma obowiązku wskazania innej lekarki/lekarza, która by jednak zabieg wykonała. Kobiety zamożne lub mające możliwości zarobkowania jakoś znajdą sposób, zwłaszcza w dużych miastach, gdy mogą pozostać anonimowe. Jednak w małych miejscowościach, gdzie wszyscy się znają lub po prostu, gdy kogoś nie stać na tabletki lub opłacenie przerwania ciąży w inny sposób tego nie zrobią. I może to być ciąża martwa, może to być kobieta chorująca na nowotwór, której z powodu ciąży odmówi się chemii, mogę to być ja, która codziennie przyjmuje leki niekoniecznie wskazane dla prawidłowego rozwoju płodu. Nie szkodzi. Mamy umierać za cudze sumienia, bo tak. Zakaz aborcji de facto już działa.
  2. Po drugie, już jest mowa o tym, by zawrzeć nowy „kompromis”, a mianowicie zakazać przerywania ciąży ze względu na ciężkie i nieodwracalne upośledzenie płodu lub nieuleczalną chorobę zagrażającej jego życiu. Czyli potencjalne dzieci, które przeżyją kilka sekund, godzin, dni rodzimy. Ciążę martwą nosimy do końca. WSZYSTKIE. Bo wyboru nie ma. Ta kwestia była wielokrotnie wspominana w pytaniach posłów i posłanek po 1. czytaniu projektów „Stop Aborcji” i „Ratujmy Kobiety” w Sejmie, cieszyła się dużym zainteresowaniem. Zresztą, jaki kompromis? Z kim? Otóż tego możemy dowiedzieć się z wypowiedzi posłanki Krystyny Pawłowicz „Episkopat upoważnił” do odrzucenia projektu, ale „aborcja eugeniczna” to już inna sprawa. W Polsce mamy, zatem Prezydenta, Premierę, Sejm oraz Senat, ale głównie to chodzi o Episkopat.
  3. Po trzecie, skończmy już z mówieniem, że aborcja to zawsze dramat dla kobiety. Ciągle to słyszymy. Oczywiście, że przerwanie ciąży może być dramatem, zwłaszcza, gdy ktoś chce dziecka, a z powodu na przykład zagrożenia własnego życia lub świadomości, że nie da rady finansowo utrzymać rodziny, decyduje się na zabieg. Może być, ale nie musi. Pozwólcie nam, proszę, samym nazywać własne emocje lub ich brak. Nie projektujcie na nas protekcjonalnie własnych odczuć. Każda osoba sama najlepiej wie, co jest dla niej dramatem. A z perspektywy wielu kobiet, które przerwały ciążę, wiem, że była to ulga lub po prostu zabieg.
  4. Po ostatnie, skończmy z nazywaniem środowisk antyaborcyjnych pro-life. Projekt, który stawia wyżej istnienie zarodka od żyjącej i funkcjonującej w społeczeństwie osoby, nie jest „za życiem”. Jest za kontrolą kobiet i urodzeń, za terrorem i życiem w strachu.

Odrzucenie projektu Ordo Iuris to dobry krok. Ale procedowanie nad nim stanowiło kilka kroków do tyłu. Teraz idziemy dalej. Czarny Protest musi trwać. 

Polska Salwadorem Europy | Ewa Miniewicz

prosiak_schemat_kobiety
rys. Prosiak

Wczoraj polski sejm zdecydował o skierowaniu projektu całkowicie zakazującego aborcji do dalszych prac w komisjach. To nie jest żart. To się stało wczoraj. Żyjemy w XXI wieku, ale nasz rząd postanowił cofnąć nas w rozwoju społecznym o prawie dwieście lat, kiedy barbarzyńskie ustawy antyaborcyjne pokroju projektu fundacji Pro, Prawo do Życia obowiązywały w całej Europie.

Projekt, który został skierowany do dalszych prac sprowadza kobiety i dziewczynki do roli inkubatorów. Maszynek, rzeczy potrzebnych do produkcji dzieci. Inaczej się tego nazwać nie da. W myśl tego projektu nie jesteśmy ludźmi mogącymi decydować o sobie, a jedynie przedmiotami niezbędnymi do wydania na świat świętego życia. Nasze życie natomiast już nikogo nie obchodzi. Nie jest istotne, czy będziemy zdychać przy porodach, donaszać ciąże z gwałtu, czy nasze córki będą rodzić dzieci swoich oprawców pedofilów. Nikogo to nie obchodzi, tym, co obchodzi za to wszystkich jest mityczny, święty płód. Życie nienarodzone, poczęte, zygota bez mózgu i blastocysta. Aborcja to gwałt drugi raz zadany kobiecie, natomiast ciąża z gwałtu to cud i dar od Boga, bo przecież dzieciątko poczęte nikomu nic nie zrobiło. A ty, głupia szmato, co się dałaś zgwałcić – morda w kubeł, nikogo nie obchodzą twoje próby samobójcze czy depresja spowodowana zmuszeniem do porodu. Dziewczynki gwałcone przez pedofilów też będą rodzić, przecież wiadomo, że dziesięciolatki są doskonale przystosowane do porodów. Fizycznie i psychicznie. Poronienia? Proszę bardzo, już tam pan prokurator zdecyduje czy przypadkiem nie było wywołane celowo. Może ta suka specjalnie wchodziła po schodach, żeby poronić niewinne dzieciątko, słodkie i czyste w jej łonie, bo chciała robić karierę a nie zmieniać pieluchy.

Kierując tę ustawę do dalszych prac rząd pokazał, że zdrowie i życie kobiet ma gdzieś. Ta ustawa to prezent dla episkopatu i wyborców skrajnej prawicy. To też prezent dla gwałcicieli i pedofilów. Wiedząc, że w Polsce aborcja jest nielegalna, kobiety nie będą zgłaszać przestępstw na policję. Będą jeździć do Czech albo na Słowację. Oczywiście te, które na to stać. Inne będą chałupniczo próbować usunąć ciąże, trafiać do więzień lub umierać na rzeźniczych stołach. Do pełni szczęścia prawicowców i katolickich fundamentalistów brakuje jeszcze bezwzględnego zakazu antykoncepcji. Podejrzewam, że to już tylko kwestia czasu. Jakiś czas temu pisałam, że ta ustawa cofnie nas o 150 lat w rozwoju społecznym na tle państw europejskich.  Jestem wściekła. Podobnie jak setki tysięcy ludzi w Polsce. Współczuję kobietom, współczuje ich rodzinom. Bo ta ustawa nie uderza tylko w nas, kobiety. Uderza w naszych mężów, partnerów, w nasze rodziny. Uderza w uczciwych lekarzy. Niszczy podstawowe prawa człowieka, a na to nigdy nie można pozwolić. Dopóki się nie poddamy w naszej walce, jest szansa na zwycięstwo. A zatem walka trwa.

 

 

EwaMiniewiczEwa Miniewicz, studiuje kulturoznawstwo Stanów Zjednoczonych na UW. Feministka i ekolożka. Interesuje się literaturami światowymi oraz szeroko pojętą kulturą. Jej hobby to świat frankofoński, jazda konna i kupowanie dziwnych rzeczy. Lubi kartofle z twarożkiem.

 

Koniec z naiwnością | Estera Prugar

macicaWiesz, że jest źle, ale gdzieś z tyłu głowy jednak wciąż myślisz, że jest to ten poziom abstrakcji, który nie ma szans, aby stać się rzeczywistością. Tłumaczysz sobie, że są rzeczy, które zwyczajnie nie mogą się wydarzyć, bo nie wierzysz, że istnieją ludzie, którzy do nich faktycznie dopuszczą. Mówisz o nadziei i szczerze ją masz. Wtedy przychodzi moment, w którym opadają ci ręce, dopada bezsilność, pojawia się smutek i lęk, a chwilę później przebłysk, że tym razem naprawdę trzeba uciekać. Z drugiej strony wciąż mam poczucie, że wyjazd nie rozwiąże problemu rozczarowania ludźmi.

23 września 2016 roku, po pierwszym czytaniu, polski Sejm odrzucił projekt ustawy komitetu “Ratujmy Kobiety”, który zakładał liberalizację prawa aborcyjnego. Jednocześnie, ten sam Sejm zagłosował za dalszymi pracami nad projektem zaostrzającym przepisy dotyczące aborcji. Projektem, który zakłada całkowity zakaz i kary za poddanie się zabiegowi. Projektem, który ingeruje w najbardziej intymne decyzje obywatelek tego kraju. Projekt, który sprawia, że kobiety tracą kontrolę nad swoim ciałem i życiem.

Powiedziano na ten temat wiele, argumentowano, wielokrotnie tłumaczono i wyjaśniano. Teraz nie chcę tego powtarzać. Chciałabym za to spróbować powiedzieć, jakie to uczucie usłyszeć dzisiejsze wiadomości:

Najpierw szok. Sprawdzenie kilku źródeł i upewnienie się, że to nie pomyłka. Chwilę później myśl, że trzeba było wyjeżdżać, kiedy miałam to w planach. A już w następnym momencie obezwładniające uczucie, że przed tym rozczarowaniem nie da się uciec. Poczułam smutek i niesprawiedliwość – poczułam się oszukana. Po raz pierwszy w życiu decyzje podjęte przez Rząd odebrałam jako personalny atak na siebie i moje życie. Bez względu na racjonalizowanie i świadomość, że jeszcze nic nie jest przesądzone, a walka o prawa kobiet się nie skończyła, poczułam realne zagrożenie, które spadło dzisiaj na wszystkie z nas – bez względu na poglądy, przekonania czy wiarę. Zastanawiając się nad tym, jak ktoś mógł dopuścić do tej sytuacji; przypomniałam sobie wszystkie komentarze i obelgi, jakie czytałam lub słyszałam pod adresem osób popierających PRAWO do aborcji… Tu pojawiło się obrzydzenie. Wypowiedzi ludzi, których traktowałam jako sfrustrowanych, zaślepionych nienawiścią oraz głupotą “internetowych trolli”, nagle okazały się ogólnie przyjętą prawdą, zgodnie z którą dzisiaj piszę te słowa, jako morderczyni nienarodzonych dzieci.

Niewiarygodne. Niewyobrażalne. Straszne.

Emocje opadają, wraca równowaga i po jakimś czasie znowu pojawia się przekonanie, że przecież trzeba walczyć dalej. Rodzi się też myśl, że może to jest alarm, który obudzi wszystkich tych, którym do tej pory wydawało się, że problem ich nie dotyczy. Mimo, że czuję się, jak dziecko, które zrozumiało nagle, że Święty Mikołaj nie istnieje i przez tak długi czas dawało się zwyczajnie oszukiwać; przecież wiem, że teraz nie można się poddać.

Dla mnie skończyła się dzisiaj naiwna wiara w to, że istnieją scenariusze, które po prostu nie maja prawa się wydarzyć. Przyszedł moment, aby zrozumieć, że to nie jest zabawa i mówienie dla mówienie. Kiedy nie wolno zakładać, że “i tak nie uchwalą, bo to byłoby zbyt ryzykowne”/ “nie uchwalą, bo przecież nie mogą tego zrobić”. To jest ten moment, kiedy wszystkie i wszyscy powinniśmy spojrzeć na to, co dzieje się w Polsce i uświadomić sobie, że nie stało się to nagle i bez przyczyny – zaczynając od tej: ktoś nie poszedł na wybory, ktoś inny zagłosował, a wszyscy ponosimy teraz tego konsekwencje; a było ich wiele więcej. Podobno najciemniej jest zaraz przed świtem, dzisiaj mówię sobie “oby”, bo nie mam czelności na “mam nadzieję”…

 

Estera Anna Prugar – felietonistka i dziennikarka muzyczna, aktualnie związana z magazynem PRESTO i radiem Medium Publiczne. Feministka; studiowała Socjologię Stosowaną i Antropologię Kultury.

Miniewicz: Przemoc w Polsce? Panie, jaka przemoc!

Przemoc w Polsce? Panie, jaka przemoc!

Ewa Miniewicz

Od czasu morderstwa ciężarnej Polki w Berlinie z zaciekawieniem obserwuję polski internet. Odwiedzam różne strony, czytam artykuły, raporty, jednak najczęściej moją uwagę przyciągają komentarze.

Pomijając fakt, że Polak zna się na wszystkim, jest ekspertem od integracji mniejszości, socjologiem, kulturoznawcą, religioznawcą, politologiem oraz prawnikiem, można odnieść wrażenie, że cierpimy jako naród na pewien rodzaj schizofrenii. Otóż, nie możemy się zdecydować, czy bronimy kobiet, czy jednak życzymy im gwałtu, koniecznie ze strony bliżej nieokreślonych „ciapaków” i „brudasów”. Jak internet długi i szeroki, wszędzie pojawiają się artykuły dotyczące jakiegoś gwałtu we Francji, Szwecji czy Holandii. Tam właśnie, „zniewieścieli mężczyźni” doprowadzają do upadku chrześcijaństwa oraz zachodniej kultury, nie potrafią bronić swoich kobiet przed islamskim najeźdźcą, feministki bronią biednych uchodźców i propagują cywilizację śmierci, ideologia gender wypacza rodzinę, a wszystkim z ukrycia sterują Żydzi. Wszystko to podlane sosem nienawiści i niewiedzy.

tworzywo suka prowokowałaBoze, na co czekasz pisze:

to obrzezane schizofreniczne swinie i pasozyty ktore sprowadzily terrorystow i zmusily Chrzescijan do ich zywienia, zamordowaly Polke i zniszczyly europe
nie ma gorszej formy zycia w gakaktyce od talmudycznych schizofrenicznych pasozytow.

Wtóruje mu baba:

Neesweek to pismidlo szmatlawiec ktore zamieszcza tylko to co jest mu na raczke.A kto tym kieruje , Lis ktory jest antypolskim pisarzyna .A ta Polka ktora siedziala z arabem ,bo przeciez slubu nie miala ,doswiadczyla co to znacza islamisci . To nie jakis psychol ja zabil to wyznawca islamu .a ona byla ta niewierna no i tak to sie skonczylo.

Łukasz Oczkowski:

A w Polsce są takie debilki które jeszcze ich bronią! I stawiają pożądanych obywateli przed sądem za znieważenie ich!!!! Każdy muzułmanin przebywającyw europie powinien być wykastrowany i problemu by nie było!

Grace Wierzbicki:

masz na mysli ta debilke markelowa? ona powinna byc w obozie dla uchodzcow i ona powinna zaspakajac tych prymitywow

Na zakończenie cel – nie pal ujawnia wstrząsającą prawdę o środowiskach lewicowych:

Lewicowcy, zgrywajacy „dobrych wujków” i miłośników „praw człowieka”, grają te swoje rólki, gdyż mają swój CEL. A ten jest polityczno-religijny.

To wszystko są komentarze z publicznych for. Z Facebooka, z )netu, z forum Newsweeka. Ludzie piszący to, uważają że zbawiają świat i szerzą świętą prawdę. Na wszystko jest gotowa odpowiedź, muzułmanie to zwierzęta, trzeba ich zabić, zajebać najlepiej, trzeba użyć przekleństwa, żeby podkreślić swoją wściekłość i nienawiść. Angela Merkel? A niech ją zgwałcą, w końcu ich zaprosiła. Polka zamordowana w Berlinie? Sama się prosiła. Komentarzy takich jak te są setki tysięcy. Z drugiej strony możemy też poczytać bardzo ciekawe opinie na temat brutalnego gwałtu na nastolatce w Elblągu. Dopiero tutaj doskonale widać, jaki naprawdę jest stosunek Polaków do przemocy seksualnej.

Lol pisze:

17to latka wsiada do auta z 47 latkiem? Żal mi jej, ale gdyby tylko była mądrzejsza

Ktos napisał dodaje:

jakby to sie stmojej żonie, to bym jej nigdy nie wybaczył…,ze wsiadła z poznanym ledwo poznanym mężczyzno i pojechała z nim na domek. Krótko..rozwód

Komentarz na temat gwałtu na tłumaczce z Elbląga, lukasz pisze:

Będę solidaryzował się z facetami i podzielam stanowisko Sądu ( Przewodniczącą składu jest kobieta ) , gdyż kobiety często zachowują się prowokująco a potem zrzucają całą winne na facetów. Obserwując młodzież to dziewczyny od 14 – 17 lat są bardziej wulgarne, agresywne i zepsute ( pala i piją ) a chłopacy także nie świętoszki lecz mniej aroganccy , szczególnie w miejscach publicznych ( tramwaje. autobusy , galerie ) .

Znalezienie tego wszystkiego zajęło mi około dziesięciu minut. Jak to świadczy o nas, o Polakach?

Kobiety ubierają się prowokująco, a siedemnastolatki wsiadają do samochodu z pięćdziesięciolatkami. Po prostu są jakieś głupie, te kobiety. Chodzą porozbierane, wsiadają z gachami do jakichś samochodów na co one liczyły? Że będzie miło i szampan? Hehehehhee. Jak suka nie da, to pies nie weźmie, panie. Śmieszne, nie? Żarty z gwałtu, obmacywanie, napastowanie, obleśne dowcipy – to wszystko jest w Polsce uznawane za śmieszne. Ciągle się słyszy z ust polityków, że to przesada, jakie gwizdanie, jakie macanie, przecież to komplementy i zaloty. Kto się czubi ten się lubi he. A w ogóle z tej posłanki to jest niezła dupa hehe. He. O kultowym już dzisiaj „zawsze się troszeczkę gwałci” nawet nie będę wspominać, bo koń jaki jest, każdy widzi.

Statystyki są alarmujące, ale kolejne rządy zdają się tego nie dostrzegać. Politycy prawicy podkreślają, że w Polsce problemu nie ma, nie potrzeba profilaktyki. Zwracają za to uwagę na zachód, gdzie rzekomo panoszy się zagrożenie multi-kulti, brudasy ze wschodu i inni uchodźcy. To oni gwałcą, to oni niosą przemoc, a bezpłciowe rządy zachodnie pod płaszczykiem tolerancji dla islamu na to pozwalają. Kobiety padające ich ofiarami same się o to proszą. Bo mogła sobie znaleźć uczciwego Polaka, a nie za jakimś Arabem poleciała, polską krew rozwadniać. W Polsce się przecież szanuje kobiety. Na rękach nosi. W Polsce nie ma gwałtów. A jak już jakieś są, to na pewno są oszukane, bo się dziewczyna zdenerwowała na chłopaka, że ją zostawił i z zemsty naskarżyła. Albo jej się nagle w trakcie odwidziało, a on biedny co miał robić? Zostawić? No, proszę sobie nie żartować. Albo poszli na piwo. Albo wracała sama do domu. Albo zaprosiła do siebie kolegę, komputer miał jej naprawić, to czego się spodziewała, że za darmo?

