TELEFON DLA KOBIET DOŚWIADCZAJĄCYCH PRZEMOCY

Телефон для жінок, які зазнають насильства

CZYNNY PONIEDZIAŁEK-PIĄTEK
OD 11.00 DO 19.00

Активний з понеділка по п’ятницю з 14:00 до 19:00

Szukaj
Close this search box.

LESBIJSKA INSPIRA I Chcemy więcej! Rozmowa z Anną i Zandrą Ra Ninus

unnamed

Magda Wielgołaska: Rozmawiając w przestrzeni, którą tworzymy dla lesbijek z gwiazdką, czyli dla kobiet nieheteronormatywnych, chciałabym wiedzieć, jak czujecie się ze słowem lesbijka?

Anna Ninus: Nie znam innego słowa, jakim mogłabym się określić, więc mówiąc o sobie mówię, że jestem lesbijką. Kiedy byłam młodsza i zastanawiałam się, jak “to” się nazywa – “to”, że lubię dziewczyny, znalazłam słowo lesbijka. To było naprawdę wiele lat temu. Jestem do tego słowa przywiązana, jest ze mną już kilkanaście lat.

Zandra Ra Ninus: Bardzo lubię to słowo, podoba mi się samo jego brzmienie i dla mnie osobiście nie ma negatywnych konotacji, w przeciwieństwie do takich słów, jak angielskie queer czy fairy, słowo lesbijka – moim zdaniem – jest wolne od tego typu naleciałości i nie mam z nim zupełnie problemu, i jak najbardziej go używam.

MW: Pociągnijmy jeszcze kwestię tożsamości. Kiedy dwie kobiety, Polki, lesbijki spotykają się, to interesuje mnie zderzenie różnych doświadczeń, wynikających z tego, w jakim kraju i w jakiej kulturze żyjemy. Jak to wyglądało u Was? Miałyście podobne do siebie doświadczenia? Czy może było to zderzenie dwóch obcych sobie światów?

AN: Obie byłyśmy na bardzo różnych etapach w życiu. Totalnie. Prowadziłyśmy odmienny styl życia, ale jeśli chodzi o tożsamość, nie tylko seksualną, byłyśmy podobnie dojrzałe.

ZN: Jedyne, co nas różniło, to kwestia coming outu. Ja swój coming out zrobiłam w wieku 21 lat, w jedyny znany mi sposób, czyli mocno. Ogoliłam głowę na zero, pojechałam do rodzinnego miasta i wszystkim powiedziałam, że jestem lesbijką. Pomyślałam, że skoro uświadomiłam sobie coś tak przełomowego i to tak późno, to cała moja tożsamość była dotąd kłamstwem i muszę ją wyzerować, i zbudować na nowo. Myślę, że moi rodzice przyjęli to jako przejściową fazę, tak jak przyjmowali moje wybryki, kiedy byłam młodsza. Dlatego wiadomość, że planuję ślub ich zszokowała, ale ponieważ nigdy nie byliśmy blisko – aktualnie ze sobą nie rozmawiamy – to ten fakt nie stanowi dużego dyskomfortu w codziennym życiu. Oczywiście, jest mi przykro, kiedy przygotowuję się do ślubu, wiedząc, że moich rodziców tam nie będzie, ale dostali zaproszenie i podjęli decyzję, a ja muszę to uszanować, tak jak oni szanują moją i nie próbują na siłę mnie zmieniać ani w jakiś sposób przekupić. Rodzina Ani nie wiedziała, a raczej wypierała fakt, że Ania jest lesbijką.

AN: Powiedziałam, że jestem w związku z kobietą i – co jest bardzo ważne – zależy mi na tym, żeby ten związek był traktowany poważnie, na równi ze związkiem mojej heteroseksualnej siostry. Wcześniej może nie byłam na tyle dojrzała, żeby zawalczyć o poważne traktowanie mnie i moich związków przez moją rodzinę. Natomiast poczułam, że tego potrzebuję. Moja rodzina nie potrafi zaakceptować mojej orientacji, nasz kontakt jest chłodny i bardzo sporadyczny. Poza rodziną, moje coming outy, w żadnym środowisku nie były i nie są jakieś spektakularne. Wiedziałam, że jestem lesbijką, chyba od przedszkola, choć oczywiście jeszcze wtedy nie umiałam tego nazwać. W szkole, później na studiach, teraz w pracy nigdy nie ogłaszałam, że jestem osobą homoseksualną. Po prostu w momencie, kiedy ludzie nawiązują ze sobą bliższe relacje, zaczynają opowiadać o swoim życiu prywatnym, planach na weekend, czy urlopach robię to samo. Opowiadam, że planuję ślub z partnerką, że idziemy na wernisaż, czy że ostatnio pokłóciłyśmy się o niepozmywane naczynia. Dzięki temu ludzie widzą we mnie normalną koleżankę zza biurka obok, która prowadzi ciekawe i szczęśliwe życie u boku kobiety. Na przestrzeni lat zauważyłam, że taka postawa sprawia, że osoby o homofobicznych zapędach na chwilę się zatrzymują i bardzo często radykalnie zmieniają swoje nastawienie. Jednak znajomi i rodzina to dwie różne kwestie. Kiedy z Zandrą zaczęło się robić poważnie, to wiedziałam, że chcę, żeby moi rodzice i moja siostra wiedzieli, co się dzieje w moim życiu i żeby patrzyli na tę relację jak na coś wartościowego i prawdziwego. Coś czego już nie zamiatamy pod dywan.

MW: Zrobiło się na tyle poważnie, że w walentynki bierzecie ślub poza granicami Polski. W dniu publikacji tego wywiadu będziecie już w Danii, a od stania się żonami będą Was dzieliły chwile.

ZN: Tak. W momencie, kiedy zrozumiałyśmy w jakim kierunku postępuje “dobra zmiana”, decyzja o ślubie była naturalna i oczywista. Nie chcemy tu zostać i być częścią społeczeństwa, które jest wykluczające i odziera z podstawowych praw. Jesteśmy dyskryminowane na wielu płaszczyznach, nie tylko jako lesbijki, ale przede wszystkim jako kobiety. W ciągu ostatnich 2 lat sytuacja każdej kobiety w tym kraju zmieniła się diametralnie, poprzez odebranie nam szczątkowych praw o decydowaniu o swoim życiu i zdrowiu. W momencie, kiedy za państwowe pieniądze nagradzana jest organizacja zajmująca się „leczeniem homoseksualizmu”, nie pozostaje nam nic innego jak emigracja.

AN: Oczywiście ślub wzięłybyśmy tak czy inaczej, pewnie gdyby nie polityczna atmosfera, to uzbierałybyśmy w spokoju pieniądze na nasz wymarzony ślub z weselem i podróż poślubną do ciepłych krajów. Ale chcemy zrobić to jak najszybciej, bo realnym staje się zagrożenie, że po cichu, tylnymi drzwiami, wprowadzone zostaną kolejne ustawy ograniczające naszą wolność i odzierające nas z godności. Fakt, że dwie osoby kochające się, prowadzące wspólne gospodarstwo domowe i posiadające wspólne życie intymne w świetle prawa są dla siebie nikim jest uwłaczające i niegodne. Świadomość, że ślub cywilny może wziąć dowolna para ludzi o odmiennej płci, których nie łączy żadna z wyżej wymienionych więzi, że mogą to zrobić za jedyne 106 zł w każdym Urzędzie Stanu Cywilnego w całej Polsce jest dyskryminacją. Stąd narodziła się w nas potrzeba głośnego mówienia o tym, że istnieją pary jednopłciowe, które wbrew misternie konstruowanej przez hetero świat mitologii homoseksualizmu, chcą być ze sobą w stałym, monogamicznym i sformalizowanym związku, i że są sposoby, żeby do tego doprowadzić, ale to wymaga dużo więcej wysiłku niż w przypadku pary heteroseksualnej.

Poza kwestiami politycznymi i społecznymi, wiedziałyśmy po prostu, że chcemy ze sobą być. Zaczęłyśmy planować wspólne życie i wspólną rodzinę, i w sposób naturalny czułyśmy, że to jest po prostu kolejny etap dla naszego związku. Co ciekawe, odezwało się we mnie takie konserwatywne podejście. [śmiech] Tworzę związek, były zaręczyny, to naturalnym krokiem w związku jest po prostu ślub.

ZN: Nie wypada żyć bez ślubu. [śmiech]

AN: Trochę tak. Czy nie wypada? Inni ludzie mnie nie obchodzą, ale przeszedł mi przez głowę taki proces: to jest Ta osoba – zaręczyny – ślub. Jesteśmy parą, a pary tak robią, więc dlaczego my miałybyśmy się nie pobrać?

MW: Ta prywatna decyzja urosła do rangi działania aktywistycznego. Stała się w jakiś sposób kwestią publiczną. Założyłyście bloga Ninusy, na którym dzielicie się swoimi doświadczeniami i procesem, przez który przechodzicie. Jak odnajdujecie się w tym, że zwyczajnie ludzie na Was patrzą w tak intymnym i ważnym momencie jak zawarcie związku małżeńskiego?

ZN: Uważam, że jeśli jesteś kobietą nieheteronormatywną, to absolutnie każde Twoje działanie nie jest prywatne a polityczne, tak jak powiedziała to Carol Hirsh – feministka drugiej fali. Po prostu nie ma takiej możliwości, żeby coś co robimy, nie stanowiło dla ludzi z zewnątrz deklaracji. W momencie, kiedy para hetero decyduje się wziąć ślub, czy porusza się po przestrzeni publicznej i okazuje sobe uczucia, to nikt nie zwraca na to uwagi. Natomiast kiedy dwie kobiety pocałują się w miejscu publicznym i dwie kobiety mówią o tym, że chcą wziąć ślub, to ludzie robią z tego wielkie halo. I właśnie przez to, że to wywołuje reakcje i nie jest czymś na porządku dziennym, należy o tym mówić. My postanowiłyśmy dotrzeć do jak najszerszego grona po to właśnie, żeby ta kwestia przestała być polityczna, żeby to, co robimy, przestało być traktowane jako deklaracja, jako prowokacja albo cokolwiek innego, nad czym trzeba zwoływać całe konsylium i naradzać się i oceniać, i nad tym dyskutować. Chcemy być tak samo traktowane jak każda inna para, ale żeby do tego doszło, to ludzie muszą sobie zdawać sprawę z tego, że takie pary, jak nasza, istnieją. Dlatego robimy szum…

AN: …żeby potem było ciszej. Żeby było normalnie. Co prowadzi nas do konkluzji, że coming out jest cholernie ważny. Właśnie dlatego, że kiedy jesteś osobą LGBT+ to, co prywatne, staje się polityczne, a jedyne, co można zrobić, żeby przestało takie być, to do znudzenia powtarzać, że tu jesteśmy. Nie dajmy się marginalizować, pomijać i wtłaczać w heteromatrixa. Tylko dlatego, że tak już jest, nie znaczy, że tak być musi. Nie staniemy się normą i oczywistością, nie będziemy szanowanymi członkami społeczeństwa, jeśli nie podejmiemy wysiłku uświadamiania społeczeństwu, że jest ono bardziej różnorodne niż mogłoby się wydawać. I że ta różnorodność jest ok.

ZN: Szczególnie ważne jest dla nas mówienie o tym, że żyjemy w kraju, gdzie konstytucyjnie określone małżeństwo jest niedostępne dla części obywateli/elek, co oznacza jawną dyskryminację części społeczeństwa. Wiele osób nawet nie zdaje sobie sprawy, że pary jednopłciowe nie mają możliwości zalegalizowania swojego związku – nasi heteroseksualni znajomi byli zaskoczeni, że musimy wyjechać, aby wziąć ślub. Część ludzi sądzi, że ślub cywilny dostępny jest dla każdego, część ludzi myślała, że związki partnerskie mamy już dawno. Dla uświadomienia tych ludzi, a także dla pokazania, że bycie w takim związku oznacza czasem brak wsparcia ze strony najbliższych i konsekwencją tego jest między innymi brak materialnej stabilizacji, oraz dla pokazania, że jak się bardzo czegoś chce, to można – zorganizowałyśmy zbiórkę. Dzięki kontrowersjom, jakie wokół niej narosły, pojawiła się dyskusja, pojawiły się hejty, ale pojawiły się też wyjątkowe osoby i niesamowite doświadczenia, jak wzięcie udziału w nagraniu teledysku LGBTQ. Właśnie na bazie tego doświadczenia dotarło do nas, jak świetnie niektóre pary gejowskie prosperują w social mediach i jak niewiele w tym świecie jest par lesbijskich. Uznałyśmy, że nasz ślub i związane z nim emocje oraz przygotowania, to świetny punkt wyjścia do prowadzenia bloga. Blog powstał miesiąc temu i już stał się pretekstem do nowych projektów i nowych znajomości. Okazało się, że pary lesbijskie mają się całkiem dobrze, ale nadal jest ich mało i robią wokół siebie zdecydowanie mniej szumu niż pary gejowskie.

MN: Mówisz, że zauważyłyście to, jak dobrze w świecie mediów społecznościowych radzą sobie geje. W Manifeście Lesbijskiej Inspiry zastanawiamy się m.in. nad tym, czy droga, jaką idą geje – faktycznie dużo bardziej widoczni medialnie – jest również drogą dla lesbijek? Dlaczego lesbijki mają tak radykalnie inną sytuację? Czy to może kwestia tego, że po prostu cały czas nasze społeczeństwo jest jakoś fallocentrycznie ukierunkowane i czego by kobiety nieheteronormatywne nie zrobiły, czy kobiety w ogóle, to nadal będą mniej widoczne? Jak się przez to przebić?

ZN: Myślę, że Frueud już nie żyje i większość jego koncepcji również. [śmiech] Ale faktem jest, że kiedy dostałyśmy zaproszenie od Jakuba i Dawida, to nie do końca zdawałyśmy sobie sprawę, o co tak naprawdę chodzi. Po prostu jacyś obcy ludzie zaproponowali nam wspólne nagranie teledysku i nagle okazało się, że ci wszyscy ludzie, których tam spotkałyśmy, są w jakiś sposób rozpoznawalni. My oczywiście ich nie znałyśmy, [śmiech] nie wiedziałyśmy nawet, kim są Jakub i Dawid. Okazało się, że są pary, które są po ślubie, że są różne rodzaje ślubów. Była tam para gejów, która zawarła pierwszy ślub humanistyczny w Polsce, była para, która zawarła ślub zagranicą, inna para, która ma wszystko notarialnie uporządkowane i mają status niemalże równy małżeństwu na tyle, na ile to można zrobić w naszym kraju. I dodatkowo każda z tych par prowadzi jakąś działalność w mediach społecznościowych i są rozpoznawalni. A my przyjechałyśmy jako para, która tak naprawdę po prostu ogłosiła zbiórkę w internecie, bo chciała pokazać, że nie jest traktowana tak jak heteroseksualne pary i że potrzebujemy 2000 zł na ślub, za który inni zapłacą 100 zł. Z tego powodu tam się znalazłyśmy. Nie miałyśmy żadnego zaplecza, nie kręciłyśmy relacji z tego wydarzenia.

AN: No tak, tylko że wszyscy mężczyźni, którzy tam byli i którzy są mocno aktywni na Facebooku, czy na Instagramie albo mają swoje kanały na YouTube, oni zaczęli x czasu temu i mam wrażenie, że wszyscy geje świata zaczęli x czasu temu, a lesbijki nie. Na przykład ja, jako aktywna lesbijka, która chce coś zrobić dla naszej społeczności, obudziłam się parę miesięcy temu i może ogólnie lesbijki obudziły się trochę później.

ZN: Geje mają zbudowaną całą sieć, swoją przestrzeń. Mówię tu na przykład o blogosferze – faktycznie istnieje blogosfera gejowska.

AN: Mam poczucie, że wiele lesbijek dopiero zaczyna budować tę przestrzeń.

ZN: Nie wiedziałyśmy o nikim poza Trzyczęściowym Garniturem, kto reprezentowałby lesbijki w blogosferze. Na dzień dzisiejszy poznałyśmy jeszcze ze dwie, trzy pary, ale to jest nieporównywalnie mało w stosunku do gejowskiej kultury. Sama badam obecność lesbijek w sztuce i kulturze, ponieważ piszę o tym pracę magisterską. Nawet jeśli ta kultura i sztuka istnieje, to jest totalnie niewidzialna.

MW: Kwestię niewidzialności, braku dostępu do kultury lesbijskiej i braku zainteresowania próbujemy właśnie przełamać w Lesbijskiej Inspirze, a przede wszystkim w Stowarzyszeniu Sistrum – Przestrzeń Kultury Lesbijskiej*. Z zainteresowaniem przysłuchuję się takim wypowiedziom jak Wasze. Są we mnie różne emocje, kiedy słyszę, że lesbijek nie ma, a wiem, że jednak są i tworzą, tylko z jakichś powodów to istnienie nie jest uznawane za fakt. Natomiast cieszy mnie, że te ostatnie miesiące są czasem buntu i coraz więcej dziewczyn, kobiet nie ma w sobie zgody na wpychanie w niewidzialność i decyduje się na konkretne działania. Staramy się odzyskiwać siostrzeństwo i kobiecą solidarność – “zamordowane” przez patriarchalne schematy. Coś takiego jak “kobieca solidarność” nie istnieje nawet w naszych umysłach, natomiast mamy “męską solidarność”, “siostrzeństwo” jest obco brzmiącym słowem, natomiast “braterstwo” jest na porządku dziennym. Dla mnie ta solidarność i siostrzeństwo to podstawowe narzędzia do odzyskania swego miejsca, siła, która może rozbić szklany sufit i w końcu zacząć po prostu istnieć w świadomości społecznej. Jesteście osobami, które właśnie zdecydowały się podbijać widzialność lesbijek, a pretekstem do tego stał się Wasz ślub.

ZN: Zastanawiam się, czy ta kwestia niewidoczności wynika z tego, że kobiety w ogóle mają trudniej. Jako lesbijka spotykam się z podwójną dyskryminacją, z jednej strony jako kobieta już mam przed sobą więcej przeszkód niż mężczyzna, żyję w kulturze patriarchalnej i mimo tego, że gej też nie ma prostej sytuacji, to jednak jest mężczyzną i pewne rzeczy dużo łatwiej mu przychodzą albo inaczej: są mu po prostu dane. Kobieta, która doświadcza dyskryminacji na wielu poziomach przez to, jaką ma płeć i dodatkowo jeszcze jest lesbijką, może się zwyczajnie bać i nie chcieć się wychylać i w związku z tym może nie radzić sobie tak dobrze ze swoją seksualnością/tożsamością jak mężczyźni. Myślę, że trzeba zacząć od budowania bezpiecznej przestrzeni i kultury kobiet nieheteronormatywnych.

