TELEFON DLA KOBIET DOŚWIADCZAJĄCYCH PRZEMOCY

Телефон для жінок, які зазнають насильства

CZYNNY PONIEDZIAŁEK-PIĄTEK
OD 11.00 DO 19.00

Активний з понеділка по п’ятницю з 14:00 до 19:00

Szukaj
Close this search box.

Zwierzę

Fragment powieści Lisy Taddeo, w przekładzie Agi Zano

Wydawnictwo Agora

Lisa Taddeo, materiały promocyjne

1

Wyjechałam z Nowego Jorku, gdzie mężczyzna zastrzelił się na moich oczach. Był człowiekiem łakomym, a krew, która z niego popłynęła, wyglądała jak świńska. Wiem, to okrutne tak myśleć. Zrobił to w restauracji, podczas gdy jadłam kolację z innym mężczyzną, z innym żonatym mężczyzną. Widzisz już, do czego to zmierza, prawda? Tak to wygląda, ale nie zawsze taka byłam.

Restauracja nazywała się Piadina. Na ścianach z czerwonej cegły wisiały fotografie starych Włoszek toczących gnocchi w potężnych umączonych palcach. Przede mną stała miska tagliatelle alla bolognese. Sos był gęsty, miał rdzawą barwę, a wierzch potrawy zdobiła soczyście zielona natka pietruszki.

Siedziałam zwrócona twarzą do drzwi, kiedy do środka wszedł Vic. Jak zwykle miał na sobie garnitur. Tylko raz widziałam go w swobodniejszym stroju, dżinsach i koszulce z krótkim rękawem i bardzo wytrąciło mnie to z równowagi. Na pewno to wtedy zauważył. Ramiona miał blade i miękkie, a ja nie mogłam oderwać od nich wzroku.

Nigdy nie używał imienia Victor. Wyłącznie Vic. Był moim szefem i zanim cokolwiek się wydarzyło, przez długi czas go podziwiałam. Wyróżniał się ogromną inteligencją i schludnością, a do tego miał ciepłą, serdeczną twarz. Pił i jadł zachłannie, ale w skłonności do nadmiaru zachowywał godność. Był przy tym też szczodry, zawsze nakładał wielkie łyżki szpinaku w śmietanie wszystkim zebranym, zanim doszedł do własnego talerza. Miał bogate słownictwo, staranną zaczeskę i wielką kolekcję eleganckich kapeluszy. A także dwoje dzieci, córkę i synka. Chłopiec był opóźniony w rozwoju, a Vic starał się nie mówić o tym ani mnie, ani innym swoim pracownikom. Na biurku trzymał tylko zdjęcie dziewczynki.

Vic zabrał mnie do setek restauracji. Jedliśmy porterhouse’y w dużych ekskluzywnych stekowniach, gdzie stały czerwone tapicerowane ławki, a kelnerzy ze mną flirtowali. Zapewne zakładali, że Vic jest moim ojcem albo starszym mężem, a może domyślali się, że przyszedł z kochanką. W pewnym sensie byliśmy tym wszystkim naraz. Jego prawdziwa małżonka siedziała w domu na Red Bank. Wiem, że w to nie uwierzysz –mówił – widząc, jaki ze mnie niechluj, ale moja żona jest bardzo piękną kobietą. Tak naprawdę nią nie była. Miała za krótkie włosy, a skórę zbyt białą jak na kolory ubrań, które wybierała. Wyglądała jak dobra matka. Lubiła kupować naczynka na sól i ręczniki tureckie. Na początku naszej przyjaźni zdarzało się, że kiedy podczas spaceru zauważałam w sklepowej witrynie bambusowy pojemniczek na sól, robiłam zdjęcie i wysyłałam mu z pytaniem: „Myślisz, że spodobałby się twojej żonie?”.

Twierdził, że mam znakomity gust, ale co to w ogóle znaczy?

Przyjaźń ze starszym mężczyzną, który cię podziwia, może się wydawać czymś bardzo bezpiecznym. Gdziekolwiek byś była, jeśli coś pójdzie nie tak, wystarczy jeden telefon, żeby się zjawił. Mężczyzną zjawiającym się w takiej chwili powinien być ojciec, ale ja wtedy go nie miałam, a ty nie będziesz go mieć nigdy.

Doszło do tego, że zaczęłam polegać na Vicu we wszystkim. Pracowaliśmy w agencji reklamowej. On był dyrektorem kreatywnym. Gdy zaczynałam, nie mogłam się pochwalić praktycznie żadnym doświadczeniem, ale on twierdził, że mam talent. Awansował mnie ze zwykłej asystentki na copywriterkę. Z początku cieszyłam się z każdego wyrazu uznania, ale po jakimś czasie zaczęło mi się wydawać, że sama na wszystko sobie zasłużyłam, a on nie miał z tym nic wspólnego. Ten proces trwał kilka lat. W międzyczasie nasza relacja nabrała intymnego wymiaru.

Mogę wiele powiedzieć o seksie z mężczyzną, który cię nie pociąga. Wszystko budujesz na własnej prezencji, na twoim ciele i na tym, jak wygląda, jak się porusza nad tym człowiekiem, który dla ciebie pełni jedynie funkcję widza.

Kiedy to wszystko się działo, nie miałam pojęcia, jaki ma na mnie wpływ. Zorientowałam się dopiero kilka lat później, kiedy trzy prysznice dziennie przestały mi wystarczać.

Pierwszy raz wydarzył się w Szkocji. Nasza firma zaczęła współpracę z producentem piwa Newcastle, a Vic zasugerował, żebym to ja zajęła się tym kontaktem, chodziła na wszystkie spotkania i rozkręciła temat. Klient był duży, a faceci w zespole mi zazdrościli. Byłam nowa w firmie i w branży. Przestali ze mną flirtować i zaczęli się zachowywać tak, jakbym była tancerką egzotyczną – jednocześnie sobie do mnie walili i mnie oceniali.

Newcastle zarezerwowało mi luksusowy hotel tuż pod Edynburgiem. Budynek był z zimnego kamienia, o wielkich oknach, a do wejścia prowadził okrągły podjazd wysypany żwirem. Wyglądałam przez okno, żeby popatrzeć na pojawiające się na nim samochody – modele vintage, lśniące czarne mercedesy klasy G, małe srebrne porsche. Na łóżku leżała kapa z tartanu, a aparat telefonu był stylizowany na kaczkę krzyżówkę. Pokój kosztował tysiąc czterysta dolarów za noc.

Po tygodniu w Szkocji zaczęła mi doskwierać chandra. Byłam przyzwyczajona do samotności, ale w obcym kraju to co innego. Słońce nigdy nie wyglądało zza chmur, ale deszcz też się nie zjawiał. Poza tym podchodziłam do swojej pracy bardzo naiwnie, a przedstawiciele Newcastle to zauważyli. Zadzwoniłam do Vica do biura. Rozpłakałam się, choć wcale nie miałam takiego zamiaru. Powiedziałam, że tęsknię za ojcem. Oczywiście matki też mi brakowało, ale w zupełnie innym sensie. Potem zrozumiesz dlaczego.

Następnego wieczoru Vic był już w Szkocji. Bilety lotnicze kupione na ostatnią chwilę kosztowały fortunę, ponad dwanaście tysięcy dolarów, które wyłożył z własnej kieszeni, bo przerażała mnie myśl, że współpracownicy uznają tę sytuację za dowód mojej porażki. Nie zjawił się na żadnym spotkaniu. Przygotował mi tylko listę kwestii, które powinnam poruszyć. Wynajął sobie własny pokój na tym samym piętrze. Pierwszego wieczoru zjedliśmy kolację i wypiliśmy kilka drinków w restauracji w hotelowym lobby, po czym każde poszło do swojego pokoju. Za drugim razem jednak odprowadził mnie pod drzwi.

Inteligentni starsi mężczyźni wiedzą, jak niepostrzeżenie wpełznąć na kobietę. W pierwszej chwili to zresztą nie wydaje się podejrzane, możesz nawet pomyśleć, że to od początku był twój pomysł.

Miałam na sobie kremową wełnianą sukienkę, a pod nią gołe nogi. Nigdy nie nosiłam rajstop ani legginsów, nawet zimą. Przyszłam w czarnych czółenkach z paseczkiem.

Vic był w garniturze. Zawsze ubierał się jak faceci z reklam papierosów. Nie pociągał mnie, ale zapach jego wody kolońskiej działał na mnie kojąco. Śmialiśmy się, idąc przez zielono-złoty korytarz. Minęła nas jakaś para, pamiętam, jak popatrzyła na mnie kobieta. Długo gryzłam się z uczuciem, które wzbudziło we mnie to spojrzenie.

W pokoju otworzyliśmy dwie średniej wielkości butelki wina z minibaru, a do tego trzy miniaturowe flaszeczki szkockiej z samolotu, które on wypił sam.

Być może to zasługa jakiegoś instynktu samozachowawczego, ale nie pamiętam dokładnie, jak to się zaczęło. Jestem pewna, że miałam w tym duży udział, że badałam moc i zasięg swojej seksualnej władzy. Poziom własnej urody. Najwyraźniej pamiętam lustro na ścianie, naprzeciwko okien, przy których całymi dniami słuchałam chrzęstu opon na podjeździe. Wstałam, żeby się przejrzeć, bo on powiedział, że kącik ust mam przebarwiony od wina i wyglądam jak ćpunka. Ha, ha, zaśmiałam się. Ten człowiek nigdy nie zdołałby sprawić, żebym poczuła się brzydka.

Stanął za mną przed lustrem. Jego głowa przy mojej wydawała się nienaturalnie wielka. Długie ciemne włosy spływały mi na ramiona, tworząc elegancki kontrast z kremową sukienką. On położył mi jedną dłoń na ramieniu, a drugą na włosach, koło ucha, przechylając mi głowę na bok. Przyglądałam się jego oczom, kiedy przycisnął wąskie usta do mojej szyi. Dreszcz przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa, częściowo z odrazy, ale też w mimowolnej reakcji organizmu na erotyczny bodziec. Vic zdjął mi sukienkę przez głowę i już stałam w butach na obcasie i białej koronkowej bieliźnie z czerwonymi kokardkami po bokach. Wtedy ubierałam się dla kogoś – i chciałam wierzyć, że tym kimś jestem ja. Zdarzyło się, że podczas wizyty w sklepiku z akcesoriami kuchennymi w SoHo kupiłam sobie fartuszek w króliczki, drewniane górskie domki i dziewczynki liżące lody w rożku.

Później były wycieczki do Sayulity, do przyjemnego spa w Scottsdale. Były łazienki o niebieskich kafelkach i wspaniałe sushi. Guacamole przyrządzane na zamówienie przy stoliku, kobiety wykonujące taniec brzucha, obsługa zawsze gotowa odprowadzić i przyprowadzić samochód.

Z czasem obrzydzenie stało się zbyt dojmujące, ale długo sobie z nim radziłam. W sumie kontaktu fizycznego nie było aż tak dużo. Jeśli odpowiednio to rozegrać, da się całkiem daleko zajechać na dawaniu komuś dużo niczego. Zwłaszcza jeśli mężczyzna jest żonaty, bo wtedy można rozmawiać o moralności i zastanawiać się, co by na to powiedział twój zmarły ojciec. Z jednej strony sprawiasz, że facet aż się telepie z przerażenia, kiedy bierze cię za rękę, a z drugiej nadal możesz jeździć w ciepłe miejsca z palmami i wózkami golfowymi.

Przez te wszystkie lata nie przestałam chodzić na randki. Zdarzyło mi się kilka pomniejszych zadurzeń, ale nic naprawdę poważnego. O niektórych mówiłam Vicowi. Twierdziłam, że to koledzy, i pozwalałam, żeby sam żonglował sobie w głowie podejrzeniami. Najczęściej jednak kłamałam. Oznajmiałam, że wychodzę z przyjaciółkami, a potem wymykałam się z biura i pędziłam do stacji metra, przez całą drogę oglądając się za siebie, przerażona, że mnie śledzi. Potem spotykałam się z jakimś niemiłym chłopcem, a Vic szedł do domu patrolować internet w poszukiwaniu śladów mojej obecności w mediach społecznościowych. Około dwudziestej trzeciej pisał: „Co tam, mała.” Nie używał znaku zapytania, żeby nie zabrzmiało zbyt dociekliwie. Kiedy starszy mężczyzna ma obsesję na twoim punkcie, zaczynasz rozumieć naturę ludzką na poziomie komórkowym.

Status quo dawało się utrzymać. Oboje dostawaliśmy to, czego potrzebowaliśmy, choć ja dałabym sobie radę bez niego. Okazało się, że on beze mnie nie. Porównywał swój związek ze mną do mitu o Ikarze. On był Ikarem, a ja słońcem. Takie słowa, w które bezwarunkowo wierzyłam i nadal wierzę, przyprawiały mnie o mdłości. Jaka dziewczyna pragnie być słońcem nad krajem, którego nie chciałaby nawet odwiedzić?

Lata mijały i wszystko było w porządku, aż pojawił się mężczyzna z Montany. Mówiłam na niego Big Sky, Vic początkowo też. Zesłałam Vica na samo dno tego, co mężczyzna jest zdolny znieść. Nie zachęcam cię do tego. Uważam, że powinnaś wiedzieć, co to robi z człowiekiem.

Wydaje mi się, że tamtego wieczoru Vic przyszedł, żeby to mnie zastrzelić. Tak myślę.

„Nazywam się. Moja historia”, Chanel Miller, przekład Kamila Slawinski, fragment książki [trigger warning]

Chanel Miller, autorka książki

Na początku nieźle mi szło rozdzielanie tych dwóch tożsamości. Nikt by się nie domyślił, że cierpiałam. Ale jeśli przyjrzeć się dokładniej, można było dostrzec wszystkie pęknięcia.

Tytuł: Nazywam się. Moja historia

AutorkaChanel Miller

Przekład: Kamila Slawinski

Wydawnictowo Marginesy

Fragment książki

Emily i ja żyłyśmy osobnym życiem. Cudownie zwyczajne dni wypełniały ruch i tekstury; świeży łosoś z chrupiącą skórką na kolację, długie rozmowy telefoniczne z Lucasem, wycieczki rowerowe z tatą przez chrupki piasek i kępy solirodu w Baylands. Na walentynki przygotowałam dla wszystkich kolegów i koleżanek z biura kartki w kształcie serca z własnoręcznie wypisanym wierszykiem w środku. Wystawiałam faktury, lizałam koperty, wąchałam śmietankę do kawy, by się upewnić, że nie jest zepsuta. Rysowałam słupy telefoniczne i śmieszne ptaszki, popijałam kawę w towarzystwie siedzących po turecku przyjaciół. Na zewnątrz życie toczyło się nieprzerwanie swoim torem. Emily zamieszkała w ciasnym i ograniczonym światku. Nie miała przyjaciół, pojawiała się tylko od czasu do czasu, by stawić się w sądzie, na komisariacie albo na schodach, skąd wykonywała telefony. Nie podobało mi się, że jest taka krucha, że tak cicho mówi, jej niewiedza irytowała. Wiedziałam, że pragnęła, bym ją żywiła, akceptowała jej istnienie, dbała o nią, ale celowo ignorowałam te potrzeby. Nie miałam zamiaru uczyć się, jak działa system sądowy, odmawiałam udziału w terapii. „Nie potrzebujesz tego”,mówiłam jej.

Na początku nieźle mi szło rozdzielanie tych dwóch tożsamości. Nikt by się nie domyślił, że cierpiałam. Ale jeśli przyjrzeć się dokładniej, można było dostrzec wszystkie pęknięcia. Wiele razy zdarzało się, że zasypiałam zapłakana, a nazajutrz przychodziłam do pracy z nabrzmiałymi i opuchniętymi powiekami. Zaczęłam trzymać w zamrażalniku łyżeczkę i przyciskałam lodowaty metal do oczu, jednocześnie szczotkując zęby. Wkładałam kostki lodu do zasuwanej plastikowej torebki i przyciskałam ją do twarzy jedną ręką, drugą dłoń trzymałam na kierownicy i jechałam tak do pracy, przy dźwiękach rozgłośni KQED. Gdy wieczorami wracałam do samochodu, zamknięty szczelnie woreczek z letnią wodą czekał w uchwycie na kawę; wylewałam jego zawartość na trawnik.

Ktoregoś dnia powiedziałam szefowej, że muszę wyskoczyć na chwilę po połodniu, bo mam wizytę u lekarza.

– Czy wszystko w porządku? – zapytała.

Machnęłam ręką, mówiąc, że to tylko wizyta kontrolna.

Gdy nadszedł czas, pojechałam do sądu. Po drodze zamieniłam się w Emily, pozwalając, by ciepło dnia uleciało.

Zajechałam na parking; przysadzisty budynek wydawał się nieprzenikniony, pozbawiony współczucia, zimny. Gmach sądu przypominał klinikę opuszczoną w latach sześćdziesiątych. Anteny satelitarne i stalowe pręty sterczały z dachu. Dwie brzozy wyłaniały się z ziemi niczym kości, czarne gałązki zwisały jak cienkie włosy. Przeszłam przez szklane drzwi do bramki bezpieczeństwa, wytarłam buty o postrzępioną wycieraczkę. Zauważyłam kłąb poplątanych kabli, puszkę lizolu, dwie pomarańcze, metalowy termos, rząd ekranów ułożonych w szachownicę. Za biurkami sześciu strażników w beżowych mundurach rozpierało się na poplamionych krzesełkach na kołkach. Włożyłam portfel do plastikowego pojemnika i przeszłam przez chybotliwą bramkę kontrolną. Patrzyłam, jak jeden z mundurowych przegrzebuje moją torebkę. Gapiłam się w głąb białego korytarza, na ostre światło świetlówek uwięzione w plastikowych kloszach na sufi cie. Strażnik popchnął pojemnik w moją stronę; stałam niemo po drugiej stronie bramki.

– Wie pani, dokąd iść? – zapytał.

Potrząsnęłam głową.

Wskazał wiszącą na ścianie tablicę informacyjną. Czwarte piętro. Drzwi windy otworzyły się na kolejną pustą przestrzeń. Na końcu korytarza znajdowało się dwoje drewnianych drzwi. Te po prawej prowadziły do małej poczekalni, którą później nazwałam „przechowalnią ofiar”. Miałam spędzić w niej wiele godzin. Za drzwiami po lewej rozciągał się pokój pełen szarych boksów i wielgachnych drukarek, a dalej biuro Alaleh. Z prawej strony obydwu tych drzwi znajdowało się długie wąskie przejście prowadzące do sali sądowej.