Jak to świadczy o Polakach? Źle. Bardzo źle. Tutaj nie chodzi o żadną obronę kobiet. Nie chodzi o żadne dobro ofiary, o żadną obronę chrześcijańskich wartości. Tutaj chodzi przede wszystkim o usprawiedliwianie siebie i o możliwość odwrócenia uwagi od swojego własnego podwórka. Łatwiej jest udostępnić tekst o gwałcie we Francji i powiedzieć, że u nich to dzicz i islamska zaraza, niż udostępnić artykuł o zgwałconej w Elblągu tłumaczce i przyznać się, że w Polsce wcale nie jest tak idealnie. Łatwiej jest wylewać tony gnoju na muzułmanów we Francji i podpierać się faktami ze strony kurwamać.pl, niż zwrócić uwagę na problem przemocy seksualnej w Polsce. Albo domowej. Bo o tym, że co roku u nas w kraju 150 kobiet zostaje zamordowanych w wyniku przemocy domowej nie mówi się wcale. Łatwiej jest wreszcie pisać o bohaterstwie, z jakim się będzie bronić polskich kobiet, gdy czas nadejdzie, niż powiedzieć do kolegi, że gwałt to nie jest temat do żartów albo że się nie łapie kobiet za piersi w barze.

Proponuję, żeby Polacy i Polki najpierw zwrócili swe bystre oczy na siebie i na swój kraj. Żeby dostrzegli problemy, z którymi się borykamy u nas. Nie trzeba wcale zwracać wzroku ku zachodowi, żeby się spotkać z przemocą seksualną, przemocą domową i mizoginią. Mamy tu u siebie wszystkiego pod dostatkiem. Żeby doradzać i krytykować innych, najpierw powinno się zrobić porządek na swoim podwórku. Mam nadzieję, że w Polsce kiedyś do tego dojdzie.

W co ona się ubrała? | Felieton Estery Prugar

wcoonasieubrala3“Świetna aktorka, mądra kobieta, ale gustu nigdy nie miała…” – taki komentarz przeczytałam wczoraj pod artykułem na temat wystąpienia Meryl Streep podczas konferencji demokratów w USA. Kilka minut później Facebooka obiegł mem, na którym strój Agaty Dudy podczas uroczystości powitalnych papieża Franciszka, został zestawiony z uniformem stewardessy. Gdzieś pomiędzy zagraniczne artykuły dotyczące body-shamingu przeplatały się z publikacjami dotyczącymi strojów celebrytek.

 

wcoonasieubrala1Komentarza dotyczącego Meryl Streep szczerze się nie spodziewałam. W dyskusji, którą wywołał padło stwierdzenie, pod którym z całego serca się podpisuję – nie odważyłabym się oceniać gustu takiej postaci, jaką niewątpliwie jest aktorka. Przede wszystkim jednak, nie przyszłoby mi do głowy, żeby patrzeć na nią przez pryzmat tego, co ma na sobie – wydawało mi się, że jest jedną z tych – niestety – niewielu kobiet, która może założyć na siebie, co tylko zapragnie, a i tak nikt nie będzie wygłaszał na ten temat jakichkolwiek uwag. Nie ten poziom, nie ta ranga. A jednak… Jeśli chodzi o polską prezydentową, sprawa wygląda trochę inaczej, bo Agata Duda sama odebrała sobie prawo głosu, dlatego trudno komentować jej wypowiedzi. Może dlatego nie powinno dziwić, że ocenia się ją tylko na podstawie stroju. Tylko, czy to jest ocena? Tu nie ma rzetelnego komentarza, nie wypowiadają się projektanci mody, jest tylko pusty dowcip, wymyślony po linii najmniejszego oporu, przy użyciu zwykłego stereotypu, który umacnia w społeczeństwie przekonanie, że nie jest istotne to, co kobieta ma (lub nie ma) do powiedzenia, ale jak wygląda.

Jakiś czas temu zachodnie media żyły inną sprawą – komentarzem aktorki Maisie Williams, która na swoim Twitterze odpowiedziała na nagłówek informujący o tym, że podczas gali charytatywnej miała na sobie sukienkę, pod którą nie nosiła stanika. Gwiazda krótko ucięła sprawę, wstawiając na swój profil zdjęcie tytułu  i podpis: “Alternatywa: Aktorka “Gry o tron” pomaga zebrać tysiące podczas Summer Masquerade Ball dla NSPCC”. Dzisiaj na fanpage’u jednego z polskich magazynów dla kobiet przeczytałam kolejny dowcipny komentarz, dotyczący kolejnej aktorki – redaktorki w czarujący sposób sugerowały czytelniczkom i czytelnikom, że Blake Lively zdecydowanie lepiej się ubiera, niż gra.

wcoonasieubrala2Jednocześnie te same media coraz chętniej piszą o niezależnych kobietach, które robią kariery. Przekonują swoje odbiorczynie, że powinny być samodzielne, nie bać się przeszkód, nie zwracać uwagi na… hejt. Dokładnie ten sam, który chwilę później samodzielnie generują, choć często pod przykrywką zabawnych uwag i uroczych pytań retorycznych.

Kilka tygodni temu, pod wpływem mniej uroczych komentarzy dotyczących jej osoby, Jennifer Aniston opublikowała list otwarty, w którym sprzeciwia się medialnym spekulacjom dotyczących jej życia prywatnego. Aktorka pisała miedzy innymi o body-shamingu oraz “wymaganiach”, jakie społeczeństwo ma względem kobiet – małżeństwa, posiadania dzieci, wyglądu. Wyraźnie zaznaczyła, że decyzja o jej – i każdej innej kobiety –  życiu czy szczęściu należy tylko i wyłącznie do jednej osoby – do niej samej. Publikacja wywołała falę poparcia dla jej słów i przez dwa dni kobiece (i nie tyko) portale cytowały, polecały, zachęcały do promowania takiej postawy. Po raz kolejny okazało się, że feminizm jest modny – szkoda, że tylko na chwilę, do następnego razu.

 

Nie jest odkryciem, że aby móc coś zmienić, należy zacząć od siebie. Nie możemy walczyć z niesprawiedliwymi i krzywdzącymi ocenami, jeśli same pozwalamy sobie na drwiny. Nie uda nam się wygrać ze stereotypami, jeśli same będziemy je powielać. Nie możemy wymagać zmian społeczno-kulturowych, które zakodowały się w ludziach przez wieki, jeśli same ich z siebie nie wyplewimy. Kobieta nie przestanie być traktowana z pobłażliwością, jako ozdoba lub dodatek, jeżeli sama będzie w ten sposób traktować inne kobiety.

Momentami odnoszę smutne wrażenie, że to właśnie w nas – kobietach – musi zajść największa zmiana. Jeśli będziemy wewnętrznie skłócone, będziemy działać niekonsekwentnie i przeciwko sobie, nigdy nie uda nam się uwolnić od patriarchatu i jego konsekwencji. Najpierw musimy nauczyć się działać wspólnie i zrozumieć, że walczymy dokładnie o to samo – o własnej decyzji, gdzie i w jaki sposób szukamy swojego szczęścia. Bez względu a to, czy chcesz mieć dzieci, czy nie; czy chcesz legalizować swój związek, czy pasja i praca dają ci spełnienie, które innym daje rodzina; czy częściej nosisz spodnie, czy sukienki – pamiętaj, że cokolwiek wybierasz, to właśnie o to jest ta walka – o nasze wybory. Bez uwag i komentarzy. Bez względu na metkę przy ubraniu.

 

Estera Prugar

„Dwadzieścia minut” vs dwadzieścia lat Brocka Turnera

„Dwadzieścia minut” vs dwadzieścia lat Brocka Turnera

Tekst:  Agnieszka Kozakoszczak

W ciągu kilku ostatnich tygodni w mediach społecznościowych i w internetowych portalach  informacyjnych pojawiło się wiele artykułów dotyczących Brocka Turnera, studenta Uniwersytetu Stanforda, który zgwałcił młodą kobietę  (jej imię i nazwisko z uzasadnionych powodów nie pojawia się w mediach). Zdarzenie to miało miejsce na terenie kampusu. Oburzenie wielu osób wzbudził nie tylko sam gwałt, ale także to, co wydarzyło się później:

  •  poruszająca przemowa kobiety, wygłoszona na sali sądowej i opublikowana przez wiele mediów (przemowa dostępna w języku angielskim m.in. tutaj, w języku polskim m.in. tutaj);
  • bardzo niski wymiar kary dla sprawcy gwałtu zasądzony przez sędziego Aarona Persky’ego (sześć miesięcy, z których tylko trzy Brock Turner ma spędzić w więzieniu),
  • argumentowanie na rzecz niskiego wyroku (przez Brocka Turnera i jego ojca), a następnie uzasadnienie niskiego wymiaru kary przez sędziego – Aarona Persky’ego m.in. brakiem wcześniejszych konfliktów z prawem oraz osiągnięciami sportowymi gwałciciela (dającymi nadzieję na udział w igrzyskach olimpijskich w przyszłości);
  • brak uznania winy i przyjęcia odpowiedzialności przez Brocka Turnera za czyn, którego się dopuścił; w przytaczanych w mediach wypowiedziach tłumaczy on, że jego błąd  polegał na wypiciu alkoholu i działaniu pod jego wpływem; nie odnosi się do faktu, że zgwałcił inną osobę i nie przeprasza za to (informacje w języku angielskim dostępne m.in. tutaj).
  • skupienie uwagi sprawcy gwałtu, jego ojca, a także wymiaru sprawiedliwości (sędziego) na krzywdzie i cierpieniu, jakich doznał sprawca – Brock Turner, przy jednoczesnym pomijaniu cierpienia, jakiego  doznała kobieta,  którą skrzywdził oraz wpływu gwałtu na jej życie.

Wiele przekazów medialnych dotyczących zgwałcenia, którego dopuścił się Brock Turner, procesu sądowego w tej sprawie oraz następstw tego zdarzenia, ma wydźwięk jednoznacznie krytyczny zarówno wobec zachowania sprawcy jak i argumentacji jego ojca, a także decyzji sędziego. Jednocześnie język stosowany w tych przekazach, szczególnie w odniesieniu do Brocka Turnera i studentki, która doświadczyła gwałtu, wzmacnia postrzeganie Brocka Turnera jako „ofiary sytuacji” (procesu sądowego) oraz buduje jego wizerunek jako kogoś, komu „powinęła się noga”, a nie kogoś, kto w okrutny sposób skrzywdził inną osobę i jednocześnie złamał prawo. Sformułowania używane w przekazach medialnych, umacniają sposób postrzegania kobiety, która doświadczyła gwałtu jako biernej i  w mniejszym stopniu zasługującej na ochronę, na jaką (według Brocka Turnera, jego ojca oraz sędziego Aarona Persky’ego) zasługuje Brock Turner. Analiza języka używanego w mediach do opisu Brocka Turnera, kobiety, którą skrzywdził, sytuacji gwałtu oraz jej następstw prawnych, odsłania nierównowagę sił, krzywdę i niesprawiedliwość, na jakich opiera się i które często niepostrzeżenie wzmacnia narracja stosowana do opisu tych wydarzeń. Ta nierównowaga sił, krzywda i niesprawiedliwość wobec pokrzywdzonej kobiety, wywołały również silną i zdecydowaną reakcję wielu osób (relacja w języku angielskim dostępna m.in tutaj) i instytucji (relacja w języku angielskim dostępna m.in tutaj).

W wielu artykułach oraz w informacjach publikowanych w mediach społecznościowych, imię i nazwisko Brocka Turnera poprzedzone jest sformułowaniem „former Stanford swimmer” („były członek reprezentacji pływackiej Uniwersytetu Stanforda”), nadającym mu wydźwięk chlubnego przydomka (jak „Kazimierz Wielki” albo „Jerzy V Wspaniały”). W odniesieniu do kobiety używane jest najczęściej określenie „unconscious” („nieprzytomna”), a często w tym samym zdaniu pojawia się także sformułowanie „behind a dumpster” („za śmietnikiem”). Taki sposób opisu sytuacji, za którą całkowitą odpowiedzialność ponosi Brock Turnera, tworzy fałszywe i niesprawiedliwe wyobrażenie o statusie społecznym i godności osób, które brały w niej udział: podkreśla prestiż Brocka Turnera oraz umniejsza pozycję  kobiety, którą zgwałcił.

W internetowych przekazach medialnych wysoki status społeczny i prestiż Brocka Turnera jest akcentowany zarówno poprzez przywołanie nazwy uczelni (Uniwersytetu Stanforda) jak i poprzez informację o jego członkostwie w uniwersyteckiej reprezentacji pływackiej. Jednocześnie  w odniesieniu do kobiety, którą zgwałcił,  nie jest akcentowana afiliacja uniwersytecka, chociaż, oprócz płci, bycie studentką i przebywanie w takiej roli na terenie kampusu było kluczową okolicznością (lecz oczywiście nie przyczyną) gwałtu, którego dopuścił się Brock Turner. On nie jest opisywany jako „pijany gwałciciel za śmietnikiem”, chociaż zgwałcenie (pod wpływem alkoholu – co jest kwestią trzeciorzędną) jest jego najistotniejszą charakterystyką mającą znacznie w tej sytuacji. Wielokrotnie przytaczane sformułowanie „za śmietnikiem” tworzy negatywne pole semantyczne i wydaje się bardziej wpływać na wizerunek kobiety i podważać jej godność, niż gwałciciela (chociaż dla stwierdzenia niedopuszczalności i karygodności zachowania, jakiego dopuścił się Brock Turner nie ma oczywiście znaczenia, czy miało ono miejsce za śmietnikiem, czy w czystej pościeli).

W wielu przekazach medialnych kobieta (w odniesieniu do której po pewnym czasie zaczęto używać imienia i nazwiska „Emily Doe”) nie jest opisywana jako osoba potencjalnie aktywna i decyzyjna, która została pozbawiona możliwości wyrażenia swojej woli i która nie wyraziła(by) zgody na kontakt fizyczny, lecz jako osoba nieprzytomna. Jednocześnie Brock Turner nie jest opisywany jako ktoś, kto dokonał aktu agresji, drastycznie naruszając granice fizyczne, psychiczne i emocjonalne drugiej osoby. Nie jest też podkreślane, że nie zapytał jej o zgodę na kontakt fizyczny (w tym seksualny), chociaż był to jego obowiązek. De facto jego obowiązkiem było, widząc, w jakim stanie jest kobieta, w ogóle nie dopuścić do jakiegokolwiek kontaktu o charakterze seksualnym, gdyż nie mogła ona wyrazić na to świadomej zgody.

Szokująco niski wymiaru kary zasądzonej dla Brocka Turnera przez sędziego Aarona Persky’ego uzasadniany jest brakiem wiedzy prawnej sędziego (lub braku umiejętności jej właściwego zastosowania), seksizmem oraz ignorancją wobec konsekwencji gwałtu dla kobiety, którą skrzywdził Brock Turner. W mediach pojawiają się także sugestie, że znaczenie mógł mieć również fakt, iż że sędzia Aaron Persky sam jest absolwentem Uniwersytetu Stanforda i byłym kapitanem drużyny sportowej na tej uczelni. Być może uzasadnienie skandalicznie niskiego wyroku wyraża jego przekonanie, że popełnienie przestępstwa zgwałcenia nie powinno uniemożliwić absolwentowi Uniwersytetu Stanforda łączącemu karierę sportową i akademicką, osiągnięcia w przyszłości sukcesu zawodowego i wysokiej pozycji społecznej.

W wielu artykułach cytowana jest wypowiedź ojca Brocka Turnera, który argumentował, że jego syn nie powinien trafić do więzienia za „dwadzieścia minut działania” („20 minutes of action”); (relacja w języku angielskim dostępna m.in tutaj)

Przeciwstawienie domniemanego krótkiego czasu wyrządzania krzywdy (i popełniania przestępstwa), potencjalnie dużemu wymiarowi kary więzienia, ma na celu umniejszenie znaczenia gwałtu a także odwrócenie uwagi wszystkich osób od ciężaru konsekwencji, jakich doświadcza kobieta. W miejsce empatii wobec osoby skrzywdzonej ma wzbudzić empatię wobec osoby, która wyrządziła krzywdę.

Należy jednak pamiętać, że było to „dwadzieścia minut” poprzedzone dwudziestoma latami, w trakcie których Brock Turner nabrał fałszywego i dramatycznego w skutkach przekonania, iż gwałt nie polega na nadużyciu swojej pozycji, przewagi i siły oraz nie jest przede wszystkim aktem przemocy, lecz jest wynikiem spożycia zbyt dużej ilości alkoholu. Było to „dwadzieścia minut” poprzedzone dwudziestoma latami, w trakcie których Brock Turner nie nauczył się, na czym polega szacunek wobec dziewcząt. W efekcie  nie zrozumiał charakteru i konsekwencji swojego czynu, a zamiast podjąć próbę zadośćuczynienia osobie, którą skrzywdził, podjął próbę przeniesienia na nią ciężaru odpowiedzialności za przemoc, której się dopuścił.

Na podstawie przytaczanych w mediach wypowiedzi Brocka Turnera można przypuszczać, że wciąż nie pojmuje on znaczenia i konsekwencji tego, co zrobił. Właśnie dlatego nie powinien znajdować się na wolności. Uważając, że jego błąd polegał na wypiciu alkoholu oraz podkreślając drastyczne konsekwencje aktu przemocy, której się dopuścił, przede wszystkim w odniesieniu do swojego cierpienia psychicznego i swojej sytuacji osobistej, naukowej, sportowej i zawodowej (a nie cierpienia i sytuacji osoby, którą skrzywdził) Brock Turner pokazuje, że nie ma podstaw, aby przypuszczać, że w przyszłości nie będzie stwarzać zagrożenia dla kobiet i dziewcząt oraz że jest gotowy, aby samodzielnie funkcjonować w społeczeństwie i powstrzymać się od stosowania przemocy seksualnej.

Osobista odpowiedzialność Brocka Turnera jest bezdyskusyjna. Nie można  jednak pominąć szerszego kontekstu społecznego, w którym chłopcy i mężczyźni mają przyzwolenie na stosowanie przemocy i przekraczanie granic fizycznych i psychicznych, zarówno w relacjach pomiędzy sobą, jak i w relacjach z kobietami i dziewczynkami. Normy społeczne w ten sposób kształtujące chłopców i mężczyzn oraz przyzwolenie na tego typu zachowania o różnym charakterze i stopniu natężenia nazywane są „kulturą gwałtu”. Więcej o charakterystyce i przejawach „kultury gwałtu” można przeczytać m.in. tutaj  (w języku angielskim) oraz w książce autorstwa Zofii Nawrockiej pt. „Gwałt. Głos kobiet wobec społecznego tabu”, wyd.: Instytut Wydawniczy Książka i Prasa, 2013 (w języku polskim). Książka jest dostępna w księgarni internetowej Feminoteki

***

Z inicjatywy Michele Landis Dauber, profesorki na Wydziale Prawa Uniwersytetu Stanforda, toczy się kampania mająca na celu odwołanie sędziego Aarona Persky’ego, który wymierzył Brockowi Turnerowi karę sześciu miesięcy pozbawienia wolności (z czego w więzieniu ma on spędzić tylko trzy miesiące). Jest to kara niższa, niż przewidziana w prawie, nieuwzględniająca w żaden sposób bezpieczeństwa innych kobiet, które mogą zostać potencjalnie skrzywdzone przez Brocka Tunera. Nie uwzględnia ona również cierpienia kobiety, która została skrzywdzona, a następnie zmuszona do uczestnictwa w rozprawie sądowej, zamiast otrzymać wsparcie, szacunek i spokój oraz poparcie ze strony „wymiaru sprawiedliwości” a także próbę zadośćuczynienia – ze strony sprawcy przestępstwa, którego doświadczyła.