AN: Zgadzam się. Bycie kobietą na co dzień nie jest łatwe. Chociażby w pracy. To faktycznie jest walka o równość pomiędzy kobietami i mężczyznami. Walka, która pochłania tyle energii, że nie mamy sił jeszcze dodatkowo na tworzenie kultury lesbijskiej, codzienność nas po prostu wyczerpuje.

ZN: Kobiety wciąż muszą udowadniać, że są wystarczająco dobre, że – tak jak powiedziała Ania – mogą nie mieć siły do udowadniania czegoś jeszcze. Zużywamy energię na to, żeby udowadniać swoją wartość. Mężczyźni/geje nie muszą tego robić w takim zakresie jak kobiety, mierzące się z nierównościami płci. To w naturalny sposób stwarza im szerszą przestrzeń do działania i rozwoju. My jesteśmy tak zmęczone, że nie mamy siły, żeby udowodnić, że możemy zrobić coś równie dobrego, lepszego albo po prostu innego.

MW: Co Waszym zdaniem mogą zrobić lesbijki, żeby zmienić swoją sytuację?

AN: Skoro ktoś już coś wymyślił i to działa, to generalnie można skorzystać z tej drogi, którą już przeszli geje. Dla mnie to jest zupełnie normalne. W każdej dziedzinie się tak robi, więc ja myślę, że w ogóle nie ma sensu odcinać się od tego, co już osiągnęli geje i zupełnie z tego nie korzystać. Tylko, żeby to, co powstanie, mogło przetrwać i żeby było naprawdę silne i wyjątkowe, to lesbijki muszą się zastanowić nad swoimi postulatami i tematami, które chciałybyśmy pokazywać, ale korzystając z rozwiązań, które już są wymyślone i sprawne.

ZN: A ja uważam zupełnie odwrotnie. [śmiech]

MW: Zawsze mnie to cieszy, kiedy występuje różnica zdań, to nadaje dynamiki w rozmowie, zamieniam się w słuch.

ZN: Uważam, że celem kobiet nie powinno być granie w grę, którą wymyślili mężczyźni. Grę w zdobywanie władzy na zasadach patriarchalnych i grę w zachowywanie się jak mężczyźni w celu zdobycia władzy. Tak samo myślę, że lesbijki nie powinny iść śladami gejów, bo prawda jest taka, że lesbijki nie mają żadnych wspólnych interesów z gejami. Kobieta, która kocha kobietę i kultura lesbijska, która jest ukierunkowana na kobiety i na kobiecość, nie ma nic wspólnego z kulturą męską. Całe piękno bycia lesbijką polega na tym, że nie trzeba mieć do czynienia z tą męską kulturą.

AN: Ale czemu nie realizować sprawnego schematu?

ZN: Ten schemat wypracowali mężczyźni. Patriarchat jest systemem skonstruowanym przez mężczyzn i dla mężczyzn. Kobiety powinny iść w kierunku systemu, w którym wszyscy naprawdę są równi, a kultura kobieca czy lesbijska mają swój własny charakter, mogą być niezależne. Widzę konieczność stworzenia zupełnie nowego systemu w oderwaniu od patriarchalnego, takiego systemu, w którym kobiety się odnajdą i w którym będą czuły się dobrze. Teraz wkładamy wysiłek, by wpasować się system.

MW: Jak odnajdujecie się w tęczowej rzeczywistości, którą teraz mamy? Mam poczucie, że lesbijska rewolucja się rozkręca, ale zanim rozszaleje się tornado, jeszcze trochę pożyjemy w takich układach, jakie mamy. Pytam o zawieranie znajomości, przyjaźni, uczestnictwo w życiu środowiska LGBTQ+.

ZN: Tak naprawdę żyłyśmy do tej pory otoczone raczej osobami hetero. Od niedawna przyjaźnimy się z parą gejów i jest to pierwsze takie doświadczenie przyjaźni damsko-męskiej, jakie mamy i jest naprawdę super. Co do relacji z lesbijkami, to mamy takie doświadczenie, że to jest środowisko bardzo hermetyczne, i jednak brakuje tego siostrzeństwa, o którym mówiłaś. Brakuje poczucia więzi, które pozwoliłoby się bardziej otworzyć i wspólnie działać. Geje doświadczają męskiej solidarności i braterstwa i z nich korzystają. Mam też doświadczenie, że kobiety heteroseksualne są bardziej otwarte niż lesbijki, które znam. Już to powiedziałam wcześniej, ale powtórzę – mam wrażenie, że większość lesbijek się boi.

MW: A te, które się nie boją – same – bez integracji środowiska daleko nie zajadą. Nie mówię o coming oucie, chociaż samo przyjście na wydarzenie lesbijskie może dla kogoś być takim aktem ujawnienia, mówię raczej o tym, że byłoby świetnie poczuć, że dziewczyny chcą budować sieć relacji i wzajemnie siebie wzmacniać i po prostu wnosić wkład, nawet niewielki.

ZN: Znamy właśnie takie przypadki życia w zaprzeczeniu, dziewczyny boją się siebie same określić, określić kim są. Budują wokół siebie heterofasadę i udają kogoś, kim nie są, do tego stopnia, że same przed sobą nie dokonają coming outu, więc jak tu mówić o budowaniu więzi i relacji, o budowaniu kultury lesbijskiej, kiedy część dziewczyn jest na początku trudnego procesu samoakceptacji. To jest problem, który widzę. Więc jeśli chodzi o budowanie relacji z ludźmi, którzy mają podobny do nas światopogląd i sposób działania, to łatwiej nam takich znajomych znaleźć wśród osób hetero. Nie jest też tak, że unikamy innych lesbijek, po prostu nie poznajemy takich, które pewne procesy miałyby już za sobą.

AN: Czasami poznajemy takie lesbijki, ale faktycznie znamy takich mało.

ZN: Jesteśmy otwarte na takie znajomości, tylko – jak mówiłam – większość naszych znajomych to osoby hetero o otwartych głowach.

MW: To dlaczego potrzebujecie kultury lesbijkiej? Mówicie o jakiejś tęsknocie za brakiem siostrzeństwa, Zandra mówi o konieczności szukania nowych dróg wychodzących poza ramy patriarchatu. Ale po co to wszystko?

ZN: Czuję, że my jesteśmy kawałkiem tej kultury. Same tworzymy, więc potrzebujemy też odbiorców/odbiorczyń. To, że założyłyśmy bloga, jest takim głosem o potrzebie kultury lesbijskiej. Poza blogiem tworzymy, obie zajmujemy się różnego rodzaju działalnością artystyczną i dobrze byłoby spotkać inne artystki. Wiem, że one istnieją, ale mogę je policzyć na palcach, jeśli mówimy o Polsce. Fajnie byłoby mieć wspólną przestrzeń twórczą, żeby już nie być taką samotną wyspą i jednostką, która coś tworzy w kontekście swojej tożsamości psychoseksualnej i ma poczucie, że jest w takiej twórczości sama. Chciałabym, żeby udało się stworzyć większą platformę, na której będziemy się mogły dzielić. Tak jak powiedziałam, nam samym są potrzebni odbiorcy/odbiorczynie i jednocześnie też chcę być odbiorczynią. Chcę słuchać, chcę chłonąć. Chcemy więcej! Potrzebujemy czuć i wiedzieć, że są inne lesbijki. Nie chcę już kalek z mainstreamu i przerabiania tego na lesbijskie albo na kobiece. Chcę czegoś naszego.

AN: Im więcej do wyboru, tym lepiej. Istnieje już bogata kultura gejowska, która dla mnie osobiście jest interesująca, ale chciałabym czerpać z kultury lesbijskiej, której jestem ciekawa, bo mnie dotyczy bezpośrednio. Zgadzam się, że potrzebujemy kultury lesbijskiej. Potrzebuję kultury lesbijskiej po to, żeby mieć miejsce, w którym będę się czuć zupełnie dobrze. Teraz mam trochę miejsc i przestrzeni, w których czuję się ok, ale czegoś mi brakuje. Uważam, że taka lesbijsko-feministyczna przestrzeń mogłaby być miejscem, w którym każda kobieta mogłaby się odnaleźć.

MW: Mam nadzieję, że takie miejsce i taka przestrzeń właśnie się rodzi, że w kobietach nieheteronormatywnych zaczyna budzić się potrzeba wspólnoty i siostrzeństwa, że uda nam się wspólnie stworzyć i wypracować takie metody działania, komunikowania i wspierania się, które pozwolą na wydeptanie własnych ścieżek. Wy niedługo wchodzicie na nową dla siebie drogę – małżeńską, więc na zakończenie rozmowy chcę Wam życzyć szczęścia i miłości. Naszymi lesbijskimi kanałami będziemy dawać znać, co słychać na Waszym blogu.

ZN: My również dziękujemy.

AN: I zapraszamy do śledzenia naszego bloga /  Instagrama / Facebooka i naszych działań, którymi chcemy włączyć się w budowanie przestrzeni dla lesbijek.

Korekta: Maja Korzeniewska

————————————-

Anna Ninus – urodzona w Halloween/ bankowiec/ artystka/ lesbijka/ współzałożycielka bloga www.ninus.pl

Zandra Ra Ninus – artystka / lesbijka/ radykalna feministka/ studentka Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku/ współzałożycielka bloga www.ninus.pl

Magdalena Wielgołaska – aktywistka / lesbijka / feministka / współzałożycielka Stowarzyszenia na rzecz Osób LGBT Tolerado / działaczka na rzecz poszerzania wiedzy na temat leczniczego działania konopi / zaangażowana w Kręgi Kobiece i odzyskiwanie wewnętrznej, kobiecej Mocy / wartościami i zawodowo związana z Partią Zieloni/ założycielka strony Strefa Les*/ współpracowniczka projektu A kultura LGBTQ+ nie poczeka!/ współinicjatorka Stowarzyszenia SISTRUM. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej*.

——————————

LESBIJSKA INSPIRA
To niezależna inicjatywa, której e-przestrzeni udziela siostrzana Feminoteka.

I.    Manifest
1.    Manifest. Instant
2.    Rozmowa I. Od lesbijskiej konspiry do lesbijskiej inspiry
3.   Rozmowa II. Minął rok. To, o czym mówiłyśmy w prywatnych rozmowach, stało się częścią debaty publicznej

II. Rozmowy wokół manifestu
1.   Mamy wewnętrzną potrzebę wolności. Rozmowa z Małgorzatą Myślak i Magdaleną Sota
2.   Coming out – nie chcę i nie muszę. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
3.   Z miłości i gniewu rodzi się odwaga. Rozmowa z Angeliną Caligo
4.   Moja droga do siebie samej. Rozmowa z Marią Kowalską
5.   Potrzebne są niehetero bohaterki. Rozmowa z Anną Bartosiewicz
6.   Chcemy więcej! Rozmowa z Anną i Zandrą Ra Ninus
7.
   Lesbijki, pora na prokreację! Rozmowa z Anną Adamczyk
8.   Kto ma prawo do słowa “lesbijka”? Rozmowa z Magdą Próchniak
9.   Czasem miałam wrażenie, że jestem jedyną lesbijką w Lublinie. Rozmowa z Małgorzatą Szatkowską

10. Trzeba stawiać opór. Rozmowa z Magdaleną Tchórz
11.  Dziewczyna i dziewczyna – normala rodzina. Rozmowa z  Zuch Dziewuchami
12.  Niepytana nie mówiłam, że jestem lesbijką. Rozmowa ocenzurowana

13.  Co Ty tutaj robisz? O poczuciu wyobcowania i przynależenia. Rozmowa z Nicole G.
14.  Mam na imię Kasia i to jest moja tożsamość. Rozmowa z Katarzyną Gauzą
15. Tęczowe aktywistki na Ukrainie są wyłącznie feministkami. Rozmowa z Katją Semchuk
16. Oryginalnie nieheteroseksualna. Rozmowa z Agnieszką Marcinkiewicz
17.  Sama zrobię dla siebie miejsce. Rozmawa z Klaudią Lewandowską
18.  Dziś określam siebie jako osobę panseksualną. Rozmowa z Alex Knapik

19.  Perspektywa lesbian studies. Rozmowa z dr Martą Olasik
20. Mogę tylko powiedzieć: przykro mi bardzo, jestem wyjątkowa. Rozmowa z Voyk
21.  Tożsamość jest zawsze polityczna. Rozmowa z Elżbietą Korolczuk
22. Jesteśmy nie do ruszenia. Rozmowa z matką i córką. MB & Shailla
23. Wchodzę w krótkie erotyczne relacje poliamoryczne. Rozmowa z Retni
24. Aktywizm jest moim uzależnieniem. O niepełnosprawnościach, nieheteronormatywności i feminizmieRozmowa z Anetą Bilnicką
25. Wolę nie zostawiać niedomówień. Rozmowa z Adą Smętek
26. Do tej pory myślałam, że LGBTQ to nie ja. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
27. Ciągle zajmujemy się sobą i żądamy od innych akceptacji. Rozmowa z Anną Marią Szymkowiak

.
III. Głos z zagranicy
1Węgry. Brakowało nam środowiska kobiet niehetero – stworzyłyśmy je. Rozmowa z Anną Szlávi

.
IV. Męskoosobowo
1. To co polityczne jest wspólne. Rozmowa z Tomaszem Gromadką

2. Przyszło nowe pokolenie kobiet nieheteronormatywnych. Rozmowa z Marcinem Szczepkowskim

————————————-————

Aktualne wiadomości na temat projektu Lesbijska Inspira znajdziesz na:

Feminoteka
Kobiety kobietom
Strefa Les*
Kobieta Nieheteronormatywna
A kultura LGBTQ+ nie poczeka!

LESBIJSKA INSPIRA I Potrzebne są niehetero bohaterki. Rozmowa z Anną Bartosiewicz

wokół-manifesty5_bartosiewicz

Agnieszka Małgowska: Wiemy, że obcujesz z kulturą powszechną i poszukujesz wątków lesbijskich oraz kobiecych
w światowej kulturze, widzimy Cię na każdym niemal lesbijskim wydarzeniu. I piszesz o kulturze na swoim blogu  ArtaktywnieInteresuje mnie spojrzenie na kwestię lesbijską osoby, która zanurzona jest w kulturze.

Monika Rak: A my spotykamy się raz w tygodniu na wspólnym pisaniu w Stole Powszechnym. Wiem, że też tłumaczysz teksty niehetronormatywne z języka angielskiego. Nie tylko więc oceniasz kulturę, także ją tworzysz. Czy z tego powodu jesteś bardziej wyrozumiała dla innych twórczyń/twórców, które/których opisujesz jako krytyczka?

Anna Bartosiewicz: Jest we mnie dużo krytykantki. Mam stosunkowo niewielką tolerancję na to, co inni tworzą. Może dlatego, że szukam silnych wrażeń estetycznych. To jest dla mnie bardzo ważny aspekt twórczości, a z drugiej strony istotne też są dla mnie wątki społeczne czy polityczne, zwłaszcza te, które dotykają nas tu i teraz, w konkretnej sytuacji i miejscu.

AM: Co znaczą dla Ciebie silne wrażenia estetyczne?

AB: Jestem niewolnicą słowa i jeżeli ograniczymy się do sfery pisania, to szukam tekstów, które są naszprycowane poetyckim językiem, nafaszerowane metaforami, wielopłaszczyznowe. Natomiast jeśli chodzi o wydarzenia kulturalne, to wydaje mi się, że te lesbijskie są ważne, ponieważ stanowią pewien punkt zaczepienia dla dziewczyn niehetero. Stwarzają przestrzeń, w której możemy poczuć się dobrze i komfortowo. W moim idealnym świecie wszystkie dziewczyny niehetero byłyby wyautowane i żyłyby, nie zastanawiając się nad tym, co inni myślą na ich temat.

AM: Myślę o polskiej lesbijskiej przestrzeni kultury jako o tymczasowym inkubatorze, któremu trzeba się przyglądać, a potem krytykować, inaczej “nic nie rośnie”, a ciekawi mnie, co wykiełkuje. Ale zaryzykuję i zapytam, gdybyś chciała użyć swych narzędzi krytycznych, to co byś powiedziała o polskiej kulturze lesbijskiej?

AB: Kultura lesbijska w Polsce wydaje mi się dość szczątkowa. Dobrym przykładem jest poezja lesbijska. W dalszym ciągu trudno jest wymienić dziewczyny, które tworzą otwarcie poezję lesbijską albo w których twórczości można znaleźć wątki lesbijskie. Podobnie sytuacja wygląda w przypadku zespołów muzycznych, w których występują same dziewczyny, takich jak Same Sukia wcześniej Zdrada Pałki czy Mass KotkiCzęsto są to pojedyncze przypadki, wysepki rozrzucone w różnych częściach Polski. Nasza kultura lesbijska przypomina trochę kulturę obwoźną. Artystki lesbijskie przemieszczają się z miejsca na miejsce, ale trudno jest im zakorzenić się w świadomości zbiorowej. Przegapiłyśmy w Polsce moment, jaki zdarzył się  na zachodzie, czas, kiedy kultura lesbijska rozwinęła się na tyle, że w księgarniach pojawiły się półki z działami gay & lesbian. W Polsce jedynym miejscem, w którym widziałam takie półki, był Massolit w Krakowie – paradoksalnie – księgarnia anglojęzyczna.

AM: Przegapiłyśmy? Być może jest to dopiero przyszłość, bo nie było warunków, by tak się stało? Czy może jednak jesteśmy odpowiedzialne/ odpowiedzialni za to? Ale kto?

AB: Osobiście wierzę w ogromną moc wyjścia z szafy. Z różnych względów polskie dziewczyny niechętnie się ujawniają w pracy czy w mediach. A jednak, żeby lesbijska twórczość mogła się ugruntować, potrzebne są „bohaterki”, czyli dziewczyny, które będziemy potrafiły wymienić bez zastanowienia, które staną się widoczne i pozostaną sobą. Wiele dziewczyn żyje w przeświadczeniu, że jeżeli się ujawnią, to stanie im się krzywda. Robią rachunek zysków i strat, a potem wychodzą z założenia, że lepiej pozostać w szafie. Tymczasem nasze życie prywatne funkcjonuje równolegle z publicznym i jedno determinuje drugie. Ponieważ w Polsce brakuje dziewczyn jawnie niehetero, trudno jest wyjść ze sztuką niehetero: literaturą, filmem, teatrem czy muzyką do szerszego grona odbiorców.