Miałam po raz pierwszy spotkać się z Alaleh oraz doradczynią Bree. Rodzice też już byli w drodze. Pytałam ich, czy powinnam przynieść prokuratorce kwiaty, żeby podziękować. Odpowiedzieli, że o kwiatach mogę pomyśleć, jak już wszystko się skończy. Ja jednak spodziewałam się, że to będzie pierwsze i ostatnie spotkanie; potrzebowałam prokuratora, żeby wynegocjować warunki ugody i zamknąć sprawę. Nie wiedzieliśmy, że miną jeszcze cztery lata, zanim to nastąpi. Bree była po dwudziestce, miała długie kasztanowe włosy i piegi, sprawiała wrażenie przystępnej i ciepłej osoby. Alaleh miała ciemne włosy, skórę koloru orzechów laskowych i szeroki uśmiech. Włożyła dopasowany żakiet i czółenka na obcasie, barwy świeżego szpinaku. Wyglądała na trzydzieści parę lat, promieniowała dobroduszną energią i naturalną siłą. Za każdym razem, gdy ją widziałam, miała kolczyki w kolorze kwiatu mleczu i paznokcie różowe jak fuksja – nieliczne kolorowe plamki wśród dymnej szarości. Jak dowiedziałam się później, pochodziła z rodziny irańskich imigrantów; jej rodzice prowadzili irlandzki bar, gdzie pracowała w czasie studiów prawniczych. Usiadłam pośrodku, mama po mojej lewej, tata po prawej stronie; Alaleh zajęła miejsce za dużym biurkiem. Framuga okna obramowywała szczyty drzew, półki na ścianach wypełniały stosy żółtych biurowych teczek. Widziałam, jak liście za oknem podrygują na wietrze, ale w pokoju panował całkowity bezruch. Z góry dało się zauważyć sklepik Mollie Stone, wspominałam witrynę w środku, z której śpiewały mechaniczne kolby kukurydzy i krowy, a Tiffany i ja klaskałyśmy. Oglądać rodzinne miasto z okna na czwartym piętrze i pozostawać od niego odciętą – było w tym coś surrealistycznego. Mama otuliła miękko moją dłoń swoimi dłońmi i masowała akupresurowe punkty nacisku. Zastanawiałam się, czy trzymając mamę za rękę, wyglądałam jak dziecko, ale dla niej dotyk i jedzenie zawsze stanowiły podstawowe formy komunikacji. Zauważyłam, że w amerykańskiej kulturze dziewczyny codziennie rozmawiały z matkami przez telefon, dzieląc się przepisami na zupy, problemami z chłopcami albo radami dotyczącymi prania. Zawsze fascynowały mnie takie rozmowy. Przez całe życie słyszałam, jak mama wpisuje angielskie zwroty do elektronicznego słownika, a maszyna odczytuje na głos słówka, których chciała się nauczyć: „Spaghetti. Ironia. Zatracony. Massachusetts”. To piąty głos, jaki słyszało się w domu. Mama mówiła na przybory toaletowe „prze bory toaletowe”. Gdy wykrzykiwała „Jezus, Maria i anieli!” długo myślałam, że mówi „Jezus Maria Anieli”, bo brzmiało to jak nazwisko. Wiem, że jej naznaczona obcym akcentem angielszczyzna wielu osobom wydawała się kulawa i pozbawiona finezji, ale kryły się w niej iskierki geniuszu. Zawsze na progu czekały na nas paczki; patrzyłam, jak mama wyciąga z opakowań fistaszków kupony nagród wypisane po chińsku, jak gdyby zwyczajnie odpakowywała gruszki z warzywniaka. Mogłam z nią rozmawiać o śmierci, miłości, zagranicznych filmach i na uniwersalne tematy, wspólne dla wszystkich kultur. Ale kiedy chciała okazać, że się o mnie martwi, zwykle przygotowywała gigantyczną michę klusek albo pocierała mi skronie czubkami palców, a stres ulatniał się pod jej dotykiem.

Alaleh chciała dowiedzieć się o mnie trochę więcej. Czy mieszkam w Palo Alto? Czy pracuję, jakie mam doświadczenia z alkoholem? Powiedziałam, że studiowałam na uniwersytecie stanowym Kalifornii w Santa Barbara. Sama zauważyłam, że zaczynam się tłumaczyć – UCB  słynęło z ostro zakrapianych imprez. Przyznałam, że pijałam alkohol na studiach, głownie ze studentami literatury, na spotkaniach, gdzie ktoś czytał wiersze ze szczytu drabiny albo na domówkach inspirowanych Davidem Bowiem. Spotykałam się z chłopakiem o imieniu Lucas; owszem, zdarzyło się wcześniej, że fi lm mi się urwał. Zanim się zorientowałam, paplałam bez sensu, nie wiedząc do końca, co zamierzałam powiedzieć. Chciałam, żeby zobaczyła, że jestem normalną osobą; jasne, piję alkohol, ale nie znajduję żadnej przyjemności w tym, jak ktoś mnie penetruje, gdy leżę nieprzytomna. Alaleh powiedziała, że rozumie, też kiedyś była studentką.

Tata zaczął zadawać pytania, słyszałam frustrację w jego głosie. Ten sam kwaśny, zirytowany wyraz twarzy widziałam u niego, gdy podróżowaliśmy i nasz lot się opóźniał.

– Znaczy… jaki facet… jak mógł, nie rozumiem… ależ czy to nie idiotyczne, jeśli… proszę mi nie mówić, że to posunie się dalej.

– Niewątpliwie… niestety tak to jest…. wiem, że trudno panu… na szczęście mamy wiele… najlepiej poczekać i zobaczyć. – Alaleh nie rozwiała jego wątpliwości. Zasugerowała jednak, że to dopiero początek i trudno cokolwiek przewidzieć.

Dopiero później dowiedziałam się, że Alaleh spotkała adwokata Brocka, który zapewnił, że jedynym zarzutem przeciwko jego klientowi będzie wykroczenie, zakłócanie porządku publicznego. Już wtedy wypowiedziano mi wojnę, ale jeszcze o tym nie wiedziałam. Uderzyło mnie, jak mało wiem o całym postępowaniu, jak nieświadoma byłam, kiedy się zgodziłam. Oczekiwałam, że spędzę tu godzinę, kryjąc się za rodzicami, którzy ochronią mnie w tym nieprzyjaznym otoczeniu. Teraz czułam, jak z rąk rodziców przechodzę w ręce prokuratorki.

Jeśli postanowimy kontynuować sprawę, zostanę całkiem sama, pod mikroskopem, przy pulpicie dla świadków i mama nie będzie już trzymać mnie za rękę. Moj charakter był atutem, którego potrzebowała prokuratorka. Niewykluczone, że obserwują mnie detektywi. Musiałam utrzymać dobrą opinię, nie mogłam ryzykować. „Zachowuj się wzorowo”. Rozważyłam to w myślach. Jeśli nadal będę pić alkohol, czy obrona stwierdzi, że nie odniosłam żadnej szkody? Czy jeśli opublikuję w internecie uśmiechnięte zdjęcie z imprezy, adwokat oświadczy, że nigdy naprawdę nie cierpiałam? A co najgorsze: jeśli kiedyś znów padnę ofiarą napaści seksualnej, czy ludzie uznają, że to ze mną, nie z Brockiem, jest coś nie tak, skoro zostałam zaatakowana dwukrotnie? Po spotkaniu długo siedziałam w samochodzie niezdolna wrócić do pracy. Nie utwierdzono mnie w przekonaniu, którego chciałam się trzymać; pragnęłam wierzyć, że to wszystko minie.

– Cierpliwości. To powolny, długi proces. Na razie wróćcie do normalnego życia – mówiła Alaleh.

Powiedziałam szefowej, że poszłam do lekarza, ale wizyta przypominała raczej rozmowę kwalifikacyjną. Decydowano teraz, czy jestem dobrą ofiarą: Czy ma opinię uczciwej? Czy to przetrzyma? Czy ława przysięgłych ją polubi? Czy wytrwa z nami do końca? Wyszłam stamtąd, czując się, jakby mi powiedzieli: „Dostałaś pracę!”. Nie chciałam tej posady. Chciałam odzyskać dawne życie. Ale tak po prostu pozwolić mu wyjść na wolność? Nie mogłam do tego dopuścić. Powiedziano mi, że do mnie należy decyzja o postawieniu zarzutów, ale czasem czuję, że tak naprawdę nie miałam wyboru.

„Autobiografia Alice B. Toklas”, Gertruda Stein, przekład Mira Michałowska – fragment książki

„Jeżeli coś jest możliwe do zrobienia to po co się tym zajmować”, brzmiało jej ulubione powiedzenie. 

Tytuł: Autobiografia Alice B. Toklas

AutorkaGertrude Stein

Przekład: Mira Michałowska

Wydawnictowo Marginesy

FRAGMENT PRZEDMOWY

W roku 1903 przybyła do Paryża młoda Amerykanka, by odwiedzić brata, który mieszkał tam od pewnego czasu, i by spędzić z nim letnie wakacje. Stwierdziwszy, że „Paryż znajduje się tam, gdzie znajduje się wiek dwudziesty”, Gertrude Stein, wielbicielka swojej epoki, zdecydowała się na razie pozostać w Paryżu i pozostała w nim do końca swoich dni, ściśle mówiąc przez lat czterdzieści trzy, mieszkając najpierw na rue de Fleurus, a potem na rue Christine. Kolekcjonowała współczesne obrazy, kolekcjonowała współczesnych sobie artystów wszelkich dyscyplin, lecz największą pasją jej życia było słowo, słowo pisane. Nie było dnia w jej życiu, by nie zapisała kilku kartek papieru swoim luźnym, wyraźnym pismem. Uważałaby taki dzień za dzień bezsensowny. I tak napisała 34 tomy prozy, z cze- go 24 ukazały się za jej życia, a reszta po śmierci. To, co pisała, było dla współczesnych jej czytelników równie dziwne i niezrozumiałe, jak i dla współczesnych widzów dziwne i niezrozumiałe były pierwsze obrazy kubistów. I podobnie jak kubiści wywarli decydujący wpływ na cały rozwój nowoczesnego malarstwa, tak pisarstwo Gertrude Stein, wyśmiewane zrazu i wyszydzane, wywarło przemożny wpływ na całą literaturę dwudziestego wieku.  

Zaczęło się to chyba dokładnie w roku 1909. Jesień tego roku zaznaczyła się dwoma wydarzeniami. Niejaka panna Alice Toklas, Amerykanka polskiego pochodzenia, zamieszkała pod jednym dachem z Ger- trude Stein, by pod tym dachem pozostać do końca życia autorki, i młody hiszpański malarz, Pablo Picasso, bliski przyjaciel Gertrude, powrócił z krótkiego pobytu w Hiszpanii, gdzie namalował trzy niewielkie bladozłote pejzaże. Pejzaże te różniły się od wszyst- kich pejzaży, jakie kiedykolwiek zostały namalowane przez jakiegokolwiek malarza w jakiejkolwiek epoce, i Gertrude Stein napisze o nich później, że były to „pierwsze okazy klasycznego i sklasyfikowanego kubizmu”. 

Gertrude Stein nabyła dwa pejzaże i w ten sposób stała się prawdopodobnie pierwszą posiadaczką kubistycznego obrazu, pierwszą wielbicielką kubizmu, i jak się zaraz okaże, pierwszą jego adeptką literacką. 

Podczas gdy Alice Toklas zajmuje się namiętnie sztuką kulinarną, prowadzeniem gospodarstwa i organizowaniem kolacji literackich dla licznych przyjaciół i przyjaciół tychże przyjaciół, Gertrude Stein może spędzać swoje dni na pisaniu. Pracuje wówczas nad pierwszą powieścią, kroniką własnej rodziny, której nada tytuł The Making of Americans [Jak powstawali Ameryka- nie]. W tymże czasie powstają jej słynne portrety. Najpierw portret jej przyjaciółki Alice Toklas pod tytułem Ada. Portret panny Toklas, odczytany na głos zbierającym się na pyszne jadło i jeszcze pyszniejsze dyskusje malarzom, poetom i pisarzom francuskim, angielskim
i amerykańskim, którzy spędzali wieczory na rue de Fleurus, spotkał się z aprobatą, wobec czego Gertrude Stein zabrała się raźnie do pisania portretów niemal każdego ze swoich słuchaczy. Wśród portretowanych znaleźli się oczywiście Picasso i Matisse. W roku 1912 obydwa te portrety ukazały się drukiem. Odważył się na to w swoim czasopiśmie „Camera Work” redaktor tegoż pisma, Amerykanin Alfred Stieglitz. Był to zaiste akt odwagi. W liście skierowanym do niego przez Gertrude Stein czytamy między innymi: „Proszę uważać na interpunkcję, jest to rzecz szalenie zasadnicza. Dałam dokładnie tyle znaków przestankowych ile uważam za konieczne i każdy dodatkowy przecinek obali całą koncepcję”. Stieglitz zwierzał się później przyjacielowi, że przyjął portrety Gertrude Stein do druku głównie dlatego, że ich zrazu nie rozumiał. Była to przecież epoka poszukiwań w sztuce, co chwila wybuchało coś nowego, istniał ferment, jakaś elektryczność twórcza w powietrzu, szczególnie powietrzu paryskim, i każdy młody artysta chciał być w awangardzie. Były to także początki sztuki filmowej i Gertrude Stein, człowiek oka raczej niż ucha, chociaż i ucho miała niezgorsze, przyznawała się szczerze do tego, że umie pisać je- dynie o tym, co widzi na własne oczy, podświadomie komponuje swoje utwory tak, jak komponuje się filmy. Moholy-Nagy pisał kiedyś o niej, że „jej utwory często czyta się tak jak scenopis filmowy, łącznie z efektami dźwiękowymi”. 

Łatwo sobie wyobrazić, jak bardzo szokujące i do pewnego stopnia irytujące musiały być teksty Gertrude Stein dla czytelnika roku 1912, jak trudno było mu przebrnąć przez specyficzną gramatykę i interpunkcję, przez uporczywe, obsesyjne niemal powtarzanie zdań. Czytano te teksty na głos i wtedy były one łatwiejsze, a przy wnikliwym czytaniu stawały się zupełnie jasne, albowiem cechuje je najczystsza logika. 

Próbką jej ówczesnego stylu niechaj będzie początek portretu Picassa: 

Jeden za którym szli niektórzy był takim, który był całkowicie uroczy. Jeden za którym zaiste szli niektórzy był takim który był uroczy. Jeden za którym szli niektórzy był takim który był uroczy. Jeden za którym niektórzy szli był takim który był niechybnie całkowi- cie uroczy. 

Niektórzy niechybnie szli za nim i byli pewni że ten za którym szli był takim co pracował, takim co wy- dobywał podówczas coś z siebie. Niektórzy na pewno szli za nim i byli pewni że ten za którym szli był takim co wydobywał z siebie podówczas coś co było rzeczą ważką, rzeczą pełną i rzeczą doskonałą. 

Gertrude Stein nazywa swoją metodę pisania za pomocą nieustannych powtórzeń metodą nalegania. Pisze zdanie, powtarza je kilkakrotnie, zmieniając je za każdym razem w sposób niemal nieuchwytny, jednakże każde z tych zdań jest osobnym zdaniem i każde prowadzi sprawę nieco naprzód. Porównała to kiedyś do skoku żaby. Każdy skok żaby jest z pozoru podobny do następnego, a jednak nie ma dwóch skoków identycznych. Jeden jest dłuższy, drugi krótszy, jeden wyższy, drugi niższy, mimo to skok żabi pozostaje żabim skokiem i posuwa żabę naprzód. 

Gertrude Stein szokowała więc czytelników, czarowała przyjaciół i nie dawała się zrazić szydercom i krytykom literackim. 

Przyjaźń Gertrude Stein z Picassem nie była przypadkowa. Interesowała się namiętnie malarstwem – pasja, którą dzieliła z bratem swoim, Leonem Steinem, znawcą i kolekcjonerem współczesnych mu obrazów. Dla Gertrude Stein Picasso był największym geniuszem epoki i jeżeli miewała czasami wątpliwości, to tylko dlatego, że w skrytości ducha uważała siebie co najmniej za najpoważniejszego z jego konkurentów, w innej wprawdzie dziedzinie sztuki, ale zawsze w dziedzinie sztuki. Uważała siebie i Picassa za geniuszów dlatego, że oboje robili coś, czego nikt przed nimi nigdy robić nie próbował: torowali drogę innym. Twierdziła, że przyzwyczajenie do czegokolwiek, co robiono już przedtem, jest śmiertelną nudą. „Jeżeli coś jest możliwe do zrobienia to po co się tym zajmować”, brzmiało jej ulubione powiedzenie. 

Mira Michałowska

„Szalone, złe i smutne. Kobiety i psychiatrzy”, Lisa Appignanesi. Fragment książki

Tytuł: Szalone, złe i smutne. Kobiety i psychiatrzy

AutorkaLisa Appignanesi

Przekład: Jan Dzierzgowski

Wydawnictowo Marginesy

MOLESTOWANIE

Kiedy przedzieramy się przez ogrom dwudziestowiecznej literatury psychiatrycznej i psychoanalitycznej, zaskoczenie budzi fakt, że lekarze umysłów tak rzadko zwracali uwagę na zagadnienia, które dziś uchodzą za niezwykle ważne. Gwałt i kazirodztwo, molestowanie dzieci, powodujące późniejsze traumy i zaburzenia – wszystkie te tematy pojawiają się dopiero w latach osiemdziesiątych. Wcześniej przemoc seksualną, zaniedbania, znęcanie się nad dziećmi uważano za problemy społeczne. To, że rozwijająca się jednostka potrzebuje miłości, współczucia i zrozumienia (a także wiktu i opierunku), traktowano jak oczywistość niegodną uwagi lekarzy. Jeśli w ogóle wypowiadali się oni w kwestii gwałtu czy kazirodztwa, to z reguły w odniesieniu do antropologii, mitów lub w rozważaniach na temat nieuświadomionych fantazji. Freud, omawiając histerię, pisał, że gwałt to „poważna trauma”, która „niedojrzałej dziewczynce za jednym zamachem pokazuje całą brutalność żądzy seksualnej”. Jednak w gabinetach terapeutów okazywało się, że nawet trywialne przeżycie – jak choćby czułe pogładzenie dłoni czy poklepanie kolana pod stołem – może u niektórych młodych dziewcząt wywoływać traumę równie silną jak brutalny gwałt u innych. 

Prawdziwe zdarzenia, obserwowalne, możliwe do udokumentowania, były zmieniane przez pamięć i ukrywały się za emocjami, analitycy mieli więc do czynienia z „doświadczeniami” pacjentek. Głównym materiałem terapeutycznym są z reguły wspomnienia pacjenta oraz odgrywane i odtwarzane treści (wyjątek stanowią tu terapia dziecięca albo napady manii, kiedy psychiatra musi zebrać wywiady z krewnymi lub świadkami). Psychoanaliza skupia się na tym, w jaki sposób umysł zarządza relacją między rzeczywistością wewnętrzną a zewnętrzną. Krzywdy, reakcje jednostki na ciosy wymierzone przez życie, znaczenia, jakie zostały temu nadane – oto przedmiot terapii. William D. Mosher referował w 1992 roku na spotkaniu Amerykańskiego Towarzystwa Psychoanalitycznego, że w latach 1920–1986 w anglojęzycznych czasopismach poświęconych psychoanalizie ukazało się zaledwie dziewiętnaście artykułów zawierających wzmiankę o molestowaniu seksualnym lub kazirodztwie. A przecież zjawiska te nie pojawiły się dopiero w latach osiemdziesiątych. Najwyraźniej lekarze umysłów uważali jednak, że należy pozostawić je pracownikom socjalnym, policjantom i politykom – słowem, przedstawicielom instytucji zajmujących się utrzymywaniem porządku w społeczeństwie i działających w sferze rzeczywistych faktów, a nie znaczeń generowanych przez umysł na podstawie rozmaitych zdarzeń czy zaburzeń życia wewnętrznego. 

