TELEFON DLA KOBIET DOŚWIADCZAJĄCYCH PRZEMOCY

Телефон для жінок, які зазнають насильства

CZYNNY PONIEDZIAŁEK-PIĄTEK
OD 11.00 DO 19.00

Активний з понеділка по п’ятницю з 14:00 до 19:00

Szukaj
Close this search box.

Odrodzenie kultury Drag King w Polsce. SharmTrio plus. Magdalena Wielgołaska (recenzja)

Do tej pory występy Drag Queens i Drag Kingów kojarzyły się ze stale powtarzanym schematem. Osoba występująca odgrywa w przerysowany sposób rolę męską lub kobiecą do wybranego utworu, poruszając ustami, jakby śpiewała z playbacku. I tak numer po numerze…

SharmTrio plus w programie Drag King Show Retroseksualni odchodzi od tego klasycznego sposobu prezentacji i proponuje nową jakość. Teatralnie przemyślane show, które przeprowadza nas dynamicznie i płynnie przez kilka – wydawałoby się – nie powiązanych ze sobą światów reprezentowanych przez bohaterów. 

Każda z postaci uosabia inny typ męskości. Obserwujemy zdystansowanego poetę-gangstera – wrażliwego i protekcjonalnego. Śledzimy wysiłki mikrego chojraka, który usiłuje za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę i przylepić się do silniejszego. Przyglądamy się latynoskiemu kochankowi, który burzy heteroporządek – rozsiewając miłość, nie zważając na płeć, orientację i ustrój polityczny.(sic!) Wpatrujemy się w przemianę polskiego stereotypowego Janusza pozującego na sarmatę w…. ale tu sza! Przekonajcie się same_i przychodząc na spektakl!

Retroseksualni trochę rubasznie, czasem kontrowersyjnie, a na pewno przekomicznie obnażają polityczną i seksualną dominację mężczyzn zaszczepioną w kulturze.

Przemyślana ścieżka muzyczna – wykorzystująca przede wszystkim polskie przeboje – podkreśla śmieszność mitu macho. Ale dzięki tekstom piosenek Kabaretu Starszych Panów mit ten jest kwestionowany inteligentnie i z poczuciem humoru. Muzyczną polonofilię przerywa kilka dobrze znanych publiczności hitów latynoskich, a wisienką na torcie jest historia jednego z bardziej znanych bohaterów piosenki Dalidy – Gigi l’Amoroso. Historia rozrywająca serce…

Wszystko to – w atmosferze fiesty – pozwala rozładować napięcia i porzucić schematy, w których na co dzień funkcjonujemy – genderowo i narodowo. Retroseksualni bowiem nie unikają aluzji politycznych. Nie bez przyczyny premiera show odbyła się 13 października, w dniu wyborów parlamentarnych.

Performens igra ze stereotypami i rolami płciowymi do tego stopnia, że jeden z widzów nie mógł uwierzyć, że latynoski przystojniak, który skutecznie uwodzi ze sceny, to w rzeczywistości… kobieta. Zaczął nawet „kwestionować” swoją tożsamość psychoseksualną. 

Obecna na wydarzeniu legenda polskiego dragkingowania DK Tivv przyznała, że nie było w Polsce dotąd tak dobrego i profesjonalnego występu drag kingów. Jej słowa powinny być wystarczającą zachętą, żeby pojawić się na kolejnym spektaklu już 10 listopada w Madame Q. Data nie jest przypadkowa. 11 listopada, który powinien być dniem wspólnego celebrowania niepodległości, w naszym kraju nasila polaryzację pomiędzy lewą i prawą stroną. Czujesz to napięcie? Rozładujesz je na show, jakiego jeszcze nie widziałaś_eś.

Więcej informacji o wydarzeniu znajdziesz TUTAJ

                                                                                        ———————

SharmTrio plus Drag King Show Retroseksualni
reżyseria: Agnieszka Małgowska
show dają:
DK Maryjan Bear (bohater kliniczny)
DK Jean Jacques (bohater dramatyczny)
DK Richard the Great (bohater deliryczny)
DK Gigi Amoroso (bohater liryczny)
Produkcja: Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej*
premiera: 13.10.2019

 

Urodziny Chrząszczyków. Kobieca piłka z domieszką inności. Rozmowa z Suzi Andreis

Agnieszka Małgowska:  I 20 lat minęło… Spotykamy się z okazji urodzin kobiecej* drużyny piłkarskiej Chrząszczyki. Dla mnie to naprawdę wyczyn. Przetrwać tyle lat w niezbyt komfortowych warunkach to imponujące. Dlatego świętujemy to osiągnięcie wspólnie − Sistrum i Chrząszczyki  − organizując spotkania wspominkowe, wystawę i imprezę.  Dlatego też chcemy przyjrzeć się herstorii drużyny. Zacznę od oczywistego pytania: co sprawiło, że powstały Chrząszczyki?

Suzi Andreis: Pomysł nie był chyba mój. Tak naprawdę trudno dziś ustalić prawdziwe początki Chrząszczyków. Moim zdaniem było to w lipcu 1999 roku. Odbył się wtedy miting uczestniczek listy mailingowej Polles z całej Polski i z zagranicy. Podczas tego spotkania zagrałyśmy nieformalny, dość chaotyczny mecz piłkarski kobiet. Mecz się odbył, a ja zareagowałam na to wydarzenie entuzjastycznie.

AM: A skąd akurat pomysł na mecz piłkarski?

SA: Pamiętam, że miałam wcześniej taki pomysł, żeby zagrać z innymi dziewczynami w piłkę. Brałam udział w takim meczu we Włoszech, mieszkałam jeszcze w Turynie, miałam wtedy jakieś dwadzieścia trzy lata. To było spontaniczne, ludzie z różnych środowisk, z podwórka, ze studiów, liceum, pracy… Na obrzeżach miasta dwadzieścia kobiet zagrało mecz. 

AM: Czy na warszawski mecz przyszły dziewczyny z piłkarskim doświadczeniem?

SA: Była Moni, ona jedna umiała grać. Mieszkała we Frankfurcie i miała doświadczenie z klubów niemieckich, tam piłka amatorska była na wysokim − w porównaniu z naszym  − poziomie. Była też zaangażowana w pomysł stworzenia drużyny. Wtedy nie było jednej organizatorki. To była robota kolektywna. 

AM: To jak zorganizowałyście ten pierwszy mecz? 

SA: Podzieliłyśmy się na drużyny. Były dwie kapitanki. Zostały nimi Asica i Lemna, bo były bardzo aktywne na Polles. W tym czasie była nieprzyjemna seksafera z romansem Clintona i Moniki Lewińsky. Któraś strzeliła, że będzie mecz drużyn Lewińskich i Clintonów. Nastąpił bunt, żadna drużyna nie chciała być Clintonami. Bardzo mnie to wtedy ucieszyło. I odbył się mecz Lewińskie kontra Lewińskie.

AM: Któraś z drużyn Lewińskich wygrała?

SA: Chyba wynik był 1:O po dwóch godzinach gry. 

AM: Gdzie grałyście?

SA: Na warszawskim AWFie. Tam jest kilka zadbanych płatnych boisk, ale jest też duży teren, który traktowany jest jako park, teren piknikowy, właściwie trochę dzika łąka granicząca z lasem, ale można też tam grać w piłkę.  Co najważniejsze − jest dostępny bezpłatnie. Nazywałyśmy go kartofliskiem.

AM: Dlaczego tak? 

SA: Wydaje mi się, że po polsku używa się tego określenia na złej jakości miejsca. To pewnie wcześniej był teren do lekkoatletyki.

AM: Byłaś tam ostatnio?

SA: Tak. Jest tam to samo drzewo, i chyba tam sobie uświadomiłam, że niedługo mamy dwudzieste urodziny. Mam wrażenie, że spotkałyśmy się w cieniu tego drzewa.

AM: Jak przebiegł tamten mecz? Ustaliłyście zasady?

SA: Grałyśmy bez żadnych oznaczeń granic boiska, bramkami były plecaki. Było nas dużo, zdaje się dziesięć na dziesięć, a może nawet piętnaście na piętnaście, nie pamiętam dokładnie, ale mogłyśmy grać na pełnowymiarowym boisku. Wydaje mi się, że jakiś mały procent z nas miał pojęcie o grze. To musiało wyglądać bardzo niepiłkarsko. Ustaliłyśmy, że nie ma autów, a piłka należała do tej, która ją właśnie miała. Nie było żadnej osoby sędziującej.

AM: Czyli klasyczny początek projektu lesbijskiego*. Spontanicznie, w oparciu o relacje towarzyskie na Polles, w przestrzeni offowej – boisko na skraju lasu, zabawa, brak zasad. Jaki był następny krok? 

SA: Długo formuła się nie zmieniała. W tym samym roku, może miesiąc później, odbył się kolejny mecz − nie taki duży, bo były tylko osoby z Warszawy. Dalej funkcjonowała Polles, tam się spotykałyśmy wirtualnie. Wydaje mi się, że tym skończył się 1999 rok, a od 2000 zaczęło się coś, co trwa do dziś – regularne spotkania. Nie pamiętam, jaka była częstotliwość – raz czy dwa razy w tygodniu, czy raz w miesiącu. To trwało przez pięć-sześć lat i działo się chyba głównie z mojej inicjatywy. Mecze nadal odbywały się na AWFie. Zdaje się, że większość uczestniczek należała do listy dyskusyjnej Polles, ale przychodziły też inne osoby. Polles w tym czasie przechodził kryzys i przekształcał się w portal Kobiety Kobietom. Społeczność ta sama, ale medium się zmieniało. 

AM: Opowiedz o dziewczynach, które przychodziły na spotkania piłkarskie?

SA:  Dziewczyny były bardzo różne. W większości bez doświadczenia piłkarskiego. Poziom był “rekreacyjny”, więc osoby sportowo zainteresowane nie mogłyby się odnaleźć. Doświadczone zawodniczki przychodziły rzadko. Choć szkoda, że nie było zawodowczyń, bo nauczyłybyśmy się więcej i szybciej. Muszę przyznać, że bawiłyśmy się brakiem umiejętności. Najważniejsze, że grałyśmy, że były zakwasy i zmęczenie, nie obijałyśmy się. Ta forma ruchu była przyjemnością dla naszych ciał. Dziś w moich projektach wracam do tej koncepcji.

AM: Czy przez kolejne lata coś zmieniało się w Waszej grze? Wprowadzałyście zasady, sędzie, treningi?

SA: Wydaje mi się, że niewiele. Chyba pojawiły się jakieś auty. Myślałyśmy o trenerce. Dalej grałyśmy na AWFie i innych kartofliskach. To było jeszcze przed powstaniem orlików, orliki to luksus. 

AM: Opowiedz, proszę, o tych kartofliskach. Mówiłaś o AWFie, a inne miejsca?

SA: Na samym AWFie są też inne boiska, z których korzystałyśmy. Pamiętam, że były piaszczyste, z kępami trawy. Kolejne było obok parku Skaryszewskiego, tam teraz jest orlik. Przedtem była polana, koło stawu, do którego wpadała nam piłka.
Grałyśmy też pod mostem Poniatowskiego na Saskiej Kępie, na ulicy Czeskiej. To nie było super boisko. Bramki wyglądały jakby ktoś je zespawał, żeby po prostu były.
Grałyśmy również pod mostem Siekierkowskim, na boisku trawiastym. To było nasze ostatnie miejsce, zanim nie zmieniłyśmy się w poważną drużynę piłkarską. [śmiech] Są tam tereny rekreacyjne, z miejscem do gry w piłkę i strzelnice. Miałyśmy czasem problem z tymi strzelnicami, bo zbierała się też grupa łuczników i chcieli strzelać z łuków, a my chciałyśmy grać. Przyjaźnie to rozwiązałyśmy. Oni przychodzili strzelać w niedziele, a my grać w soboty.  Były tam dwa równolegle boiska zrobione w nieckach. To było duże ułatwienie, bo gdy przychodziło dużo osób, miałyśmy dodatkowe boisko. Były tam bramki, niezbyt równe podłoże, ale znacznie lepsze niż te, na których grałyśmy wcześniej.
Najważniejsze w tych wszystkich miejscach było to, że mogły gościć także dziewczyny czy koleżanki, które przychodziły z piłkarkami. W ładną pogodę można było przyjść z kocykiem i popatrzeć na mecz, pogadać z nami. To był taki piknik towarzyski.

AM: Na tradycyjnym boisku nie ma takich możliwości, publiczność siedzi oddzielnie na trybunach.

SA: Nasza publiczność pasowała do nas. My grałyśmy nieobowiązująco, dla zabawy. Nie chciałyśmy koniecznie grać lepiej. To było bardzo nieambitnie. Celem była integracja środowiska kobiet nieheteronormatywnych. 

AM: Ale pojechałyście dość szybko na Tęczowe Mistrzostwa…

SA: Tak się stało, bo poznałyśmy Sue Emerson, aktywistkę sportową, członkinię zarządu Gay Games. W 2000 roku spotkałyśmy ją w Warszawie na konferencji queerowej. Zaprosiłyśmy na mecz, przyszła zobaczyć, jak gramy i zaprosiła nas na Mistrzostwa Świata IGLFA dla gejów i lesbijek do Londynu. Nie miało −  jej zdaniem − znaczenia, jak gramy. Martwiłyśmy się, że możemy być za słabe, ale jednocześnie cieszyłyśmy się z zaproszenia.

AM: Jak się do tego turnieju przygotowałyście?

SA: Długie były przygotowania do wyjazdu i mnóstwo wątpliwości, co z noclegiem, pieniędzmi na podróż. Kiedy wszystko było już pewne, wymyśliłyśmy nazwę. Była burza mózgów, chyba on-line. Nie pamiętam, kto wyszedł z propozycją nazwy „chrząszczyki” −  chyba Gosia Rawińska. Wspólnie uznałyśmy, że skoro sam nasz udział będzie zabawny i absurdalny − ze względu na słaby poziom −  to niech i nazwa będzie żartobliwa, żeby choć spikerzy pomęczyli się, wymawiając słowo “chrząszczyki”. Do dziś jest problem, jak bywamy zagranicą łamią sobie języki. Jak słychać w głośnikach jakieś rzężenie, to wiadomo, że mówią o nas. To jest też jak icebreaker. Jak gdzieś występujemy, zadają pytanie, jak to wymówić i wszyscy się śmieją na widowni

AM: Z jednej strony pijarowo ta nazwa to szalony pomysł, ale z drugiej, czy ten icebreaker nie jest pijarem nienormatywnym? [śmiech]

SA: Gdy nazwa powstawała pijar nas nie interesował. A potem nazwa została. Nikt się nie spodziewał, że przetrwamy dwadzieścia lat.

AM: Rozumiem, że miało być to słowo trudne do wymówienia, ale dlaczego akurat takie? Czy to z tego słynnego artykulacyjnego zdania: w Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie?

SA: Tego nie wiem. Może Gosia Rawińska będzie pamiętała. 

AM: Czy w Londynie miałyście już chrząszczykowe koszulki?

SA: Tak. To było nasze pierwsze wyposażenie piłkarskie: koszulki, spodenki, getry. Korki chyba musiałyśmy sobie kupić we własnym zakresie. Nie miałyśmy wyboru, na mistrzostwach trzeba było mieć jednolite stroje. Chyba to Moni załatwiła czarne spodenki i żółte koszulki. Ten kolor został przy Chrząszczykach w całej identyfikacji graficznej.

AM: Miałyście od razu logo?

SA: Tak, powstało od razu. Zrobiła je żona brata Łomci, która jest graficzką.

AM: Zainwestowałyście w stroje, a w podróż też?

SA: Nie, nie dałybyśmy rady. Miałyśmy szczęście, że organizatorki nam zafundowały i loty, i nas gościły w swoich domach. Jednak resztę sfinansować musiałyśmy same, a byłyśmy wówczas – niektóre z nas – w trudnej finansowej sytuacji. Ale nie można było nie pojechać. 

AM: Jak zebrała się ta londyńska dwunastka? Czy pojechały te dziewczyny, które mogły, czy była jakaś selekcja?

SA: Głównym kryterium było to, żebyśmy się lubiły. Nasza kopanina nie była atrakcyjna dla dziewczyn, które niekoniecznie były piłkarkami, ale miały doświadczenie sportowe, zwłaszcza drużynowe. Grupa tworzyła się nieformalnie, nie było łatwo, było mnóstwo niedomówień. Wydaje mi się, że pojechały te osoby, które były najbardziej zdeterminowane, bo dyskusja trwała − jak mówiłam − chyba z rok. Skład skompletowałyśmy dosłownie na ostatnią chwilę, ostatnie dwie zawodniczki − Nurasy − dołączyły do nas chyba na dwa tygodnie przed wyjazdem.

AM: W Londynie wszystkie mieszkałyście razem?

SA: Drużyna podzieliła się na dwie grupy. Ja mieszkałam z częścią drużyny, która dostała do dyspozycji dom jednej z organizatorek mistrzostw. Było nas tam sześć lub siedem dziewczyn. Druga część drużyny mieszkała w domu innej organizatorki. W sumie byłyśmy tam razem przez tydzień.

AM: To musiało być niezłe doświadczenie.

SA:  Było interesująco i śmiesznie. Na początek ciekawostka. Wzięłyśmy dużo jedzenia i chciałyśmy gotować. W domu kuchnia była wypasiona, ale miała różne dziwne sprzęty kuchenne, których nie dało się albo nie umiałyśmy użyć. Były piękne garnki, ale coś nie pasowało, były absurdalnie duże lub małe, nie pamiętam dokładnie. Miałyśmy wrażenie, jakby gospodyni dostała je w prezencie, ale raczej ich nie używała.

AM: W końcu udało się Wam gotować? [śmiech]

SA: Tak, jakoś  się udało. To nie był problem. Coś innego sprawiało nam trudność. Mieszkałyśmy w siedem pod jednym dachem, z jedną łazienką. Nie znałyśmy się dobrze prywatnie, nie wiedziałyśmy, która ile czasu potrzebuje rano, żeby się obudzić i przygotować. Jako grupa miałyśmy więc kłopot, żeby się zorganizować. Poranna logistyka była wyzwaniem, musiałyśmy dojechać na miejsce rozgrywek na 10.00. A była to prawdziwa wyprawa. Trzeba było przedostać się z północno-zachodniego Londynu na południowy wschód, poza miasto. Trwało to, jeśli nie przegapiłyśmy metra czy autobusu, od półtorej do dwóch godzin. Żeby być o dziesiątej rano ubrane na boisku, musiałyśmy wyjść o 8.00. Chaos wynikał pewnie z tego, że wszystkie miałyśmy poczucie, że jesteśmy na wakacjach. Zmobilizowanie się wszystkich graniczyło z cudem. Ale jakoś się udało ustalić grafik budzenia się i korzystania z łazienki.

AM: Oczywiście. [śmiech]

SA: Na szczęście była Karolina, która przejęła zadanie dowożenia nas do miejsca rozgrywek.
W grupie sześcio-siedmioosobowej przedostanie się z Finsbury Park na miejsce było trudne. Karolina wiedziała gdzie wysiadać, gdzie wsiadać, gdzie iść na stacjach metra i na dworcach, w którym kierunku biec, by trafić na dobry peron. Prowadziła nas dosłownie każdego dnia, żadna z nas nie kwestionowała tej hierarchii. Musiałyśmy dojechać, inaczej oddałybyśmy mecz walkowerem.

AM: A jak wypadły mecze?

SA: Sportowo to było trudne doświadczenie. Nasza gra była naprawdę słaba. Nie wychodziłyśmy ze swojej połowy, a musiałyśmy grać na pełnowymiarowych boiskach, z autami, bramkami, co było dla nas nowe. Nie znałyśmy wtedy w ogóle zasad gry, a to były w miarę poważne mistrzostwa. Sędziowie i sędzie tłumaczyli_ły nam jak rzucać z autów poprawnie. Uświadomiłyśmy sobie wtedy, że to nas sportowo przerasta.

AM: Ale pojechałyście rok później na turniej zagraniczny?

SA: Tak, do Antwerpii. Tam było lepiej. Byłyśmy pogodzone z tym, że może być źle. Grałyśmy na małych boiskach na sześcioosobowe zespoły. Zemisowałyśmy dwa mecze, może nawet jeden wygrałyśmy. Nie było takich wielkich różnic między drużynami. 

AM:  Nawet gdy jest trudno, to taki wyjazd jest jak prezent. Coś jak skok kwantowy. 

SA: Oczywiście. Sue Emerson trzeba podziękować, przyczyniła się do scalenia i uporządkowania spraw drużyny. Może byśmy doszły do tego, co jest teraz, ale na pewno udział w mistrzostwach przyspieszył rozwój. Miałyśmy już wszystkie potrzebne rzeczy i łatwiej było dołączyć innym do grupy. Nie trzeba było zaczynać od zera. Ale muszę przyznać, że podczas mistrzostw byłyśmy trochę złe, że Sue uznała, że jesteśmy gotowe, by grać w tak poważnym turnieju. Wrzuciła nas na głęboką wodę.  Ale ten wyjazd miał dwa wymiary.

AM: Jakie?

SA: Wymiar sportowy był – jak mówiłam – tragiczny. Nie jest przyjemne, gdy na boisku niewiele się umie, a my dodatkowo nie byłyśmy też nastawione na rywalizację. To było frustrujące. Spodziewałyśmy się, że będziemy najsłabsze, więc to jakoś zniosłyśmy. Ale trzeba przyznać, że to jest przykre. W sporcie się wygrywa i przegrywa, ale przegrana nie jest łatwa. Nawet jak to się robi ze wzniosłymi ideami.

AM: A drugi wymiar?

SA: Aspekt integracyjny. Chętnie przebywałyśmy ze sobą. Byłyśmy lesbijkami i była szansa uczestniczyć w świecie lesbijskiego sportu. To nas motywowało. Wymiana i doświadczenie. Nie wiem, czego można szukać w takich wydarzeniach, jak nie poszerzenia znajomości? Chciałyśmy poznać społeczność nieheteroseksualną, to było coś więcej, niż spotkania na kartoflisku. 

AM: Czy zmieniło się coś w funkcjonowaniu drużyny po powrocie z Londynu? 

SA: Nic się nie zmieniło. Funkcjonowałyśmy nieformalnie. Spotykałyśmy się wciąż regularnie, ale sportowo niespecjalnie się rozwijałyśmy. Tam zmierzyłyśmy się z klubami, a tu w Polsce w 2001 roku od kogo miałyśmy się uczyć? Nie było nawet organizacji tęczowych, prócz Lambdy. Nie chciałyśmy się też formalizować, nie było takich ambicji. Nie o to nam chodziło. Nie było infrastruktury, a ja nie wyobrażałam sobie też, że będę chodzić trzy razy w tygodniu na treningi i mieć co weekend mecz. Nie miałyśmy na to czasu. Aktywność fizyczna − to mnie motywowało. W grupie nie było też rozłamu z tego powodu. Dalej grałyśmy na kartofliskach. Od wczesnej wiosny do późnej jesieni − ze względu na pogodę. 

AM: Ale znam dziewczyny, które przychodziły na mecze i mówiły, że jak na amatorską drużynę, to trudno było za Wami nadążyć.

SA: Pewnie poziom sportowy polepszył się z czasem. Też pojawiła się potrzeba doskonalenia. Może około 2005 roku. Dla mnie przełomem był 2007 rok, kiedy urządziłam pierwszy turniej o puchar Kobiety Kobietom. Myślę o tym jak o przejściu między starym a nowym. Na tym turnieju były sędzie i zasady turniejowe. Wtedy − wydaje mi się − wyłoniła się grupa osób, która chciała bardziej skupić się na piłce nożnej.

AM: Kiedy zdecydowałyście, żeby się sformalizować? 

SA: Zdaje się, że to ja wyszłam z propozycją, żeby założyć najprostsze stowarzyszenie, czyli klub sportowy na prawach stowarzyszenia. To był rok 2013 i osobowość prawna wiele zmieniła. Wreszcie podzieliłyśmy się zadaniami. Łatwiej było na przykład starać się o większe granty. Poprzednio, gdy aplikowałyśmy, użyczała nam osobowości prawnej Lambda Warszawa. Mam bardzo miłe wspomnienia ze współpracy z Lambdą, głównie z Krzysztofem Kliszczyńskim. Nie zawsze chodziło o zdobywanie funduszy. Miałyśmy na przykład zaprzyjaźnioną społeczność kobiecych drużyn piłkarskich i żeby przyjechały na turnieje dziewczyny z Ukrainy, trzeba było wystąpić o zaproszenie − musi to zrobić osoba prawna. Poza tym osobowość prawna nadaje powagę. Utwierdza i wzmacnia działanie.

AM:  W oczach świata. Zawsze mnie to zadziwia.

SA: Mnie też. Klub Sportowy Chrząszczyki działa do dziś. Do 2016 roku działałyśmy w większej grupie. Realizowałyśmy projekty, brałyśmy udział w Dniach Różnorodności, stworzyłyśmy Kobiecą Akademię Piłkarską. W tym samym roku przeszłyśmy kryzys. Większość grupy poczuła się wypalona. Jednak przetrwałyśmy ten kryzys. Część osób została, część odpadła, ale ta, która opuściła klub, pozostała w grupie, gra na turniejach i jest gotowa do pomocy w razie potrzeby. Teraz w klubie działa mniej osób. Prowadzimy działania kampanijne. Bierzemy udział w turniejach w Polsce i za granicą.

AM: Interesuje mnie zjawisko wypalenia, o którym wspomniałaś. To teraz „modne” pojęcie. Istnieje nawet grupa regeneracyjna dla wypalonych aktywistek. Co to dla Ciebie znaczy?

SA: Dla mnie taka grupa ma sens, a wypalenie to ważny temat. Mnie to też dotyczy. Objawia się frustracją i zniechęceniem. Mam mniejszą radość działania, a większe poczucie obowiązku. Czuję się zniewolona, aż chcę się rzucić wszystko w cholerę i wyjechać do Indii.

AM: Dość ostateczne.

SA: Wypalenie wynika też z tego, że niestety nie widzę − mimo tylu lat pracy − zmian systemowych. Jak mówi Natalia Sarata, wypalenie to właśnie problem systemowy, mnóstwo spraw zrzuca się na trzeci sektor, który jest niedofinansowany i oparty na prekariacie, i wyzysku. Byłoby zdrowiej to rzucić, ale mam poczucie misji. Wiem, że jeśli odejdę, to nikt nie zajmie się piłką nożną kobiet i osób nieheteronormatywnych. To podkreślam, bo jest już trochę działaczek na rzecz piłki kobiecej, które robią ważną robotę, ale nie dotykają tematu orientacji i tożsamości seksualnej. Moim zdaniem takie działania utrwalają feminizację i heteroseksualizację kobiet w piłce nożnej. Tymczasem ja skupiam się na kwestionowaniu binarności, podważaniu konstruktu kobiecości i męskości. Moim zdaniem ważne jest to, żeby przestrzeń sportowa była dostępna dla wszystkich. Bez względu na płeć czy inne czynniki. Dyskryminacja zamyka kobietom dostęp nawet do boisk. 

AM: To praca u podstaw.

SA: Tak. Pierwszy problem, z którym się spotkałyśmy, to dostęp do sportu. Potem była pora na widzialność. Może nie dokładnie w takiej kolejności. Widzialność i różnorodność zawsze były ważne, ale na początku − jako kobiety − nie miałyśmy gdzie i z kim grać. W naszej nowo powstałej społeczności piłki kobiecej nie miałyśmy problemu z widzialnością, byłyśmy tu bezpieczne. Ważne jest jednak wyjście na zewnątrz, dlatego nie chcę też ograniczać się do piłki nożnej kobiet, to zbyt reduktywne. 

AM: Czy widzialność oznacza na przykład wpisywanie się w polską symbolikę? Pamiętasz, gdy przeglądałyśmy zdjęcia Chrząszczyków, zobaczyłyśmy fotografię, na której cała drużyna prezentuje biało-czerwony szalik z napisem Polska. To Ci nie przeszkadza?

SA: Kiedyś nie. To fotografia z Londynu. Był 2001 rok, jeszcze przed pierwszym kaczyzmem, nie było jeszcze tego szaleństwa patriotycznego. Flaga była wtedy drugorzędna, była gadżetem na międzynarodowe rozgrywki. Gdy na przykład jechałyśmy do Antwerpii, organizatorzy prosili, byśmy wzięły flagę, więc wzięłyśmy. Zamierzali wieszać flagi z krajów wszystkich drużyn, które wzięły udział w rozgrywkach. To był turniej międzynarodowy. Pamiętam, jaki miałyśmy problem ze znalezieniem tej flagi. Nikt nie miał. Dopiero dziadkowie jednej z zawodniczek, mieszkający w Ożarowie, mieli taką flagę. Już jadąc do Berlina, zahaczyłyśmy o ten Ożarów. Wtedy nie utożsamiałam się z napisem Polska, ani barwami polskimi, ale nie miałam z nimi problemu. Teraz to jest dla mnie kłopotliwe. To zdjęcie mi to uświadomiło.

AM: Na czym polega kłopot?

SA: Muszę podkreślić, że nie mogę mówić o polskiej fladze w imieniu członkiń drużyny. W tej sprawie nie mamy wspólnych ustaleń. Mój stosunek jest inny, bo przyjechałam do Polski w 1997 roku, nie jestem Polką z urodzenia. Miałam kiedyś przez to taryfę ulgową na polski patriotyzm, natomiast włoski − odkąd pamiętam − wyprowadza mnie z równowagi. Moment przełomowy to początek lat 2000, kiedy dyskurs patriotyczny zintensyfikował się. Wcześniej mniej ingerował w moje życie, nie zabierał mi tyle przestrzeni, przynajmniej tak czułam. Przez ostatnie piętnaście lat symbole narodowe stały się wszechobecne albo może ja je dopiero dostrzegłam. To, co robię, jest bardzo dalekie od tego, co symbolizuje flaga polska. 

AM: Dla niektórych piłkarki kłócą się z biało-czerwoną flagą, bo kobiety i piłka nożna to oksymoron, a gdy są to jeszcze kobiety nieheteronormatywne, podważają polskość i katolicyzm samym swym istnieniem. Może nawet bezczeszczą.  W pewnym sensie swoją inicjatywą dyskutujesz z polską flagą.

SA: Nie wiem, czy dyskutuję. Barwy narodowe są per se wykluczające, tak że nie da się dyskutować. W kontekście tego, co dzieje się na świecie, wewnątrz i za murami fortecy Europy, której Polska jest częścią, niedobrze jest akceptować wykluczenie, które symbolizuje polska flaga. Wspieram sukcesy sportowe Polek, pomimo barw biało-czerwonych, ale chciałabym, żeby sport był nienarodowy, nienormatywny, antykapitalistyczny, nieheteroseksualny, niehierarchiczny. Jestem w tym coraz bardziej bezkompromisowa. To, co robię, to kobieca piłka z domieszką inności. 

AM: Ta inność wyraża gwiazdka przy słowie kobieta, która pojawia się w opisach Akademii Piłkarskiej. Zanim o samej Akademii, powiedz o tej gwiazdce.

SA: Tak, gwiazdka pojawiła się w nazwie. Punktem wyjścia było wykluczenie, którego bezpośrednio doświadczałyśmy jako kobiety, dlatego początkowo projekt nazywał się Kobieca Akademia Piłkarska. Z czasem zdałam sobie sprawę, że wiele osób się nie mieści w ogólnie przyjętej definicji kobiecości. A chciałam, żeby projekt był inkluzywny, nie tylko dla kobiet cis, także dla tych osób, które z racji swojej tożsamości i orientacji nie mają dostępu do sportu. Nie chciałam zmienić nazwy, bo była już rozpoznawalna. Najlepszym sposobem była ta gwiazdka. I teraz to jest Kobieca* Akademia Piłkarska. 

AM: Jestem zwolenniczką gwiazdki, która jest w Stowarzyszeniu Sistrum i uzupełnia podtytuł − Przestrzeń Kultury Lesbijskiej*. Też jest inkluzywna i wchłania wszelkie odmiany kobiecego gender, ale w centrum jest słowo “lesbijka”. 

SA: U mnie słowem centralnym jest “kobieta”, bo od tego się zaczęło. Być może teraz lepsza nazwa dla tego projektu byłaby Queerowa Akademia Piłkarska. 

AM: No to pora na opowieść o Akademii Piłkarskiej.

SA: To był mój pomysł, który dość długo kiełkował. Grałyśmy przez lata nieformalnie, żadna z nas nie grała w zawodowej drużynie, byłyśmy samouczkami. Jednak w pewnym momencie poczułyśmy, że potrzebujemy zdobyć konkretne umiejętności. Wiem, że już istniały kluby kobiece, ale były i są do tej pory dostępne tylko dla dziewczyn i młodych kobiet. Powyżej wieku studenckiego nie ma szans do nich dołączyć. Znowu chodziło o to, żeby piłka nożna była dla kobiet*  bardziej dostępna. Żeby można było się jej uczyć w każdym wieku. To była pierwsza szkoła piłki nożnej dla dorosłych kobiet.

AM: Kiedy zaczęłyście ten projekt?

SA: Podczas O’LESS Festiwalu w 2012 roku. Termin premiery był raczej przypadkowy, ale jako Chrząszczyki miałyśmy wiele wspólnego lesbijskim festiwalem kultury.

AM: Pochwalę się, że byłam jedną ze współorganizatorek O’LESS Festiwal, który w podtytule miał − jak Sistrum − Przestrzeń Kultury Lesbijskiej. Ale jeszcze bez gwiazdki.

SA: Formę spotkania wymusił trochę grant, który dostałam, zresztą po raz pierwszy. Nie było sensu robić czegoś większego, na przykład turnieju. Dlatego zamiast sparingu zorganizowałyśmy trening. I wówczas zdecydowałam, że ruszy Akademia Piłkarska. Wtedy była fajna kolektywna praca, dużo entuzjazmu. Chyba jesienią 2013 roku rozpoczął się pierwszy sezon. W tym czasie dostałyśmy spore darowizny. Mogłyśmy zaplanować treningi na pół roku. Były też osoby chętne do prowadzenia i naszą pierwszą trenerką została Luca.

AM: Gdzie ją znalazłyście?

SA: Luca była i jest członkinią Klubu Sportowego Chrząszczyki. Jest osobą, która skończyła AWF, zajmuje się kulturą fizyczną, ma umiejętności i kompetencje. Została drogą aklamacji wybrana trenerką. [śmiech] Zgodziła się. Prowadziła treningi do 2015, może 2016 roku. Potem się zmieniła jej sytuacja zawodowa i odeszła. Zastąpiła ją Danka, też członkini klubu, która dzięki doświadczeniu w Akademii postanowiła wyrobić sobie papiery trenerskie. Jest jeszcze trzecia trenerka − Swoja, która należy do grupy nieformalnej i na zmianę z Danką prowadziła treningi. Chcę im podziękować, że mogłyśmy na nie liczyć.