MR: Uważasz, że żeby ujawnianie się miało znaczenie, musi pojawić się w mainstreamie? To jest ta jawność?

AB: W każdej sferze, mainstream jest tutaj jedną z możliwych alternatyw. Nie każdy chce funkcjonować w głównym nurcie. Nie każdy ma potrzebę, żeby być pisarzem czy pisarką i sprzedawać książki w dużych nakładach. Jednocześnie myślę, że potrzebujemy pracy wręcz terapeutycznej, żeby dziewczyny miały większą akceptację dla samych siebie. Dobry przykład stanowią tęczowe rodziny. Znam kobiety, które mają dzieci, świadomie zdecydowały się na ich urodzenie będąc w związku jednopłciowym, ale nie nazywają tego wprost w przedszkolu czy na wywiadówce. Gdyby funkcjonowały w sposób nieskrępowany w głównym obiegu, pociągnęłyby za sobą, jak magnez, inne dziewczyny. Podobnie, gdyby artystki niehetero nie ukrywały się ze swoją twórczością, prawdopodobnie ich reprezentacja wzmocniłaby się, miałaby razem większą siłę przebicia, a w rezultacie innym kobietom łatwiej byłoby dotrzeć do tęczowych prac. To wszystko się zazębia.

AM: Mówisz, że potrzebują bohaterek, ale te bohaterki są, tylko mało kto o nich nie wie. Problem nie leży w tym, że się nie autujemy, raczej nas nie chcą zobaczyć takimi, jakimi jesteśmy. Najpierw trzeba dziewczyn wysłuchać. Nie muszą się ujawniać, by opowiedzieć, co je blokuje, jaką mają ekspresję. Jak to się stanie, wtedy może będziemy wszystkie mogły coś z tym zrobić.

AB: Powinnyśmy stworzyć przestrzeń dla wszystkich dziewczyn tak, żebyśmy usłyszały, czego się boją i dlaczego się boją. Zdecydowanie należy poszerzyć strefę komfortu kobiet nieheteronormatywnych.

Większość dziewczyn niehetero, które poznałam w ciągu ostatnich dwudziestu lat, tylko częściowo się ujawniła: na studiach, w gronie najbliższych osób, w pracy, w wybranym środowisku. Ich coming out kończy się, kiedy trzeba pójść na wywiadówkę czy do korporacji, w której na jednym piętrze pracuje 100 osób. Tymczasem wyjście z szafy jest procesem trwającym całe życie. Nie da się powiedzieć: jestem ujawniona, koniec i kropka, bo kiedyś powiedziałam komuś o sobie i jest już po wszystkim. Albo jesteśmy otwarte albo nie. To wnioski z moich osobistych doświadczeń. Dziewczyny, które ukrywają swoją orientację, zatajają ważny wycinek swojego życia. Zazwyczaj robią to świadomie. Podczas rozmów z kolegami w pracy naumyślnie nie mówią wszystkiego na swój temat. Ktoś powie: pojechałam z mężem na urlop, ale one tylko pojechały, a ta druga strona z jakiegoś powodu nie drąży tematu. W ten sposób powstaje blokada, która przenosi się później na inne sfery, na przykład na strefę artystycznej ekspresji. Dlatego wiele lesbijek tworzy do szuflady albo pod pseudonimem.

MR: Zatem Twoim zdaniem nieautowanie sprawia, że mają problem także z artystyczną ekspresją?

AB: To nie jest jedyna przyczyna, ale bardzo ważny czynnik. Często szukałam artefaktów kultury lesbijskiej, literatury czy filmów, poza granicami naszego kraju, a to dlatego, że nie mogłam ich znaleźć w Polsce. Wydaje mi się, że wyautowanej artystce niehetero łatwiej jest zaistnieć w mainstreamie z twórczością lesbijską niż tym dziewczynom, które nie podpisują się pod swoimi pracami.

AM: Tak, tylko myślę o innym procesie. Z naszego doświadczenia wynika, że można pokazać swoją twórczość pod pseudonimem, oswoić się z sytuacją i być może w końcu się wyautować. Gdyby była możliwa systematyczna obecność sztuki lesbijskiej w przestrzeni publicznej, sytuacja zmieniłaby się.

MR:  Coming out nie jest warunkiem tworzenia, wiele artystek/artystów hetero tworzy po pseudonimami. Ale jest za to presja, by autować się za wszelką cenę. Ale skoro postulujesz coming out, to –  jak myślisz – co dawałoby dziewczynom odwagę, by się autować? Ty ją miałaś. My dajemy Przestrzeń Kultury Lesbijskiej*. A co Ty byś im zaproponowała?

AB: Świetnie, że dajecie taką przestrzeń i aktywizujecie dziewczyny. Mogą po prostu wymienić się swoimi doświadczeniami, powiedzieć, co myślą i zostać usłyszane. Przykładowo, hasło wywoławcze pierwszego spotkania Sistrum w Stole Powszechnym – Jak wygląda lesbijka* – wydawało mi się proste, a jednak jeden kamyczek pociągnął za sobą lawinę dyskusji. Widać, że istnieje duża potrzeba rozmowy.

A tak przy okazji stereotypów, o których rozmawiałyśmy po performansach. Często, gdy wyjeżdżam za granicę, odwiedzam kluby LBGT+, żeby poznać różnice, które pomagają przełamywać stereotypy. W zeszłym roku ciekawym doświadczeniem była dla mnie Parada Równości w Atenach, gdzie prawie w ogóle nie widziałam kobiet z krótkimi włosami. Niemal wszystkie miały bujne, rozpuszczone włosy do pasa. [śmiech]

A wracając do działań wspierających autowanie: ważne są inicjatywy lokalne w małych miejscowościach. To mogłyby być zajęcia w szkołach. Odczuwam gigantyczny brak oswajania dzieci ze społecznością LGBTQ+. Nasza perspektywa powinna zostać uwzględniona w podstawie programowej na każdym etapie edukacji. Można zacząć od zorganizowania zajęć w prywatnych, bardziej postępowych szkołach i przedszkolach, edukować dzieciaki przez zabawę, gry zespołowe, interaktywne plansze, bajki itd. Warto też aktywizować dziewczyny w firmach, korporacjach, chociażby tworząc w nich przedstawicielstwa osób LGBT+, bo jednak więcej możemy zdziałać w grupie.

AM: A Ty, jako dziennikarka w redakcjach, w których pracujesz, co możesz zrobić? Poza blogiem, który jest Twoją własnością i możesz publikować, co chcesz. Nie chcemy, żebyś poczuła się rozliczana, jesteśmy tylko ciekawe.

AB: Rozumiem. Na co dzień pracuję w serwisie, który nie zajmuje się tematyką społeczną, w związku z czym moje artykuły nie są związane z prawami mniejszości psychoseksualnych. Natomiast zdarza mi się świadomie wybierać na bloga tematy, które mają potencjał emancypacyjny i są ważne dla osób nieheteronormatywnych.

AM:  Wiem, że pisałaś do Czasu Kultury. Czy tam udało się coś nieheteronormatywnego przemycić? Nota bene, najbliższy numer Czasu Kultury będzie bardzo lgbtowski.

AB: Pisuję o sztuce najnowszej na czaskultury.pl i nie pomijam w swoich tekstach wątków nieheteronormatywnych, natomiast nie pisałam nigdy o konkretnej wystawie LGBT+. Być może wynika to stąd, że piszemy o tym, co dzieje się w Polsce, gdzie rzadko organizowane są wystawy o tematyce LGBT+. Taką inicjatywą była np. Ars Homo Erotica, po której Piotr Piotrowski musiał pożegnać się ze stanowiskiem dyrektora w Muzeum Narodowym w Warszawie.

MR: A Ty chcesz pisać o wydarzeniach, które są w instytucjonalnych przestrzeniach?

AB: Piszę o różnych inicjatywach. Gdy czuję, że coś jest świetne, mam dużą potrzebę, żeby to opisać, ale też staram się nie wywierać na siebie presji, żeby pisać o wszystkim, tak aby zachować przyjemność z pisania. Nie chcę robić czegoś z poczucia obowiązku. To, o czym piszę na bloga, stanowi mój subiektywny wybór. Kieruję się głównie jakością prac, które opisuję oraz wrażeniami estetycznymi. Jednocześnie nie omijam tematu LGBT+, pisałam o gejowskich spektaklach, granych w Teatrze Druga Strefa czy w Teatrze Polonia.

AM:  Mówisz o swobodzie osoby, która przyjemność czyni warunkiem działania. Czasem potrzebny jest wysiłek, który nie koniecznie wiąże się z przyjemnością. Jeśli dużo dziewczyn ma taką perspektywę, to trudno oczekiwać szybkich zmian.

MR: A gdyby była taka możliwość, że byłyby pieniądze, że mogłabyś pisać na podsyłane tematy na temat sztuk plastycznych, to wtedy zmieniłaby się perspektywa? Byłabyś gotowa zrobić np cykl portretów lesbjskich artystek

AB: Gdybym dostała takie zlecenie, na pewno bym się ucieszyła. Przez pół roku pisałam dla portalu W stronę kobiet. Codziennie poruszałam tematy związane z kulturą lesbijską i wydarzeniami, które interesują dziewczyny niehetero. Kiedy mam możliwość, żeby złapać więcej oddechu i wygospodarować trochę wolnego czasu, nadal staram się robić rzeczy pożyteczne dla osób LGBT+. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie wszyscy mają poczucie misji. Jeżeli pytacie, czy ja je mam – odpowiem, że tak.

AM: A nie brakuje Ci pisma dla kobiet nieheteronormatywnych?

AB: W trakcie studiów miesiąc w miesiąc robiłam gruntowną prasówkę i poświęcałam wiele godzin na czytanie pism o kulturze. Brakowało mi wówczas prasy lesbijskiej. W tej chwili czytam głównie artykuły w internecie, więc jeżeli czegoś mi brakuje, to internetowego magazynu tworzonego przez dziewczyny niehetero dla dziewczyn niehetero.

MR: Gdy pytam dziewczyn, jakie to miałoby być pismo, słyszę – popowe z plotkami, ciekawostkami itd…

AB: Widziałabym prędzej pismo w stylu Dwutygodnika albo Szumu. Zresztą, gdyby to było pismo internetowe, można byłoby włączyć do niego videoarty, shorty oraz inne formy wizualne. Interesują mnie też pisma ciekawe graficznie, np. ziny. Łatwiej jest je tworzyć, ponieważ robi się je z nieco innej perspektywy – mniej roszczeniowej, a za to bardziej altruistycznej i bezkompromisowej, czyli nie “dajcie”, ale “mam coś do powiedzenia – i to powiem”.

MR: Myślę sobie też, że zin jest formą bardzo lesbijską. Jak w literaturze  obsadzona w Polsce jest poezja, to graficznie znakiem undergroundowym stał się zin.

AB: Polecam toaletę na queerowej farmie Kopacze Diggers . Została wyposażona w bogatą kolekcję lesbijskich zinów.

AM: A nie chciałoby Ci się zrobić jakiejś krótkiej relacji z tej toalety? [śmiech]. Zdjęcia i jakiś opis. To jest dopiero nisza.

MR: Queerowa farma mogłaby mieć duże zyski, bo dziewczyny jeździłyby oglądać toalety.

AB: A lokatorzy mogliby pobierać opłaty za wejście do toalety. [śmiech]

MR: Z nadzieją na taką wycieczkę chcemy podziękować Ci za rozmowę. I do zobaczenia na lesbijskich, i nie tylko, wydarzeniach kulturalnych.

——————————————

* LESBIJSKIE POSTSCRIPTUM Z GWIAZDKĄ

AB: Kiedy mówię o sobie, wolę używać określenia niehetero, definicja lesbijki jest zbyt wąska, zakłada lesbijski wariant życia osób hetero wraz z powielaniem schematów z ich związków. Czasem używam w stosunku do siebie skrótu myślowego i mówię o sobie, że jestem lesbijką, ale myślę, że lesbijka nie jest homoseksualnym odpowiednikiem kobiety hetero. To określenie jest ważne, ponieważ działa jak taran w życiu codziennym i trzeba go używać, żeby wywalczyć sobie jakiekolwiek prawa: do adopcji, dziedziczenia, małżeństw, związków partnerskich. W kontekście zaspokajania codziennych potrzeb rzeczywiście zdaje egzamin, ale jeżeli zagłębimy się w temacie, to wyraz lesbijka jest niebezpieczny, ponieważ mimo wszystko wymusza na kobiecie zamknięcie się w określonej ramie. Określenie to może być dyskryminujące dla kobiet transgender, które wchodzą w relacje z innymi kobietami. Istotniejsze od tego, jak się nazwiesz, jest to, jak się czujesz i jak wyobrażasz sobie swoją przyszłość: z kim oraz na jakich zasadach.

To wszystko pozostaje niejednoznaczne, a lesbijka może pociągnąć za sobą pewien hejt. Od razu nasuwa się pytanie, kto jest, a kto nie jest prawdziwą lesbijką? Jeśli dziewczyna miała chłopaka czy można nazwać ją prawdziwą lesbijką, czy trzeba ją nazywać osobą biseksualną? A może ona nie lubi tak o sobie mówić, bo nie czuje się biseksualna? Tymczasem dziewczyna niehetero przestaje być odbiciem heteryckich wzorców, które niekoniecznie są dobre, sprawiedliwe i feministyczne. Wiele dziewczyn kalkuje wzorce z heteronormatywnego świata we własnych związkach damsko-damskich, a to bywa krzywdzące. Słowo lesbijka nie jest wystarczająco pojemne, żeby pomieścić wszystkie dziewczyny niehetero. Wyklucza doświadczenia, które też są ważne i nas konstytuują. To taka refleksja na koniec.

AM: Bardzo ważna refleksja. Tylko to, o czym mówisz, z jednej strony daje możliwości, z drugiej blokuje. Podejrzewam, że jakaś część dziewczyn z lęku przed zarzutem ekskluzywności słowa lesbijka milczy, np. artystycznie. Geje nie mają jakoś z tym problemu. A kobiety nieheteronormatywne ciągle zmagają się z wątpliwościami. Zróbmy coś, co jest nawet ograniczające, ale ze świadomością gwiazdki przy słowie lesbijka. W tej gwiazdce mieści się tyle tożsamości, orientacji… gwiazdka otwiera przestrzeń dla wszystkich.

MR: Niech sobie będzie ta lesbijka oldschoolowa, ale nie obrażajmy jej ciągle, nie mówmy, że zawężająca i wykluczająca…

AB: Podoba mi się słowo oldschoolowa. [śmiech] Definicja jest potrzebna na tym etapie, na jakim się znajdujemy. Dopóki nie jesteśmy widoczne, nasze partnerki pozostają anonimowe, a my musimy odpowiadać na elementarne pytania na temat swoich związków czy preferencji. Na tym etapie w pełni się z Wami zgadzam, ale z szerszej perspektywy uważam, że ta definicja jest zbyt kanciasta.

Korekta: Maja Korzeniewska

———————————————-

Anna Bartosiewicz (ur. 1984) – dziennikarka, krytyczka sztuki, autorka bloga Artaktywnie. Prywatnie amatorka azjatyckiej wege kuchni i wypraw rowerowych.

Damski Tandem Twórczy.  (Agnieszka Małgowska & Monika Rak)
Działa od 2009 roku. Współtworzy_ł projekty: Kobieta Nieheteronormatywna (cykl debat i audycji radiowych, 2014-2016) / O’LESS Festiwal (2012-2014) / DKF Kino lesbijskie z nutą poliamoryczną (cykl spotkań, 2012-2015) / O teatrze lesbijskim w Polsce (cykl teatrologiczny, od 2012) / A kultura LGBTQ+ nie poczeka (projekt archiwistyczny, od 2016) / Lesbijska Inspira (cykl wywiadów, od 2017) / Portret lesbijek we wnętrzu, Niesubordynowane czytanie sztuki Jolanty Janiczak (czytanie dramatów) / Orlando.Pułapka? Sen, Fotel w skarpetkach, 33 Sztuka, RetroSeksualni. Drag King Show (spektakle) / Czarodziejski flet, Gertruda Stein & Alice B. Toklas & Wiele Wiele Kobiet (opery) / L.Poetki (film dokumentalny) / Teatr Dialogu (warsztat i akcja miejska) / Wywrotowa komórka lesbijska, Epizody, watki, sugestie lesbijskie w kinie polskim (wykłady) / Stowarzyszenie Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej* (od 2017).

Agnieszka Małgowska – lesbijka / feministka / artaktywistka / reżyserka / trenerka teatralna / scenarzystka.
Monika Rak – lesbijka / feministka / artaktywistka / aktorka / dramatopisarka / filmowczyni / graficzka.

———————-—————

LESBIJSKA INSPIRA
To niezależna inicjatywa, której e-przestrzeni udziela siostrzana Feminoteka.
,
I.   Manifest
1.  Manifest. Instant. 
2.  Rozmowa IOd lesbijskiej konspiry do lesbijskiej inspiry.
3.  Rozmowa II. Minął rok. To, o czym mówiłyśmy w prywatnych rozmowach, stało się częścią debaty publicznej.