Dopiero w ostatnich dekadach XX wieku za sprawą splotu kilku czynników priorytety lekarzy umysłów zmieniły się, i to radykalnie, a przemoc seksualna wysunęła się na pierwszy plan. Zachód ogarnęła wówczas tendencja do poszukiwania indywidualnych rozwiązań problemów o charakterze społecznym czy politycznym. Przykładowo, biedę i niedostatek zaczęto rozpatrywać w kategoriach tożsamości i jednostkowych kompetencji. Zmienił się też przyjęty podział na profesje o odrębnych przedmiotach zainteresowania. Terapia za pomocą rozmowy znalazła zastosowanie w pracy socjalnej, psychiatrii socjalnej, psychologii klinicznej, psychoterapii, psychoanalizie i psychiatrii, toteż granice się rozmyły. Szczególny problem wystąpił w Ameryce, gdzie zerwaniu uległ związek psychoanalizy z psychiatrią. Analitycy musieli zainteresować się innymi formami terapii mówionej, by zapewnić sobie podaż pacjentów. Świat psychiatrii stworzył sobie nowe rusztowanie, a mianowicie kategorie z Kryteriów diagnostycznych za- burzeń psychicznych (DSM), pozwalające zaspokoić biurokratyczne potrzeby ubezpieczycieli oraz służb socjalnych. 

Kobiety zawsze stanowiły nieco ponad połowę pacjentów. One także się zmieniły. Wyzwolenie i feminizm doprowadziły do transformacji seksualności i jej ponownej problematyzacji. Ruch kobiecy wskazał źródła zła. Nie brało się ono wyłącznie z kulturowych wymagań co do wyglądu i sposobu doświadczania własnego ciała, lecz także z jego fizycznej penetracji – a więc z postępowania mężczyzn. Gwałt i inne formy przemocy seksualnej bardzo wcześnie nabrały znaczenia dla ruchu wyzwolenia kobiet. Początkowo skupiano się na gwałcie dokonywanym przez nieznajomych, na brutalnych napaściach, szybko jednak doszły też gwałty popełniane na randce, przez „chłopców z sąsiedztwa” oraz w sferze od zawsze najlepiej znanej kobietom, czyli w patriarchalnej rodzinie. 

Ruch kobiecy podjął więc tematy bicia żon, pornografii oraz molestowania seksualnego kobiet i dzieci. W latach osiemdziesiątych stopniowo sprawy te stawały się ważniejsze niż kwestie dotyczące równości społecznej i równości płci, na których skupiano się wcześniej, jak choćby prawo do antykoncepcji i aborcji, wolność seksualna i wolność pożądania. Ta ostatnia – ściśle wszak spleciona z psychoanalizą – pozo- stała wizytówką francuskiego feminizmu długo po roku 1968. Na przy- kład członkinie grupy Psy et Po (Psychanalyse et Politique), wpisującej się w ten sam nurt co teoria lacanowska i poststrukturalizm, postulowały stworzenie nowego, feministycznego języka, zakorzenionego w histerii. We Francji feministki przypuściły atak przeciwko zorganizowanym systemom wiedzy (które od zawsze wykluczały kobiety), pokazując, że znaczenia są uwikłane w hierarchie władzy stawiające męski rozum na piedestale. 

O ile jednak podobne idee krążyły w świecie akademickim, o tyle nie przedarły się do wyobraźni zwykłych ludzi tak skutecznie, jak problem gwałtu i przemocy. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych część ruchu kobiecego w Wielkiej Brytanii i Ameryce, głośno wyrażająca swoje opinie, upodobniła się pod względem przekazu do wiktoriańskich grup aktywistycznych zabiegających o poprawę obyczajów, z których skądinąd wyrosła jedna z pierwszych gałęzi feminizmu. Według światopoglądu nowej brygady moralnej seks z łatwością przeradzał się w gwałt. Mężczyźni, agenci patriarchatu, nie byli postrzegani jako kochankowie, a co dopiero ojcowie i mężowie, lecz raczej jako sprawcy przestępstw seksualnych, pornograficzni drapieżcy. Z początku skupiano się na zbrodniach przeciwko kobietom, lecz na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych status ofiar przypadł też dzieciom i młodym dziewczętom. W ramach budowania świadomości zaczęto obnażać przemoc, przełamywać milczenie, by zmienić stan obecny i przyszły. Wkrótce, za sprawą pamięci, uległo to wypaczeniu i zmieniło się w zbiorowy akt oskarżenia. Feminizm zrodził politykę tożsamości, ta jednak odarła go z postulatu zmiany. Tworzenie tożsamości oznaczało nie tylko elastyczną maskaradę, nie tylko wypróbowywanie rozmaitych elementów i naginanie reguł związanych z płcią, eksplorowane przez teoretyków postmodernizmu. Wymagało też spojrzenia wstecz, ku sferze, w której dawało się zna- leźć przyczyny późniejszych nieszczęść. Narracja, leżąca u podstaw wspólnej tożsamości kobiet, nie dotyczyła już odtąd wyzwolenia, lecz krzywd i przemocy. 

Zapożyczając wątki i nastrój z historii Holokaustu i narracji o niewolnictwie, kobiety odnalazły swoją tożsamość w dawnych traumach i nieszczęściach. Właśnie owe traumy i nieszczęścia spowodowały ich choroby, które stały się wręcz osiągnięciem, dowodem odwagi. Judith Herman, wpływowa psychiatrka, nazwała histerię „nerwicą frontową w wojnie płci”. Nastąpił swoisty powrót polityki schyłku XIX wieku: kobiety znów stały się zranionymi istotami. Trauma wzywała je do działania. Psychoterapia, często praktykowana przez kobiety terapeutki, była znakomitą odpowiedzią na to wezwanie, a zarazem pomogła ukształtować nową, wrażliwą kobietę uwięzioną w kruchym ciele, w pułapce złego (odtworzonego w pamięci) seksu, kobietę, którą ponownie zinfantylizowano. Zaznane przez nią „molestowanie” i krzywdy rozszerzono też na dzieci. Kobiety, które doświadczyły w dzieciństwie przemocy seksualnej i zdołały dojść do siebie, zaczęto określać słowem „survivors”, dla podkreślenia faktu, że przeżyły. 

Jesteśmy SILNE, nie ma w nas zgody! Rozmowa z Dominiką Słowik

Anna Bukowska: Pamiętasz jaka była Twoja pierwsza reakcja, kiedy Wydawnictwo Zielona Sowa zaproponowało Ci napisanie powiadania  do zbioru o silnych dziewczynach, kobietach?

Dominika Słowik: Bardzo się ucieszyłam i… zestresowałam. Ucieszyłam, bo pomysł na zbiór brzmiał świetnie, a zestresowałam, bo pomyślałam, że to projekt tak mi bliski, że chciałabym napisać opowiadanie najlepsze z możliwych. A wiadomo, jak to jest, gdy pracuje się pod taką presją.

AB: Czy długo rodził się pomysł na opowiadanie i skąd, jeśli to nie tajemnica, czerpiesz inspiracje?

DS: Strasznie długo! Redaktorka tomu, Anna Kubalska, odezwała się w tej sprawie z wielomiesięcznym wyprzedzeniem, więc pomyślałam, super, mam mnóstwo czasu, zacznę pisać wcześniej. Ale im dłużej myślałam nad tym tekstem, tym trudniej było mi się do niego zabrać. Wszystkie pomysły wydawały się nie takie, za słabe, zbyt nieciekawe, za miałkie… Pierwszy raz pisałam też tekst z założenia przeznaczony dla nastoletnich czytelniczek i czytelników, a bardzo chciałam uniknąć upupiania i usilnego profilowania tekstu pod wiek, bo wierzę, że dobrą literaturę popularną mogą czytać odbiorcy w bardzo różnym wieku. W pewnym momencie miałam wreszcie chwilę autorefleksji. No bo co ja właściwie czytałam z największą przyjemnością, kiedy miałam 15 lat? Wyszło mi, że szeroko pojętą fantastykę i fantastyczne Bildungsroman. Od tego momentu wreszcie wiedziałam, co chcę napisać.

AB: Powiesz, z czym zmaga się bohaterka Twojego opowiadania i w czym tkwi jej siła?

DS: Moja bohaterka zmaga się oczywiście z wieloma potworami, nie tylko metaforycznymi, bo umieściłam ją w trudnym i nieprzyjaznym świecie, ale myślę, że najważniejszą walkę toczy ze swoim własnym lękiem. Uważam, że w naszej kulturze nastąpiło jakieś dziwne przesunięcie znaczeń i odwaga stała się tożsama z brakiem lęku, co samo w sobie jest wewnętrznie sprzeczne. Moja bohaterka uczy się rozumieć, że przymus ciągłego przełamywania własnego strachu, który narzuca jej otoczenie, jest fałszywy. Uczy się wyznaczać własne granice i pilnować, by inni ich nie przekraczali. Ale myślę, że jej największa siła tkwi w rodzącym się w niej poczuciu solidarności.

AB: Solidarności z kim?

DS: W samym tekście przede wszystkim z jej towarzyszką podróży, co zresztą przeradza się potem w coś jeszcze zupełnie innego, ale… bez spoilerów 🙂 Noszę w sobie przekonanie, że w obliczu tego, co się wokół nas dzieje – i nie mówię tylko o łamaniu praw kobiet w Polsce i skandalicznym „wyroku” TK, ale także o rosnących w siłę tendencjach nacjonalistycznych w Europie i o pogłębiającym się kryzysie klimatycznym – najlepszą bronią jednostki jest solidarność.

AB: Czytając Twoje opowiadanie, odnalazłam sporo analogii do “Opowieści podręcznej” Margaret Atwood. Równocześnie, patrząc na sytuację Polek w Polsce, trudno oprzeć się wrażeniu, że ta postapokaliptyczna wizja jest bliżej nas, niż mogłoby się niektórym wydawać. Nie ma we mnie zgody, by moja córka dorastała w kraju, w którym kobieta nie ma prawa decydować o sobie. O swoim losie. O swoim życiu. Tej zgody nie ma również w mojej córce. Na szczęście.

W opowiadaniu “Dziewczyny nie boją się ciemności” stworzyłaś bardzo realny, namacalny świat. Towarzyszyłam głównej bohaterce z przejęciem. Byłam z nią, przy niej – do samego końca. Czy właśnie takie było Twoje założenie? Czy ta solidarność, o której mówisz, powinna objawiać się również w tym towarzyszeniu, wspólnym odczuwaniu? Co takie dziewczyny jak Ty, moja córka czy ja mogą zrobić? 

DS: To bardzo dobre pytanie, bo i mnie ono męczy. Co ja sama jedna mogę zrobić? Co może zdziałać jednostka? Chyba wiele z nas czuje się przytłoczona tym, co się teraz dzieje… I dochodzę do wniosku, że po pierwsze, mogę zmieniać moje najbliższe otoczenie: pomagać, wspierać rożne grupy wykluczonych, uświadamiać – ale też przyjmować naukę od innych i być gotowa na to, by przyjąć czyjąś pomoc, a to czasem bywa najtrudniejsze – pozwolić pomóc samej sobie. Po drugie, bardzo, bardzo ważne – być aktywną, aktywnym politycznie. Głosować! Protestować. Rozliczać polityków. Śledzić bieżące sprawy. Informować. Być poinformowaną. Jeśli mamy czas i siły – angażować się w aktywizm. Jeśli mamy środki – wspierać finansowo aktywistów. I odpoczywać wtedy, kiedy zaczyna nam brakować siły, bo zrywy są istotne, ale bardzo ważne są efektywne działania długofalowe. Teraz zaczęła się zbiórka podpisów pod projektem liberalizacji prawa aborcyjnego – możemy więc samodzielnie zbierać podpisy albo po prostu wysłać tylko swój podpis do sztabu odpowiedzialnego za zbiórkę.

A co do porównania do „Podręcznej”, to oczywiście bardzo miły komplement, bo Atwood stanowi wzór, jak w mądry sposób angażować literaturę w polityczna rozmowę, co jest przecież bardzo trudne i łatwo popaść w publicystykę, na czym cierpi literatura.

Fundacja Feminoteka objęła tom opowiadań “Silna” swoim matronatem.

Jolanta Gawęda: Jestem świeżo po lekturze opowiadania i również nie uniknęłam skojarzenia z Atwood, choć bardziej z postapokaliptyczną trylogią „MaddAddam”.

Czy ta historia ma wydźwięk ekofeministyczny? Czy feminizm pomoże uniknąć katastrofy ekologicznej?

DS: Ha, trylogia „MaddAddam” to moje ulubione książki Atwood. Nie wiem, czy zasługuję na takie porównania, ale tak, klimat i jego antropocentryczne zmiany to temat, na którym ostatnio mocno skupiam się w swojej twórczości i rzeczywiście moje opowiadanie to zupełnie nowe dla mnie obszary literackie – klimatycznego postapo… Jeśli pytasz, czy dzięki feminizmowi unikniemy katastrofy ekologicznej, to z przykrością muszę odpowiedzieć, że nie, ponieważ pewne zmiany po prostu już się zaczęły. Ale tak, wierzę, że dzięki feminizmowi i innym inkluzywnym ruchom społecznym możemy złagodzić te zmiany, które już zachodzą, i powstrzymać inne, które dopiero się wydarzą.

JG: W opowiadaniu to nastolatki mają wyjątkową umiejętność, która pozwala na przetrwanie. Czy mogłabyś powiedzieć, co to za szczególny moment w życiu, bycie nastolatką? Z czym ci się kojarzy, co się wtedy dzieje?

DS: Tak, w opowiadaniu dzieje się coś niezwykłego, co w pewnym sensie wywraca patriarchalny porządek świata i powoduje, że nastoletnie dziewczyny są nagle postrzegane jako najsilniejsze członkinie społeczności, jedyne, które są w stanie skutecznie bronić innych. Pomysł na taką bardzo dosłowną, w gruncie rzeczy, metaforę wziął się z bardzo konkretnego impulsu – czytając latem 2020 relacje z protestów na Białorusi, trafiłam na zdanie wygłoszone przez znanego dziennikarza, które brzmiało: „reżimowi nie udało się zastraszyć nawet 14- i 15-letnich dziewczynek”. Jak mnie wkurzyło to słówko „nawet” (nie wspominając o upupiającym zdrobnieniu)! Gwarantuję, że żeby być 14-letnią czy 15-letnią dziewczyną w tym świecie, trzeba nieraz niemałej odwagi…

JG: No właśnie, widzę to również teraz, na protestach. Dziewczyny odważnie, śmiało i z humorem przeciwstawiają się patriarchalnym porządkom.

Na koniec chciałabym (z nadzieją) zapytać, czy widzisz w tej historii potencjał na powieść?

DS: Jestem bardzo ciekawa, jak zareagują na to opowiadanie nastoletnie czytelniczki i czytelnicy. Nie myślałam w tej chwili o dalszej historii tego tekstu, chociaż rzeczywiście, świat w nim opisany bardzo „się rozpychał” przy pisaniu. Zobaczymy, co będzie 😉

Z Dominiką Słowik rozmawiały: Anna Bukowska z Wydawnictwa Zielona Sowa oraz Jolanta Gawęda z Fundacji Feminoteka.

„Kopciuszek i szklany sufit” Laura Lane, Ellen Haun -publikujemy fragment książki

Ilustracja: Nicole Miles

Tytuł: „Kopciuszek i szklany sufit”

Autorka: Laura Lane, Ellen Haun

Przekład: Danuta Górska

Wydawnictowo Albatros

Premiera: 27 stycznia 2021

ŚPIĄCA KRÓLEWNA SIĘ BUDZI 

Dawno, dawno temu żyła sobie olśniewająco piękna, pogrążona w śpiączce królewna o imieniu Różyczka, która spała głębokim snem gdzieś w dalekim zamku. Jako niemowlę została przeklęta przez Złą Wróżkę, kiedy jej rodzice zapomnieli ją zaprosić na przyjęcie z okazji naro­dzin córki. To taka snobistyczna tradycja południowego królestwa, gdy bogaci ludzie upijają się szampanem i oglądają noworodka. 

Ponieważ dosłownie wszyscy inni w królestwie zostali zaprosze­ni, Zła Wróżka dowiedziała się o imprezie i postanowiła się na nią wkręcić. Ale zamiast po prostu skorzystać z darmowych drinków i wyżerki, postanowiła rzucić klątwę na dziecko z zemsty za ten bojkot towarzyski. 

– W dniu swoich szesnastych urodzin Różyczka ukłuje się wrzecionem i umrze – ogłosiła, łapczywie sięgając po serowe fondue. 

I po trzech, może czterech, no dobrze, pięciu łyżkach goudy zniknęła w kuli ognia. 

Na szczęście inna wróżka, obecna na przyjęciu, zdołała zmienić tę klątwę. 

– Zamiast tej zbyt brutalnej śmiertelnej klątwy – ogłosiła Dobra Wróżka – królewna razem z całym zamkiem zapadnie w głęboki sen i zbudzi się, kiedy otrzyma pocałunek prawdziwej miłości. 

Wiele lat później, skonfrontowana ze szczegółami swojego za­ klęcia, Dobra Wróżka broniła się, że nie ponosi żadnej winy, po­nieważ „to była inna epoka”. 

Minęło sto lat… 

Królestwo trwało pogrążone we śnie na skutek przeciwzaklęcia Dobrej Wróżki. Dzięki jej błogosławieństwu Różyczka, zamiast wyglądać jak stuletni pomarszczony trup, zachowała nieskazitelną urodę. 

Młody książę z sąsiedniego królestwa, który był kapitanem re­ prezentacyjnej drużyny walki na kopie (ten fakt udawało mu się przemycić do każdej rozmowy), usłyszał plotki o Śpiącej Królew­nie, którą można obudzić pocałunkiem. A ponieważ poderwanie śpiącej dziewczyny wydawało mu się znacznie łatwiejsze niż po­derwanie nieśpiącej, postanowił odszukać ten zamek. Tak więc ruszył na wyprawę. W drogę! 

Odnalazł ukryty zamek, przedarł się przez ciernie, którymi obrosły zamkowe mury, i zabił smoka. Nie mógł się już doczekać, żeby wszem wobec ogłosić swój triumf. (Gdyby jednak znał się cokolwiek na smokach, wiedziałby, że to był wyjątkowo mały smok, który nie umiał nawet zionąć ogniem). 

Książę przeszukał wszystkie zamkowe komnaty, aż znalazł nie­ przytomną kobietę. 

– Nigdy moje oczy nie widziały takiej ekstralaski – powie­ dział, do nikogo w szczególności. 

Ukląkł obok królewny. 

– Pokonałem leśne pnącza, ogromnego smoka i pęcherz na pięcie, żeby dotrzeć do ciebie, Śpiąca Królewno. Zły czar pryś­nie, kiedy złożę pocałunek na twoich superseksownych ustach, ale pewnie tego nie rozumiesz, bo klątwy są zbyt skomplikowa­ne dla kobiet. Klątwa to zły czar rzucony przez złych ludzi – wyjaśnił po męsku. – Poza tym przyniosłem ci te kwiaty i sze­ściopak. 

Pochylił się, żeby złożyć pocałunek – ale zanim dotknął warga­ mi ust królewny, mały urwisowaty chłopak, sprzątający podłogi w lochach, wetknął między nich głowę. 

– Przepraszam pana – odezwał się, poprawiając swój kaszkie­cik. – Co pan tu robi? 

Książę cofnął się, zaskoczony. 

– Jestem księciem i przybyłem do tego zamku, by zdjąć zły czar. Należy raczej zapytać: co ty tu robisz? Myślałem, że tutaj wszyscy śpią. 

– Wszyscy oprócz mnie. Ja tu pracuję, odkurzam ich upiorne martwe-­ale­-nie­martwe ciała. Ta wróżka zatrudniła mnie kilka lat temu, kiedy kurz wymknął się spod kontroli. 