USA Swimming w oficjalnym oświadczeniu ogłosiło, że Brok Turner nie może ponownie zostać jego członkiem, co skutkuje m.in. zamknięciem możliwości udziału w igrzyskach olimpijskich w przyszłości (informacja w języku angielskim).

Agnieszka Kozakoszczak – z wykształcenia polonistka. Zajmuje się tematyką równego traktowania i przeciwdziałania dyskryminacji w edukacji. Członkini Towarzystwa Edukacji Antydyskryminacyjnej. Pracuje w Fundacji na rzecz Różnorodności Społecznej.

Dlaczego ciągle potrzebujemy Parady Równości? Felieton Estery Prugar

Autorka: Estera Prugar

 

Dlaczego ciągle potrzebujemy Parady Równości?

-Ty w końcu byłaś na tej paradzie?

-Tak, czemu miałam nie być?

-Ja tego nie uznaję, bo na takie parady chodzą… No, moi normalni znajomi geje nie muszą się tak obnosić.

logo_ParadaRownosci2016

Urodzeni po ‘89, w większości nie musieliśmy buntować się przeciwko komukolwiek poza rodzicami i nauczycielami. Jesteśmy w trakcie budowania naszego życia i naszej przyszłości, i choć może nie podoba nam się to, co dzieje się aktualnie w naszym kraju, to na co dzień cieszymy się wolnością – często złudną i ograniczoną, ale jednak zdecydowanie większą niż nasi rówieśnicy jeszcze kilkadziesiąt lat temu, i nieporównywalną do sytuacji sprzed wieku i wcześniej.

Dostaliśmy tę swobodę, jako prezent od naszych przodków: rodziców, dziadków, krewnych a nawet starszych znajomych. Nie ma w tym żadnej naszej zasługi – przyszliśmy na gotowe. Możliwe, że właśnie dlatego tak często bezrefleksyjnie przyjmujemy naszą rzeczywistość, jako aksjomat; nie zainteresowani tym, co – tylko pozornie – nie dotyczy nas bezpośrednio.

Przecież dziś nie ma nic dziwnego w tym, że ktoś jest gejem lub lesbijką. Transseksualiści wciąż budzą pewną ekscytację, ale po wygranej Conchity na Festiwalu Eurowizji 2014, a już na pewno po zeszłorocznej przemianie Bruce’a Jennera w Caitlyn, nawet ten temat nie wydaje się być aż tak kontrowersyjny. Fakt, że do prawdziwej tolerancji nam jeszcze daleko, schodzi na dalszy plan. Do legalizacji związków homoseksualnych w Polsce jeszcze bardzo długa droga, ale czy to znowu takie straszne – niemało jest par heteroseksualnych będących w związkach partnerskich, a że żyją w ten sposób z własnego wyboru, to inna sprawa, ale bezsprzecznie ślub nikomu nie jest do szczęścia potrzebny. Podobnie, jak możliwość adopcji dziecka. Jeśli zaś chodzi o codzienność, to przecież w dużych miastach nie ma z tym już (prawie) żadnego problemu – mogą żyć spokojnie, a nie wychodzić na ulicę i robić z siebie widowisko. Bardzo ogólnie, ale powiedzmy, że tak sytuacja przedstawia się dzisiaj.

Cofnijmy się do roku 2001, kiedy na ulice Warszawy wyszła niewielka manifestacja zorganizowana przez grupę znajomych, których zainspirował reportaż z “Gay Pride Sidney”. Celem od początku było zrzeszenie ludzi, którym bliskie są idea równości, wolności i tolerancji.

Realne zainteresowanie wydarzenie zdobyło w 2004 roku, kiedy ówczesny prezydent miasta, Lech Kaczyński, wydał zakaz jego organizacji. Wtedy Paradę zastąpiło zgromadzenia pod nazwą Wiec Wolności.

Tu chciałabym się na chwilę zatrzymać. “Niewielka manifestacja”, która przez trzy lata nie wzbudzała szczególnego zainteresowania. Szacuje się, że w sobotę 11 czerwca br., na ulicę Warszawy wyszło 35 tys osób, które bez względu na orientację, wiek czy płeć, z dumą i radością prezentowały te same hasła, które przyświecały pomysłodawczyniom i pomysłodawcom Parady Równości 15 lat wcześniej. Czy to dlatego, że wtedy w Polsce nikomu nie zależało na tych wartościach? A może dlatego, że potrzebni byli ludzie, którzy pokazali reszcie społeczeństwa, że nie tylko może, ale musi głośno upomnieć się o respektowanie swoich podstawowych praw, jeśli chce liczyć na to, że inni wezmą je pod uwagę? Druga rzecz dotyczy nałożonego na Paradę zakazu – i nie chodzi o to, że zabraniając, rządzący wyświadczyli demonstracji jedną z najlepszych form bezpłatnej reklamy – dziś po prostu trudno byłoby wyobrazić sobie taką sytuację. Atmosfera polityczna jest jaka jest, ale czy ktoś szczerze sądzi, że władze miasta czy rząd posunęły by się do zatrzymania jej w tym roku? Gdyby ktoś był ciekawy dlaczego tak? Tym razem warto cofnąć się o jedenaście lat:

2005 rok, to kolejny zakaz przemarszu. Tym razem był on już jednak bezsilny wobec wydarzeń. Parada Równości 2005, to największe pokojowe, nielegalne zgromadzenie w Polsce po 1989 roku. Jednym z jej największych osiągnięć stało się rozpoczęcie procesu zdarzeń, których efektem było orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, w którym stwierdzono, że przepisy, na które powoływał się prezydent Lech Kaczyński w celu zabronienia demonstracji, są niezgodne z Konstytucją Rzeczypospolitej Polski. Wielka wygrana obywatelek i obywateli, o której dziś już mało kto pamięta, a myślę, że często nawet nie wie. Kolejny punkt dający do myślenia wszystkim tym, którym wydaje się, że “nie ma potrzeby się obnosić”… a to tylko cztery lata z historii. Przez 15 lat zebrało się takich punktów zdecydowanie więcej, a otwierać listę może na przykład ten, który pokazuje, że poprzez zjednoczenie się we wspólnej sprawie, dziś możemy mówić o poprawie nastawienia społeczeństwa do osób homo i transseksualnych. Zaledwie poprawie, która stanowi, ledwie wierzchołek góry lodowej.

Inną grupą, o której można powiedzieć, że robiła zbyt wiele zamieszania były niewątpliwie surfrażystki, a po nich – aż do dnia dzisiejszego – feministki. Siedząc w szkole, przygotowując się do matury lub egzaminów, starając się o pracę, awansując i osiągając sukces, tak wiele kobiet, tak często zapomina o tym, że ich prawo do wolności nie zawsze było “naturalne”. Przez ostatnie miesiące coraz więcej osób wychodzi na ulicę, bo nie mieści im się w głowach to, że inni bawią się w boga i chcą decydować o kobiecym ciele, zdrowiu i życiu. Tu również pojawiają się oburzone głosy obojga płci, nazywające zwolenniczki i zwolenników prawa do aborcji (nie nakazu, a prawa kobiet do wyboru) morderczyniami i mordercami. Absurd, prawda? Dlatego właśnie po raz drugi warto wybrać się na wycieczkę w czasie:

Pierwsze artykuły i broszury, zarówno autorek, jak i autorów, w których domagano się dopuszczenia kobiet do życia publicznego i politycznego, datowane są na wiek XVII. W XIX wieku, w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii kobiety utworzyły ruch, którego głównym celem było zdobycie przez nie – pełnego lub częściowego – prawa wyborczego oraz równouprawnienia. W USA w latach sześćdziesiątych XIX wieku, gdy pokojowe wystąpienia i zebrania nie przynosiły skutków, sufrażystki rozpoczęły głośne i gwałtowne demonstracje, podczas których dochodziło do aresztowań, a następnie uwięzień. Stop.

Dwa stulecia zajęło przejście od słów do czynów. Dwieście lat, w czasie których kobiety przygotowywały grunt pod to, aby przyszłe  pokolenia mogły urzeczywistnić ich postulaty. Później kolejne lata zaangażowania, walki i niezwykłej wytrwałości, których efektem jest to, że kiedy w październiku zeszłego roku oddawałaś głos w wyborach parlamentarnych (lub z własnej woli tego nie zrobiłaś), liczył się twój wiek i obywatelstwo, nie twoja płeć. Teraz pomyśl, że to jedynie początek. Dodaj do tego prawo do edukacji, udziału w życiu publicznym, równouprawnienie na rynku pracy, walkę z przemocą, walkę o prawa socjalne i ekonomiczne… A potem jeszcze raz powtórz głośno, że nie potrzebujesz feminizmu, bo na wszystko zapracowałaś sama.

Docenić to, co mamy tylko dlatego, że urodziliśmy się w danej kulturze i społeczeństwie możemy jedynie jeśli spojrzymy na historię i zdamy sobie sprawę, że to, co dla nas oczywiste wcale nie było “naturalna koleją rzeczy”, że ktoś to za nas wywalczył – komuś to zawdzięczamy. Wtedy łatwiej będzie zrozumieć, że nic nam się nie należy. Kobiety i mężczyźni często poświęcali życie za zmiany, o których wiedzieli, że nie staną się udziałem ich samych, ich dzieci, a nawet wnucząt. Mimo to się nie poddawali. Dlatego – nawet jeśli Twoje życie podoba Ci się takie jest i nie ma w Tobie najmniejszej obawy o to, że kiedykolwiek będziesz musiał/a mierzyć się z sytuacją, w której ktoś odmówi Ci Twoich podstawowych praw – pomyśl o tych wszystkich głośnych, gwałtownych, wyśmiewanych, lekceważonych, oskarżanych i atakowanych, którym zawdzięczasz podstawy do budowania swojego życia tu i teraz. I nigdy więcej nie pytaj “Po co się tak obnosić?”.

 

Źródło: http://paradarownosci.eu/krotka-historia-parady-rownosci

Korekta: Klaudia Głowacz

 

Wybór wolności – felieton Justyny Chruściel

Wybór wolności

12119112_10156262508330226_2616525938234490776_n

 

Jesteśmy społeczeństwem niezwykle dumnym z wypracowanej przez nas wolności. Na każdym etapie chwalimy się tym, że pokonaliśmy komunizm. Walczyliśmy i wygraliśmy. Wszyscy, nawet ci, którzy znają to pojęcie tylko z opowieści babci (bo przecież w szkołach o tym nie opowiadają). Jednak z każdym dniem mam wrażenie, że ludzie coraz bardziej tęsknią za kontrolą władz i tyranią. Bo jak inaczej nazwać to co się dzieje? Próba kontrolowania naszej płodności jest perfidną metodą wywierania nacisku na ludzi i pozbawianiem nas podstawowych praw. Nie zgadzam się na to! Jestem dorosłą osobą, piję i palę jak mi się podoba. Zmieniam moje ciało, dodaję kolczyki, tatuaże, a jak mi się zechce to implanty też sobie włożę. Nikt mi nie powie, że nie mogę tego zrobić. Nikt też nie będzie za mnie decydował czy chcę mieć dzieci czy nie, i na jakim etapie życia. Chcę aby moje dzieci przyszły na świat kiedy będę na to gotowa i chcę wyczekiwać ich z niecierpliwością. Chcę mieć wybór i chcę, aby moje córki i wnuczki też go miały. Nie liczy się tu moja ewentualna decyzja odnośnie dokonania aborcji – czy usunęłabym ciąże czy nie. Chcę mieć wybór! I o to będę walczyć. Bo wybór to wolność. Wolność na którą każdy zasługuje i każdy powinien ją mieć. Oczywiście wolę zapobiegać niż leczyć, ale aby to robić trzeba mieć świadomość. Tu powinna pojawić się edukacja seksualna. Nie możemy zamiatać tematu pod dywan, bo ktoś ma blokady i boi się o tym mówić. Seks jest rzeczą powszechną, a od pewnego wieku fascynującą. Unikanie tematu nie sprawi, że coś zniknie. Musimy mieć tego świadomość. Tragedia rodzi się z głupoty, głupota z niewiedzy. To prosty schemat i możemy go przełamać. Młode dziewczyny powinny wiedzieć jak postępować ze swoim ciałem i jak używać antykoncepcji. To przecież one ostatecznie poniosą konsekwencję swojej niewiedzy. To one będą przeżywać strach. To one będą zmuszone szukać pomocy u jakiś podejrzanych ludzi. To one w końcu będą z desperacji łykać jakieś tabletki czy używać wieszaka. Nie dajmy sobie wmówić, że to spotyka ludzi z marginesu. Takie sytuacje w naszej rzeczywistości są powszechne. Dotyczą naszych mam, przyjaciółek czy sióstr. Po prostu nauczyliśmy się ukrywać i nie widzieć tego. Sytuacji nie zmieni też straszenie nas sądami i więzieniem. Teraz to nie działa, a ma działać w przyszłości? Nie bądźmy obłudni! Nie dajmy się też manipulować! Czas z tym skończyć. Zacznijmy tworzyć przyszłość, w której będziemy mogli w pełni decydować o swoim ciele i wybierać rozwiązanie zgodne z naszym sumieniem i wyznawanymi wartościami. Nie narzucajmy woli innym, ale twórzmy atmosferę sprzyjającą do poszerzania wiedzy i dyskusji. Udzielajmy wsparcia osobom, które zdecydują się urodzić i tym które nie będą chciały. Nie twórzmy świata, które będzie więzieniem. Bądźmy za wyborem, bądźmy za wolnością.

 

Autorka: Justyna Chruściel – osoba marząca o lepszym świecie, aktywna uczestniczka życia Feminoteki

Korekta: Klaudia Głowacz

 

 

 

 

Tak tylko, żeby się pośmiać — Felieton Estery Prugar

Autorka: Estera Prugar

 

Piję kawę, przeglądam Facebooka, z radością obserwując, że zjednoczenie przeciwko temu, co dzieje się w kraju — nie słabnie. Co więcej, coraz to nowe osoby, odważnie wypowiadają się przeciwko aktualnej sytuacji politycznej. W smutnym obrazie naszej rzeczywistości, ten element jest jednym z najbardziej pozytywnych. Uśmiecham się i wtedy widzę jeden z ,,tych” memów:

,,Feministyczna logika: 1. Wszyscy mężczyźni to świnie; 2. Kobiety są równe mężczyznom.” i uroczy komentarz publikującego ,,Ubawiłem się”. A było tak przyjemnie…

Post zdążył zebrać już ,,lajka”. Przez moment zastanawiałam się czy warto, jednak potem

http://www.minorityinterests.co.uk/wp-content/uploads/2014/03/Its-just-a-joke.png
Źródło: http://www.minorityinterests.co.uk

napisałam prośbę o nazwisko feministki, która wygłosiła pierwsze stwierdzenie. Trochę trwało, ale doczekałam się odpowiedzi — cytatu brak, ale jest za to głaszczące po główce ,,nie denerwuj się” oraz ,,mnie to bardziej bawi niż razi”. Faktycznie, trudno powiedzieć, co jest bardziej zabawne: stereotypy, ich bezmyślne podtrzymywanie i rozpowszechnianie, naśmiewanie się z ludzi i idei, o których nie ma się pojęcia, czy publiczne obnoszenie się ze swoją ignorancją… A może to, że nie opublikował tego ,,głupkowaty” nastolatek, ale dorosły mężczyzna? Zaryzykuję i postawię na to ostatnie.

O ile próby tłumaczenia młodzieży szkolnej, że Internet i jego złudna anonimowość nie dają nikomu prawa do bezkarnego obrażania, wyśmiewania i wyszydzania innych, nie są łatwe, i często trafiają na mur, to jakich słów i sposobów użyć, aby tę — wydawałoby się oczywistą prawdę — przetłumaczyć starszym? Jak wymagać od dzieci i nastolatków zrozumienia tego, że nie ma czynów bez konsekwencji, a dyskryminacji bez krzywdy, skoro otaczający ich dorośli ignorują te fakty z niezwykłą nonszalancją i beztroską? Czy naprawdę żyjemy w społeczeństwie, w którym nikt nie widzi nic złego w opluciu lub skopaniu przypadkowo spotkanego człowieka? Czy nie zareagowalibyśmy, gdyby obcy zaczął wyzywać nas w autobusie? Jeśli tak, to jest gorzej niż mogłoby się wydawać; ale jeśli nie, to z jakiego powodu na porządku dziennym jest ,,plucie”, ,,kopanie” i wyzywanie ludzi na portalach społecznościowych?

Zaraz znajdzie się ktoś, kto będzie przekonywał, że to przecież tylko żarty, że trzeba mieć trochę dystansu, że wiadomo, jakie są stereotypy, więc po co zaraz robić aferę. Powraca element humorystyczny — takie tam, dowcipy, których nie rozumieją feministki, kiedy próbują walczyć z mniejszymi i większymi nieprawdami. Na szczęście nie są osamotnione, przecież brakiem poczucia humoru wykazują się także: homoseksualiści, żydzi, uchodźcy, wegetarianie, oraz wiele innych kobiet i mężczyzn, którym nie jest do śmiechu, gdy są obrażani lub stają się synonimami drwin i wyzwisk.

Powszechnie wiadomo, że najtrudniej śmiać się z siebie, ale jakoś nie przypominam sobie żadnego ze znanych mi śmieszków w sytuacji, w której opowiadał dowcip na temat Biblii, Jezusa, ,,prawdziwych mężczyzn”, nacjonalistów, szowinistów. Zamiast nich mamy w języku polskim dział obelg ku czci mniejszości: ,,Ty pedale”, ,,Ty żydzie” – klasyki Internetu i nie tylko. Tak, jakby do ludzi kompletnie nie docierało, że nazwanie kogoś homoseksualistą nie jest obelgą, podobnie jak przypisywanie mu innej narodowości. Oczywiście, zwłaszcza w obecnej sytuacji, wyostrzyły się także żarty na temat kościoła katolickiego i kleru, ale jakoś nie widziałam wpisów ,,Ty katoliku!” , ,,Jesteś, jak ksiądz!”, a nawet,,Ty polityku konserwatywny!”. Przecież zdecydowanie lepiej brzmi wtrącenie ,,Gadasz jak feministka” lub ,,To było zorganizowane przez feministki i żydów z (tutaj wstawiamy nazwę medium)”.