.
II. Rozmowy wokół manifestu

1.   Mamy wewnętrzną potrzebę wolności. Rozmowa z Małgorzatą Myślak i Magdaleną Sota
2.   Coming out – nie chcę i nie muszę. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
3.   Z miłości i gniewu rodzi się odwaga. Rozmowa z Angeliną Caligo

4.   Moja droga do siebie samej. Rozmowa z Marią Kowalską
5.   Potrzebne są niehetero bohaterki. Rozmowa z Anną Bartosiewicz
6.   Chcemy więcej! Rozmowa z Anną i Zandrą Ra Ninus
7.   Lesbijki, pora na prokreację! Rozmowa z Anną Adamczyk.
8.   Kto ma prawo do słowa “lesbijka”? Rozmowa z Magdą Próchniak
9.   Czasem miałam wrażenie, że jestem jedyną lesbijką w Lublinie. Rozmowa z Małgorzatą Szatkowską
10. Trzeba stawiać opór. Rozmowa z Magdaleną Tchórz
11.  Dziewczyna i dziewczyna – normala rodzina. Rozmowa z  Zuch Dziewuchami
12. Niepytana nie mówiłam, że jestem lesbijką.Rozmowa ocenzurowana

13.  Co Ty tutaj robisz? O poczuciu wyobcowania i przynależenia. Rozmowa z Nicole G.
14.  Mam na imię Kasia i to jest moja tożsamość.Rozmowa z Katarzyną Gauzą
15.  Tęczowe aktywistki na Ukrainie są wyłącznie feministkami. Rozmowa z Katją Semchuk
16. Oryginalnie nieheteroseksualna. Rozmowa z Agnieszką Marcinkiewicz
17.  Sama zrobię dla siebie miejsce. Rozmawa z Klaudią Lewandowską
18.  Dziś określam siebie jako osobę panseksualną. Rozmowa z Alex Knapik
19.  Perspektywa lesbian studiesRozmowa z dr Martą Olasik
20. Mogę tylko powiedzieć: przykro mi bardzo, jestem wyjątkowa. Rozmowa z Voyk
21.  Tożsamość jest zawsze polityczna. Rozmowa z Elżbietą Korolczuk
22. Jesteśmy nie do ruszenia. Rozmowa z matką i córką. MB & Shailla
23. Wchodzę w krótkie erotyczne relacje poliamoryczne. Rozmowa z Retni
24. Aktywizm jest moim uzależnieniem. O niepełnosprawnościach, nieheteronormatywności i feminizmie. Rozmowa z Anetą Bilnicką
25. Wolę nie zostawiać niedomówień. Rozmowa z Adą Smętek
26. Do tej pory myślałam, że LGBTQ to nie ja. Rozmowa z Anonimową Lesbijką .
27. Ciągle zajmujemy się sobą i żądamy od innych akceptacji. Rozmowa z Anną Marią Szymkowiak

.
III. Głos z zagranicy
1Węgry. Brakowało nam środowiska kobiet niehetero – stworzyłyśmy je. Rozmowa z Anną Szlávi

.
IV. Męskoosobowo
1. To co polityczne jest wspólne. Rozmowa z Tomaszem Gromadką

2. Przyszło nowe pokolenie kobiet nieheteronormatywnych. Rozmowa z Marcinem Szczepkowskim

V.  EL*C. Wieden 2017.
1.  Magdalena Wielgołaska. Odzyskiwanie lesbijskiej tożsamości – wreszcie pomyślmy o sobie, Siostry.
2.  Monika Rak. Siła filmu dokumentalnego, czyli lesbijki do kamer!
3.  Magdalena Świder. Wokół tożsamości.
4.  Agnieszka MałgowskaPeformansy, czyli witamy w Lesbolandii.
5.  Joanna Semeniuk. Jeśli nie zrozumiemy naszej przeszłości, nie zrozumiemy siebie.
6.  Agnieszka Frankowska. PL, czyli Polskie Lesbijki w Wiedniu. 

 .

 ———–———————

Aktualne wiadomości na temat projektu Lesbijska Inspira znajdziesz na:
Feminoteka
Kobiety kobietom
Strefa Les*
Kobieta Nieheteronormatywna
A kultura LGBTQ+ nie poczeka!

LESBIJSKA INSPIRA I Moja droga do siebie samej. Rozmowa z Marią Kowalską

Agnieszka Frankowska: Dostałaś ode mnie listę pytań, które przygotowałam do wywiadu, w kontekście Manifestu Lesbijskiej Inspiry.  Zareagowałaś wówczas na to tak, że te pytania są dla Ciebie przekombinowane, wydumane… Chodzi o formę, tak?

Maria Kowalska: Tak, nie są wprost. Raczej na wyrost i dla mnie mocno przeintelektualizowane. Jestem zwolenniczką jasnych komunikatów, pytań i odpowiedzi. Czasem komplikowanie sobie relacji i życia zaczyna się od komplikowania języka, którym operujemy.

AF: Szczególnie jedno z pytań wytrąciło Cię mocno z równowagi, jeśli mogę tak powiedzieć. Zacytuję: Czy droga do głównego nurtu, którą przeszli geje, jest również drogą, którą powinny podążać lesbijki?

MK: Masz rację, wzburzyło mnie takie ujęcie tematu. Nie lubię porównywania „innych dróg”. Jaką drogę przeszedł gej? Skąd ja mam jako lesbijka to wiedzieć? Mam zupełnie inną drogę walki o siebie samą codziennie niż gej, czy nawet inna kobieta nieheteronormatywna, jak i ta hetero. Taka droga jest w dużym stopniu uzależniona od samoświadomości, samoakceptacji, środowiska… Ja miałam 12-13 lat, gdy już wiedziałam, co jest grane i w którą stronę ta moja seksualność idzie. Może przez jakiś czas będąc nastolatką, jeszcze powątpiewałam i zmuszałam się do „chodzenia” z chłopakiem, bo mnie o to prosili, ale do niczego nigdy między nami nie dochodziło. To dało mi ogromną samoświadomość mojej seksualności i bardzo szybko – niemalże jak trampolina – wybiło mnie z tego okropnego stereotypu, że skoro jestem dziewczynką to MUSZĘ mieć chłopaka, bo on się we mnie zakochał i nie mogę go ranić. Nauczyłam się szybko mówić NIE, JA TEGO NIE PRAGNĘ, nie było to łatwe, bo było mi ich żal, jak i pewnego rodzaju zawód, jaki sprawiałam mamie, całe szczęście wywęszyła szybko pismo nosem i chyba szybciej zrozumiała, kim jestem niż ja sama. Zupełnie inaczej to wygląda, jeśli ktoś się odkrywa, gdy, dajmy na to, ma 27 lat, chodzi tu o konstytucję jego tożsamości, czy seksualnej, czy płciowej. Dlatego drogi dochodzenia do siebie, do własnej emancypacji są różne i nie należy ich porównywać. Taki zabieg rodzi wiele nieporozumień, a zapewne nie prowadzi do zrozumienia. Każdy przecież czuje inaczej, każdemu co innego sprawia przyjemność i każdemu co innego daje szczęście na danym etapie życia.

AF: Jakie widzisz zagrożenia na drodze do autonomii literki L? Czy uważasz, że droga do emancypacji samych lesbijek ma wpływ na to, w jakim momencie znajduje się teraz całe środowisko LGBT+?

MK: Z perspektywy gejowskiej/męskiej bardzo często padają zarzuty, że lesbijki spoczywają na laurach, że działają niekonsekwentnie i mało robią wymiernych rzeczy. Nie bierze się w tej perspektywie pod uwagę podwójnego wykluczenia, któremu poddawana jest lesbijka, jako kobieta nieheteronormatywna. A to przecież totalny atom. Nie możemy tu liczyć na to, że literka G zrozumie, w czym jest problem. Jeśli ktoś nas/lesbijki na początku drogi krytykuje, to podcina nam tym samym skrzydła. Skutkuje to wycofaniem się lesbijek z widocznych aktywności. Ja nie uważam, że leżę na kanapie i nic nie robię i nie daję sobie narzucić takiej narracji. Jestem osobą bardzo aktywną. Działam, walczę o siebie, jako lesbijkę i jako kobietę w codziennym życiu, zdominowanym przez homofobię i seksizm. To jest absorbująca praca, bo trzeba niestety walczyć o to każdego dnia, by zadbać o stabilizację w związku, czy równowagę ekonomiczną. W naszym kraju wymaga to ode mnie o wiele więcej wysiłku. Żeby czuć, że żyję w pełni, żeby być zadowoloną z siebie prywatnie w związku oraz zawodowo, muszę o wiele bardziej się na tym skupić i poświęcić o wiele więcej czasu niż osoby heteroOsiągnięcie i utrzymanie dobrostanu dla lesbijki jest bardzo trudne w Polsce.

Warto w każdym razie mówić głośno o udziale lesbijek w emancypacji całego środowiska LGBT+. Zanim zaatakujemy i ocenimy to, rozmawiajmy, ale będąc na równej pozycji. Ja nie mam ochoty rozmawiać z ludźmi – i to nieważne z kim –  którzy nie szanują mojej tożsamości, mojej autonomii. Inaczej nasze światy nigdy się nie spotkają i zbitek liter LGBT+ będzie tylko sztuczną rzeczywistością, stworzoną na potrzeby zewnętrznego świata. Przy braku wewnętrznej solidarności zawsze będziemy względem siebie w opozycji i nic nie zdziałamy we wspólnej sprawie. Jednym tchem mówimy LGBT+, jesteśmy na jednej tęczy, dodajemy plusy. Stajemy się coraz bardziej różnorodni i pozornie otwarci na tę różnorodność. Dla mnie ta nasza wewnętrzna sytuacja staje się przez to coraz bardziej zagmatwana. Sami generujemy problemy wewnątrz  naszego środowiska. Paradoksalnie my jako lesbijki/kobiety jesteśmy pierwsze, w tym sensie, że literka L jest pierwsza, ale to tylko pozory pierwszeństwa. Niestety nie ma między nami nawet równości w tym układzie.

Czuję w swym DNA, że kobiety od zawsze starały się godzić wszystkich i jak ta „klasyczna matrona” dajemy po równo i zaszczepiamy miłość, ucząc empatii. Staramy się wszystkim – za przeproszeniem – zrobić dobrze, a i tak nas niewdzięczni kopną w dupę. Tak właśnie czują się matki, gdy ich zbuntowane dziecko odkrywa świat. Są porzucone, niedocenione, olane w potrzebie. Brak wsparcia nas lesbijek przez gejów, jest zdradą, brakiem lojalności, brakiem empatii. Całe szczęście mam kilku kumpli gejów, którzy są mega spoko i rozumiemy się wzajemnie i wiemy, jak jest nam ciężko w tym kraju… Traktujemy się na równi, bez zazdrości, bez wywyższania się i z braterską miłością. TAK POWINNO BYĆ W NASZYM ŚRODOWISKU, bym na serio czuła, że jednym tchem mogę powiedzieć LGBT+ i nie będzie mi się odbijać to czkawką. Teraz niestety rzygam tęczą.

AF: Nie da się ukryć braku „zgody'” w społeczności LGBTQ+. Czujesz potrzebę solidarności?

MK: Mam ogromną potrzebę solidarności. A brakuje tej solidarności wśród osób LGBT+ i bardzo mnie to irytuje. Często prywatne kwestie biorą tu górę. Ktoś się z kimś nie dogaduje i od razu rzutuje to na wspólne działania, na wspólną rzecz. Ciągle psioczymy, jedni na drugich, ciągle napadamy na siebie wzajemnie i podbijamy stereotypy. Potwierdzamy stereotyp agresywnych lesb, czy kłótliwych ciot.

Wszyscy na tym tracimy. Podobno jesteśmy mniejszością, mówię podobno, bo ja się nie uważam za mniejszość, a mimo to nie potrafimy działać razem. Bardzo często lesbijki, przez własne zadry w sercu, nie znoszą kobiet biseksualnych. Jest to dla mnie bardzo przykre. Ja jestem lesbijką, ale drażni mnie ta czysta nienawiść do kogoś, tylko i wyłącznie dlatego, że się różni ode mnie. Skoro my się wzajemnie wykluczamy, to nie możemy oczekiwać, że inni, w tym geje, będą nas wkluczać i akceptować. Zacznijmy od siebie, skupmy się na literze L i zróbmy porządek w lesbijskich szeregach. Zacznijmy się solidaryzować ze sobą, my lesbijki, a wtedy staniemy się wiarygodne. Staniemy się jedną siłą. Musimy się trzymać razem.

AF: Czym jest dla Ciebie stereotyp lesbijki i czy doświadczasz go na co dzień?

MK: Tak, doświadczam i jest to dla mnie bardzo bolesne doświadczenie. Stereotyp jest zawsze krzywdzący. Zaczynając od wyglądu. Osobie, która wygląda dość twardo, czyli męskiej lesbijce, od razu przypisuje się pewne cechy, co może być bardzo ograniczające i oczywiście fałszywe. Jak kto się czuje w swojej stylizacji, to jego sprawa i nie powinnyśmy włączać tu powierzchownej oceny. Dopiero bliższe poznanie takiej lesbijki może dać nam pogląd, jaką jest osobą, to oczywiste. Wewnętrznie taka twarda lesba może być bardzo delikatna. Niektórzy ludzie mają też to do siebie, że lubią się zmieniać. Na przestrzeni lat, a czasem miesięcy stajemy się raz bardziej męscy, raz bardziej kobiecy i sztywne określenia tożsamościowe do nas nie pasują. To zmienność również należy szanować i przyjmować ją w sobie, czy w innych. To bywa ciągłym procesem i może nigdy i nigdzie nie będziemy dobrze pasować, a nasze wybory tożsamościowe będą wyborami politycznymi, na potrzebę chwili. Ważne, żebyśmy były sobą i nie ulegały presji stereotypu. Przede wszystkim bądźmy sobą! Jeśli ktoś wygląda bardzo radykalnie, czasami słyszy się, że prowokuje swym wyglądem i szkodzi środowisku. Już przez to, że lesbijka nosi się tak, a nie inaczej bywa do niej przyczepiana łatka agresywnej lesby i to przez inne lesbijki, które nie życzą sobie, by taka osoba je reprezentowała. Dla mnie ważne, żeby reprezentowały nas osoby, które dążą do solidarności, dla których ważna jest nasza sprawa, a nie poklask i ego. Wygląd wówczas nie ma absolutnie żadnego znaczenia i nie powinien mieć. Ważne, by taka osoba była prawdziwa i spójna. By w jej sercu była chęć walki o dobro, a nie po prostu chęć walki dla samej walki poprzez nienawiść. To, że ktoś chce wyglądać agresywniej i tak się dobrze czuje, może być właśnie wynikiem złych doświadczeń. Przestańmy wśród siebie szukać kozłów ofiarnych i skończmy z tą wewnętrzną homofobią, bo wiele możemy na tym stracić. To jest pułapka, w którą same się pakujemy. Prawda zawsze się obroni i niczego nie udawajmy, bo to nam akceptacji większości nie zapewni. To jest błędne koło. Różnimy się między sobą jako środowisko i to jest właśnie doskonałe. Pięknie się uzupełniamy. Bukiet, składający się z samych róż, może wydawać się kiczowaty, oklepany… My LGBT+ jesteśmy właśnie jak radosny i kolorowy bukiet kwiatów i nie zaprzepaśćmy wartości, która wynikają z tej odmienności. Nie wbijajmy się w czyjeś wyobrażenia, bądźmy prawdziwe i szczere ze sobą. Taki mój apel: nie poddawajmy się ograniczeniom narzucanym nam z zewnątrz, ale i z wewnątrz. Idźmy w prawdę. Dajmy sobie szansę, bo tylko wtedy osiągniemy efekt, na którym nam zależy, czyli pełnię życia lesbijskiego! Walczmy rozsądnie o normalne dobre życie. na które zasługujemy. Rozmawiajmy ze sobą, nie wykluczajmy się i jednoczmy się przy literze L.

AF: Poznałyśmy się jakieś siedem lat temu na Wyspie Kobiet. Wyjaśnię czytającym, że Wyspa Kobiet to była poznańska inicjatywa. Bezpieczna przestrzeń społeczna, kulturalna i edukacyjna, w której spotykały się lesbijki. Co Cię wtedy przyciągnęło do Wyspy Kobiet? Co Ci ta przestrzeń dała?

MK: Tak, to prawda i bardzo dobrze wspominam ten czas. To była dla mnie bardzo ważna przestrzeń, w której spotykałam się z kobietami takimi jak ja. To był dla mnie czas intensywnej walki o siebie i dochodzenia do tego, kim jestem, jaka jest moja tożsamość, czego chcę od życia. W tym czasie nie działo się zbyt wiele dla lesbijek, mam na myśli tutaj również internet. Portali, stron dla lesbijek było niewiele. Trzeba było się trochę namęczyć, by znaleźć lesbijskie treści. Wejście w lesbijski świat było utrudnione i można było mieć wrażenie, że się jest samotną wyspą, a nie częścią społeczności. Społeczności, która ma własną kulturę, własne kody oraz podobne potrzeby. Nagle na Wyspie Kobiet miałam okazję porozmawiać z osobami, które były takie jak ja, które tworzyły lub chciały tworzyć relacje z kobietami. Nawet wcześniej się znałyśmy, czy mijałyśmy, ale bez pojęcia o sobie… Nie wiedziałyśmy, że wszystkie jesteśmy lesbijkami i to nas w znaczący sposób łączy. Miałam wtedy potrzebę wspólnoty i realizowałam ją właśnie na i dzięki Wyspie Kobiet. Na Wyspie następowała wymiana naszych doświadczeń. Przede wszystkim wszystko odbywało się to w zwykły sposób. Były to spotkania międzypokoleniowe. Dowiadywałam się, jak wyglądało życie lesbijek kiedyś, jak wygląda teraz i dzięki temu również czułam się dobrze w swojej skórze. Mogłam zauważyć i docenić lesbijską ciągłość, która dawała mi poczucie bezpieczeństwa, ale też poczucie mocy i wspomnianej już wspólnotowości. Może zabrzmi to górnolotnie, ale to miejsce, osoby tam spotykane dawały mi ogromne wsparcie, takie jakie dostaje się od bliskich, od rodziny. Na Wyspie spotykałam starsze Siostry, które mnie słuchały, które obserwowałam i które stanowiły dla mnie wzór do naśladowania, wskazywały drogę. To dzięki tym relacjom uświadamiałam sobie, że można inaczej, że można wyjść z heteronormy. W spotkaniach na Wyspie Kobiet odpowiadała mi również cykliczność. To nie były jednorazowe wydarzenia. Mogłam spokojnie i z wyprzedzeniem zaplanować uczestnictwo, wybrać coś dla siebie oraz przekazać informację dalej. To był taki krąg lesbijek, gdzie każda od siebie coś czerpała i tak tworzyłyśmy własną historię tu i teraz. Osobiście bardzo dużo dały mi te spotkania na Wyspie Kobiet. To właśnie tu otworzyłam się na naszą różnorodność. Wcześniej moje myślenie o lesbijskości było bardzo hermetyczne i obarczone homofobicznymi stereotypami. Doświadczenie siebie w tej przestrzeni było bardzo otwierające i rozwijające. Można było przyjść zapukać do tych lesbijskich drzwi i zostać przyjętą przez siostry lesbijki [śmiech]. To było niesamowite i ważne doświadczenie dla mnie.

Gdyby nie moja osobista, bardzo traumatyczna historia w tamtym momencie, z którą musiałam sama się zmierzyć. A mówię tutaj o dwóch latach walki z rakiem piersi, na skutek którego umarła moja mama, to pewnie zaangażowałabym się w tworzenie dalszego ciągu Wyspy Kobiet i działałybyśmy dalej. Niestety los bywa okrutny.