– Ach, no tak, doceniam twoją ciężką pracę. Wszyscy wyglą­dają na bardzo dokładnie odkurzonych! 

– Dziękuję – powiedział szczerze Urwis. 

– Chciałbyś usłyszeć moją sensacyjną nowinę? – zapytał ksią­żę. – Powiem ci! Jest sposób, żeby przełamać klątwę, i ja zamie­rzam tego dokonać. W gruncie rzeczy tylko ja mogę to zrobić. Pocałunkiem! A przy okazji, wspominałem, że jestem kapitanem reprezentacyjnej drużyny walki na kopie? 

Spodziewał się, że zaimponuje Urwisowi jako jedyny prawdzi­wy zbawca tego królestwa. Tymczasem chłopak wzdrygnął się z odrazą. 

– Ale ona śpi – powiedział. – Chcesz pocałować kogoś, kto śpi? 

– Okay. Skoro tak to ująłeś, rozumiem, że to się może wyda­ wać trochę… 

– …zboczone! – przerwał mu Urwis. – To jest zboczone! 

– Słuchaj, ona ukłuła się w palec, to cała historia – powiedział książę. – A jeśli jej nie pocałuję, nigdy się nie obudzi. 

– Wyjaśnijmy to sobie. – Chłopak odstawił mop i usiadł mię­dzy księciem a Różyczką. – Twierdzisz, że musisz seksualnie napa­stować tę kobietę, żeby ją uwolnić od klątwy? Bo jakoś nikt mi o tym nie wspomniał podczas mojej rozmowy o pracę. 

– To z pewnością nie jest napastowanie seksualne, skoro pró­buję przełamać klątwę – odparł książę, wskazując na pogrążoną we śnie królewnę. – Myślę, że gdyby ona mogła mówić, powie­ działaby ci, że w tej sytuacji chce, abym ją pocałował. 

– Ale tego nie wiesz – oświadczył Urwis. – Bo ona nie może wyrazić zgody. PONIEWAŻ ŚPI! 

Książę przebył dość daleką drogę, żeby przełamać tę klątwę, i nie zamierzał zostawić królewny uśpionej tylko dlatego, że jakiś szczeniak z mopem i w tweedowej kamizelce traktuje go z góry. W dodatku to była wystrzałowa laska. A w dodatku do dodatku nawet nie otworzył sześciopaku Ogier Light. 

Cisnął na ziemię swoją pelerynę. 

– Jak trudno jest być mną w tej chwili! – jęknął. – A nie po­ winno być trudno, bo przecież jestem księciem. 

– Słuchaj pan, panie księciu, kwestii zgody królewny nie da się ominąć, więc lepiej się stąd zmywaj. 

– Człowieku, dlaczego stajesz mi na przeszkodzie? 

– Nie staję ci na przeszkodzie. Staję w obronie kobiet i jestem ich sprzymierzeńcem. 

– Ale ja jestem jej prawdziwą miłością – odparował książę. 

– Przecież ona nigdy cię nie spotkała – wytknął mu Urwis. – Więc jak może cię kochać? 

Tego książę nie wziął pod uwagę. Zakładał, że wszyscy go ko­chają. Ostatecznie w zeszłym tygodniu zadał meczowy cios w tur­nieju walki na kopie. 

– No przecież nie włożyłaby tej kiecki, gdyby nie chciała, żebym ją pocałował – zauważył, wskazując aksamitną suknię kró­lewny. 

– Rany kota! Ona tak była ubrana, kiedy zasnęła! – wykrzyk­nął Urwis, do głębi zbulwersowany. – Tak się ubierają królewny, kiedy idą na bal czy w ogóle na jakąś imprezę, bo wtedy czują się pewne siebie. 

– Potrzebny mi nowy plan – poskarżył się książę. – To sytua­cja nie do przyjęcia i najwyraźniej wrobiono mnie w porażkę. 

– Takie jest całe moje życie jako biednego urwisa – oświadczył chłopak, spoglądając w dal. 

Ale książę go nie słuchał. Miał teraz burzę mózgu i nie mógł się rozpraszać. 

– Już wiem! – wykrzyknął. – Jeśli mówisz, że prawdziwy poca­łunek byłby naganny, spróbuję pocałunków­ motylków. Może podziałają. 

Nachylił się i zaczął trzepotać rzęsami, lekko muskając policzek królewny. Nic się nie wydarzyło. 

– Cholera. Nie wierzę, że to nie działa. 

– Musisz szanować jej przestrzeń osobistą! – skarcił księcia Urwis, odpychając go mopem. – I to był głupi pomysł. 

Ale książę go zignorował.
– Może lepsze będą noski­eskimoski? – rzekł z namysłem. Nachylił się ponownie i tym razem potarł nosem o nos nieru­chomej królewny. Też nie pomogło.
– Jesteś jak wrzód na dupie! – oświadczył Urwis. – Proszę, przestań jej dotykać.
– Mam pomysł i myślę, że tym razem podziała – oświadczył książę, odpychając chłopaka. – Będę udawać, że moja ręka to usta. 

– Nie! – sprzeciwił się Urwis. – Ona musi wyrazić zgodę za każdym razem, kiedy próbujesz czegoś nowego. I pozwól sobie przypomnieć, że nie zgodziła się na nic. 

Ale zanim Urwis zdążył powstrzymać księcia, ten stulił dłoń, układając ją w kształt kukiełki. 

– Jestem ustami, umiem mówić – zapiszczał cienkim lalczy­nym głosem, machając ręką. – Mówiłem ci już, że moja reprezen­tacyjna drużyna walki na kopie weźmie udział w tegorocznych Mistrzostwach Królestwa? 

Urwis ukrył twarz w dłoniach, kiedy książę usiłował dać buzi królewnie ręką­kukiełką. 

– Kicha – stwierdził książę, bo i tym razem nic się nie wydarzyło. 

– Naprawdę musisz przestać jej dotykać – rzucił stanowczo Urwis. – Ona nie reaguje i sam widzisz, że to nie działa. 

– Może nie podziałało – przyznał książę. – Ale ona, no wiesz, nie powiedziała też „Nie”. 

– Hola, hola, hola! Jeśli nie powiedziała „Nie”, to nie znaczy, że powiedziała „Tak”. Słyszałeś kiedyś o entuzjastycznej zgodzie? Ona musi powiedzieć „Tak” i musi być podniecona. Gdyby cię pożądała, szarpałaby twój wymyślny kaftan. 

Ale książę nie chciał jeszcze wracać do domu. Przyjechał z tak daleka! Zapowiedział całej swojej drużynie, że wró­ci z królewną. Może z przełamaniem klątwy jest jak z zasadą dziesięciu sekund, kiedy upuścisz pasztecik na ziemię: jeśli podniesiesz go bardzo szybko, to się w ogóle nie liczy, że upadł. Pocałuje Królewnę bardzo szybko, więc to nie będzie się liczyć. Ona nigdy się o tym nie dowie. Jakby nic się nie stało! 

– Robię to tylko, żeby zdjąć klątwę… bez języczka! – wrzas­nął i cmoknął królewnę w usta, zanim chłopak zdążył mu prze­ szkodzić. 

Zaledwie jego wargi dotknęły jej warg, ptaki zaczęły śpiewać, kwiaty rozkwitły, a wszyscy w królestwie pobiegli do łazienki, bo po stu latach snu bardzo potrzebowali się wysikać. Królewnę, która otworzyła oczy i łapczywie wciągnęła powietrze, otoczyła jasność. Klątwa została zdjęta! Książę poczuł się całkowicie uspra­wiedliwiony. 

– Zbudziłam się! – zawołała z zachwytem Różyczka i usiadła. – Powiedzcie mi, drodzy nieznajomi, jak przełamano zły czar? 

Nieznajomi… Cholera. Książę nie spodziewał się, że królewna o to zapyta. 

– Och, to naprawdę nie ma znaczenia – zapewnił, usiłując zbagatelizować całą sprawę. 

– Muszę wiedzieć – oświadczyła stanowczo Różyczka. 

– Ja ci powiem. – Urwis wystąpił do przodu, chociaż książę próbował go powstrzymać. – On stał nad tobą, śliniąc się lubież­nie, i kiedy byłaś pogrążona we śnie, nachylił się i cię pocałował! 

Królewna wydała cichy okrzyk.
– Kiedy spałam?
Spiorunowała wzrokiem księcia, który nie potrafił znaleźć roz­sądnej odpowiedzi na to pytanie.
– Musiało ci się jednak spodobać, skoro podziałało, a to zna­ 

czy, że jestem twoją prawdziwą miłością – rzekł potulnie, licząc, że w ten sposób ją ułagodzi. 

– W tych czasach prawdziwa miłość nie jest w cenie! – wrzas­nęła królewna. – Większość ludzi zostaje zaręczonych tuż po urodzeniu. Gdyby wiewiórka mnie pocałowała, pewnie też 

zdjęłaby klątwę, ale nawet wiewiórka wie, że nie wolno całować kogoś, kto śpi i nie może wyrazić zgody! 

Nie tak wyobrażał sobie książę rozwój sytuacji, kiedy przed pa­roma dniami opuszczał zamek rodziców, żeby odszukać Śpiącą Królewnę. 

– Wiesz co? – powiedział. – Bardzo się cieszę, że się obudziłaś, ale… hm… jestem już spóźniony na… hm… polerowanie mie­ czy z moim tatą. W każdym razie pa, pa. 

I po tych słowach wziął nogi za pas. 

Pierwsza proklamacja, jaką król i królowa wydali po przebu­dzeniu, nakazywała księciu wrócić do zamku na warsztaty po­ święcone napastowaniu seksualnemu. 

Ale książę nigdy nie wziął udziału w tych warsztatach. Nie dla­ tego, że był utytułowany i uprzywilejowany i znalazł sposób, żeby uniknąć nawet drobnych konsekwencji swojego ohydnego czynu, ale dlatego, że gdy jechał na te warsztaty, nadepnął go smok. Taki, który naprawdę zionął ogniem. 

KONIEC 

„Zawodowe dziewczyny -prostytucja i praca seksualna w PRL ” Anna Dobrowolska | recenzja

Zawodowe dziewczyny – Prostytucja i praca seksualna w PRL

Anna Dobrowolska

wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2020

 

 

Temat, jakim jest prostytucja/praca seksualna pojawia się na językach opinii publicznej niezwykle rzadko. Wydaje się, że pozostaje on w sferze tych tematów, o których mówić „nie wypada”. Nawet współcześnie – w roku 2020\2021 – spoczywa na nim klątwa tematu tabu. W swojej książce Anna Dobrowolska wyjaśnia, skąd w polskiej świadomości wzięło się spojrzenie na zjawisko prostytucji jako jednej ze społecznych patologii oraz jak „zawód” ten rozwijał się na przestrzeni dekad w okresie niekoniecznie dla niego korzystnym, jakim były czasy Polski Rzeczpospolitej Ludowej.

Autorka rozpoczyna swoje rozważania od czasów Polski powojennej – od roku 1945, a następnie zajmuje się każdą dekadą po kolei, aż do późnego socjalizmu i początku lat 90-ych. Na zaledwie dwustu czterdziestu (240) stronach zostaje przedstawiony pełen przekrój i ewolucja zjawiska prostytucji. Pokazana zostaje droga od koncepcji całkowitej kontroli, nadzoru i ewidencji poprzez współpracę kobiet z funkcjonariuszami SB do wyrażenia przez społeczeństwo potrzeby istnienia domów publicznych na początku lat 90-ych. Oczywiście nie świadczy to o pełnej liberalizacji i otworzeniu się na temat pracy seksualnej w ostatniej dekadzie XX wieku, ale o stopniowych przemianach w świadomości społecznej i powolnym oswajaniu się z istnieniem takiego „zawodu”.

Przemiany te można śledzić dzięki relacjom pracowniczek seksualnych, które otwierają każdy rozdział książki i są jej niezbędnym elementem. Poprzez obecność owych relacji autorka stara się oddać głos kobietom, które mają możliwość interpretować i przedstawiać działania Milicji Obywatelskiej i innych instytucji państwowych również z ich perspektywy. Sposób ten jest dosyć przełomowy, gdyż w debatach publicznych o prostytucji w PRL-u rzadko pojawiała się narracja samych prostytutek. W opowiadanych przez kobiety historiach możemy dostrzec chęć pokazania niezależności, próbę wypracowania szacunku do własnej pracy, a także próbę zmiany podejścia instytucji państwowych do ich zawodu. Tak jak podkreśla to Anna Dobrowolska, świadczy to o sprawczości prostytutek i bynajmniej nie umieszcza ich w roli biernej ofiary.

Z publikacji dowiadujemy się również o hierarchii panującej wewnątrz środowiska w drugiej połowie XX wieku. Autorka przedstawia czytelnikowi motywacje do podjęcia przez kobiety takiej drogi zawodowej, nierzadko pokierowane sytuacją materialną, a także prezentuje stosunek MO do „gruzinek”, „mewek”, „tirówek” lub „prostytutek ekskluzywnych”. Każda kobieta reprezentująca dany stopień w hierarchii zmaga się z własnymi trudnościami i przeszkodami, ale z drugiej strony czerpie inne korzyści z wykonywanego zawodu. Anna Dobrowolska w swojej pracy stara się podkreślić ten aspekt. Autorka przytoczyła przykłady kobiet, które dobrowolnie podjęły się tego zawodu: czasem decyzję ułatwiły złe warunki ekonomiczne, a czasem chęć zarobienia ogromnych pieniędzy w szybkim czasie. Większość przedstawionych w publikacji bohaterek była jednak pogodzona z własną moralnością i tego samego oczekiwały od instytucji państwowych i opinii publicznej.

Obok relacji z milicyjnych dokumentów o „najstarszym zawodzie świata,” książka daje również świetną lekcję historii o czasach PRL-u. Na przykładzie zjawiska prostytucji widoczne są wszelkie tendencje panujące wówczas w kraju, sposoby działania władz państwowych, próba kontroli przez władze komunistyczne niemal wszystkich dziedzin życia, aż po klęskę tego systemu. Każda dekada niesie ze sobą inne spojrzenie, inne pomysły na radzenie sobie z tym rodzajem „patologii społecznej” oraz ponowne otwarcie dyskursu na ten temat (dużą rolę odegrały także artykuły w gazetach, filmy dokumentalne lub serialne np. 07 zgłoś się!).

Moim zdaniem, podejście do tematu prostytucji i pracy seksualnej w PRL w każdym z opisanych okresów zostaje wyczerpująco zanalizowane. Autorka płynnie przedstawia przemiany zachodzące w sytuacji prostytutek/pracownic seksualnych zarówno z perspektywy ich samych jak i milicji lub organów instytucji państwowych. Świetny ciąg przyczynowo-skutkowy opisywanych przemian poparty jest wiarygodnymi źródłami.

Zachęcam do sięgnięcia po tę literaturę. Pomimo momentami trudnego, naukowego języka, podejście autorki do zagadnienia prostytucji i pracy seksualnej w PRL pozwala zmienić perspektywę i przyjrzeć się tej problematyce z innej strony, nie tylko jako społecznego marginesu lub patologii.  

Klaudia Budek

Powiedziała. Śledztwo, które zdemaskowało Harveya Weinsteina i zapoczątkowało ruch #Metoo | Recenzja

Powiedziała. Śledztwo, które zdemaskowało Harveya Weinsteina i zapoczątkowało ruch #MeToo
Autorki: Jodi Kantor, Megan Twohey

Przekład: Paulina Surniak, Adrian Stachowski,

Wydawnictwo Poznańskie, 2020

„Powiedziała” to książka autorstwa dwóch wybitnych dziennikarek, które nie pierwszy raz zmagały się z niełatwą tematyką. Artykuły Jodi Kantor dotyczące dyskryminacji płciowej były przyczyną zmiany polityki w miejscach takich jak Starbucks, Amazon lub Harvard Business School. Historie Megan Twohey doprowadziły do przyjęcia w stanie Illinois pierwszej ustawy nakazującej sprawdzenie każdego przypadku dotyczącego gwałtu, wielokrotnie pisała również o przestępczości seksualnej oraz molestowaniu. I tym razem praca dziennikarek przyczyniła się do ogromnej zmiany w społeczeństwie oraz do powstania znanego na całym świecie ruchu #Metoo.


Na samym początku należy zauważyć jak dużą rolę odgrywa sam tytuł. Jedno słowo – „powiedziała”, zawiera w sobie największy przekaz tego reportażu. Sugeruje przerwanie trwającego przez dekady milczenia o przestępstwach seksualnych znanego producenta filmowego Harveya Weinsteina. Pokazuje siłę i odwagę kobiet, które odważyły się „powiedzieć”, choć droga do wyznania swojej historii była trudna. Wiele z ofiar nie chciało się nią dzielić ze względu na możliwe konsekwencje, mimo, że większość z nich chciała, by ktoś powstrzymał Weinsteina. Inne zostały ograniczone za pomocą umowy „gotówka za milczenie”. Wszelkimi metodami starano się odebrać kobietom ich głos, pieniędzmi i obietnicami rozwoju kariery zmusić do zachowania ostrożności. Te, które odważyły się podzielić swoimi doświadczeniami były zastraszane, nękane i krytykowane. Niejednokrotnie wmawiano im kłamstwo. Z reportażu dowiadujemy się jak ciężka jest droga ofiary molestowania do nagłośnienia swoich przeżyć i jak ogromną przemianę wewnętrzną przechodzą podczas tej drogi.


Książka rzuca też światło na problem dotychczasowego systemu, w którym wielkie firmy zdają sobie sprawę z niewłaściwych zachowań swoich pracowników lub przełożonych, a działania podejmują dopiero, gdy zostaną one zdemaskowane publicznie i udowodnione. Nie dla dobra pokrzywdzonych kobiet, dla dobra firmy. Umowy, ugody, odszkodowania wypłacane w zamian za milczenie – to wszystko metody, które dążą do zamiatania spraw pod dywan, by firma funkcjonowała sprawnie. Zawieranie takowych umów jest również opłacalne dla prawników, którzy pobierają część z odszkodowań – nie zapobiega to molestowaniu, a nawet je ułatwia. Pokazane są błędy uniemożliwiające udowodnienie i wyciągnięcie konsekwencji z molestowania, co często bywa współudziałem zakładu pracy. Mężczyźni wykorzystujący swoją władzę i pozycję, czują się bezkarni i wszechmogący. Bardzo często wystarczy dobry prawnik lub nieznaczące niedociągnięcie w historii kobiety, by jej słowa stały się nieważne, czego doskonałym przykładem jest działanie Harveya Weinsteina. Pracujący dla niego sztab ludzi (oczywiście dobrze opłaconych) – prawnicy, detektywi, agencje pomagali mu dotrzeć i zatrzymać przepływ informacji. Praca dziennikarek uświadamia jak duża we współczesnych czasach jest siła pieniądza oraz rola znajomości, koneksji oraz własnej pozycji.


W końcu, reportaż „Powiedziała” jest nie tylko historią o kobietach, które odważyły się wystąpić przeciwko wpływowym mężczyznom takim jak Donald Trump, Harvey Weinstein lub Brett Kavanaugh, ale też świetną lekcją dziennikarstwa śledczego. Za pomocą pracy Jodi Kantor i Megan Twohey czytelnik znajduje się w samym środku śledztwa, które zmieniło podejście do molestowania seksualnego w pracy oraz zapoczątkowało lawinę historii w ramach ruchu #Metoo. Wraz z dziennikarkami i zespołem New York Timesa przeżywa historię każdej ofiary oraz z zapartym tchem czeka na zwycięstwo sprawiedliwości i upragnioną zmianę.