AM: Jak wyglądają treningi?

SA: Każdy trening składa się z rozgrzewki, ćwiczeń taktyczno-technicznych i gry. W sumie półtorej do dwóch godzin.

AM: Gdzie grywacie?

SA: W pierwszym sezonie na Targówku, w naszej ukochanej hali sportowej. To miejsce miało dwie główne zalety: nie była drogie i nie miałyśmy problemu, żeby zarezerwować termin. Do dziś tak jest, bo w OSiRze nas znają. Gdy skończyła się darowizna, przeniosłyśmy się na orliki i tam już nie było łatwo. Graniczyło z cudem, żeby zarezerwować popołudniowe godziny dla piłki kobiecej. Pierwszeństwo mają kluby, grupy męskie i dzieci. Kobiety są na szarym końcu w priorytetach zarządzających orlikami. Ale w końcu zadomowiłyśmy się na orliku na Mokotowie na ul. Kazimierzowskiej. W 2018 roku grałyśmy w hali OSiR Śródmieście, a od tego roku znowu przeniosłyśmy się na orliki, głównie na Mokotowie, ale też w innych dzielnicach.

AM: Jedna z piłkarek opowiadała, że zdarzało się, że choć drużyna miała zarezerwowany orlik, była z niego wypraszana. Na miejscu okazywało się, że jest właśnie jakaś męska rozgrywka, która jest ważna i wchodzi na boisko poza kolejnością. Drużyna dziewczyńska nie była nawet o tym informowana. 

SA: Były kłopoty, ale jakoś udało się przetrwać. Dzięki temu mogłyśmy aplikować o granty do dzielnicy Mokotów i nawet je dostawałyśmy. Przez dwa lata treningi odbywały się na terenie Mokotowa, w hali na ulicy Bytnara.

AM: Jak się rozwijała Akademia?

SA: Pierwsze pokolenie Akademii działało beze mnie, bo tak się złożyło, że wyjechałam na dziewięć miesięcy do Stanów Zjednoczonych. Wtedy stworzyła się bardzo zwarta grupa, uformowała się prawdziwa drużyna. Gdy wróciłam w 2014 roku pojawił się konflikt. Wydaje mi się, że wówczas grupa nie była zadowolona, że o Akademii Piłkarskiej pisze się i mówi nie tylko w kontekście sportowym, ale też politycznym. Chodziło o to, że ja − wtedy zajmowałam się komunikacją − mówiłam także o orientacji seksualnej i innych dyskryminacyjnych przesłankach. Ostatecznie Akademia podzieliła się na dwie grupy, nastąpił pierwszy rozłam. Jest mi przykro, że tak się stało. Czułam się osobą niemile widzianą w tej grupie, która odeszła. One mają pewnie inną wersję, ja do dziś nie wszystko rozumiem, ale cieszę się, że ta grupa założyła własny klub piłkarski FC WAW. Były to osoby zaangażowane w tęczową aktywność, może nie w organizacjach, ale były wyautowane. Występowały na przykład w audycji “Lepiej późno niż wcale” i rozmawiały o sporcie LGBTQ+. 

AM: Chciałaś się wtedy wycofać z działań?

SA: Tak. Bo kolejny kryzys, tym razem w Klubie, nastąpił w 2016 roku. Kilka osób mnie pytało, czy nie powinnyśmy rozwiązać Klubu, bo nie czują potrzeby, by dalej w nim działać. Ja też zastanawiałam się, czy kontynuować projekt. Ale w 2018 roku dostałam grant od Fare Network i postanowiłam kontynuować − w pierwszej kolejności − Kobiecą* Akademię Piłkarską. Wtedy wprowadziłam gwiazdkę.

AM: Wspomniałaś o O’LESS Festiwalu. To był festiwal kultury lesbijskiej* i choć w powszechnym przekonaniu to powinno dotyczyć sztuki, jako organizatorki poszerzyłyśmy tematykę o duchowość/religię i sport. A sport to przecież kultura fizyczna. Myślałyśmy o kulturze szeroko rozumianej, także o tworzeniu społeczności. A Wy nieraz organizowałyście, jako Chrząszczyki, imprezy kulturalne.

SA: Nie chciałyśmy się koncentrować tylko na sporcie. To było wiadomo od początku. Chciałyśmy tworzyć kulturę lesbijską − byłyśmy jej częścią. Robiłyśmy benefity wraz z portalem Kobiety Kobietom, w Ufie, CDKu i SDKu. Dzięki nim zdobywałyśmy pieniądze na naszą działalność. Wtedy nie było jeszcze zbiórek on-line. 

AM: Gwiazdami tych imprez często były drag kingi.

SM: Tak, bo w drużynie były drag kingi. Ich udział w benefitach miał bardzo praktyczny cel – zdobywanie pieniędzy, a oni budzili zainteresowanie. Współpracowałyśmy z Warsaw Boys i z Da Boyz, w których występowała Megi jako DK Morfi, główna łączniczka między naszymi światami. Swoją drogą relacja między drag kingami a Chrząszczykami pokazywała wzajemne oddziaływanie. Nie tylko drag kingi grały w piłkę, także piłkarki występowały na scenie drag kingowej. Przykładem była Maryna, która grała w Chrząszczykach, ale zainspirowała się drag kingami i zaczęła występować. 

AM: Oprócz imprez robiłyście też pokazy filmów o kobiecych, nieheteronormatywnych drużynach. 

SA: Zależało nam na tym, żeby dotrzeć do szerszego grona z wiedzą o piłce nożnej kobiet nieheteronormatywnych, o uprzedzeniach, dyskryminacji, przemocy. Chciałyśmy, żeby się o tym mówiło, ale i my chciałyśmy o tym mówić. To dawało widzialność. Udało nam się pokazać kilka filmów, często we współpracy z innymi.

AM: Te filmy to rarytasy.

SA: Z RKS Gwiazda pokazałyśmy film Football under cover (2008), dokument o podróży drużyny z Kreuzberga do Iranu. Nie wiem, jakim cudem udało im się rozegrać wspólny mecz. Co ciekawe, dzięki temu wyjazdowi powstała znacząca dziś organizacja, która walczy z dyskryminacją − Discover Football. 

AM: Cieszy mnie bardzo moc dzieła kulturalnego, które wywołuje konsekwencje w rzeczywistości. Taką moc miał też film Dumni i wściekli (2014).

SA:  Kolejny film to Thokozani Football Club: Team Spirit (2014), który zrealizowała wspaniała grupa z Paryża − radykalna , z wyraźnym przekazem inkluzywnym. Ten dokument mówi o lesbijskiej drużynie czarnych kobiet z RPA, o tym, z czym zmagają się piłkarki ze slumsów w okolicach Durban.

AM: Te dokumenty poruszają mocne problemy i zapuszczają się w niełatwe dla nieheteronormatywności rejony świata.

SA: Tylko takie filmy powstają. Nie pamiętam żadnego filmu o kobiecej piłce, opowiedzianej komediowo albo choć lekko, w którym orientacja seksualna nie jest przemilczana.

AM: Takim lekkim filmem mówiącym o dyskryminacji  w sporcie − wprawdzie nie o piłce nożnej − jest Wojna płci (2017), którego bohaterką jest tenisistka Billie Jean King.

SA:  To prawda. Mówi o komercyjnym wymiarze sportu, ale poza tym ma bardzo dobry przekaz.

AM: Nie możemy uniknąć w tej rozmowie pytania o podsumowanie tych dwudziestu lat. Co Ci dały? Jakie miały znaczenie? 

SA: Przede wszystkim dzięki Chrząszczykom mam możliwość grania w piłkę. To jest przywilej. Oprócz tej przyjemności zabiegam o dostęp do sportu dla kobiet nieheteronormatywnych i z tej perspektywy widzę pewne zmiany. Chrząszczyki długo były jedyną nieformalną drużyną piłkarską składającą się głównie albo wyłącznie z kobiet nieheteronormatywnych. Od kiedy zorganizowałyśmy pierwszy turniej kobiecej piłki w 2007 roku, zaczęły tworzyć się inne drużyny. Wiem to, bo wiele osób mówiło wprost, że zainspirowały się Chrząszczykami. Kobieca społeczność piłkarska – grupy nieformalne – w znacznym stopniu powstały z inspiracji Chrząszczykami.

AM: To prawdziwe efekty wieloletniej pracy.

SA: Ale widzę też bardzo dużo braków. Mam trzy zadania na przyszłość. Po pierwsze bardzo bym chciała, żeby Chrząszczyki działały jak kolektyw − queerowy, feministyczny, lesbijski. Chcę, żeby był silny, liczebny, zaangażowany. Żebyśmy wszystkie czuły się dobrze. Do tego zmierzam, bo nigdy nie chciałam być liderką czy szefową. 

AM: To wymagające zadanie. A drugi cel?

SA: Do tej pory działałyśmy instynktownie, teraz myślę o tym, by stworzyć długoterminową strategię dla Chrząszczyków. Z tym wiąże się współpraca z instytucjami, ale boję się, bo takie strategie mogą wiązać się z kompromisem, który odbierze Chrząszczykom to, co dla mnie ważne. Boję się, że na przykład dla celów strategicznych będę musiała stać się bardziej atrakcyjna, dopasować się do stereotypów, z którymi walczę.

AM: Zdarzyło Ci się już coś podobnego?

SA: Na szczęście nie, do tej pory granty, które dostałyśmy, nie wymagały niczego takiego. Nic nie traciłyśmy z politycznego przekazu Chrząszczyków. Ale to były pojedyncze wydarzenia. Nie mam wewnętrznej presji, by dostać grant dostaniemy albo nie. Gdybym jednak miała zaplanowane działanie, żeby je osiągnąć i to jeszcze w określonym czasie, nie wiem, z czego musiałabym zrezygnować, aby dotrzeć do celu. Jeżeli postawimy sobie cel, że w ciągu dwóch lat przyczynimy się do powstawania dziesięciu drużyn lesbijskich − bo pierwotny cel jest taki, żeby był ruch piłkarek nieheteronormatywnych − a siedem z nich okaże się drużynami tylko dla Polek, tylko dla ciskobiet, tylko dla dobrze sytuowanych finansowo kobiet… czy będzie ok, że powstał ruch, że są drużyny, które nie są queerowe, które nie są inkluzywne? Czy to nie będzie porażka?

AM: Znam te dylematy, niestety. Ale mówiłaś, że masz jeszcze trzecie zadanie.

SA: Tak, chcę poruszyć tematy, których przy okazji sportu jeszcze w Polsce nie poruszano. Nadal interesuje mnie to, co niszowe i niewygodne. Chcę, żeby to inspirowało innych. Wiem, że teraz istnieją kobiece drużyny lepiej zorganizowane, ze strategiami. Ale ja chcę drążyć trudne tematy w kobiecym sporcie, ale nie tylko. Interesuje mnie też miejsce sportu w kulturze społeczności LGBTQ+ i w ruchu feministycznym. Fajnie, żeby osoby działające dla tęczowej sprawy i na rzecz praw kobiet uwolniły się od przekonania, że sport to sprawa drugorzędna. To mnie wyjątkowo wkurza.

AM: Suzi, życzę Ci zrealizowania tych trzech zadań w kolektywie. Dziękuję za podróż przez dwadzieścia lat Chrząszczyków i gratuluję wytrwałości.

SA:  Dziękuję za życzenia. Na koniec chcę podkreślić, że nie mam pewności, czy moje wspomnienia są zgodne z pamięcią innych osób. Mówię tylko ze swojej perspektywy. Jestem najdłużej związana z Chrząszczykami i jestem najbardziej aktywną w tej chwili osobą w grupie, ale grupa jest. Porozmawiajmy koniecznie jeszcze za rok − na 21 urodziny, kiedy Chrząszczyki będą pełnoletnie.

AM: Koniecznie. Możemy też świętować pełnoletniość według amerykańskiego prawa [śmiech] A teraz zapraszamy na spotkania urodzinowe Chrząszczyków. I zachęcamy do wpłacana na zbiórkę. Bo drużynie należy się piękny i duży prezent!

Korekta: Maja Korzeniewska

  *************

Suzi Andreis (ur. 1971)
aktywistka sportowa, piłkarka, feministka, lesbijka, współzałożycielka kobiecej drużyny piłki nożnej i klubu sportowego „Chrząszczyki”, działa(ła) w różnych grupach nieformalnych feministycznych i queerowych.
20 lat minęło. Urodziny Chrząszczyków.
Zbiórka urodzinowa dla Chrząszczyków
Slam kłirowy + benefit na Chrząszczyki
www Chrząszczyki

Agnieszka Małgowska (1/2 Damskiego Tandemu Twórczego)
lesbijka / feministka / artaktywistka / reżyserka / trenerka teatralna / Współtwórczyni projektów: Kobieta Nieheteronormatywna (cykl debat) / A Kultura LGBTQ+ nie poczeka (projekt archiwistyczny O’LESS Festiwal (2012-2014) / DKF Kino lesbijskie z nutą poliamoryczną / Portret lesbijek we wnętrzu (czytanie dramatów) / Orlando.Pułapka? Sen (spektakl) Fotel w skarpetkach (spektakl), 33 Sztuka (spektakl), Czarodziejski flet (spektakl), Gertruda Stein & Alice B. Toklas & Wiele Wiele Kobiet (nanoopera) /L.Poetki (film dokumentalny)/ Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej* (stowarzyszenie).

                         **************

LESBIJSKA INSPIRA. Manifest i wywiady POCZYTAJ
AAAKulturalnik. Teatr lesbijski w Polsce. Cykl teatrologiczny  POCZYTAJ
AAAKulturalnik. Sistrium rozmawia o L*Kulturze POCZYTAJ

Moja algierska rodzina | matronat Feminoteki | fragment

Moja algierska rodzina

Alice Schwarzer

Czarne, 2019

 

Feminoteka objęła Moją algierską rodzinę matronatem. Premiera 9 października 2019 roku.

Więcej o książce 

 

Alice Schwarzer, jedna z czołowych postaci niemieckiego feminizmu. W swojej książce przedstawia dylematy algierskich kobiet, w kontekście wiary, stosunku do dorobku kulturowego i relacji międzyludzkich. Sylwia Chutnik pisze o książce tak:

„Alice Schwarzer to dla współczesnego feminizmu prawdziwa papieżyca. Działaczka ruchu pro choice, redaktorka kultowego pisma „Emma”, autorka rozmów z Simone de Beauvoir. W najnowszej książce przybliża nam historie kobiet z Algierii. Jako reporterka od lat jeździ do tego kraju, gdzie dominującą religią jest islam. Kolejne pokolenia radzą sobie z przewrotami politycznymi i społecznymi, ale między nimi zawsze najważniejsza jest codzienność. Wesela, zdrady, dzieci, przyjaźnie. A także odwieczny problem, który nie zna narodowości i nie ma granic: jak żyć w patriarchacie, aby zachować wolność i niezależność”

 

Zapraszamy do lektury fragmentu wybranego dla Feminoteki:

Ledwie zajęłyśmy miejsca, dwie młode kobiety wchodzą do środka i siadają przy sąsiednim stoliku. Jedna ma długie rozpuszczone blond włosy, druga nosi chustę. Sprawiają wrażenie bardzo dobrych znajomych. Lilia spogląda na nas pytająco: „Czy mam zagadnąć?”. Wiadomo, o co jej chodzi. Akurat – po raz kolejny – dyskutowałyśmy o chustach.
Lilia wstaje, podchodzi do stolika obok i mówi:
– Przepraszam, właśnie rozmawiamy o chustach. A wy najwidoczniej jesteście przyjaciółkami, jedna w chuście, druga bez. Może porozmawiałybyśmy o tym z moimi znajomymi dziennikarkami z Niemiec?
Dziewczyny tylko przez chwilę są zaskoczone, a potem przysiadają się do nas.
Jak się okazuje, są dziennikarkami. Souhila ma dwadzieścia dziewięć lat (bez chusty), a Maroua dwadzieścia siedem. Wywiązuje się ożywiona rozmowa. Najpierw chodzi o politykę ogólnie, potem o problemy kobiet. A na końcu o bombę Zohry Drif.
Nasze młode koleżanki pracują w dwóch różnych gazetach codziennych. Obydwie mieszkają jeszcze z rodzicami, choć zbliżają się do trzydziestki. Tak to wygląda w Algierii. Tu kobieta albo mieszka z rodzicami, albo wychodzi za mąż. Souhila chętnie wyjechałaby za granicę, ale przed dwoma laty jej ojciec ciężko zachorował. Została więc w domu i pomaga przy opiece nad nim. Marouy nawet nie ma sensu o to pytać: pochodzi z konserwatywnej muzułmańskiej rodziny.
Obydwie bardzo chętnie przedstawiają cudzoziemkom swoje zdanie na temat sytuacji politycznej kraju. Dla nich wojna, którą Zachód prowadził z Libią, jest skandalem.
– Kaddafi chciał stworzyć unię państw Maghrebu, z Libią, Algierią, Tunezją, Marokiem, Mauretanią, a to nie pasowało Zachodowi.
A Maroua dodaje zdecydowanym tonem:
– Algierii coś takiego nie spotka. Nasz rząd jest surowy, ale cwany. Mamy dobre kontakty z USA i z Rosją. U nas nikt nie będzie interweniował! Obydwie martwią się kryzysem ekonomicznym. Ceny rosną, pensje nie.
– Czasami dostajemy wypłatę dopiero po czterech miesiącach – mówią.
Choć równocześnie jako młode dziennikarki cieszą się z wolności wypowiedzi.
A kobiety?
– Dzisiaj mają więcej wolności niż przedtem – stwierdzają dziewczyny. – Mamy więcej równouprawnienia. Czterdzieści pięć procent kobiet pracuje zawodowo.
Potem sprawdzam tę liczbę. Czterdzieści pięć procent to nieco zbyt optymistyczne dane, w rzeczywistości jest ich siedemnaście procent: dwa miliony algierskich kobiet są dzisiaj aktywne zawodowo. Nigdy przedtem tyle ich nie pracowało.
– A dwanaście milionów kobiet między dwudziestym piątym a czterdziestym rokiem życia pozostaje niezamężnych. Tylko że nadal mieszkają w domach rodzinnych – ciągnie Souhila.
A Maroua dodaje:
– My, Algierki, także prawnie pozostajemy przez całe życie podległe ojcu, braciom lub mężowi. Jesteśmy ubezwłasnowolnione, musimy mieć opiekuna prawnego.
Dla obu dziewczyn jest to coś tak oczywistego, że zdają się z tym całkowicie pogodzone. Przy czym Souhila sprawia wrażenie bardziej zbuntowanej, Maroua jest raczej powściągliwa. Trochę się też wstydzi, że słabo mówi po francusku. Jej językiem ojczystym jest arabski. Niedawno była tu, w Milk Barze, „z pewną konserwatywną przyjaciółką”. To był sylwester.
– Wybuchały petardy i fajerwerki. Wtedy moja przyjaciółka okropnie się wystraszyła. Powiedziała: „Wyobraź sobie, że to byłaby bomba i coś by mi się stało… Na Boga, moi rodzice!”.
Jeszcze dzisiaj Maroua się z tego śmieje. Dla rodziców jej przyjaciółki problemem byłoby nie to, co się stało, tylko gdzie to się stało. Najwyraźniej Milk Bar to nadal dla wielu osób miejsce kojarzące się z libertariańską Francją, z dekadencją.
Przechodzimy w rozmowie do zamachu Zohry Drif. Co te dwie dziewczyny, które mogłyby być jej wnuczkami, sądzą na ten temat? Obydwie uważają, że zamach był słuszny!
– Francuzi przecież też popełnili wiele zbrodni – mówi Souhila.
– Ja też mogłabym to zrobić! – dodaje z przekonaniem Maroua.
Dopiero po wyjściu dziewczyn uświadamiamy sobie, że całkiem zapomniałyśmy porozmawiać o chustach. Zaczynamy w trójkę snuć refleksje na temat zamachu dokonanego przez Drif.
– Sama nie wiem – mówi Lilia. – To na pewno obciąża ją do dzisiaj. Trzy ofiary śmiertelne. Wojna to żołnierz walczący z żołnierzem, a nie z niewinnymi cywilami. Tego nie wolno robić.
Później, podczas rozmów z Lilią i jej mężem Karimem, zrozumiemy, dlaczego są szczególnie wyczuleni na sytuację ofiar. Choć równocześnie Lilia jest dumna z bojowników i bojowniczek ruchu oporu, także z Zohry Drif! Do każdego nazwiska, które teraz pada, szybko wyszukuje informacje w internecie. Na przykład o przywódcy partyzantów Larbim ben M’hidim, który po aresztowaniu z uśmiechem szedł pod gilotynę (Lilia z dumą pokazuje mi zdjęcie). Albo o algierskim Żydzie Maurisie Audinie, matematyku – on też przynależność do algierskiego ruchu oporu przypłacił życiem.
A co Lilia sądzi na temat islamskiego antysemityzmu?
– Antysemityzm? Nic o tym nie wiem. Przecież niektórzy Żydzi wspierali naszą walkę o niepodległość tak jak Audin. Ale jestem za utworzeniem palestyńskiego państwa.
Musimy iść. W południe jestem umówiona z Zohrą Drif. I z Khalidą Toumi, kolejną polityczną legendą, tylko bardziej współczesną. Bettina i Dżamila wybierają się na przechadzkę i odbiorą mnie za dwie godziny.

 

EL*C. Wiedeń 2017 I Agnieszka Frankowska. PL, czyli Polskie Lesbijki w Wiedniu

W Wiedniu podczas EL*C spotkało się kilka Polek: m.in. Agnieszka Frankowska / Agnieszka Małgowska / Izabela Morska / Monika  Rak / Joanna Semeniuk / Magdalena Świder / Magdalena Wielgołaska / Anna Zawadzka oraz jedna z organizatorek wydarzenia Ewa Dziedzic. To dla wielu z nas była niespodzianka. Większość polskich uczestniczek opisze swoje wrażenia, doświadczenia. Ciekawe jesteśmy, w których punktach się zgodzimy, w których miniemy, w których będziemy mówić wspólnym głosem. Sukcesywnie będziemy publikować te wypowiedzi w cyklu Lesbijska Inspira.

GŁOS SZÓSTY: Agnieszka Frankowska, PL, czyli Polskie Lesbijki w Wiedniu.

W Wiedniu, w centrum Europy spotkało się jedenaście Polek, lesbijek, kobiet nieheteronormatywnych. Odnalazłyśmy się wśród setek innych uczestniczek z całego świata, w bezpiecznym miejscu, wyjęte z polskiego kontekstu. Paradoksalnie, dopiero w tych warunkach zaczęłyśmy ze sobą rozmawiać, odnajdywać się we wspólnocie doświadczeń, wspierać się i doceniać. Może to być odebrane jako smutny fakt, że dopiero wyjazd do Wiednia pozwolił nam na przyjrzenie się sobie z uważnością i zrozumieniem oraz zaowocował zintegrowaniem działań. Ale dla mnie to spotkanie było potwierdzeniem myśli, że wystarczy tylko stworzyć dogodne warunki, by lesbijki się ze sobą dogadały. Trudno się nie dogadać, gdy tak wiele nas łączy, gdzie przy odrobinie dobrej woli, różnice stają się nieistotne i schodzą na dalszy plan.

Mój udział w Pierwszej Europejskiej Konferencji Lesbijek* zbiegł się z fermentem wokół (nie)widoczności lesbijek w Polsce. – Myślę tu przede wszystkim o projekcie Lesbijska Inspira. O Manifeście i o procesie dochodzenia do niego, którego byłam jedną z dumnych prowodyrek, wspólnie z Moniką Rak, Agnieszką Małgowską i Magdaleną Wielgołaską.

To ekscytujące uczucie, gdy zdajesz sobie sprawę, że jesteś częścią większego ruchu, że istnieje jakaś myślowa fala, która w tym samym momencie zalewa większość lesbijskich aktywistek i pcha do zmiany. Pcha do działania separatystycznego, które ma za zadanie przyjrzeć się obecnej kondycji lesbijki i umocnić lesbijską tożsamość.

Lesbijska tożsamość ostatnio doświadcza znaczącego rozmycia, co związane jest, między innymi z mnożeniem się – z rozróżnianiem kolejnych tożsamości, tzw. tożsamości plus. Prawdopodobnie organizatorki EL*C również pochyliły się nad tym aspektem, ustalając nazwę wiedeńskiego wydarzenia. Gwiazdka przy słowie lesbijka symbolizuje wkluczanie tych osób, które nie do końca identyfikują się z lesbijkami, ale mieszczą się w pojęciu kobieta nieheteronormatywna. Ten zabieg, moim zdaniem dobrze obrazuje lesbijską postawę, czyli ciągłą otwartość na innych i branie ich pod uwagę w naszych działaniach. Przytoczona postawa była również dyskutowana podczas wielu konferencyjnych paneli. Okazuje się, że w takim podejściu, które ma mocne ukorzenienie w heteronormie, tkwi ogromne zagrożenie dla emancypacji lesbijek. W trakcie kuluarowej rozmowy z jedną z organizatorek Konferencji (Polką na stałe mieszkającą i działająca w Wiedniu, Ewą Dziedzic), dowiedziałam się, że inicjacja tego spotkania pod taką, a nie inną nazwą, była bardzo hamowana przez duże organizacje LGBT+. Z mojej punktu widzenia żałuję, że ta sytuacja nie była szerzej ujawniona, bo w dalszej perspektywie idea porażki jest bardzo budująca dla grup czy organizacji. Wielkie organizacje obawiają się takich osobnych ruchów na rzecz poszczególnych grup, w tym przypadku na rzecz lesbijek, bo ich zdaniem, takie działania mocno osłabiają walkę o wspólne prawa, zakłócają panujący ład. Co prawda podczas konferencji nie było osobnego tematu poświęconego ruchom separatystycznym w lesstory oraz „tu i teraz”, ale temat przewijał się na każdym kroku. Na każdym kroku było słychać głos: zajmijmy się sobą, zajmijmy się literką L! I teraz my, jako Lesbijska Inspira nawołujemy do tego samego w polskiej rzeczywistości – robiłyśmy to już wcześniej, ale teraz nasz głos jest wzmocniony i jeszcze bardziej radykalny. A dołącza do nas coraz więcej lesbijek i być może zaowocuje to, już niebawem, powstawaniem lesbijskich grup i organizacji. Co symptomatyczne, żadna z nas – Polek, nie została wysłana na EL*C przez dużą, polską organizację LGBT+.

I tak ponad 500 lesbijek z całego świata, szczególnie z Europy Środkowej i Wschodniej uczestniczyło w tym znamiennym i wyczekiwanym wydarzeniu, by akcentować obecność lesbijek w wielu obszarach codziennego życia. A przede wszystkim uprawomocnić istnienie figury lesbijki w społeczeństwie, polityce, kulturze, duchowości, rozrywce, nauce… Uderzyła mnie niesamowita różnorodność uczestniczek. – Tylu lesbijek w jednym miejscu jeszcze nigdy nie widziałam! Wśród nas były osoby o różnym kolorze skóry, starsze, z niepełnosprawnością, translesbijki i tak mogłabym mnożyć odmienności, ale łączyła nas wspólna sprawa – działanie na rzecz lesbijek i potrzeba wspólnoty. I również dlatego znalazłam się w tym miejscu. Po wielu latach mojej obecności na lesbijskiej scenie w Polsce, że pozwolę sobie tak to ująć, dopadł mnie ogromny kryzys aktywistyczny – wypalenie, zwątpienie w słuszność podejmowanych działań. Tyle lat starań i żadnej namacalnej zmiany, jeśli chodzi o sytuację lesbijek w Polsce. Wiele rzeczy udało mi się zmienić na polu równouprawnienia kobiet czy wyrównywania szans osób z niepełnosprawnościami, a w przypadku lesbijek miałam poczucie, że kręcę się w kółko, że ciągle wracam do punktu wyjścia. Dojmującym doznaniem było spostrzeżenie, że nie jestem w tym co czuję osamotniona. Moje polskie doświadczenia pokrywały się z doświadczeniami setek lesbijek* uczestniczących w Konferencji. Mimo różnic kulturowych, politycznych czy ekonomicznych, wszystkie miałyśmy podobne przejścia, opowiadałyśmy tak samo brzmiące historie o wykluczeniu społecznym i niestety też w polu działań organizacji LGBTowskich.

Przez te kilka konferencyjnych dni, najbardziej dla mnie cenna okazała się międzypokoleniowa wymiana doświadczeń aktywistycznych. Podczas panelu o starzeniu się lesbijek, gdzie była mowa o tym, jak ważne jest, by seniorki lesbijki mogły mieć odpowiednią opiekę w zakresie bytowym i medycznym, spotkałam się tu z Izabelą Morską (Filipiak). Usłyszałyśmy o dobrych praktykach w Czechach, gdzie w ramach dofinansowania projektowego, powstał dom spokojnej starości dla lesbijek, jeśli można to tak nazwać. A największym problemem tego przedsięwzięcia okazało się dotarcie do pokolenia lesbijek, które potrzebuje już takiego wsparcia – do kobiet od lat samotnych, bez wsparcia rodziny i środowiska LGBT+, potrójnie wykluczonych. Rozmawiałyśmy o tym, że w Polsce, w tej sprawie nic znaczącego jeszcze się nie dzieje (poza jedną czy dwoma próbami dotarcia do nich, np. w ramach projektu Lambdy), że jest to efekt dyskryminacji ze względu na wiek również w naszym środowisku, co skutkuje tym, że osoby starsze i ich potrzeby są zupełnie niezauważane. Niezmiernie budujące było doznanie, że lesbijska historia ma swoją ciągłość, że jest się do czego odnieść i z czego czerpać. Musimy budować lesbijskie archiwa – odzyskiwać lesbijskie bohaterki i przestrzenie, w każdym wymiarze naszego życia. Jak to zrobić? – Nie oglądać się na innych, nie czekać i zakładać lesbijskie organizacje, których celem będzie upełnomocnianie, przydanie władzy kobietom nieheteronormatywnym. W tej chwili, na gruncie polskim, takie archiwa nie istnieją. Owszem, są podejmowane bardzo cenne starania w tym temacie przez Damski Tandem Twórczy, czyli Monikę Rak i Agnieszkę Małgowską, ale to ciągle zbyt mało. Proces angażowania lesbijek w podejmowanie decyzji we własnym interesie może być długi i żmudny. Tym bardziej, że lesbijki często są grupą mocno wykluczoną ekonomicznie. Wierzę, że wzięcie odpowiedzialności za działania na rzecz lesbijek w lesbijskie ręce, ostatecznie bardzo się opłaci całemu polskiemu środowisku LGBT+. Decyzyjność lesbijek przełoży się na wzmocnienie lesbijskiej autonomii, co pozwoli również na poprawę relacji z innymi „literkami” tworzącymi naszą mniejszościową społeczność. Silna lesbijka, to lesbijka świadoma swojej tożsamości – mająca poczucie przynależności! Takie podejście do sprawy zapewne poprawi wydajność wspólnych działań w obrębie emancypacji lesbijek, gejów, osób bi, trans i innych.

Kulminacyjnym momentem dla mnie, podczas Pierwszej Europejskiej Konferencji Lesbijek*, była projekcja filmu dokumentalnego „L.Poetki” autorstwa Moniki Rak, który został doskonale przyjęty. To dzięki temu dokumentowi znalazłam się pośrednio w Wiedniu, jako jego – jedna z trzech bohaterek. Podczas tego seansu spotkały się prawie wszystkie Polki, które paradoksalnie nie miały szansy zobaczyć filmu w Polsce, gdzie moim zdaniem jest on mocno niedoceniony. Wśród widzek była między innymi Magda Świder, która na co dzień działa w KPH, a do Wiednia została wysłana z ramienia fundacji ProDiversity, działającej na rzecz osób LGBTQ w zatrudnieniu, by wygłosić prezentację o lesbijkach na rynku pracy w Polsce. Przytoczę odczucia Magdy po obejrzeniu „L.Poetek”, którymi podzieliła się w ramach cyklu Lesbijska Inspira, publikowanym na stronie Feminoteki: „Doświadczyłam sztuki jako formy dotykającej czegoś bardzo głęboko, ale przede wszystkim ogromnie wartościowej przez swój walor edukacyjny – mogłam zobaczyć i poczuć, jak wygląda codzienność lesbijek w Polsce. Mogłam wyjść z myślenia o problemie podwójnego wykluczenia, które znam z badań i poznać historie konkretnych, żywych kobiet. (…) Zobaczyłam, jak ważne jest uwzględnianie różnych form aktywizmu – łączenie pracy rzeczniczej na poziomie systemowym, z pracą budującą kulturę LGBTQ (niekoniecznie razem!), dokumentującą historię ruchu.” Dzięki interwencji Magdy Świder film „L.Poetki” jest szansa, że film pojawi się na dorocznej Konferencji ILGA EUROPE, która odbędzie się w Warszawie.