AF: Tak, niestety Wyspa Kobiet po przeszło roku intensywnego działania zatonęła, mówiąc obrazowo. Byłam główną przewodniczką po tej Wyspie. Ja się wypaliłam, musiałam się zająć również innymi sprawami. Niestety nie znalazłam wtedy osób, które byłyby gotowe zająć się ciągiem dalszym. Ale później odkryłam, że prowadzisz coś takiego jak lesbijski krąg w mediach społecznościowych. Mam tu na myśli grupę facebookową.

MK: Tak, jestem inicjatorką tej grupy. Ponad rok temu, razem z trzema koleżankami, do których zwróciłam się o wsparcie w tym działaniu, zostałyśmy adminkami tej grupy. Grupa ciągle istnieje. Nazywamy się LesBoss. Jesteśmy taką wyspą kobiet nieheteronormatywnych na facebooku. To, co się zdarzyło, dzięki tobie, Agnieszko – dzięki Wyspie Kobiet, bardzo na mnie wpłynęło i właśnie dlatego też powstała LesBoss. LesBoss pisana przez dwa „S”. Chcemy skupiać kobiety szefowe, które są szefowymi dla siebie samych. Mają swoje pasje i chcą się nimi dzielić. Chcemy, żeby to było miejsce dla kobiet dojrzałych, silnych i takich, które wiedzą czego chcą – wiedzą co dla nich dobre. Mam taką ambicję, żeby był to klub lesbijek, które sobą coś reprezentują i mogą być dla siebie wzajemnie wsparciem oraz inspiracją do działania, również do wspólnego działania. U podstaw członkostwa leży oczywiście lesbijstwo. Każda z adminek odpowiada tu za inną działkę. Ja za społeczno-polityczną. Chciałabym, żeby na grupie były poruszane ważne tematy, żeby toczyły się dyskusje, które wpływają pozytywnie na naszą społecznościową samoświadomość, jako społeczności. A co za tym idzie na wybory polityczne, tak by Polska była wreszcie miejscem dla lesbijek, żeby nie trzeba było stąd uciekać, by żyć w pełni.

AF: A bywa na LesBoss gorąco? Jak sobie radzicie z trudnymi tematami?

MK: Na LesBoss nie unikamy trudnych tematów. Czarny protest to również nasza sprawa. To, że jesteśmy lesbijkami, nie wyklucza nas z rodzicielstwa, a tym samym z koszmaru kobiet, jakim jest obecne prawo aborcyjne. Bardzo dużo było i jest kontrowersji wokół tego tematu. Zdarzały się tu wypowiedzi prowokacyjne, które dzieliły grupę i powodowały, że z pozycji adminki musiałam parę osób usunąć za obraźliwe i dyskryminujące głosy. Bardzo dużo czasu zajmowało moderowanie grupy wokół tego tematu i niestety dużo osób wówczas odpadło z grupy. Po tym doświadczeniu zdecydowałyśmy, że grupa stanie się grupą zamkniętą – elitarną. W tej chwili przyjęte członkinie mogą zapraszać inne lesbijki, co jest weryfikowane przez administratorki. Dzięki temu miejsce to jest bardziej bezpieczne i występuje mniejsze ryzyko, że ktoś się tu pod kogoś podszywa…

Do  grupy przyjmujemy wszystkie osoby, które identyfikują się jako kobiety nieheteronormatywne. Odnosimy się do siebie z szacunkiem i akceptujemy swoją odmienność . Zapraszamy również kobiety transseksualne, które nie mieszczą się w heteronormie pod względem orientacji psychoseksualnej. Grupa jest po to, żeby się wspierać, żeby afirmować swoją seksualność, swoją tożsamość. A przede wszystkim dzielimy się zainteresowaniami i rozmawiamy.

AF: O ile dobrze pamiętam, przez czas jakiś grupa była zawieszona?

MK: Niestety, przyznaję, był moment zwątpienia. Obecnie grupa została reaktywowana, drugą adminką tej grupy jest moja dziewczyna i zaczynamy prężnie działać. Znowu przy okazji LesBoss zauważyłam, jak bardzo naszemu środowisku szkodzi brak solidarności. Straciłam w pewnym momencie moc i nie miałam siły odpierać nienawistnych ataków, kierowanych pod adresem osób odbiegających od stereotypu lesbijki. Oczywiście dla mnie było jasne, że ten stereotyp jest zły i nie należy go podtrzymywać, a tym bardziej powielać. Ważne było i jest dla mnie to, żeby nasze postawy nikogo nie wykluczały, nikogo nie raniły. LesBoss jest schronieniem dla kobiet nieheteronormatywnych L, B oraz T. Jeżeli czujesz się Kobietą i szanujesz je, to jesteś z nami.

Dzięki tej grupie znowu bardziej dojrzałam. W pewnym momencie LesBoss jednak została zawieszona, bo tak jak wspomniałam, wypaliłam sie, a nie miałam pomocy już od nikogo, kto by to dalej poprowadził, kto by moderował, przypilnował, czy wszystko jest w porzadku. Tu mam podobne doświadczenie, jak ty z Wyspą Kobiet. Mam nadzieję, że teraz będzie inaczej, że teraz głównym celem grupy będzie wymiana, a nie, jak to się mówi kolokwialnie, gównoburza. Dla mnie to wirtualne miejsce jest dobrym miejscem, by później realizować nasze cele w realu. Przy okazji grupy LesBoss zrobiłam krok w przód – krok w tył, ale się nie poddaję [śmiech]. To jest jak cha-cha, więc nie schodzę z parkietu. Tańczymy dalej. Ufam, że warto.

Nadal funkcjonuję w duchu lesbijskiej jedności, mimo przytoczonych negatywnych doświadczeń. Jeśli trzeba to pójdę na barykady, by egzekwować nasze prawa według jasnych zasad. I obiecuję, że będę w tym konsekwentna.

AF: Ostatnie moje pytanie dotyczy twojej drogi zawodowej. Dla kogo teraz pracujesz?

MK: Chętnie odpowiem. Moja droga zawodowa jest bardzo ciekawa, tak myślę. Zaczęło się bardzo szybko, bo zarabiałam już jako szesnastolatka. Pracowałam w szklarni przy pomidorach, w sklepach, w wypożyczalni kaset video, w kinie, za barem… Zahaczyłam również o dziennikarstwo. Marzy mi się pismo lesbijskie. Myślę, że jedno by mogło powstać. Chociaż jedno [śmiech]. By pokazywać w tym piśmie lesbijską solidarność. Przedstawiać lesbijki, których życiowa droga może być wzorem i inspiracją. Reklamować się, że LESTEŚMY, nie wstydzić się siebie i nie bać się prawdy o sobie. Wiem, że się tu powtarzam, ale to bardzo istotne wątki i dobrze, żeby wybrzmiały. Róbmy swoje, konfrontujmy się z rzeczywistością. Nie uciekajmy! Zadawajmy pytania, bo to podstawa efektywnej komunikacji.

A teraz jestem złotą rączką przede wszystkim dla kobiet [śmiech]. Już na samym początku studiów musiałam majsterkować we własnym mieszkaniu. Samodzielność w moim przypadku nastąpiła zbyt szybko przez to, że zostałam sierotą z mieszkaniem w spadku. Straciłam rodziców i musiałam radzić sobie sama. Pierwsza skrzynka z narzędziami, pierwsze prace elektryczne, stolarskie, hydrauliczne. Od tego się wszystko zaczęło. Od tej potrzeby samodzielności, którą życie na mnie wymusiło. Zaczęłam również radzić sobie sama w tej dziedzinie ze względu na skromne finanse. Później zaczęłam takie drobne prace naprawcze świadczyć najbliższej rodzinie: babci, cioci, przyjaciółce. Krąg odbiorców moich usług się powiększał. To wszystko sprawiło, że zostałam z doskoku, bo to jeszcze nie jest działalność gospodarcza, kobietą Złotą Rączką dla kobiet. To jest moja pasja i moja praca. Z tego obecnie żyję, wykonując w między czasie inne prace, które również są moją pasją jak fotografia oraz rysunek, ponieważ bardzo kręci mnie sztuka tatuażu i zamierzam się w tym rozwinąć.

Działam w obrębie Poznania. Staram się ze wszystkich sił wspierać te wszystkie kobiety, które potrzebują w tym zakresie wsparcia. Jestem dla nich pogotowiem w tym względzie. Uwielbiam ten moment, kiedy moja klientka się śmieje, kiedy wreszcie może odetchnąć z ulgą, bo coś zaczyna działać, tak jak należy.

AF: Rozumiem, że wśród swoich klientek masz lesbijki?

MK: Oczywiście. Swoje usługi złotorączkowe kieruję też do lesbijek. Jakkolwiek to brzmi. [śmiech]. Reklamując się nie ukrywam tego faktu. Muszę przyznać, że jest tu bardzo pozytywny odzew. Słyszę: całe szczęście przyszłaś gdyż... I tu najczęściej pada: miałam dwóch fachowców przed tobą, którzy powiedzieli, że tego się nie da zrobić; albo się da, ale trzeba dużo więcej zapłacić, by się dało. A ja przychodzę i widzę, że ktoś tu chciał Panią nieźle naciągnąć na dodatkowe koszty, żerując na jej nieświadomości i bezradności. Z reguły kobiety poddają się męskiej narracji w tym przypadku, bo przecież mężczyzna/fachowiec się zna. Niestety następny punkt w scenariuszu to, że fachowca, któremu Pani zapłaciła, nie może się go doczekać przez kolejny miesiąc, bo zaginął w drodze do sklepu. Takie sytuacje też się zdarzają. Oczywiście kobiety fachowczynie też mogą tak się zachować, ale ja takich nie znam. Często też przy okazji mojej pracy słyszę, jak bardzo kobiety są narażone ze strony fachowców na seksistowskie teksty. Kobieta, która jest sama w domu, autentycznie się boi. Zaprasza do siebie mężczyznę, który przeważnie jest silniejszy od niej i słyszy wulgarne komentarze pod jej adresem. Jednak widzę, że do mnie klientki mają zaufanie i w trakcie, gdy ja naprawiam zlew, to one ze spokojem szydełkują, czytają książkę, pracują, czy odpoczywają. Zdarza się tak, że wyjeżdżają i zostawiają mi klucze. Dlatego ogłaszam się wśród lesbijek, bo wiem, że je jeszcze bardziej dotykają seksistowskie teksty, typu: Pani ma tu tak ciepło, że mogłaby sobie biegać nago po mieszkaniu. Nagminne naruszanie sfery intymności. My kobiety dobrze to rozumiemy.

Zachęcam również kobiety, żeby radziły sobie samodzielnie w tej dziedzinie. Czasami takie prace są bardzo proste i nie wymagają narzędzi. Pokazuję, jak coś zrobić samej. Podrzucam linki z filmikami. I taka klientka sama działa i też jest mi wdzięczna. I też dzięki takiej postawie jestem polecana. Bardzo bym chciała, by w tej branży była jak największa konkurencja. Dla mnie rewelacja i oby było nas/kobiet złotych rączek,  jak najwięcej. Pracy dla nas nie zabraknie [śmiech]. Nawet kobiety, które mają mężów, synów nie mają często komu powierzyć naprawy kranu. Po prostu nie ma szans, by któryś z nich zadziałał, ruszył palcem. Ja nigdy nie miałam takiego ograniczenia w głowie, że czegoś nie mogę w tej sferze majsterkowania. Wokół mnie nie było mężczyzn, którzy wiedzieliby lepiej, jak coś zrobić. Nikt mi nie powiedział: Kochanie zostaw to prawdziwemu mężczyźnie.

Wychodzę z założenia, że ja mogę nie chcieć czegoś robić, bo jestem kobietą, lesbijką, ale jak chcę coś zrobić, to robię. Postawiłam na siebie i to jaka jestem. Lubię nieść pomoc, działać solidarnie i w tym się spełniam.

AF: Dziękuję za rozmowę i trzymam kciuki za Twoje działania na każdej płaszczyźnie, o której rozmawiałyśmy. I niech lesbijska solidarność wreszcie się w nas obudzi!

Korekta: Maja Korzeniewska

———————-

Maria Kowalska – Marina, Maria, dla przyjaciół Mara, a nawet Marian / kobieta wielu imion jak i wielu pasji / dumna lesbijka / administratorka facebookowej grupy LesBoss / żyje i działa na terenie Poznania / kobieta Złota Rączka dla kobiet.

Agnieszka Frankowska – urodzona 8 marca; lesbijka / feministka / aktywistka / spółdzielczyni / poetka / osoba z niepełnosprawnością / przez lata zaangażowana w działania poznańskiego Stowarzyszeniu Kobiet Konsola / współorganizatorka pierwszego Marszu Równości w Poznaniu (2004) oraz jego kolejnych edycji / założycielka poznańskiej Wyspy Kobiet (2011 – 2013) / obecnie członkini Partii Razem / współinicjatorka projektu Lesbijska Inspira

——————————————–

LESBIJSKA INSPIRA
To niezależna inicjatywa, której e-przestrzeni udziela siostrzana Feminoteka
,
I.   Manifest
1.   Manifest. Instant. 
2.   Rozmowa I. Od lesbijskiej konspiry do lesbijskiej inspiry
3.  Rozmowa II. Minął rok. To, o czym mówiłyśmy w prywatnych rozmowach, stało się częścią debaty publicznej 
.
II. Rozmowy wokół manifestu
1.   Mamy wewnętrzną potrzebę wolności. Rozmowa z Małgorzatą Myślak i Magdaleną Sota
2.   Coming out – nie chcę i nie muszę. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
3.   Z miłości i gniewu rodzi się odwaga. Rozmowa z Angeliną Caligo
4.   Moja droga do siebie samej. Rozmowa z Marią Kowalską
5.   
Potrzebne są niehetero bohaterki. Rozmowa z Anną Bartosiewicz
6.   Chcemy więcej! Rozmowa z Anną i Zandrą Ra Ninus
7.   Lesbijki, pora na prokreację! Rozmowa z Anną Adamczyk
8.   Kto ma prawo do słowa “lesbijka”? Rozmowa z Magdą Próchniak
9.   Czasem miałam wrażenie, że jestem jedyną lesbijką w Lublinie. Rozmowa z Małgorzatą Szatkowską
10. Trzeba stawiać opór. Rozmowa z Magdaleną Tchórz
11.  Dziewczyna i dziewczyna – normala rodzina. Rozmowa z  Zuch Dziewuchami
12.  Niepytana nie mówiłam, że jestem lesbijką. Rozmowa ocenzurowana
13.  Co Ty tutaj robisz? O poczuciu wyobcowania i przynależenia. Rozmowa z Nicole G.
14.  Mam na imię Kasia i to jest moja tożsamość. Rozmowa z Katarzyną Gauzą.
15.  Tęczowe aktywistki na Ukrainie są wyłącznie feministkami. Rozmowa z Katją Semchuk
16.  Oryginalnie nieheteroseksualna. Rozmowa z Agnieszką Marcinkiewicz
17.  Sama zrobię dla siebie miejsce. Rozmawa z Klaudią Lewandowską
18.  Dziś określam siebie jako osobę panseksualną. Rozmowa z Alex Knapik
25. Wolę nie zostawiać niedomówień. Rozmowa z Adą Smętek
26. Do tej pory myślałam, że LGBTQ to nie ja. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
27. Ciągle zajmujemy się sobą i żądamy od innych akceptacji. Rozmowa z Anną Marią Szymkowiak
.
III. Głos z zagranicy
1Węgry. Brakowało nam środowiska kobiet niehetero – stworzyłyśmy je. Rozmowa z Anną Szlávi
.
IV. Męskoosobowo
1. To co polityczne jest wspólne. Rozmowa z Tomaszem Gromadką
2. Przyszło nowe pokolenie kobiet nieheteronormatywnych. Rozmowa z Marcinem Szczepkowskim
.
V.  EL*C. Wieden 2017. 
1.  Magdalena Wielgołaska. Odzyskiwanie lesbijskiej tożsamości – wreszcie pomyślmy o sobie, Siostry.
2.  Monika Rak. Siła filmu dokumentalnego, czyli lesbijki do kamer!
3.  Magdalena Świder. Wokół tożsamości.
4.  Agnieszka MałgowskaPeformansy, czyli witamy w Lesbolandii.
5.  Joanna Semeniuk. Jeśli nie zrozumiemy naszej przeszłości, nie zrozumiemy siebie.
6.  Agnieszka Frankowska. PL, czyli Polskie Lesbijki w Wiedniu. 

VI. EL*C. Kijów 2019.
1.  Monika Rak. L*Geniusza na Ukrainie
2. Magdalena Wielgołaska. Lesbianizacja przestrzeni.

BONUS
Komiks. Superprocenta. Graficzny komantarz Beaty Sosnowskiej

                                                                                                             ——————————-

Aktualne wiadomości na temat projektu Lesbijska Inspira znajdziesz na:

Feminoteka
Kobiety kobietom
Strefa Les*
Kobieta Nieheteronormatywna
A kultura LGBTQ+ nie poczeka!
.
Kontakt: [email protected]

 

 

 

 

 

 

 

Kultura Lesbijska* w Polsce, czyli przyszłość lesbijki z gwiazdką.

unnamed

Rozmawiają: Maja Korzeniewska, Agnieszka Małgowska, Monika Rak, Magdalena Wielgołaska.

Agnieszka Małgowska: W końcu zdecydowałyśmy się założyć stowarzyszenie. Nie było już wyjścia (śmiech). My, jako Damski Tandem Twórczy, czyli ja i Monika Rak, długo się przed tym broniłyśmy, ale ostatnio zdarzyło się trochę ważnych lesbijskich* rzeczy, które nas zmobilizowały.

Monika Rak: Z pewnością Lesbijska Inspira, którą współtworzymy. Dlatego o Sistrum mówimy w ramach tego projektu. Dla nas był to przełom, po 8 latach artaktywizmu przelała się czara. Odsyłamy oczywiście do Lesbijska Inspira. Manifest. Sistrum podpisuje się pod tym manifestem.

Magda Wielgołaska: To prawda. Rok 2017 był dla mnie rokiem lesbijek*. W polskim środowisku LGBT+ rozgorzały dyskusje na temat widoczności/niewidoczości działań kobiet nieheteronormatywnych, w Austrii odbyła się pierwsza Międzynarodowa Lesbijska* Konferencja EL*C, ulicami Wiednia przeszedł lesbijski* marsz, a w nas samych zrodziła się potrzeba sformalizowania działań i zaopiekowania się literką “L”, ze skrótu LGBTQ+. Po wielu burzliwych rozmowach, po odzewie, jaki dostałyśmy po publikacji cyklu Lesbijska Inspira, postanowiłyśmy założyć stowarzyszenie i lesteśmy! Stowarzyszenie Sistrum – Przestrzeń Kultury Lesbijskiej* powstało 7 listopada, a 4 grudnia 2017 roku zostało formalnie zarejestrowane.