Jakiś czas temu głośna była sprawa samobójstwa nastolatka, który nie wytrzymał nękania. W mediach i na portalach społecznościowych pełno było oburzonych, którzy nie mogli uwierzyć w tę tragedię i przekrzykiwali się szukając winnych. Pojawia się coraz więcej akcji i organizacji walczących z tą plagą nienawiści. Są programy edukacyjne, kampanie społeczne, a nawet aplikacje ułatwiające rejestrację zjawiska hejtu w Internecie. Ale mimo tylu zaangażowanych ludzi, tak wielu starań, nieskończonych dyskusji, tłumaczeń, a także ciężkiej pracy tych, którym zależy na poprawie kondycji tego społeczeństwa — na koniec zawsze znajdzie się ktoś, kto ze szczerym rechotem, ku uciesze gawiedzi, rzuci jakimś żarcikiem – broń Boże nie po to, by bawić się czyimś kosztem. Tak tylko, żeby się pośmiać.

 

Korekta: Anna Hoss

Modelka z dystrofią mięśniową reklamuje nowe produkty Beyoncé

Modelka z dystrofią mięśniową reklamuje nowe produkty Beyoncé

Źródło: The Guardian

Autorka: Steph Harmon

 

Jillian Mercado, blogerka i modelka z dystrofią mięśniową, została nową twarzą sklepu internetowego Beyoncé, gdzie pozuje w koszulkach, kapeluszach i swetrach, będących częścią najnowszej kolekcji sygnowanej imieniem gwiazdy pop. Mercado podzieliła się tą wiadomością poprzez media społecznościowe: OK, dziewczyny, zacznijmy FORMATION (Formation, po polsku ugrupowanie, to lutowy singiel Beyonce) — napisała na Instragramie. Jestem niesamowicie podekscytowana. Mogę w końcu ogłosić, że jestem na oficjalnej stronie Beyoncé!

Zdjęcie, które umieściła, przedstawia ją na wózku inwalidzkim w towarzystwie dwóch innych modelek. Mercado ma beyna sobie czapkę z napisem hot sauce (pikantny sos) i sweter z napisem Robię palcówkę swoim hejterom. Te słowa to fragmenty tekstu do Formation, niespodziankowego singla Beyonce, który okazał się w lutym. W piosence i klipie muzycznym, artystka bez zahamowań przedstawia swoje polityczne zaangażowanie – komentuje porażkę, jaką Stany Zjednoczone ponosiły, i ponoszą nadal, w dziedzinie stosunków rasowych, związanych nierozerwalnie z kwestią seksualności, płci czy warstw społecznych.

Syreeta McFadden, felietonistka The Guardian, świętowała powstanie klipu, mówiąc, że jest z natury polityczną i głęboką refleksją na temat czarnych i homoseksualistów, których bieżąca polityka dotyka najbardziej. Jesteśmy zmuszeni sprawić, by kwestia Afroamerykanów przestała być zagadnieniem marginalnym. Podczas swojego występu na tegorocznym Super Bowl (finałowym meczu o mistrzostwo ligi w futbolu amerykańskim), Beyoncé oddała hołd ruchom Black Panthers (Czarnym Panterom), Malcomlm X i Black Lives Matter (Życie Czarnych Ma Znaczenie).

Mercado od zeszłego roku jest reprezentowana przez IMG Models. Do tej pory brała udział w kampaniach dla Diesel Jeans i Nordstrom; jednak dwuedziestoośmiolatka zaistniała w branży dużo wcześniej, kiedy jeszcze w czasie studiów w Fashion Institute of Technology w Nowym Jorku pracowała jako stażystka w magazynach modowych. To na Uniwersytecie znajomi namówili ją do założenia bloga.

Na początku miałam opory,  powiedziała w sierpniowym Vogue. Nie byłam pewna, czy chcę przedstawić wszystkim swój świat, ponieważ nie wiedziałam, czy znajdę odbiorców. Mamy, jako społeczeństwo, wyprane mózginie interesujemy się życiem kogoś z niepełnosprawnością. Na jej blogu, Mafufactured 1987, znajdują się zarówno posty o projektach modowych Mercado, jak i informacje dotyczące jej kariery w świecie modelingu. Poprzez swój blog i media społecznościowe promuje w branży modowej różnorodność.

Byłam zszkowana, że nie spotkałam w branży nikogo takiego jak ja, powiedziała w wywiadzie dla Vogue. Dlatego dziwi mnie, kiedy ludzie, zwłaszcza dziewczęta, mówią mi, że jestem ich wzorem. Lubię takie słowa, schlebiają mi; odbieram to bardzo osobiście, ponieważ pamiętam, że kiedy dorastałam, nie miałam nikogo, na kim mogłabym się wzorować. Mercado napisała na Twitterze, że odkąd zdjęcia z kolekcji Beyonce ujrzały światło dzienne, odzew ze strony prasy jest niewiarygodny. Wykorzystała to, żeby poruszyć jeszcze jedną kwestię. Nawiązując się do sformułowania przykuty do wózka inwalidzkiego (wheelchair-bound), które dla wielu ludzi z niepełnosprawnością jest obraźliwe, napisała: Może spróbujmy zrobić coś z ograniczeniami naszego słownika (word bound)?

 

Tłumaczenie: Agnieszka Wojtczyk

Korekta: Anna Hoss

Polskie przebłyski i płomienie feministyczne 2015

Choć wokół wiele przygnębiających doniesień medialnych, nie poddawajmy się beznadziei i w ferworze walki nie zapominajmy, o tym co się dzieje dobrego i rozwijającego. A także pięknego.

A przez cały 2015 rok zdarzyło się wiele.

Oto subiektywny przegląd feministycznych wydarzeń mijającego roku.

 

1. Tabletka ellaOne dostępna bez recepty

Tak, tak, przyszłość „tabletki po” stoi pod znakiem zapytania, ale póki co można kupić ją w aptece nie przejmując się receptami i00045O1LL3O5NVHQ-C116-F4 pośpiesznym umawianiem konsultacji ginekologicznych. EllaOne jest dostępna bez recepty teoretycznie od początku 2015 roku, praktycznie początkowo ciężko było ją nabyć ze względu na „wyczerpanie zapasów w hurtowniach” lub „nieprecyzyjne przepisy”, jednak z czasem sytuacja się ustabilizowała. W każdej z sześciu aptek w okolicy, w której mieszkam lek jest na stanie i można go zakupić bez żadnego problemu i klauzul sumienia, co uważam za pozytywny znak. Tabletka kosztuje ok. 100 – 130 zł, czyli sporo, choć porównywalnie z cenami w innych krajach europejskich (np. Francja 20 – 30 euro).

 

2. Pierwszy hostel dla osób LGBT

Jest oczywiste, ze kwestia praw kobiet jest szeroko powiązana z kwestią praw mniejszości seksualnych. Tym bardziej cieszy fakt, że powstał pierwszy w Polsce hostel dla osób LGBT – stworzyły go organizacje pozarządowe Stowarzyszenie Lambda Warszawa oraz Fundacja Trans-Fuzja. Schronienie jest przeznaczone dla osób nieheteronormatywnych, zagrożonych przemocą lub doświadczających przemocy ze względu na orientację seksualną lub tożsamość płciową i z tego powodu przymuszonych do opuszczenia dotychczasowego miejsca zamieszkania. Lokalizacja hostelu jest tajna, aby móc skorzystać z pomocy należy przejść ustaloną procedurę zgodnie z instrukcją na stronie internetowej Lambdy. Projekt jest realizowany w ramach programu Obywatele dla Demokracji, finansowanego z funduszy EOG.

 

 3. Ratyfikacja Konwencji Antyprzemocowej

Po długiej walce i działaniach środowiska feministycznego Prezydent Bronisław Komorowski podpisał ustawę o ratyfikacji Konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Wokół tej Konwencji, zwanej „antyprzemocową”, narosło tyle konfliktów i baśni, że stała się chyba jedynym tego rodzaju aktem prawnym, który zna każda Polka i każdy Polak. Oczywiście, w ogromnej części dyskusja służyła instrumentalnemu traktowaniu obywatelek/li i populizmowi, jednak szczęśliwie została w końcu implementowana do polskiego systemu prawa. Wpłynęło to między innymi na rozszerzenie definicji przemocy na przemoc ekonomiczną oraz umożliwieniem policji podejmowania interwencji jeszcze przed decyzją sądu.

 

4. Dron aborcyjny w Słubicach

27 czerwca z Frankfurtu nad Odrą do Słubic przyleciał dron z tabletkami wczesnoporonnymi. Akcja została przeprowadzona przez organizację Women on Waves, aby pokazać jak w tyle jesteśmy za innymi krajami europejskimi, których władze bardziej respektują prawa reprodukcyjne kobiet i zamanifestować niezgodę na tzw. „kompromis aborcyjny”. Wydarzenie zwróciło też uwagę, że w ogóle istnieją rozwiązania i można szukać pomocy i ją uzyskać. Moje ciało, moja sprawa!

 

00047XMBUKAQWD27-C317-F3

 

 5. Wystawa „Gender w Sztuce” w krakowskim MOCAKu

Po „Zbrodni w Sztuce” w 2014 roku, w krakowskim Muzeum Sztuki Współczesnej MOCAK od 15 maja do 27 września br. można było podziwiać wystawę „Gender w sztuce”. Miała ona charakter międzynarodowy, zaprezentowano prace 40 artystów/ek. Na ekspozycję składały się obrazy, zdjęcia, okładki czasopism, zabawy słowem, etiudy filmowe – niezwykła różnorodność perspektyw i wrażliwości. Ze strony MOCAKu: „Dążymy do tego, aby płeć przestała być produktem ideologicznym, a stała się indywidualną decyzją człowieka, najbliższą jego poczuciu identyfikacji.”

 

6. „Teoria King Konga” Virginie Despentes wydana w języku polskim

teoria king konga„Chcę zdobyć więcej, niż obiecano mi na starcie.” zadeklarowała Virginie Despentes w mocnym, kobiecym manifeście, jakim jest „Teoria King Konga” wydana przez nią w 2006 roku. Francuska pisarka operuje językiem bezkompromisowym, bezczelnym i jest to wspaniałe, tak bardzo nieprzystające do naszej polskiej pruderyjności. Despentes energicznie kompiluje własne doświadczenia, gwałt, prostytucję, przemyślenia na temat niedokończonej feministycznej rewolucji, zachowań kobiet i mężczyzn, porównanie sytuacji społecznych i ekonomicznych. Polska wersja książki została wydana przez Feminotekę przy wsparciu darczyńców/czyń i cieszy się niesłabnącym powodzeniem.

 

7. Najwyższy w historii odsetek kobiet w polskim Parlamencie

Co się dzieje w Sejmie każda/y widzi. Trzeba jednak przyznać, że jest pewną zmianą zaistnienie przywódczyń, co było widocznie spotach wyborczych, debatach i innych wydarzeniach związanych z kampanią wyborczą. Kobiety występowały w spotach jako osoby kompetentne, specjalistki i ekspertki. Mandat do Sejmu zdobyło 125 polityczek, co stanowi 27% wszystkich posłów i posłanek, najwyższy do tej pory odsetek wybranych kobiet. Posłanki reprezentują następujące ugrupowania polityczne: Prawo i Sprawiedliwość – 54, Platforma Obywatelska – 50, Nowoczesna – 12, Kukiz’15 – 6, Polskie Stronnictwo Ludowe – 3.

 

8. Joanna Jędrzejczyk pierwszą mistrzynią z Polski w UFC

Polska zawodniczka jest szześciokrotną Mistrzynią świata, czterokrotną Mistrzynią Europy oraz pięciokrotną mistrzynią Polski w muay tai. Jest także pierwszą Polką (spośród Polek i Polaków) w największej i najbardziej prestiżowej organizacji MMA na świecie – UFC. W marcu 2015 roku uzyskała mistrzostwo tej organizacji w wadze słomkowej pokonując Carlę Esparzę. Jak widać, nie ma czegoś takiego jak męskie czy kobiece sporty i to nie dżentelmeni torują nam drogę do osiągnięć na świecie. Brawo!

 

9. Spektakl „Gwałt. Głosy” w Teatrze Powszechnym1781070_10153142591551331_3442077600343038807_o

7, 8 i 9 grudnia w Teatrze Powszechnym miała miejsce magia. Warszawska publiczność przez trzy dni nagradzała owacjami na stojąco spektakl o przemocy seksualnej wobec kobiet. Przedstawienie w reżyserii Agnieszki Błońskiej było artystycznym wyrazem i przedłużeniem projektu Fundacji na rzecz Równości i Emancypacji STER, w którym badano skalę zjawiska przemocy seksualnej w Polsce i jej przejawy. Spośród 13 występujących kobiet, 3 stanowiły profesjonalne aktorki, które wspierały na scenie 10 działaczek / osób, które doświadczyły przemocy seksualnej. Scenariusz stanowił kompilację tekstu Sylwii Chutnik oraz tekstów aktorek powstałych w czasie prób. To pierwszy taki spektakl w Polsce, na granicy teatru społecznego i performance’u.

 

10. Premiera książki „Stryjeńska. Diabli nadali” pióra Angeliki Kuźniak

Całkiem niedawno, pod koniec roku miała miejsce oczekiwana premiera z dziedziny literatury. Wydawnictwo Czarne wydało książkę „Stryjeńska. Diabli nadali” pióra Angeliki Kuźniak, która niezwykle umiejętnie wprowadza czytelnika/czkę w świat barwnej postaci jaka była Zofia Stryjeńska. Wyrazisty język, talent, wyjątkowość, ciągłe udręki finansowe i rewelacje towarzyskie i rodzinne – to wszystko zostało ujęte w biografii malarki. „Bogini słowiańska” pozostaje jedną z najciekawszych postaci Dwudziestolecia Międzywojennego, przypominania o takich wspaniałych osobowościach nam trzeba. „Życie jest krótkie, co będę łbem trykać w mur.”

 

Tekst: Natalia Skoczylas

Feministyczne chwile 2015 roku, które zmieniły showbiznes

Autorki tekstu:  Melissa Silverstein, Inkoo Kang i Laura Berger

Rok 2015 to genderowy przełom w świecie kinematografii i telewizji. Debata publiczna na temat kobiet w Hollywood – zarówno aktorek pierwszoplanowych, jak i statystek – jest zupełnie gdzie indziej niż rok temu. Kobiety oraz niektórzy mężczyźni głośno protestują przeciw seksizmowi – jako nierówności wynagrodzeń, brak realnych możliwości dla reżyserek, homofobia, rasizm, ageizm w przemyśle rozrywkowym, w skali większej niż do tej pory. Przyłącza się coraz więcej głosów niezgody.

To był historycznie ważny rok dla kobiet. Jesteśmy w samym środku społecznego wstrząsu, wobec czego przedstawiamy znakomite feministyczne chwile mijającego roku i niektóre z najbardziej zapamiętanych ważnych dla nas momentów.

 

1. Wezwanie Patricii Arquette do równego wynagrodzenia dla kobiet i mężczyzn

Przejmując feministyczną pochodnię od Cate Blanchett (która mówiła na zeszłorocznym rozdaniu o pozytywnej zmianie płynącej ze zwiększeniu ilości kobiet w reprezentowaniu branży), laureatka Oscara w kategorii Aktorka Drugoplanowa za film „Boyhood”, Patricia Arquette, odbierając nagrodę wygłosiła mowę i wezwanie do równości praw, a co za tym idzie wynagrodzeń.

„Mówię do każdej kobiety, która urodziła dziecko, do każdej podatniczki i obywatelki, walczyłyśmy o równe prawa dla wszystkich innych”, mówiła Arquette. „Teraz jest nasz czas, czas by nareszcie nastały równe wynagrodzenia i równe prawa dla wszystkich kobiet w Stanach Zjednoczonych Ameryki!”. Tłum zawrzał, ale nikt nie zareagował tak entuzjastycznie jak Meryl Streep, która krzyczała „Tak! Tak! Tak!” podczas, gdy siedząca obok niej Jennifer Lopez biła brawo donośniej niż ktokolwiek na gali.

“Wiedziałam, że nierówność płacowa to ryzykowny temat jak na Oscary” napisała Arquette w eseju, ostatnio opublikowanym w “The Hollywood Reporter”. Tłumaczyła w nim “Jest cicha umowa, że nie powinno się poruszać tematów politycznych przy takich okazjach. Ale prawda jest taka, że kobiety nie mogą dłużej czekać. Musimy mówić o polityce.” Nic dodać, nic ująć. Ryzykowna decyzja Arquette była odważna i bardzo istotna. Aktorka uczyniła ze swojego wystąpienia z okazji przyjęcia nagrody Akademii Filmowej jedno z najbardziej przejmujących przemówień na imprezach filmowych wszech czasów.

 

2. Viola Davis pierwszą afroamerykańską aktorką, zwyciężczynią Emmy w kategorii Najlepsza Aktorka

“Jedyną rzeczą, która różni kobiety innego koloru skóry niż biały to brak możliwości”, Viola Davis zacytowała Harriet Tubman w swojej przemowie podczas odbierania nagrody Emmy. „Nie możesz wygrać w czymś co nie istnieje”. Aktorka znana z serial “Sposób na morderstwo” (oryg. “How to Get Away With Murder”) podziękowała następnie „osobom, które zdefiniowały na nowo co to znaczy być piękną, być sexy, być kobietą u władzy, być czarną. Oraz wszystkim od Taraji P. Henson i Kerry Washington, Halle Berry, Nicole Beharie, Meagan Goode, aż do Gabrielle Union i  im podobnym. Dziękuję za torowanie nam tej drogi.”

Co więcej, Davis nie była jedyną czarnoskórą zwyciężczynią tego wieczora. Statuetki zdobyły również Uzo Aduba (“Orange Is the New Black”), Regina King (“American Crime”) oraz serial „Bessie” w reżyserii Dee Rees.

 

3.“Chirurdzy” (oryg. “Grey’s Anatomy”) starzeją się jak wino

Seriale zazwyczaj nie zyskują na populaności wraz z kolejnymi latami, ale nie dotyczy to “Chirurgów”, którzy w emitowanym aktualnie 12ym sezonie stali sie jednym z najbardziej wyraźnych feministycznie seriali telewizyjnych. Ten medyczny tasiemiec zawsze prezentował zdecydowane postaci kobiece, ale w tym roku, twórczyni Shonda Rhimes podniosła poprzeczkę jeszcze wyżej. W serialu wprost jest podejmowany temat zarządzania szpitalem, a także poszczególnymi oddziałami przez kobiety, bohaterki dostają życiowe lekcje na temat nierówności płac, a także porusza problem ukrytego rasizmu w codziennych relacjach współpracowniczek. Rhimes potwierdza, dlaczego jest najbardziej wpływową kobietą w przemyśle telewizyjnym.