Przybyłam do Wiednia, jako jedna z reprezentantek polskich lesbijek – po lesbijską moc, po inspirację, której często brakuje mi w moim kraju i nie zawiodłam się! Poczułam, jak rodzi się nowa energia do działania – podejmowania kolejnych wyzwań, wbrew niesprzyjającym czasom „dobrej zmiany”. Otrzymałam pakiet dobrych praktyk, narzędzia do efektywniejszej walki o prawa lesbijek w Polsce i poczucie, jak wiele razem możemy zdziałać, dzięki dobremu sieciowaniu i wymianie doświadczeń. Niestety dotarło do mnie również, jak wiele jest do zrobienia i że jednego lesbijkiego życia może nie wystarczyć, by móc cieszyć się z efektów transformacji. Skąd ta dość przygnębiająca refleksja? – Spotkałam starsze lesbijki, rozżalone, które zaryzykowały wiele, starając się walczyć ramię w ramię z feministkami i gejami o wspólną sprawę. Dlaczego rozżalone? – Niestety, zostały one wypchnięte z dużych organizacji, których niejednokrotnie były współzałożycielkami. Pozostawione same sobie, często schorowane i bez środków do życia, a ktoś inny zbił kapitał na ich poświęceniu sprawie. Niestety w Polsce obserwuję podobne zjawiska i praktyki. Może brzmi to absurdalnie, gdy pomyśleć, że dzieje się to w społeczności, która z założenia powinna dbać o najsłabsze ogniwo, której miarą działania powinna być kondycja tych wielokrotnie wykluczonych. Analogicznie podobny los spotkał kobiety „Solidarności”, więc historia doskonale zna te mechanizmy dyskryminacji. Pytanie, co zrobić, by kolejne pokolenia nie poddały się łamaniu przez koło historii? Tylko świadomość może nas uratować przed powtórką z historii! Dlatego ośmielam się tu umieścić ten wniosek – przestrogę, która dla wielu może zabrzmieć jak frazes. Uważam jednak, że w kontekście lesbijskim powinno wybrzmieć, jak wiele zależy od tego, czy uczymy się na błędach. Podczas podsumowania Konferencji zostałyśmy zaproszone do zgłaszania tematów, których zabrakło lub były niedoreprezentowane. Tutaj powtarzały się głosy, że zbyt mało było o ksenofobii czy ruchach nacjonalistycznych w „płonącej” Europie, jak to mocno określiła jedna z uczestniczek. Podobne odczucia pojawiły się w mojej rozmowie z kolejną Polką, Anną Zawadzką, która trafiła na EL*C dzięki Fundacji „Naprzód”. W grupie Lesbijskiej Ispiry mówiłyśmy również o tym, że niektórym z nas brakowało inkluzywności ze względu na język. – Niestety Konferencja toczyła się prawie wyłącznie w języku angielskim, prawdopodobnie ze względów ekonomicznych nie było tłumaczenia. – Pomijając tu jedynie wyjątki potwierdzające regułę, chociażby performance „Otwarty mikrofon/slam poetycki”, gdzie Monika Rak wyrecytowała jeden z moich wierszy po polsku. Dzięki aktorskiemu warsztatowi zrobiła to tak, że większość odbiorczyń na szczęście odczuła, że chodzi tu o erotyk, a ja – mimo wszystko, odczułam pełne porozumienie.

„Bądźmy właścicielkami własnego życia!” Podobnych haseł podczas EL*C usłyszałam wiele. Zostały one wykrzyczane na Marszu Lesbijek, który przeszedł ulicami Wiednia. Nigdy nie zapomnę tego rozpierającego uczucia dumy, gdy maszerowałam z innymi lesbami w samym centrum Europy. Uczucia, że jestem we właściwym miejscu i czasie, że tak oto tworzymy lesbijską historię i nikt, ani nic nas nie zatrzyma! To było pełne poczucie dumy z tego kim jestem i co robię. Jako organizatorka lokalnych Marszy Równości w Poznaniu, życzę sobie zorganizować lesbijski marsz, który przejdzie ulicami mojego miasta i zaśpiewać na swojską nutę: „Wszystkie kobiety w sercu są lesbijkami, włączając nasze matki!” Czy to marzenie jest z tych do spełnienia? – Ufam, że tak! Siostry, pokażmy naszą siłę i zróbmy to razem, bo lesbijki są wszędzie, polskie lesbijki są wszędzie!

________________

Dziękuję Monice Rak i Agnieszce Małgowskiej, twórczyniom filmu dokumentalnego L.Poetki, którego jestem jedną z bohaterek. To dzięki ich lesbijskiej determinacji dopuściłam myśl, że mogę być uczestniczką Pierwszej Europejskiej Konferencji Lesbijek* i tak się stało. Dodam, że „L.Poetki” brały udział w przeglądzie lesbijskich filmów i zostały bardzo dobrze odebrane – zrozumiane, co tylko potwierdza tezę o wspólnocie lesbijskich doświadczeń, gdziekolwiek lesbijki są, żyją, działają. Dziękuję Magdalenie Wielgołaskiej za wsparcie podczas całego wyjazdu, co dla mnie, jako osoby z niepełnosprawnością, miało ogromne znaczenie. Bez dofinansowania mojego udziału w tym wydarzeniu przez Fundację im. Heinricha Bölla, moja podróż do Wiednia nie doszłaby do skutku – również bardzo dziękuję.

Korekta: Maja Korzeniewska

_____________________

Agnieszka Frankowska – urodzona 8 marca; lesbijka / feministka / aktywistka / spółdzielczyni / poetka / osoba z niepełnosprawnością / przez lata zaangażowana w działania poznańskiego Stowarzyszenia Kobiet Konsola / współorganizatorka pierwszego Marszu Równości w Poznaniu (2004) oraz jego kolejnych edycji / założycielka poznańskiej Wyspy Kobiet (2011 – 2013) / obecnie członkini Partii Razem.

——————————-

LESBIJSKA INSPIRA
To niezależna inicjatywa, której e-przestrzeni udziela siostrzana Feminoteka

EL*C. Wieden 2017. 
1.  Magdalena Wielgołaska. Odzyskiwanie lesbijskiej tożsamości – wreszcie pomyślmy o sobie, Siostry.
2.  Monika Rak. Siła filmu dokumentalnego, czyli lesbijki do kamer!
3.  Magdalena Świder. Wokół tożsamości.
4.  Agnieszka Małgowska. Peformansy, czyli witamy w Lesbolandii.
5.  Joanna Semeniuk. Jeśli nie zrozumiemy naszej przeszłości, nie zrozumiemy siebie.
6. Agnieszka Frankowska. PL, czyli Polskie Lesbijki w Wiedniu.

EL*C. Kijów 2019.
1.  Monika Rak. L*Geniusza na Ukrainie.
2. Magdalena Wielgołaska. Lesbianizacja przestrzeni. 

———————————————

I.  Manifest
1.  Manifest. Instant. 
2.  Rozmowa I. Od lesbijskiej konspiry do lesbijskiej inspiry
3.  Rozmowa II. Minął rok. To, o czym mówiłyśmy w prywatnych rozmowach, stało się częścią debaty publicznej

II. Rozmowy wokół manifestu.
1.   Mamy wewnętrzną potrzebę wolności. Rozmowa z Małgorzatą Myślak i Magdaleną Sota
2.   Coming out – nie chcę i nie muszę. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
3.   Z miłości i gniewu rodzi się odwaga. Rozmowa z Angeliną Caligo
4.   Moja droga do siebie samej. Rozmowa z Marią Kowalską
5.   Potrzebne są niehetero bohaterki. Rozmowa z Anną Bartosiewicz
6.   Chcemy więcej! Rozmowa z Anną i Zandrą Ra Ninus
7.   Lesbijki, pora na prokreację! Rozmowa z Anną Adamczyk.
8.   Kto ma prawo do słowa “lesbijka”? Rozmowa z Magdaleną Próchnik
9.   Czasem miałam wrażenie, że jestem jedyną lesbijką w Lublinie. Rozmowa z Małgorzatą Szatkowską
10. Trzeba stawiać opór. Rozmowa z Magdaleną Tchórz
11.  Dziewczyna i dziewczyna – normalna rodzina. Rozmowa z Zuch Dziewuchami
12.  Niepytana nie mówiłam, że jestem lesbijką. Rozmowa ocenzurowana
13.  Co ty tutaj robisz? O poczuciu wyobcowania i przynależenia. Rozmowa z Nicole G.
14.  Mam na imię Kasia i to jest moja tożsamość. Rozmowa z Katarzyną Gauzą
15.  Tęczowe aktywistki na Ukrainie są wyłącznie feministkami. Rozmowa z Katją Semchuk
16.  Oryginalnie nieheteroseksualna. Rozmowa z Agnieszką Marcinkiewicz
17.  Sama zrobię dla siebie miejsce. Rozmawa z Klaudią Lewandowską
18.  Dziś określam siebie jako osobę panseksualną. Rozmowa z Alex Knapik
19.  Perspektywa lesbian studies. Rozmowa z dr Martą Olasik
20. Mogę tylko powiedzieć: przykro mi bardzo, jestem wyjątkowa. Rozmowa z Voyk
21.  Tożsamość jest zawsze politycznaRozmowa z Elżbietą Korolczuk
22. Jesteśmy nie do ruszenia. Rozmowa z matką i córką. MB & Shailla
23. Wchodzę w krótkie erotyczne relacje poliamoryczne. Rozmowa z Retni
24. Aktywizm jest moim uzależnieniem. O niepełnosprawnościach, nieheteronormatywności i feminizmie. Rozmowa z Anetą Bilnicką
25. Wolę nie zostawiać niedomówień. Rozmowa z Adą Smętek
26.Do tej pory myślałam, że LGBTQ to nie ja. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
27. Ciągle zajmujemy się sobą i żądamy od innych akceptacji. Rozmowa z Anną Marią Szymkowiak
.
III. Głos z zagranicy
1Węgry. Brakowało nam środowiska kobiet niehetero – stworzyłyśmy je. Rozmowa z Anną Szlávi
2. Czechy. Lesba* na wychodźstwie. Rozmowa z Frídką Belinfantová
3.
Lesbijski projekt mieszkalny. Rozmowa z Yagner Anderson

.
IV. Męskoosobowo
1. To co polityczne jest wspólne. Rozmowa z Tomaszem Gromadką
2. Przyszło nowe pokolenie kobiet nieheteronormatywnych. Rozmowa z Marcinem Szczepkowskim

BONUS
Komiks. Superprocenta. Graficzny komentarz Beaty Sosnowskiej

——————————————————

Aktualne wiadomości na temat projektu Lesbijska Inspira znajdziesz na:

Feminoteka
Kobiety kobietom
Strefa Les*
Kobieta Nieheteronormatywna
A kultura LGBTQ+ nie poczeka!

EL*C. KIJÓW 2019 | Monika Rak. L*Geniusza na Ukrainie.

Druga Europejska Konferencja Lesbijek* odbywała się w hotelu Turist w Kijowie. W dużym, ponad 20 piętrowym budynku, pamiętającym czasy komunistyczne. Nie była to jedyna konferencja w tym czasie w hotelu. W korytarzach mijałyśmy się na przykład z uczestniczkami_nikami konferencji Ambasady Błogosławionego Królestwa Bożego dla Wszystkich Narodów.

Ten religijny wątek wewnątrz hotelu był kontynuowany przed budynkiem. Naszym debatom, przez cały czas trwania konferencji, towarzyszyły protesty prawosławnych Ukrainek_ńców przeciw EL*C jako źródłu sodomii. W obronie wartości chrześcijańskich łopotał Chrystus na chorągwi i pokrzykiwał pop z krzyżem. A nad  nami czuwała umundurowana i uzbrojona policja. Wyglądało grożnie, ale tak nie było.

Od samego początku było więc performatywnie, choć nie po taki performens przyjechałam do  Kijowa. Ale wszyscy – z każdej strony barykady – świadomie lub nie – znamy moc performatywności. Jako reprezentantka Stowarzyszenia Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej* pojechałam, by m.in. mówić o możliwościach performensu lesbijskiego*.

Jechałam też do Kijowa, podobnie jak dwa lata temu do Wiednia, z myślą o nowych doświadczeniach artystycznych. Z nadzieją spotkania artystek tworzących na Wschodzie i w środkowej Azji – konferencja została poszerzona również o tę część świata. Chciałam zobaczyć czy i jak lesbijki przetwarzają swoje doświadczenia na sztukę, a w kijowskim programie EL*C 2019 nie brakowało wydarzeń artystycznych. Nie wiedziałam jednak, jakie będzie ich miejsce w całej konferencyjnej propozycji.

Już w czwartek – jeszcze przed oficjalnym piątkowym otwarciem – okazało się, że artystyczny wątek konferencji nie jest dodatkiem do spotkania lesbijek*, które będą debatować przede wszystkim o sytuacji polityczno-społecznej. Obok znaczącego politycznie panelu o Lesbijkach i ruchu anty-genderowym na Ukrainie” odbyło się równie znaczące politycznie oficjalne przywitanie wszystkich srtystek uczestniczących w konferencji. Tego nie było w Wiedniu, tam twórczynie musiały się szukać, m.in. dlatego, że różnych propozycji i samych artystek było znacznie więcej. W Austrii gubiłyśmy się w tłumie, tempo i liczba wydarzeń sprawiła, że nie mogłyśmy uczestniczyć we wszystkich wydarzeniach. Tu wszystkie się poznałyśmy i zostałyśmy przedstawione innym uczestniczkom.

Opiekunką naszej niedużej grupy artystycznej była oczywiście artystka: Joelle Sambi Nzeba, mieszkająca w Brukseli poetka, slamerka, dyrektorka organizacji Solola Bien.SEM NAGAS
Przedstawiła samą siebie jako: pisarkę, czarownicę, robiącą ziny anarchistkę, myślicielkę, artystkę cyfrową, szwaczkę, uzdrowicielkę, matkę, organizatorkę. Semi pokazała kilka swoich prac na wystawie. Dominują na nich motywy boginiczne i waginalne, kojarzące się na pierwszy rzut oka z pracami Iwony Demko oraz kosmiczne kolaże z arabskimi motywami.

Semi zorganizowała warsztaty zinowe. Nie byłoy konkretnego tematu zina, który miał być efektem tego spotkania. Jednak uczestniczki starały się ucieleśnić lesbijską geniuszę – główne hasło konferencji: let’s bring lesbian genius to the world. (Sprowadźmy lesbijską geniuszę na świat / Pokażemy światu lesbijską geniuszę.) Kolektywne – a jakże – dzieło zawisło na konferencyjnej wystawie.

YERA MORENO SAINZ-EZQUERRA I MELANI PENNA TOSSO 
Feministki, artystki wizualne i badaczki z Hiszpanii zajmujące się ruchowymi kodami lesbijek*. Tandem zgłębia niewerbalny język kobiet nieheteronormatywnych. Za pomocą fotoperformensu wprowadziły nas w świat mini gestów: pocierania kolan, chwytania się za płatek ucha, gładzenia palcami brody czy składania dłoni w modlitewnym geście. Każdy z tych znaków niósł informacje dotycząca rodzaju zainteresowania, jakie rodzi się pomiędzy kobietami nieheteronormatywnymi. Warsztat Yery i Melani był żywo przyjęty przez uczestniczki, a potem ochoczo wprowadzany w życie w trakcie wieczornych zabaw w klubie.

DASHA CHE
Osoba artystyczna, która w swojej twórczości zwraca się do środowiska queerowego i trans, szukając nowych przestrzeni dla ciał nienormatywnych. Jest artystką_stą performensu, która_y chce zaangażować widzów w tematy płci, rasy, przywilejów, dostępu, narodowości.

Uczestniczyłam w warsztatach Dasha Che. Spotkałyśmy_liśmy się w 20-osobowej, wielojęzycznej grupie kobiet i osób. Zaczęłyśmy_liśmy od prostych ćwiczeń fizycznych i oddechowych, angażujących poszczególne partie ciała, tak aby doprowadzić ciało do swobodnego, pozbawionego oceny tańca. Ćwiczenia, które zostały potem omówione przez grupę, dążyły do dobrego poczucia się we własnym ciele i wzajemnej akceptacji. Po 1,5 godzinie widać było, jak wiele pracy potrzeba, aby spełnić założenia Dash Che, ale też – jak ważny krok został w tym kierunku uczyniony. Praca z ciałem jest najlepszą formą poznania się. Ruch zastępuję wielojęzyczny szum informacyjny – staje się nowym językiem, którego słownik nosimy cały czas ze sobą, w ciele. Po tym warsztacie czuło się pozawerbalną bliskość, jaka buduje się podczas pracy teatralnej. Co jako aktorka znam doskonale.

ESTELLE PRUDENT
Autorka wystawy „LITTLE SH * ET”. To przedstawicielka widocznego na tej konferencji nurtu czarnego queeru. Estella jest francuską artystką multimedialną zajmująca się tematyką queer, historią czarnych kobiet, kolonializmem. Tworzy mocne w swoim wyrazie czarno-białe fotografie i duże czarne plakaty z hasłami, jak: “To niemożliwe żeby być czarną i homoseksualną”. Czarna tożsamość była widoczna zarówno w przestrzeni dyskusji, jak i sztuki, i niosła za sobą niespożyte zasoby energii i chęci do zmian.

MONIKA RAK & Sistrum 
Do grona konferencyjnych artystek dołączyłam jako 1/2 Damskiego Tandemu Twórczego, w którym skupiam się na tworzeniu (teatr, film) i opisywaniu polskiej sztuki lesbijskiej*  oraz członkini Stowarzyszenia Sistrum, które stawia na kulturę lesbijską*. Na konferencji zaproponowałam warsztat poświęcony performensowi lesbijskiemu*. Pierwsza – teoretyczna część – pokazywała lesbijskie* działania w Polsce w przestrzeni zarówno wirtualnej, jak i realnej. Opowiadałam o akcjach ulicznych (Pozdrowienia z Lesbos Czarnych Szmat), dragkingowaniu, ślubach performatywnych (Podróż Liliany Piskorskiej i Martyny Tokarskiej), happeningach Anki Zet.
Druga część była działaniem performatywnym, którego zapis zostanie pokazany w Dniu Widzialności Lesbijek 26 kwietnia 2019 r.
Warsztat wzbudził wiele emocji w uczestniczkach, mam nadzieję, że przełoży się na ich działania. Już teraz wiem, że część uczestniczek planuje niektóre pomysły, o których mówiłam, wprowadzić w życie. Bardzo zachęcam, bo performens jest żywym narzędziem mogącym w twórczy sposób opowiedzieć o ważnych problemach dotyczących lesbijskiej* społeczności.

  

Okazało się, że wśród uczestniczek konferencji „ukrywały się” jeszcze inne artystki. Nie wiem, ile takich dziewczyn nie znalazło się w oficjalnych materiałach, ja miałam okazję poznać jedną z nich – Julię Datchenko, pochodzącą z Ukrainy. Julia wykonuje tradycyjne, wielkoformatowe wycinanki ludowe z motywami kobiecymi i lesbijskimi. Jak sama mówiła, nigdy nie miała zamiaru w sztuce zajmować się relacjami między kobietami, ale tak jej jakoś samo wyszło.

W Kijowie nie było pokazów filmów, perfomensów ani slamu, tego co zaproponowały lesbijki w Wiedniu, ale za to kwitło życie imprezowo-barowe, które też potraktowałam performatywnie. W zaproponowanych warunkach nie mogłam zresztą inaczej.

Odbyły się dwie imprezy. Pierwsza była desantem nieheteroseksualnych kobiet i osób na hotelowy Klub dla Dżentelmenów. Początkowo byłam zaskoczona wyborem miejsca, w którego centrum wyznaczały dwa stanowiskami do tańca na rurze. Czułam się nieswojo, ale po 2-3 godzinach przestrzeń tętniła nowym życiem. Nastąpiło czasowe przejęcie. Rodziły się spontaniczne, gromko oklaskiwane performensy. Cieszę się, że miejsce zostało nieheteronormatywnie naznaczone.
Druga impreza wymagała już akcji zorganizowanej. Wreszcie jako grupa opuściłyśmy_liśmy hotel. W trzech grupach – jak na nocnej trochę zakaznaej wycieczce – zostałyśmy zawiezione do kijowskiego klubu Dom. Przywitały nas 3 sale: z barem, z miejscami do siedzenia i salą do tańca. Wszystkie piwnicy. Taka stara lesbijska tradycja undergrundowej kultury barowej lesbijek*.
Lesbijską tradycję podtrzymywała też kolejka do toalety, która jak zawsze była miejscem żywych dyskusji i – oczywiście – podrywu, który podgrzewała „czarnymi” rytmami Joell w roli d-jki.

Program konferencji w Kijowie był skromniejszy niż w Wiedniu, przyjechało na nią też mniej uczestniczek. Było nas 350, podczas gdy dwa lata wcześniej spotkało się ok. 500 kobiet nieheteronormatywnych. Wpłynęła na to sytuacja polityczna na Ukrainie, wojna w Donbasie i trudności organizacyjne. Podróż na Ukrainę nie jest wyskokiem do innego unijnego kraju, gdzie wystarczy dowód osobisty. Jadąc na Ukrainę trzeba mieć paszport.

To, co zasadniczo odróżniało konferencję wiedeńską od tegorocznej, było ograniczenie przestrzeni, w której się poruszałyśmy. Byłyśmy zamknięte w hotelu, otoczone policją i prawosławnymi konserwatystami. Wszystkie panele i warsztaty odbywały się w tym samym miejscu. W Wiedniu wędrowałyśmy między miejscami wydarzeń a hotelami. Całe miasto było nasze, o zlocie lesbijek* informowały plakaty rozwieszona na ulicach. Pamiętam też marsz lesbijek* z transparentami po centrum austriackiej stolicy. W Kijowie to było niemożliwie, Sugerowano nawet, żeby nie chodzić po mieście z lesbijskimi przypinkami.

Ale to zamknięcie, w moim przekonaniu, dobrze wpłynęło na relację między uczestniczkami konferencji. Taka sytuacja przyniosła nieoczekiwane efekty. Skupienie się na propozycjach, bliższe emocjonalne kontakty sprawiły, że przyjeżdżam z Kijowa z licznymi znajomościami, z nadziejami na współpracę, z obietnicami wywiadów do Lesbijskiej Inspiry. I filmem z warsztatu, który jest nie tylko fajnym wspomnieniem, ale też konkretnym efektem wspólnej międzynarodowej aktywności artaktywności.

Korekta: Maja Korzeniewska

————————————-

Monika Rak (2/2 Damskiego Tandemu Twórczego)
lesbijka / feministka / artaktywistka / aktorka / dramatopisarka / filmowczyni / graficzka.

Współtwórczyni projektów: Kobieta Nieheteronormatywna (cykl debat i audycji radiowych, 2014- 2016) / O’LESS Festiwal (2012-2014) / DKF Kino lesbijskie z nutą poliamoryczną (cykl spotkań, 2012-2015) / A kultura LGBTQ+ nie poczeka (projekt archiwistyczny, od 2017) / O teatrze lesbijskim w Polsce (cykl teatrologiczny, od 2012) / Lesbijska Inspira (cykl wywiadów od 2017) / Portret lesbijek we wnętrzu, Niesubordynowane czytanie sztuki Jolanty Janiczak (czytanie dramatów) / Orlando.Pułapka? Sen, Fotel w skarpetkach, 33 Sztuka, RetroSeksualni. Drag King Show (spektakle) / Czarodziejski flet, Gertruda Stein & Alice B. Toklas & Wiele Wiele Kobiet (nanoopery) / L.Poetki (film dokumentalny) / Teatr Dialogu (warsztat i akcja miejska) / Wywrotowa komórka lesbijska, Epizody, wątki, sugestie lesbijskie w kinie polskim (wykłady) / Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej* (stowarzyszenie, 2017).

————————————-

LESBIJSKA INSPIRA
To niezależna inicjatywa, której e-przestrzeni udziela siostrzana Feminoteka

EL*C. Wieden 2017. 
1.  Magdalena Wielgołaska. Odzyskiwanie lesbijskiej tożsamości – wreszcie pomyślmy o sobie, Siostry.
2.  Monika Rak. Siła filmu dokumentalnego, czyli lesbijki do kamer!
3.  Magdalena Świder. Wokół tożsamości.
4.  Agnieszka Małgowska. Peformansy, czyli witamy w Lesbolandii.
5.  Joanna Semeniuk. Jeśli nie zrozumiemy naszej przeszłości, nie zrozumiemy siebie.
6.  Agnieszka Frankowska. PL, czyli Polskie Lesbijki w Wiedniu.

EL*C. Kijów 2019.
1.  Monika Rak. L*Geniusza na Ukrainie.
2. Magdalena Wielgołaska. Lesbianizacja przestrzeni. 

———————————————

I.  Manifest
1.  Manifest. Instant. 
2.  Rozmowa I. Od lesbijskiej konspiry do lesbijskiej inspiry
3.  Rozmowa II. Minął rok. To, o czym mówiłyśmy w prywatnych rozmowach, stało się częścią debaty publicznej

II. Rozmowy wokół manifestu.
1.   Mamy wewnętrzną potrzebę wolności. Rozmowa z Małgorzatą Myślak i Magdaleną Sota
2.   Coming out – nie chcę i nie muszę. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
3.   Z miłości i gniewu rodzi się odwaga. Rozmowa z Angeliną Caligo
4.   Moja droga do siebie samej. Rozmowa z Marią Kowalską
5.   Potrzebne są niehetero bohaterki. Rozmowa z Anną Bartosiewicz
6.   Chcemy więcej! Rozmowa z Anną i Zandrą Ra Ninus
7.   Lesbijki, pora na prokreację! Rozmowa z Anną Adamczyk.
8.   Kto ma prawo do słowa “lesbijka”? Rozmowa z Magdaleną Próchnik
9.   Czasem miałam wrażenie, że jestem jedyną lesbijką w Lublinie. Rozmowa z Małgorzatą Szatkowską
10. Trzeba stawiać opór. Rozmowa z Magdaleną Tchórz
11.  Dziewczyna i dziewczyna – normalna rodzina. Rozmowa z Zuch Dziewuchami
12.  Niepytana nie mówiłam, że jestem lesbijką. Rozmowa ocenzurowana
13.  Co ty tutaj robisz? O poczuciu wyobcowania i przynależenia. Rozmowa z Nicole G.
14.  Mam na imię Kasia i to jest moja tożsamość. Rozmowa z Katarzyną Gauzą
15.  Tęczowe aktywistki na Ukrainie są wyłącznie feministkami. Rozmowa z Katją Semchuk
16.  Oryginalnie nieheteroseksualna. Rozmowa z Agnieszką Marcinkiewicz
17.  Sama zrobię dla siebie miejsce. Rozmawa z Klaudią Lewandowską
18.  Dziś określam siebie jako osobę panseksualną. Rozmowa z Alex Knapik
19.  Perspektywa lesbian studies. Rozmowa z dr Martą Olasik
20. Mogę tylko powiedzieć: przykro mi bardzo, jestem wyjątkowa. Rozmowa z Voyk
21.  Tożsamość jest zawsze politycznaRozmowa z Elżbietą Korolczuk
22. Jesteśmy nie do ruszenia. Rozmowa z matką i córką. MB & Shailla
23. Wchodzę w krótkie erotyczne relacje poliamoryczne. Rozmowa z Retni
24. Aktywizm jest moim uzależnieniem. O niepełnosprawnościach, nieheteronormatywności i feminizmieRozmowa z Anetą Bilnicką
25. Wolę nie zostawiać niedomówień. Rozmowa z Adą Smętek
26.Do tej pory myślałam, że LGBTQ to nie ja. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
27. Ciągle zajmujemy się sobą i żądamy od innych akceptacji. Rozmowa z Anną Marią Szymkowiak
.
III. Głos z zagranicy
1Węgry. Brakowało nam środowiska kobiet niehetero – stworzyłyśmy je. Rozmowa z Anną Szlávi
2. Czechy. Lesba* na wychodźstwie. Rozmowa z Frídką Belinfantová
3. Niemcy. Lesbijski projekt mieszkalny. Rozmowa z Yagner Anderson

.,..
IV. Męskoosobowo
1. To co polityczne jest wspólne. Rozmowa z Tomaszem Gromadką
2. Przyszło nowe pokolenie kobiet nieheteronormatywnych. Rozmowa z Marcinem Szczepkowskim
v.
BONUS
Komiks. Superprocenta. Graficzny komentarz Beaty Sosnowskiej

,

Delegatki piekła – o pierwszych lekkoatletkach pisze specjalnie dla Feminoteki Agnieszka Metelska

O Halinie Konopackiej, która zdobyła dwadzieścia sześć razy mistrzostwo Polski w różnych konkurencjach lekkoatletycznych, i innych pierwszych polskich lekkoatletkach pisze dla Feminoteki, autorka książki „Złota” – Agnieszka Metelska

HalinaKonopacka – pierwsza Polka, która zdobyła złoty medal dla Polski na Igrzyskach Olimpijskich w Amsterdamie w 1928 roku. Ustanowiła wówczas rekord olimpijski i rekord świata. Na tych pamiętnych igrzyskach, kobiety startowały pierwszy raz w historii sportu w dyscyplinach lekkoatletycznych.

Halina weszła na boisko w 1924 roku.  Metr osiemdziesiąt jeden wzrostu, co w tamtych czasach było ewenementem, długie mięśnie, znakomita, jak się za chwilę okaże, koordynacja ruchowa. Stworzona do sukcesu w sporcie szukała w nim swojego miejsca. Skakała w dal, wzwyż, biegała, rzucała oszczepem, pchała kulą. A gdy wzięła dysk do ręki? Chyba szybko poczuła, że najchętniej będzie trenować w tej dziedzinie.Nasza pierwsza złota medalistka nie peszyła się wcale, że startowała w dyscyplinie tak tradycyjnie męskiej, jak rzut dyskiem. Prastary, olimpijski. Przeniesiony w nowożytne czasy z greckich stadionów. Brała dysk w swoje ręce, po raz pierwszy na stadionach świata, kobieta. Dysk stał się posłuszny w rękach początkującej sportsmenki tak bardzo, że błyskawicznie zaczęła ustanawiać światowe rekordy.

Miejsca dla kobiet w sporcie w początkach XX wieku nie było. No może tenis, ćwiczenia gimnastyczne, krykiet. W tych dziedzinach istniało społeczne przyzwolenie dla udziału pań. Ale na przykład kolarstwo? Taka Karolina Kocięcka, mistrzyni w Królestwie Polskim w jeździe rowerem, zwana wręcz diablicą, była wyśmiewana i uważana za jakieś zwariowane dziwadło. A królowa sportu – lekkoatletyka? Tutaj nie było nic. Żadnych przepisów, które regulowały ciężar dysku, kuli czy oszczepu. Nie było ujednoliconych przepisów dotyczących dystansów dla kobiet.

Paradoksalnie pierwsza wojna światowa przysłużyła się ruchom emancypacyjnym Mężczyźni zginęli albo zostali kalekami. Ich miejsce na uczelniach, w administracji, w fabrykach zaczęły zajmować kobiety.

Wyrzuciły gorsety o stalowych bryklach, skróciły ciężkie, długie suknie, obcięły włosy, włożyły spodnie, a nawet zaczęły publicznie palić papierosy.  Odeszły od powtarzalnych życiorysów matek i babek.

Razem z ruchami emancypacyjnymi kobiety zaczęły szturmować zamknięte dla nich drzwi sportu.Po pierwszej wojnie światowej wzrost liczby kobiet pracujących zawodowo budził do życia też rekreację, aktywną formę spędzania przez nie wolnego czasu. To wtedy kobiety zaczynają wychodzić na boiska, chociaż konserwatyści załamywali ręce, nazywając dziewczyny w krótkich spodenkach „delegatkami piekła”.  Odważne, ale i spłoszone. Często nie przyznawały się nawet do swoich nazwisk. W latach dwudziestych uczennicom szkół średnich wydano zakaz wstępowania do pozaszkolnych klubów sportowych.  Za przynależność do klubów i startowanie w ich barwach groziło dziewczynom wydalenie ze szkoły. Dlatego też pierwsze lekkoatletki, które odważyły się występować na stadionach, z obawy przed wyrzuceniem ze szkoły, startowały pod pseudonimami. Na przykład czołowe lekkoatletki krakowskie to „Lonka” – Maria Malinowska czy „Wiśka” – Jadwiga Ciepłówna.

Maria Kwaśniewska, polska oszczepniczka, mówiła o Halinie Konopackiej, że była dla niej przykładem wyemancypowanej kobiety jak wzór z Sevres. Wyszła spod hegemonii rodziny. Sama decydowała o swoich wyborach.

Konopacka sportsmenka, złota medalistka Igrzysk Olimpijskich z 1928 roku w Amsterdamie ustanowiła nie tylko rekord olimpijski, ale została też sześciokrotną rekordzistką świata w rzucie dyskiem i zdobyła dwadzieścia sześć razy mistrzostwo Polski w różnych konkurencjach lekkoatletycznych. Nazywana przez dziennikarzy „camponissima”, „współczesna Diana” czy „złota dziewczyna”, była ulubienicą publiczności”. „Konopacka szkoda słów. Rekord dyskiem pobij znów” skandowano na stadionach.

Sportsmenka to jedna z wielu jej życiowych ról. Najbardziej znana. Ale Halina Konopacka była też redaktorką i dziennikarką. Została naczelną pierwszego w Polsce sportowego pisma pod tytułem „Start”. Pismo stawiało sobie ambitny cel: propagowanie ruchu i zdrowego trybu życia wśród wszystkich kobiet, bez względu na różnice w wykształceniu czy zamożności. „Start” propagował „dziesięciominutówkę”: ćwiczenia gimnastyczne, których wzory pokazywano w każdym numerze pisma. Chociaż tyle i aż tyle, przekonywał „Start”, poświęćcie czasu dla siebie.  Pismo wkraczało z dziesięciominutówką do domów i do fabryk. „Niech ćwiczą obok siebie robotnice bez względu na różnice światopoglądowe” – przekonywała naczelna. Konopacka dążyła do wyrównywania różnic społecznych swoich czytelniczek. Pismo uczestniczyło w organizowaniu obozów wędrownych przeznaczonych dla robotnic, pomocy domowych, ekspedientek.  Ogłaszało zajęcia prowadzone przez Towarzystwo Krzewienia Kultury Fizycznej zarówno dla inteligencji jak i komplety dla pomocy domowych. Zauważało konieczność zaopiekowania się tymi kobietami, które potrzebowały wsparcia, pisząc o pogadankach dla niewidomych. Drobiazg, ale znaczący – propagowało kuchnię jarską. Przestrzegało przed objadaniem się słodyczami (chyba że wyjątkowo!) i głosiło, że młode jesteśmy także po czterdziestce. Niestety, ekonomia okazała się silniejsza od idei. I pismo upadło.

Konopacka została w pamięci pokoleń. Jako niezapomniana ikona sporu, wyczynu.

Gimnastykę leczniczą można uprawiać z rozsądku, ale sport można uprawiać jedynie con amore, twierdziła.

Agnieszka Metelska „Złota. Legenda Haliny Konopackiej”

Wydawnictwo „Czarne”

Książka objęta matronatem Feminoteki

 

Olsztyn | wystawa JACQUELINE LIVINGSTON. W CIENIU FEMINIZMU.