Maja Korzeniewska: A teraz dostajemy wiele pytań: co planujemy i czym się kierujemy? Już za chwilę pierwsze wydarzenie w Stole Powszechnym w Warszawie, rozpoczynające cykl spotkań Przestrzeń Kultury Lesbijskiej*. Zapraszamy na spotkania, będziemy mogły_li się zobaczyć, oswoić. Pół roku z lesbijską* sztuką. Gromadzimy się wokół Stołu Powszechnego i przyglądamy się sobie, tematom, sytuacjom, ale też zbieramy wiedzę o wspólnych potrzebach, opinie i pomysły.

sistrum GWIAZDKA

MR: Jednak zacznijmy od pytania: dla kogo jest przestrzeń, o której mówimy? Na pewno bohaterką naszych działań będzie lesbijka… z gwiazdką.
Ta gwiazdka to zaproszenie, uwzględnienie szerszego spektrum kobiecości nieheteronormatywnej. Ale w centrum jest  LESBIJKA* – hasło wywoławcze.

MK: Tak jakoś wychodzi, że to “L” jest dla wielu niewidzialne, nieme…, a jak spojrzeć na akronim LGBTQQIAP2+ to przecież “L” jest pierwsze… to bardzo ciekawe, że pierwsze a znika.

MW:
Chcemy zaakcentować LESBIJKĘ*. Oczywiście narażając się na oskarżenia o separatyzm. Już nieraz podnosiły się głosy na temat lesbijskiego* separatyzmu, które są dla mnie osobiście zadziwiające. Wystarczy spojrzeć, na przykład na działania organizacji, która takiego separatyzmu dokonała wcześniej, żeby zająć się kwestią literki “T”, jak jest to ważne i potrzebne.

MK: Tak, tak wiem, powinnyśmy być otwarte, inkluzywne, o wszystkich dbać i wspierać… ale wbrew tym patriarchalnym powinnościom będziemy się zajmować sobą, przyglądać się sobie, swoim doświadczeniom, twórczości, spierać się i wspierać siostrzano. Zapraszamy wszystkie i wszystkich ciekawe_ych kultury lesbijskiej*, tematów “L” do poznawania tego fascynującego świata. Przestrzeń naszych działań nie jest zamknięta i niedostępna. Możesz być lesbijką*, heteryczką czy heterykiem, gejem, osobą bi, trans, queer i jak tylko się identyfikujesz czy jak nie chcesz się identyfikować – jeśli w jakiś sposób chcesz się odnieść do sfery reprezentowanej przez literkę “L”, to Sistrum jest przestrzenią, w której możesz to zrobić.

Oczywiście nakłada się na “L” feministyczny problem niewidzialności kobiet w przestrzeni publicznej, ale w społeczności LGBTQQIAP2+ nie powinno mieć to miejsca, tej otwartej, równościowej, domagającej się swojego miejsca w społeczeństwie. Zatem przyjrzyjmy się wszyscy “L”, to bardzo ciekawy świat.

MW: Użyłaś słowa “siostrzano”. Samo siostrzeństwo jest dla nas kluczem do opowieści o naszym Stowarzyszeniu. Również sama nazwa nawiązuje do siostrzeństwa. “Sistrum” kojarzy się ze słowem sister – siostra. Tak właśnie chcemy budować naszą lesbijską* społeczność w Polsce – poprzez wspieranie się, wymianę doświadczeń, wspólny rozwój i przede wszystkim dawanie przestrzeni na ten rozwój.

Ale to nie wszystko. Historycznie “sistrum” to instrument muzyczny kojarzony z kultem starożytnych bogiń, natomiast współcześnie widzimy w nim symbol siostrzeństwa właśnie, kobiecej mocy, solidarności pomiędzy kobietami.
Sistrum to po prostu… grzechotka. Mała grzechotka może niewiele zdziałać, ale kiedy grzechotek są dziesiątki albo tysiące – moc rośnie. Tą lesbijską* grzechotką będziemy robić hałas.

sistrum.SOS

MR: Wiemy, że siostrzeństwo – zanim jeszcze dobrze osadziło się w kulturze – już jest deprecjonowane. My jednak Siostrzeństwo obok Skuteczności i Otwartości uczyniłyśmy wartościami, którymi chcemy się kierować współpracując ze sobą i z każdą osobą, która do nas dołączy.

MW: Wiemy też doskonale, jak trudno jest tworzyć grupę i w niej współpracować. Każda z nas ma inny temperament, spojrzenie na świat, baaardzo często się ze sobą nie zgadzamy (śmiech). Każda nowa osoba to kolejny charakter. To nas cieszy, pobudza i rozwija, ale też naraża na trudne sytuacje. A siostrzane podejście do siebie nawzajem pozwala przechodzić przez kryzysy. Zależy nam na kończeniu projektów i ciągłości działania.

 sistrum.WOORMK: Ale to nie jedyne wartości, które chcemy promować przez działania Stowarzyszenia. Wnoszenie wkładu. Odpowiedzialność. Odwaga. Refleksja. widzimy jako kluczowe cechy naszej aktywności.

AM: Ale punktem wyjścia dla Sistrum są działania artystyczne. Chcemy tworzyć i zachęcać do tworzenia kultury lesbijskiej*, którą rozumiemy jako historię_herstorię, dlatego interesuje nas archiwizowanie i sztukę, dlatego stawiamy na artystki. Ciekawią nas wszelkie formy twórczości, te oczywiste i nieoczywiste. Jej przejawy w przestrzeni publicznej i prywatnej.

Ja osobiście widzę siłę w sztuce lesbijskiej*. To wehikuł, dzięki któremu można opowiedzieć o świecie wielowymiarowo, uwzględniając jego złożoność. Sztuka pozwala nie bezpośrednio mówić o swoim doświadczeniu, zobaczyć różne perspektywy. Niezależnie, jak coś oceniamy, wartość ma sama opowieść. Ważny jest fakt, że kobiety nieheteroseksualne chcą coś zrobić, ważne jest to, dlaczego coś zrobiły i do czego zmierzają. Dzieło jest ostatnim etapem długiego procesu, nas interesuje właśnie ten proces.

MR: Zależy nam na przełamaniu pewnego rodzaju myślenia o tworzeniu, kojarzonego z “profesjonalizmem”. Dla jasności, nie mam nic przeciwko byciu profesjonalną_nym, jednak zanim człowiek dojdzie do pozycji ekspertki_a, ma prawo eksperymentować, może a nawet musi się mylić, poznać siebie i materię, z którą pracuje, swoich odbiorców i odbiorczynie. W tworzeniu, najciekawszą dla mnie formą jest praca studyjna, która pozwala w bezpiecznej atmosferze poszukiwać – taka ma być Przestrzeń Kultury Lesbijskiej*.

MW: Tymczasem w naszej społeczności, choć to raczej tendencja powszechna, skupiamy się na ocenianiu siebie przez pryzmat narzędzi dostarczanych przez kulturę mainstreamową. Oceniamy coś jako złe, nie nadające się, niewystarczające albo dobre, godne uwagi.

MR: Moje ulubione kategoryczne zdanie: sztuka jest dobra albo zła. Nie jest to takie proste. Na pewno nie w patriarchalnym świecie, na pewno nie, jeśli dotyczy sztuki kobiet, w szczególności kobiet nieheteronormatywnych.

MW: Sistrum to odrzuca. Chcemy dać miejsce na rozwijanie umiejętności. Po prostu się przyglądamy i chcemy się dzielić wrażeniami. Lesbijski* Off w końcu ma swoją przestrzeń. Gromadzimy się wokół kultury i tak szukamy naszego języka.

AM: Ważne jest, żeby lesbijki* się wypowiadały. Ale równie istotne jest, by aktywność lesbijska* miała uczciwy oddźwięk. Potrzebny jest ferment wokół lesbijskiej* twórczości. To szansa, by kultura lesbijska* się rozwijała, a nie była przez hejt blokowana i umniejszana. Potrzebne jest jej rzetelne opisywanie, analizowanie i nie tylko w społecznym kontekście. To pogłębia lesbijską* aktywność.

Jak dotąd lesbijska* sztuka jest incydentalna i rozproszona. Być może to jej stałe cechy. Ale to tylko hipoteza. Co by się stało, gdyby miała systematyczne wsparcia finansowe? Czy dałoby to lesbijskiej* sztuce możliwość rozwoju? Myślimy, że tak. Będziemy starały się o dotacje, wierzymy, że ciągłość i systematyczność może wiele zmienić.

MR: W Przestrzeni Kultury Lesbijskiej* nie odwracamy się ani od  kultury wysokiej ani popularnej. To miejsce spotkania artystek uznanych, zajmujących się sztuką od lat i tych, które dopiero zaczynają lub chciałyby się po raz pierwszy wypowiedzieć, korzystając z narzędzi sztuki. Mieszanie…. to nasz cel.(śmiech). Mieszanie i eksperyment.

Mamy już  bank pomysłów artystycznych do zrealizowania – projektów wydawniczych, wystawienniczych, teatralnych, filmowych etc, ale na wszelkie inicjatywy jesteśmy otwarte. Będziemy wspierać wszelkie lesbijskie* inicjatywy. Zasada jest prosta – tworzymy projekt, którego finałem jest dzieło.

25395960_298811660629067_5789279408484134762_nMK: Dzieła, wokół których będziemy organizować spotkania, otwierając pole do szerszej dyskusji. Mamy nadzieję ożywiać społeczność. Celem/misją naszego Stowarzyszenia jest Wytwarzanie. Animowanie. Rozpowszechnianie. Archiwizowanie kultury lesbijskiej*.

Pierwsze litery tych czterech słów tworzą słowo: WARA. Dość mocne hasło, ale takie właśnie ma być. Wara od naszych ciał, wara od naszej twórczości, wara od naszej opowieści o osobistych doświadczeniach ludziom, którzy chcą je modelować i opowiadać naszą lesstorię za nas.

AM: Nie ma co ukrywać, nie możemy być ciągle miłe i nie możemy troszczyć się o cały świat, nie możemy się poświęcać dla dobrej atmosfery w społeczności, kiedy nasze własne potrzeby są spychane na dalszy plan. Trzeba mówić własnym głosem to, co chcemy i musimy powiedzieć. Poza tym sztuka ma wręcz obowiązek wierzgać. Lesbijska* również. Nie chcemy zapominać o prowokacyjnej roli sztuki.

MW: WARA o tym przypomina. Bo ma jeszcze jeden aspekt. Naszym celem nie jest eksponowanie seksualności, jako głównego wyznacznika lesbijskości*, ale wara to także część waginy. To kontra wobec fallocentrycznego świata, w jakim żyjemy. WARA wyszła na wierzch sama i wcale nie mamy zamiaru jej chować ze wstydem. Ona jest i my mówimy stanowcze NIE, wszystkim formom ograniczania opowieści o perspektywie, jaką mają lesbijki*.

AM: Jesteśmy bowiem przekonane, że kultura lesbijska* może wnieść do uniwersalnej kultury nowe treści. Może ją zasilać i przekształcać, tak jak od jakiegoś czasu robi to kobieca kultura i perspektywa feministyczna. Zapraszamy do współpracy. Piszcie na adres: [email protected],pl.

MW: Z Lesbijskimi* Pozdrowieniami (LP!). Do zobaczenia w realu i w sieci.  Zaglądajcie  na facebooka projektu. 

————————————-

Magdalena Wielgołaska – aktywistka / lesbijka / feministka / współzałożycielka Stowarzyszenia na rzecz Osób LGBT Tolerado / działaczka na rzecz poszerzania wiedzy na temat leczniczego działania konopi / zaangażowana w Kręgi Kobiece i odzyskiwanie wewnętrznej, kobiecej Mocy / wartościami i zawodowo związana z Partią Zieloni/ założycielka strony Strefa Les*/ współpracowniczka projektu A kultura LGBTQ+ nie poczeka! 

Maja Korzeniewska – społecznica / kulturoznawczyni (UŁ) /filmoznawczyni / koordynatorka / imagistyczka projektów społeczno-kulturowych / barmanka /opiekunka Pimka-aktywisty.

Damski Tandem Twórczy. 
Działa od 2009, stworzył cykle: literacki: Żywe radio, performatywny: Maryjan i Krystina, filmowy: Kino lesbijskie z nutą poliamoryczną / czytanie dramatu Portret lesbijek we wnętrzu / spektakle: Orlando. Pułapka? Sen, Fotel w skarpetkach, 33 Sztuka, Czarodziejski flet, Gertruda Stein & Alice B. Toklas & Wiele wiele Kobiet / dokument L.Poetki  / O’LESS Festiwal (2012-2014) / cykl debat i audycji Kobieta Nieheteronormatywna / projekt archiwistyczny A kultura LGBTQ+ nie poczeka.

Agnieszka Małgowska – lesbijka / feministka / artaktywistka / reżyserka / trenerka teatralna / scenarzystka.
Monika Rak – lesbijka / feministka / artaktywistka / aktorka / dramatopisarka / filmowczyni / graficzka.

————————————-

LESBIJSKA INSPIRA. Inne teksty.
I.   Manifest.Od lesbijskiej konspiry do lesbijskiej inspiry,

II. Rozmowy wokół manifestu
1. Mamy wewnętrzną potrzebę wolności. Rozmowa z Małgorzatą Myślak i Magdaleną Sota.
2. Coming out – nie chcę i nie muszę. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
3
Z miłości i gniewu rodzi się odwaga. Rozmowa z Angeliną Caligo
4Moja droga do siebie samej. Rozmowa z Marią Kowalską 
5. Potrzebne są niehetero bohaterki. Rozmowa z Anną Bartosiewicz
6. Chcemy więcej! Rozmowa z Anną i Zandrą Ra Ninus.
7. Lesbijki, pora na prokreację! Rozmowa z Anną Adamczyk.
8. Kto ma prawo do słowa “lesbijka”? Rozmowa z Magdą Próchniak
9. Czasem miałam wrażenie, że jestem jedyną lesbijką w Lublinie.
 Rozmowa z Małgorzatą Szatkowską
10. Trzeba stawiać opór. Rozmowa z Magdaleną Tchórz
11. Dziewczyna i dziewczyna – normalna rodzina. Rozmowa z Zuch Dziewuchami
12. Niepytana nie mówiłam, że jestem lesbijką. Rozmowa ocenzurowana
13. Co Ty tutaj robisz? O poczuciu wyobcowania i przynależenia. Rozmowa z Nicole G.
14Mam na imię Kasia i to jest moja tożsamość. Rozmowa z Katarzyną Gauzą.
15. Tęczowe aktywistki na Ukrainie są wyłącznie feministkami. Rozmowa z Katją Semchuk
16.  Oryginalnie nieheteroseksualna. Rozmowa z Agnieszką Marcinkiewicz
 ,
III.  EL*C. Wieden 2017. 
1.  Magdalena Wielgołaska. Odzyskiwanie lesbijskiej tożsamości – wreszcie pomyślmy o sobie, Siostry.
2. Monika Rak. Siła filmu dokumentalnego, czyli lesbijki do kamer!
3. Magdalena Świder. Wokół tożsamości.
4. Agnieszka Małgowska
Peformansy, czyli witamy w Lesbolandii.

————————————-————

Aktualne wiadomości na temat projektu Lesbijska Inspira znajdziesz na:

Feminoteka
Kobiety kobietom
Strefa Les*
Kobieta Nieheteronormatywna
A kultura LGBTQ+ nie poczeka!

Kontakt: [email protected]

 

 

LESBIJSKA INSPIRA I Coming out – nie chcę i nie muszę. Rozmowa z Anonimową Lesbijką 

unnamed

“MAMY DOŚĆ presji autowania. Chcemy autować się wtedy, kiedy czujemy się bezpieczne i kiedy czujemy,
że to jest nam potrzebne. Ale możemy też się nie autować. Nawet kiedy wypowiadamy się anonimowo,
nasz głos ma wagę, bo poparty jest naszym doświadczeniem.”
                                                                                                                       [Fragment Manifestu Lesbijskiej Inspiry]

__________________________

Magda Wielgołaska: Zgodziłaś się ze mną porozmawiać pod warunkiem, że będzie to rozmowa anonimowa. Dlaczego nie chcesz podpisać się swoim imieniem i nazwiskiem?

Anonimowa Lesbijka: Nie jestem wyautowana. Prowadzę podwójne życie i dobrze mi z tym. Mam też dość nacisku na dokonywanie coming outów. Ostatnio poczułam, że ta presja jest naprawdę coraz większa. Przeczytałam wasz Manifest i ten punkt dotyczący coming outu przyniósł głębsze refleksje. Bardzo chciałabym się nimi podzielić, z nadzieją, że być może kogoś moje przemyślenia zwolnią z poczucia winy.

MW: Z poczucia winy?

AL: Tak, z takiego poczucia winy, które ciągnęło się za mną samą przez wiele lat. Zwłaszcza kiedy byłam młodsza. Niedawno skończyłam 40 lat i dotarło do mnie, że to poczucie winy jest sztucznym tworem. Nasz świat bardzo często bazuje na polaryzacjach. Są oni i my. Dobrzy – źli,  prawica – lewica, wierzący – niewierzący, czarni – biali, biedni – bogaci, kobiety – mężczyźni. No i w końcu są hetero i homo. Kiedy mówimy o coming oucie czuję presję, że ktoś każe mi wybierać jedną ze stron. Albo jesteś z nami albo przeciwko nam. Nie zgadzam się na to. Jestem kobietą, która wiele razy odebrała od życia lekcje i wie, co się dzieje, kiedy nie zadbasz o swoje potrzeby. Znam może niewiele lesbijek, ale trochę mam takich relacji i znam historie tych osób o doświadczaniu coming outu – i w większości przypadków mam poczucie, że te coming outy, do których były zachęcane – były na nich w jakiś sposób wymuszone. Coming out, to jest coś, co jest kreślone przed nami jako konieczność, jeżeli chcesz być “prawdziwą lesbijką”. Natomiast ja uważam, że my w większości nie jesteśmy na to gotowe. Często, w związku z brakiem przygotowania, ujawnianie prawdy o swojej tożsamości przebiega dramatycznie. W rodzinach następują rozłamy, kończą się przyjaźnie. Teraz rysuję tutaj taki czarny obraz, jednak mam poczucie, że środowisko osób LGBT bardzo mocno chce wszystko kolorować. Wszystko musi być różowe i pozytywne. Twój osobisty dramat utraty rodziny i przyjaciół po coming oucie również.