 

4. Wzrost popularności Amy Schumer

W tym roku, Amy Schumer awansowała na hollywodzką A-List. Dobre recenzje i wzrost popularności sprawiły, że film “Wykolejona”, w którym zagrała główną rolę, uplasował się na drugim miejscu w krajowym box office w pierwszym tygodniu po premierze. Film zarobił prawie 140 milionów dolarów na całym świecie przy budżecie 35 milionów dolarów.

Poza sukcesem na dużym ekranie, Schumer zgarnęła mnóstwo nagród Emmy i Peabody za swój program wyświetlany na Comedy Central, w którym rozprawia się z funkcjonującym w społeczeństwie obrazem idealnego ciała, kulturą gwałtu i seksizmem przy coraz bardziej wzrastającej oglądalności. Wystąpiła w specjalnym programie stand-up w HBO oraz jako pierwsza kobieta komiczka na Madison Square Garden. Nadchodzącym projektem Amy, (tworzonym przy współpracy ze swoją siostrą, producentką Kim Caramele) jest film, który przygotowuje razem z nową koleżanką i niezaprzeczenie wielką gwiazdą filmową Jennifer Lawrence. Wiadomo już, że będą grały siostry. Schumer i Caramele współpracują również przy innym projekcie: scenariuszu do komedii o relacji matka-córka, w którego produkcje będzie zaangażowany także Paul Feig.

 

 

5. “Sufrażystka” (oryg. „Suffragette”) jako kronika i racja herstorii

Wiemy dobrze, że w kinach brakuje historycznych postaci kobiecych. „Sufrażystka” opowiada o „zwykłych” Brytyjkach, które walczyły o prawa wyborcze i prawo równego traktowania. Nie było wcześniej bardziej feministycznego filmu, biorąc też pod uwagę cały kobiecy sztab, który nad nim pracował przez 10 lat. Panie włożyły ogromny wkład do filmowej herstorii.

 

6. Jennifer Lawrence ponad bycie lubianą postawiła powiedzenie głośno o tym, że zarabia mniej niż jej koledzy – mężczyźni

Jennifer Lawrence otrzymała Złotego Globa, nagrodę BAFTA oraz trzecią nominację do Oskara za rolę w filmie „American Hustle.” Produkcja, która została uznana przez krytykę za przereklamowaną, w dodatku zyskała niechcianą popularność, kiedy do mediów wyciekły dane z wytwórni Sony, z których wynika, że druga najmłodsza zdobywczyni Oskara w historii oraz pięciokrotnie nominowana do Oskara Amy Adams, otrzymały niższe wynagrodzenia niż ich koledzy z planu.

Rewelacje z Sony niechcący uczyniły z Lawrence twarz hollywoodzkiej dyskryminacji płacowej, o której aktorka milczała aż do października. W krótkim, emocjonalnym, ale spójnym tekście dla stworzonego przez Lenę Dunham newslettera Lenny, Lawrence powiedziała szczerze dlaczego nie walczyła o wyższą stawkę: A) nie potrzebowała tych pieniędzy, B) bała się bycia uznaną za „trudną” i „‘rozpieszczoną”. Uznała jednak, że to już koniec i nie obchodzi ją więcej by w „uroczy” sposób wyrażać opinię, by pozostać lubianą: „Pieprzyć to, nie sądzę bym kiedykolwiek pracowała dla człowieka, który spędza czas rozważając jakiego tonu głosu użyć, by zostać wysłuchanym. Jest po prostu wysłuchiwany.” Aktorka oznajmiła również, że ma ambicje reżyserskie.

 

7. Reprezentantki Hollywood podejmują temat nierówności w New York Times Magazine

W mijającym roku kobiety z Hollywood wreszcie przemówiły. Głosy kobiet, które przez lata ukrywały się pod szklanym sufitem kultury i biznesu, wybuchły z mocą, której już nie można zignorować. Kobiety reżyserki, a właściwie ich brak, są głównym tematem poruszanym w rozmowach z szefostwem wielkich wytwórni filmowych. The Hollywood Reporter przedstawił ranking 100 kobiet, który wpłynęły na szeroko pojęty przemysł rozrywkowy, nie ustawiając ich w kolejności. Kilka z doniesień medialnych rozgrzały dyskusję w sposób znaczący, jak na przykład tekst Jennifer Lawrence w Lenny na temat nierówności płac i następujący po nim artykuł Maureen Dowd w NY Times Magazine napisany na podstawie 6-miesięcznych badań. Oba głosy zostawiły niezmyty dowód istnienia zjawiska, zaznaczając moment zwrotny w debacie.

 

8. Jessica Chastain w eseju o sile filmów wyreżyserowanych przez kobiety

“Chciałabym mieć pewność, że wnoszę różnorodność do przemysłu filmowego” napisała Jessica Chastain w gościnnym artykule dla The Hollywood Reporter. Chastain już od dawna inspiruje do przełamywania przywilejów w Hollywood, zarówno przed kamerą, jak i w innych sytuacjach. Esej, który napisała to kolejny raz, kiedy wzywa do przemian w świecie rozrywki tym samym posuwając dyskusję naprzód. W artykule aktorka przekonuje, że „to nie płeć osoby reżyserującej jest czynnikiem decydującym o wartości filmu,” ale podkreśla, że nie chce, by kobiety reżyserki, z którymi pracuje wciąż musiały trwać w niezmiennej, dyskryminującej rzeczywistości. Znana i podziwiana gwiazda używa swojej sławy, by stanąć po stronie reżyserek i uzmysławiać społeczeństwu, ze nie mają one tych samych możliwości co męscy współpracownicy.

 

9. Barbie Ava DuVernay natychmiast znika ze sklepowych (wirtualnych) półek 

W kwietniu tego roku Firma Mattel zaprezentowała po raz pierwszy lalkę przedstawiającą Avę DuVernay, jako jedną z serii „Sheroes” (gra słów, „She” – ona, „Heros” – bohaterowie), którą [serię] opisała jako „kobiece bohaterki, które zainspirują dziewczynki, by przekraczać granice i poszerzać możliwości dla kobiet na całym świecie”. Pokaźna rzesza fanów/ek DuVernay’s  (141,000 obserwujących na Twitterze) przekonała Mattel do wyprodukowania miniaturowej podobizny reżyserki “Selmy”. Lalka została udostępniona w sprzedaży online w grudniu i wyprzedana w 17 minut.

Barbie ma zasłużenie złą reputację za propagowanie nierealistycznych standardów piękna, więc cudownie, że firma zaczęła podziwiać kobiety za to co robią, a nie za to jak wyglądają. Teraz jest jasne, że uwiecznienie tworzącej historię reżyserki, było świetnym posunięciem biznesowym. Można mieć teraz nadzieję, że póki co limitowana edycja, znowu zagości w sprzedaży.

 

10. Jill Soloway zwraca uwagę na problemy osób transpłciowych w serialu „Transparent”

Nie ma osoby, która nie zakochałaby się w pierwszym sezonie serialu „Transparent.” Wypuszczony w grudniu sezon drugi sprawił, ze zachwyt krytyków/czek wzrósł jeszcze bardziej. Serial produkcji The Amazon, który koncentruje się wokół postaci tranpłciowego rodzica trójki dorosłych dzieci, został stworzony przez kobietę (Jill Soloway) i większości również wyreżyserowany.

Jil Soloway przyjmując nagrodę Emmy za reżyserię dziękowała swojemu „moppa” (gra językowa dla określenia transpłciowego rodzica od angielskich słów „mom” oraz „poppy”) za inspirację i przypomniała wszystkim, że osoby transpłciowe są wciąż dyskryminowane przez prawo w więcej niż 30u stanach USA. „Nic się nie zmienia”, powiedziała reżyserka, „Mamy problem z uznaniem praw obywatelskich osób transpłciowych”.

 

11. American Civil Liberties Union otwiera dochodzenie w sprawie dyskryminacji kobiet reżyserek

Dużą rolę w genderowym wstrząsie w Hollywood odegrał list wysłany przez ACLU (American Civil Liberties Union) do trzech rządowych agencji, w tym EEOC, z wezwaniem do zbadania „systemowej porażki w związku z brakiem zatrudnienia kobiet reżyserek”. Cała sprawa rozpoczęła się w 2013 roku, kiedy temat podjęła Maria Giese, kiedyś obiecująca reżyserka, która spędziła wiele lat słysząc odmowy, które wstrzymały możliwości kariery zawodowej. Nie tylko jej praca została udaremniona, ale to ona postanowiła coś z tym zrobić. Teraz, gdy EEOC rozpoczęło dochodzenie, 50 reżyserek zostało poproszonych o złożenie zeznań w celu zbadania istnienia stanowej lub państwowej dyskryminacji ze względu na płeć i wniesienia ewentualnych skarg. O ile koleżkowie trzęsący przemysłem filmowym jeszcze nie drżą ze strachu, można zauważyć, że sprawa idzie naprzód – dowiadujemy się coraz więcej o całej machinie nakręcającej przemysł rozrywkowy i hulającym tam seksizmie między innymi przez blogi jak Shit People Say to Women Directors. Być może żeńska część widowni przemyśli skierowanie wsparcia wobec filmów kręconych przez kobiety czy o kobietach.

 

12. Superheroski ugruntowują swoją pozycję na małym ekranie

Wciąż z niecierpliwością i poirytowaniem oczekujemy kobiet – superherosek na dużym ekranie, ale w tym roku, trzy heroski z komiksowych uniwersum wreszcie zadebiutowały w telewizji. „Supergirl” emitowana przez CBS stanowi najwiekszą premierę minionej jesieni. Krytyczka Sara Stewart chwali serial za za obnażanie “feministycznych konfliktów, a nie mięśni brzucha”. „Agent Carter” kanału ABC nie przedstawia kobiety o supermocy, ale niezwyklę ciekawą i zapadającą w pamięć postać Peggy, którą gra Hayley Atwell, która zachwyca bystrością i poczuciem sprawiedliwości. Ale naszą ulubioną tegoroczną propozycją serialową jest wychwalana przez krytyków/czki, wydana przez Netflix „Jessica Jones”. Nadużywającą alkoholu P.I. (Krysten Ritter) prędzej znajdziesz na liście gończym niż opakowaniu płatków. Twórczyni Melissa Rosenberg skonstruowała fascynujący klimat neo-noir z przemocą seksualną i domową w tle, w boleśnie znajomej rzeczywistości wszechobecnych oczekiwań mężczyzn wobec kobiet. To odważna nowa alternatywa dla zdominowanego przez mężczyzn świata komiksów i szeroko pojętej popkultury.

 

 

Źródło: Woman and Hollywood

Tłumaczenie: Natalia Skoczylas

To tylko dziewczynkarz

Nie sposób nie frustrować się, czytając historię seryjnego gwałciciela z Trójmiasta. Niełatwo zrozumieć wyrozumiałość policji, traktującej postępowania dotyczące jednego z najpoważniejszych przestępstw tak jakby chodziło o kradzież batonika. W istocie jednak wydaje się ona być częścią głębszego problemu. Problemu, przez który tego typu tragedie nie tylko będą się wydarzać, ale często nie doczekają się należytego ukarania.

Sprawę znamy z artykułu i jego zapowiedzi – warto zapoznać się z oboma tekstami. Dlaczego człowiek znany organom ścigania mógł tak długo praktykować tak paskudną działalność? Dlaczego trzeba było samobójstwa niewinnej dziewczyny, aby ktokolwiek zwrócił uwagę na kolejny już zgłoszony incydent?

Można mówić o układach, o państwie istniejącym teoretycznie, o porażce gimnazjów – wszystkie te teorie przewijają się w pojawiających się tu i ówdzie komentarzach. To wszystko są proste wyjaśnienia, z których nic jednak nie wynika. Podstawowym problemem wydaje się tutaj pewien rodzaj mentalności, przebijający się również w postawach ukazanych w materiale przedstawicieli policji. Z braku ładniejszej polskiej nazwy, wypada tutaj użyć terminu slut-shaming – przyczyn gwałtu upatruje się nie w postawie gwałciciela, lecz w zachowaniu czy ubiorze ofiary. Jeżeli nawet osoby stosujące tę retorykę podkreślają, że nie zależy im na zdejmowaniu winy ze sprawcy czynu – w istocie stosowana przez nich logika prowadzi do zdjęcia uwagi z osoby, która jest winna zaistnienia czynu. O ile bowiem możemy wyróżnić kilkanaście rodzajów gwałtów, wszystkie łączy jedno – wynikają one z niecnych intencji gwałciciela.

W tej sprawie mamy do czynienia z paroma wątkami, które są mieszane ze szkodą dla rozsądnej dyskusji. Po pierwsze – istnieje problem prostytucji nieletnich osób (głównie dziewczyn). Nie dysponujemy dokładnymi informacjami o okolicznościach każdego z tych przestępstw. Wiemy, że przynajmniej część ofiar weszła w kontakt z gwałcicielem podczas poszukiwania pracy niezwiązanej ze świadczeniem usług seksualnych, ale w jakiś sposób ocierającej się o “usługi towarzyskie”. Nie chcę tutaj oceniać ich wyborów. Przemysł czerpania zysków z kobiecej nagości jest moralnie naganny.

Podstawowym problemem jest jednak postawa osób, które za striptiz czy inne podobne rozrywki płacą. Dla młodej dziewczyny jest to często jedyna szansa na zarobienie w krótkim czasie przyzwoitych pieniędzy. Z oczywistych względów na wejście do tego biznesu bardziej narażone są dziewczyny z uboższych rodzin. Praca ta wiąże się z wieloma upokorzeniami, w tym z większą podatnością na przemoc seksualną – Jackson Katz odwołał się w “Paradoksie Macho” do sytuacji, w której sprawcy gwałtu wybrali swoją ofiarę d l a t e g o, że była striptizerką, co w ich oczach czyniło ją osobą, którą “nie żal” zgwałcić. Zło przemysłu wykorzystującego kobiecą nagość nie polega na samym epatowaniu nią – nie byłoby w nim niczego złego gdyby funkcjonował on, jak w przypadku tzw. chippendalesów, w atmosferze szacunku dla osoby wykonującej tego rodzaju uslugi i gdyby zawsze był to dla takiej osoby świadomy wybór, wynikający z pasji czy z wolnego wyboru, nie z konieczności zarabiania w jakikolwiek sposób (niezwykle trudno jest bowiem z tą branżą, zwłaszcza przy jej powiązaniach z gangsterskim półświatkiem, zerwać).

Można, oczywiście, skupiać się na obwinianiu dziewczyn wybierających tę ścieżkę. Szczególnie łatwo jest to robić osobom, które dostały od życia szansę rozwijania swoich pasji, i nie musiały nawet rozważać takich ścieżek kariery. Zbyt wiele jest jednak miejsc, z których – jak śpiewał Grabaż, “chłopaki zwykle idą do pierdla, dziewczyny na autostrady”. Pewnie, że szukanie pracy w takich miejscach jest problemem. Pewnie, że lepiej by było, gdyby osoby im bliskie w porę je zatrzymały. Podstawowym mechanizmem napędzającym ten biznes są jednak osoby zgłaszające popyt na tego typu usługi. I w tym kontekście należy również rozpatrywać zbrodnie popełniane przez te osoby.

Ze skupiania się na zachowaniu ofiar wynikają też konkretne konsekwencje. Dlaczego jedno z postępowań zostało umorzone ze względu na “wyzywający strój’ i “skłonność do zmyślania’ stwierdzonej u jednej z ofiar? Czy ktoś skupiał się na zachowaniu sprawcy i na jego skłonności do agresji seksualnej? Dlaczego w sprawie samobójstwa wątek gwałtu został niemalże zamieciony pod dywan, bo ofiara została uznana za galeriankę?

Problem prostytuowania się za słynne już dżinsy jest podobny do problemu z przemysłem erotyki – utrzymuje go przy życiu podłość mężczyzn korzystających z usług nieletnich dziewczyn. Poza tym, nawet jeżeli nastolatka uprawia taki styl życia, nie daje to nikomu prawa do przekroczenia stawianych przez nią granic. Tym bardziej przyzwoitego człowieka dosłownie mdli, kiedy czyta wypowiedź mecenasa gwałciciela, mówiącego o tym iż jego klient jest jedynie “dziewczynkarzem”, obficie przy tym korzystając z argumentacji z gatunku slut-shaming.

Ta sprawa nie musiała zakończyć się samobójstwem nastolatki. Ta sprawa nie musiała rozciągać się poza pierwszy stwierdzony incydent, który przy należytych staraniach ze strony służb powinien zakończyć się stanowczym ukaraniem sprawcy. W tej tragedii jak w kalejdoskopie przewijają się wszystkie problemy związane z brakiem rzetelnej edukacji na temat problematyki gwałtu. Niestety, do osób najmniej świadomych istoty tego zjawiska należą policjanci. Ile podobnych tragedii ma miejsce w całym kraju? Ile kobiet nie zgłosiło gwaltu obwiając się, że będą musiały tłumaczyć się z każdego kawałka materiału, jak na sobie miały, z każdej kropli alkoholu i z każdego spojrzenia rzuconego w czyimś kierunku? Ilu mężczyzn, uniesionych – podobnie jak ojciec niewinnej dziewczyny – gniewem siedzi w więzieniu za napaść na prawdziwego lub domniemanego sprawcę gwałtu? Ilu tym tragediom można było zapobiec, gdybyśmy traktowali gwałt tak, jak powinniśmy go traktować – jako jedno z najcięższych przestępstw?

***

autor – Michał Żakowski

Społeczeństwo strachu

Środa. Późny wieczór. Po koncercie wybrałyśmy się z koleżanką do zaprzyjaźnionego baru. Stoimy większą grupą na zewnątrz. W pewnym momencie przebiega obok nas chłopak, a za nim drugi, większy. Dogania pierwszego przy końcu bramy, na ulicy i zaczyna bić. Patrzą wszyscy, nikt nie reaguje, odruchowo biegnę za nimi. Nie wchodzę w środek, nie ma gestu Reytana, po prostu staję blisko i powtarzam, żeby przestał. W pewnym momencie zostaję odepchnięta, lecę na ścianę, a za mną wiązanka obelg. Między nas wchodzi mój kolega. Atmosfera jeszcze przez chwilę jest napięta, ale sytuacja się rozluźnia. Poza tym, że od znajomych słyszę: “Jesteś idiotką, ciesz się, że nie oberwałaś”.

Kilka dni później dowiedziałam się, że faktycznie mogłam zostać pobita. Co więcej, pobity mógł zostać również kolega, który stanął w mojej obronie, ale na szczęście jest barmanem i ochroniarze go znają. Bo agresorem był właśnie ochroniarz z knajpy obok. Głównym argumentem przeciwko mnie było to, że pobity chłopak dostał już w twarz w lokalu, z którego następnie go wyrzucono. Kiedy zapytałam, czy naprawdę jest to usprawiedliwieniem dla przemocy zwłaszcza, że ulica nie należy do terenu baru, a człowiek bijący drugiego w miejscu publicznym nie wypełnia “obowiązków służbowych”, usłyszałam tylko, że nic nie rozumiem. W takim razie rozumieć nie chcę.