JACQUELINE LIVINGSTON. W CIENIU FEMINIZMU.
NA OBRZEŻACH SZTUKI AMERYKAŃSKIEJ DEKADY LAT 60. I 70. XX W.

wernisaż: 4 kwietnia | godzina 18:00
4.04.2019 – 26.05.2019| sala kameralna
BWA Galeria Sztuki w Olsztynie
Al. Marsz. J. Piłsudskiego 38
www.bwa.olsztyn.pl
Wystawa W cieniu feminizmu. Na obrzeżach sztuki amerykańskiej lat 60. i 70. XX w. jest prezentacją fotografii nieżyjącej już amerykańskiej artystki Jacqueline Livingston, eksperymentującej z narracją biograficzną i socjologicznym komentarzem zmian społecznych lat 60. i 70. XX wieku.  Zestaw ponad 40 prac odnosi się do dwóch kluczowych dekad w sztuce amerykańskiej i takich zjawisk, jak wkraczająca na scenę artystyczną druga fala feminizmu, połączona z politycznymi postulatami równości płci, ze sprzeciwem wobec dyskryminacji oraz z ruchami pacyfistycznymi.  Przemiany społeczno-polityczne połączone z rewolucją seksualną skierowały uwagę artystki na ciało i seksualność człowieka. Jej fotografie mają wymiar osobisty, te prezentowane na wystawie trudno rozgraniczyć na archiwum rodzinne lub zdjęcia dedykowane wystawiennictwu. Dokumentując przestrzeń prywatną własnej rodziny, artystka mimowolnie stała się częścią polityki, a jej prace poddano szerokiej ocenie wartościującej negatywnie. Mimo odważnej i nieugiętej postawy manifestowanej potrzebą równości w podejmowaniu tematów sztuki jej twórczość pozostała w cieniu feminizmu lat 70. Warto podjąć refleksję i zbadać dorobek tej artystki, aby przywrócić pamięć o tak ważnej postaci dla amerykańskiej kultury, której twórczość zdecydowanie wyprzedziła swój czas. / Mariola Balińska

Jacqueline Livingston urodziła się w 1943 r. w Phoenix w stanie Arizona (USA), zmarła w 2013 r. w Ithace, w stanie Nowy Jork (USA). Była amerykańską artystką wizualną, fotografką. Od 1962 r. studiowała edukację artystyczną w Arizona State University. Uczyła fotografii w UC Berkeley Extension Program w San Francisco, Cornell University, University of Rhode Island i Ithaca College. Uczestniczyła w ponad 100 wystawach, w tym 26 indywidualnych. Jej prace znajdują się w prywatnych i państwowych kolekcjach na całym świecie: San Francisco Museum of Modern Art (Kalifornia), Frankfurter Kunstverein (Frankfurt), Bibliotheque Nationale (Paryż), Herbert F. Johnson Museum, Cornell University (Ithaca) oraz w Muzeum Narodowym w Gdańsku.

Patronat medialny: TVP Olsztyn, Radio Olsztyn, Telewizja Olsztyn, Telewizja Kopernik, Olsztyn24, Artinfo, Gazeta Wyborcza, Co jest grane 24, Made In Warmia & Mazury, Kultura i Sztuka, Format, Świat Obrazu

 

* Wydarzenie towarzyszące wystawie:
25.04.2019

Wykład: O politycznym aspekcie twórczości Jacqueline Livingston końca dekady lat 70. XX w. w Stanach Zjednoczonych, który poprowadzi kuratorka wystawy Mariola Balińska (Muzeum Narodowe w Gdańsku). Spotkaniu będzie towarzyszyła prezentacja multimedialna stanowiąca pokaz fotografii artystki pochodzących z kolekcji Muzeum Narodowego w Gdańsku oraz archiwum Leo Brissette.

Kuratorka: Mariola Balińska
Współpraca: Muzeum Narodowe w Gdańsku
Ambasada Stanów Zjednoczonych Ameryki

Dlaczego musisz poznać Tamarę?

„Wściekłe” to dla mnie „Opowieść podręcznej” osadzona w polskich realiach. Rząd tworzy Programy Udoskonalania Rodziny, które mają spowodować wzrost urodzeń i ogólnego zadowolenia społecznego. Dalekie od zadowolenia pozostają jednak niezamężne kobiety: nie mogą samotnie wyjechać za granicę, kupić dużego mieszkania, zameldować się w hotelu czy wyjść z domu w godzinach nocnych. Kwitnie propaganda, a każdy przejaw niesubordynacji jest surowo karany pobytem w ośrodku zamkniętym, gdzie torturami psychicznymi próbuje się przekonać osoby do „właściwego” stylu życia. Główną bohaterką jest Tamara Taszycka, która postanawia z tym systemem walczyć.

Ku mojej ogromnej radości polski rynek książkowy rośnie w kobiety. Tworzą już w obrębie gatunków, które wcześniej były reprezentowane głównie przez mężczyzn. Feministyczna dystopia polskiej pisarki? Musiałam to przeczytać!

Już od pierwszej strony widać świetny warsztat pisarski. Powieść napisana jest w moim ulubionym stylu: krótkimi zdaniami, dynamicznie, co być może nie każdemu przypadnie do gustu, ale pozwala dosłownie zatracić się w historii Tamary. Czujesz jej oddech, gdy biegnie, emocje podczas spotkania z innymi rebeliantkami, poczucie zdrady, gdy wszystko idzie nie tak.

Ale nie jest to czarno-biała historia o pięknej księżniczce i złej wiedźmie. Postaci są zbudowane wielopoziomowo, niejednorodnie. Niełatwo znienawidzić kogoś, kto po prostu stara się przetrwać albo ochronić swoją rodzinę, nawet jeśli robi okropne rzeczy. Sama Tamara miejscami wydaje mi się bardzo naiwna, czasem nie rozumiem jej decyzji, ale to właśnie siła tej książki – piękno feminizmu, w którym każda z nas jest inna i choć nie zawsze rozumiemy swoje działania, są one ważne.

Momentami autorka pozostawia niewiele pola do własnej refleksji, za to pozostawia szeroko otwarte zakończenie, które jak się okazuje, nie będzie miało swojej kontynuacji. Pochłonęłam tę książkę i zostałam, no właśnie, z czym? Zwykle trochę mi smutno, gdy kończę dobrą powieść, ale po skończeniu „Wściekłych” długo czułam dosłownie fizyczny brak Tamary w moim życiu.

To książka, którą chciałam widzieć na półce w księgarni od wielu lat. Przekazałam już ją siostrze i mamie. Cieszę się, że kolejne kobiety będą mogły poznać Tamarę. Dla mnie to najlepsza książka, jaka przeczytałam w 2018 roku.

 

——

Ważną częścią książek, które czytam jest dla mnie spójność jej autorki. Ewa Podsiadły Natorska jest niesamowicie serdeczną i inteligentną kobietą. To czyni dla mnie tę książkę prawdziwą. Poniżej nasza rozmowa.

 

Julia Maciocha: Jak narodziły się „Wściekłe”?

Ewa Podsiadły Natorska: „Wściekłe” napisałam na urlopie macierzyńskim, po tym, jak na świat przyszedł mój pierwszy synek. Pisałam wieczorami, gdy mały spał – a nie był typem śpiocha, do tego karmiłam go piersią na żądanie. Praca nad „Wściekłymi” momentami była więc niczym wspinanie się na górę, zna to każda matka, zwłaszcza świeżo upieczona. Ale bardzo chciałam napisać tę książkę i dla siebie, i dla Polek. Pomysł na tę powieść dojrzewał we mnie długo. Punktem zapalnym na pewno było wprowadzenie programu 500+. Zaczęłam się zastanawiać, co z osobami pominiętymi, samotnymi matkami i mniejszościami w ogóle. Dużo wtedy rozmyślałam o funkcjonowaniu społeczeństw, wpływie rządzących na jednostkę, o różnych ustrojach. To wszystko pewnie brzmi bardzo poważnie i faktycznie, chciałam napisać poważną książkę ;-). Sprawy kobiet zawsze były, są i będą mi bardzo bliskie. Do tego niemal bez przerwy wokół siebie słyszałam seksistowskie teksty, padające z ust mężczyzn i w pewnym momencie poczułam taką złość, że nie miałam wątpliwości, że muszę napisać „Wściekłe”.

JM: Czy Tamara lub jej siostra są wzorowane na kimś istniejącym?  Skąd fascynacja Freddiem Mercurym?

EPN: Rzadko kiedy wzoruję się na osobach w moim otoczeniu. Nigdy nie przenoszę do swoich książek postaci jeden do jednego. Już prędzej czerpię inspirację ze świata wokół mnie. Nie jestem Tamarą, podziwiam ją za jej upór i odwagę, ale też trochę jej współczuję, bo ona jednak, choć idą za nią tłumy kobiet, jest w swojej walce osamotniona. Ja do życia potrzebuję rodziny, Tamara nie. Siostra Tamary też nie jest kopią żadnej znanej mi osoby, choć akurat dość dobrze znam sytuację, gdy rodzeństwo przypomina ogień i wodę – tak jest między mną a moją siostrzyczką ;-). Przeniosłam natomiast na Tamarę własną fascynację Freddiem Mercurym, którego uważam za nieodżałowanego geniusza, człowieka obdarzonego niezwykłą charyzmą i osobowością, a przede wszystkim olbrzymim talentem. Kocham Freddiego, ubóstwiam go. Nikt ze współczesnych artystów nie ma takiego kontaktu z publicznością, tak bardzo nie przykuwa uwagi. Spokojnie, mój mąż zdaje sobie z tego sprawę i podziela moją fascynację ;-). Pisałam o tym na swoim blogu: http://conatonatorscy.pl/freddie-mercury-moj-artysta-wszech-czasow/

JM: Czy i kiedy poznamy dalsze losy Tamary i jej ekipy? 

EPN: Od początku zakładałam, że „Wściekłe” będą jedną, zamkniętą opowieścią. Zakończenie jest raczej otwarte, daje pewne pole do popisu, ale myślami jestem już przy innych historiach, które domagają się opowiedzenia. Późną wiosną ukaże się moja kolejna powieść. I znowu wszystkich zaskoczę, bo jej głównym bohaterem będzie facet. Poruszam w niej temat wielomiłości. Lubię sprawdzać samą siebie, bez przerwy podnosić sobie poprzeczkę.

JM: Nazwałabyś siebie feministką? 

EPN: Oczywiście. Jestem feministką, bo wierzę w równouprawnienie płci. W wolny wybór, wolność. Nie uznaję stereotypów. Wściekam się, gdy słyszę, że „kobieta ma mniejszy mózg od mężczyzny” – a uwierz mi, że słyszę to od czasu do czasu. Zawsze w takiej sytuacji mówię VETO. Wierzę w siostrzeństwo. Choć pamiętaj, co o feminizmie mówi Tamara: „Nie wiem, czym jest feminizm, wiem natomiast, czym jest sprawiedliwość”. Ja właśnie głęboko wierzę w tę sprawiedliwość społeczną, jestem przekonana o jej zasadności, szczególnie w relacjach partnerskich.

JM: Chciałabyś zostać Tamarą? Uważasz, że młodsze pokolenie działaczek może się z nią utożsamiać? Do kogo kierujesz tę książkę?

EPN: „Wściekłe” pisałam z myślą o współczesnych Polkach, ale uważam, że powieść może i powinien przeczytać każdy bez względu na wiek czy płeć. Myślę, że Tamara dla młodego pokolenia działaczek o prawa kobiet może być protagonistką – trudno mi wskazać inne tego typu bohaterki w polskiej literaturze. Tamara jest silna, niezłomna, absolutnie przekonana o swoich racjach, ale wspomniałam też o jej samotności i właśnie z powodu tego osamotnienia i niezrozumienia nie chciałabym chyba podzielić jej losu. Jednocześnie ją podziwiam i jej współczuję. Ona byłaby mną, gdyby miała więcej odwagi, by realizować najśmielsze pomysły, by całkowicie zatracić się w jakiejś idei, zaangażować w sprawę na 100%. Bardzo szanuję takich ludzi. Poza tym, co by nie gadać, w naszym kraju jednak nie jest tak źle jak we „Wściekłych”, więc na razie – na szczęście – zastępy Tamar nie są nam jeszcze potrzebne.

JM: To tylko fikcja, która powstała w Twojej głowie? Myślisz, że coś takiego mogłoby się naprawdę wydarzyć?

EPN: Mam nadzieję, że to zawsze będzie wyłącznie fikcja! Czy wyobrażasz sobie, że świat taki jak we „Wściekłych” mógłby nas spotkać? Zawsze powtarzam, że politykom, bez względu na to, czy rządzą ci, których wybraliśmy, czy nie, trzeba patrzeć na ręce, sprawdzać ich, rozliczać z obietnic i kontrolować. Tak wyobrażam sobie demokrację. Jestem wobec polityków nieufna. I wiem, że wolność nigdy nie jest dana człowiekowi raz na zawsze. Kocham Polskę i dobrze mi się w niej żyje, ale nie pozwolę sobie zamydlić oczu. Przypatruję się politykom i jeśli trzeba będzie walczyć o wolność, wyjdę na ulicę, choćby z dziećmi pod pachą.

 

 

 

 

 

 

 

LESBIJSKA INSPIRA | Polityczne znaczy wspólne. Rozmowa z Tomaszem Gromadką

Agnieszka Małgowska: Tomaszu, wiesz, że zaczynasz wątek męskoosobowy w naszym cyklu? W tym wątku świadomie i „tendencyjnie” będziemy rozmawiać z osobami, które czują się mężczyznami i sympatyzują z lesbijkami*. Co Ty na to?

Tomasz Gromadka: Miło mi i cieszę się na rozmowę z Twoją osobą.

AM: O „osobie” pewnie jeszcze porozmawiamy, ale zacznę od pytania dla mnie zasadniczego. Co zdecydowało, że Sistrum i Przestrzeń Kultury Lesbijskiej* znalazły się w Stole Powszechnym?

TG: To stało się nagle, po prostu. Pamiętam, że Monika Rak, która przychodzi na “Pisanie co wtorek” do Stołu Powszechnego, zaproponowała mi Wasze wydarzenie. Zgodziłem się i od razu pomyślałem, że warto byłoby zrobić cały cykl.

AM: Lubimy cykle.[śmiech]

TG: Zauważyłem. Pamiętam, że natychmiast zaproponowałyście mi plan na pół roku, to mnie z jednej strony ucieszyło, że jest pomysł, z drugiej strony przestraszyło, że to jest aż tak rozbudowane. W końcu poczułem bezpieczeństwo, że sprawa jest ogarnięta, że to wynika z Waszej dłuższej pracy, a nie jest przypadkowe, improwizowane. Podobało mi się, że jest to artystyczna i wieloaspektowa propozycja kultury lesbijskiej.

AM: Systematyczne działanie ukorzenia tę kulturę.

TG: U nas cykle wynikają z myślenia o miejscu, jakim jest Stół Powszechny, któremu potrzebne są regularne wydarzenia. To pozwala zgromadzić grono ludzi wokół naszych aktywności. Możliwa jest też większa praca polityczna: ludzie wiedzą, że u nas odbywają się kreatywne i społeczne wydarzenia. Wieść się niesie i utrwala.

AM: To powód pijarowy. A były inne?

TG: Słyszałem też o niedofaworyzowaniu kultury lesbijskiej w społeczności LGBTQ i że faceckość jest bardziej mainsteamowa, a kobiecość spychana. Dlatego taka propozycja wydawała się ciekawa. Stół Powszechny nie robił wcześniej niczego tęczowego. Wiszą u nas flagi. Ale flaga to według mnie za mało. Ważne, żeby za emblematem stały konkretne działania.

AM: Ciekawe, że lesbijki z gwiazdką mają reprezentować tęczową flagę. [śmiech] To dopiero “dobra” zmiana.

TG: Dodam jeszcze, że znalazłyście się tu, bo po prostu przyszłyście z inicjatywą, a przestrzeń jest otwarta. Ale muszę podkreślić, że dokonujemy jednak wyboru. Dużo osób do nas przychodzi z propozycjami, ale nie decydujemy się na każde działanie. W Stół zaangażowanych jest kilka osób, ale gdy mam do wyboru warsztaty taneczne albo lesbijskie warsztaty taneczne, to wybieram to drugie. Przyznaję, że faworyzuję rzeczy, które są jawnie zaangażowane politycznie. Oczywiście, każda propozycja jest obgadywana w naszej, różnorodnej światopoglądowo grupie.

AM: Jak rozumiesz zaangażowanie polityczne?

TG: Polityczne znaczy wspólne. To świadome działania na rzecz poszerzenia wspólnoty o osoby marginalizowane. Działania takie jak Wasze: teraz robimy kulturę lesbijską, to jest artystka lesbijska, to jest film lesbijski, a to jest miejsce, gdzie lesbijki mogą przyjść i poczuć się bezpiecznie. To jest poszerzanie tego, co wspólne, wyjście poza heteronormatywność, homofaceckonormatywność. Oczywiście ta nasza polityczność w Stole jest konkretna: lewicowa, czasem liberalna, na pewno nie prawicowa czy neoliberalna. A propozycja Sistrum wydawała mi się od początku lewicowa.

AM: Padło to okropne słowo „lewicowość”. [śmiech] Tak kojarzysz kulturę lesbijską*?

TG: Raczej tak kojarzę Was, co chyba przeniosłem na całość zjawiska.

AM: O nas można tak myśleć, ale nie o heterogenicznej społeczności lesbijskiej*. Dopiero by się działo.

TG: Prawda, mnie też społeczność LGBT kojarzy się z liberalizmem.

AM: Twoja sympatia do kultury lesbijskiej* to wynik świadomości politycznej czy to konsekwencja bliższych relacji z tęczowym światem?

TG: Jestem zaznajomiony z tym światem przez ludzi. Ale nie zawsze tak było. Jako młody człowiek byłem bardzo konserwatywny, choć nie wydaje mi się, że byłem homofobem. Przede wszystkim nie akceptowałem siebie, miałem ogromne problemy z uznaniem siły kobiet i byłem zaciekłym antykomunistą. Dopiero od 2012 roku, gdy zacząłem współtworzyć Fundację Strefa Wolnosłowa i robić spektakle wielokulturowe, zacząłem się zmieniać. Do projektów przychodzili różni ludzie, także osoby nieheteroseksulane, choć poznawałem głównie gejów. Jeśli dziewczyny – to przede wszystkim biseksualne. Poprzez relacje poznawałem nowy świat. To była praca, która doprowadziła mnie do lewicy. Przeszedłem drogę od elementów patriarchalnej męskości, przez jej całkowite wyparcie, po akceptację siebie jako faceta.

AM: Ciekawe, miałam wrażenie, że jesteś organicznie nieheteronormatywny. Czyli można przejść taką transformację. [śmiech] Podejrzewam, że teraz jesteś postrzegany jako mężczyzna metroseksualny, a nawet gej.

TG: Tak, to się często zdarza, [śmiech] ale gejem nie bywam. Jestem heteroseksualny. No może czasem podobają mi się nieliczni faceci. Nie jestem też zaangażowany w kulturę LGBT, chodzę tylko na Paradę Równości, choć to wesołe, liberalne wydarzenie.

AM: Tęczowy wesoły liberalizm. [śmiech] Lewicowość nie jest wesoła?

TG: Nie pamiętam wesołej lewackiej manifestacji, a często chodzę na manifestacje. Tam bardziej rządzi wkurw. To nie zabawa, to walka.

AM: Na ostatniej Paradzie wreszcie widziałam hasło: “Precz z kapitalizmem” niesione tuż obok kolorowej platformy Google. Ale nadal było wesoło.

TG: Na Paradzie bardzo widać afiliację kapitalizmu. To problem, który dostrzegam w partii Biedronia. Wiosna jest niby lewicowa, choć bardziej na wzór zachodniej socjaldemokacji, są więc postulaty socjalne i równościowe, jednak to partia raczej liberalna.

AM: Skoro tak myślisz, to dlaczego chodzisz na tę wesołą i kapitalistyczną Paradę?

TG: Chodzę trochę z rozpędu, bo dużo manifestuję. Ale wydaje mi się, że warszawska Parada różni się od marszów organizowanych w mniejszych miastach w Polsce. Tam czasem trzeba iść na zderzenie i różne rzeczy mogą się zdarzyć. To już nie jest takie radosne. Z tym się identyfikuję, choć nie uczestniczyłem w wyjazdowych paradach.

AM: Powiedziałeś, że nie jesteś zaangażowany w kulturę LGBT, a ja widziałam spektakl na podstawie Twojego tekstu Robo i Osobo. Muszę przyznać, że zaskoczyło mnie, jak pokazałeś relację między bohaterkami. Dwie kobiety we wzajemnym akcie tworzenia. Widzę to lesbijsko*. Miałeś takie założenie?

TG: Napisałem tekst, który reżyserowała Agata Dyczko. Wiele zrodziło się podczas pracy reżyserki i aktorek. Tekst był adaptowany i cięty, zmienił się w wyniku procesu zbiorowego. Dwie postacie tytułowe nie zostały napisane jako kobiety, ale są tworzone przez kobiety. Agata wybrała dwie aktorki, choć postaci mogli tworzyć chłopcy, ale dziewczyny były ciekawsze.

AM: Dlaczego?

TG: To miał był posthumanistyczny, antykapitalistyczny romans science fiction. Gdy jest mężczyzna i kobieta to jest klisza. Kiedy są dwie kobiety, jest mniej standardowo.

AM: Z powodu homoerotyzmu?

TG: Kobiecego homoerotyzmu. Takich opowieści jest ciągle mniej. Jak pomyślę, to w kinie znam właściwie same gejowskie historie. Nie przypominam sobie żadnego hollywoodzkiego filmu lesbijskiego, który zdobył 10 Oskarów. [śmiech] O czarnoskórym geju jest film oskarowy, a o relacji lesbijskiej nie ma.

AM: Czyli przysłużyłeś się mimowolnie lesbijskiej* sprawie, nie tylko udostępniając miejsce w Stole Powszechnym, także artystycznie.

TG: Nawet tego nie wiedziałem, ale masz rację. Gdy powiedziałaś o tej lesbijskiej perspektywie, to widzę, że rzeczywiście w spektaklu jest dużo kobiecej bliskości: w tańcu, dotykaniu, w mówieniu. Tekst tę bliskość podbija, bo jest czasem jak wyznanie miłości. Ale to nie jest wymuskane, relacja jest skomplikowana, nawet przemocowa.

AM: Relacje lesbijek nie są tylko waniliowe, jak stereotypowo się je widzi. Wybierając tę kobiecą niestandardowość nie bałeś się, że sztuka nie będzie uniwersalna?

TG: Uniwersalizm to dla mnie żadna kategoria. O uniwersalności mogę napisać we wniosku o grant, ale w sztuce w nią nie wierzę. Dla mnie ważne są konkrety: sytuacja, postać, emocja, myśl, które można trochę uogólnić, ale uniwersalizm, to scheda po patriarchalnej filozofii i teologii. Odbiera autentyczność, odcina od twórczyń_ców i bohaterek_ów.

AM: Słyszałeś po spektaklu jakieś głosy o kobiecej energii i homoseksualności?

TG: Nie, raczej, że to było antykapitalistyczne i przede wszystkim o miłości.

AM: Skoro o miłości, to tym bardziej herstoria powinna wydać się nieheteroseksualna.

TG: Ale mówiono właśnie o uniwersalizmie. Chyba widzowie nie chcieli tego zobaczyć, ja sam dopiero teraz się z tym zmierzyłem, gdy zwróciłaś mi na to uwagę. Też tego tekstu nie traktowałem jak lesbijski romans, ale czuję tę interpretację. To jest właśnie o tym.

AM: Niespodzianka. [śmiech] Dobrze, że przed tym nie uciekasz. Co zresztą byłoby dziwne, bo pojawiałeś się w tym przedstawieniu i używałeś żeńskich końcówek. W ogóle – jak zauważyłem – używasz wobec siebie żeńskiego rodzaju.

TG: Tak, wtedy to robiłem, teraz już nie. Przechodziłem wówczas proces terapeutyczny i odrzucałem w sobie faceta, teraz go zaakceptowałem i nie muszę się odcinać, wypierać. To było autoagresywne. W tym czasie napisałem tekst do Krytyki Politycznej, w którym postulowałem wyrzucenie rodzaju męskiego z języka. Ta publikacja wkurzyła ludzi, wyzywali mnie od pedałów, pisali, że to najgłupszy tekst w Dzienniku Opinii Krytyki Politycznej, że nawet jak na lewactwo to szczyt idiotyzmu.

AM: Oj, nawet performatywna antycypacja budzi tyle emocji.

TG: Tak, a to miała być prowokacja. W stosunku do siebie – jak mówiłem – używam już męskiej końcówki. Ale kiedy jest grupa, gdzie jest tyle samo kobiet co mężczyzn albo przewaga kobiet, stosuję czasem tylko żeńskie końcówki. Robię to również w relacji z moją dziewczyną, mówiąc o nas w rodzaju żeńskim.

AM: A do mnie zwróciłeś się na początku rozmowy per osoba. Ja za tym nie przepadam, ale to coraz bardziej popularne określenie omijające binarność, płciowość w języku. Użyłeś go w tytule spektaklu, a na co dzień też jest przydatne?

TG: Lubię to słowo. Często go używam.To neutralne określenie, ale używam go również w miłosnej relacji i wtedy nabiera życia. W niektórych osobach, z którymi pracuję, to słowo wywoływało śmiech i kpiny, ale to się zmienia.

AM: Masz lesbijski*/queerowy potencjał. [śmiech]

TG: Pewnie dlatego, że jest we mnie silny feministyczny paradygmat, który może – jak się okazało – mieć lesbijskie i queerowe wcielenie. Ten feminizm jest czasem aż za mocny.

AM: Za mocny?

TG: Często mam nadmierne poczucie winy. Jestem o trzy kroki przed własnym działaniem patriarchalnym, nawet przed myślą. To bywa autoagresywne.

AM: Skąd to poczucie winy? Symboliczna czkawka za męskie poczynania w historii?

TG: Nie wierzę w zbiorową odpowiedzialność. Mogę tylko odpowiadać za to, co robiłem ja, we własnych relacjach, związkach. Kiedyś napisałam wiersz na ten temat, który jest – dziś myślę – za bardzo czołobitny wobec kobiet. Napisałem także tekst w związku z akcją #metoo.

AM: I na koniec. Nam gościna w Stole Powszechnym się przysłużyła. A Tobie obecność Sistrum nie zaszkodziła?

TG: Nie ma żadnych negatywnych reakcji. Prócz ostatniego pohukiwania prawicowców z okazji wydarzenia o kulturze barowej lesbijek, ale w sumie to drobiazg. A Teatr Powszechny tym wydarzeniem się chwali.

AM: To znakomita puenta naszej rozmowy. Dziękuję i do zobaczenia na kolejnych wydarzeniach w Stole Powszechnym.

Korekta: Maja Korzeniewska

————————————-————

Tomasz Gromadka (ur. 1986) poeta, dramatopisarz, animator kultury, członek Fundacji Strefa WolnoSłowa, która organizuje warsztaty teatralne nastawione na dialog wielokulturowy, ustanawianie więzi międzyludzkich i krzewienie postaw antyrasistowskich. Działa w kolektywie Autonomiczna Przestrzeń Edukacyjna, oddolnej grupie edukatorów i edukatorek, realizujących bezpłatne zajęcia edukacyjne w wielu dziedzinach, a także w Stole Powszechnym, przestrzeni spotkań twórczych i kawiarni w Teatrze Powszechnym im. Zygmunta Hubnera w Warszawie. Prowadzi zajęcia pisarskie w szkołach, aresztach i skłotach. Jego sztuki “Deportacja” i “Strajk arabskich pielęgniarek” drukowane były w miesięczniku „Dialog”. Spektakle na podstawie tekstów Tomasza Gromadki wystawiane były m.in. w Warszawie, Poznaniu, Bolonii i Brukseli.

Agnieszka Małgowska (1/2 Damskiego Tandemu Twórczego)
lesbijka / feministka / artaktywistka / reżyserka / trenerka teatralna / scenarzystka
Współtwórczyni projektów: Kobieta Nieheteronormatywna (cykl debat i audycji radiowych, 2014- 2016) / O’LESS Festiwal (2012-2014) / DKF Kino lesbijskie z nutą poliamoryczną (cykl spotkań, 2012-2015) / A kultura LGBTQ+ nie poczeka (projekt archiwistyczny, od 2017) / O teatrze lesbijskim w Polsce (cykl teatrologiczny, od 2012) / Lesbijska Inspira (cykl wywiadów od 2017) / Portret lesbijek we wnętrzu, Niesubordynowane czytanie sztuki Jolanty Janiczak (czytanie dramatów) / Orlando.Pułapka? Sen, Fotel w skarpetkach, 33 Sztuka, RetroSeksualni. Drag King Show (spektakle) / Czarodziejski flet, Gertruda Stein & Alice B. Toklas & Wiele Wiele Kobiet (nanoopery) / L.Poetki (film dokumentalny) / Teatr Dialogu (warsztat i akcja miejska) / Wywrotowa komórka lesbijska, Epizody, wątki, sugestie lesbijskie w kinie polskim (wykłady) / Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej* (stowarzyszenie, 2017).

—————————

LESBIJSKA INSPIRA
To niezależna inicjatywa, której e-przestrzeni udziela siostrzana Feminoteka
,
I.  Manifest
1.  Manifest. Instant. 
2.  Rozmowa I. Od lesbijskiej konspiry do lesbijskiej inspiry
3.  Rozmowa II. Minął rok. To, o czym mówiłyśmy w prywatnych rozmowach, stało się częścią debaty publicznej
.
II. Rozmowy wokół manifestu
1.   Mamy wewnętrzną potrzebę wolności. Rozmowa z Małgorzatą Myślak i Magdaleną Sota
2.   Coming out – nie chcę i nie muszę. Rozmowa z Anonimową Lesbijką 
3.   Z miłości i gniewu rodzi się odwaga. Rozmowa z Angeliną Caligo
4.   Moja droga do siebie samej. Rozmowa z Marią Kowalską
5.   Potrzebne są niehetero bohaterki. Rozmowa z Anną Bartosiewicz
6.   Chcemy więcej! Rozmowa z Anną i Zandrą Ra Ninus
7.   Lesbijki, pora na prokreację! Rozmowa z Anną Adamczyk
8.   Kto ma prawo do słowa “lesbijka”? Rozmowa z Magdą Próchniak
9.   Czasem miałam wrażenie, że jestem jedyną lesbijką w Lublinie. Rozmowa z Małgorzatą Szatkowską
10. Trzeba stawiać opór. Rozmowa z Magdaleną Tchórz
11.  Dziewczyna i dziewczyna – normala rodzina. Rozmowa z  Zuch Dziewuchami
12.  Niepytana nie mówiłam, że jestem lesbijką. Rozmowa ocenzurowana
13.  Co Ty tutaj robisz? O poczuciu wyobcowania i przynależenia. Rozmowa z Nicole G.
14.  Mam na imię Kasia i to jest moja tożsamość. Rozmowa z Katarzyną Gauzą
15.  Tęczowe aktywistki na Ukrainie są wyłącznie feministkami. Rozmowa z Katją Semchuk
16.  Oryginalnie nieheteroseksualna. Rozmowa z Agnieszką Marcinkiewicz
17.   Sama zrobię dla siebie miejsce. Rozmowa z Klaudią Lewandowską
18.  Dziś określam siebie jako osobę panseksualną. Rozmowa z Alex Knapik
19.  Perspektywa lesbian studies. Rozmowa z dr Martą Olasik
20. Mogę tylko powiedzieć: przykro mi bardzo, jestem wyjątkowa. Rozmowa z Voyk
21.  Tożsamość jest zawsze politycznaRozmowa z Elżbietą Korolczuk
22. Jesteśmy nie do ruszenia. Rozmowa z matką i córką. MB & Shailla
23. Wchodzę w krótkie erotyczne relacje poliamoryczne. Rozmowa z Retni
24. Aktywizm jest moim uzależnieniem. O niepełnosprawnościach, nieheteronormatywności i feminizmie. Rozmowa z Anetą Bilnicką
25. Wolę nie zostawiać niedomówień. Rozmowa z Adą Smętek
26. Do tej pory myślałam, że LGBTQ to nie ja. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
27. Ciągle zajmujemy się sobą i żądamy od innych akceptacji. Rozmowa z Anną Marią Szymkowiak
.
III. Głos z zagranicy
1Węgry. Brakowało nam środowiska kobiet niehetero – stworzyłyśmy je. Rozmowa z Anną Szlávi
2. Czechy. Lesba* na wychodźstwie. Rozmowa z Frídką Belinfantová
3. Niemcy. Lesbijski projekt mieszkalny. Rozmowa z Yagner Anderson
.
IV. Męskoosobowo
1. To co polityczne jest wspólne. Rozmowa z Tomaszem Gromadką
2. Przyszło nowe pokolenie kobiet nieheteronormatywnych. Rozmowa z Marcinem Szczepkowskim
.
V. EL*C. Wieden 2017
1.   Magdalena Wielgołaska. Odzyskiwanie lesbijskiej tożsamości – wreszcie pomyślmy o sobie, Siostry.
2.  Monika Rak. Siła filmu dokumentalnego, czyli lesbijki do kamer!
3.  Magdalena Świder. Wokół tożsamości.
4.  Agnieszka Małgowska. Peformansy, czyli witamy w Lesbolandii.
5.  Joanna Semeniuk. Jeśli nie zrozumiemy naszej przeszłości, nie zrozumiemy siebie. 

BONUS
Komiks. Superprocenta. Graficzny komentarz Beaty Sosnowskiej

 .
————————————-————
 .
Aktualne wiadomości na temat projektu Lesbijska Inspira znajdziesz na:
Feminoteka
Kobiety kobietom
Strefa Les*
Kobieta Nieheteronormatywna
A kultura LGBTQ+ nie poczeka!
.

MY reż. Rene Eller | Warszawa pokaz przepremierowy, zapraszamy!

MY! (Wij)

Reżyser: Rene Eller
Scenariusz: Rene Eller, Elvis Peeters

Produkcja: Holandia, Belgia 2018

 

Niewielkie miasteczko na granicy holendersko-belgijskiej. Podczas upalnego lata ośmioro nastolatków zanurza się w świat seksu, rozrywki i buntu.
Na początku sami nie wiedzą, czego chcą. Wieczorami siedzą przy ognisku, wygłupiają się, ale to im nie wystarcza.
Budząca się seksualność sprawia, że zaczynają kręcić profesjonalne filmy pornograficzne, potem wikłają się w prostytucję i szantaż. To, co zakazane, coraz bardziej ich pociąga. Aż wydarza się tragedia.
Film podzielony jest na rozdziały, w których czworo z nich opowiada władzom, co się właściwie stało. Tak więc mamy różne wersje wydarzeń: marzyciela, buntownika, artysty i prowodyra. Wersje, które nie do końca się pokrywają…
My, dzieło przypominające Samobójstwa dziewic, to obraz hedonistycznej przemocy, którą przełamują senne, idylliczne wizje. Film jest adaptacją głośnej i kontrowersyjnej powieści Elvisa Peetersa.

 

Uwaga! Film dla widzek i widzów dorosłych. 

EDIT: Wszystkie zaproszenia rozdane Mamy dla Was podwójne zaproszenia na pokaz przedpremierowy w warszawskim kinie Elektronik, który odbędzie się 15 lutego 2019 r. o godz. 19.00

Aby zarezerwować zaproszenie piszcie wiadomości na mail [email protected] , w temacie MY! a w treści imię i nazwisko jakie ma się znaleźć na liście przed pokazem.