MW: Rozwiń tę myśl, co to znaczy, że nie jesteśmy gotowe i co to znaczy “być gotową/gotowym”?

AL: Po pierwsze, to nie poddawanie się szalonemu pędowi. Żyjemy w czasach, kiedy wszystko musi nastąpić szybko: kariera, relacja, rozwój osobisty. Idziesz na jeden warsztat weekendowy, inwestując tysiąc złotych i wychodzisz jako nowy człowiek, rozliczony ze swoją przeszłością. Bzdura. Trochę tak samo dzieje się w moim odczuciu w kwestii komunikacji w relacjach. Nie myślimy o tym, jakie będą konsekwencje.

Mam takie odczucie, że presję autowania wytwarzają dla naszej społeczności głównie osoby z dużych organizacji, mieszkające w dużych miastach, gdzie życie pędzi. Często są to osoby wykształcone.

Czy te osoby zastanawiają się, co dzieje się z ludźmi z małych miejscowości? Ja sama nie wyoutowałam się przed rodziną, ponieważ te więzi, które z nimi mam, są dla mnie zbyt cenne. Mam trochę takie podwójne życie, ale jestem w nim świadomie – nie duszę się, nie boję i nie mam wyrzutów sumienia. Moja rodzina nie zniosłaby informacji o moim lesbijstwie i tutaj staram się mieć dla nich zrozumienie.

MW: Mówiąc o gotowości do coming outu bierzesz pod uwagę nie tylko swoją gotowość, ale również ludzi, którzy Ciebie otaczają?

AL: Dokładnie. Nie jesteśmy sami na świecie. W moim odczuciu powinniśmy myśleć również o tej sieci powiązań, w której uczestniczymy z innymi ludźmi. Moja mama jest dobrą kobietą, jednak bardzo prostą, wierzącą. Jej światopogląd jest inny od mojego, a ja nie staram się jej przekonywać do tego w co wierzę i uważam za słuszne. Informacja o mojej tożsamości byłaby dla niej ciosem – być może takim, który zostawiłby ranę na całe życie. Myślę, że czasami jesteśmy tak skoncentrowani na sobie i tym, co jest dla nas najważniejsze, że zapominamy o tym, jak złożone są nasze relacje. Uważam, że coming out to powinien być proces, w którym powoli i długo przygotowujemy również swoich bliskich do zmiany, która będzie istotna. Jeśli środowisko LGBTQ+ ma ciśnienie na coming outy, to może niech położy nacisk raczej na przygotowanie ludzi. Wielokrotnie słyszę, że musimy się outować, bo to jest zaczyn pracy u podstaw. Ktoś ma przyjaciółkę, sąsiadkę, koleżankę z pracy lesbijkę i zaczyna zmieniać podejście. Zgadzam się, ale według mnie sensowna praca u podstaw zaczyna się jeszcze przed coming outem, kiedy rozpoznaję, jacy ludzie mnie otaczają, co oni myślą, co czują, jaki mają poziom wiedzy, jak się komunikujemy, jaki mają aparat poznawczy. To są wszystko bardzo złożone kwestie, kiedy tego nie widzimy, to możemy komuś zniszczyć życie. Ok, wyoutuję się i będę w pełni sobą, ale w czyimś sercu i sposobie odbierania świata będzie masakra. Jeśli przewiduję albo wiem, że tak się stanie – to wolę się nie outować.

MW: Czy w takiej sytuacji nie poświęcasz siebie? Masz zrozumienie dla innych i dokonujesz wyboru, żeby ich świat pozostał niezachwiany, tym samym odbierasz sobie możliwość umocowania siebie w swoim świecie.

AL: Nie wartościuję tego tak, że oni są ważniejsi ode mnie i ich światopoglądy, potrzeby, sposób myślenia górują nad moim. Biorę pewną odpowiedzialność. Jestem jedyną osobą wykształconą w moim domu, podróżuję po świecie, czytam książki. Nie mam się za niewiadomo kogo, jednak mam bardziej poszerzoną świadomość siebie i świata niż moja małomiasteczkowa rodzina, i wiem, ile mnie wysiłku kosztowało dotarcie do miejsca, w którym jestem i przełamanie wszystkich schematów i wierzeń, którymi byłam wykarmiona od małego. To wszystko, co otwierało moją głowę, następowało etapami i czasami było trudne i bolesne. To był bardzo długi proces. Weszłam na pewien poziom wiedzy o świecie i o sobie, i nie mogę nagle z tego poziomu zakomunikować czegoś, co w ogóle nie pasuje do poziomu moich rodziców, którzy ze względu na różne okoliczności, nie weszli na ścieżkę edukacji i rozwoju osobistego, duchowego. Oni tego po prostu nie zrozumieją, to przekroczy ich możliwości odbierania świata, to by było zwyczajnie nieuczciwie. Mam poczucie, że im bardziej człowiek jest świadomy, tym większą nosi odpowiedzialność, również albo zwłaszcza za te mniej świadome osoby. Znając reguły gry, których te osoby nie widzą, a poruszają się według nich – możemy w jakiś sposób albo dobrze te reguły wykorzystać albo źle. To jest ogromna odpowiedzialność, bo rozumienie schematów, w jakich działają ludzie, może doprowadzić do manipulacji.

MW: Przypomina mi się tutaj szkolne: “Bij się z kimś swojego rozmiaru”.

AL: Właśnie tak. Kiedy szanse są wyrównane, kiedy mamy podobne doświadczenia, podobne wykształcenie nasza rozmowa ma sens, możemy się spodziewać, że wyciągniemy jakieś wspólne wnioski, podzielimy się refleksją. W innym wypadku osoba może się poczuć zaatakowana, poniżona, co może prowadzić do agresji, nienawiści, chęci zemsty za zadany ból. Sytuacja coming outu jest bardzo złożona i ja nie wiem, czy zdajemy sobie sprawę, jako środowisko, co do tych aspektów, na które trzeba zwrócić uwagę.

MW: Nigdy nie patrzyłam na coming out z takiej perspektywy. Sama jestem wyoutowana i faktycznie poniesionym kosztem jest zerwanie wielu relacji, a także turbulencje dotyczące relacji z rodzicami, które teraz jakoś wracają na dobry tor, jednak cały czas myślę, że wolę ponieść wysoki koszt, ale w zamian móc być naprawdę sobą. Coming out w pewien sposób weryfikuje relacje. Masz rację, nie wszyscy są gotowi, dla niektórych to jest szok, dla innych cios. Ale w pewnym momencie otaczają mnie ludzie, którzy akceptują mnie taką, jaką jestem i to takich ludzi chcę mieć w swoim życiu.

AL: Ostatnio bardzo modne jest takie myślenie, że nie zawsze się opłaca, ale warto. Myślę, że w przypadku coming outów, potrzebna jest pewna zdrowa kalkulacja w odcięciu od emocji. Czy mi się to opłaca? Czy opłaca się rodzinie? Czy warto? Może się okazać, że i się nie opłaca i nie warto. Oczywiście ludzie są różni i niektórzy wybiorą taką drogę, w której nie będzie się opłacało, odetną się od rodziny albo ona od nich, znajdą sobie nowych bliskich ludzi i w ostatecznym rozrachunku będą mogli/ły powiedzieć, że było warto. To też jest ok, jeśli świadomie w coś takiego wchodzimy. Natomiast ja bym chciała powiedzieć jasno i wyraźnie, że osoby, które się nie outują i które mają podwójne życie – nie robią niczego złego i nie powinny mieć wyrzutów sumienia. Skończmy z myśleniem, że takie osoby, jak ja, żyją w kłamstwie. Prawd jest tyle, ile jest ludzi. Nie ma jednej prawdy i jednego kłamstwa. Moja prawda może być dla ciebie niespójna z Twoją, nie znaczy to, że żyję w kłamstwie, tylko inaczej niż Ty. Każdy i każda z nas decyduje o sobie. Ja nie mam wyrzutów sumienia z racji tego, że prowadzę podwójne życie. Nikogo nie krzywdzę. To jest mój sposób na życie i jest mi z tym dobrze. Natomiast obserwuję męczarnie moich nieheteronormatywnych znajomych, którzy bardziej przeżywają to, o czym rozmawiamy: presję outowania. Również jako niewyoutowana osoba jestem pełnoprawną członkinią naszej społeczności. Po prostu nie potrzebuję coming outu. Nie oznacza to, że się boję, że nie mam jaj – po prostu patrzę na to szerzej. Moi bliscy nie są na to gotowi, a ja nie mam środków, narzędzi, energii na to, żeby z nimi przeprowadzać proces, w wyniku którego dokonają w swoich umysłach poważnych przekroczeń i zmienią skostniały światopogląd.

MW: Nie ma w Tobie żadnego zgrzytu w związku z tym, że Twoi bliscy nie wiedzą, kim tak naprawdę jesteś?

AL: Bycie lesbijką nie jest dla mnie najważniejszą określającą mnie cechą. To jest jedna z moich cech. Ważniejsze jest dla mnie to, żeby ludzie wiedzieli, jakie mam podejście do kwestii, np. ekologii, zdrowia, zdrowego odżywiania się, niejedzenia mięsa. To i tak niekiedy są przełomowe rzeczy i kontrowersyjne dla mojej rodziny – zwłaszcza mój weganizm. Moja mama nie jest w stanie tego pojąć, ale to jest inny temat niż taki, który jakoś naruszyłby zasady społecznego ładu, w które ona wierzy i ma wdrukowane w głowie. Myślę, że każdy/każda z nas, posiadając wachlarz cech, wybiera te, które są dla niej/niego najważniejsze i w imię których chce dokonywać rewolucji, zmian, chce się rozwijać. Nie czuję się źle z tym, że nie mogę pojechać z moją partnerką do rodziców na święta. To są dla mnie zupełnie dwa oddzielne światy. Teraz akurat nie jestem w relacji, więc już zupełnie nie dotyczy mnie coś takiego. Nie planuję również mieć dzieci, więc wiesz… może gdybym musiała się zmierzyć z tematem, to pewnie bym to zrobiła, ale na ten moment nie ma we mnie żadnego wewnętrznego pragnienia. Akceptuję rzeczy i ludzi, jakimi są.

MW: Nawet wiedząc, że Twoja rodzina mogłaby nie zaakceptować Ciebie taką, jaką jesteś?

AL: To jest taka paradoksalna sytuacja. Wiele osób niehetero chciałoby, żeby rodzice i inni bliscy akceptowali ich/je, jakimi są. Ale czy my sami i same akceptujemy naszych rodziców i innych bliskich takimi jakimi są? Czy akceptujemy ojca pisowca, matkę prostą dewotkę, brata po zawodówce, dla którego sensem życia jest paczka kolegów, z którymi ogląda mecze i wyrwanie jakiejś laski, która urodzi mu trójkę dzieci? Akceptacja dotyczy wszystkich. Środowisko LGBT tak bardzo o nią zabiega i o niej uczy, ale czy ktoś uczy zaakceptować to skąd się wywodzimy i jacy są najbliżsi nam ludzie? Ja nie dokonuję coming outu również dlatego, że akceptuję moją rodzinę.

MW: Mówisz, że bycie lesbijką to jest jedna z wielu Twoich cech? To jest ważna cecha?

AL: Tak, ważna. Czuję się częścią społeczności, a może bardziej wspólnoty doświadczeń. Jednak cały czas brakuje mi takich głosów spoza głównego nurtu. Cały czas ten przekaz wydaje mi się taki jednolity, ciężko mi się zidentyfikować. Początkowo zastanawiałam się czy się do ciebie odezwać, ale tak bardzo chciałabym tutaj przeczytać głosy większej liczby dziewczyn, które są gdzieś również poza nawiasem tej naszej tęczowej społeczności. Chciałabym im powiedzieć, że razem możemy ten nawias przesunąć, objąć nim również siebie, bo nie musimy spełniać jakichś warunków, żeby być częścią tej społeczności. Mamy prawo do naszych, może niemodnych, przemyśleń i pomysłów na życie.

MW: Podoba mi się bardzo Twój apel, w zasadzie właśnie zrobiłaś moją robotę (śmiech), bo bardzo gorąco chciałabym zaprosić wszystkie kobiety nieheteronormatywne do tego, żeby dzieliły się z nami swoją perspektywą. Ta perspektywa może być różna. Możemy się ze sobą nie zgadzać, jednak szalenie ciekawe jest to, jak lesbijki odbierają polską rzeczywistość. W Lesbijskiej Inspirze w świadomy sposób odchodzimy od presji autowania się właśnie po to, żeby więcej takich osób jak ty, mogło się z nami i z innymi podzielić swoimi historiami, które są równie ważne jak te, które podpisane są imieniem i nazwiskiem. Dziękuję za rozmowę.

AL: Dzięki Magda, jakoś mi tak lekko po tym, co powiedziałam. Chyba sama sobie udzieliłam ostatecznego rozgrzeszenia ze swojego niewyoutowania.

————————————-————

Magdalena Wielgołaska – aktywistka / lesbijka / feministka / współzałożycielka Stowarzyszenia na rzecz Osób LGBT Tolerado / działaczka na rzecz poszerzania wiedzy na temat leczniczego działania konopi / zaangażowana w Kręgi Kobiece i odzyskiwanie wewnętrznej kobiecej Mocy / wartościami i zawodowo związana z Partią Zieloni/ założycielka strony Strefa Les*/ współpracowniczka projektu A kultura LGBTQ+ nie poczeka! 

Korekta: Maja Korzeniewska

———————————

LESBIJSKA INSPIRA
To niezależna inicjatywa, której e-przestrzeni udziela siostrzana Feminoteka

I.   Ma
nifest
1.Manifest.Instant. 
2.   Rozmowa I. Od lesbijskiej konspiry do lesbijskiej inspiry
3.   Rozmowa II. Minął rok. To, o czym mówiłyśmy w prywatnych rozmowach, stało się częścią debaty publicznej
.
II. Rozmowy wokół manifestu
1.    Mamy wewnętrzną potrzebę wolności. Rozmowa z Małgorzatą Myślak i Magdaleną Sota
2.    Coming out – nie chcę i nie muszę. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
3
.    Z miłości i gniewu rodzi się odwaga. Rozmowa z Angeliną Caligo
4.   Moja droga do siebie samej. Rozmowa z Marią Kowalską
5.   Potrzebne są niehetero bohaterki. Rozmowa z Anną Bartosiewicz
6.   Chcemy więcej! Rozmowa z Anną i Zandrą Ra Ninus
7.   Lesbijki, pora na prokreację! Rozmowa z Anną Adamczyk
8.   Kto ma prawo do słowa “lesbijka”? Rozmowa z Magdą Próchniak
9.   Czasem miałam wrażenie, że jestem jedyną lesbijką w Lublinie. Rozmowa z Małgorzatą Szatkowską
10. Trzeba stawiać opór. Rozmowa z Magdaleną Tchórz
11.  Dziewczyna i dziewczyna – normala rodzina. Rozmowa z  Zuch Dziewuchami
12. Niepytana nie mówiłam, że jestem lesbijką. Rozmowa ocenzurowana
13.  Co Ty tutaj robisz? O poczuciu wyobcowania i przynależenia. Rozmowa z Nicole G.
14.  Mam na imię Kasia i to jest moja tożsamość. Rozmowa z Katarzyną Gauzą.
15. Tęczowe aktywistki na Ukrainie są wyłącznie feministkami. Rozmowa z Katją Semchuk
16. Oryginalnie nieheteroseksualna. Rozmowa z Agnieszką Marcinkiewicz
17.  Sama zrobię dla siebie miejsce. Rozmawa z Klaudią Lewandowską
18.  Dziś określam siebie jako osobę panseksualną. Rozmowa z Alex Knapik
19.  Perspektywa lesbian studies. Rozmowa z dr Martą Olasik
20. Mogę tylko powiedzieć: przykro mi bardzo, jestem wyjątkowa. Rozmowa z Voyk
21.  Tożsamość jest zawsze polityczna. Rozmowa z Elżbietą Korolczuk
22. Jesteśmy nie do ruszenia. Rozmowa z matką i córką. MB & Shailla
25.. Wolę nie zostawiać niedomówień. Rozmowa z Adą Smętek
26..Do tej pory myślałam, że LGBTQ to nie ja. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
27. Ciągle zajmujemy się sobą i żądamy od innych akceptacji. Rozmowa z Anną Marią Szymkowiak
.
III. Głos z zagranicy
1Węgry. Brakowało nam środowiska kobiet niehetero – stworzyłyśmy je. Rozmowa z Anną Szlávi
2. Czechy. Lesba* na wychodźstwie. Rozmowa z Frídką Belinfantová
.
IV. Męskoosobowo
1. To co polityczne jest wspólne. Rozmowa z Tomaszem Gromadką
2. Przyszło nowe pokolenie kobiet nieheteronormatywnych. Rozmowa z Marcinem Szczepkowskim
.
V.  EL*C. Wieden 2017. 
1.  Magdalena Wielgołaska. Odzyskiwanie lesbijskiej tożsamości – wreszcie pomyślmy o sobie, Siostry.
2.  Monika Rak. Siła filmu dokumentalnego, czyli lesbijki do kamer!
3.  Magdalena Świder. Wokół tożsamości.
4.  Agnieszka MałgowskaPeformansy, czyli witamy w Lesbolandii.
5.  Joanna Semeniuk. Jeśli nie zrozumiemy naszej przeszłości, nie zrozumiemy siebie.
6.  Agnieszka Frankowska. PL, czyli Polskie Lesbijki w Wiedniu. 

VI. EL*C. Kijów 2019.
1.  Monika Rak. L*Geniusza na Ukrainie
2. Magdalena Wielgołaska. Lesbianizacja przestrzeni.

BONUS
Komiks. Superprocenta. Graficzny komentarz Beaty Sosnowskiej

————————————-————

Aktualne wiadomości na temat projektu Lesbijska Inspira znajdziesz na:

Feminoteka
Kobiety kobietom
Strefa Les*
Kobieta Nieheteronormatywna
A kultura LGBTQ+ nie poczeka!