Książka z pewnością inspiruje do działania, tak jak zrobiły to jej bohaterki oraz pozwala zrozumieć jak wiele kroków musiały poczynić kobiety, by z sukcesem odzyskać swój głos. Ile jest w stanie zmienić jeden artykuł? Czy pojedyncza historia ma jakieś znaczenie? Tego dowiadujemy się z reportażu Jodi Kantor oraz Megan Twohey.


„I believe woman because no-one believed me” #Metoo


Recenzuje: Klaudia Budek

„Rzeczy, o których nie rozmawiałyśmy, kiedy byłyśmy dziewczynami”, Jeannie Vanasco – publikujemy fragment książki

Rzeczy, o których nie rozmawiałyśmy, kiedy byłyśmy dziewczynami

Autorka: Jeannie Vanasco

Przekład: Anna Dzierzgowska

Wydawnictowo Relacja

Premiera: 25 listopada 2020

[Fragment]

Wiem, że to pusty moralizatorski trop

Mark napisał dwa dni temu. Umówiliśmy się na piątek.

            Dziś jest piątek.

Cały ranek zajmuję się zbieraniem materiałów na temat zachowań mężczyzn, którzy wykorzystują seksualnie kobiety. Często mężczyźni ci podejmują coś, co badacze określają jako seria pozornie nieistotnych decyzji – niekoniecznie o charakterze seksualnym – dzięki czemu powstają warunki, w których mogą kogoś wykorzystać.

            Gdy będę rozmawiać z Markiem, może twierdzić, że nigdy świadomie nie planował mnie wykorzystać; a jednak podjął różne decyzje, które doprowadziły do tego, że powstały warunki, w jakich mógł to zrobić.

            Na imprezie Mark słuchał, jak opowiadałam, że bardzo tęsknię za moim tatą. Kilka razy napełniał mi kieliszek. Garrett powiedział do mnie: „Chyba powinnaś już przestać pić”. Za to Jake mnie zachęcał. Upiłam się pierwszy raz w życiu.

            Ktoś (być może Mark) zasugerował, że powinnam się przespać w pokoju Marka w piwnicy. Mark i Jake sprowadzili mnie na dół, po czym Mark powiedział, że zostanie ze mną i upewni się, czy wszystko w porządku.

Nurtuje mnie jedno pytanie: Dlaczego ktokolwiek miałby sprowadzać pijaną osobę po licznych schodach do piwnicy, zamiast odprowadzić ją do sąsiedniego pokoju? Jeśli to Mark zasugerował pokój w piwnicy, mogłoby to znaczyć – biorąc pod uwagę, to co się stało – że wszystko zaplanował.

            Nie chcę wierzyć w to, że Jake mógł być z nim w zmowie.

Kiedy Mark mnie przepraszał, powiedział, że za dużo wypił, później przyznał, że to żadne usprawiedliwienie dla tego, co zrobił, a później znów przypomniał mi, że za dużo wypił.

W trzeciej księdze Etyki nikomachejskiej Arystoteles twierdzi, że mężczyzna, który pod wpływem alkoholu popełnia czyn niesprawiedliwy, jest zań odpowiedzialny – o ile był w stanie przewidzieć, że pijany źle się zachowa.

Nurtuje mnie teraz jeszcze inne pytanie: Dlaczego podkreśliłam, że wtedy upiłam się po raz pierwszy? Czy chodzi o to, że picie mnie dyskwalifikuje, że nie mogę być Dobrą Ofiarą ? Nawet jeśli wiem, że to pusty moralizatorski trop, który ma pasować do uproszczonych narracji, i nawet jeśli wiem, że nie jestem w stanie zadowolić wszystkich, wciąż zabiegam o aprobatę, o odpuszczenie – ponieważ jakaś pozbawiona poczucia bezpieczeństwa cząstka mnie chce uprzedzić wszelkie możliwe twierdzenia czytelników, dotyczące tego, że powinnam zrobić to a to („dać mu w pysk, kopnąć go w jaja, ugryźć w rękę”) zamiast leżeć nieruchomo i cichutko płakać – ponieważ, tak, żałuję tego, że leżałam znieruchomiała, i żałuję, że płakałam. I co z tego, że byłam pijana? Co z tego, gdybym wcześniej upijała się setki razy?!

Myślę o sobie i o Marku pod idealnie prostym znakiem stopu.

Wciąż słyszę jego głos:

            – Po prostu jestem taki samotny.

„Olimpijki” Anny Sulińskiej – zdecydowanie nie tylko o sporcie!

Olimpijki

Anna Sulińska

Czarne 2020

recenzuje Karolina Pudełko

 

 

„Olimpijki” z pozoru mogą wydawać się książką o sporcie. Można by tak stwierdzić patrząc na okładkę, spoglądając na tytuł, czytając jej opis… Nic bardziej mylnego. To 288 stron wciąż żywej historii udowadniania, że kobiety mają znaczenie. „Olimpijki” to opowieść o osobach, które mierzyć się musiały z przeciwnościami losu, które wydawać by się mogły z pozoru absurdalne – kto wpadłby na to, że pewnych zawodniczek olimpijskich nie zabrano autokarem na miejsce zawodów celowo? Że celem tego miało być uniemożliwienie kobietom zdobycia pierwszego medalu olimpijskiego w danej dyscyplinie przed mężczyznami? W takiej rzeczywistości żyły, trenowały i wygrywały polskie sportsmenki. Rzeczywistości zdominowanej przez mężczyzn, patriarchat,  gdzie przyzwyczajone do kłód rzucanych im pod nogi z zaciśniętymi zębami trenowały, często oporządzając wcześniej przy mężu i dzieciach. W czasach PRL-u wydawać by się mogło, że wystarczająco wiele przeciwności losu spotykało osoby chcące doskonalić się w sporcie – braki kadrowe, niewystarczająca ilość i zła jakość sprzętu, brak odpowiednio przystosowanych miejsc do treningu, a nawet strojów. No cóż, niektórych kosztowało to więcej. Skandaliczne i uderzające w godność osób trenujących „testy weryfikujące płeć” polegające na obnażaniu się przed obcymi osobami, niemożność trenowania danej dyscypliny będąc kobietą, ostracyzm niektórych środowisk wciąż głoszący, że miejsce kobiety jest w domu, a nie na bieżni… To tylko niektóre z dodatkowych trudności,  z którymi mierzyć się musiały właśnie kobiety.

Chciałoby się powiedzieć, że czasy na tworzenie skandali dotyczących kobiet w sporcie już dawno odeszły w niepamięć, ale byłoby to kłamstwo. Wystarczy spojrzeć chociażby na bardzo niedawną sprawę związaną z wybitną lekkoatletką i biegaczką na średnich dystansach, dwukrotną mistrzynią olimpijską, Caster Semenaya. Ciało Caster produkuje większą niż przeciętna ilość testosteronu. Jej błyskawiczne postępy i spektakularne wyniki wzbudziły wśród niektórych podejrzenia dotyczące jej biologicznej płci. Międzynarodowe Stowarzyszenie Federacji Lekkoatletycznej w odpowiedzi na te „wahania” nakazało przeprowadzenie testów płci i chociaż oficjalne wyniki nigdy nie dotarły do opinii publicznej, szczegóły fizjologii biegaczki trafiły do mediów i zostały przez nie rozpowszechnione. Bezsprzecznie naruszona została jej prywatność. Fakty są takie, że biegaczce nie odebrano medalu i po kilku miesiącach dopuszczono znów do startu w zawodach kobiet, ponieważ stwierdzono, że trudno jest znaleźć badania jednoznaczenie mówiące o wpływie wysokiego poziomu testosteronu na różne dystanse biegowe.  Lecz potem, w kwietniu 2018 Międzynarodowe Stowarzyszenie Federacji Lekkoatletycznej ogłosiło nowe zasady dotyczące zawodniczek z hiperandrogenizmem (nadmiernym wydzielaniem androgenów u kobiet), które uniemożliwiły Caster starty. Jej odwołanie się od tej decyzji zostało odrzucone. Tu pojawia się otwarte pytanie – czy naturalne warunki Caster, które umożliwiają jej zdobywanie takich, a nie innych wyników, są inne, aniżeli naturalne warunki innych zawodniczek? Czy istnieją naukowe podstawy do tworzenia wyżej wspomnianych zasad? Nad tym można by się pochylić szerzej, ale nie ma na to miejsca w tej recenzji, bo to zapewne temat do długiej dyskusji. Ale o podobnych przypadkach przeczytać możemy właśnie w „Olimpijkach”. Zachęcają one do postawienia sobie przez czytelnika pytania – kto decyduje o tym, że kobieta startująca w zawodach jest kobietą? Czemu najczęściej są to inne osoby niż ona sama?

To, co w książce Sulińskiej wydaje się ważne, to fakt, że na tyle na ile było to możliwe, oddała głos samym sportowczyniom. To zatem one, po latach, mogły spojrzeć na przeszłe czasy i je skomentować ze swojej perspektywy. Żadne inne spojrzenie nie byłoby tak przepełnione emocjami (z których większość przez lata niewiele zmalała), ale i tak dobrze nie oddawałoby klimatu tamtych czasów i absurdu wielu sytuacji. „Olimpijki” to także smutna opowieść o zapomnieniu – o upchanych głęboko w szufladach medalach i wybrakowanych informacjach dotyczących osiągnięć  sportowczyń na stronach internetowych czy kartach ksiąg, czasami też o zupełnym ich braku. To opowieść o tym, że w ustach i oczach wielu to męskie osiągnięcia były ważniejsze aniżeli kobiece, czasami nawet do tego stopnia, by naginać historię. To przestrzeń na wgląd w naszą dzisiejszą sytuację i znak zapytanie postawiony przy tezie, że wiele się zmieniło. Być może sprzęty są nowsze, bieżnie wygodniejsze, a stroje bardziej dostępne, ale czy w świecie, nie tylko sportowym, nadal nie zapomina się zbyt często o kobietach?

 

Femionteka objęła książkę matronatem!

11. LGBT Film Festival 2020 | 9 miast w całej Polsce + online

Zapraszamy na doroczny LGBT Film Festival: największe w Europie Środkowo-Wschodniej wydarzenie kulturalne prezentujące kinematografię z pojemnego, kolorowego parasola LGBT+.

Feminoteka, jak co roku, objeła festiwal matronatem!

Organizatorzy zapraszają:

Drogie osoby!
11. LGBT Film Festival 2020 będzie wyjątkowy. Pandemia koronawirusa zmieniła całkowicie naszą rzeczywistość. Dziś tradycyjna formuła festiwalu filmowego jest utrudniona. Wszyscy szukają nowych rozwiązań na to, jak wspólnie i bezpiecznie uczestniczyć w kulturze. My zdecydowaliśmy się na formę hybrydową: najpierw projekcje kinowe w dziewięciu miastach w Polsce; później edycja online na platformie Outfilm.pl. Dzięki temu festiwal otrzyma drugie życie i będzie bardziej demokratyczny. Filmy będą dostępne dłużej i dla większej ilości osób.
Jednocześnie 

w tegorocznym rankingu ILGA-Europe Polska została uznana za najbardziej homofobiczny kraj Europy. W trakcie kampanii prezydenckiej „tęczowa zaraza” i „LGBT to nie ludzie, to ideologia” stały się hasłami przewodnimi czołowych polityków partii rządzącej. Przemoc policji wobec osób LGBT+ pokazuje w jak niebezpiecznym kraju żyjemy.

Dla niektórych tęcza stała się symbolem znieważenia, dla innych – walki o szacunek.
W tegorocznym programie festiwalu, oprócz tytułów z najważniejszych światowych festiwali w Cannes, Berlina, Wenecji, czy Sundance, znajdziecie również filmy bardziej kameralne, awangardowe i spoza mainstreamu. Niektóre z nich odbijają polską rzeczywistość – mówią o walce o prawa mniejszości. Inne koncentrują się na biografiach osób nieheteronormatywnych i wzbogacają queerhistorię. Każdy z osobna
powstał z myślą o wszystkich widzach – przeciwko jakimkolwiek podziałom i kategoriom. Takich obrazów potrzebujemy teraz najbardziej!
Na 11. LGBT Film Festival 2020 zapraszamy WSZYSTKICH I WSZYSTKIE!
LGBT Film Festival Team

 

Więcej informacji i repertuar kinowy znajdziecie tutaj https://lgbtfestival.pl/ i tutaj https://www.facebook.com/LGBTfestival

 

 

Feminatywa Polsko – Ukraińska. Przestrzeń dialogu kobiet. Jesień 2020

Feminatywa Polsko-Ukraińska. Przestrzeń dialogu kobiet

Feminatywa Polsko-Ukraińska to wirtualna przestrzeń, w której Polki i Ukrainki – pisarki, artystki, intelektualistki i aktywistki będą ze sobą dyskutować o literaturze i o tym, czy może ona pomóc nam w oswajaniu nowego kształtu świata po/w trakcie pandemii. Będą rozmawiać o prawach człowieka, konfliktach zbrojnych, o mocy, sprawczości, ale i problemach kobiet – Polek i Ukrainek. O zagadnieniach, które dotyczą nas – Polki i Ukrainki jako sąsiadki, ale i o tych bolączkach, które mają wymiar ponadnarodowy, jak zmiany klimatyczne, których skutkiem są masowe migracje i kryzys uchodźczy, czy też coraz silniejsze tendencje autokratyczne stanowiące zagrożenie dla państw demokratycznych.

Poznajmy się
Nikogo nie dziwi już w Polsce obecność ukraińskich migrantek zarobkowych. Uchodźczyni przekraczająca nielegalnie polsko-ukraińską granicę jest główną bohaterką Watahy (polskiej produkcji HBO), a serialowe Swietłany i Tetiany podbijają serca polskich widzów. Czy oprócz popkulturowych serialowych obrazków, schematycznych wizerunków etnograficznych przedstawiających Ukrainki w wyszywankach lub stereotypowego wyobrażenia: „Ukrainka-sprzątaczka” wiemy coś więcej o naszych wschodnich sąsiadkach?
W ramach Feminatywy odbędzie 6 spotkań w hybrydowej formule – gościnie rozmawiać będą ze sobą we Wrocławiu, a publiczność w Polsce i w Ukrainie towarzyszyć będzie nam podczas transmisji w czasie rzeczywistym. Podczas nadchodzących spotkań chcemy w możliwie najszerszy sposób przybliżyć wybitne i charyzmatyczne osobowości kobiece, dając możliwość publiczności przed komputerami poznać perspektywę Polek i Ukrainek i zadać pytania najbardziej utalentowanym pisarkom, artystkom i aktywistkom z Polski i Ukrainy.

Gościniami festiwalu będą m.in.:

Haska Shyyan (autorka książki Behind the back (Europejska Nagroda Literacka 2019),

Małgorzata Rejmer (autorka reportażu Błoto słodsze niż miód. Głosy komunistycznej Albanii, nagrodzona Paszportem Polityki 2018 i nominowana
do Nagrody Literackiej Nike 2019),

Oleksandra Iwaniuk (dziennikarka związana z Polityką, autorka książki Amor(T)E,

Dana Vynnytska (artystka),

Marta Frej (ilustratorka),

Natalia Śniadanko (poetka, pisarka, dziennikarka, tłumaczka, autorka 9 książek),

Maria Peszek (wokalistka, aktorka teatralna i filmowa),

Tamila Taszewa (zastępczyni Stałego Przedstawicielstwa Prezydenta Ukrainy w Autonomicznej Republice Krym, aktywistka broniącą praw człowieka, założycielka i prezeska organizacji pozarządowej Crimea SOS),

Janina Ochojska-Okońska (posłanka do Parlamentu Europejskiego, polska działaczka humanitarna, założycielka i prezeska Polskiej Akcji Humanitarnej),

Irena Karpa (wokalistka, dyplomatka, pisarka, autorka blisko 15 książek tłumaczonych na różne języki).

 

Kobiety zabierają głos
Wielkie narracje zarówno te dotyczące historii, polityki, jak też kultury czy życia codziennego stworzone zostały przez mężczyzn. Formy mówienia narzucają formy myślenia – o świecie i roli człowieka, którą pełni on w jego obrębie. Temat ten omawiany jest od dawna, a potrzeba przeciwstawiania się patriarchalnej wizji rzeczywistości jest wyrażana i eksplikowana od lat.
Męska narracja dotyczy także relacji polsko-ukraińskich – postrzegamy ją przez pryzmat zdarzeń historycznych, wielkich sojuszy i zdrad politycznych, za którymi stała męska część świata. Gdzie w tym wszystkim kobiety?

Feminatywa Polsko-Ukraińska to nieszablonowy sposób upamiętnienia 100-lecia historycznego wydarzenia „Paktu Piłsudski-Petlura”. W tym właśnie, szczególnym, 2020 roku inicjujemy nowy projekt międzynarodowej współpracy, pytając z przymrużeniem oka: Czy gdyby wówczas decyzje dotyczące solidarności Polaków i Ukraińców podejmowały kobiety, uniknęłybyśmy legendarnej wypowiedzi Józefa Piłsudskiego „Ja was przepraszam, panowie,
ja was bardzo przepraszam, tak nie miało być”?

Polki, Ukrainki – pisarki, artystki, aktywistki, polityczki, historyczki, matki, żony i kochanki, córki, przyjaciółki, pracowniczki – jak one widzą złożone wzajemne relacje pomiędzy naszymi państwami? Co mają do powiedzenia jako reprezentantki wymienionych wyżej zawodów i społecznych ról.

Organizatorki: Miejska Biblioteka Publiczna we Wrocławiu, Centrum Biblioteczno-Kulturalne Fama
Partnerzy i Partnerki: Wrocławski Dom Literatury
Daty spotkań: 18.09, 25.09, 23.10, 30.10, 20.11, 27.11.2020
Gdzie: Spotkania polsko-ukraińskie w sieci, transmisja online: facebook.com/feminatywa

 

Program :
SPOTKANIE 1 | 18.09 | Czy wojna obchodzi kobiety? Konflikty zbrojne w najnowszej literaturze polskiej i ukraińskiej
SPOTKANIE 2 | 25.09 | Być kobietą, być kobietą! O postrzeganiu kobiet w przestrzeni artystycznej
SPOTKANIE 3 | 23.10 | Migrantki, uchodźczynie, współczesne nomadki
SPOTKANIE 4 | 30.10 | Jutro może być za późno – aktywistki na rzecz praw człowieka
SPOTKANIE 5 | 20.11 | Kobiety objaśniają mi świat. Kobiece narracje w literaturze współczesnej
SPOTKANIE 6 | 27.11 | Królowe-matki. Gdyby kobiety rządziły światem
Język transmisji: polski
Spotkania będą tłumaczone na język migowy.
Więcej informacji: fama.wroc.pl/kalendarz/feminatywa/ oraz facebook.com/feminatywa
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury
Patronatem honorowym festiwal objęli: Andrij Deszczycia oraz Prezydent Wrocławia Jacek Sutryk

Partnerki i partnerzy: Tok FM, Fundacja Feminoteka, Krytyka Polityczna, Stowarzyszenie Dolnośląski Kongres Kobiet, Gender to nie ideologia, Genderówka, Kurzojady, Prenumeratorka, Ciało Praktyka jogi Sabina Sokół.

 

Feminoteka matronuje wydarzeniom!