Damy znak kiedy zaproszenia się skończą.

Mam dość oglądania bohatera maczo, który kolonizuje świat. Rozmowa z Jolantą Janiczak

Fragment wywiadu AAAKulturalnika z cyklu SISTRUM rozmawia o L*kulturze.
Wokół spektaklu O mężnym Pietrku i sierotce Marysi. Bajka dla dorosłych. CZYTAJ CAŁY TEKST 
Z Jolantą Janiczak rozmawia Damski Tandem Twórczy (Agnieszka Małgowska & Monika Rak)

                                                                                                  *********

Agnieszka Małgowska: Cieszę się, że mamy okazję porozmawiać. Bardzo mi zależało, żeby O mężnym Pietrku i sierotce Marysi. Bajce dla dorosłych opowiedziała współautorka spektaklu, który wyreżyserował Wiktor Rubin. Wprawdzie jesteście od lat artystycznym duetem, ale z przedstawieniem od razu skojarzono przede wszystkim reżysera i małą burzę w tęczowej społeczności wywołał fakt, że spektakl zrobił mężczyzna. Jesteś więc naszym kołem ratunkowym. [śmiech]

Jolanta Janiczak: Tak, dziennikarze jakoś częściej zwracają się do reżysera, zakładając, że jest szefem przedsięwzięcia.

Monika Rak: No to mamy patriarchlny początek naszej rozmowy. [śmiech]

AM: To zacznijmy raz jeszcze. Znasz cykliczny skecz Barbie Girls Ze sztambucha Maryi Konopnickiej Agnieszki Weseli /Furji?

JJ: Nie, a gdzie to było pokazywane?

MR: W polskim nurcie offowym. Dyskretnie [śmiech], ale przez lata i konsekwentnie. Na szczęście jest do obejrzenia w necie.

JJ: To obejrzę.

AM: Zaczęłam od tego pytania, bo wątek relacji obu Marii artystycznie popularyzowała Agnieszka Weseli i nie możemy o niej nie wspomnieć. Do mainstreamu zaś ta lesstoria dotarła – zdaje się – dzięki Homobiografiom Krzysztofa Tomasika. Swoją drogą mam wrażenie, że Twój tekst to udramatyzowany szkic Tomasika. Nie spodziewam się jednak, że Twoja praca researcherska ograniczyła się do tej lektury.

JJ: Oczywiście, że nie. Przeczytałam wszystko o Konopnickej. Listy, biografie, na przykład Iwony Kienzler Rozwydrzoną bezbożnicę, Marii Szypowskiej Konopnicka, jakiej nie znamy, Leny Magnone Maria Konopnicka: lustra i symptomy, oraz liczne artykuły i trochę rzeczy w archiwum we Lwowie. Tyle jest dostępnych materiałów o Marii Konopnickiej. Podejrzewam, że Krzysztof Tomasik oparł się na podobnym materiale. Ale ja, jako pisarka, też mnóstwo rzeczy pozmyślałam, połączyłam samowolnie pewne fakty, skupiłam się na sprawach, które mnie nurtowały. Bardziej interesował mnie problem niż fakty historyczne.

AM: Co Cię więc nurtowało?

JJ: Cały czas zastanawiała mnie ucieczka Konopnickiej za granicę. Mam wrażenie, że wyjechała, bo wokół niej i Dulębianki zrobił się za duży szum. Znalazłam w jakiejś publikacji informację, że podczas obchodów pięćdziesięciolecia twórczości Elizy Orzeszkowej w trakcie odczytu Dulębianki, na którym była też Konopnicka, jedna z młodszych pisarek skomentowała fakt, że są parą, Konopnicka obraziła się i wyszła. Z lektur wynika, że miały ogromny problem z pokazywaniem się razem. Ten aspekt ich relacji nie został sproblematyzowany w Homobiografiach.

Z relacji Konopnickiej z Dulębianką pozostało bardzo mało wspomnień, śladów. W korespondencji, która się zachowała, bo resztę spaliła córka, są historie, z których można coś wysnuć o ich relacji. W jednym z listów do córek Konopnicka pisze na przykład, że przychodzi do niej Pietrek, czyta jej książkę, potem idzie do siebie. W drugim pisze, że śpią razem pod derką, bo jest bardzo zimno i nie da się inaczej. Bardzo jestem ciekawa, co było w tych listach, które Zofia Konopnicka zniszczyła.

AM: To jest właśnie historia polskich lesbijek. Ukryta, pełna dziur, niedomówień. Dlatego fantazmatyczna opowieść, jaką jest Twój tekst, trafia w dziesiątkę.

JJ: Pewnie dlatego nie mogłam znaleźć w polskiej historii świadectwa życia namiętnego, jawnego związku dwóch kobiet, wprost, bez niedomówień aluzji, przypuszczeń.

MR: A właściwie skąd pomysł, żeby zająć się wspólną biografią dwóch Marii? Wiem, że piszesz sceniczne biografie kobiet: Katarzyny Wielkiej, Joanny Szalonej, Gorgonowej, francuskich rewolucjonistek, czasem też mężczyzn. Ale skąd wątek lesbijski?

JJ: Mnie interesują głównie historie kobiet. Także relacje między kobietami: przyjaźnie, współpraca i związki miłosne. Od dawna szukałam pary kobiet, która by mnie zainspirowała i była mi emocjonalnie bliska. Męskie biografie nie powstawały najczęściej z mojej inicjatywy. Chyba że to osoby jak Towiański, Neron czy Michael Jackson, o płynnej tożsamości i seksualności. Poza tym ciekawi mnie psychoseksualna zmienność w czasie, w ogóle wszelka procesualność tych aspektów biografii, które wydają się lub uznawane są za niezmienne. Czy wiecie, że Demi Moore jest w relacji serbską projektantką mody?

AM/MR: Nie wiemy. [śmiech] Mamy słabą „orientację pudelkową”.

JJ: Sharon Stone mówi, że po 50-tce jest gotowa na związek z kobietą. Orientacja może ewoluować w ciągu życia, badając swoje potrzeby, swoją seksualność, możemy odkryć, że potrzebujemy czegoś innego niż nam się wydawało. Im bliżej jesteśmy swoich potrzeb, tym więcej mamy odwagi, żeby przed sobą ujawnić pewne rzeczy.

A wracając do pytania. Muszę zaznaczyć, że nie piszę stricte biografii. To są raczej teatralne eseje na wybrany temat. Na przykład w Carycy Katarzynie tematem była droga do kariery, która bezwzględnie zaprzęga ciało kobiety. Przez ciało do władzy. I nie oceniam tego negatywnie, tylko się przyglądam z różnych stron. W XVIII wieku nie było innego emancypacyjnego sposobu sięgnięcia po władzę. Katarzyna Wielka doszła do władzy poświęcając się fizycznie i psychicznie, wchodząc w upokarzające dworskie gry, a potem jawnie używała seksualności, już dla siebie samej.

AM: Ta droga i dziś się sprawdza.

JJ: Niestety, wciąż mamy w sobie duże pokłady patriarchalnych norm i standardów, i żeby je zdekonstruować czy zniszczyć, trzeba ogromnej świadomości, trzeba zmiany języka. Mimo pracy nad sobą, niemal codziennie, przyłapuję się na odruchach czy krytycznym patrzeniu na siebie, którego źródła tkwią w patriarchacie. Wychowanie, edukacja, normy kulturowe, pułapki, wpływy, których nawet nie jesteśmy świadome, a które próbują nas utrzymywać w poczuciu bezsilności. Potrzebujemy nowych mitów, opowieści, bo nadal rządzą mity hetero i macho. I to bez względu na kulturę czy wyznanie. Niedawno wróciłam z Izreala i tam patriarchat ma się świetnie, czuje się, że kobiety powinny znać swoje drugorzędne miejsce. Jak się w tym odnaleźć? Nie mówiąc już o pełnej widoczności czy przejęciu władzy. Nawet serbska premierka Ana Brnabić, która jest jawną lesbijką, sprawy kobiet i osób LGBTQ+ stawia na dalszym planie.

MR: Dlatego, mimo że takie myślenie jest passe, ja nadal twierdzę, że musimy jako kobiety trzymać się razem i tworzyć grupy.

JJ: Ja też myślę, że kobieta ma największe wsparcie w innej kobiecie. W moich różnych tekstach często bohaterka wyrywa inną kobietę ze świata patriarchalnego. Trudno czasem określić charakter tej relacji, najważniejsze, że dziewczyny się wspierają. To mnie prowadzi do lesbijskiego myślenia o kobietach. Tu widzę moc.

AM: Moje ulubione continuum lesbijskie. Stąd – rozumiem – Twój zamach na patriarchat. [śmiech] Sięgnięcie po Świętą Matkę Polkę/Narodową Poetkę to taki właśnie zamach! Czy zrobiłaś to celowo w stulecie odzyskania niepodległości, której nota bene pisarka nie doczekała, a Dulębianka już tak?

JJ: Ten pomysł przyszedł mi do głowy jakieś trzy lata temu, ale żaden teatr nie palił się do tej propozycji, więc nie pisałam. Dopiero Maciej Nowak, dyrektor poznańskiego Teatru Polskiego, tym się zainteresował. Więc ta rocznica po prostu się przytrafiła.

AM: Tak na marginesie. Nie piszesz niczego bez zamówienia?

JJ: Sama wymyślam tematy, sprawy, które mnie interesują i najczęściej wcześniej czy później trafiam na teatr, który podziela moje pasje i zainteresowania. Nie piszę w ogóle na zamówienie jako takie. Poza tekstami do teatru piszę różne notatki, obserwacje i część tego potem wykorzystuję przy tworzeniu tekstów do teatru.

AM: A sama historia. Jak na nią trafiłaś?

JJ: Na opowieść o Dulębiance i Konopnickiej trafiłam, badając zaplecze polskich emancypantek. Pierwsza była Narcyza Żmichowska, potem wpadła mi w oko Dulębianka, ona doprowadziła mnie do Konopnickiej. To było odkrycie, bo – jak mówiłem – od dawna szukałam lesbijskiej lovestory.

MR: Dlaczego szukałaś takiej historii ?

JJ: To mnie interesuje organicznie. Buntuję się, gdy oglądam filmy i nie widzę perspektywy kobiecej. Męskie historie nie wnoszą najczęściej nowej perspektywy. Mam dość oglądania bohatera maczo, który kolonizuje świat. Dlatego szukałam kobiecych historii, także lesbijskich. Jest wiele bohaterek, które czekają na wydobycie, jak Zofia Sadowska, lekarka w czasie okresu międzywojennego oskarżona o uwodzenie pacjentek, super ciekawą osobą była Paulina Kuczalska-Reinschmit i jej relacja z Józefą Bojanowską. Zastanawiam się też, dlaczego doświadczenie męskie w filmach Tajemnica Brokeback Mountain, Filadelfia, Moje własne Idaho się uniwersalizuje, a nie robi się tego w filmach z homoseksualnymi kobietami.

MR: Uniwersalizuje? Jak rozumiesz to słowo? Ja na pewno nie chcę „być uniwersalizowana” według heteronormatywnego wzorca.

JJ: Właśnie chodzi mi o tę pułapkę myślową. Problemem jest utożsamienie z męską historią jako historią człowieka. Nawet gejowska tak jest sprzedawana. Nie chodzi mi o taką uniwersalizację. Chodzi mi o danie równego prawa opowieściom mężczyzn i kobiet. Chcę, żeby bohaterka była podmiotowa. Mocna i wyrazista. Dla mnie podręcznikiem, który powinien trafić do szkół, bo dzięki niemu można zrozumieć złożoność tożsamości, ale mimo wszystko utożsamiać się z każdą i każdą wspierać, jest Siostra Outsiderka Audre Lorde.

AM: Dodałabym jeszcze, że potrzebne jest równe traktowanie sposobu opowiadania tych historii. Nie sam temat i bohaterka zmienia narrację, a w sposobie opowiadania tkwi ukryta władza patriarchatu.

JJ: Racja. Do dziś nikt nie ma odwagi opowiedzieć niepatriarchalnie biografii Marie Curie Skłodowskiej na przykład. Brakuje w Polsce reżyserek, które opowiadałyby o kobietach ryzykownym językiem filmowym, nie estetyzującym kobiety i nie zapędzających je w schematy wyciągnięte wprost z męskiego kina hetero. Nawet jeśli bohaterkami są dwie kobiety tworzące związek, to mam wrażenie, że albo są to aluzje i niedopowiedzenia albo patrzące oko jest nadal płci męskiej.

MP: Dlatego wciąż skazane jesteśmy na takie filmy jak Życie Adali, męska wizja „uniwersalnej” historii o lesbijkach.

JJ: Na dodatek to najbardziej popularny film o relacji kobiet. Co ciekawe, został zrobiony przez reżysera arabskiego pochodzenia. Widać tam męskie schematy, konstrukt fabularny. Owszem, są namiętne sceny erotyczne, ale gdy zna się jeszcze kontekst produkcyjny tego filmu, słynne już mobbingowanie aktorek, trudno oglądać ten film niewinnie. Jeszcze jedna rzecz rzuciła mi się w oczy, znacznie bardziej cieleśnie eksploatowana i pokazywana jest Adèle Exarchopoulos niż Léa Seydoux, która po prostu ma wyższą pozycję na rynku, podczas gdy Adèle Exarchopoulos była wtedy na początku kariery.

AM: Gdyby taki film zrobiła dziewczyna, z pewnością usłyszałaby tekst jak ten Zosi, bohaterki Twojego spektaklu, przykładowej strażniczki patriarchatu: Jaką wy tu moje drogie stworzyłyście strukturę, sytuację, zdarzenie? Sprowadzacie najwyższe poetyckie misteria duchowe do fizjologii. Zaraz się któraś gotowa tu załatwić.

JJ: Nie mogę już tego znieść, że to co kobiece traktowane jest jako cielesne, fizjologiczne, waginalne albo emocjonalne, histeryczne. Że najlepiej znaleźć dla twórczości, tak zwanej kobiecej, oddzielne kategorie. Mam wrażenie, że mówienie o czymś, że to literatura kobieca czy kino kobiece ma twórczość kobiet marginalizować. W Cannes na przykład, w głównym konkursie, zazwyczaj na dziesięciu mężczyzn jest jedna kobieta. I jedna selekcjonerka na kilku panów. Tak się tworzy kanony, wzorce i mainstream.

AM: Niestety, ale wróćmy do głównej historii. Cieszy mnie, że powstał ten spektakl, ale przyznam, że mam z Marią Konopnicką problem. Choć Konopnicka z Dulębianką u boku powiewa na sztandarze tęczowym jak prowokacja, trochę jak nieheteroseksualne trofeum, to de facto jest osobowością asymilacyjną, której słowo „lesbijka” czy nawet „emancypantka” pewnie stanęłoby w gardle.

JJ: Ale ja też mam z nią problem. Maria próbuje zadowolić gusta wszystkich. Jest jak pisarki, które wszelkimi sposobami w życiu i twórczości usiłują znaleźć się we “właściwym miejscu”. Maria podążała tą drogą: mąż, ośmioro dzieci. Ale jednocześnie romansowała w trakcie małżeństwa. Wydaje mi się, że także romansowała w czasie, gdy była z Dulębianką.

AM: Trzeba przyznać, że nie oszczędziłaś Konopnickiej. Zafundowałaś jej niełatwy-pośmiertny-publiczny proces transformacji, z którego wyłoniła się jako lesbijsko-feministyczna wojowniczka. Twoja Maria z Marią rzeczywistą ma raczej niewiele wspólnego. Jak Ci się dekonstruowało taką postać?

JJ: Na początku myślałam, że stworzę Konopnicką i Dulębianką już jako patronki ustawy o związkach partnerskich, które będą pomagać innym wyjść z szafy. Ale zobaczyłam, że to całkowita utopia. I nieprawda. Muszę pisać o tym, co wydaje mi się najbardziej prawdziwe i problematyczne w postaci. Nie mogę obciąć Konopnickiej-konserwatystki na rzecz Konopnickiej-ikony LGBT. Pisząc przyglądałam się obydwu możliwościom.

Przyglądałam się też lukom jej życiorysu, starałam się wyobrazić sobie, co Konopnicka chciała ukryć. A z tego, co o niej wyczytałam, wiele chciała ukryć. Miała wręcz obsesję na punkcie swojego wizerunku. Bardzo kontrolowała zarówno zdjęcia jak i teksty, które się o niej ukazywały. Zrobiła wszystko, żeby zatuszować skandal związany z kleptomańskimi skłonnościami jej córki Heleny, czy aferę miłosną z młodszym od siebie o ćwierć wieku Maksymilianem Gumbliwiczem. A Dulębianka bardzo jej w tym pomagała.

MR: Stworzylaś więc fantazmatyczne postacie, a potem musiałaś oddać ją aktorkom. Czy miałaś wpływ na wybór aktorek do głównych ról?

JJ: Miałam wpływ na wybór Agnieszki Kwietniewskiej, grającej Konopnicką. W sumie trochę też na wybór reszty, ale to już były_li aktorki_rzy nie z zewnątrz. W teatrze repertuarowym nie możemy za bardzo zapraszać ludzi z zewnątrz. Teatr repertuarowy ma pewne zasady. Ma swój zespół, jest przyzwyczajony do pewnego typu pracy. To ciekawe, że każdy zespół aktorski wymaga nieco innego sposobu pracy.

***********

CZYTAJ CAŁY TEKST
Mam dość oglądania bohatera maczo, który kolonizuje świat. Rozmowa z Jolantą Janiczak
Wokół spektaklu O mężnym Pietrku i sierotce Marysi. Bajka dla dorosłych.
AAAKulturalnik,  z cyklu SISTRUM rozmawia o L*Kulturze & O Teatrze Lesbijskim w Polsce.

***********

Jolanta Janiczak – absolwentka psychologii Uniwersytetu Jagiellońskiego i aktorskiego Lart Studio, dramaturżka i dramatopisarka. Jest autorką kilkunastu dramatów. Od 2008 roku pracuje jako dramaturg z Wiktorem Rubinem, współtworząc oryginalny język teatralny. Ich wspólne spektakle są obecne na wszystkich ważnych festiwalach w Polsce. Na IV Międzynarodowym Festiwalu Boska Komedia w Krakowie (2011) otrzymała wyróżnienie za dramat JOANNA SZALONA; KRÓLOWA, który był także w finale Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej 2012.  W roku 2013 jej tekst CARYCA KATARZYNA znalazł się w finale Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej. Laureatka Paszportu Polityki 2013 oraz laureatka programu stypendialnego ministra kultury i dziedzictwa narodowego Młoda Polska 2014, zdobywczyni Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej w 2016 roku za dramat SPRAWA GORGONOWEJ. Jej dramaty doczekały się licznych publikacji w kraju i zagranicą. Podejmowane przez nią tematy dotyczą przede wszystkim kobiet i ich miejsca w historii, relacji między ciałem i polityką. Jest jednym z najwyrazistszych i najradykalniejszych głosów feministycznych w kraju.

***********

DO POCZYTANIA
LESBIJSKA INSPIRA. Manifest i wywiady POCZYTAJ
AAAKulturalnik. Teatr lesbijski w Polsce. Cykl teatrologiczny  POCZYTAJ
AAAKulturalnik. Sistrium rozmawia o L*Kulturze POCZYTAJ

LESBIJSKA INSPIRA. Minął rok. To, o czym mówiłyśmy w prywatnych rozmowach, stało się częścią debaty publicznej.

Agnieszka Małgowska: Dziś mija rok od publikacji pierwszego wywiadu naszego cyklu. Po ogłoszeniu Manifestu i publikacji rozmowy komentującej wydarzenia, które do tego Manifestu nas sprowokowały, wiedziałyśmy, że na tym nie może się skończyć. I po dwóch miesiącach zdecydowałyśmy, że spóbujemy robić wywiady z kobietami nieheteronormatywnymi. Zdecydowałymśmy i zrealizowałyśmy. Pierwszy wywiad został opublkowany 6 grudnia 2017.  Taki mikołajkowy prezent. [śmiech] Po roku z radością donosimy, że udało nam się przeprowadzić i opublikować 22 rozmowy. Chcemy pocelebrować tę małą rocznicę.

Magdalena Wielgołaska: Jestem wielką fanką celebrowania. Nie jest łatwo realizować przez rok projekt wolontariacki. Zawsze jest tyle okazji, żeby sobie odpuścić. Poza tym życie potrafi nieźle namieszać.

Monika Rak: Dość szybko życie popsuło szyki. W niedługim czasie zmienił się trochę skład Lesbijskiej Inspiry. Agnieszka Frankowska, współinicjatorka tego projektu, z różnych życiowych powodów musiała się wycofać, ale jeszcze udało jej się przygotować wywiad z swoją krajanką. Pozdrawiamy przy okazji, Agnieszkę. Projekt był kontynuowany, a chwilę potem wsparłaś projekt Ty, Maju.

Maja Korzeniewska: I bardzo się z tego cieszę. Pewnie zaczynałbym z Wami, ale był to czas, kiedy umierała moja matka po ciężkiej chorobie.

AM: Znowu życie. To wszystko składa się na sytuację aktywności lesbijskiej w Polsce. Bywa różnie. To, co dzieje się offline, może mieć zasadniczy wpływ na taki projekt. Dlatego też pokusimy się o małe podsumowanie, odsłonimy kulisy inspirowe, także podzielimy się naszymi wrażeniami i refleksjami.

Ja przez ten rok uświadomiłam sobie, że cykl okazał się pewnego rodzaju projektem socjologicznym, dzięki któremu zapisanych zostało kilka lesstorii, które ujrzały światło dzienne. Teraz wreszcie to, co kiedyś pozostawało w sferze prywatnej, stało się częścią publicznej debaty. Cieszy mnie to bardzo.

MR: Właśnie, niemal wszystko, co wybrzmiało w wywiadach, znamy z rozmów imprezowych, dyskusji sistrumowych, etc. Teraz to zostało zapisane. Można to też porównać z historiami bohaterek książki Anny Laszuk ”Dziewczyny, wyjdźcie z szafy!” Zobaczyć, co się zmieniło, co zostało po staremu. To może być interesujące…

MW: Myślę, że siłą wywiadów jest różnorodność. Nasze rozmówczynie były w różnym wieku, z różnych środowisk, z różnymi doświadczeniami i przekonaniami. Doświadczenia życia codziennego, mocne i trudne zmagania z rodziną, czy sobą samą uzupełniła perspektywa naukowa. Niektóre rozmowy są jak fotografie na dużym zbliżeniu, niektóre to foty panoramiczne.

AM: Chciałyśmy rozszerzyć granice wieku rozmówczyń inspirowych. Udało się połowicznie. Nasza najmłodsza rozmówczyni miała 14 lat. Najstarsza – 55 lat. Kobiety nieheteroseksualne 60+  nadal są poszukiwane. Te nieopowiedziane jeszcze historie budzą ciekawość od dawna. Być może nie uda się ich wyrwać z niepamięci i ta dziura w pamięci będzie znacząca. Jak na razie, wspominana książka Anny Laszuk, pozostaje publikacją, w której są portrety starszych kobiet kochających kobiety.

MK: Ostatnio ten skromny zbiór senioralnych lesbijskich opowieści wzbogaciła historia 90-letniej Krystyny, którą spisał Remigiusz Ryziński w „Dziwniejszej historii”.

MR: Niestety, muszę dodać, że wywiad z 55-latką został usunięty. Dostałam maila od syna bohaterki, który pod groźbą sądowych konsekwencji żądał usunięcia wywiadu. Jego zdaniem szkalował dobre imię rodziny. Po konsultacji z bohaterką, która nie miała pojęcia o tym, że wywoła swoim wywiadem taką reakcję, na jej prośbę usunęłyśmy rozmowę ze strony Feminoteki. Postanowiłyśmy jednak zamieścić krótki tekst redakcyjny informujący o sytuacji.

Dla nas było to potwierdzenie jednej z tez Lesbijskiej Inspiry, że kobiety łatwo się nie outują, bo mają wiele powodów, które je powstrzymują. Silna więź z rodziną, obawa przed wykluczeniem czy lęk przed sprawieniem kłopotu swoją orientacją, to częste powody siedzenia w szafie. Ciekawe, że nasza bohaterka zawsze żyła jawnie, a jej syn był świadomy orientacji matki. Jednak fakt, że jej nazwisko pojawiło się obok hasła: Lesbijska Inspira i zaistniało na popularnej witrynie Feminoteki, najwyraźniej zmieniło jego perspektywę.

MK: Dodajmy, że syn jest dorosłym człowiekiem. Dla mnie bolesne w tej sprawie był fakt, że partnerka – pełniąca funkcję drugiej matki – tym samym została wykreślona z tej historii. A także to, że syn pominął naszą rozmówczynię i bezpośrednio skontaktował się z nami.

MW: Ale w sumie zdarzyła się jedna taka sytuacja. Pamiętam, że gdy zaczynałyśmy cykl, nie miałyśmy pewności, ile rozmówczyń uda nam się namówić na wywiady. Na samym początku kobiety/dziewczyny bały się, że jeśli będą mówić to, co naprawdę myślą, narażą się rodzinie, będą mieć problemy w pracy. Albo powiedzą coś, co zepsuje osławioną “dobrą atmosferę” w środowisku LGBTQ+.

Dlatego też bardzo wdzięczna jestem osobom, które zdecydowały się na udzielenie wywiadów jako pierwsze, bo właśnie po tych wywiadach zrobiła się kolejka rozmówczyń. [śmiech] Kolejka, która   nadal jest i do której powiększenia zachęcamy.

Miałyśmy też takie sytuacje, że dwie osoby, które zapraszałyśmy do wywiadów na samym początku cyklu, odmówiły udziału w projekcie, a po kilku miesiącach, kiedy zobaczyły jakich kształtów nabrały nasze działania, zgodziły się na rozmowy. Świetnie, że zmieniły zdanie.

AM: To też chyba dowód na to, jak bardzo potrzebne są działania, które nas jednoczą. Jak się zarażamy wzajemnie – odwagą.

MR: Dla mnie zaskakująca była „rekrutacja” rozmówczyń. [śmiech] Czasem taka rozmowa to był przypadek. Choć może zrobiłam się uważniejsza. Byłam jak łowczyni, bo każde spotkanie z kobietą nieheteronormatywną mogło skończyć się propozycją wywiadu do Inspiry. Wystarczyło zapytać o zgodę. W sumie tylko jedna osoba mi odmówiła. Co ciekawe – kobieta przez nas upragniona. Seniorka 60+.

AM: Ale podkreślmy: dla nas naprawdę każda osoba była interesująca. Nie było żadnej selekcji, która jest okropnym, protekcjonalnym zwyczajem. Bo jak oceniać „atrakcyjność” doświadczenia? Szczególnie, gdy tak mała grupa dziewczyn/kobiet wypowiada się publicznie.

Naszym celem było przede wszystkim wsłuchiwanie się w opowieści naszych rozmówczyń. Nie było też żadnej cenzury wypowiedzi. Choć zdarzały się momenty, kiedy trudno nam było zgodzić się z interlokutorkami. [śmiech] Ale dzięki temu rzeczywistość nie została zafałszowana ani sformatowana.

MK: Dotyczy to też kwestii redakcji i korekty rozmów. Zależało nam na zachowaniu różnorodności i specyfiki językowej rozmówczyń, nie wygładzałyśmy rozmów. I ostatecznie o wszystkim decydowaly rozmówczynie. Warto podkreślić, że wywiady prowadzone były w formie rozmowy, wymiany myśli. Punktem wyjścia był Manifest, ale w którą stronę podążyła rozmowa zależało od rozmówczyń, od tego, co w danym momencie ich życia było ważne i jakimi doświadczeniami chcą się podzielić.

MW: Myślę, że dzięki tej luźnej formule rozmowy były dla mnie bardzo rozwijające. Wiele się nauczyłam i zweryfikowałam swoje przekonania, którymi żyję na co dzień. Na pewno zmieniłam swoje podejście do kwestii coming outu.

AM: Coming out zawsze wyskakuje znienacka. [śmiech] Musimy się z tym zmierzyć, bo temat okazał się lajtmotywem cyklu. Do dzieła!

MW: Pojawił się już w drugim wywiadzie. To była rozmowa z anonimową lesbijką, która opowiadała o swoim doświadczeniu coming outu jako czymś, czego świadomie nie chce i nie musi robić. W jej odczuciu nie jesteśmy, jako spoleczność, właściwie przygotowani na coming out, że istnieje presja coming outu i że traktujemy coming out jako rozwiązanie dla wszystkich. Tymczasem jesteśmy różne i różni, i pochodzimy z różnych środowisk. Bohaterka w swojej herstorii wzięła pod uwagę możliwości poznawcze rodziny i zdecydowała się nie outować. Jest szczęśliwa i żyje w zgodzie ze swoją decyzją. Twierdzi, że jej coming out to nie byłby tylko jej proces, ale także trudny proces dla całej rodziny, która nie jest na to gotowa.

Po publikacji zaczęło się. Przestałam się dziwić, że wywiadu udzieliła anonimowo, bo rozmowa okazała sią jedyną rozmową, która spotkała się z hejtem. Pojawiło się grono osób, które chciały “uleczyć” naszą rozmówczynię. Pokazać jej właściwą drogę, nawrócić. Zobaczyłam, że spora część środowiska ma ideologiczne podejście do sprawy. Albo coming out, albo żyjesz w kłamstwie. Czarne albo białe, nie ma miejsca na osobiste refleksje, potrzeby i możliwości. Jest szablon: wszyscy wychodzimy z szafy, a Ci co nie chcą, to po prostu się boją i trzeba ich nieustająco zachęcać i wyleczyć z “szafizmu”. Nie było   myślenia, że niektórzy świadomie i szczęśliwie w tej szafie mają prawo sobie żyć.

MK: I dlatego to jest temat, który ponownie warto przerobić w całej społeczności LGBTQ+. Coming out nie jest rozwiązaniem dla wszystkich i wszystkiego nie rozwiązuje, wbrew powszechnie panującemu mitowi.

AM: Mam wrażenie, że paradoksalnie zawieszenie przymusu autowania zwiększyła gotowość do rozmów zupełnie nieznanych nam dziewczyn. Dostawałyśmy też maile z prośbą o wsparcie w decyzji anty-comingoutowania. To było zaskakujące, ale uświadomiło mi, że osoby niewyautowane podlegają podwójnej presji. To może być paraliżujące. A czasem wystarczy porozmawiać.

MR: Znamy to z naszych działań artaktywistycznych. Teraz też jedna z rozmówczyń udzielała wywiadu anonimowo, a po autoryzacji zdecydowała się podpisać swój wywiad.

AM: Trzeba też powiedzieć, że zdarzyło się nam dwukrotnie, że bohaterki zgodziły się dać wywiad imiennie, ale po autoryzacji wycofały zgodę, ale nie wycofały wywiadu. W rozmowach padały czasem wyznania, które były dla nich zbyt intymne, delikatne. Tym bardziej jesteśmy im wdzięczne, że podzieliły się swoim doświadczeniem.

MK: Skupiłabym się więc na tym, co w tych wyznaniach lesbijek zwróciło Waszą uwagę. Co Was zaskoczyło? Zastanowiło? Dotknęło? Poruszyło? Wkurzyło?

MW: Poruszają mnie informacje zwrotne od czytelniczek, które w publikowanych wywiadach widziały odbicie własnej herstorii i dostawały odpowiedzi na pytania, które sobie zadawały, a nie wiedziały, gdzie uzyskać odpowiedź. Porusza mnie fakt, że gdy odkrywamy w sobie coś, co wydaje nam się “dziwne” albo “inne”, często mamy wrażenie, że tylko my tak mamy. Skoro nie słyszę o jakiejś kwestii w najbliższym kręgu znajomych albo w mediach, nie odnajduję tego w literaturze, to widocznie tylko ja mam problem.

MK: Tu warto podkreślić, że jeszcze wiele kobiet nie ma odwagi mówić o swoich doświadczeniach otwarcie. Tworzą swoje mikroświaty, ale w poczuciu, że to jednak nie jest tak do końca w porządku… Często dopiero tworząc udany związek kobiety* mają siłę, by wspólnie zawalczyć o siebie i zacząć działać na rzecz zmian. A wsparcie niekoniecznie znajdują w społeczności LGBTQ+, lecz w świecie osób otwartych na różnorodność, z feministycznym zacięciem – niezależnie od orientacji.

AM: Mała dygresja tandemowa. [śmiech] Zwróćcie uwagę, że trzykrotnie rozmówczyniami były tandemy. Dwie pary, które są aktywne lesbijsko* w internetowej przestrzeni –  Ninusy i Zuch Dziewuchy. Jeden duet matczyno-córczany. Jaką moc daje wsparcie choć jednej osoby!

MR: Mnie zawsze zaskakuje szczerość, z jaką rozmawiamy przy włączonym dyktafonie. Nie ma tematów tabu. Rozmawiamy jak przyjaciółki, choć niekiedy znałyśmy się wyłącznie z mediów społecznościowych, albo w ogóle się nie znałyśmy. Wspólne doświadczenie nas łączyło. My, jako wywiadowczynie, niczego nie podglądamy ciekawskim okiem przez heteroseksualną dziurkę od klucza. My jesteśmy stąd. I nasze rozmówczynie to czują.

MK: Świat naszych rozmówczyń okazał się niezwykle różnorodny. Można się przyjrzeć, jak żyją w Polsce lesbijki* AD 2018, z jakimi borykają się problemami. A to świat odważnych kobiet, mających wolę i siłę walczyć o siebie, żyć wbrew narzuconym normom. Konstruować swój świat na własnych zasadach, często ponosząc duże koszty i spotykając się z niezrozumieniem, także wewnątrz społeczności LGBTQ+.

AM: Mnie zdziwiło, że – jak mantra – powtarzała się w rozmowach potrzeba przestrzeni lesbijskiej*. Dziewczyny pragną bezpiecznego miejsca, w którym mogłybyśmy się spotykać, wymieniać doświadczeniami, tworzyć, pobawić. W czasach, kiedy otrzymanie stałych i niemałych środków na zmaterializowanie takiej potrzeby wydaje się niemożliwe, istnieją sposoby zastępcze. Często taką lesbijską przestrzenią są mieszkania prywatne, zaprzyjaźnione kawiarnie, miejsca prywatne, udostępniane małym grupom do działań twórczych. Ale każdej z nas, zarówno nam prowadzącym rozmowy, jak i rozmówczyniom – marzy się Lesbijki* Dom Kultury z prawdziwego zdarzenia. Bez problemu udźwignęłybyśmy prowadzenie takiej instytucji kultury.