Moja przyjaciółka całe wydarzenie skomentował tak: właśnie w ten sposób uczy się społeczeństwo, że nie warto reagować. Ma rację, ale zaczęłam się zastanawiać dlaczego tak jest i jedynym wytłumaczeniem, jakie przyszło mi do głowy był strach. Jesteśmy społeczeństwem, które sprawie wrażenie, jakby bez przerwy się czegoś bało. Boimy się, bo reakcja może spowodować, że stanie nam się krzywda fizyczna, co akurat łatwo wytłumaczyć instynktem samozachowawczym. Z drugiej strony, nawet w grupie, kiedy znamy napastnika, a także osobę atakowaną, nawet w sytuacji, kiedy nie trzeba podejmować walki, wystarczy krzyknąć, a jeszcze lepiej – zadzwonić na policję, najczęściej wybieramy bierność. Usprawiedliwiamy siebie i przemoc, oskarżamy tych, którzy się wyłamią. Strach, który doprowadza do zobojętnienia.

Ostatnio można dostrzec również inny rodzaj strachu, który opanował nasz kraj – ten, który nie powoduje bierności, tylko agresje. W większości wypadków słowną, ale niestety jestem przekonana, że prędzej czy później, w jakimś stopniu, przerodzi się również w fizyczną. Docierają do nas informacje o uchodźcach. Na Facebooku zawiązują się “obozy” – tych, którzy chcą pomóc, tych, którzy nie i tych, którzy wyśmiewają obydwie strony, wytykając braki w znajomości tematu. Szybko przestało chodzić o samych uchodźców – chodzi o zademonstrowanie swoich poglądów, zaprezentowanie siebie, promowanie swojej „prawdy” i kłótnie, które mają udowodnić, że inni się mylą. Jest rozgrywka polityczna, są emocje, jest okazja do “wykazania się” nawet dla zwykłych obywateli – tych samych, z których większość na co dzień z polityką nie chce mieć nic wspólnego, nie chodzi na wybory, ignoruje referendum… W każdym razie, często słyszy się o strachu. Przed odmiennością, przed zamieszkami, przed pozbawieniem polskich obywateli pracy, miejsc zamieszkania, pomocy społecznej. Strach przed nieznanym, oparty na stereotypach, braku rzetelnych informacji i wiedzy. Musimy martwić się o siebie, więc atakujemy „ich”, ale również siebie nawzajem.

Nie lubimy niczego, co jest inne i co może zaburzyć nasz porządek. Strach towarzyszy nam na każdym kroku i powoduje zamknięcie się na wszystko i wszystkich, którzy nie są z nami bezpośrednio związani. Wypowiadamy się głośno na tematy, o których za mało wiemy, obrażamy ludzi, widzimy tylko to, co dla nas wygodne. Pobłażamy przemocy, bo nie chcemy się narażać, ale też dlatego, że coraz częściej nie traktujemy jej poważnie. Uodparniamy się na krzywdę innych, nie chcemy uczyć się o tym, co obce, nie podejmujemy żadnego wysiłku. Rodzą się frustracja i nienawiść, które są następstwem naszych własnych braków, przez które musimy się bać. Zacierają się granice, wartości schodzą na dalszy plan, liczymy się tylko my i nasz spokój.

Smutne dla mnie jest to, że to nie pierwszy raz pisząc doszłam do takiej konkluzji. Kiedyś ktoś mnie zapytał, czy zdaje sobie sprawę z tego, że gdybym chociaż częściowo ignorowała takie rzeczy, to byłoby mi zdecydowanie łatwiej w życiu. Pytanie było retoryczne. Na swoim Facebooku na temat uchodźców do tej pory się nie wypowiedziałam – są sytuacje, które nie należą do czarno-białych i przy których warto zastanowić się dłużej, bo kiedy się to zrobi okazuje się, że nie ma jedynej słusznej prawdy, a podejmowanie tematów tak złożonych poprzez płytkie posty nie ma dla mnie sensu. To, na co nie chcę się godzić, to stereotypowe komentarze, agresja słowna, pospolite prostactwo i głupota. W pierwszej sprawie poddałam się i przestałam tłumaczyć znajomym moje zachowanie podczas bójki. Na szczęście są tacy, którzy rozumieli, a kolega, który mi pomógł nie miał pretensji, poprosił tylko, abym starała się ograniczyć ewentualne interwencje do miejsc i czasu, kiedy jest niedaleko. Przez chwilę rozmawialiśmy też o tym, co by się stało, gdyby w pewnym momencie odsunął się i powiedział: “OK, to ją uderz”. Kiedyś sama to przetestowałam – jeszcze nie znalazł się odważny, który podniósł by rękę na niewielką dziewczynę, ale szczerze przyznaję, że ciesze się, że tym razem tego nie sprawdziliśmy. Bo dobrze, żeby trochę strachu jednak w nas było – to gwarantuje przetrwanie. Zdecydowanie gorzej przedstawia się sytuacja, w której podświadomy strach towarzyszy nam wszędzie i determinuje nasze zachowania. Wtedy nie tylko nie będziemy potrafili bronić innych i mierzyć się z nieznanym, ale koniec końców nie będziemy wiedzieli nawet jak walczyć o siebie i i sprawy, które nas dotyczą, a paraliż skutecznie powstrzyma wszelki rozwój. Wciąż przestraszeni, wszyscy na szaro, robiąc to samo i razem tworząc obraz smutnego, nieporadnego społeczeństwa, którego orężami coraz częściej stają się agresja i nienawiść.

***

logo batory

 

Rozwój wolontariatu w fundacji Feminoteka jest możliwy dzięki dofinansowaniu rozwoju instytucjonalnego w ramach Programu Obywatele dla Demokracji finansowanego z Funduszy EOG.

autorka: Estera Prugar – studentka Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych, autorka bloga muzycznego Elvis Got Me Hooked; współpracuje z magazynem muzycznym „PRESTO. Prosto o muzyce klasycznej”. Feminizmu miała szczęście uczyć się w domu od dziecka.

Mężczyźni w sidłach patriarchatu / Przemysław Górecki

Patriarchat jest podstawową ramą modalną rzeczywistości społecznej, w której funkcjonują kobiety. Taka bezdyskusyjna teza nie budzi już oporu, nie jest źródłem polemiki, lecz punktem wyjścia każdej uświadomionej kulturowo refleksji. Jako struktura opresywna w stosunku do kobiet, patriarchalny układ sił jest oczywistą niesprawiedliwością, której efekty dostrzegane są nawet przez osoby sceptyczne wcielaniu w życie idei równościowych.

przemyslaw-goreckiPodmiotem patriarchalnego ucisku jest niesłusznie uprzywilejowany hegemon: mężczyzna; co jednak, jeśli przedmiotem okazuje się nie kobieta, a… inny mężczyzna? Oto kamyk rzucony na gładką taflę dyskursu mężczyzn usprawiedliwiających istniejącą nierówność w układzie sił „odwiecznym” porządkiem płci i, jednocześnie, kij wetknięty w mrowisko dyskusji kobiet oskarżających, zgodnie z prawami odpowiedzialności zbiorowej, wszystkich mężczyzn za reprodukowanie systemu represyjnych relacji.

Patriarchat usidlający mężczyzn to pojęcie umowne, określające problem rozumiany szerzej, niż przejawy męskiej dominacji i uciskający wpływ patriarchalnej dywidendy. To także wszelkie przejawy dyskryminacji mężczyzn w świecie specyficznie „andronormatywnym”, kulturowa presja związana z pożądanymi i wymaganymi wzorcami męskości, sztywność semantyczna samego terminu „męskość”, wpływ mizoandrii na komfortowe funkcjonowanie w społeczeństwie, konieczność konfrontacji ze stereotypami dotyczącymi mężczyzn czy choćby identyfikacji w ramach grupy, do której nie czuje się przynależności. Cała ta rozbudowana sieć problemów traktowana jest nawet przez środowiskowe, równościowe czy „proemancypacyjne” media jako fakt antropologiczny znajdujący się wciąż na marginesie rozważań o konflikcie na linii męsko-kobiecej. Wrażliwość genderowa mediów głównego nurtu, co nie zaskakuje, nie pozwala w ogóle na dostrzeżenie zjawiska. W pierwszej dekadzie XXI wieku termin „homofobia” wszedł do potocznego słownika publicystycznego, samo zjawisko zostało oswojone i przyjęte jako fakt, do którego należy się odnieść. Z „heteronormatywnością” wciąż jeszcze są pewne problemy, jednak zaczyna funkcjonować już jako swego rodzaju odpowiednik „patriarchatu” w sferze psychoseksualności. Co zaś z gotowością na nowe (choć stare jak płeć) zjawisko, które nie doczekało się nawet nośnej nazwy?

Raewyn Connell poświęciła wnikliwe studia zagadnieniom męskości, w obrębie których dokładnie opisała ich rodzaje. Z kilku grup najistotniejsze w kontekście problemu są tzw. męskości marginalizowane, do których zaliczają się wszyscy wykluczeni lub definiujący swoją męskość na sposób indywidualny. Powstają zawsze na marginesie męskości hegemonicznej, która jest mocą sprawczą patriarchatu i podstawowym podmiotem patriarchalnej dywidendy, z której (nawet nieświadomie!) korzystają wszyscy mężczyźni. Czy ci marginalizowani również? Mężczyzna-feminista jest trochę „antymężczyzną”, tak samo jak mężczyzna-homoseksualista czy mężczyzna-kastrat, wszyscy oni stanowią ów margines, na który wypychani są przez uosabiającego siłę i dominację hegemona. To właśnie oni zazwyczaj cierpią z powodu swojej podrzędnej pozycji, podporządkowania, szowinizmu, uprzedzenia i w konsekwencji dyskryminacji. Sami skazują się na usidlenie i pozycję wyrzutków, owych niechcianych odpadów patriarchatu, ponieważ nie spełniają podstawowych warunków bycia jego świadomą częścią: są pozbawieni oręża (może być nim karabin, może penis) nie uczestniczą w procesie prokreacji, podważają fallogocentryzm codziennej komunikacji, praktykują i postulują równouprawnienie relacji społecznych.

Poza sferą dyskursu naukowego kwestia męskości marginalizowanych niestety nie funkcjonuje. A przecież studia nad męskościami są tak ważnym i płodnym naukowo, społecznie i politycznie narzędziem analizy socjologicznej współczesności! Jarzmo patriarchatu prowadzi do realnych problemów i prawdziwych dramatów chłopców i mężczyzn pod każdą szerokością geograficzną.

W poświęconej zjawisku gwałtu książce Gwałt. Głos kobiet wobec społecznego tabu można przeczytać o makrostrategii trywializacji przemocy seksualnej: „polega [z kolei] na pomniejszaniu wagi problemu przemocy seksualnej, opisywaniu tego tematu w tonie humorystycznym”[1]. Mowa jest oczywiście o gwałcie „domyślnym”, a więc przejawie męskiej przemocy ukierunkowanej na kobiety. Kultura gwałtu jest tak dobrze zadomowiona w codzienności, że skandaliczne kamuflowanie dramatu próbami retorycznego usprawiedliwienia, wytłumaczenia i racjonalizacji przemocy seksualnej nie budzą powszechnego oporu, sprawiając niekiedy wrażenie tematu, który trzeba oswoić śmiechem – bo, przecież, jakoś trzeba sobie z nieznośnym poczuciem bycia policzonym w szeregi męskiej, brutalnej społeczności, poradzić. Wystarczy więc wyobrazić sobie, jak bardzo owo „pomniejszanie wagi problemu przemocy seksualnej” jest znaturalizowaną i oczywistą praktyką w przypadku gwałtów na mężczyznach, by dostrzec w nerwowym chichocie znamiona płaczu przez łzy. Problem molestowania oraz przemocy fizycznej i seksualnej na mężczyznach został przez media zwulgaryzowany i sprowadzony do prostackich „humorystycznych” replik na pamiętne hasło kampanii społecznej „Bo zupa była za słona”: „Bo nie miała orgazmu”. Wizerunek mężczyzny z podbitym okiem to dowód jego słabości i poddania się dominacji kobiety, najpewniej feministki. W konsekwencji, współczucie jest tu co najmniej równie „niemęskie” a próby poważnego podejścia do problemu stratą czasu w obliczu „prawdziwych problemów”. Zamiast godzić się z przegraną, warto spróbować przenieść punkt ciężkości na przemoc męsko-męską. I ta poddawana jest zazwyczaj rozmaitym klasyfikacjom unikającym uznania grupy wyjściowej „mężczyźni” za siłę sprawczą przemocy. To przemoc w stosunku do dzieci (gdy sprawcą jest ojciec), uczniów (nauczyciel), imigrantów („rdzenny” mieszkaniec), więźniów, żołnierzy czy podopiecznych domu poprawczego. Taka nazewnicza elastyczność pozwala ukryć patriarchalną wyższość i szowinizm jako podstawowe źródło nadużyć. Zgwałcony mężczyzna to tabu – informuje jeden z nagłówków nielicznych artykułów poświęconych kwestii gwałtów na mężczyznach. Co symptomatyczne, niemal wszystkie z nich precyzują, że teksty dotyczą „gwałtów heteroseksualnych”. Pomijając kwestię nierzetelności i nienaukowości (jaki związek ma orientacja psychoseksualna z homoerotycznym charakterem czynności seksualnej?), takie stereotypizujące pojęcie utrwala tylko kulturę gwałtu w jeszcze jednym kontekście – jako przyzwolenie na seksualne uprzedmiotowienie mężczyzn. Niewielka stosunkowo ilość przypadków w materiale dowodowym statystyk nie usprawiedliwia lekceważenia kwestii. Nie można jednak również czynić zbyt prostych analogii między mężczyzną a kobietą jako obiektem seksualnym i seksualnym podmiotem. W tej relacji nie istnieje zwyczajna, równościowa zależność odpowiedniości i nie będzie istnieć dopóty, dopóki w niepamięć odejdą wszystkie ślady wielowiekowych zbrodni patriarchalnego ucisku. Uprzedmiotowienie kobiety w pornografii jest aktem, który budzi sprzeciw i moralne obrzydzenie, ponieważ odsyła do najgorszych, niewolniczych skojarzeń, nasuwa skojarzenia z wyzyskiem i odwiecznym uprzedmiotawianiem kobiecego podmiotu przez mężczyznę-zdobywcę. Podobne uprzedmiotowienie mężczyzny traktowane jest jako – w zależności od homoerotycznego lub heteroerotycznego charakteru – apologia wyzwolenia i wolności gejowskiej seksualności dokonywana w duchu emancypacyjnej demonstracji siły i partnerskiej równości płci lub wyraz sadomasochistycznej rozkoszy będącej świadomym paktem zawieranym przez mężczyznę i kobietę – i przy okazji jeszcze niechybną, zasłużoną spłatę długu za nieustające wykorzystywanie kobiet. To z pewnością argumenty i kwestie wymagające gruntownego przemyślenia i rozsądnych polemik. Warto jednak te ramy argumentacyjne przyłożyć do zjawiska molestowania seksualnego i gwałtu. Czyż nie pasują do nich idealnie? Gdy, idąc dalej, wejść do klubu gejowskiego, problem staje się nierozwiązywalny. Molestowanie seksualne i gwałt stają się, cytując Michała Witkowskiego, „pojęciami z Polityki i Wprosta”, w żadnym wypadku zaś nie kategoriami opisującymi rzeczywistość. Dzieje się tak tylko dlatego, że tożsamość płciowa sprawcy i ofiary czynu jest jednakowa. To nie podmiot przestępstwa, lecz jego ofiara jest istotna: w przypadku, gdy jest nią kobieta, całość zaczyna funkcjonować w ramach powszechnej narracji ciemiężyciela i wykorzystanej. Podczas, gdy podsumowaniem prawno-obyczajowych dyskusji toczących się obecnie wokół problemu gwałtu na kobietach jest hasło „Tak znaczy tak” kładące nacisk na całkowicie dobrowolną i świadomą zgodę na zbliżenie, w przypadku gwałtu na mężczyznach dyskusja nie wyszła jeszcze nawet z podstawowego punktu „Nie znaczy nie”: „nie” nie istnieje, bo przecież mężczyzna zawsze chce „tak”! Dlaczego chwyt za pośladki, nakłonienie do seksu w darkroomie czy wszechobecne „żarciki rozładowujące napięcie seksualne” mogą spotkać się, w najgorszym wypadku, z pogardliwym i wyniosłym prychnięciem jeśli są skierowane do bywalców klubu gejowskiego, skoro takie same formy molestowania skierowane do bywalczyń klubów „straightowskich” z łatwością uznawane są za naganne przejawy kultury gwałtu? W końcu gej i kobieta to ten sam Inny[2]

Molestowanie seksualne to tylko jedna z problematycznych kwestii, które uwidaczniają się przy próbie „maskulinizacji” feministycznej troski o ofiary patriarchatu. Równie powszechną udręką jest wszechobecny seksizm jako punkt wyjścia strategii marketingowej. Seksualne uprzedmiotowienie kobiety w komercyjnych wizerunkach są wciąż jeszcze boleśnie rozpowszechnioną (rzekomą) dźwignią handlu. Eksponujące biust kobiet reklamujące myjnię samochodową czy przetwory spożywcze budzą większy opór, niż umięśniony polski hydraulik w naznaczonej seksualnością pozie (dlaczego nie półnagi?!) – dzieje się tak głównie z powodu niezmiernie rzadkich przypadków funkcjonalizowania męskiego ciała w przestrzeni publicznej w stosunku do przeraźliwej powszechności ciała kobiecego traktowanego jako estetyczny element kampanii reklamowych. Takie wykorzystywanie kobiet jest jednak niechlubnym medalem, który ma swoją drugą, wciąż zbyt rzadko dostrzeganą stronę: jest obraźliwym także dla mężczyzn sygnałem, że wystarczą niewymagające seksualne komunikaty, by zachęcić ich do jakiejkolwiek opcji. W prostym przełożeniu, punktem wyjścia dla takiego mechanizmu jest uznanie, że dla każdego mężczyzny najlepszym „wabikiem” jest kobiece ciało. Każde podejmowane na zasadzie analogii próby zbicia interesu na kobiecym „elektoracie” kończyły się kpiną i humorystycznym napiętnowaniem – wystarczy wspomnieć niechlubny przypadek reklamy „Siedzę na koniu…”. „Komercyjna” odsłona męskiej cielesności jest niemal zawsze równie doskonała, co obiegowa medialna cielesność kobieca – kult dużego biustu i młodości zastępuje apoteoza umięśnionej sylwetki i wiecznej seksualnej gotowości, której symbolem najlepiej, by była nieustająca erekcja. Wszak mężczyzna to wieczny zdobywca, a ilość jego zdobyczy musi być imponująca – nigdy hańbiąca.