„Mur duchów” Sarah Moss – publikujemy fragment książki

Mur duchów

Autorka: Sarah Moss

Przekład: Paulina Surniak

Wydawnictwo Poznańskie 2020

 

(fragment)

Wreszcie zapadła ciemność. Ogień trzaskał, między płomieniami widać było drzewa. Miał znaczenie rytualne, tylko i aż. Odsuwaliśmy się od siebie, nikt nie łaknął ciepła. Dym gryzł mnie w oczy, a skała wbijała się w plecy, szorstka tunika drażniła uda. Zsunęłam mokasyn i wyciągnęłam palce w stronę ognia, tak po prostu, żeby sprawdzić, jakie to uczucie. Przecież nie może być ci zimno, powiedział ojciec, chociaż to on rozpalił ogień i nalegał, żebyśmy się wokół niego ze- brali. Może być, jeśli tak postanowię, pomyślałam, ale powiedziałam: nie, tato, nie jest. Przez płomienie widziałam chłopaków – byli pogrążeni w rozmowie i przesuwali się coraz bliżej drzew, jakby zamierzali wtopić się w las i oddalić w jakichś męskich sprawach, na których znałam się prawdopodobnie dużo lepiej od nich. Matka siedziała na kamieniu, tam,gdzie kazał jej usiąść ojciec, tunika brzydko zawinęła się nad jej tłustymi, białymi kolanami, było nudno, a ojciec trzymał nas tu, znużonych, siłą woli. A dokąd to się wybierasz? – spytał, kiedy wstałam. Muszę iść na siku, odparłam, a on burknął coś i rzucił okiem na chłopców, jakby sama wzmianka o czynnościach życiowych mogła rozbudzić ich młodzieńcze żądze. Tylko sprawdź, czy nie będzie cię widać, powiedział.

Za kilka dni wydepczemy ścieżkę do strumienia, ale tej pierwszej nocy pod stopami miałam mech, uginający się w zapadającym zmierzchu, i łany po- ziomek, tak dojrzałych i czerwonych, że zdawały się lśnić w mroku. Przykucnęłam, żeby zerwać garść; po- wędrowałam dalej, jedząc je prosto z dłoni i całując ją przy tym. Między gałęziami śmigały nietoperze, nadając płaskiemu niebu głębię – wtedy je jeszcze słyszałam. Dziwnie było tak iść w butach z cienkiej skórki. Tylko warstwa pożyczonej – skradzionej – skóry oddzielała moje stopy od patyków i kamieni, od wilgoci i miękkości lasu. Dotarłam nad strumień i kucnęłam przy nim, zanurzyłam palce i nasłuchiwałam. Woda szemrząca wśród kamieni i torfu, szelest liści nade mną, beczenie owiec na wzgórzu. Przez buty sączyła się rosa. Strumyk tarmosił koniuszki moich palców, a wrzosy badały moje nogi, nagie pod tuniką. Nie żebym nie rozumiała, dlaczego ojciec kocha te miejsca, to życie na powietrzu. Nie żebym wolała przebywanie pod dachem.

Kiedy wróciłam, matka klęczała przy ognisku, choć nie wznosiła modłów – przekładała ciężkie kawałki darni leżące na stosie. Sil, pomóż nam, poprosiła, po- wiedział, że można zakryć nimi ogień na noc i zdjąć je rano, że tak to wtedy robiono. W dawnych czasach. Jasne, odparłam i uklękłam obok, ale zakładam, że pominął milczeniem drobną informację: w dawnych czasach ktoś im pokazywał, jak to zrobić, a nie tylko wydawał polecenia i spierdalał. Cóż, powiedziała, raczej i tak to wiedzieli, prawda? Nie trzeba im było pokazywać, uczyli się tego od matek, i nie przeklinaj, usłyszy cię.

Spaliśmy w okrągłym domu, rodzice i ja. Studenci zbudowali go na początku roku w ramach zajęć z „archeologii eksperymentalnej”, ale twardo sprzeciwiali się opinii mojego ojca, że wszyscy powinniśmy spać w nim razem. Nie można zakładać, że gospodarstwa domowe w starożytnej Brytanii przypominały współczesne, twierdził ojciec, więc jeśli studentom zależy na autentyczności, powinni spać z nami na nieoheblowanych pryczach, wymoszczonych skórami jeleni, podarowanymi nam przez sędziwego właściciela miejscowego dworu. A przynajmniej przez kogoś z jego służby, jako że pan domu mieszkał w Londynie i na pewno nie spędzał lata w hrabstwie Northumberland. Profesor Slade stwierdził, że cóż, i tak nie ma mowy o autentyczności, zresztą nie o to chodzi, celem zajęć miało być posmakowanie życia w epoce żelaza i ewentualnie przyjrzenie się konkretnym procesom i technologiom. Niech sobie śpią w namiotach, jeśli wolą, powiedział, w epoce żelaza prawdopodobnie też istniały namioty. Ze skóry, odparł ojciec, a nie z jakiegoś wymyślnego nylonu. Namiot, w którym sypialiśmy na wakacjach, był z płótna w kolorze morelowym i prawdopodobnie pamiętał czasy drugiej wojny światowej. Zauważyłam, że studenci rozbili swoje nieautentyczne, kolorowe, wodoodporne, nylonowe namioty na polanie z tyłu, a dzięki drzewom i zboczu nie było ich widać ani z chaty, ani z większego namiotu profesora, rozstawionego w pobliżu leśnej drogi, przy której zaparkował samochód. Mogłabym spać w namiocie, tato, powiedziałam, ty i mama mielibyście trochę prywatności. Ale tacie nie zależało na prywatności, wolał mnie mieć na oku. Nie bądź głupia, odparł, przecież nie możesz spać z chłopakami, powinnaś się wstydzić. Zresztą prywatność to nowoczesny wymysł, wszyscy kryją się przed sobą i robią, co chcą, a przecież od tego właśnie chcemy uciec, będziesz spała z nami. Nie wiem, co zdaniem ojca miałabym przeskrobać, ale bardzo starał się mnie upilnować.

Prycze były dokładnie tak niewygodne, jak można się było spodziewać. Odmówiłam spania w drapiącej tunice, na co nalegał ojciec, skoro nie było żadnych dowodów na to, że tak właśnie wyglądał nocny albo dzienny strój mieszkańców starożytnej Brytanii; niestety wypchany słomą worek kłuł nawet przez bawełnianą piżamę, śmierdział farmą i szeleścił przy każ- dym ruchu, jakby harcowały w nim jakieś małe ssaki. W chacie panowała całkowita, niepokojąca ciemność. Leżałam na plecach i przesunęłam dłońmi przed twarzą, ale niczego nie dostrzegłam. Ojciec odwrócił się, westchnął i zaczął chrapać, posapywał nisko i nieregularnie, a myśl o spaniu w takich warunkach wydawała mi się niedorzeczna. Mamo, wyszeptałam, mamo, nie śpisz? Cśiii, syknęła, śpij. Nie mogę, odpowiedziałam, tato za głośno chrapie, nie mogłabyś go szturchnąć? Ćsiii, odparła, śpij, Silvie, zamknij oczy. Obróciłam się na bok, twarzą do ściany, a potem z powrotem, bo odwracanie się plecami do ciemności nie wydawało się dobrym pomysłem. A co, jeśli w słomie są jakieś owady, kleszcze albo pchły, co, jeśli wejdą mi do piżamy, co, jeśli jakiś robal siedzi mi już na stopie, a może wchodzi po nodze, podskakuje, gryzie i znowu podskakuje, a następne już wyłażą z worka, prosto na moje plecy, na ramiona i szyję… Silvie, syknęła mama, przestań się tak wiercić i idź spać, serio, działasz mi już na nerwy. On też mi działa na nerwy, odparłam, słychać go pewnie w Morbury, nie wiem, jak możesz to wytrzymywać. Chrząknął i się poruszył. Chrapa- nie ucichło i obie zamarłyśmy. Cisza. Może przestał oddychać, pomyślałam, może to już, koniec, ale wtedy znowu się zaczęło, piłowanie kartonu zębatym nożem. Kiedy się obudziłam, przez wiszącą w drzwiach owczą skórę sączyło się światło. Profesor mówił, że w epoce żelaza prawdopodobnie nie hodowano owiec, ale skoro nie wolno nam zabijać zwierząt metodami dawnych myśliwych, musimy wykorzystać to, co mamy, a łatwiej kupić skóry owcze niż jelenie. I choć cieszyłam się na myśl, że nie będziemy patroszyć jeleni nożami z krzemienia, pomyślałam, że wzbraniając się przed rozlewem krwi, profesor schrzanił cały pomysł rekonstrukcji życia ludów zbieracko-łowieckich. Nazwa mówi sama za siebie, co nie, wymamrotałam, łowcy-zbieracze. Co powiedziałaś? Może powtórzysz to profesorowi Slade’owi? – spytał tato. Och, mów mi po imieniu, jestem Jim, odparł profesor. I nie przejmuj się, też mam dzieci w tym wieku, wiem, jak to jest. Jasne, pomyślałam, ale twoich dzieci tu nie ma, prawda? Zapewne pojechały z mamą w jakieś fajne miejsce, może do Francji albo do Włoch.

Przewróciłam się na plecy, całkiem już zesztywniałe, i walnęłam łokciem o skraj deski, na której leżał worek ze słomą. Zsunęłam się ostrożnie, żeby nie wbić sobie żadnej drzazgi, i stanęłam boso na gołej ziemi, suchej i zakurzonej. Było prawie ciemno, ale widziałam, że prycze rodziców są puste, a zarys stojącego na środku chaty słupa nikł w mroku pod sklepieniem. Niektórzy ludzie z epoki żelaza trzymali na krokwi nadpalone  szczątki  przodków,   związane  w  kucki    i spoglądające pustymi oczami w dół. Pod progiem zakopywano czasem kawałki ciał zmarłych dzieci, miały przynosić szczęście albo chronić od złego.

Mama kucała przy palenisku, rozdmuchując żar. Obok niej leżał stosik darni. Czyli działa, zauważyłam. Jak ci się udało zdjąć darń i się przy tym nie poparzyć? Wzięła głęboki wdech, pochyliła się i dmuchnęła przez ściągnięte wargi na resztki żaru. Polana zatliły się w blasku słońca. Zamigotały rzucane przez liście cienie. Z wielkim trudem, odparła, sama spróbuj, mam już totalnie zajechane kolana. Przyklękłam i oparłam się na łokciach. Miałam nadzieję, że nie zjawią się zaraz studenci i nie zobaczą mojego wypiętego tyłka. Zaczęłam dmuchać. Uważaj na włosy, powiedziała mama. Już, oznajmiłam. Pali się. Co jemy na śniadanie? Potrząsnęła głową. Owsiankę, odparła, chociaż pewnie nazwałabyś to kleikiem, nie ma mleka, no i to nie jest owies, raczej żyto, tak mi się wydaje. Byle nie jęczmień, bo nie ugotuje się do Bożego Na- rodzenia. Jest miód? – spytałam, bo nie znosiłam owsianki i jadłam ją tylko z dużą ilością syropu. Tato upierał się przy owsiance z solą, chociaż jej nie lubił, raczej wierzył w nią tak, jak inni wierzą w homeopatię albo w wodę święconą. Wszędzie ten rak, powiedział, kiedy zdiagnozowano mamy znajomą, ludzie powinni jeść więcej błonnika, a nie ciągle te przetworzone świństwa, płatki śniadaniowe i inne takie, wolałbym już jeść karton. Mamo, a co z obiadem i podwieczorkiem? – zapytałam. Zjemy to, co nazbierasz, odpowiedziała, może ryby, no i powinno być pełno jagód, jest lato. Nie „zbiera się” ryb, pomyślałam, trzeba je zamordować i ja tego na pewno nie zrobię, ale nie powiedziałam tego, dołożyłam za to do ognia: trochę chrustu i jeden z wyschniętych pniaków, które studenci porąbali w ramach doświadczania życia z epoki żelaza.

KONKURS! Komiks Kate Evans „Czerwona Róża. Ilustrowana biografia Róży Luksemburg”

CZERWONA RÓŻA. ILUSTROWANA BIOGRAFIA RÓŻY LUKSEMBURG

Kate Evans

Heterodox, 2020

 

Evans otwiera intelektualny świat Róży dla zupełnie nowej publiczności – zakorzenia teoretyczne osiągnięcia Luksemburg w realiach inspirującego i głęboko poruszającego życiorysu.

 

„Róża Luksemburg, lekceważona przez ekonomistów zarówno marksistowskich, jak i akademickich, zbudowała niezwykle interesującą teorię dynamicznego rozwoju kapitalizmu. Książka jej jest zdecydowanie trudna (abstrahując od żywo napisanych rozdziałów historycznych), a czytelnicy przyzwyczajeni wyłącznie do analizy akademickiej stają przed trudnościami niemal nie do przezwyciężenia w związku z marksistowską terminologią, którą autorka się posługuje.
(…)
Jednocześnie wielu ekonomistów akademickich przypisuje przykre położenie kapitalizmu w XX wieku w dużym stopniu zamykaniu granic na całym świecie. Ekonomiści akademiccy są jednak mądrzy dopiero po fakcie. Dlatego też mimo wszystkich niejasności i całej przesady, książka Róży Luksemburg wykazuje więcej umiejętności przewidywania aniżeli jakakolwiek współczesna publikacja ortodoksyjna” — Joan Robinson, Wprowadzenie do Akumulacji Kapitału Róży Luksemburg.
 *
Feminoteka objęła książkę matronatem!
Do kupienia na stronie wydawnictwa Heterodox lub w podanych na niej księgarniach
 *
KONKURS! Zapraszamy do lektury tego świeżo wydanego komiksu! Róża Luksemburg zginęła ponad 100 lat temu, a jej postać wciąż inspiruje kolejne pokolenia feministek, socjalistek, bojowniczek o prawa człowieka i pracownicze.
Aby wygrać komiks „Czerwona Róża. Ilustrowana biografia Róży Luksemburg” prosimy o odpowiedź i uzasadnienie w komentarzu:
– Czy twórczość, działalność i wartości wyznawane przez Różę Luksemburg mogą inspirować w dzisiejszych czasach?
Na komentarze czekamy do wtorku 21/07, do godziny 14.00. Komentarze zatwierdzamy ręcznie, więc mogą nie pojawić się od razu. Odezwiemy się do zwycięskiej osoby.

„Biblia waginy” dr Jen Gunter – wygraj książkę!

Biblia waginy
dr Jen Gunter
Przekład Małgorzata Glasenapp

Wydawnictwo Marginesy 2020

 

Co robić, kiedy walczymy z ignorancją, bronimy praw reprodukcyjnych, na własną rękę zajmujemy się edukacją seksualną? A do tego partner pyta kiedy ogolisz włosy łonowe, czy podczas seksu w czasie menstruacji nie zajdziesz w ciążę, oraz chce żebyś jadła więcej ananasów, podobno wtedy cipka ładniej pachnie? Sama zastanawiasz się, czy wziernikowanie u ginekologa zawsze jest takie nieprzyjemne, dlaczego kolejny raz grzybica pochwy i czy tylko ty masz takie duże wargi mniejsze?

Jest ratunek! Wydawnictwo Marginesy wydało naszą biblię, a właściwie Biblię Waginy. Dr Jen Gunter rzetelnie odpowie na pytania, napiętnuje mity i kłamstwa o kobiecej seksualności i budowie, zapozna z procedurami medycznymi.

Bardzo się cieszymy, tym bardziej, że zostałyśmy zaproszone do matronatu i możemy z tej okazji rozdać 5 egzemplarzy książki!

Aby wziąć udział w konkursie napisz w komentarzu jaki mit w obszarze kobiecej seksualności uważasz za szczególnie szkodliwy i dlaczego.

Na komentarze czekamy do godz. 24.00 1 czerwca.

Odezwiemy się mailowo do 5 osób, które nas szczególnie zainteresują w komentarzu.

PS. ponieważ zatwierdzamy komentarze ręcznie, mogą nie pojawić się od razu. Ale będą jak najszybciej!

 

„Uniesienie spódnicy” – specjalnie dla Feminoteki pisze Voca Ilnicka

UNIESIENIE SPÓDNICY. SEKSUALNE DOŚWIADCZENIA I KOBIECA MOC

Autorka: Voca Ilnicka

przedsprzedaż: https://zrzutka.pl/8kr43f

 

Feminoteka z radością matronuje tej wyjątkowej publikacji!

Specjalnie dla nas Voca Ilnicka pisze:

„Uniesienie spódnicy” to książka moich marzeń. Wymarzyłam sobie, że pokażę kobiecą seksualność w jej złożoności, różnorodności i samą w sobie. Wymarzyłam sobie, że pokażę całe spektrum kobiecych doświadczeń: od doświadczeń tych kobiet, których seksualność kwitnie i buzuje aż po te, które czują się sfrustrowane i smutne. Wymarzyłam sobie, że będę rozmawiać z kobietami młodymi i starymi, z tymi, które mają mnóstwo doświadczenia i tymi, które zalewie je zbierają, z tymi, które żyją same, z partnerem, mężem, z dziewczyną, żoną, w przeróżnych związkach i rozwiązkach, z matkami, babkami, kobietami różnych płci i orientacji i – zrobiłam to!

Po tym, jak rozesłałam egzemplarze recenzenckie wiem, że książka budzi reakcje i emocje. Jednym podobają się ilustracje, inni odkładają ją po przeczytaniu kilku słów wstępu, jeszcze inni nie mogą się oderwać, gdy inne muszą sobie dawkować, bo treść w tej książce jest gęsta i znacząca. W reakcjach słyszę o wzruszeniu, zaskoczeniu, szczerości. Tak! Byłam szczera i bezkompromisowa! Zebrałam wiele doświadczeń i dopisałam wiele komentarza, więc wyszła cegła na prawie 450 stron.

Pisałam i rozmawiałam o kobiecych doświadczeniach w trzech aspektach: krwi i miesiączce, masturbacji i orgazmach, porodzie i życiu seksualnym młodej mamy. Usłyszałam przepiękne i przejmujące historie o bólu i ekstazie. Książka jest pewnego rodzaju kręgiem kobiet, do którego Cię zapraszam.

Gdy już odebrałam z drukarni wydruk próbny, okazało się, że tył okładki jest pusty, wtedy pomyślałam o matronatach. I o matronacie Feminoteki, bo moja feministyczna dusza zapragnęła wrócić do macierzy. Wczoraj rozmawiałam z kolegą, który mówił: „Przysłałaś mi książkę i bałem się, że będzie feministyczna, ale jest ciekawa, wciągnąłem się”. Jednocześnie usłyszałam od koleżanki, która jedzie na konferencję feministyczną: „Voca, zabieram twoją książkę i będę mówić o niej i o Tobie”. Moja tanspłciowa przyjaciółka Freja, z którą 10 lat temu zaczęłam robić portal seksualnosc-kobiet.pl jeszcze przed tym powiedziała mi: „Voca, ty już nie jesteś feministką, ty jesteś waginistką.” No, jestem. Ta książka to efekt wielu lat pracy i mojego skrajnego waginizmu. Niech żyje wagina!

„Twoja książka aktywuje hormony szczęścia.”
– Kasia Auli Barszczewska

„Pełna szczerości i odwagi książka o kobiecej mocy. Wzruszam się.”
– Iza Sztandera

„To niezwykła i ważna książka. Potrzebna. Odczarowująca bolesne miejsca. Obszerna, wieloaspektowa, szczera, łagodna, zaskakująca. Uczciwa.”
– Dorota Bielska

„Książkę czytałam jeszcze w pierwszych szkicach i zrobiła na mnie wrażenie odwaga i szczerość autorki.”
– Marta Abramowicz

UNIESIENIE SPÓDNICY. SEKSUALNE DOŚWIADCZENIA I KOBIECA MOC – przedsprzedaż książki. Matronat Feminoteki!