MK: Potrzeba zaprzecza stereotypowi, że lesbijki tylko siedzą w domu z kotem. [śmiech]

AM: Niektóre jednak siedzą i dyktują “normy lesbijskości” na forach internetowych. Obok budzącego emocje tematu coming outu, który dotyczy całej tęczowej społeczności, jest temat  tzw. “czystości lesbijskiej”. To wraca jak bumerang.

MW: Był wywiad z dziewczyną, która poruszyła tę kwestię. Zebrałam osobiście “srogie baty”, na zamkniętym forum Kobiety Kobietom, jako osoba prowadząca ten wywiad. Również cały projekt został mocno skrytykowany, jako zaburzający pewne “dopuszczalne granice lesbijskości”. Pojawiło się oczywiście pytanie, kto tak naprawdę może używać słowa “lesbijka”? Czy tylko takie kobiety, które nigdy wcześniej nie miały relacji z facetami? Bohaterka zmierzyła się z tym, że przez takie osoby była wpychana w biseksualność (przy okazji dochodziło do stygmatyzacji biseksualności) i jakaś określona grupa kobiet uznawała, że akurat ona, mająca wcześniej relacje z mężczyznami, nie ma prawa do słowa “lesbijka”. W trakcie wywiadu dziewczyna dała sobie do tego prawo, a później rozkwitła. Natomiast my dostałyśmy wiadomość: “pozdrowienia dla was – hetero kurwy”. To mocne i …

AM: … absurdalne. Pamiętam, że musiałyśmy – prawdę powiedziawszy – zastanowić się nad logiką tego wpisu. [śmiech] Teraz to mnie bawi!

MR: Nie ma problemu, gdy się radykalnie identyfikujemy jako „złote lesbijki”, ale eliminowanie innych opcji psychoseksualnych tożsamości to dyskryminacja. Zresztą z naszego doświadczenia wynika, że te radykalne lesbijki nie są specjalnie zainteresowane działaniami, często są roszczeniowe. Sama jestem lesbijką w 100%, jeżeli można w procentach liczyć lesbijskość w lesbijskości [śmiech] i takich jak ja – esencjonalnych lesbijek –   bardzo mało spotykam w działaniu. Ale na imprezach już tak. [śmiech]

MW: To bardzo intrygujący mnie przypadek pokazujący pewnego rodzaju radykalizację i   homonormę, które prowadzi do tego, że tęczowy świat próbuje replikować świat heteronormatywny.

AM: Co w tym przypadku oznacza unifikujący, a dziś już nie uciekniemy przed różnorodnością. Zobaczcie jak w Lesbijskiej Inspirze zadomowiła się – zapożyczona od zeszłorocznej konferencji EL*C – włączająca gwiazdka. Naszymi rozmówczyniami były m.in. panseksualistka, oryginalnie nieheteroseksualna, transkobieta, biseksualistki, lesbijka bez heteroprzeszłości, lesbijska z heteroprzeszłością. Nie ma co się oszukiwać, odcieni tożsamości psychoseksualnych jest wiele i wciąż się pojawiają nowe. I nie są tylko konstruktami teoretycznymi. Ucieleśniły się.

MR: Nie wiem, czy nie powinnyśmy dorzucić gwiazdki do logo Lesbijskiej* Inspiry.

MK: To bardzo interesujący wątek. Dla mnie w ogóle ta potrzeba nazwania się, dookreślenia była bardzo ciekawa. Z jednej strony odchodzi się od starych etykietek – lesbijka zdaje się być passe [śmiech], z drugiej szuka się nowych, zmienia się, gdy w pełni nie oddają istoty. Z jednej – otwartość na płynność, z drugiej – chęć doprecyzowania.

AM: Nie da się tego uporządkować i okiełznać. To jeden z oczywistych wniosków z rozmów.

MR: Istotne jest także to, że Lesbijska Inspira nie pozostała projektem wewnątrz tęczowym. Już postarałyśmy się o to, żeby nie było o nas zbyt cicho! [śmiech] Przede wszystkim jednak myślę, że wiele zawdzięczamy faktowi, że gościmy na stronie Feminoteki. Poza tym było trochę okazji, by opowiedzieć o projekcie.

MW: Ja wspomnę Kobiece Utopie. Było to dla nas ważne wydarzenie. Wzięłyśmy udział w sesji pod znanym nam już tytułem: mniejszość w mniejszości. Na naszym panelu nie było szalonych tłumów, ale później okazało się, że o naszym projekcie mówiono w sześciu innych wystąpieniach na innych panelach, odnosząc się do Inspiry jako do źródła wiedzy o życiu współczesnych lesbijek mieszkających w Polsce. Celowo też piszemy w taki sposób, bo bohaterki naszych wywiadów to nie tylko osoby z polskim obywatelstwem. Rozmawiałyśmy z Ukrainką i Amerykanką. Cieszy, że jest zapotrzebowanie na takie treści i że przyciągają uwagę nie tylko kobiet nieheteronormatywnych szukających lustra dla własnych przeżyć, ale także innych osób, zwyczajnie zainteresowanych odmiennością lesbijskiego doświadczenia.

AM: Krakowska konferencja na 100-lecie uzyskania praw wyborczych przez kobiety w Polsce to było przyjemne doświadczenie, ale już X Kongres Kobiet w Łodzi wspominamy gorzej. Choć wszystkie panele Centrum LGBTQ+ dotyczyły kobiet nieheteronormatywnych, to unaoczniła się – po raz kolejny – różnica między neoliberalnymi, mainstreamowymi kobietami nieheteronormatywnymi a tzw. radykalnymi, czyli tymi, które otwarcie w publicznej przestrzeni zastanawiają się nad swoją orientacją/tożsamością.

MK: Bardziej szczegółowo pisałyście o tym  – wraz z innymi uczestniczkami – w relacji z Kongresu.

MR: Musiałyśmy to opisać, bo trzeba przyznać – było gorąco. Nawet wrzało. Konflikt poprzedzający Manifest Lesbijskiej Inspiry został nazwany „awanturą” albo „wojenką”. Nie było łatwo uświadomić sobie, że desant na patriarchalną agorę, który postulowała prof. Ewa Graczyk, mogą robić kobiety, ale kobiety nieheterormatywne już niekoniecznie. Na pewno desantu nie wolno robić na Kongresie Kobiet, gdzie wobec lesbijek* stosuje się patriarchalne kryteria. Lesbijkę trzeba wziąć w cudzysłów, jak to robi Renata Lis w swojej książce „Lesbos”. Albo sugerować, że lesbijki muszą pracować na 300% bez finansowego wsparcia, bo z pewnością za mało się starają, jak zasugerowała prof. Monika Płatek. Przyznam, że przyjęłam to wszystko ze zdziwieniem.

AM: I znowu, jak mówiłaś wcześniej w przypadku „złotych lesbijek”, nie chodzi o to, żebyśmy się wszystkie zgadzały, ale dyskryminowanie czy dyskredytowanie innych perspektyw, w tym przypadku przez bycie „ponad” to paternalizm.

MW: Ja dodam, że paradoks polega na tym, że ta „awantura” podbiła nasz lesbijski zbiorowy głos, stał się bardziej widoczny i buntowniczy.

AM: Bardziej widoczny, czy na pewno? Czy możemy uznać, że rok 2018 w Polsce był rokiem lesbijek*?

MR: Aż tak? [śmiech] Spróbujmy się zastanowić.

MW: Dla mnie ten rok był bardzo ciekawy z wielu względów. Mogłyśmy razem zaobserwować pewien zbiorowy proces, robiąc wywiady do Lesbijskiej Inspiry i do AAAkulturalnika w projekcie A Kultura LGBTQ+ nie poczeka!, tworząc wydarzenia w ramach projektu Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej*.  Nastąpiło jakieś usiostrzenienie. Miałyśmy kontakt z wieloma kobietami niehetero, które poczuły moc siostrzeństwa i otworzyły się. Albo opowiedziały o sobie głośno, albo zaczęły się rozwijać i bardziej eksplorować swoją tożsamość.

MK: W przypadku Inspiry mam nadzieję, że to dopiero początek. Pamiętacie, że na starcie miałyśmy obawy, że rozmowy szybko staną się powtarzalne? A w efekcie czekałam na każdy wywiad z ciekawością, czego nowego się dowiem, z czym się będę musiała zmierzyć, by zrozumieć odmienny punkt widzenia. Mam przeświadczenie, że świat kobiet nieheteronormatywnych dopiero zaczyna się otwierać.

MR: Powoli się rozkręcamy. Jeszcze przed nami Rok Lesbijek. Ale bardzo się cieszę, że coraz więcej kobiet rozumie potrzebę rozwoju swojej tożsamości, że zaczyna widzieć w tym wartość.

AM: Mam poczucie, że lesbijski był i rok 2017, i rok 2018 w Polsce. Rzućmy okiem na listę wydarzeń artystycznych. W mainstreamie i na offie. Wydana została książka Renaty Lis „Lesbos”, na ekrany wszedł film „Nina” Olgi Chajdas/Marty Konarzewskiej.  W teatrze mogłyśmy/możemy zobaczyć spektakl „O mężnym Pietrku i sierotce Marysi. Bajka dla dorosłych” Jolanty Janiczak/Wiktora Rubina, spektakl „Szelest” Laboratorium Ma(g)daleny Anny w formule Teatru Forum, „Gertruda Stein & Alicja B. Toklas & Wiele Wiele Kobiet” Damskiego Tandemu Twórczego. Powstało stowarzyszenie Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej* i dzięki współpracy ze Stołem Powszechnym kultura lesbijska jest na stałe obecna w przestrzeni publicznej. Wszystkie panele Centrum LGBTQ+ podczas Kongresu Kobiet dotyczyły kobiet nieheteronormatywnych. W cyklu tęczowych wywiadów w internetowej wersji Magazynu Vogue jest więcej dziewczyn. 45 tysięczną Paradę Równości poprowadziła dziewczyna, Julia Maciocha. Girls Power!!!!

MR: Chyba nigdy tak nie było.,.

MK: Dlatego nie zamykamy cyklu. Będziemy teraz rzadziej publikować wywiady, za to w trzech wątkach: kontynuujemy rozmowy z kobietami nieheteronormatywnymi mieszkającymi w Polsce, rozmowy z niehetero cudzoziemkami, które opowiedzą o życiu w innych krajach. A trzeci miniwątek to rozmowy z feministami.

MR: Ryzykowne! [śmiech] Ale mamy już upatrzonych chłopaków, których weźmiemy w ogień pytań. Spróbujemy uzupełnić nasz cykl także taką perspektywą. Z ostrożnością! [śmiech]

MK: Jesteśmy też otwarte na inne osoby, które zechcą się podzielić swoimi przemyśleniami, refleksjami o świecie lesbijek* – zapraszamy.

AM: Zatem do zobaczenia w 2019!

MW: Z Lesbijskim* Pozdrowieniem!

Korekta: Maja Korzeniewska

—————————–

Magdalena Wielgołaska  – aktywistka / lesbijka / feministka / współzałożycielka  Stowarzyszenia na rzecz Osób LGBT Tolerado  / działaczka na rzecz poszerzania wiedzy na temat leczniczego działania konopi / zaangażowana w Kręgi Kobiece i odzyskiwanie wewnętrznej, kobiecej Mocy / wartościami i zawodowo związana z  Partią Zieloni/ założycielka strony Strefa Les*/ współpracowniczka projektu A kultura LGBTQ+ nie poczeka!

Maja Korzeniewska  –  społecznica / kulturoznawczyni (UŁ) /filmoznawczyni / koordynatorka / imagistyczka projektów społeczno-kulturowych / barmanka /opiekunka Pimka-aktywisty.

Damski Tandem Twórczy (Agnieszka Małgowska & Monika Rak)
Działa od 2009 roku. Współtworzy_ł projekty: Kobieta Nieheteronormatywna (cykl debat i audycji radiowych, 2014- 2016) / O’LESS Festiwal (2012-2014) / DKF Kino lesbijskie z nutą poliamoryczną (cykl spotkań, 2012-2015) / A kultura LGBTQ+ nie poczeka (projekt archiwistyczny, od 2017) / O teatrze lesbijskim w Polsce (cykl teatrologiczny, od 2012) / Lesbijska Inspira (cykl wywiadów od 2017) / Portret lesbijek we wnętrzu, Niesubordynowane czytanie sztuki Jolanty Janiczak (czytanie dramatów) / Orlando.Pułapka? Sen, Fotel w skarpetkach, 33 Sztuka, RetroSeksualni. Drag King Show (spektakle) / Czarodziejski flet, Gertruda Stein & Alice B. Toklas & Wiele Wiele Kobiet (nanoopery) / L.Poetki (film dokumentalny) / Teatr Dialogu (warsztat i akcja miejska) / Wywrotowa komórka lesbijska, Epizody, wątki, sugestie lesbijskie w kinie polskim (wykłady) / Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej* (stowarzyszenie, 2017).

Agnieszka Małgowska –  lesbijka / feministka / artaktywistka / reżyserka / trenerka teatralna / scenarzystka.
Monika Rak  – lesbijka / feministka / artaktywistka / aktorka / dramatopisarka / filmowczyni / graficzka.

————————————-

LESBIJSKA INSPIRA
To niezależna inicjatywa, której e-przestrzeni udziela siostrzana Feminoteka
,
I.  Manifest
1.  Manifest. Instant. 
2.  Rozmowa. Od lesbijskiej konspiry do lesbijskiej inspiry
3.  Podsumowanie. Minął rok. To, o czym mówiłyśmy w prywatnych rozmowach, stało się częścią debaty publicznej
.
II. Rozmowy wokół manifestu
1.   Mamy wewnętrzną potrzebę wolności. Rozmowa z Małgorzatą Myślak i Magdaleną Sota
2.   Coming out – nie chcę i nie muszę. Rozmowa z Anonimową Lesbijką 
3.   Z miłości i gniewu rodzi się odwaga. Rozmowa z Angeliną Caligo
4.   Moja droga do siebie samej. Rozmowa z Marią Kowalską
5.   Potrzebne są niehetero bohaterki. Rozmowa z Anną Bartosiewicz
6.   Chcemy więcej! Rozmowa z Anną i Zandrą Ra Ninus
7.   Lesbijki, pora na prokreację! Rozmowa z Anną Adamczyk
8.   Kto ma prawo do słowa “lesbijka”? Rozmowa z Magdą Próchniak
9.   Czasem miałam wrażenie, że jestem jedyną lesbijką w Lublinie. Rozmowa z Małgorzatą Szatkowską
10. Trzeba stawiać opór. Rozmowa z Magdaleną Tchórz
11.  Dziewczyna i dziewczyna – normala rodzina. Rozmowa z  Zuch Dziewuchami
12.  Niepytana nie mówiłam, że jestem lesbijką. Rozmowa ocenzurowana
13.  Co Ty tutaj robisz? O poczuciu wyobcowania i przynależenia. Rozmowa z Nicole G.
14.  Mam na imię Kasia i to jest moja tożsamość. Rozmowa z Katarzyną Gauzą.
15.  Tęczowe aktywistki na Ukrainie są wyłącznie feministkami. Rozmowa z Katją Semchuk
16.  Oryginalnie nieheteroseksualna. Rozmowa z Agnieszką Marcinkiewicz
17.   Sama zrobię dla siebie miejsce. Rozmowa z Klaudią Lewandowską
18.  Dziś określam siebie jako osobę panseksualną. Rozmowa z Alex Knapik
19.  Perspektywa lesbian studies. Rozmowa z dr Martą Olasik
20. Mogę tylko powiedzieć: przykro mi bardzo, jestem wyjątkowa. Rozmowa z Voyk
21.  Tożsamość jest zawsze politycznaRozmowa z Elżbietą Korolczuk
22. Jesteśmy nie do ruszenia. Rozmowa z matką i córką. MB & Shailla
23. Wchodzę w krótkie erotyczne relacje poliamoryczne. Rozmowa z Retni
24. Aktywizm jest moim uzależnieniem. O niepełnosprawnościach, nieheteronormatywności i feminizmie. Rozmowa z Anetą Bilnicką
25. Wolę nie zostawiać niedomówień. Rozmowa z Adą Smętek
26.Do tej pory myślałam, że LGBTQ to nie ja. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
27. Ciągle zajmujemy się sobą i żądamy od innych akceptacji. Rozmowa z Anną Marią Szymkowiak
.
III. Głos z zagranicy
1Węgry. Brakowało nam środowiska kobiet niehetero – stworzyłyśmy je. Rozmowa z Anną Szlávi
2. Czechy. Lesba* na wychodźstwie. Rozmowa z Frídką Belinfantová
3. Niemcy. Lesbijski projekt mieszkalny. Rozmowa z Yagner Anderson

.
IV. Męskoosobowo
1. To co polityczne jest wspólne. Rozmowa z Tomaszem Gromadką
2. Przyszło nowe pokolenie kobiet nieheteronormatywnych. Rozmowa z Marcinem Szczepkowskim

.
.V.  EL*C. Wieden 2017
1.  Magdalena WielgołaskaOdzyskiwanie lesbijskiej tożsamości – wreszcie pomyślmy o sobie, Siostry.
2. Monika Rak. Siła filmu dokumentalnego, czyli lesbijki do kamer!
3. Magdalena Świder. Wokół tożsamości.
4. 
Agnieszka Małgowska. Peformansy, czyli witamy w Lesbolandii.
5.  Joanna Semeniuk. Jeśli nie zrozumiemy naszej przeszłości, nie zrozumiemy siebie.
6.  Agnieszka Frankowska. PL, czyli Polskie Lesbijki w Wiedniu.
.
VI. EL*C. Kijów 2019.
1.  Monika Rak. L*Geniusza na Ukrainie.
2. Magdalena Wielgołaska. Lesbianizacja przestrzeni.
.
BONUS
Komiks. Superprocenta. Graficzny komentarz Beaty Sosnowskiej
 
——————————-————
 
Aktualne wiadomości na temat projektu Lesbijska Inspira znajdziesz na:
Feminoteka
Kobiety kobietom
Strefa Les*
Kobieta Nieheteronormatywna
A kultura LGBTQ+ nie poczeka!
 

LESBIJSKA INSPIRA | Jesteśmy nie do ruszenia. Rozmowa z matką i córką. MB & Shailla

AM: Nasze spotkanie jest wynikiem szczęśliwego zbiegu okoliczności. Cieszy nas, że możemy porozmawiać z mamą i córką w jednym wywiadzie. Jesteśmy Wam bardzo wdzięczne, że zgodziłyście się na tę rozmowę.

MB: Chcemy jednak pozostać anonimowe.

AM: Oczywiście. Brak presji autowania w jakiejkolwiek formie to ważny punkt naszego Manifestu, który jest impulsem tego cyklu.

MR: Zacznę od tego, że budującyjest dla mnie fakt, że taka młoda dziewczyna jak Ty, Shaillo, ma świadomość swojej orientacji. Ja się połapałam, że jestem lesbijką, gdy miałam 24 lata. Wprawdzie znam dziewczyny, które mówiły, że wiedziały o swojej nieheteroseksualności już w przedszkolu, ale jestem ciekawa, jak to jest z dzisiejszymi 14-latkami.

Shailla: U mnie było tak. Miałam w podstawówce dwóch chłopaków. Jeden jakoś zniknął. Drugi był fajny, ale to było chwilowe zauroczenie, więc zerwałam. Miałam też koleżankę i w pewnym momencie stwierdziłam, że chyba coś między nami mogłoby się zdarzyć. Spytałam ją.

AM: O co zapytałaś?

S: Nie do końca pamiętam, jak to poszło… to było dawno temu, chyba 5-6 klasa. W każdym razie w pewnym momencie byłyśmy razem. Nikomu o tym nie mówiłyśmy. Było trzymanie się za ręce, były spojrzenia. Po jakimś czasie stwierdziłam, że jednak to nie ta osoba. Potem wróciłam do chłopaka, ale to się też skończyło, nie pamiętam dlaczego.

MB: Szkołę zmieniłaś.

S: Tak, poszłam do gimnazjum. Jak zmieniłam szkołę, to już nam nie było po drodze. I jakoś tak rok temu weszłam na platformę Wattpad i tu poznałam dziewczynę, z którą byłyśmy w internetowym związku.

AM: OOO, zaczynają się rzeczy, o których nie mamy pojęcia.[śmiech] Zatem co to jest Wattpad?

S: Platforma od fanów do fanów. Można tu pisać i czytać wszystko, co się chce. Jedną z lepszych funkcji Wattpada jest Role Play, czyli ktoś zaczyna opowieść i zaprasza innych do współpracy.

MB: Wspólnie piszecie książki.

S: Tak. Ktoś wybiera temat, robi tak zwane tło i piszemy, co chcemy. Jest formularz, który trzeba wypełnić, żeby zrobić jak najlepszy portret postaci. A ja znalazłam taki mega fajny Role Play, który trwał jakieś pół roku, długo, jak na to miejsce. Była nas chyba z dziesiątka i pisaliśmy na potęgę. I pewnego dnia dołączyła dziewczyna pod nikiem Zaginiona Wilczyca. Kilka miesięcy później zaczęłyśmy pisać na Snapchacie i zauroczyłam się. Do Zaginionej Wilczycy poczułam coś szczególnego. Przez to pisanie nabrałam pewności siebie i postanowiłam jej powiedzieć o swoim uczuciu i spytać, czy nie byłaby moją dziewczyną…

MR: Krótka piłka. Takiego sposobu na podryw jeszcze nie znałam. [śmiech] Ja kupowałam pisemko z ogłoszeniami w kiosku w innej dzielnicy, w czarnych okularach. Przeskok kwantowy. Ale poważnie. Jak potoczyła się historia?

S:. Odpowiedziała mi, że nie potrafi określić swoich uczuć, ale myślę, że raczej nie chciała mnie urazić. Relacja się rozluźniła, choć obie nie chciałyśmy tracić ze sobą kontaktu. Analizowałam dwie opcje: brnąć dalej lub odpuścić. Wilczyca mieszkała daleko na północy Polski, nigdy się nie widziałyśmy. Stwierdziłam w końcu, że to fajna przyjaciółka, ale nie dziewczyna. To było w sumie chwilowe zauroczenie.

MB:  Raczej zakochanie. Pamiętam, że było dużo emocji.

S: Może. Ogólnie mam problem z odróżnieniem zauroczenia od bliskiej przyjaźni.

MR:  A masz wrażenie, że istnieje coś takiego jak lesbijski radar? Takie wyczucie, kto jest a kto nie jest nieheteroseksualny?

S: Ja nie mam wyczucia, mają je moi przyjaciele, ona jest biseksualna, a on jest transchłopakiem.  Ostatecznie do wniosku, że interesują mnie dziewczyny, doszłam przez udział w Role Play. Tworzyłam tam wiele postaci, jedną z nich była homoseksualna Lara i miała dziewczynę Redret, którą stworzyła inna uczestniczka gry. Te postacie były takie urocze. [śmiech]

MR: Czyli Twoja świadomość tożsamości psychoseksualnej ujawniła się przez pisanie w tej interaktywnej formule? Dzięki procesowi twórczemu, tak?

S: Tak, dzięki Role Play’om odnalazłam siebie i swój charakter w ogóle, który próbowałam zmienić, ale się nie udało. Stworzyłam na przykład chłopaka zamkniętego w sobie, małomównego, a i tak się okazało, że jak ja lubi mówić i jest otwarty!

AM: My to nazywamy performatywnym badaniem osobowości. Miód na moje serce.

MR: Czy jest możliwość, żeby osoba z zewnątrz mogła zobaczyć efekty roleplayowego zbiorowego pisania? Czy powstaje plik, który zbiera opowieść w uporządkowaną całość? Z chęcią poczytałabym historie z lesbijskimi postaciami.

S: Nie ma takiego pliku. Uczestnicy takiego jednego Role Play’a jest tak dużo, że trudno byłoby to zebrać. Był taki temat, pod którym pojawiło się ponad 10 tysięcy komentarzy.

AM: W jakim wieku są użytkowniczki_cy Wattpada?

S: Wattpad jest od 13 lat, ale wiem, że są tu 12-latki, a nawet młodsi. Widać to po stylu pisania, składni i ortografii. [śmiech]

AM: Mam poczucie, jakbym zanurkowała w nieznanych mi głębinach. Czy Ciebie kształtują inne media, na przykład filmy, seriale?

S: Raczej nie. Ja przede wszystkim czytam. Na Wattpadzie jest pełno książek, także lesbijskich.

AM: Ale to są już książki wydane? Czy ludzie wrzucają tylko swoje teksty?

S: Swoje teksty. Autorskie. W większości to nie są dobre książki, bardzo schematyczne. Trzeba pogrzebać, żeby znaleźć coś interesującego. Lubię, gdy powieści o lesbijkach pisane są przez osoby, które znają się na temacie, gdy skupiają sie na relacji, a nie każą dziewczynom uprawiać seks po kilku dniach znajomości. Ciężko się czyta, gdy co chwila bohaterki idą do łóżka.

MR: Ale takie tempo nie jest obce lesbijkom. [śmiech] Rozumiem, że Ciebie interesują relacje między dziewczynami?

S: Szukałam romansów. W nich jest wszystko, czego potrzebuję.

AM: A kto pisze te lesstorie? Czy to są fantazje chłopców czy fantazje/obserwacje/ doświadczenia dziewczyn?

S: Piszą dziewczyny. W ogólne na Wattpadzie są prawie same dziewczyny. Znam może kilku chłopaków. Myślę, że teraz coraz więcej kobiet pisze, choć nie zawsze to publikują, bo boją się, że zostaną wyśmiane. Na podstawie Wattpada myślę, że kiedyś rządzili mężczyźni, a teraz rządzą kobiety.

MR: Jeszcze tak nie jest, ale cieszę się, że masz takie wrażenie. Może dożyjesz takich czasów, kiedy tak będzie. Bardzo Ci tego życzę.

AM:  A czy nie jest tak, że wewnątrz Wattpada są różne grupy, a Ty trafiłaś do dziewczyńskiej?

S: Możliwe, aczkolwiek nie sądzę, bo większość osób, które znam są dziewczynami, a znam ich już ponad sto.

MR: A Ciebie, MB, nigdy nie zdziwiło, że Shailla nie fascynuje się jakimś młodzianem z wąsem. [śmiech]. Nie widzę napięcia między Wami w tej sprawie, ale nie wiem, czy zawsze tak było, czy to może wynik dłuższego procesu?

MB: Nie byłam zdziwiona. Znam trochę ludzi z tęczowej społeczności. Poza tym już przerabiałam temat ze starszą córka, która też miała wahnięcia tożsamościowe. Zaczęło się od tego, że pojechałyśmy we trzy na Ulicę Siostrzaną, tam poczuła energię kobiecą i pod jej wpływem określiła się jako osoba nieheteroseksualna. Wyznała to koleżance i w szkole miała ogromne nieprzyjemności. Została wyrzucona poza nawias klasy. W końcu okazało się, że córka jednak wybrała heteroseksualność.

AM: Rozumiem, że to był moment, który zdarza się młodym ludziom, a nie wynik presji społecznej i odrzucenia?

MB:  Tak, wyłącznie, to była decyzja córki, wynikająca z jej dojrzewania, przemyśleń, po prostu życia. Z Shaillą było inaczej. Jej zainteresowanie nieheteroseksulnością zauważyłam podczas naszych rozmów o Wattpadzie. Długo nie zadałam pytania, czy jest zadeklarowaną lesbijką. Raczej obserwowałam. Utwierdziłam się dopiero, gdy podczas jakiejś uroczystości rodzinnej zaczęła shipować dwie dziewczyny z serialu.

AM: Aaa … wyjaśnijcie mi, proszę, co znaczy „shipować”?

MB: Też długo nie mogłam tego pojąć. Córki mówiły, że jestem z XX wieku. [śmiech]

MR: A jeszcze niedawno wiek XX  był synonimem nowoczesności. [śmiech]

MB:  A shipowanie jest wtedy, kiedy uważasz, że jakieś dwie osoby dobrze razem wyglądają, pasują do siebie i sądzisz, że byłyby idealną parą.

AM: Przyswojone. Wróćmy do historii Shailli.

MB:  Od dawna chodziłam na Paradę Równości sama albo ze starszą córka, a w tym roku Shailla oznajmiała, że idzie z nami i musi kupić flagę. Przy okazji dowiedziałam się, że jest flaga lesbijska.

MR: Wielkie dzięki Shaillo, że pomyślałaś o fladze lesbijskiej. Już tak przyzwyczajono nas do flagi tęczowej, że zapominamy o innych. A warto mieć swoje symbole.

MB: Właśnie wtedy w rozmowie z Shaillą zadałam pytanie, jak się określa. Padła wówczas jasna deklaracja. Choć w różnych rozmowach ze znajomymi słyszymy, że to niepewne, że młody wiek, że to przejdzie.

AM: To jedna z klasycznych, negujących mantr homofobicznych.

MB: Gdy Shailla mi wyznała, że jest lesbijką, bardzo się ucieszyłam. To najbliższa mi lesbijka.

S: Ale ja chyba Tobie tak wprost tego nie powiedziałam. Nie pamiętam dokładne, choć na pewno łatwo mi było porozmawiać z mamą na ten temat, bo ma tęczowych znajomych, więc to zrozumie. Wprost powiedziałam mojemu bratu przyrodniemu. Dalszej rodzinie nie mówię, bo słyszałam, jak obrażają gejów, choć orientacja nie powinna być powodem takich obraźliwych słów.

MR: Boisz się takich słów?

S: Nie boję się, ale nie chcę, żeby moja orientacja popsuła relacje w naszej  rodzinie, nie mówię tu o mamie i siostrze, o reszcie rodziny. A gdy zastanawiam się, czego się boję, to w sumie nie mam pomysłu. Kiedyś bałam się pająków.

MR: Mówiłaś komuś w szkole?

S:  Powiedziałam o tym mojemu przyjacielowi i kilku koleżankom. Ale wyznaję zasadę, że jak mnie ktoś nie zapyta, to nie mówię, jak nie mam poczucia, że musi wiedzieć. W sumie mam luz.

AM:  Obie macie luz, ale ciekawią mnie źródła tego luzu. Już wspomniałyście, że macie kontakt ze społecznością tęczową i feministyczną. A coś jeszcze?

MB:  Ja przede wszystkim mam dużą wrażliwość i uważność na osoby należące do mniejszości i wciągałam moje córki do moich światów. Tak wszystkie znalazłyśmy się – jak już mówiłam – na obozie feministycznym Ulica Siostrzana. Najpierw wzięłyśmy udział, potem współorganizowałam wydarzenia przeznaczone dla dzieci. Dzięki temu poznałam kilka feministek.

Znam osoby homoseksualne, mam – jak stereotypowa „każda heteroseksualna kobieta” – przyjaciela geja. Od lat chodzę na Parady Równości. I przy tej okazji muszę powiedzieć o czymś, co dotyka mnie jako kobietę. Zauważyłam, że tęczową społeczność reprezentują geje, a nie lesbijki. Jakby nie było ich problemów. Mam niezgodę na taką niesprawiedliwość, jak na każdą inną.

MR: Nasza bolączka. Stąd między innymi Lesbijska Inspira i ten wywiad.

AM: A masz nieheteroseksualne przyjaciółki? Takie przyjaźnie dla niektórych kobiet są niebezpieczne, rzucają stygmatyzujący cień.

MB: Mam dwie bliskie mi kobiety, które poznałam jako osoby hetero, a które w trakcie naszej wieloletniej przyjaźni związały się z kobietami. Dziewczyny moich przyjaciółek mają takie samo imię jak ja. Zdziwiło mnie to, jak się dowiedziałam, pomyślałam, że to ja mogłabym być ich dziewczyną.[śmiech]

Nasza relacja jest szczególna, to coś więcej niż przyjaźń czy związek erotyczny. Mam inne przyjaciółki, ale te dwie dziewczyny to naprawdę coś wyjątkowego. Dla mnie to siostrzeństwo. Tu nie ma żadnych uwarunkowań, tego się nie buduje, to po prostu jest. Taki związek dusz.

AM: Udało nam się uniknąć idiomu „bratnie dusze”.  Jest siostrzeństwo, które pojawia się już któryś raz w tej rozmowie. To pojęcie, może utopijne, ale niesie ideę kobiecej solidarność i bliskości. Bywa też podłożem lesbijskich relacji. Tak to widzisz?

MB:  Ja wyraźnie oddzielam relacje, które nazwałabym lesbijskimi od siostrzeństwa. Pamiętam pewną relację ze studiów, właśnie lesbijską, ale wtedy nie bardzo wiedziałam, co się ze mną dzieje. Zakochałam się w profesorce prowadzącej ćwiczenia. Do tego stopnia, że chodziłam do niej na dodatkowe, indywidualne spotkania, tylko po to, by móc na nią patrzeć. W ogólne nie wiedziałam, co ona mówi. Patrzyłam. Była przepiękną kobietą. Nie umiałam sobie z tym poradzić. Było to bardzo silne uczucie. Jakoś zracjonalizowałam sytuację. Potem miałam podobne fascynacje w życiu. Ale żadna z nich nie wywołuje takich stanów, jak ta moja nauczycielka.

MR: Klasyczna fascynacja kobieco-kobieca. Ktosia nie kochała sie w nauczycielce [śmiech]

MB:  Pamiętam też relację z koleżanką z podstawówki. Ona zainicjowała jakaś fizyczną bliskość. Ja kompletnie nie rozumiałam, czym jest taka relacja.
Kiedy więc zbieram moje doświadczenia z kobietami, takie różne, nie mogę dziwić się orientacji mojej córki. Nie mogę tego nie akceptować. To jest jej droga. Mogę ją tylko wspierać, wyposażać ją w narzędzia, które pozwolą jej jak najłatwiej przejść przez życie. Przynajmniej w tej kwestii, bo w innych sferach niemało ze mną przeszły moje córki. Napatrzyły się na moje niełatwe relacje z mężczyznami.

S: Muszę przyznać, że bolały mnie Twoje relacje z mężczyznami, starałyśmy się z siostrą pomagać Ci i wspierać. Te relacje też sprawiły, że zaczęłam się zastawiać nad innymi możliwościami. Myślałam nad tym, czy nie być starą panną z milionem kotów albo czy nie spróbować z dziewczyną? To była najpierw pojedyncza myśl, potem się rozrastała przez rozmowy z przyjaciółmi, przede wszystkim przez aktywność na Wattpadzie.

MR: Nigdy nie wiadomo, co może być impulsem do refleksji dotyczącej tożsamości psychoseksualnej.

AM: Pozwolę sobie zauważyć, że jesteście fajną babską rodziną. Świetnie się słucha Waszej historii. Girls Power!