W popularnej opowieści o złych i nieprawdziwych wzorcach wizerunku kobiety i ich szkodliwym wpływie na zdrowie psychiczne dziewczynek czasem tylko można znaleźć będącą wypełnieniem kronikarskiego obowiązku wzmiankę, że problem dotyczy w bardzo niewielkim stopniu także chłopców. Co jednak z tym „niewielkim stopniem”, zwykle bardzo wrażliwym, który poszukując wiedzy o anoreksji,  bulimii czy depresji trafia na informację zwrotną, według której to typowo „kobiecy” problem, znajduje rady ściśle powiązane ze specyfiką „kobiecej” biologii i fizjologii i zyskuje dojmujące poczucie bycia błędem statystycznym?[3] Chce się powiedzieć: witaj w świecie kobiet, w rzeczywistości, w której my – kobiety – najliczniejsze błędy statystyczne – dostajemy komunikaty pisane w formie męskoosobowej, jesteśmy „pracownikami”, „nauczycielami”, „pacjentami” a wiedzę o seksualności czerpać musimy z męskocentrycznych poradników informujących, że kobieca przyjemność jest tylko rzadkim produktem ubocznym mechanizmu dostarczania rozkoszy mężczyźnie. Zdecydowanie lepiej byłoby jednak, gdyby dążność do równości skupiała się równocześnie na niwelowaniu fallogocentryzmu i „odkobiecaniu” problemów, z którymi identyfikować mogą się także mężczyźni, wszak każde z tych działań to równie stanowcze sprzeciwianie się płciowym stereotypom.

Ten krótki paramanifest jest wymierzony przeciwko szeroko rozumianej marginalizacji problemów mężczyzn jako potencjalnych lub bardzo realnych ofiar patriarchatu. Patriarchatu, który jest bronią obosieczną – przykre jest jednak to, że w tym przypadku giną od niej ci, którzy nią nie władają.

[1] Zofia Nawrocka, Gwałt. Głos kobiet wobec społecznego tabu, Warszawa 2013, s. 71.

[2] Jacek Kochanowski udowadnia, że gej nie jest mężczyzną: „Geje nie posiadają żadnej płci. Żadnej z nich nie mogą bowiem zrealizować w sobie w sposób konsekwentny, skończony, ostateczny i zgodny z normą”. (Gender. Konteksty, red. M. Radkiewicz, Kraków 2004, s. 110).

[3] Lub bohaterem literackim – warto dostrzegać te rzadkie przejawy, gdy literatura problematyzuje temat męskiej depresji (np. Kobieta i mężczyźni Manueli Gretkowskiej).

 

***

Przemysław Górecki – Absolwent podyplomowych studiów gender studies w IBL PAN, student Instytutu Filologii Polskiej UAM. Członek redakcji „Pro Arte Online”, „Biuletynu Polonistycznego” IBL PAN i czasopisma społeczno-kulturalnego „Replika”, związany m.in. z Krytyką Polityczną i Kampanią Przeciw Homofobii.

logo batory

 

Rozwój wolontariatu w fundacji Feminoteka jest możliwy dzięki dofinansowaniu rozwoju instytucjonalnego w ramach Programu Obywatele dla Demokracji finansowanego z Funduszy EOG

Ochrona przed molestowaniem w miejscu pracy – przewodnik obrazkowy

Ofiary molestowania w miejscu pracy nadal nie są należycie chronione przez polskie prawo. O propozycjach zmian opowiadała niedawno na spotkaniu w Fundacji Feminoteka wicemarszałkini Sejmu i niezrzeszona posłanka, Wanda Nowicka.

Nasza wolontariuszka, Ola Gocławska, przygotowała ilustracje przybliżające nam problemy związane z aktualnym stanem prawnym. Nam się podobają, więc polecamy! 🙂

 

grzyb

 

napad

 

pielęgniarka

 

pielenie grządek

 

autorka rysunków: Ola Gocławska – doktorantka UW, iberystka, aktualny zakres badań: gender i tożsamość w literaturze krajów hiszpańskojęzycznych

logo batory

Rozwój wolontariatu w fundacji Feminoteka jest możliwy dzięki dofinansowaniu rozwoju instytucjonalnego w ramach Programu Obywatele dla Demokracji finansowanego z Funduszy EOG.

Bądźmy aktywne – nie tylko w internecie | felieton Estery Prugar

– Powinno się wprowadzić regulacje dotyczące sklepów z alkoholem, jak w Szwecji…

– Wiesz co, może najpierw spróbujmy brać z nich przykład w innych dziedzinach, jak in-vitro czy aborcja…

– Zapomnij, niemożliwe. Ale z tymi sklepami, to u nich jest tak…

Szczerze przyznaję, że nie do końca pamiętam, jak to z tymi sklepami jest, ale na pewno lepiej niż w Polsce.

Jakiś czas zastanawiałam się nad przebiegiem przytoczonej wymiany zdań. Z jednej strony poczułam się jak dziecko uciszane podczas „rozmowy dorosłych”, a z drugiej odniosłam przykre wrażenie, że mój znajomy naprawdę wyżej stawia kwestię sprzedaży napojów wysokoprocentowych, niż polityki społecznej. Później pojawiło się równie smutne zrozumienie, że o „monopolowych” rozmawia się po prostu łatwiej. Zresztą, kto nie stosował tej niepisanej zasady, np. na portalach społecznościowych: „To jest złe, z tym się nie zgadzam, tak nie powinno być i ktoś powinien o tym mówić, coś z tym zrobić…”ktoś, ale niekoniecznie ja. Bo nie ma sensu prowokować czy się narażać, można po prostu poczekać, a inni na pewno napiszą. Wtedy mogę skomentować, a najlepiej po prostu polubić komentarz, który będzie najbliższy naszej opinii. „Wilk syty i owca cała” – głos został zabrany, ale to nie my musimy się tłumaczyć.

Niedawno napisałam post z komentarzem do artykułu o nowym projekcie ustawy antyaborcyjnej, która w swoim absurdzie zakłada „gwarancję życia dla każdego człowieka”, a jednocześnie odmawia kobiecie prawa do usunięcia ciąży, która zagraża jej życiu i zdrowiu. Przekonałam się, że głośne mówienie o swoich poglądach faktycznie nie jest ani łatwe, ani przyjemne. Musiałam zmierzyć się nie tylko z mniej lub bardziej merytorycznymi komentarzami wyrażanymi prywatnie, ale również z tymi publicznymi, gdzie poza ignorancją, przede wszystkim pojawił się brak umiejętności czytania ze zrozumieniem.

„Większość ludzi nie czyta tego, co komentuje, ani tego, co sami piszą” – w wielu przypadkach jest to prawda, ale z drugą częścią tej myśli, która mówi o tym, że w związku z tym nie warto z nimi rozmawiać, nie chce się zgodzić. Jak naprawić coś, o czym tyle osób chce milczeć? Jak przekonać lub walczyć z tymi, którzy niczym bogowie lub posłańcy jednego Boga, dają sobie prawo decydowania o cudzym życiu? Jak zamknąć usta tym, którzy brutalny gwałt tłumaczą brakiem świadomości po alkoholu, a wyrok w zawieszeniu usprawiedliwiają prawdopodobieństwem, że sprawca więcej już swojego uczynku nie powtórzy? Jak pomóc zgwałconym kobietom, które przechodzą przez piekło i muszą udowadniać, że to one są ofiarami? Jak wytłumaczyć czy wyedukować tych, którzy in-vitro nazywają metodą produkowania mutantów? Jak zrobić chociaż jedną z tych rzeczy milcząc? Nie pomoże też zbywanie tematu, wynajdowanie problemów zastępczych czy głupawe żarty budowane na idiotycznych stereotypach.

Po wyborach podniosła się wrzawa i odezwały głosy niedowierzania, że „ktoś” mógł wybrać takie prezydenta. Nie „ktoś” – naród, a dokładniej ta jego część, która wypełniła swój obywatelski obowiązek, bo poszła do urn i oddała głos. Nie zasłaniając się tym, że nie ma dla nich kandydata, że nie interesują się polityką, że nic ich to nie obchodzi. Jeżeli nie ma kandydata, to można oddać pusty głos, bo frekwencja dobitnie pokazała, że ogromna część społeczeństwa po prostu postanowiła się nie wypowiedzieć. Z jakiego zatem powodu zgłasza zażalenia? Pod projektem ustawy, o której wspominałam, zebrano kilkaset tysięcy podpisów. Kilkaset tysięcy obywateli tego kraju, którzy poparli coś, co dla mnie osobiście jest chore, patologiczne i nie jestem w stanie zrozumieć ich decyzji, ale nie zmienia to faktu, że ci ludzie zabrali głos. Nie tylko poprzez komentowanie i „lajki”, ale w sposób, który może mieć faktyczny wpływ na rzeczywistość. Nie rozumiem, jak można bez żenady przyznawać się do tego, że przestrzeń publiczna czy polityczna nie leży w kręgu czyichś zainteresowań. Dlaczego „modna” stała się ignorancja i absolutny brak poglądów, sprecyzowanych bardziej niż na potrzeby rozmowy „przy piwie”. Jak można narzekać i wyśmiewać to, co dzieje się wokół, nie robiąc zupełnie nic, żeby to zmienić, a ważne tematy wyrzucać ze swojej świadomości, bo jak czegoś nie widać, to tego nie ma.

Rozmawiając z osobami starszymi ode mnie często słyszę, że już nie mają siły, że już im się nie chce, że wierzyli, że do tego czasu przynajmniej kilka kwestii będzie w kraju uporządkowanych. Jest w tym jakaś rezygnacja, którą pogłębia fakt, że tak niewielu ludzi z młodszych pokoleń jest zainteresowanych walką o własną sprawę. Mówiąc o swoim i bliskich mojemu rocznikach, wśród ludzi, których znam, chociaż nie jest to przyjemne, nie mogę nie zauważyć rozmemłania, degradacji wartości, niechęci do angażowania się w cokolwiek, co nas bezpośrednio nie dotyczy oraz absolutnej nieumiejętności solidaryzowania się i jednoczenia. Jak mantra powtarzane „Przecież to i tak nic nie da, przecież i tak nic się nie zmieni”. Drugie w kolejności jest mylne przekonanie, że nas to nie dotyczy – nie dotyczy póki się nie przytrafi, a wtedy pojawi się rozżalenie, bezsilność i trochę spóźniona wola walki. Walcząc o prawo do aborcji, mam szczerą nadzieję, że nigdy nie będę musiała z niego korzystać. Pisząc o sytuacji ofiar gwałtów i nagłaśniając to, przez co muszą przechodzić, a ich oprawcy nie ponoszą za swoje czyny praktycznie żadnych konsekwencji, nigdy nie chciałabym musieć się z tym zmierzyć. Ale jeżeli nie będziemy pomagać tym, którzy są krzywdzeni teraz, to kto pomoże nam, jeśli będziemy tego potrzebować?

Usprawiedliwianie się tym, że przestrzeń, w której funkcjonujemy jest ułomna i zepsuta do tego stopnia, że nie ma sensu się babrać przy próbach jej naprawiania, co najwyżej raz na jakiś czas wygłosić szyderczy komentarz, jest szczytem głupoty. Przy każdym meczu reprezentacji Polski w piłkę nożną mój Facebook od góry do dołu wypełnia się najpierw zagrzewaniem do walki, później relacjami z gry, a na koniec najczęściej falą żalu lub wzajemnego pocieszania się po przegranej, raz na jakiś czas euforią po wygranej. Nie ma się co oszukiwać, że polska drużyna głównie przegrywa, a mimo to tysiące ludzi wciąż angażuje się w kibicowanie. Część zna zasady gry, niektórzy niekoniecznie, ale wiedzą po czyjej stronie stoją. Oczywiście nie wymaga to merytorycznego przygotowania do dyskusji lub posiadania argumentów, a wystarczą koszulki, szaliki czy pomalowane twarze, ale w przeciwieństwie do sytuacji na boisku, w polityce widzowie-obywatele są w stanie dokonać zmian i przyłączyć się do gry, niekoniecznie należąc do którejś z drużyn. Więc dlaczego z takim zaangażowaniem chcemy używać swojego głosu w sytuacjach, w których niczego on nie zmieni, a tak bardzo boimy się odezwać w sprawach, gdzie może mieć znaczenie?

***

Autorka tekstu: Estera Prugar – studentka Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych, autorka bloga muzycznego Elvis Got Me Hooked; współpracuje z magazynem muzycznym „PRESTO. Prosto o muzyce klasycznej”. Feminizmu miała szczęście uczyć w domu od dziecka.

logo batory

Rozwój wolontariatu w fundacji Feminoteka jest możliwy dzięki dofinansowaniu rozwoju instytucjonalnego w ramach Programu Obywatele dla Demokracji finansowanego z Funduszy EOG.

W jaki sposób “premia dla żony”, którą wypłaca mi mój mąż sprawia, że jestem lepszą mamą

To okropne, że muszę zacząć ten artykuł od wyjaśnienia, że moja córka jest najpiękniejszym darem i największą radością jaką dostałam od życia.

Tekst: Polly Phillips

Niestety ogromna fala krytyki, która spadła na mnie po opublikowaniu artykułu, w którym dumnie ogłaszam, że mój mąż płaci mi „premie dla żony” za to, że zostaję w domu i opiekuję się naszą córką, spowodowała, że takie wyjaśnienie było konieczne.

Teraz opowiem wam, czemu mimo przeogromnej miłości jaką czuję do mojej córki, nadal potrzebuję finansowej motywacji do opiekowania się nią. I wierzę, że czyni mnie to lepszym rodzicem.

q

Świadomość, że z końcem roku czeka mnie materialne wynagrodzenie daje mi poczucie bezpieczeństwa i spokoju, szczególnie w momentach, gdy rozhisteryzowany brzdąc nagle, nie wiadomo dlaczego, postanawia ubrać się w swoje śniadanie, zamiast je zjeść.

I podczas gdy oglądanie, jak moja córka się rozwija, jest cudowne, to codzienna harówka może naprawdę dać ci w kość, bo przecież cały dzień spędzasz na spełnianiu jej kaprysów i zachcianek, za które jej ubogie słownictwo nie pozwala nawet powiedzieć „dobra robota mamo” albo „dzięki”.

Może obraz mojej osoby jako kogoś, która spodziewa się wszędzie nagrody nie jest zbyt uroczy, ale myślę, że nie tylko ja jestem w takiej sytuacji. Przecież wszyscy lubimy być nagradzani i chwaleniu, gdy zrobimy coś dobrze, prawda?

Moja córka była bardzo wyczekiwanym dzieckiem, po urodzeniu martwych bliźniaków bardzo długo musieliśmy się o nią starać.

w

Mimo tragedii, która towarzyszyła nam cały czas, gdy czekaliśmy na naszą córeczkę, dopiero w momencie, gdy przywieźliśmy ją do domu, zdałam sobie sprawę, jak słabo jestem przygotowana do tego, co mnie czeka, zresztą jak wiele innych kobiet w początkach swojego macierzyństwa.

Bardzo często matki mówią o tym, jak potrafiły godzinami wpatrywać się w swoje nowonarodzone maleństwo – ja do nich nie należałam.

Gdy tylko doszłam do siebie (podczas porodu straciłam prawie 9,5 litra krwi, co sprawiło, że poważnie zaczęliśmy zastanawiać się nad „bonusem dla żony”), z tego wszystkiego prawie chodziłam po ścianach.

Dni spędzałam według grafika karmienia i spania, i największym moim wyzwaniem było to, ile tur prania uda mi się wstawić, podczas gdy moją córka spała – jeśli w ogóle spała.

Jak większość ludzi, wiem, co to znaczy wykonywać nudną pracę, miałam takie w przeszłości, ale nawet w najnudniejszym biurze coś się dzieje, są rozmowy, kontakty z ludźmi. Spędzając dni z moją córką w domu czułam się bardzo samotna.

Mąż Polly rozumie, że jego żona potrzebuje dodatkowej motywacji

Jednak oboje z mężem stwierdziliśmy, że moja uwaga jest bardzo potrzebna naszej malutkiej córce i na szczęście byliśmy w tak komfortowej sytuacji, że mogliśmy sobie na to pozwolić.

Bardzo wcześnie straciłam moją mamę, więc tym bardziej wiedziałam, jak ważne jest to, aby została w domu, mimo że czasem prawie nie dawałam rady. Nie oczekuję, że komuś będzie mnie żal – sama podejmowałam decyzje w swoim życiu i zawsze byłam szczęśliwa, że mogę to robić samodzielnie. Uważam po prostu, że jestem bardziej szczera niż większość ludzi, bo przyznaję się, że nie zawsze cieszę się z roli, którą sobie wybrałam

Zanim zostałam matką, byłam całkiem dobrą brokerką ubezpieczeniową i pewnie dlatego brakowało mi tej zaciętej rywalizacji oraz stymulacji, jaką daje rozmowa z dorosłymi (od pogawędek przy kawie do spotkań zarządu). Nie mam zamiaru kłamać; tęskniłam także za pieniędzmi.
Sporo zarabiałam i korzystałam z wolności, jaką to daje –  wyjeżdżałam na drogie wakacje i robiłam częste wypady na zakupy. Gdy rzuciłam pracę, aby przeprowadzić się za granicę, gdzie mój mąż dostał awans, a potem poświęcić się trudom starania się o dziecko, mój mąż jasno powiedział mi, że jego konto należy teraz także do mnie i śmiało mogę korzystać z niego jak tylko mi się podoba.

Nie miałam żadnego problemu z tym, aby korzystać ze wspólnego konta, jednak dziwnie bym się czuła, gdybym miała z niego opłacać kolejną parę butów czy torebkę, co w ogóle mi nie przeszkadzało, gdy miałam swoje pieniądze.

Mimo, że wiedziałam, że mój mąż nie miałby nic przeciwko, abym sprawiała sobie takie przyjemności, to jednak opłacanie moich małych szaleństw z konta, którego głównym przeznaczeniem były zakupy dla naszej rodziny, wydawało mi się zbyt nieodpowiedzialne.
Pewnego dnia, żona jednego z kolegów mojego męża, zapytała mnie, co dostaję jako „dodatkowe wynagrodzenie” i wyznała, że duża część jej kolekcji torebek, to prezenty od męża, które dostaje na koniec każdego roku finansowego. To właśnie wtedy zaczęłam myśleć o pieniężnym wynagrodzeniu dla siebie.
Pomyślałam sobie, że dzięki mojej pracy w domu odciążam mojego męża, który może bardziej skupić się na swojej karierze, więc bezpośrednio przyczyniam się do jego wyników. I gdy jego szef przyznaje mu coroczną premię za dobrze wykonaną pracę, czy ja również nie powinnam takiej dostać za swój wysiłek? Reszta naszych dochodów była dzielona po równo, więc dlaczego nie mogłoby być tak z premią?