UNIESIENIE SPÓDNICY. SEKSUALNE DOŚWIADCZENIA I KOBIECA MOC

Autorka: Voca Ilnicka

przedsprzedaż: https://zrzutka.pl/8kr43f

 

 

TA KSIĄŻKA BĘDZIE PRZEŁOMEM W MÓWIENIU O KOBIECEJ SEKSUALNOŚCI!

Za jej pomocą pragnę zwrócić kobietom utracone fragmenty seksualności i sprawić, że więzy między kobietami się umocnią. Ta książka to zaproszenie do kobiecego kręgu i siostrzeństwo w praktyce. Z niej dowiesz się tego, czego być może nigdy nie powiedziałaby Ci matka ani przyjaciółka. A co naprawdę warto wiedzieć, bo życie wtedy staje się lżejsze.

 

ILE JEST KOBIET, TYLE JEST KOBIECYCH SEKSUALNOŚCI

I ja Ci o tych seksualnościach opowiem. W książce zabieram Cię w świat wielowymiarowej i realistycznej kobiecej seksualności, o której często się albo nie wie, albo milczy. Ja postanowiłam rozmawiać i zaprosiłam do wywiadów dziesiątki kobiet, które podzieliły się ze mną swoimi doświadczeniami. Rozmawiamy szczerze, bez pruderii. Poznasz historie, których często być nie usłyszała, bo wiele z nas nie potrafiło o seksualności mówić, a już szczególnie takiej seksualności.

Ile razy trudno Ci było zebrać się na odwagę, aby zapytać o „tę sprawę”? Chciałaś dostać radę od siostry albo przyjaciółki, ale wstydziłaś się zapytać lub bałaś się oceny? W tej książce znajdziesz odpowiedź na pytanie: „Czy tylko ja tak mam?” Rozmawiając o seksualności, widzę, w jakim niedosycie ważnych informacji wciąż żyjemy – dlatego od lat tworzę portal seksualnosc-kobiet.pl i dlatego napisałam tę książkę, aby wiedza do Ciebie dotarła. Kobiety często mi mówiły: „Ty jesteś pierwszą osobą, której to mówię.” Skorzystaj z zaufania, jakim mnie obdarzyły, i znajdź w tych historiach realistyczny punkt odniesienia dla siebie. Bo filmy porno, komedie romantyczne albo katecheza to niekoniecznie realistyczny punkt odniesienia. 🙂

 

BROKAT, BAROK I WAGINY W XXI WIEKU!

Książka ma bardzo długi i barokowy tytuł: „Uniesienie spódnicy. Seksualne doświadczenia i kobieca moc. Czy opowiedziała Ci o tym matka albo przyjaciółka?” i zasługuje na równie barokową oprawę. Będzie więc twarda okładka, czerwona wyklejka, czerwona tasiemka-zakładka, kolorowe obrazki – mam nadzieję, że będzie to dobra oprawa, aby zaprezentować światu nowe spojrzenie na kobiecą seksualność, którą pragnę zaprezentować w pełni. Wykorzystuję do tego 448 stron formatu B i wszystkie swoje zdolności językowe. Ta książka jest gruba jak encyklopedia, ale nie skupia się na szufladkowaniu zjawisk, tylko na opisie żywego doświadczenia i seksualnej różnorodności.

 

A O CZYM TO? CZYLI TEMAT KSIĄŻKI

Kobieca seksualność sama w sobie – bez kontekstu mężczyzny. To nie opisy stosunków, ale seksualnej mocy! Widziałam „Shreka” i nie wierzę w bajeczkę, zgodnie z którą to mężczyzna dokonuje na kobietę transferu seksualności podczas pierwszego… pocałunku? razu? stosunku? (Shrek tego nie zrobił – zauważyłyście_liście?:))

 

Część pierwsza książki: Seksualna krew

Opowiadam(y) o kobiecej krwi, naszych doświadczeniach z życia w cyklach, miesiączce, płodności, menopauzie i seksie podczas okresu. Znajdziesz tu wiele historii o pierwszej miesiączce, wstydzie, ale też o celebrowaniu pierwszej i każdej następnej miesiączki oraz świętowaniu menopauzy. O mocy krwi i miesiączkowej magii.

Część druga książki: Kochanie siebie

Ta część może przyprawić o rumieńce wstydu i ekscytacji! Znajdziesz tu historie o niezwykłych orgazmach i braku orgazmów, o edukacji seksualnej, jaką odebrałyśmy, o „pierwszych razach”, pierwszych seksualnych doświadczeniach. Mówimy o kochaniu i akceptowaniu siebie, swojego ciała, o piersiach, brzuchach, cipkach, kobiecości, o tym, jak sprawiamy sobie samodzielnie seksualną przyjemność i jakie mamy fantazje erotyczne.

 

Część trzecia: Przerodzenie seksualności

To księga historii porodowych, opowieści o seksualności, mocy i magii porodu, ale także o bólu. Znajdziesz tu też opowieści o porodzie bez bólu i porodowych orgazmach. Pytałam młode mamy o ich ciało po porodzie, o to jak ciąża i poród wpłynęły na ich życie seksualne, jaki był seks po tym, gdy przez ich waginę przeszło dziecko i czy to ją zmieniło. A także o karmienie, seks z małym dzieckiem za ścianą i doświadczenie macierzyństwa.

MOJE BOHATERKI I KOBIECA SEKSUALNA MOC

Marzyła mi się książka o seksualności, uwzględniająca wiele punktów widzenia, pokazująca, że seksualność to coś więcej, niż nam się wydaje… i niekoniecznie to, co się wydaje… “Uniesienie spódnicy” to książka o kobiecej seksualności, w której pokazane są różne drogi i historie – i żadna z nich nie będzie „wzorcowa”, „podręcznikowa”, „najlepsza”. Pokazuję seksualność w jej różnorodności aż do podważenia zarówno „normalności”, jak i „przeciętności”. Zrobiłam kilkadziesiąt wywiadów z osobami: starszymi i młodszymi, bardziej i mniej zadowolonymi z życia (seksualnego), tymi, które nigdy nie przeżyły orgazmu i tymi, które mają orgazmy na wyciągnięcie ręki, z matkami, babciami, singielkami, mężatkami, lesbijkami, osobami trans. Zebrałam różnorodność seksualności, doświadczeń, punktów widzenia i opisałam też swoje doświadczenia i przemyślenia. Chciałam pokazać kobiecą seksualność w jej złożoności, spenetrować nie tylko środek, tzw. przeciętną kobietę, ale także obrzeża – z jednej strony seksualność i życie kobiety, która rozpływa się w zmysłowości, a z drugiej taką, która jest pogrążona w smutku lub frustracji, bo… to też część naszego życia seksualnego.

 

KIM JESTEM?

Jestem Voca Ilnicka. Przewodniczka po kobiecej seksualności, feministka-waginistka, aktywistka, ekstatyczna rebeliantka, edukatorka, trenerka, twórczyni portalu Seksualnosc-Kobiet.pl; autorka „Sekretnika kobiecej waginy” i współautorka książki „7 skutecznych sposobów na bolesne miesiączki”. Zajmuję się przywracaniem seksualności należnego jej miejsca i odkłamywaniem krzywdzących przekonań na temat kobiecej i męskiej seksualności. Zajmuję się łączeniem odmiennych energii, tak aby tworzyły harmonijną całość. Urodziłam się po to, aby uczyć się o emocjach i seksualności. To, co już wiem, mogę przekazać innym. Świętuję kobiecość, kłaniam się męskości, pomagam kobietom polubić ich ciało i bezkompromisowo wyrażać seksualność, przez ostatnie pięć i pół roku pisałam „Uniesienie spódnicy” a pomiędzy prowadziłam warsztaty na żywo i online nt. seksualności dla kobiet i grup mieszanych. Z tymi, którzy i które nigdy nie dotrą na taki warsztat, chcę się podzielić książką.

 

SIOSTRZEŃSTWO

Marzę o tym, aby dzięki książce kobiety mogły się łączyć i wspierać. Ja kiedyś nie ufałam kobietom, uważałam, że to niebezpieczne. 🙂 Teraz już wiem, że to był tylko stary patriarchalny program, który wgrano mi do głowy! Wierzę, że przeczytanie dziesiątek kobiecych zwierzeń pomoże i Tobie bardziej zaufać własnej mocy i kobiecości. Siostro, naprawdę masz moc! [Bracie – z tej książki możesz się dowiedzieć o takich rzeczach, że szczęka Ci opadnie.] W „Sekretniku” pisałam, że przeczytanie go to tylko pierwszy krok, a następny to porozmawianie np. z przyjaciółką. Tabu milczenia nie zostanie złamane dzięki milczeniu, ale dzięki mówieniu. Dlatego kuszę, aby ta książka stała się pretekstem rozmowy. Możesz ją komuś podarować, możesz ją skrytykować, możesz ją kupić na spółkę z koleżanką.

 

 

CO O „UNIESIENIU SPÓDNICY” MÓWIĄ TE, KTÓRE JUŻ PRZECZYTAŁY?

Książka była w zasadzie gotowa od dłuższego czasu, więc niektóre osoby przeczytały ją całą lub we fragmentach i mówią, że…

 

„Twoja książka aktywuje hormony szczęścia.”

– Kasia Auli Barszczewska

 

„Pełna szczerości i odwagi książka o kobiecej mocy. Wzruszam się.”

– Iza Sztandera

 

„To niezwykła i ważna książka. Potrzebna. Odczarowująca bolesne miejsca. Obszerna, wieloaspektowa, szczera, łagodna, zaskakująca. Uczciwa.”

– Dorota Bielska

 

„Książkę czytałam jeszcze w pierwszych szkicach i zrobiła na mnie wrażenie odwaga i szczerość autorki.”

– Marta Abramowicz

„Nie przywitam się z Państwem na ulicy. Szkic o doświadczeniu niepełnosprawności” Maria Reimann | recenzja | konkurs

„Nie przywitam się z Państwem na ulicy. Szkic o doświadczeniu niepełnosprawności”

Autorka: Maria Reimann

Czarne 2019

Recenzuje: Karolina Pudełko

 

 

“Życie z niepełnosprawnością jest ciągłym nawigowaniem między poczuciem wyjątkowości – wyjątkowej niesprawiedliwości, wyjątkowej krzywdy, wyjątkowej dzielności, wyjątkowego wysiłku – a poczuciem zwyczajności, “normalności””.

W książce „Nie przywitam się z Państwem na ulicy. Szkic o doświadczeniu niepełnosprawności” autorka Maria Reimann przygląda się doświadczeniu kobiet urodzonych z zespołem Turnera, ale także własnemu doświadczeniu życia z niepełnosprawnością – niedowidzeniem. Autorka zaprasza nas jakoby do zastanowienia się – czym właściwie jest niepełnosprawność, a w zasadzie – czym może być, czym bywa i czym na pewno nie jest.

Pokazuje, że można żyć z doświadczeniem niepełnosprawności lub obok niego, ale też że osobą z doświadczeniem niepełnosprawności można „bywać”, a nie „być” – „Czy jestem niepełnosprawna, chociaż pracuję, wychowuję dziecko, jeżdżę na rowerze, podróżuję? A może tylko bywam niepełnosprawna, kiedy nie mogę prowadzić auta, nie widzę świateł po drugiej stronie ulicy albo napisów w kinie?” To trochę książka o płynnych granicach tego doświadczenia, zależnych od każdej jednostki. To, co wydaje się ważne, to fakt, że granice te często stawiane są głównie przez społeczeństwo. Że często dzieje się tak, że to nie samo doświadczenie niepełnosprawności jest obciążeniem (choć fakt, bywa), ale przede wszystkim odbiór innych ludzi.

To społeczeństwo potrafi wykluczać, etykietyzować, stygmatyzować, czasami w imię „dobrej woli”. To więc jest to też książka o wrażliwości i uważności, którą trzeba mieć, bo każdy swoje doświadczenia ma prawo traktować tak, jak chce. Nie mamy prawa do poprawiania, ulepszania, zmieniania czyjegoś doświadczenia wedle naszych upodobań, nawet jeśli myślimy, że tak byłoby lepiej. Na 168 stronach czytelnik bądź czytelniczka odbywają lekcję o tym, jak ważna jest empatia oraz otwartość i uważność na drugiego człowieka. To właśnie te cechy mogą pomóc nam w kontakcie z kimś, kto jest obok nas, nawet jeśli w jakikolwiek sposób odbiega od przyjętego schematu… normalności? Typowości? Wciąż żyjemy w świecie, w którym silną pozycję zajmują stereotypy dotyczące wszystkiego, co nie przystaje do ustanowionych przez kogoś (nie wiadomo w zasadzie kogo konkretnie)  standardów. Ta niezmiennie aktualna tematyka – tolerancji, akceptacji, ale przede wszystkim – pozostawiania tyle przestrzeni drugiej osobie, ile potrzebuje ujęta jest w sposób prosty, ale jednocześnie niezwykle bliski, wręcz intymny.

Niepełnosprawność pokazana jest w książce z kilku perspektyw – jedną z nich są bohaterki z doświadczeniem Zespołu Turnera, które dzielą się swoimi historiami (a więc w zasadzie – dzielą się sobą), kolejną zaś – doświadczenia samej autorki. Puentą tego zestawienia wydaje się być to, że brak jest wspólnego mianownika pomiędzy rożnymi doświadczeniami niepełnosprawności i to właśnie ta indywidualność jest czymś, o czym zapominać nie można. Ta indywidualność wpleciona jest także w opowiedzianą między słowami opowieść o emancypacji i feminizmie kobiet z doświadczeniem niepełnosprawności, która to towarzyszy w zasadzie całe życie im i im rodzinom, co pokazują chociażby słowa matki dwóch córek – „Kobieta opowiada, że ponieważ jedna z dziewczynek raczej ni zostanie matką (ze względu na zespół Turnera), zdała sobie sprawę, że powinna wychowywać obie córki w przekonaniu, że macierzyństwo nie jest jedyną możliwością życiowego spełnienia kobiety”.

Jak mówi Magdalena Radkowska Walkowicz: „ w zespole Turnera tkwi potencjał emancypacyjny”. To książka nie tylko o życiu z doświadczeniem niepełnosprawności, o przekraczaniu ograniczeń, o subtelności czy jej braku. To przede wszystkim zachęta do namysłu – szkic – początek dyskusji o tym, co to znaczy być człowiekiem, niezależnie od przyjętych standardów, norm, obostrzeń, które sami sobie narzucamy i pielęgnujemy.

 

KONKURS! Mamy dla Was dwa egzemplarze książki „Nie przywitam się z Państwem na ulicy. Szkic o doświadczeniu niepełnosprawności”.

Aby wziąć udział w losowaniu wpisz w komentarzu czemu książka ma iść do Ciebie 🙂

Losowanie 4 grudnia o godzinie 14.00. Odezwiemy sie do dwóch oosób.

Zrosty. Fotografia jest rodzajem notatki. Z Martą Przybyło rozmawia Agnieszka Małgowska

Zrosty to intymny esej o relacjach, pamięci i macierzyństwie złożony ze zdjęć i rysunków z różnych lat z archiwum autorki. To rodzaj wizualnego pamiętnika, w którym chronologia jest zaburzona, a obrazy składają się w wanitatywną, melancholijną opowieść kreśloną z kobiecej perspektywy.

Agnieszka Małgowska: Miałam okazję przyglądać się ostatniemu etapowi powstawania Zrostów. Bardzo mnie cieszy, że powstają takie zapisy intymnego kobiecego doświadczenia, które nie ginie w czeluściach zacisza domowego. Przetwarzane na dzieło mogą trafić w ręce innych kobiet i miejmy nadzieję, nie tylko. Jak się narodził pomysł Zrostów?

Marta Przybyło: Chciałam zrobić książkę, która opowie o trudnym czasie, w jakim się znalazłam i pomoże mi go trochę przepracować. W ciągu niedługiego okresu zostałam mamą, rozstałam się z wieloletnim partnerem, wyprowadziłam z rocznym dzieckiem z domu, wróciłam do pracy. Chodziłam na terapię, dużo myśląc o motywach swoich działań i swoich potrzebach, ale też szybko zauważyłam, że drugą terapię przechodzę w domu z synkiem. Często doznawałam nagłych olśnień, zatrzymywałam się na różnych rzeczach, na używanych bezmyślnie wyrażeniach czy zwrotach, które pod pozorem oczywistości kryją w sobie przemocowe dno. Przyłapywałam się – i nadal to robię – na nagłych przypływach gniewu, kiedy mały zaznaczał swoją niezależność, naruszając mój sztywny plan. Zastanawiałam się jak różne społeczne i psychologiczne czynniki związane z wychowaniem splatają się ze sobą w jednostkowej historii. Myślałam też o tym jak emocje, związane z trudnymi zdarzeniami w życiu, zapisują się w ciele.

AM: Te zapisane w ciele emocje to tytułowe zrosty?

MP: Tak. Ten wątek wybrzmiewa najbardziej w tekście do książki, który jest rodzajem wiersza, gdzie piszę  między innymi o powięziach, w których zapisują się tego rodzaju napięcia i które wpływają na życie, choć ich nie widzimy. Ale też od początku, wraz z pomysłem na tytuł, przyszedł pomysł na formę – chciałam zrobić układankę ze zdjęć z różnych okresów, obrazów, które nie mają pozornie ze sobą nic wspólnego, połączyć zdjęcia kolorowe i czarno-białe. Do zdjęć dołożyłam też rysunki, takie szybkie, autoterapeutyczne, które zaczęłam robić bawiąc się kredkami synka. Wszystko to zrosło się w tę książkę.

AM: Rzeczywiście forma i treść robi wrażenia zrostu różnorodnych elementów. Wśród nich wyłania się kilka typowych motywów dla domowego życia: góry prania, oczka rosołowe, podłoga. U Ciebie zamienia się to w poetyckie znaki graficzne.

MP: [śmiech] Tak, pranie to moja zmora, skąd się tyle tego bierze! Lubię robić zbliżenia przedmiotów, ciekawie wygląda sfotografowane pranie, a jak coś zupełnie innego, jak suche kwiaty… Na znaczenia czy przesunięcia wpływa też umiejscowienie zdjęć względem siebie. Dzięki temu część z tych fotografii nabiera niekiedy bardziej abstrakcyjnego charakteru. Myślę, że sąsiedztwo rysunków również na to wpływa, że chce się patrzeć w inny sposób.  

W zasadzie większość tych zdjęć powstała w przestrzeni domowej, część w kuchni, gdzie dużo się dzieje: faktury, kolory, spotkania dziwnych przedmiotów, katastrofy, kwiaty, niedomyte gary… Tak sobie teraz myślę, że może przez to, że jestem bałaganiarą, moje otoczenie zawsze ma w sobie ten rodzaj zaskakującej czasem przypadkowości. Sama się dziwię, dlaczego niektóre przedmioty spotykają się w jednym miejscu. Teraz, jak jeszcze dołożyć do tego ruchu przedmiotów drugą osobę sprawczą ,mojego syna, to robi się jeszcze ciekawiej.

AM: W pamiętniku obrazami opowiadasz o sobie i swoim synu, ale zadbałaś o to, by nie naruszyć prywatności swojego dziecka. To wyjątkowe w czasach social mediów, w których dzieci pokazywane są jak maskotki.