S: Tak, jesteśmy nie do ruszenia.

MB: Dokładnie tak. Ja często puszczam w świat myśl: słuchajcie swoich dzieci, one naprawdę widzą. My bywamy ślepe_i.

MR: To doskonała pointa tej rozmowy. Bardzo dziękujemy za tę podwójnie odważną opowieść.

Korekta: Maja Korzeniewska

———————–

MB (ur.1973) – mama, artystka, kreatorka, działająca na rzecz kobiet doświadczających przemocy, na rzecz sprawiedliwości.
Shailla (ur. 2004) – zwykła gimnazjalistka, pisarka, artystka, leniuch totalny, kociara.

Damski Tandem Twórczy (Agnieszka Małgowska & Monika Rak)
Działa od 2009 roku. Współtwórczynie projekty: Kobieta Nieheteronormatywna (cykl debat i audycji radiowych, 2014-2016) / O’LESS Festiwal (2012-2014) / DKF Kino lesbijskie z nutą poliamoryczną (cykl spotkań, 2012-2015) / O teatrze lesbijskim w Polsce (cykl teatrologiczny, od 2012) / A kultura LGBTQ+ nie poczeka (projekt archiwistyczny, od 2016) / Lesbijska Inspira (cykl wywiadów, od 2017) / Portret lesbijek we wnętrzu, Niesubordynowane czytanie sztuki Jolanty Janiczak (czytanie dramatów) / Orlando.Pułapka? Sen, Fotel w skarpetkach, 33 Sztuka, RetroSeksualni. Drag King Show (spektakle) / Czarodziejski flet, Gertruda Stein & Alice B. Toklas & Wiele Wiele Kobiet (opery) / L.Poetki (film dokumentalny) / Teatr Dialogu (warsztat i akcja miejska) / Wywrotowa komórka lesbijskaEpizody, watki, sugestie lesbijskie w kinie polskim (wykłady) / Stowarzyszenie Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej* (od 2017).

Agnieszka Małgowska – lesbijka / feministka / artaktywistka / reżyserka / trenerka teatralna / scenarzystka.
Monika Rak – lesbijka / feministka / artaktywistka / aktorka / dramatopisarka / filmowczyni / graficzka.

 ———————-—————

LESBIJSKA INSPIRA
To niezależna inicjatywa, której e-przestrzeni udziela siostrzana Feminoteka.

I.   Manifest
1.  Manifest. Instant. 
2.  Rozmowa IOd lesbijskiej konspiry do lesbijskiej inspiry.
3.  Rozmowa II. Minął rok. To, o czym mówiłyśmy w prywatnych rozmowach, stało się częścią debaty publicznej

II. Rozmowy wokół manifestu
1.   Mamy wewnętrzną potrzebę wolności. Rozmowa z Małgorzatą Myślak i Magdaleną Sota
2.   Coming out – nie chcę i nie muszę. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
3.   Z miłości i gniewu rodzi się odwaga. Rozmowa z Angeliną Caligo

4.   Moja droga do siebie samej. Rozmowa z Marią Kowalską
5.   
Potrzebne są niehetero bohaterki. Rozmowa z Anną Bartosiewicz
6.   Chcemy więcej! Rozmowa z Anną i Zandrą Ra Ninus
7.   Lesbijki, pora na prokreację! Rozmowa z Anną Adamczyk
8.   Kto ma prawo do słowa “lesbijka”? Rozmowa z Magdą Próchniak
9.   Czasem miałam wrażenie, że jestem jedyną lesbijką w Lublinie. Rozmowa z Małgorzatą Szatkowską
10. Trzeba stawiać opór. Rozmowa z Magdaleną Tchórz

11.  Dziewczyna i dziewczyna – normala rodzina. Rozmowa z  Zuch Dziewuchami
12.  Niepytana nie mówiłam, że jestem lesbijką. Rozmowa ocenzurowana
13.  Co Ty tutaj robisz? O poczuciu wyobcowania i przynależenia. Rozmowa z Nicole G.
14.  Mam na imię Kasia i to jest moja tożsamość. Rozmowa z Katarzyną Gauzą.
15.  Tęczowe aktywistki na Ukrainie są wyłącznie feministkami. Rozmowa z Katją Semchuk
16.  Oryginalnie nieheteroseksualna. Rozmowa z Agnieszką Marcinkiewicz
17.  Sama zrobię dla siebie miejsce. Rozmawa z Klaudią Lewandowską
18.  Dziś określam siebie jako osobę panseksualną. Rozmowa z Alex Knapik
27. Ciągle zajmujemy się sobą i żądamy od innych akceptacji. Rozmowa z Anną Marią Szymkowiak

III. Głos z zagranicy
1Węgry. Brakowało nam środowiska kobiet niehetero – stworzyłyśmy je. Rozmowa z Anną Szlávi

2. Czechy. Lesba* na wychodźstwie. Rozmowa z Frídką Belinfantová

IV. Męskoosobowo
1. To co polityczne jest wspólne. Rozmowa z Tomaszem Gromadką

2. Przyszło nowe pokolenie kobiet nieheteronormatywnych. Rozmowa z Marcinem Szczepkowskim

V. EL*C. Wieden 2017
1.  Magdalena WielgołaskaOdzyskiwanie lesbijskiej tożsamości – wreszcie pomyślmy o sobie, Siostry.
2. Monika Rak. Siła filmu dokumentalnego, czyli lesbijki do kamer!
3. Magdalena Świder. Wokół tożsamości.
4
Agnieszka Małgowska. Peformansy, czyli witamy w Lesbolandii. 
5.  Joanna Semeniuk. Jeśli nie zrozumiemy naszej przeszłości, nie zrozumiemy siebie.
6.  Agnieszka FrankowskaPL, czyli Polskie Lesbijki w Wiedniu.

„Całe życie” – spektakl z okazji stulecia praw wyborczych Polek | Kraków

Już pod koniec listopada w Teatrze Łaźnia Nowa zobaczymy spektakl, który w stulecie uzyskania przez Polki praw wyborczych, opowiada marzeniach, lękach, fascynacjach i frustracjach współczesnych kobiet.

„Całe życie” to tytuł nawiązujący do słynnego wystąpienia Zofii Nałkowskiej na Zjeździe Kobiet w roku 1907, podczas którego zażądała ona nie tylko praw wyborczych, o które walczyły polskie feministki powołując się na sprawę narodową ( prawa wyborcze miały im umożliwić w pierwszym rzędzie wspólne – wraz z mężczyznami – działanie na rzecz kraju) ale prawa do samorealizacji, także w sferze seksualnej. Przemowa Nałkowskiej wywołała skandal, dla wielu działaczek feministycznych był to incydent, który burzył ich przemyślaną strategię walki o prawa wyborcze w oparciu o łatwe do zaakceptowania przez społeczeństwo argumenty. Rozwój myśli feministycznej pokazał, że Nałkowska wyprzedzała swoją epokę – była pisarką, a nie działaczką, więc ważna była dla niej psychologiczna prawda postaci kobiecej, która chce budować swoją nową tożsamość społeczną i polityczną. Ta sfera psychologii, rozwój i siła tożsamości kobiety sto lat po uzyskaniu praw wyborczych jest tematem dramatu „Całe życie”.

W kameralnym, gęstym spektaklu dochodzi do spotkania pary o skomplikowanych relacjach, z przypadkowymi turystami, którzy podróżują w formule couchsurfing. Turyści trafiają do spektakularnej willi w Toskanii, gdzie przyjmuje ich dojrzałe małżeństwo z Polski – publicystka zajmująca się tematyką feministyczną i autor niezbyt poczytnych kryminałów. Szybko okazuje się, że willa nie należy do nich – jedynie korzystają z domu swoich znajomych, podczas wakacji. Turyści to początkująca aktorka i „poszukujący” student. Zachowują się jak para, jednak dziewczyna podkreśla, że parą nie są. Podczas przedłużającego się wieczoru, po kolacji i sporej ilości wina mieszanego z whisky dochodzi do gwałtownych dyskusji i prawdziwej wiwisekcji.

Padają mity i wyobrażenia. Młoda aktorka otrzymuje telefon z propozycją zagrania w „Kto się boi Virginii Wolf”, co dodatkowo podkręca atmosferę, ponieważ wszyscy zauważają analogię sytuacji  – dwie pijane pary i ostra rozgrywka psychologiczna. Świadomie nawiązując do popularnej sztuki, pisarz i jego żona feministka urządzają przypadkowym gościom pokaz małżeńskiej nienawiści. Wychodzą na jaw frustracje, urazy i sekrety, jakie można zdradzić tylko kompletnie obcym ludziom, których nigdy się już nie zobaczy. Obie bohaterki dramatu formułują swoje życiowe manifesty i poddają je w wątpliwość, prezentując równocześnie gamę zróżnicowanych emocji, postaw i poglądów, wobec których współczesna kobieta – kobieta, która chce całego życia i zarazem odpowiada za całe życie – musi się określić, a często po prostu sprawdzić na własnej skórze.

Autorką scenariusza jest Joanna Oparek, poetka, pisarka i dramatopisarka, autorka tomów poetyckich „Czerwie” i Berlin Porn”, dramatów „Projekt Ameryka”, „Wężowisko”, „Obcy.Tragedia Grecka”.

Spektakl reżyseruje Sebastian Myłek, który wraz z Joanną Oparek zrealizował w ostatnich latach spektakle teatralne: „Mewa”, „Sztuka bez tytułu” i „Obcy. Tragedia grecka” – ten ostatni spektakl prezentowany był w tym roku także w Niemczech, w ramach międzynarodowego projektu o budowaniu ponadnarodowych relacji Polska – Niemcy- Ukraina.

Na scenie zobaczymy: Agnieszkę Korzeniowską, Piotra Urbaniaka, Magdalenę Woleńską i Wojciecha Peksę.

Spektakl jest częścią obchodów stulecia praw wyborczych Polek, organizowanych przez Stowarzyszenie Sto Lat Głosu Kobiet. W programie projektu znalazły się również: warsztaty dla dzieci i młodzieży, konferencja oraz wystawa. Szczegółowe informacje można znaleźć na stronie: www.stolatglosukobiet.pl.

fb https://www.facebook.com/events/2133991720249731/

Spektakl został zrealizowany przy wsparciu finansowym Województwa Małopolskiego.

 

Scenariusz: Joanna Oparek

Reżyseria: Sebastian Myłek

Scenografia: Adrianna Gołębiewska

Muzyka: Bartosz Głuszczak

Obsada: Agnieszka Korzeniowska, Piotr Urbaniak, Magdalena Woleńska, Wojciech Pęksa

Premiera: 28 listopada godz. 19

Pokazy przedpremierowe: 26 listopada godz. 19, 27 listopada, godz. 20:45

Bezpłatne wejściówki do pobrania ze strony evenea.pl.

Kontakt w sprawie wejściówek dla prasy: [email protected] lub pod numerem telefonu: 661 213 873.

KIELCE. Zabierz głos, bo możesz. Stulecie praw wyborczych Polek świętujemy w BWA

Sto lat temu Polki wywalczyły sobie prawa wyborcze. Z tej okazji Biuro Wystaw Artystycznych w Kielcach, Regionalne Centrum Wolontariatu w Kielcach i twórcze kielczanki zapraszają na wydarzenie ZABIERZ GŁOS, BO MOŻESZ. Impreza odbędzie się w BWA w niedzielę 25 listopada od godz. 11 do 18. Wstęp wolny!

Sejm ustanowił rok 2018 Rokiem Praw Kobiet. 100 lat temu Polki wywalczyły sobie prawo do szerszego udziału w życiu społecznym. 28 listopada 1918 roku Józef Piłsudski podpisał Dekret o ordynacji wyborczej do Sejmu Ustawodawczego, który  stanowił: „Wyborcą do Sejmu jest każdy obywatel państwa bez różnicy płci” oraz „Wybieralni do Sejmu są wszyscy obywatele (lki) państwa posiadający czynne prawo wyborcze”. Podpisanie dekretu poprzedziła wieloletnia, ciężka i niebezpieczna praca kobiet w nielegalnych organizacjach niepodległościowych, konspiracyjnych kursach samokształceniowych, która skutkowała aktywizacją ruchów kobiecych i wzmożoną walką o dostęp do edukacji i praw obywatelskich.

Program święta:
godz. 11 otwarcie i relaks przy didgeridoo z Małgorzatą Markocką
godz. 12 czytanie bajek „O dzielnych księżniczkach i pięknych królewiczach” Weroniki Jóźwiak w wykonaniu Eweliny Gronowskiej;

warsztaty „Zabierz głos” Barbary Biskup, tworzenie instalacji z wykreowanych na warsztatach haseł, dekorowanie nimi toreb i własnych koszulek;

drukowanie na torbach wizerunku dzielnej kielczAnki
godz. 13.30 warsztaty emisji głosu z Anną Bilską
godz. 15 nauka flamenco z Belén Sanjuanes
godz. 16.30 spotkanie autorskie z Marzeną Nosek o jej książce „Nie(d)ocenione. Kobiety w dziejach Kielc do 1939 roku”.

A ponadto:

wystawa plakatów Moniki Cybulskiej, tworzenie plenerowej instalacji „Drzewo w koronie” Joanny Biskup-Brykczyńskiej (potrzebne będą: rękawiczki, grube igły do szycia wełny i białe kordonki), wystawa rysunków dzieci i młodzieży „Dlaczego warto być dziewczyną”. Fundacja Przystań w Naturze w godz. 12-14 zaprasza do skorzystania ze swoich zbiorów mądrych, pięknie zilustrowanych i wartościowych książek dla dzieci. Zaproponuje też dzieciom naturalne materiały do samodzielnego zrobienia bransoletek czy naszyjników.

Pierwsze sto uczestniczek wydarzenia otrzyma unikatowe plakietki „Zabierz głos, bo możesz!”. Zapraszamy! Zróbmy sobie święto!

Strona wydarzenia na Facebooku 

 

Organizatorami są: Biuro Wystaw Artystycznych w Kielcach, Regionalne Centrum Wolontariatu w Kielcach oraz twórcze kobiety, które świętują, bezinteresownie dzieląc się swoimi talentami, ku pamięci naszych dzielnych Babek. Wydarzenie jest współfinansowane przez Radę Europy poprzez Europejską Fundację Młodzieży (European Youth Foundation).

 

Furie, Cwaniary, Cudzoziemki – wokół pisarek i ich bohaterek 1918-2018 | Warszawa, 28.11

Furie, Cwaniary, Cudzoziemki – wokół pisarek i ich bohaterek 1918-2018.
Setna rocznica przyznania Polkom praw wyborczych.

Polskie drogi do niepodległości to również historia kobiet, Polek zaangażowanych zarówno w działalność konspiracyjną, edukacyjną, kulturotwórczą, ale również walczących o życie na własnych warunkach, zmagających się z zakorzenionymi w społeczeństwie – a także wewnątrz siebie – patriarchalnymi stereotypami. To historia kobiet polskiej kultury, które na kartach historii często zostały zapamiętane jako stateczne, bezbarwne postaci, a ich działalność polityczna, emancypacyjna, edukacyjna zepchnięta w niebyt. Co, więcej działalność ta, wynikająca często z życiowych doświadczeń i wyborów, w wielu przypadkach do dziś owiana jest wstydliwą tajemnicą…

Tymczasem 28 listopada 2018 roku minie 100 lat odkąd Józef Piłsudski podpisał tymczasowy dekret o przyznaniu Polkom praw wyborczych. W 1919 roku po raz pierwszy znalazły się na listach wyborczych, a po wyborach również w sejmie, gdzie zaangażowały się w prace umożliwiające faktyczne odnowienie państwa polskiego.

Tego dnia w Muzeum Literatury podczas spotkania historycznoliterackiego będziemy rozmawiać z kobietami o kobietach: o historii kobiet, polityce kobiet, literaturze kobiet. Pojawią się nazwiska zupełnie mało znane, często zapomniane, zaginione na kartach historii, a warte przypomnienia, m.in.: Paulina Kuczalska-Reinschmit, Władysława Habichtówna, Józefa Bojanowska, Zofia Daszyńska-Golińska, Kazimiera Bujwidowa, Justyna Budzyńska-Tylicka, Aleksandra Piłsudska. Nie zabraknie również tych bardzo znanych, m.in.: Konopnicka, Orzeszkowa, Nałkowska, Dąbrowska, jednak ukazanych w nieco innym kontekście.

Współczesne pisarki i badaczki literatury: Prof. Grażyna Borkowska, Kazimiera Szczuka, Grażyna Plebanek i Marta Madejska w rozmowie z Sylwią Chutnik, opowiedzą o kobietach, związanych z literaturą ok. roku 1918 roku, u progu polskiej niepodległości i przedstawią je jako pełnokrwiste i wyraziste:

• Obywatelki
• Twórczynie
• Feministki
• Buntowniczki
• Kobiety pracujące

Czy po upływie stu lat istnieją jeszcze jakieś wspólne konteksty? Postaramy się je wskazać w dyskusji, której główne wątki tematyczne oscylują wokół:

• wpływu sytuacji społeczno-politycznej na pisarstwo kobiet
• strategii literackich stosowanych przez kobiety
• konstrukcji bohaterek literackich oraz napięcia między ich autorkami
• kobiecych manifestów literackich ok. 1918 roku
• codzienności kobiet pracujących.

Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie, Rynek Starego Miasta 20, 28 listopada 2018 r., godzina 18.00. Wstęp wolny.

wydarzenie na Fb https://www.facebook.com/events/2029599577134103/

Wystawa „Zrób to sama” 16 listopada | Kraków Fundacja Nośna

Zrób to sama

kuratorka: Zuzanna Dzwonkowska

otwarcie: piątek, 16.11.2018, godz. 18.00
czas trwania wystawy: 16.11.2018–02.12.2018
galeria czynna: czwartek–niedziela, 17.00–20.00

ul. Zabłocie 9a/9b, 30-701 Kraków

 

W 1990 roku, gdy Sheila Levrant de Bretteville obejmowała stanowisko dyrektorki wydziału projektowania graficznego na Uniwersytecie Yale, związany z uczelnią od lat 50. Paul Rand, jeden z ojców stylu szwajcarskiego, zrezygnował z posady wykładowcy. Obawiał się, że program nauczania, hołdujący od lat modernistycznym tradycjom, w związku z nadejściem nowej dyrekcji będzie chylił się ku upadkowi. Chwilę później, na łamach czasopisma Journal of Graphic Design wydawanego przez stowarzyszenie AIGA, ukazał się jego artykuł Confusion and Chaos: The Seduction of Contemporary Graphic Design, w którym zwymyślał projektantów związanych z dekonstrukcją i aktywizmem, uznając ich podglądy za herezję. Tak się składa, że kluczowymi postaciami współtworzącymi wymienione tendencje były kobiety – Katherine McCoy i Sheila Levrant de Bretteville.

Ten zbieg okoliczności – trudno podejrzewać, że Rand rezygnując ze stanowiska, miał kobietom jako takim cokolwiek za złe – miał jednak pozytywny aspekt. Kobiety zaczęły współtworzyć historię designu, zajmować najwyższe stanowiska w miejscach pracy i skutecznie rozbrajać dominujący porządek. Nieważne czy odbywało się to poprzez kwestionowanie modernizmu usankcjonowanego przez rozmaite instytucje, prezentowanie odmiennych stanowisk w związku z misją przyświecającą designowi, czy posługiwanie się grafiką w walce o lepszą rzeczywistość. Obecność kobiet w historii projektowania graficznego wciąż jednak nie jest oczywista, a opracowania poświęcone designowi często pomijają ich dokonania.

Na wystawie Zrób to sama przyglądamy się projektowaniu graficznemu w szczególnej odsłonie. Prezentujemy prace związane z feministycznym aktywizmem lub powstające w orbicie jego wpływów: od plakatów sufrażystek, przez prace See Red Women’s Workshop ilustrujące postulaty istotne dla drugiej fali feminizmu, aż po ziny Riot Grrrl z lat 90. i działalność radykalnych kolektywów feministycznych –  Sister Serpents i Fierce Pussy. Wystawa stanowi także opowieść o feministycznych mediach, takich jak czasopisma i ziny, dających kobietom możliwość komunikowania się ze światem na własnych zasadach. Tytuł wystawy stanowi parafrazę anglojęzycznego terminu DIY (Do it yourself), który w najogólniejszym znaczeniu odnosi się do idei związanej z niekomercyjnym wytwarzaniem przedmiotów bez udziału profesjonalnego wsparcia. Na innej płaszczyźnie można rozumieć go jako zachętę do brania spraw we własne ręce i nade wszystko do sprzeciwu – wobec prawa, norm społecznych czy rozmaitych przejawów dyskryminacji.

Wystawa zbiega się z setną rocznicą przyznania Polkom praw wyborczych, co pokazujemy w kontekście prac Moniki Drożyńskiej z serii Przyjaciółki. Wiek później nadal spotykamy się z boleśnie uwsteczniającymi próbami ograniczania praw kobiet. W odpowiedzi na nie na naszych oczach tworzą się inicjatywy, często nieformalne, spośród których największy zasięg zyskał rodzimy Czarny Protest, którego oprawa graficzna powstaje z myślą o powielaniu i rozpowszechnianiu, dodatkowo skutecznych za sprawą internetu. Obserwujemy także zwrot w stronę papierowych mediów. Ziny dziewczyn z Girls to the Front, działających prężnie na scenie muzycznej, Dziewczyństwo czy Krótkie historie mówią nie tyle o nostalgii za medium popularnym w latach 90., co o zmęczeniu wirtualnym światem, który okazał się być wyposażony w jedynie pozornie demokratyczne narzędzia komunikacji.

Zrób to sama streszcza się we wciąż aktualnych słowach 20-letniej Eriki Reinstein, nawiązującej do manifestu Riot Grrrl: „PONIEWAŻ my dziewczyny chcemy tworzyć media, które przemawiają do NAS… PONIEWAŻ za każdym razem, kiedy bierzemy do ręki długopis czy instrument, lub robimy cokolwiek innego, tworzymy rewolucję. To my jesteśmy rewolucją”. I tego się trzymajmy.

 

Do it (her)self

16.11–2.12.2018

curator: Zuzanna Dzwonkowska

In 1990, when Sheila Levrant de Bretteville held the position of head of the graphic design department at Yale University, Paul Rand, one of the swiss style fathers associated with the University from the 1950s, resigned as a lecturer. He was afraid that the curriculum, which had been adhering to modernist traditions for years, with a new directorate would be falling. A moment later, his article Confusion and Chaos: The Seduction of Contemporary Graphic Design was published in Journal of Graphic Design, one of the major magazines devoted to applied graphics, in which he fumbled designers involved in deconstruction and activism, recognizing their views as heresy. It so happens that the key figures contributing to these trends were women – Katherine McCoy and Sheila Levrant de Bretteville.

This coincidence – as it is hard to suspect that Rand, resigning from his position, had anything to blame for women – also has a positive aspect. Women began to co-create the history of design, occupy the highest positions in the workplace and effectively disarm the dominant order. It does not matter if it was done by questioning modernism sanctioned by various institutions, presenting different positions in relation to the design mission, or using graphics in the fight for a better reality. However the presence of women in the history of graphic design is still not obvious, and studies devoted to design often overlook their achievements.

At the Do it (her)self exhibition, we look at graphic design in a specific perspective. We present works related to feminist activism or arising in the orbit of its influence: from the suffragette posters, through the works of See Red Women’s Workshop illustrating postulates important for the second wave of feminism, to the Riot Grrrl zines from the 90s and the activities of radical feminist collectives –   Sister Serpents and Fierce Pussy. The exhibition is also a story about feminist media, such as magazines and zines, which gave women the opportunity to communicate with the world on their own terms. The title of the exhibition is a paraphrase of the English-language term DIY (Do it yourself), which in the most general sense refers to the idea of objects production without professional support. On another level, it can be also understood as an incentive to take matters into your own hands and above all – an objection. To law, social norms or various forms of discrimination.

The duration of our exhibition coincides with the hundredth anniversary of granting voting rights to Polish women, which we show in the context of the works of Monika Drożyńska from her series Przyjaciółki. A century later we are still encountering painfully regressive attempts to limit women’s rights.  Before our very eyes, informal initiatives are often formed, the largest of which is the native Black Protest, whose graphic design is created for the purpose of reproduction and dissemination, further enhanced by the Internet. We also observe a shift towards paper media. Zines from Girls to the Front, resiliently active on the music scene, Dziewczyństwo or Krótkie historie refers not so much to nostalgia for the medium popular in the 90s, as to the fatigue of the virtual world, which turned out to be equipped with only seemingly democratic communication tools.

The Do It (her)rself exhibition sums up in the still-current words of 20-year-old Erika Reinstein, reffering to the Riot Grrrl manifesto: “BECAUSE we girls want to create mediums that speak to US. … BECAUSE every time we pick up a pen, or an instrument, or get anything done, we are creating the revolution. We are the revolution”. And let’s stick to that.

Kraków: Wystawa „Niepodległa x 100”

Wystawa „Niepodległa x 100”

Tytano, ul. Dolnych młynów 10 (II piętro nad Zet Pe Te)

28.10-5.12. 2018

Wernisaż: 28.10, godz.16

28 października w przestrzeniach Tytano swe podwoje otworzy wystawa, będąca podróżą przez ostatnie sto lat historii kobiet w Polsce

Wszystko zaczęło się na latających uniwersytetach – to tam w XIX wieku dziewczyny zdobywały wykształcenie. I w majątkach ziemiańskich, które przechodziły w ręce kobiet, gdy mężczyźni ruszali do walki. I w szeregach konspiracji, w których aktywistki przemycały broń… Z tych wszystkich miejsc wychodziły drogi, wiodące Polki do uzyskania praw wyborczych w listopadzie 1918 roku. Historia emancypacji nie dobiegła jednak wtedy końca – trwała przez kolejne dekady, w czasie których kobiety zdobywały polityczne, społeczne, ekonomiczne i obyczajowe prawa. I na pewnych polach trwa do dziś.

Tę niezwykłą historię chcemy opowiedzieć na wystawie, którą od 28 października będzie można oglądać w kompleksie Tytano (II piętro nad klubem Zet Pe Te) przy ul. Dolnych Młynów. Wystawa, zbudowana z archiwalnych materiałów, zdjęć, fragmentów tekstów, wycinków prasowych i artefaktów, choć w swym charakterze edukacyjna, nie będzie miała formy tradycyjnej muzealnej ekspozycji. – Zależy nam na tym, żeby widzowie nie znudzili się i nie zostali przytłoczeni nadmiarem informacji, ale by dali się wciągnąć fascynującej historii o losach i dokonaniach Polek w ostatnim stuleciu. Dlatego stawiamy nie na gablotki i ramki, ale na interaktywną ekspozycję, do tworzenia której zaproszeni zostaną sami odwiedzający – mówi kuratorka wystawy, Nina Gabryś.

W przestrzeni wystawy będzie można m.in. „pouczyć się” na latającym uniwersytecie, podyskutować z pierwszymi posłankami, poświętować dzień kobiet razem z robotnicami i odnaleźć własną bohaterkę.

– Chciałbym, żeby wystawa byłą początkiem dalszych działań na rzecz popularyzacji kobiecego wkładu w polską historię, sztukę, kulturę – mówi Gabryś. – Myślę, że ważne jest, by na wystawie wybrzmiało to, jak wiele postulatów, które pojawiały w pismach emancypantek już w XIX wieku jest dalej aktualne. Minęło sto lat, ale czy w pewnych kwestiach naprawdę tak wiele się zmieniło?

Wstęp na wystawę jest wolny. Serdecznie zapraszamy do zwiedzania wystawy z przewodnikiem – na spotkanie można umówić się pod adresem mailowym: [email protected]. Z naszej strony internetowej będzie również można pobrać materiały dla szkół, które przydadzą się do prowadzenia zajęć w przestrzeni ekspozycji.

Wystawa jest częścią programu obchodów stulecia uzyskania przez Polki praw wyborczych, organizowanych przez Stowarzyszenie Sto Lat Głosu kobiet pod hasłem „Kobiety rządzą x 100”.

https://www.facebook.com/events/2202949529951683/

LESBIJSKA INSPIRA | Perspektywa lesbian studies. Rozmowa z dr Martą Olasik

 

Magda Wielgołaska: Do tej pory rozmawiałyśmy z naszymi rozmówczyniami głównie o doświadczeniach prywatnych, intymnych. Dzisiaj spojrzymy na kobiecą nieheteronormatywność z naukowego punktu widzenia. Zajmujesz się lesbian studies. Mam poczucie, że niewiele wiemy o tej przestrzeni nauki w Polsce. Ile osób się tym zajmuje w naszym kraju? Czy możesz opowiedzieć, jaki jest zakres badań lesbian studies i jakie są szanse na to, żeby ten kierunek się rozwijał i był dostępny dla osób, które chciałyby go studiować również na naszych uczelniach?

Marta Olasik: Zaczęłaś od złożonego pytania, więc ja zacznę od dłuższego wyjaśnienia, że studia lesbijskie czy też, w mojej wersji, studia nad podmiotowością lesbijską, to pole naukowe – zarówno teoretyczne, jak i dydaktyczno-badawcze – którego centralnym przedmiotem i celem jest szeroko pojęta refleksja nad kobiecą seksualnością, a szczególnie oczywiście nad lesbijskością. To może przybierać różne oblicza, ale studia lesbijskie w naszym kraju dotąd nie miały szansy zaistnieć i jestem w tej przestrzeni osamotniona. Muszę jednak ostudzić Twoje nadzieje. Lesbian studies to nie kierunek w sensie systemu studiów I czy II stopnia. To jest nieuchronnie interdyscyplinarna dziedzina, rozległy przedmiot rozważań, czy też bardziej pole, które ma swoje miejsce w ramach wielu szerszych dyscyplin oraz pomiędzy nimi. Studia lesbijskie nie będą więc przynależeć do jednej z jasno określonych dyscyplin naukowych w sensie instytucjonalnym, ani też nie będą same stanowić takiej dyscypliny, ponieważ w ich ramach rozpatruje się całą gamę tematów, wykorzystując przy tym różnorodne nurty i perspektywy z pogranicza nauk. Pytasz więc o zakres takich badań i już nadmieniłam, że to może wyglądać różnie; nie ma i nie może być jednej odgórnej, linearnej i zamkniętej zawartości lesbian studies, ponieważ płeć i seksualność dotyczą niemal wszystkich sfer życia i refleksja nad nimi będzie wielowymiarowa, a dodatkowo doświadczanie lesbijskości będzie dla każdego_ej unikalne, nie mówiąc już o zmiennych społecznych i kulturowych. Choć więc szeroko pojęta kobieca (niehetero)seksualność stanowi centrum rozważań, to w tym nurcie mieści się wiele tematów. W swojej rozprawie doktorskiej m.in. zaprojektowałam dydaktyczną stronę lesbian studies, dostosowaną do polskiej przestrzeni akademicko-społecznej, która składałyby się z prawie czterdziestu takich zagadnień. Prócz rozpoczynających całość socjologicznych rozważań nad produkcją wiedzy o kobiecej seksualności, będą to interdyscyplinarne refleksje dotyczące roli, pozycji, relacji, herstorii, a także przyszłości lesbijskości np. w odniesieniu do języka, sztuki, literatury, nauk ścisłych, filozofii czy geografii. Minie jeszcze trochę czasu, nim będę mogła formalnie zainicjować i poprowadzić taki przedmiot uniwersytecki, ale chodzi o to, by pokazać, że musi zostać uwzględniona wieloaspektowość seksualności i lesbijskości jako uspołecznionego świata przeżywanego. Widzisz więc, dlaczego nie jest to pole przynależące do jednej określonej dyscypliny; płeć i seksualność przenikają wszystko i muszą być przedmiotem tak samo antropologii, jak i językoznawstwa. Kiedy więc mówię, że staram się doprowadzić do zaistnienia studiów lesbijskich w Polsce, to myślę o pewnym oddzielnym, ale szerszym programie dydaktyczno-badawczym, który realizowany byłby w jednej z jednostek naukowych na poziomie uczelni wyższej, być może jako dłuższy czy bardziej otwarty fakultet z towarzyszącymi projektami badawczymi. Zaczęłam też projektować właściwe badania empiryczne i tu także ciężko jest obrać jedną perspektywę. Ponieważ moja działalność to przede wszystkim pogranicze socjologii wiedzy oraz geografii seksualności, to będą to badania jakościowe z elementami zarówno jednej, jak i drugiej subdyscypliny. Przykładowo interesują mnie sposoby rozumienia i kreowania własnej lesbijskości i intymności, a także możliwości tzw. „lesbijskiego obywatelstwa” (ang. lesbian citizenship) w Polsce. Element stricte geograficzny należałoby z kolei realizować choćby poprzez eksplorację strategii, za pomocą których nieheteroseksualne podmioty kobiece manewrują po różnych aspektach przestrzeni heteronormatywnych w danej lokalności. Widzisz więc, że lesbian studies muszą być przedsięwzięciem złożonym, bo taka jest cena za inkluzywność.

MW: Jak wygląda sytuacja lesbian studies poza granicami naszego kraju? W jakich krajach ta dziedzina jest najbardziej rozwinięta?

MO: Oczywiście nurt ten powstał głównie w realiach szeroko pojętych krajów anglojęzycznych, bo trzeba pamiętać, że sama kategoria „lesbijka”, jak i w ogóle płeć i seksualność w naszym dzisiejszym rozumieniu, to wytwór tzw. kultury zachodniej, podchwycony przede wszystkim przez historię społeczną Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Francji oraz Australii. Więc niestety ‘tradycyjne’ źródła są w języku angielskim (lub francuskim) i z reguły nie były tłumaczone na język polski; tworzą one kanon, który zbyt często powoduje, że doświadczenia i źródła ‘zachodnie’ traktuje się jak wytyczną. Stąd tak ważne jest pojęcie lokalności oraz ciągłe przeciwstawianie się anglo-amerykańskiej hegemonii w kwestii produkcji wiedzy dotyczącej płci i seksualności. Tu właśnie pomaga mi szersza perspektywa geografii człowieka (ang. human geography), która także formalnie w Polsce nie istnieje.

MW: Czy możesz podać nazwiska jakichś kluczowych osób lub tytuły, do których można sięgnąć?