Mojemu mężowi od razu spodobał się ten pomysł i stwierdził nawet, że cieszy się, że istnieje jakiś nieprotekcjonalny sposób docenienia tego, jak trudne jest zostanie w domu, aby poświecić się dzieciom, podczas gdy twój współmałżonek codziennie wychodzi do pracy. To on zaproponował, abyśmy przeznaczyli po 20% z jego rocznej premii dla każdego z nas, a resztę zatrzymali w banku.
Pomimo, że zostałam oskarżona przez niektórych o zdradę mojej płci i cofnięcie feminizmu do lat 50tych, to głęboko wierzę w to, że równe współdzielenie korzyści, które daje jego kariera, pokazuje jak bardzo mój mąż ceni mnie jako matkę i docenia poświęcenie, którego dokonuję zostając w domu z dzieckiem.
Oddając  mi części swojej premii, mój mąż nie traktuje mnie protekcjonalnie i nie wypłaca mi nagrody za bycie „dobrą żonką”, tylko dokonuje zwykłego podziału dochodów.

Ponieważ mój bonus zależy od wysokości jego premii, nie widzę, jak można postrzegać to jako patriarchalne ocenianie mojej – często wątpliwej – jakości pracy w domu. Ani ja ani on nie mamy wpływu na wysokość jego rocznej premii – jest ona zależna od pracodawcy i sytuacji na rynku.
f

Może to było naiwne z mojej strony, ale byłam zszokowana ilością zjadliwej krytyki naszego rozwiązania.

Oprócz wielu uwłaczających uwag na temat mojego wyglądu, ludzie oskarżali mnie także o bycie zwykłą naciągarą.

Według mnie istnieje również inny ważny temat oprócz “bonusu dla żony”. Jako ktoś, kto miał na tyle szczęścia, aby móc zrezygnować z pracy, aby zająć się dzieckiem, jestem jednak finansowo zależna od mojego męża, bez względu na to czy mam prawo do współdzielenia jego premii. Z kolei, jeśli wróciłabym do pracy i zatrudniła kogoś do opieki nad moją córką, jestem pewna, że znalazłaby się taka grupa osób, której by to się nie spodobało, bo przecież nie powinnam zostawać matką, skoro potem mam zamiar płacić komuś za opiekę nad dzieckiem.

Macierzyństwo nauczyło mnie, że obojętnie, jak będziesz wychowywać swoje dzieci, zawsze znajdzie się ktoś, kto chętnie powie ci, że robisz to źle. Jestem zawiedziona ogromem ludzi, którzy wyciągnęli pochopne wnioski z mojej historii nazywając mnie materialistką albo egoistką, tylko na podstawie tego, w jaki sposób wydaję swoje pieniądze.

Jednak jestem przekonana, że daję swojej córce przykład kobiety, która jest kochana i doceniana przez swojego męża, i która mimo porzucenia pracy dla opieki nad dzieckiem, stara się stworzyć trochę finansowej niezależności dla siebie zanim wróci do pracy.

Oczywiście nie uważam, że jestem wyjątkowa i warta więcej niż każda inna żona – ale naprawdę uważam, że każdy/a, kto przedkłada potrzeby partnera/-ki nad swoje, zasługuje na wsparcie i uznanie dla roli, którą pełni.

Według mnie, właśnie to jest ważne w dobrym związku, a także w dobrym rodzicielstwie…

Źródło: uk.lifestyle.yahoo.com

Tłumaczenie: Agata Skowrońska – wolontariuszka Feminoteki.

logo batory

Rozwój wolontariatu w fundacji Feminoteka jest możliwy dzięki dofinansowaniu rozwoju instytucjonalnego w ramach Programu Obywatele dla Demokracji finansowanego z Funduszy EOG.

 

Kobiety, które nienawidzą kobiet

Kobiety, które nienawidzą kobiet

W piekle jest specjalne miejsce dla kobiet, które nie wspierają innych kobiet

Madelaine Albright

Jeden mnie zgwałcił. Dwa razy.

Jednak od początku. Pierwszy był ten, który, jak to się teraz modnie nazywa, molestował. Namawiał na seks i zdradę męża – tego, który dał się za mnie publicznie sponiewierać, który jest moim wsparciem, moim życiem….

Ten pierwszy zgwałcił mnie psychicznie, pomiatał mną i za nic miał moje „nie”. Pamiętam  te ohydne, śmierdzące przeżartym alkoholem i papierosami przymuszone pocałunki podpitego ratownika medycznego. Jego łapska na moim ciele, mój strach – co jeszcze mi zrobi?

Drugi bez skrupułów wykorzystał naiwność i chorobę. Zgwałcił, sponiewierał, rzucał jak dmuchaną lalką. Dwa razy pod rząd. To był gwałt numer 1. Fizyczny i psychiczny. Od niego się wszystko zaczęło. Tak. Pierwszego gwałtu dokonali mężczyźni.

Potem raz za razem następowały po sobie sytuacje, które wryły mi się w mózg i chcąc nie chcąc na zawsze pozostawią nieufność do własnej płci. Zaczęło się od razu, a właściwie jeszcze w trakcie tego wszystkiego. Po gwałcie,  tym pierwszym, chociaż wypierałam to, jak mogłam, podskórnie czułam, że już wtedy powinnam była zaufać mężczyźnie. Nie zrobiłam tego, poszłam do kobiety.

Zaczęło się od rozpaczliwego błagania o pomoc, gdy rzuciłam się z płaczem w ramiona organizatorki wyjazdu (jedynej, jak naiwnie sądziłam, pomocnej duszy na tym szkoleniu). Wydusiłam z siebie tak koszmarnie bezpośrednie, brutalne, zalane łzami słowa „on mnie zgwałcił”. Teraz, z perspektywy czasu, widzę to już jasno i klarownie. To spojrzenie, ten gest, uśmiech. Pseudo uspokajający, ale mówiący jednocześnie – nie podskakuj. Tu się o takich rzeczach głośno nie mówi. Nie lituj się nad sobą. Nie mów o tym nikomu. Nigdy nie zapomnę jej ciągłego powtarzania:  „Nie mów mężowi, bo będziesz miała kłopoty. Nie masz świadków. Ja nic nie wiem. To nie moja sprawa”. Odeszła, opuszczając mnie, pozwalając by tamten zgwałcił mnie raz jeszcze.

To był gwałt numer 2.  Od tego momentu przestałam wierzyć, że kobiety pomagają sobie w trudnych chwilach bez względu na wszystko. Gwałt na mojej naiwności i pragnieniu wiary, że potrafimy być ponad, bo jesteśmy jednej płci.

Kolejnym koszmarem była bezduszna  policjantka, która potraktowała mnie jak niechcianą, śmierdzącą osobę żebrzącą o kawałek chleba, człowieka, z którym trzeba się jak najszybciej pożegnać i zrobić wszystko, żeby już nie wrócił. Najprościej, według niej, było więc go obrazić, zniszczyć psychicznie, a na do widzenia oczernić i dać do zrozumienia, że nie wierzy się w ani jedno słowo, które powiedział. Pewnie przyszedł okraść, a ten kawałek chleba, te łzy i marny wygląd, wszystko było świetną teatralną grą.

To, jak mnie potraktowała przesłuchująca, wpisuje się w opowieści innych przesłuchiwanych po gwałcie kobiet. Chamskie odzywki, nieprzyjemny ton głosu, wmawianie nieprawdy, sugerowanie kłamstwa, przekręcanie słów… Wyliczać można by długo. Jednak fakt, iż mimo podania imienia i nazwiska sprawcy, a także świadków, ewidentnych uszkodzeń na ciele, sprawa została umorzona, przeraża najbardziej. Może zgwałcenie przez ratowników medycznych to coś, co niezbyt dobrze wygląda w statystykach? Może policja i pogotowie za bardzo „się lubią?” A może to tylko domysły zrozpaczonej, zgwałconej i sponiewieranej kobiety, która nie może zrozumieć, dlaczego jej sprawa została wyrzucona do kosza przez inną kobietę…. Kobietę, która jak nikt inny powinna rozumieć, jak potwornym czynem jest zmuszanie do zbliżeń intymnych. Przesłuchanie na policji i jego efekt był gwałtem numer 3. Sprawa się „odrodziła”  dzięki mężczyźnie – adwokatowi. Jednak musiała przejść przez prokuraturę, a w niej pracują kobiety. Tam również zostałam przesłuchana – kolejny raz, tym razem dwa dni pod rząd i okrutnie szczegółowo. Pani prokurator, owszem, miła, ale jej sympatia mało mnie interesowała, gdy okazało się, iż za moimi plecami porozumiała się ze sprawcami i w zamian za ich akceptację wyroku i uznanie ich winnymi zgodziła się nie na najniższy wymiar kary (za gwałt najniższa kara to dwa lata bezwzględnego więzienia wg Kodeksu Karnego), ale na śmieszne  „zawiasy”. Była z siebie dumna, bo zakończyła sprawę? Niczym paw rozpościerając wokół siebie swój powab, epatując kobiecością w obcisłej bluzce i krótkiej spódnicy, obwieściła mi tę nowinę. Ta sama, która wcześniej pytała, czemu wtedy miałam buty na obcasach, jak krótką miałam spódnicę i czy na co dzień noszę biżuterię. Ta sama, która wmawiała mi, że będzie domagać się najwyższego wymiaru kary. Kobieta. Ładna, powabna, kłamliwa, zdradziecka. To oraz sposób, w jaki potraktowała mnie prokuratorka wraz ze swoją koleżanką, określając moją traumę „ekscesami”, był gwałtem numer 4. Gdy wychodziłam z jej pokoju, zaraz po tym, jak powiedziała, że moja sprawa jest zakończona, wpuściła do swojego „królestwa” inną petentkę. „Ta pani ma prawdziwy problem” – rzuciła w moją stronę, jakby moja tragedia nie warta była nazwaniem nawet „problemem”.

Adwokatka oskarżonych. Pamiętam jej krzyk, piskliwy i głośny. Nie mogę przypomnieć sobie już, za co i dlaczego. Wiem natomiast, że wciąż miała do mnie o coś pretensje i wyrażała to w wyjątkowo nieetyczny sposób. Oskarżała mnie o to, że byłam zbyt atrakcyjna, a później twierdziła, iż byłam tak brzydka, że nikt by mnie nie dotknął. Wyciągnęła moje zdjęcia sprzed lat, opluła moją osobę nazywając mnie (może nie wprost) prostytutką, która wyciąga pieniądze w zamian za m.in. pozowanie. Zapomniała tylko o jednym – wszystkie fotografie wykonywał mój mąż w ramach różnych artystycznych programów, czy też zleceń.  Próbowała godzić w moją wiarygodność, wyciągając fakty, które nie miały żadnego wpływu na sprawę. Wyrywała z kontekstu kawałki mojego życia przedstawiała je w sposób sugerujący, że byłam bardzo złą kobietą. Kobieta, chociaż adwokatka, broni gwałcicieli. Za pieniądze. Jednak czy czasami ważniejszy nie jest honor? Godność? Moralność? Gwałt numer 5. Ta kobieta moją przeszłość zmieniła w historię taniej prostytutki, złośliwej zdziry wyłudzającej pieniądze szantażem. Zgniotła mnie jak kawałek niepotrzebnego papierka i wyrzuciła na śmietnik.

Wreszcie, po ponad półtora roku prowadzenia sprawy i roku toczenia się jej w sądzie, doszło do ogłoszenia wyroku. Sędzia, znowu kobieta. Długo wyliczała zarzuty. Ohydne, wstrętne. Padały słowa – przymus, siła, podstęp, stosunek, obcowanie płciowe, zmuszanie do innych czynności seksualnych. Przedstawiła obraz całej sytuacji. Wreszcie to, co chciałam usłyszeć – WINNI. Moja ręka zaciśnięta w dłoni męża. Słyszę karę. Dwa lata. Ta ulga, że wreszcie znalazła się kobieta, która rozumie, jakim potwornym przestępstwem jest gwałt…. Nie trwała długo… „Karę zawieszam na lat 5” – nie słyszałam tych słów. Nie chciałam i nie mogłam…. Nie, nie możliwe – krzyczało we mnie wszystko. Ten, który molestował również dostał „zawiasy”. Pani sędzio. To jest gwałt numer 6.

Wszyscy, którzy od momentu gwałtu chcieli sprawę zatuszować, zamieść pod dywan, a mnie przekonać, że absolutnie nic się nie stało, byli w przeważającej części kobietami. Kobiety gwałcone są, będą, a mój przypadek nie jest niczym nadzwyczajnym – to od nich słyszałam. Jak to powiedziała (mniej więcej, dokładnych słów nie pamiętam) organizatorka międzynarodowego, poważnego szkolenia „chłopakowi się zachciało i tyle”. Miał prawo. Dyrektorka szpitala, tak chętnie udzielająca się w akcjach przeciwko przemocy, broniła gwałcicieli. „Wina leży po obydwu stronach” mówiła i nie zawiesiła współpracy z mężczyznami, którzy zmusili kobietę do potwornych rzeczy,  narażając jednocześnie inne na to samo. Kto wie, co działo się w karetkach pogotowia z nieprzytomnymi, atrakcyjnymi dziewczynami? Tego nie wiem. Nie oskarżam. Mogę się jedynie zastanawiać.

Zatrważający brak empatii towarzyszył mi od początku tej sprawy. Owszem, była cała masa przedstawicielek płci żeńskiej, które doskonale rozumiały moją sytuację, wszystkie jednak były na moim poziomie, co w praktyce oznaczało – nie mające dużej mocy sprawczej. Wsparły mnie cudowne przyjaciółki, koleżanki, kochająca matka, a również milcząca, ale zawsze gotowa do pomocy teściowa. Odezwała się też np. fantastyczna fundacja, która pomogła w napisaniu wniosku do sądu, który, mam nadzieję, wykorzystam. Jednak nie o nie tu chodzi, lecz o kobiety u władzy. Urzędniczki. Te, które decydują. Te, które mogły coś z moją sprawą zrobić, sprawców ukarać –  miały w oczach udawane współczucie, a w sercach lód. Z ich ust płynęły sprzeczne informacje, empatia mieszała się z bezdusznym upokorzeniem, po zwrocie „brutalny gwałt” równie łatwo padały słowa „ekscesy po zabawie”.  Dlaczego kobiety zawiodły tak bardzo? Boli mnie to, że kobiety posiadające jakikolwiek wpływ na sprawę – od organizatorki wyjazdu na sędzi kończąc –  nie miały chęci, siły, a może odwagi, by wyciągnąć do mnie pomocną dłoń. Wiem jednak, że  dużo „zwykłych” dziewczyn jest ze mną i wierzę mocno, iż będą tępić takie zachowania, jakie opisałam. Wierzę w fundacje, edukację i moc przekazu mediów. Może następnym razem kobieta, która będzie wydawała wyrok zastanowi się, co jest ważniejsze – sprawiedliwość, czy też udowadnianie na siłę, iż jest się neutralną, co w praktyce oznacza – bycie po stronie mężczyzn. Może wreszcie przestaną bagatelizować tragedie innych kobiet i zrozumieją, że wspieranie siebie nawzajem to nie  stronniczość, lecz sprawiedliwość.

Aleksandra

Kim jest Fritzi???

A to było tak: pewnego chłodnego dnia (przełom lutego i marca 2014 roku) pracując w zaciszu Feminoteki, usłyszałam język niemiecki. A ponieważ jestem germanistką, to ciekawość wzięła górę i poszłam zobaczyć, któż to do nas przybył zza zachodniej granicy. Moim oczom ukazała się dziewczynka. Mała dziewczynka. Na oko trzyletnia. Uśmiechnięta i śmiała. Pokazała mi grę, w którą akurat grała.

Ku mojemu równie dużemu zaskoczeniu, pojawiła się na korytarzu moja ulubiona profesorka z germanistyki  na Uniwersytecie Warszawskim – Bożena Chołuj;  w towarzystwie niewiele starszego ode mnie mężczyzny, z którym to prowadziła konwersację po niemiecku. Okazało się, że to Jochen, a odważna dziewczynka to jego córka. Fritzi.

Tak oto zaczęła się moja przygoda z Fritzi.

frizi okładka

Czytając (najpierw w wersji niemieckiej) „Fritzi i ja. Czyli o lękach ojca, że nie będzie dobrą matką”, oczami wyobraźni widziałam Fritzi, która skacze dziko po kałuży. Wyobrażałam sobie też reakcję Jochen’a na uwagę przechodnia, że skoro Fritzi tak odważnie skacze po kałuży to musi być chłopcem.

Podczas wędrówek Jochen’a z małą Fritzi przez Berlin-Friedrichshain przenosiłam się razem z nimi do tej kultowej dzielnicy Berlina i przypominałam sobie mniej lub bardziej znane uliczki i lokale. Krok po kroku, strona po stronie, zwiedzałam z nimi Berlin. I mimo że Berlin znam dobrze, to Fritzi i Jochen „oprowadzili” mnie po zapomnianych uliczkach i przypomnieli jakże swojską atmosferę stolicy Niemiec.

A skąd jest ta Fritzi? I dlaczego Jochen a nie mama? To nie jest tak, że Fritzi nie ma mamy. Ma. A czasem nawet dwie.

Mamą Fritzi jest zarówno jej biologiczna mama, jak i chwilami tato Fritzi.  Tak, tak, nic mi się nie pomyliło. Tato Fritzi, czyli Jochen, jest czasem mamą.  Jochen po prostu mieszka z córką i wychowuje ją, a mama mieszka w innej dzielnicy Berlina. I to do Jochena mała Fritzi woła wybiegając ze żłobka: „Moja mama”.

Po południu odbieram Fritzi ze żłobka. Biegnie do mnie rozpromieniona radością. „Moja mama przyszła”, krzyczy na cały żłobek. Mama Charlotty, która właśnie przyszła po córkę, poprawia ją. To przecież nie jest twoja mama. Fritzi zatrzymuje się na chwilę speszona. Smutna i z pytającym spojrzeniem podchodzi do mnie.

Moja mama? – pyta mnie.

Oczywiście, że jestem twoją mamą, odpowiadam. Albo tatą, jak wolisz.

Fritzi ulżyło.

Czytając o załamaniu Jochen’a i poszukiwaniu przez niego pomocy terapeutycznej w Berlinie, porównywałam polską służbę zdrowia i myślałam nawet nie jest u nas tak źle”.  A to jak sobie oboje  (Fritzi i Jochen i Jochen i Fritzi) radzili, było budujące.

„Fritzi i ja. Czyli o lękach ojca, że nie będzie dobrą matką” chwilami bawiła mnie prawie do łez, chwilami poruszała. Na pewno jest bardzo ciekawym obrazem rodzicielstwa i feminizmu z perspektywy niemieckiej.

Lektura zdecydowanie obowiązkowa!

Książka dostępna w księgarni Feminoteki.

Fritzi i ja. Czyli o lękach ojca, że nie będzie dobrą matką

Autor: Jochen König

Fundacja Feminoteka, Warszawa 2015

Tekst: Aleksandra Magryta – redaktorka i opiekunka merytoryczna  „Fritzi i ja. Czyli o lękach ojca, że nie będzie dobrą matką”