MP: Starałam się nie pokazywać twarzy mojego  syna,i innych osób, które pojawiają się na zdjęciach. Do pewnego stopnia był to świadomy gest, choć nie było w tym też jakiegoś szczególnego powstrzymywania się, w pewnym sensie nie wydawało mi się to też potrzebne. Jedynie moja twarz pojawia się w książce.

AM: Kiedy powstawały zdjęcia do tego pamiętnika wizualnego?

MP: Wykorzystuję w książce zdjęcia ze swojego archiwum z kilku ostatnich lat. Większość zrobiłam w ciągu ostatnich 5-7 lat, choć jest jedno zdjęcie, które może mieć z 15 lat, a najświeższe kilka miesięcy. Co śmieszne, te dwa ostatnie spotykają się na jednej rozkładówce

AM: Dziś każda_y fotografuje. Nic dziwnego, w telefonach mamy czasem niezłe aparaty. Można więc pomyśleć, że te zdjęcia to konsekwencja współczesnej fotomanii. Ale Ty zajmujesz się fotografią zawodowo, współprowadzisz Fundację Archeologia Fotografii (FAF), masz szerszą perspektywę. To musiało wpłynąć na tę publikację. 

MP: Wpływa na kilku poziomach. Najpierw na poziomie organizacyjnym. Fotografuję z różną intensywnością od czasów nastoletnich, uczyłam się też w Warszawskiej Szkole Fotografii. Odkąd skończyłam studia pracuję minimum 40 godzin tygodniowo, więc w efekcie robię zdjęcia przede wszystkim w trybie weekendowo-wakacyjnym, jestem niedzielną fotografką. 

AM: Naprawdę?

MP: Tak. Fotografuję głównie swoje najbliższe otoczenie. Lubię zdjęcia, które nie są niczym szczególnym czy wyjątkowym, a rodzajem notatek z życia w jego banalnych odsłonach, zwykłych czynnościach, przedmiotach, sytuacjach. Lubię robić zdjęcia miejsc, rzeczy, ludzi, którzy są mi bliscy. Fotografuję raczej intuicyjnie, nie mając pewności czy coś mi się kiedyś przyda, czy do czegoś mnie doprowadzi. Doszłam ostatnio do wniosku, że zdjęcia robione w tym trybie mają swoją wartość i swój urok. Są trochę jak inne rzeczy, które robimy, kiedy nie wiadomo, jaki wątek się wyczerpie, a jaki będzie dominujący, co się uda, a co nie, która przyjaźń przetrwa, a z kim będziemy tylko przez chwilę. Jest też w tym dużo przypadku, odbicia tego, co mnie aktualnie pochłania czy ekscytuje. Choć moja tematyka i tryb fotografowania wynika nie tylko z moich upodobań, ale też z braku czasu i pieniędzy, a także skromnego sprzętu.

Lubię też włóczyć  się z aparatem po mieście i innych miejscach, dużo mniej lubię fotografię studyjną czy stricte aranżowane sytuacje, choć wiadomo, że każda fotografia jest na swój sposób aranżowana, chociażby na poziomie decyzji autora_ki.

AM: Mówisz o naturalnym obcowania z fotografią, ale oko, umiejętność selekcji wyrobiła Ci wieloletnia praca z fotografią. Powiedz coś o tym.

MP: Bez wątpienia wykorzystuję też doświadczenie z mojej pracy zawodowej, gdzie oglądam tysiące zdjęć z ogromnych archiwów fotografek i fotografów w FAFie. Grzebanie w dużej liczbie obrazów, układanie historii i dopowiadanie sobie rzeczy, których nie widać, to jest bardzo ciekawe zajęcie. Uczy dystansu i pokory, odsłania właśnie różne ślepe ścieżki i zaułki w dorobku artystów, kompulsywne czy banalne obrazy, którym nie możemy odpuścić, fotografie usługowe, zlecenia, mieszaninę obrazów z różnych bajek spotykających się w archiwum czy czasem na jednej kliszy. Myślę, że dzięki tej pracy udało mi się z większym dystansem spojrzeć też na własne zdjęcia, które nie muszą być doskonałe techniczne, ani szczególnie oryginalne, bym mogła je ułożyć w jakąś ważną dla mnie historię.

AM: Czym więc dla Ciebie jest fotografia?

MP: Trudno odpowiedzieć na to pytanie w kilku słowach. Chyba dla mnie fotografia jest po prostu rodzajem notatki, takiej, która czasem pokazuje więcej, niż chcę czy zupełnie coś innego niż miałam w planach, coś, co się zupełnie wymyka, niekiedy przybliża, a czasem oddala.

Osobnym tematem jest dla mnie materialność fotografii – nie potrafię od niej uciec, od myślenia o fotografii jako o czymś materialnym – powstającym w efekcie procesów fizycznych i chemicznych, pewnie dlatego nie mogę się uwolnić od fotografowania na kliszach. 

AM: Choć na określenie Zrostów używasz określenia pamiętnik wizualny, można by go potraktować jak rodzaj albumu rodzinnego, ale zdjęcia w środku już tak nie wyglądają. 

MP: To ciekawe, że tak to widzisz. Szczerze mówiąc nie czuję, żeby te zdjęcia były niekonwencjonalne, ale to też może konsekwencja zawodowej choroby. Oglądam dużo zdjęć i część zabiegów, jakie stosuję, znam z innych realizacji. 

AM: Te fotografie są nietypowe, w porównaniu z tymi, które sama mam w albumach rodzinnych.

MP: Rozumiem. Od albumu książka faktycznie odstaje. Po pierwsze w selekcji do książki dopuściłam zdjęcia niedoskonałe technicznie, na przykład takie, które są nieostre lub niedoświetlone. Po drugie jest to układanka ze zdjęć nachodzących często na siebie, konsekwencją tej strategii jest to, że zdjęcia rzadko są wyeksponowane w sposób klasyczny. Trochę ich używam, żeby o czymś opowiedzieć, a nie dla eksponowania ich samych.W albumie ze zdjęciami innego artysty_tki, zwłaszcza fotografii historycznej, zapewne nie posunęłabym się tak daleko, a tutaj czułam, że mogę sobie na to pozwolić, bo to w końcu moje zdjęcia.

Jak oglądam wybór zdjęć to widzę, że robię dużo zbliżeń, patrzę często pod nogi, zawieszam się na detalach – nitkach, fakturach, cieniach. A ostatnio, przeglądając książkę już wydrukowaną, zauważyłam, że oprócz dosłownie kilku zdjęć, większość to kadry robione z góry. Nie było to moim celem, żeby tak to zrobić, ale jednak tak się stało. Nie wiem jeszcze, jak to zinterpretować.

AM: Lubię, gdy dzieło pracuje samo. Ciągle nas zaskakuje. Ty z resztą – jak mówiłaś – łapiesz coś aparatem, gromadzisz ujęcia i wyciągasz po jakimś czasie, układasz, wtedy wyłania się sens i obraz. 

MP: Tak było na wielu etapach pracy, na przykład z okładką. Znalazłam w swoim domu książkę poświęconą architekturze, międzywojenną, niemiecką, zniszczoną, bez okładki i z wyrwaną częścią stron. Nie pamiętam, jak weszłam w jej posiadanie, ale możliwe, że z racji zniszczenia był to jakiś odrzut z czasów, kiedy pracowałam w antykwariacie. Książka nie miała okładki tylko marmurkowe wyklejki. Wydały mi się ciekawe ze względu na swój drobny wzór i kolorystykę – połączenie czerwieni i granatu przechodzącego w zieleń. Budziły moje skojarzenia z naczyniami krwionośnymi czy wnętrzem ciała. Pasowały też do czerwonych rysunków ze środka. Dodatkowo wydało mi się interesujące odwrócenie ich standardowego umieszczenia, to co zazwyczaj w środku, miało trafić na wierzch. To w połączeniu z otwartym grzbietem i czerwonym obszyciem jest dla mnie istotne, współgra z wymową książki. Miałam ochotę jednak umieścić jeszcze na niej zdjęcie. Długo szukałam takiego, które nie powtarzałoby się w środku, a pasowałoby do całości książki.

AM: Żywe tworzenie, brak rygorów estetycznych i technicznych jest procesem performatywnym, przypomina też pracę psychoterapeutyczną. Moim zdaniem to charakteryzuje kobiecy sposób archiwizowania. A dla Ciebie co oznacza kobieca perspektywa?

MP: Na pewno Zrosty opowiadają o moim kobiecym doświadczeniu. Nie tylko dlatego, że poruszają kwestie macierzyństwa, ale też nie powstałyby gdybym przez lata nie miotała się i nie czuła zamknięta w narzuconej, stereotypowej, patriarchalnej wizji kobiecości. Musiałam wyjść z toksycznego otoczenia, by się z tego częściowo wyzwolić, ale ten proces na pewno nie jest jeszcze zakończony.

To trochę książka o tym, o usychaniu, o łapaniu w trybie przeciążenia obowiązkami – jak to się dzieje w życiu kobiet zorganizowanym według patriarchalnych norm – momentów na swoją twórczość, nawet jeśli jest to zrobienie zdjęcia niedomytego garnka czy odpruwającej się nitki z rękawa. Stąd może szybkość czy nonszalancja w kwestiach technicznych. Nie chcę się tym przejmować, praca twórcza jest dla mnie teraz niezbędnym elementem psychicznej higieny i to jest najważniejsze.

AM: Powiedziałaś, że to książka o usychaniu i rzeczywiście sporo w niej zwiędłych i suchych roślin. Skąd te motywy wanitatywne?

MP: Doświadczenie macierzyństwa to dla mnie dość złożona mieszanka różnych skrajnych uczuć i emocji. Czasem euforia i szczęście trudne do opisania, innym razem potworny strach, a strach przed śmiercią czy chorobą dziecka jest najgorszy. Obserwujesz, jak ten cały proces życia się zaczyna, jesteś jego częścią, Twoje ciało oddaje też część swojej witalności dla drugiego ciała. Z jednej strony jakieś kontinuum, z drugiej świadomość końca. 

AM: Zrosty to nie tylko książka, to także wystawa w LOKO na Smolnej – klubokawiarni w Warszawie, która inauguruje publikację.

MP: Książka jest bardziej intymną formą i jako taka bardziej mi odpowiada. Ale równie interesujące jest, czy ten zestaw sprawdzi się jako wystawa, którą chociażby kilka osób może oglądać jednocześnie. To też będzie zabawa ze zmianą formatów, które są bardziej ujednolicone w książce, dopasowane do rozmiaru kartek, a na wystawie muszą być bardziej urozmaicone, opowieść musi być przearanżowana i dostosowana do miejsca. Podoba mi się bardzo piwnica w LOKO, jest przytulna, ze ścianami z cegły pomalowanej na biało. Jakoś nie widzę tych zdjęć w świetlistej, jasnej galerii. 

W aranżacji zdjęć na wystawę pomaga mi bardzo Anna Hornik, moja przyjaciółka z Fundacji, fotografka i kuratorka, z którą zresztą chwilę temu założyłyśmy kolektyw dziewczyński Syreny i glonojady, żeby się wspierać w dalszej pracy twórczej. Chciałam skorzystać z okazji, żeby jej podziękować.

AM: Rozumiem, że ta kobieca perspektywa sprawia, że zdecydowałaś się, żeby zysk z zakupu Twojego pamiętnika wizualnego przekazać na Fundusz Przeciwprzemocowy Feminoteki. 

MP:  Kobietom, pozostającym często bez wsparcia rodziny czy przyjaciół,  bardzo trudno bez pomocy z zewnątrz wyrwać się z przemocowej relacji. Myślę w pierwszym rzędzie o przemocy w rodzinie, ale przecież do tego dochodzą inne akty przemocy, także poza nią, jak przemoc seksualna i bardzo potrzebna jest pomoc kobietom w uporaniu się z koszmarem gwałtu i wiktymizacją. Działania Fundacji Feminoteka na tym polu są niezwykle cenne.

Nawet w najtrudniejszych momentach swojego życia zawsze miałam wsparcie w bliskich i w miarę stabilną sytuację finansową, co niestety nie zawsze ma miejsce, gdy słyszymy historie kobiet. To maleńka cegiełka, bo wydawnictwo ma niski nakład. Ale chciałabym przekuć moją kobiecą opowieść na konkretne działania na rzecz innych kobiet. 

AM: Girl Power! Dziękuję za książkę, za podzielenie się Twoją herstorią i pieniędzmi.

MP: A ja dziękuję za tę rozmowę, jak również kilka wcześniejszych, podczas których wsparłaś mnie i zainspirowałaś do dalszej pracy nad tekstem do książki.

AM: Cieszę się, że z ukrycia wyszło tyle wrażliwości i artystycznego wyczucia. Do zobaczenia na wystawie 24 listopada w Loko.

——————-

Marta Przybyło
projektantka książek, kuratorka wystaw, fotografka. Związana od lat z Fundacją Archeologia Fotografii, gdzie zaprojektowała wiele książek prezentujących twórczość autorek_ów opracowywanych przez FAF. Pracowała też nad innymi publikacjami, spośród których najbardziej lubi Emulsję, poświęconą materialności fotografii. Zrosty to pierwsza książka, którą zaprojektowała dla siebie.

Agnieszka Małgowska (1/2 Damskiego Tandemu Twórczego)
lesbijka / feministka / artaktywistka / reżyserka / trenerka teatralna / Współtwórczyni projektów: Kobieta Nieheteronormatywna (cykl debat) / A Kultura LGBTQ+ nie poczeka (projekt archiwistyczny / O’LESS Festiwal (2012-2014) / DKF Kino lesbijskie z nutą poliamoryczną / Portret lesbijek we wnętrzu (czytanie dramatów) / Orlando.Pułapka? Sen (spektakl) Fotel w skarpetkach (spektakl), 33 Sztuka (spektakl), Czarodziejski flet (spektakl), Gertruda Stein & Alice B. Toklas & Wiele Wiele Kobiet (nanoopera) /L.Poetki (film dokumentalny)/ Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej* (stowarzyszenie).

 

Koncerty „Sounds Like Women” | 29.11-02.12 | Matronat Feminoteki

SOUNDS LIKE WOMEN & WYSOKIE OBCASY – SIŁA GŁOSU KOBIET!

koncerty w ramach międzynarodowy projekt muzycznego kobiet

29.11─02.12: Warszawa, Grodzisk Mazowiecki, Lublin i Wrocław

Usłysz SIŁĘ GŁOSU KOBIET w Polsce! Przyjdź na koncerty organizowane w ramach Sounds Like Women ─ międzynarodowego projektu muzyczno-społecznego kobiet z Wielkiej Brytanii, Francji, Turcji i Polski. Koncerty na przełomie listopada i grudnia w Warszawie, w Grodzisku Mazowieckim, we Wrocławiu i w Lublinie.

Wystąpią m.in. Ewelina FlintaRenata PrzemykDorota StalińskaLuiza Staniec-MoirEmae (Wielka Brytania), Hannah Clair (Francja) i Ceyda (Turcja).

Pomysłodawczynią projektu Sounds Like Women i dyrektorką artystyczną koncertów jest Luiza Staniec-Moir ─ kompozytorka, producentka muzyczna, autorka tekstów i muzykoterapeuta (współpracowała m.in. Eweliną Flintą, Grażyną Łobaszewską i Zdzisławą Sośnicką) mieszkająca od 11 lat w Wielkiej Brytanii.

Muzyka i teksty piosenek zostały zainspirowane prawdziwymi historiami kobiet, które doświadczyły przemocy domowej, nierównego traktowania i dyskryminacji rasowej. Te problemy nie znają granic, dlatego w projekcie uczestniczą kobiety z różnych krajów. Muzyka daje sile i jednoczy bez względu na różnice kulturowe i językowe, jako platforma porozumienia i komunikacji.

„To także moja historia – mówi Luiza Staniec-Moir. Dlatego moją misją jest wspierać kobiety w najbliższy dla mnie sposób – poprzez muzykę! W ramach Fundacji Sounds Like Women buduję kontakty z brytyjskimi organizacjami pomagającymi kobietom i ich rodzinom oraz tworzę muzyczno-społeczne projekty wspomagające kobiety na świecie. W marcu 2019 roku nagraliśmy nasz pierwszy mini album Without Violence & of all Colours EP1, który promowała piosenka Tell Me Why zaśpiewana przez Ewelinę Flintę”.

„Międzynarodowy charakter projektu wskazuje na powszechność problemów z jakimi muszą mierzyć się kobiety na świecie. Dzięki Sounds Like Women możemy się zjednoczyć i razem współpracować” – mówi Ewelina Flinta.

Tradycja stosowania muzyki w terapii sięga zamierzchłych czasów. Koncerty Sounds Like Women & Wysokie Obcasy – siła głosu kobiet! wpisują się w tą tradycję, bo choć źródłem każdej z piosenek są bolesne przeżycia, to dzięki muzyce, skomponowanej przez Luize Staniec-Moir, stają się wzmacniającymi i pełnymi nadziei utworami.

„Piosenek Luizy świetnie się słucha i chętnie się do nich wraca. Projekt Sounds Like Women jest ważny i powinien poruszyć wielu ludzi” – mówi Pip Williams, producent muzyczny i aranżer min. The Moody Blues, Grace Jones, Status Quo.

Koncertom towarzyszyć będą panele eksperckie Siła głosu kobiet! przygotowane przez Niebieską Linię i Fundację Sounds Like Women w których udział wezmą m.in. psychologowie, terapeuci, specjaliści ds. przeciwdziałania przemocy w rodzinie i dyskryminacji oraz artystki. Będziemy rozmawiać o tym jak radzić sobie z nierównością, przemocą i dyskryminacją oraz jak im przeciwdziałać. Powiemy, gdzie i w jaki sposób szukać pomocy.

Koncerty

29.11, 19:30, Grodzisk Mazowiecki – Centrum Kultury, ul. Spółdzielcza 9

30.11, 19:30, Lublin – Teatr Stary, ul. Jezuicka 18

01.12, 19:30 Wrocław – Centrum Sztuki Impart, ul. Mazowiecka 17

02.12, 19:30 Warszawa – Klub Pogłos, ul. Burakowska 12

Bilety – koncerty są nieodpłatne. Wymagana rezerwacja

Ambasadorki projektu:

Ewelina Flinta

Dorota Stalińska

Renata Przemyk

Główny sponsor projektu: Honda Polska

Partner medialny: Wysokie Obcasy

Partnerzy:

Ośrodek Kultury Gminy Grodzisk Mazowiecki

Niebieska Linia (współpraca przy panelach)

Centrum Praw Kobiet (matronat)

Amnesty International Polska (warszawski koncert)

Feminoteka

Fundacja Warszawa jest kobietą

Informacje dodatkowe

Więcej projekcie: soundslikewomen.com

Strona Luizy Staniec – Moir: luizastaniec.co.uk

FB: facebook.com/soundslikewomen/

Producent wykonawczy wydarzeń w Polsce: Małgorzata Frysztak, 693 671 555 [email protected]

Link do utworu TELL ME WHY Eweliny Flinty promującego mini album

Sounds Like Women 'Without Violence & of all Colours’ EP1:

https://www.youtube.com/watch?v=Xl7r5cMkobM

Kontakt dla mediów:

Radio/TV Beata Wrona tel. 607 780 690

Producent wykonawczy Małgorzata Frysztak, tel. 693 671 555, [email protected] (Polska)

media UK/Polska Magdalena Czerwiec – Pichlinska (UK) +44 7384 580441 [email protected] lub [email protected]