MO: Myślę, że mogłabym rozróżnić trzy rodzaje źródeł, choć one się przenikają, więc niech to będzie podział umowny i opisowy jedynie na potrzeby tej rozmowy. Po pierwsze są takie prace, które bezpośrednio odnoszą się do samych studiów lesbijskich w sensie akademickim. Nie ma ich dużo, w zasadzie mogę polecić dwie pozycje, tj. Lesbian Studies: Setting an Agenda (1995) autorstwa Tamsin Wilton, a także Twenty-First Century Lesbian Studies (2007) pod redakcją Noreen Giffney i Katherine O’Donnell. Moja publikacja dołączy do tej kolekcji jak tylko przejdzie prace wydawnicze. Tę pierwszą pozycję faktycznie bardzo lubię, ale trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że ma 23 lata. Ten drugi tom jest bardziej literaturoznawczy i zapewne zainteresuje węższe, bardziej wyspecjalizowane grono czytelników. Po drugie, pamiętajmy o źródłach nie bezpośrednio dotyczących studiów lesbijskich, lecz będących ich składową, a w jakimś sensie nawet ich przyczynkiem czy pierwotną wersją na poziomie społecznym. Myślę tu o materiałach wywodzących się z tradycji lesbijskiego feminizmu (ang. lesbian feminism), która rozwinęła się w latach 70-tych i 80-tych głównie w USA i we Francji. Zawsze powtarzam, że tamta zlokalizowana era lesbijskiego feminizmu była najświetniejszym okresem widzialności lesbijek na świecie; można to łatwo sprawdzić po ilości materiałów o różnym charakterze, które masowo były wtedy wydawane (książki i artykuły naukowe, analizy badawcze, manifesty, raporty, poezja, powieść, biografie, poradniki, itd.). Tutaj zachęcam do przejrzenia prac takich autorek, jak Sarah Lucia Hoagland, Celia Kitzinger, Shere Hite, Claudia Card, Audre Lorde, JoAnn Loulan, Terry Woodrow, Gina Covina wraz z Laurel Galana, czy Rosemary Silva. Współcześnie nie znajdziesz na amazon.com tak śmiałych i tak bardzo skoncentrowanych źródeł; nie powstają ani na „Zachodzie”, ani w innych kręgach kulturowych. I wreszcie, po trzecie, trzeba wziąć pod uwagę badaczki z różnych dyscyplin i z różnych miejsc na świecie, które mogą nie występować pod szyldem ‘lesbian studies, ale których działalność przez dłuższy czas stawiała czy stawia w centrum eksplorowanie kobiecej nieheteroseksualności. Myślę tu przede wszystkim o niszy geografii lesbijskich (ang. lesbian geographies) wewnątrz brytyjskiej geografii seksualności. Tutaj Diane Richardson, choć jest socjolożką, jest kluczową postacią dla geografii seksualności i przez lata budowała i badała koncepcję lesbijskiego obywatelstwa i społeczności. Warto też zajrzeć do Gill Valentine, a już najbardziej współcześnie polecam artykuły moich obecnych współpracownic, np. Kath Browne, Julie Podmore, czy Eduardy Ferreiry. Ja staram się zbudować w Polsce studia nad podmiotowością lesbijską w taki sposób, by z definicji uwzględniały tę wieloperspektywiczność.

MW: To teraz trochę o samym słowie „lesbijka”. Mamy różne doświadczenia związane z niechęcią i lękiem przed tym określeniem. Spotkałaś się z tym? Czy bez gromadzenia się wokół tego terminu – opatrzonego gwiazdką – w ogóle możemy zbudować środowisko kobiet nieheteronormatywnych w Polsce?

MO: Słowa nieuchronnie znaczą i trzeba się nimi posługiwać odpowiedzialnie. Nie jest dobrze, gdy zaczynają wyznaczać. Moja praca w zasadzie w dużej mierze polega na odznaczaniu utartych schematów, by w ich miejsce mogła zaistnieć nowa, lepsza, bardziej inkluzywna i emancypacyjna opcja, w tym przypadku dotycząca kwestii lesbijskości. Już samo słowo „lesbijka” jest tego przykładem. Mówiłam wcześniej o tym, jak dążę do tego, by studia nad podmiotowością lesbijską były inkluzywne. Historycznie akceptacja różnorodności nie była mocną stroną ruchów i inicjatyw lesbijskich w społeczeństwach, w których one zaistniały; dumnie trzymano się wąskiego, niemal słownikowego rozumienia tego terminu. Rezultatem była powszechna bi-fobia i trans-fobia w tzw. środowisku lesbijskim, gdzie nie było miejsca na negocjacje dotyczące znaczenia kobiecości i pożądania seksualnego. Jednak korzyścią znajdowania się na peryferiach „Zachodu” w sensie historycznym oraz psychologicznym jest to, że można tworzyć lokalne znaczenia i nowe rozwiązania, a także uczyć się na cudzych błędach zamiast bezrefleksyjnie powielać nieswoją historię. To właśnie staram się robić od strony naukowej. Po pierwsze więc, piętnuję stosowanie terminu „lesbianizm” i również na arenie międzynarodowej promuję odejście od tego terminu. Historycznie „-izmy” tego typu powstały na gruncie wczesnej psychiatrii i seksuologii, i miały za zadanie nadawać procesom tożsamościowym pejoratywne znaczenie, wskazując na zaburzenie, przypadłość, czy jakiś problem. Zauważ, że na skutek wzrastającej świadomości od pewnego momentu zaczęto mówić o homoseksualności i transseksualności w miejsce -izmów. Podobna refleksja nigdy nie miała miejsca na gruncie feministycznym i w środowiskach lesbijskich, więc w sposób mechaniczny powielamy ten stygmat. Ja więc od początku swojej drogi naukowej zmieniłam te końcówki na językowo neutralne i nalegam na termin „lesbijskość” oraz jego angielski odpowiednik, tj. lesbianity. Te słowa w zasadzie nie istniały, a na pewno nie to angielskie. Chciałabym, by zaczęły funkcjonować na szerszą skalę, ponieważ tylko tak można się przeciwstawiać przemocy symbolicznej w języku i kulturze. To było po pierwsze.

MW: W języku oficjalnym termin „lesbijskość” może nie istnieje, ale ja często takie określenie słyszę, tylko uznaje się je za niepoprawne językowo. To dygresja.

MO: To ciekawe doświadczenie, zwrócę na to uwagę; ja spotkałam się z nim dosłownie raz. I teraz po drugie, mój nacisk na podmiotowość zamiast tożsamości ma być przesunięciem w stronę autonomii i indywidualności w tworzeniu Siebie. „Tożsamość” poniekąd przychodzi do nas z zewnątrz; są pewne wzory, zależnie od miejsca i czasu, do których w sposób nieuświadomiony porównujemy nasze własne działania i zachowania. Tożsamość nie daje zbyt dużo przestrzeni na autorefleksję i własną radosną twórczość; ma jasno określone linie. Podmiotowość natomiast, najprościej mówiąc, kładzie nacisk na bycie podmiotem, dając większą dowolność. W przypadku kobiet nieheteroseksualnych jest to niezwykle ważne, bo kulturowo są one z definicji obiektem, a także, za Julią Kristevą i Judith Butler, abiektem. Więc to poniekąd filozoficzne przesunięcie jest ważne i będzie oznaczać, mam nadzieję, większą refleksyjność i twórczość w myśleniu o sobie i różnych wymiarach swoich pragnień, ambicji, intymności i możliwości. Będę ten wątek dalej drążyć poprzez badania empiryczne. I po trzecie wreszcie, choć to wszystko jest ze sobą ściśle połączone, nalegam na niedefinicyjność lesbijki. To jest kontrowersyjny wymiar mojej działalności i zapewne wielu osobom się nie spodoba, jednak moja rola polega też na takiej dyskursywnej prowokacji i, krótko mówiąc, wsadzaniu kija w lesbijskie i feministyczne mrowiska, by wykazać ich anty-emancypacyjne elementy. „Lesbijka” zbyt często staje się rolą, która ma swoje atrybuty, które albo się spełnia albo nie. Prowadzi to do homonormatywności, która jest równie opresyjna, jak heteronormatywność; walcząc z tą drugą, tzw. środowiska gejowskie i lesbijskie popadają w skrajność, tworząc nową normę. Dlatego ja operuję lesbijskością jako pewnego rodzaju opcją kulturową, dostępną dla kobiet niezależnie od ich rzeczywistych doświadczeń seksualnych—opcją opartą na autorefleksji dotyczącej własnej podmiotowości i wyborów. Wszelkie próby zafiksowania się wokół definicji lesbijki będą prowadziły do wykluczenia, sporów, norm oraz presji, nie mówiąc już o tym, że taka auto-stygmatyzacja i zafiksowanie na stereotypach jest szkodliwe społecznie. Lesbijka ma ogromną moc subwersywną w stosunku do patriarchalnej heteronormatywnej kultury, ale dopóki wewnątrz niej nie uwzględnia się różnorodności ekspresji, to trudno liczyć na poważne traktowanie i szacunek z zewnątrz. Sugeruję więc, by w miejsce tego całego napięcia potraktować lesbijskość jako słowo-klucz, symbolizujące społeczny i jednostkowy sprzeciw dotyczący pojmowania i budowania kobiecej seksualności i płciowości. To samo z kobietami biseksualnymi; mam nadzieję, że ktoś od strony naukowej zajmie się otwieraniem także tej kategorii w Polsce przy jednoczesnym uwzględnianiu podmiotowości kobiet, które się z nią identyfikują. Ten podział został wykreowany sztucznie i kategorie te przenikają sięi załamują. Na ten moment obie grupy muszą uwzględnić przede wszystkim wielowymiarowość kobiecości w ogóle; np. osoby transpłciowe mają wszelkie prawo być częścią społeczności lesbijskich czy biseksualnych. Kobiety, które uważają się za jedyne „prawdziwe lesbijki” nie przestaną być widzialne i nie będą znaczyć mniej, gdy zacznie się szanować podmiotowość trans-kobiet bądź osób w ogóle nie mieszczących się w dostępnych nam językowo płciowo-seksualnych kategoriach. Widzisz więc, jaki jest problem ze słowami i jak staram się wyłamywać te drzwi przy jednoczesnym dążeniu do rozpoznania lesbijskiej podmiotowości i sposobów przeżywania świata. Zawsze ktoś czuje się obrażony i znieważony, a przecież to wszystko naprawdę się nie wyklucza. Nie można liczyć wyłącznie na edukację seksualną i emancypacyjne kampanie społeczne, skoro problem często leży także „w środku”. Odpowiadając więc ostatecznie na Twoje pytanie, ja akurat jestem krytyczna wobec idei „lesbijskiego środowiska”, bo to już z definicji będzie przesiąknięte jakąś normą bądź niefortunnymi wzorcami wziętymi z historii „Zachodu”. Tu nie będzie miejsca na podmiotowość; jest pewna wizja tożsamości i mechanizmy sprawdzające jej prawidłową realizację. Trzeba więc budować społeczności kobiet nieheteronormatywnych w Polsce i otworzyć kategorię lesbijskości; dopiero taki szacunek wobec siebie da jakąś szansę emancypacji na szerszą skalę oraz rozmowę o solidarności lesbijskiej. Ta gwiazdka więc, o której mówisz i którą promujecie, jest bardzo ważna i chciałabym, by zaczęła być umowna, domyślna, i by przekładała się na praktykę.

MW: Dialog i refleksja wśród samych kobiet nieheteronormatywnych to jedna rzecz. W naszych tekstach i rozmowach poruszamy również temat sojuszniczek i sojuszników kobiet nieheteronormatywnych. Teoretycznie jesteśmy częścią grupy, jaką tworzy tęczowe środowisko, jednak ciągle mam poczucie, że kiedy chcemy rzucać światło na same lesbijki* i dokonywać pewnego rodzaju separatyzmu, to osoby sojusznicze znikają. Kiedy szukam analogii na naszym polskim podwórku, to od razu do głowy przychodzi mi organizacja, która dokonała wyodrębnienia i skupiła się na osobach transseksualnych. Takie oddzielenie okazało się korzystne i skuteczne. Organizacja bardzo dobrze się przyjęła i dostała wsparcie od środowiska. Kiedy lesbijki próbują działać podobnie, reakcje są inne. Jeśli nasze własne środowisko dystansuje się do działań stricte lesbijskich, to gdzie jeszcze możemy szukać sojuszów?

MO: To faktycznie smutne, ale – paradoksalnie – poszukiwanie sojuszników i sojuszniczek wśród pozostałych literek tęczowego alfabetu niewiele daje, a wręcz rodzi same napięcia. Ja zadałabym pytanie o to, czy faktycznie ci akurat sojusznicy są niezbędni i czy może jest inna, skuteczniejsza droga do uznania podmiotowości lesbijskiej. Przy czym ‘separatyzm’ to dość silne słowo i tendencja, w dodatku ma konotacje historyczne. Biorąc pod uwagę, że kluczem jest wiedza i edukacja, to być może skuteczniejsze okazałyby się sojusze i kampanie z organizacjami pozarządowymi, które na co dzień nie koncentrują się na społecznościach nieheteronormatywnych, ale są na tyle zaangażowane społecznie i mają taką widzialność, że w interesie obopólnym byłaby np. cykliczna wspólna akcja. To tylko ogólna myśl, ale chodzi o to, że być może wyjście poza tęczowe literki zaowocowałoby lepszą platformą i pozycją społeczną. I jeszcze myśl, nawiązująca do moich wcześniejszych słów: rola sojuszników i sojuszniczek będzie ograniczona, jeśli podziały będą utrzymywać się wewnątrz samej literki L i dotyczyć jej definicji. Organizacja, o której mówisz, faktycznie odniosła pewien społeczny sukces, ale też żywe są wewnątrz niej spory i napięcia wokół interpretacji tego, czym jest transpłciowość i w jaki sposób „poprawnie” ją przeżywać.

MW: Z większą nadzieją na wsparcie patrzę na środowiska feministyczne, lecz praktyka pokazuje, że również tutaj zrozumienie i współpraca nie jest kwestią oczywistą. Jak widzisz relację pomiędzy lesbijskością i feminizmem?

MO: Ta właśnie relacja jest z mojego punktu widzenia najbardziej problematyczna, choć przecież sojusz pomiędzy feministkami a lesbijkami faktycznie nie wydaje się pomysłem rewolucyjnym czy nienaturalnym. A jednak wyraźny jest niemal całkowity brak kwestii seksualności w ramach obecnych dyskursów feministycznych. W krajach bardziej zachodnich jest to już tendencja znikoma, w Polsce natomiast ta rozdzielność płci i seksualności jest mylnie przyjmowana za pewnik. Stale tłumaczę, że rozłączenie płci i seksualności nie ma racji bytu ani ze względów historycznych, ani z punktu widzenia logiki, ani też w ramach szeroko pojętej emancypacji. Utarł się jakiś mit, że feminizm jest od płci, a seksualnością i seksem zajmują się psycholodzy, seksuolodzy, czasem socjologowie czy ewentualnie antropolodzy, a także tzw. organizacje LGBTQ+. Co gorsza, mit ten jest aktywnie podtrzymywany i realizowany przez same zainteresowane. Tymczasem płeć i seksualność nie mają racji bytu jako oddzielone od siebie kategorie, ponieważ zostały zaprojektowane w celu wzajemnego uzasadniania swoich znaczeń; seksualność nałożona została na interpretacje płciowości, co widać np. po wczesnych definicjach homoseksualności (wtedy: homoseksualizmu), która opisywana była jako inwersja płciowa. Jakakolwiek więc współczesna analiza naukowa czy aktywizm, które nakierowane są wyłącznie na gender, nie będą w stanie rozwiązać problemu wykluczenia kobiet w społeczeństwach (pamiętajmy też o ważnej roli men’s studies w podobnym zakresie). A polski feminizm tak właśnie postępuje zarówno społecznie, jak i w świecie akademickim. Chociaż coraz więcej badaczek przeprowadza świetne analizy dotyczące cielesności, intymności czy edukacji seksualnej w jakimś określonym kontekście, to na samą istotę i konstrukcję seksualności (tym bardziej w zestawieniu z kobiecością) nie ma miejsca w oficjalnej teorii i praktyce feministycznej. „Odczarowanie” tego pola anty-dyskursu pochłania więc ostatnio najwięcej mojej uwagi i myślę, że spora część mojej działalności naukowej w najbliższej przyszłości nadal będzie się wokół tego obracać, ponieważ zmuszają do tego warunki społeczno-polityczne. Tak więc trudno tu o sojusz, gdy polski feminizm jest feminizmem niemal całkowicie nieseksualnym. Celowo nie używam tu pojęcia aseksualności, by nie nadawać mu pejoratywnego znaczenia. A szkoda, bo wydawałoby się, że od kilku lat mamy bardzo sprzyjające okoliczności, by tematykę tę poruszać – najpierw był szum wokół związków partnerskich, potem widmo wymyślonej „ideologii gender”, wreszcie kwestia aborcji i praw reprodukcyjnych. Żaden z tych elementów politycznego krajobrazu nie spowodował jednak jak dotąd debaty wokół istoty kobiecości i seksualności.

MW: Zastanawiam się cały czas nad tym, jak zmienić obecną sytuację nieheteronoramtywnych kobiet, jak nakierować reflektory na ich obecność, twórczość, działania. Przyłapuję się na tym, że kiedy mówię o działaniach stricte lesbijskich, to myślę konkretnie o działaniach pozamainstreamowych i niedążących do dostania się do głównego nurtu kultury popularnej. Czy mainstream to jedyna droga do tego, żeby nas uznano za istniejące?

MO: Myślę, że nie ma tu jednoznacznej odpowiedzi i jakiegoś absolutyzmu w myśleniu o strategiach, bo to nigdy nie jest tak, że jakaś droga jest bezcelowa, a inna przyniesie same korzyści. Natomiast ja również nie oglądałabym się na mainstream i być może “reflektory” to nie jest to, o co chodzi. Dlaczego dostanie się do głównego nurtu miałoby przynieść korzyści? Przypomina mi to retorykę niektórych odłamów późnej pierwszej fali i wczesnej drugiej fali feminizmu na ‘Zachodzie’, które zakładały, że kobieta musi wyrzec się kobiecości i poniekąd stać się mężczyzną, by mogła osiągać to samo i być osobą pełnoprawną – oczywiście w ogromnym uproszczeniu. Widzimy przecież, jakie to absurdalne i zdecydowanie anty-emancypacyjne, a jednak czy dążenia lesbijek, by zaistnieć poprzez główny nurt, nie oznaczałyby tego samego? Rozumiem, że chodzi o szeroko pojętą widzialność, jednak takie proszenie się o swoje miejsce i kulturę może być drogo opłacone. Są zresztą świetne analizy naukowe, które problematyzują gloryfikację społecznej widzialności. Także ja też myślę o lesbijskości głównie w kategoriach poza-mainstreamowych i zachęcających do różnorodności, co nie oznacza, że należy odrzucać możliwości pokazania się w ‘centrum’, gdy takowe zaistnieją. Jak widzisz, nie jest to wszystko takie oczywiste.

MW: Masz jakąś wizję tego, jak sprawa lesbijska* może rozwijać się dalej?

MO: Osobiście wierzę w rolę nauki w przezwyciężaniu kulturowych uprzedzeń i początkowaniu zmiany społecznej, ale konieczne jest połączenie działań akademickich i aktywistycznych, tym bardziej, że ten podział jest sztuczny i niewymierny. Jak już wspomniałam, drogą do wszystkiego jest edukacja i wiedza. Ja z pewnością będę poszerzać dostępność tematyki lesbian studies w przestrzeni akademickiej i społecznej, ale ważna jest tzw. “polityka koalicyjna”, taki termin zaproponowala Butler, która uwzględni znaczenie jednoczesnego budowania lesbijskości poprzez kulturę, sztukę, literaturę, czy życie publiczne. Już mówiłam, że nie chciałabym w Polsce środowiska lesbijskiego, ale za to mam nadzieję na kolektywny wymiar współpracy i inicjatyw oraz na uwspółcześniony lesbijski feminizm, który zresztą w Polsce nigdy nie miał szansy zaistnieć. A to zupełnie nie to samo, co środowisko.

MW: Jak odebrałaś treść manifestu “Lesbijskiej Inspiry”? Czy uważasz, że takie manifesty, jak nasz, mają sens? Mogą coś zmienić?

MO: Podoba mi się Wasz manifest. Jest mocny i bezkompromisowy, a przy tym konkretny, inkluzywny i podkreśla wartość szacunku i różnorodności. Nie operuje frazesami, jest dostosowany do sytuacji kobiet nieheteronormatywnych w Polsce, nie nalega na definicję lesbijki, jest przemyślany i świadomy. To prawdopodobnie pierwszy taki lesbijski manifest w Polsce i być może zaczątek lesbijskiego feminizmu, a to duża sprawa. I owszem, manifesty mają sens i są potrzebne. To, co mnie martwi, to ograniczona dostępność czy raczej widzialność tego rodzaju inicjatyw i materiałów. Domyślam się, że nie wydrukowali Was na okładce “Repliki” ani nie było głośno w żadnym alternatywnym medium poza-internetowym; jesteście poniekąd same sobie i jest rzeczywiście irytujące, że samemu trzeba sobie tę przestrzeń widzialności stwarzać, choć raz jeszcze podkreślę, że nie jest miarą sukcesu to, czy będą Was cytowali w jednym z najbardziej mainstreamowych programów telewizyjnych. Nie można też oczekiwać, że manifest zachęci kogoś do diametralnej zmiany poglądów. Zwróciłabym więc uwagę przede wszystkim na to, do kogo właściwie skierowany jest taki manifest, jaka jest jego rola, co ma osiągnąć. Z mojego punktu widzenia ważniejsze jest, by spełnił rolę wewnątrz społeczności. To świetny materiał do tego, by zwrócić uwagę na problem auto-stygmatyzacji i stereotypizacji wśród samych kobiet nieheteronormatywnych; by promować różnorodność ekspresji płciowo-seksualnych; by uświadomić, że dla wszystkich jest miejsce i że podziały „wewnątrz” nie są drogą do akceptacji „na zewnątrz”; by pokazać, że u nas się nie da tak, jak pół wieku temu w USA, i że wcale nie jest to pożądane. Z mojego punktu widzenia to właśnie macie szansę zrobić i już zaczęłyście, a inny symboliczny początek takiej „nowej ery” uznaję świetną i mądrą reakcję Damskiego Tandemu Twórczego na zeszłoroczny niefortunny wywiad w “Replice”, który teoretycznie miał dotyczyć kwestii niewidoczności lesbijek w przestrzeni publicznej, ale nie wyszedł dobrze.

MW: To faktycznie był moment przełomowy, w którym przekroczone zostały pewne granice. Lesbijka* znowu została potraktowana jako obiekt. Ważną kwestią stało się dla nas właśnie upodmiotowienie i odzyskanie władzy nad naszym własnym, lesbijskim* życiem i to w wielu aspektach. Na przykład w kwestii coming out’u. Może na koniec powiedz mi jeszcze, jak Ty podchodzisz do tematu outowania się?

MO: Zagadnienie to nigdy nie leżało w centrum moich rozważań, ale obserwuję to, co dzieje się wokół kategorii coming out’u. Z socjologicznego punktu widzenia coming out to ciekawe zjawisko, bo w szeregach tzw. organizacji LGBTQ+ zwykło się zestawiać go z poczuciem dumy (ang. pride). A trzeba pamiętać, że choć duma może być tego częścią, to jednak najpierw coming out będzie osobistym procesem trajektoryjnym, czyli momentem w autobiografii, które nieuchronnie będzie się wiązało z jakimś cierpieniem, osobistym lub publicznym. Stres mniejszościowy i presja społeczna powodują, że coming out jest często kulminacją negatywnych przeżyć jednostki, ale nie kończy ich, lecz zmienia ich charakter; wystawia jednostkę na dodatkowe przeżycia i doświadczenia dyskryminacji. Czasem jest też sytuacyjnie wymuszony i daleko tu do komfortu emocjonalnego. W dodatku jest to proces powtarzalny, bo przecież nigdy nie dokonuje się coming out’u raz na zawsze; wymaga go wiele nowych relacji i sytuacji społecznych. Powiedziałabym więc, że w życiu społeczno-publicznym coming out pomaga doraźnie i może poprawić niektóre relacje, ale nie jest tak emancypacyjny, jak niektórzy by chcieli i jak zwykle się to przedstawia. Idealizacja go jest niebezpieczna, a już nakłanianie do niego jako do strategii wolnościowej jest wręcz szkodliwe i nieetyczne, bo zafałszowuje rzeczywisty obraz życia społecznego i osobistego osoby wyoutowanej. Oczywiście nie namawiam do tzw. „pozostawania w szafie” przez całe życie; zwracam tylko uwagę, że nic nie jest czarno-białe i coming out jest paradoksalnie bardziej etapem i przeżyciem wewnętrznym, na które trzeba być gotowym. Może odjąć sporo stresów, ale może też dodać nowych; to praca emocjonalna i nie powinno się kreować wokół niej napięcia. Stąd ogólny wizerunek coming out’u jako zbawiennej polityki jest po prostu mocno przesadzony; warto byłoby przekierować tę całą energię np. na społeczne kampanie edukacyjne, które zdjęłyby odpowiedzialność i presję z napiętnowanej jednostki, która koniecznie musi jak najszybciej ‘osiągnąć’ coming out, by zacząć prawdziwie żyć.

MW: Bardzo dziękuję Ci za rozmowę. Myślę, że pokazałaś mi wiele ciekawych tropów, którymi możemy podążać i już teraz czekam na publikację Twojej książki z zakresu lesbian studies.

MO: Również bardzo Ci dziękuję i powodzenia w dalszych działaniach!

Korekta: Maja Korzeniewska

————————————-

Marta Olasik – doktor nauk społecznych w zakresie socjologii; jej rozprawa doktorska to pierwsza w Polsce konceptualizacja podmiotowości lesbijskiej; książka zostanie wydana w dwóch wersjach językowych i ma za zadanie wypromować interdyscyplinarne studia nad podmiotowością lesbijską (ang. lesbian studies) w polskiej przestrzeni akademickiej. Główną perspektywą dr Olasik jest perspektywa socjologii wiedzy oraz jeszcze w Polsce nieobecnej geografii seksualności. Kolejnym etapem prac w ramach lokalnych lesbian studies będą kilkuetapowe badania empiryczne dotyczące pojmowania wymiarów „obywatelstwa lesbijskiego” oraz kreowania własnych projektów płciowo-seksualnych. Dr Olasik jest też częścią międzynarodowego zespołu, którego celem jest eksplorowanie współczesnych możliwości odnowy idei i praktyki lesbijskiego feminizmu w różnych lokalnościach „zachodnich” i poza-zachodnich.

Magdalena Wielgołaska– aktywistka / lesbijka / feministka / współzałożycielka Stowarzyszenia Sistrum – Przestrzeń Kultury Lesbijskiej* / działaczka na rzecz poszerzania wiedzy na temat leczniczego działania konopi / zaangażowana w Kręgi Kobiece i odzyskiwanie wewnętrznej, kobiecej Mocy / członkini Partii Zieloni/ administratorka strony Strefa Les*/ współpracowniczka projektu A kultura LGBTQ+ nie poczeka!/ wspólzałożycielka Stowarzyszenia Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej*.

———————————–

LESBIJSKA INSPIRA
To niezależna inicjatywa, której e-przestrzeni udziela siostrzana Feminoteka
,
I.   Manifest
1.   ManifestInstant. 
2.   Rozmowa I. Od lesbijskiej konspiry do lesbijskiej inspiry.
3.   Rozmowa II. Minął rok. To, o czym mówiłyśmy w prywatnych rozmowach, stało się częścią debaty publicznej

II. Rozmowy wokół manifestu.
1.  Mamy wewnętrzną potrzebę wolności. Rozmowa z Małgorzatą Myślak i Magdaleną Sota.
2.  Coming out – nie chcę i nie muszę. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
3.  Z miłości i gniewu rodzi się odwaga. Rozmowa z Angeliną Caligo
4.  Moja droga do siebie samej. Rozmowa z Marią Kowalską
5.  Potrzebne są niehetero bohaterki. Rozmowa z Anną Bartosiewicz
6.  Chcemy więcej! Rozmowa z Anną i Zandrą Ra Ninus.
7.  
Lesbijki, pora na prokreację! Rozmowa z Anną Adamczyk.
8.  Kto ma prawo do słowa “lesbijka”? Rozmowa z Magdaleną Próchnik
9.  Czasem miałam wrażenie, że jestem jedyną lesbijką w Lublinie. Rozmowa z Małgorzatą Szatkowską
10. Trzeba stawiać opór. Rozmowa z Magdaleną Tchórz
11.  Dziewczyna i dziewczyna – normalna rodzina. Rozmowa z Zuch Dziewuchami
12.  Niepytana nie mówiłam, że jestem lesbijką. Rozmowa ocenzurowana
11.  Dziewczyna i dziewczyna – normalna rodzina. Rozmowa z Zuch Dziewuchami
12.  Niepytana nie mówiłam, że jestem lesbijką. Rozmowa ocenzurowana
13. Co ty tutaj robisz? O poczuciu wyobcowania i przynależenia. Rozmowa z Nicole G.
14.  Mam na imię Kasia i to jest moja tożsamość. Rozmowa z Katarzyną Gauzą
15. Tęczowe aktywistki na Ukrainie są wyłącznie feministkami. Rozmowa z Katją Semchuk
16.  Oryginalnie nieheteroseksualna. Rozmowa z Agnieszką Marcinkiewicz
17.  Sama zrobię dla siebie miejsce. Rozmawa z Klaudią Lewandowską
18.  Dziś określam siebie jako osobę panseksualną. Rozmowa z Alex Knapik
19.  Perspektywa lesbian studies. Rozmowa z dr Martą Olasik
20. Mogę tylko powiedzieć: przykro mi bardzo, jestem wyjątkowa. Rozmowa z Voyk
21.  Tożsamość jest zawsze polityczna. Rozmowa z Elżbietą Korolczuk
22. Jesteśmy nie do ruszenia. Rozmowa z matką i córką. MB & Shailla
23. Wchodzę w krótkie erotyczne relacje poliamoryczne. Rozmowa z Retni
24. Aktywizm jest moim uzależnieniem. O niepełnosprawnościach, nieheteronormatywności i feminizmie. Rozmowa z Anetą Bilnicką
25. Wolę nie zostawiać niedomówień. Rozmowa z Adą Smętek
26. Do tej pory myślałam, że LGBTQ to nie ja. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
27. Ciągle zajmujemy się sobą i żądamy od innych akceptacji. Rozmowa z Anną Marią Szymkowiak
.
III. Głos z zagranicy
1Węgry. Brakowało nam środowiska kobiet niehetero – stworzyłyśmy je. Rozmowa z Anną Szlávi
2. Czechy. Lesba* na wychodźstwie. Rozmowa z Frídką Belinfantová
.
IV. Męskoosobowo
1. To co polityczne jest wspólne. Rozmowa z Tomaszem Gromadką
2. Przyszło nowe pokolenie kobiet nieheteronormatywnych. Rozmowa z Marcinem Szczepkowskim
,
V.  EL*C. Wieden 2017.
1.  Magdalena WielgołaskaOdzyskiwanie lesbijskiej tożsamości – wreszcie pomyślmy o sobie, Siostry.
2. Monika Rak. Siła filmu dokumentalnego, czyli lesbijki do kamer!
3. Magdalena Świder. Wokół tożsamości.
4. Agnieszka MałgowskaPeformansy, czyli witamy w Lesbolandii.
5. Joanna Semeniuk. Jeśli nie zrozumiemy naszej przeszłości, nie zrozumiemy siebie.
6.  Agnieszka Frankowska. PL, czyli Polskie Lesbijki w Wiedniu.....

BONUS
Komiks. Superprocenta. Graficzny komentarz Beaty Sosnowskiej

—————————————–

Aktualne wiadomości na temat projektu znajdziesz na:

Feminoteka
Kobiety kobietom
Strefa Les*
Kobieta Nieheteronormatywna
A kultura LGBTQ+ nie poczeka!|

Kontakt: [email protected]

LUBLIN: Demakijaż – Festiwal Kina Kobiet 24-28.10.2018

Ponad 30 filmów (w tym kilkanaście premier), koncerty, debaty i spotkania autorskie to tegoroczny program Demakijażu – Festiwalu Kina Kobiet, który już po raz trzeci organizowany jest w Lublinie. 

Hasłem tegorocznej edycji wydarzenia jest BUNT.

„Chcemy pokazać różne oblicza buntu i sposoby jego wyrażania. Podczas debat i spotkań zastanowimy się też nad koniecznością i niemożliwością buntu. Pokażemy niepokorne filmy, które zawładnęły w tym roku naszą wyobraźnią” – mówi Jolanta Prochowicz, jedna z organizatorek Demakijażu.

Filmem otwarcia tegorocznej edycji będzie „Złe wychowanie Cameron Post” – zwyciężczyni tegorocznego festiwalu Sundance. Zostanie pokazanych także premierowo kilkanaście krótkich metraży wyselekcjonowanych podczas Brooklyn Women’s Film Festival. Będą też dyskusje o prasie kobiecej w Polsce, spotkania z młodymi polskimi reżyserkami, wreszcie na zamknięcie festiwalu będzie można zobaczyć rewelacyjny i kontrowersyjny zarazem filmem „Touch me not”, którego reżyserka Adina Pintilie została uhonorowana Złotym Niedźwiedziem podczas Berlinale 2018.

Wszystko to w trzech sekcjach programowych:

Let’s Start the Revolution – to blok filmów młodych polskich reżyserek, które zaczynają swoją przygodę z branżą filmową w Polsce. To także filmy pokazujące różne oblicza protestu i cały przekrój nastrojów społecznych przeradzających się w osobiste – publiczne – polityczne rewolucje.

Artystki – opowieści filmowe o kobiecym buncie poprzez sztukę. To biografie i fabuły o kobietach, które poprzez swoją twórczość wpłynęły na to, w jakim świecie dzisiaj żyjemy.

Dżender Blender – cykl pokazujący bunt poprzez ciało i seksualność. Filmy traktujące o poszukiwaniach tożsamości i odkryciach złudności binarnych podziałów.

Feminoteka poleca cały Demakijaż, ale szczególnie spotkanie w sobotę (27.10.2018) o godz. 20.15, gdzie będzie okazja do spotkania się z pomysłodawczyniami wydania książki „Robię sobie remont – podstawowe wykończenia i naprawy w domu”  niepowtarzalnego, dziewczyńskiego poradnika –  Jolą Gawędą, Asią Kubiakowską i Basią Janisch, porozmawiać o ich pomyśle oraz premierowo w Lublinie zobaczyć efekt ich pracy.

Na wszystkie wydarzenia wstęp wolny.

Festiwal odbywa się w dniach 24 -28 października w Centrum Kultury w Lublinie. Pokazywane filmy będą miały polską i angielską ścieżkę dialogową. Debaty i spotkania autorskie będą  tłumaczone na angielski oraz Polski Język Migowy.

Program Festiwalu