Kontakt: [email protected]

LESBIJSKA INSPIRA I Mamy wewnętrzną potrzebę wolności. Rozmowa z Małgorzatą Myślak i Magdaleną Sota

wokół-manifesty1_myslak+sota

Monika Rak: Poznałyśmy się bliżej podczas manifestacji w obronie wolnych sądów w lipcu 2017 roku. Przychodziłyście same albo z córką. Wszystkie zgodnym chórem krzyczałyście: wolność-równość-demokracja i machałyście tęczowymi flagami.  A mówi się o nas – lesbijkach, że leżymy na kanapie, że się nie angażujemy…  

Małgorzata Myślak: To krzywdzące uogólnienie, ja staram się angażować, nie bezpośrednio w działania LGBTQ, ale nie ukrywam, kim jestem. Nie muszę o tym mówić na okrągło, jednak zapytana odpowiadam zgodnie z prawdą. Bierzemy udział z Magdą w badaniach związanych z tęczowymi rodzinami, z parami jednopłciowymi wychowującymi dzieci. Warto to robić, aby badania były rzetelne. Ale nie zawsze nas chciano. Zgłaszałyśmy się do pism, które szukały osób LGBT, ale nie dostawałyśmy odpowiedzi. Kilka razy były też u nas dziennikarki, które albo chciały albo przeprowadzały wywiady, ale w końcu te wywiady się nie ukazywały. Dziennikarki miały problem z tym, że nie mamy odpowiedniego statusu społecznego. Magda sprząta w biurach, a ja jestem z Domu Dziecka, żyję ze świadczenia pielęgnacyjnego, obie wychowujemy córkę. To chyba była dla nich słaba historia.

MR: Słaba? Wasz głos jest wyjątkowo ważny, takich głosów  właśnie brak. A przy okazji, jak się z tym czujesz, że ktoś tak Cię traktuje?

MM: Jest to po prostu dyskryminacja ze względu na status ekonomiczny. To nie moja wina, że tak mi się ułożyło w życiu. Robię, co mogę i tyle. Ja się tego nie wstydzę. To nie ja mam problem. Choć oczywiście boli mnie to, że ludzie postrzegają mnie przez pryzmat Domu Dziecka, osoby żyjącej na koszt państwa.

MR: Społeczność tęczowa z hasłami równościowymi na ustach miewa z tym problem. Klasowość ma się dobrze. Zawsze przypominam tę historię z dziewczynami, które pokazały swoje zdjęcia w jakiejś facebookowej akcji. Na fotach widać było, że żyją w skromnych warunkach. Hejt się polał. To było po prostu ohydne.

MM: Pamiętam, to było wtedy rzeczywiście paskudne. Jestem zdania, że powinniśmy ukazywać prawdę, nawet jeśli nie jest różowa. Mamy selekcjonować osoby biorące udział w tego typu akcjach i ukazywać tylko te o odpowiedniej ilości cyfr na koncie?

MS:  A ja nie chcę, by lesbijki pokazywano na tle odrapanych ścian, w kolejce do pośredniaka, nie chcę, żeby myślano stereotypowo, że lesbijka jest brzydka, bez wykształcenia i bez kasy, bo to potwierdza schemat, że geje to osoby dobrze wyglądające, wykształcone, z pozycją. To nas stawia w gorszym świetle. Dlaczego nie możemy pokazać tego samego?

MM: Ale nie wszyscy geje są tacy, jak mówisz, znamy przecież innych chłopaków. Mamy znajomego, który ma studia wyższe, ale pracuje jako ochroniarz, nie wygląda jak model. Tacy geje też są, dlaczego ich pomijać? Dlaczego mamy pokazywać, że jest inaczej, lepiej niż jest? Prawda jest, jaka jest.

MR: Właśnie, to nie dotyczy tylko lesbijek, także gejów, osób trans, które nie pasują do wyretuszowanego obrazka. Nasza społeczność jest tak samo różnorodna klasowo,  jak całe społeczeństwo.

MS: Jednak brak mi lesbijek, które coś osiągnęły. Wczoraj zastanawiałyśmy z Małgosią, dlaczego jest tyle miejsc dla gejów, a nie ma dla nas. Ja uważam, że za bardzo się zamykamy w domach. Jak dziewczyna znajdzie partnerkę to koniec. Dlatego uważam, że lesbijki mało się angażują. Wystarczy przypomnieć sobie początki prasy – Filo, Inaczej – wszystkie były gejowskie, dla lesbijek dwie kartki. Teraz też, w Replice większość tekstów jest o gejach, bilety rozdawane są na filmy o gejach. Dlaczego oni to potrafią, a my nie? Dlaczego lesbijki nie chcą się ujawniać? Trzeba pokazywać sukces, ale dziewczyny o tym nie mówią. To by nas zachęcało. Nie wiem, dlaczego tak jest. Nie wierzę, że nie ma wśród nas kilku osób, które mogłyby stworzyć na przykład klub lesbijski.

MR: Magda, poruszyłaś temat coming outu. Jest w społeczności presja autowania, zwłaszcza wobec lesbijek. Czy to jest rzeczywiście takie ważne? Czy musimy się autować?

MS: Ja jestem za autowaniem. Myślę, że gdyby było więcej znanych wyautowanych lesbijek – aktorek, dziennikarek, polityczek, to może do tego naszego zakołtunionego społeczeństwa dotarłoby, że fajne kobiety to nie tylko heteryczki, poddane mężczyznom. Trzeba zwalczyć stereotyp nieatrakacyjnej lesbijki. Czasem aż mnie kusi, żeby autować znane osoby na siłę, bo robią złą robotę.

MM: Na pewno nie może być presji autowania. Dziewczyny mogą być niegotowe, żeby nawet mówić o tym bliskim. Powinny to robić osoby, które chcą i mają potrzebę. Choć oczywiście dobrze jest, gdy publicznie, w mediach pisze się i mówi o lesbijkach, jest to nam potrzebne. Nie oceniam, jeśli ktoś tego nie robi. Czasem ludzie nie mają siły się buntować. Ja nie mogę inaczej, nie mogłabym sobie spojrzeć w twarz. Jak uświadomiłam sobie, że jestem lesbijką, to bardzo szybko się wyautowałam, bo mnie to dusiło. Nie umiałam udawać, ale rozumiem, że inne dziewczyny mają inny proces. To po prostu jest skomplikowane i zależy od sytuacji i osoby.

MR: Wydaje mi się, że jest wiele powodów braku takich autów. “Lesbijskość” lesbijki jest często poddawana w wątpliwość, gdy ta się autuje. To dodatkowe utrudnienie. Nazywa się to okresem przejściowym albo brakiem odpowiedniego partnera, żeby nie mówić dosadniej, albo wynikiem traumatycznego doświadczenia. Zwłaszcza te, tzw. lesbijki „kobiece”, nie wydają się wiarygodne. Mało, że musisz się wyspowiadać, to jeszcze masz to uzasadnić.

MM: Coś w tym jest, że zawsze ludzie mają powód, by kwestionować fakt, że lesbijka jest lesbijką. Ja bym dodała jeszcze jedną przyczynę – dziecko. Pytają mnie czasem, jak to możliwe, że jestem lesbijką, skoro mam dziecko, wypytują o byłego męża. Ludziom w głowie się nie mieści matka-lesbijka. Trudno jest myśleć inaczej niż im wmówiono. Dużo pracy przed nami.

MR: Mnóstwo. Oby było więcej takich matek-lesbijek jak Ty. Od razu będzie lepiej. Robisz pracę u podstaw, choć tego nie doceniasz. Muszę Ci przypomnieć, Małgosiu, co powiedziałaś, kiedy zapytałam cię, czy zgodzisz się na rozmowę. Powiedziałaś, że chyba się nie nadajesz, bo jesteś szarą matką-polką-lesbijką. To mnie uderzyło. A kto ma mówić jak nie Ty i Magda. Interesuje mnie Wasza nieaktywistyczna, nienaukowa perspektywa na problem lesbijstwa. Czy widzicie więc jakieś charakterystyczne cechy lesbijek, odróżniające je od pozostałych liter akronimu LGBTQ+? Czy czegoś innego potrzebujecie?

MM: Jest chyba tak, że lesbijki lubią dom, ale to zamykanie się w czterech ścianach nie zawsze oznacza separację czy ucieczkę. Czasem to konieczność, na przykład dla tych dziewczyn, które mają dzieci. Ja jestem matką, wiem, jakie są tego codzienne konsekwencje. Widzę czasem na FB, że są jakieś imprezy, dyskusje, spotkania, chciałabym na nie pójść, ale nie mam z kim zostawić dziecka. Mogłabym wziąć córkę ze sobą, ale to bez sensu, nie ma tam miejsca dla dzieciaków. Nikt tego nie przewiduje. No chyba, że na grupach dla rodziców LGBTQ. Tak było podczas spotkań grupy tęczowych rodzin YESteśMY. Tam były same dziewczyny, ale wtedy tematy krążą wokół dzieci, to oczywiście wsparcie, ale nie szeroki rozwój.

MS: Właśnie, mnie to nie odpowiada, takie zawężenie tematu do dzieci. Ja potrzebowałabym miejsca, gdzie spotykają się lesbijki, gdzie można pobyć, czasem zobaczyć film, gdzie byłaby biblioteka z branżowymi książkami i prasą ze świata.

MR: Taki lesbijski dom kultury. Mnie też się marzy, ale to nie lada wyzwanie, zwłaszcza finansowe.

MM: Wyobrażam sobie, ile przy organizacji takiego stałego miejsca dla lesbijek byłoby problemów. Skoro miałyśmy problem z lokalem na spotkania YESteśMY. Organizatorki grupy szukały dla nas stałego miejsca. Różne organizacje lgbtowskie wówczas się na nas wypięły. Dopiero Feminoteka udostępniła nam przestrzeń. Bardzo mnie to dziwi, że nikt nas nie chciał, przecież – z tego co wiem – nic więcej prócz sali nie potrzebowałyśmy.

MR: Wiecie, że takie miejsce tylko dla lesbijek „grozi” separatyzmem? Teraz sporo się o tym mówi. Co myślicie o tym, żebyśmy zajęły się same sobą?

MS: Jestem za. To jest nam potrzebne. Dlatego powtarzam, że brakuje miejsca tylko lesbijskiego. Lubię przebywać wśród kobiet. Dla mnie bycie lesbijką to najfajniejsza rzecz na świecie, nie ma nic lepszego. Wiem to od szkoły podstawowej.

MM: To jasne, że każda litera LGBTQ+ potrzebuje utorowania drogi tylko dla siebie, potrzebują tego nie tylko lesbijki, także osoby trans, biseksualne, aseksualne. Każda grupa potrzebuje czego innego, niektóre są dyskryminowane wewnątrz środowiska. Widzę w stosunku do siebie potrójną dyskryminację: ze względu na płeć, orientację i status materialny. Ale jednak uważam, że powinniśmy się trzymać razem. Taki wspólny przekaz ma szansę przebić się przez powszechne stereotypy. Dla przykładu, przypominam sobie, kiedy usłyszałam pierwszy raz słowo lesbijka. Było to w momencie, kiedy chciałam sobie zrobić kolczyk w jednym uchu, wtedy koleżanka powiedziała mi, żebym za nic w świecie nie przebijała prawego ucha, bo tak robią lesbijki. Takie ludzie mają wyobrażenia.

MR: Ja zaś usłyszałam kiedyś od mojej znajomej, która odkrywała w sobie „zamiłowanie” do swojej płci, że właśnie kupiła sobie szerokie spodnie, bo lesbijki noszą szerokie spodnie. Chyba trzeba stworzyć słownik absurdalnych znaków rozpoznawczych lesbijki wymyślonych przez heteryków_czki. To może być zadziwiająca lektura.

MM: Jeszcze wrócę do różnic między lesbijkami a resztą społeczności. Ja cały czas twierdzę, że to w jakiej sytuacji są lesbijki, wynika z tego, jaka jest pozycja kobiet. Ciągle coś takiego przynosi moja córka ze szkoły. Podłapuje uwagi nauczycielek, że jest chłopięco ubrana, że interesują ją samochody. Tłumaczę jej, że nie ma zabawek dla chłopców czy dziewczynek, są zabawki dla dzieci, nie ma ubrań damskich czy męskich, są ciuchy dla ludzi. Jest XXI wiek, a wciąż takie głupoty wkładają uczniom do głowy, wizerunek kobiety nadal kojarzony jest ze szminką i odkurzaczem. To mnie wkurza, zawsze byłam z narzuconą normą na bakier, już od podstawówki. Byłam osobą, która się nie dopasowywała – nietypowy wygląd, nietypowy światopogląd. Często dostaję za to po tyłku, ale tak już jest. Pamiętam, jak moja matka była wzywana do szkoły, bo chodziłam w krawacie. Znowu, jak byłam w Domu Dziecka, to mój wygląd był tak odstający, że podczas uroczystości zamykano mnie w pokoju, bo nie pasowałam do wizerunku ślicznej, uroczej sierotki. Tak jest do dziś, nie pasuję do świata jako feministka, lesbijka, matka wychowująca dziecko poza obowiązujaca normą.

MR: Małgosiu, dużo w Tobie buntu. Skąd ta niezgoda – chciałoby się powiedzieć – totalna?

MM: Miałam niełatwe dzieciństwo, byłam dyskryminowana, traktowana jako przykład “patologii” na wielu płaszczyznach. Ale ja nie czuję się winna, nie mam się czego wstydzić. Że jestem z Domu Dziecka? Że jestem niewierząca? Że jestem lesbijką? Że siedzę w domu i zajmuje się dzieckiem? Gdybym przejmowała się wszystkim, co zarzucają mi ludzie, chyba bym zwariowała. Musiałam walczyć o siebie. Po prostu nie potrafiłam inaczej. Zawsze stawałam okoniem. Jak byłam przez jakiś czas w ośrodku katolickim, kazali mi iść do kościoła, bo musiałam być pod opieką i z całą grupą, to stałam ostentacyjnie, nie siadałam, nie klękałam, chciałam pokazać, że nie chcę tu być, że ich wierzenia nie są moje. Buntuję się wobec każdej próby wciśnięcia mnie w ramy.

MR: Rozumiem, że z tego wynika też aktywność obywatelska. Ale dziewczyny, muszę zapytać: po co chodzicie na te demonstracje?

MM: To nadal sprawa buntu. Ja chodzę na różne demonstracje, w obronie sądów, uczestniczyłam w Czarnym Proteście, obowiązkowo jestem na Paradzie Równości. Mam wewnętrzną potrzebę wolności, nie lubię zakazów, zawsze, gdy jestem przymuszana do czegoś, sprzeciwiam się temu. To proste.

MS: A mnie szlag trafia, gdy inni narzucają mi swoją wolę. Dla mnie udział w tych demonstracjach, w obronie sądów, to kwestia demokracji, nie można jej nam odbierać. Każdy ma prawo wyrażać swoje zdanie w przestrzeni publicznej, nawet skrajna prawica. Będę zawsze tego broniła. Walczę o równość dla wszystkich. Bo jeśli my, lesbijki, geje idziemy na Paradę Równości i żądamy tolerancji, to dlaczego mamy nie akceptować na przykład osoby religijnej, broniącej życia poczętego, choć drażnią mnie ”krwawe” banery pro-liferów w przestrzeni publicznej. A widzę, że wciąż któraś ze stron o tym zapomina. 

MM: Dla mnie to nie jest kwestia demokracji, nie utożsamiam z tym pojęciem. Jestem anarchistką. Ten system tak naprawdę krzywdzi nas wszystkich, oparty jest na wyzysku ekonomicznym, ale tej resztki wolności trzeba bronić, trzeba stawiać opór, choćby to było skazane na przegraną.

MR: Niesamowite, że tak się znacząco światopoglądowo różnicie. Choć widzę, że łączy Was buntownicza natura.

MM: To prawda. Czasem “drzemy koty”, gdy mamy bardzo odmienne zdanie na jakiś temat. Zaciekle dyskutujemy, ale się szanujemy i akceptujemy swoje różnice, a to chyba w związku jest najważniejsze.

MS: Tak, dajemy radę. Można żyć mimo takich różnic. Nasz związek jest w miarę możliwości partnerski, ale rzeczywiście cenimy sobie wolność. To nas trzyma.

MR: I na koniec rozmowy pytanie: czy macie jakieś lesbijskie marzenie?

MM: Ale pytanie. Chciałabym, żeby powstała organizacja tylko dla lesbijek, żeby było bezpieczne publiczne miejsce, w którym zawsze możemy się spotkać.

MS: Ja chciałabym żyć w lesbijskim odpowiedniku San Francisco.

MR: Bardzo Wam dziękuję, że zgodziłyście się na rozmowę. Życzę nam wszystkim, żebyśmy w najbliższej przyszłości spotkały się w jakimś San Francisco nad Wisłą.

Korekta: Maja Korzeniewska

—————————————–

Małgorzata Myślak (ur. 1991) – szara matka polka / lesbijka / feministka/ anarchistka / miłośniczka zwierząt / nałogowa spacerowiczka / aktualnie słuchaczka w LO dla dorosłych / marzy o tym, by zostać chirurgiem weterynaryjnym małych ssaków.

Magdalena Sota (ur. 1971) – marzy o podróży ”do gwiazd”, interesuje się medycyną, lotnictwem. Jej pasją są góry, bo w nich jest wszystko co kocha – wolność.

Monika Rak. (2/2 Damskiego Tandemu Twórczego)
lesbijka / feministka / artaktywistka / aktorka / dramatopisarka / filmowczyni / graficzka.

Współtwórczyni projektów: Kobieta Nieheteronormatywna (cykl debat i audycji radiowych, 2014- 2016) / O’LESS Festiwal (2012-2014) / DKF Kino lesbijskie z nutą poliamoryczną (cykl spotkań, 2012-2015) / A kultura LGBTQ+ nie poczeka (projekt archiwistyczny, od 2017) / O teatrze lesbijskim w Polsce (cykl teatrologiczny, od 2012) / Lesbijska Inspira (cykl wywiadów od 2017) / Portret lesbijek we wnętrzu, Niesubordynowane czytanie sztuki Jolanty Janiczak (czytanie dramatów) / Orlando.Pułapka? Sen, Fotel w skarpetkach, 33 Sztuka, RetroSeksualni. Drag King Show (spektakle) / Czarodziejski flet, Gertruda Stein & Alice B. Toklas & Wiele Wiele Kobiet (nanoopery) / L.Poetki (film dokumentalny) / Teatr Dialogu (warsztat i akcja miejska) / Wywrotowa komórka lesbijska, Epizody, wątki, sugestie lesbijskie w kinie polskim (wykłady) / Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej* (stowarzyszenie, 2017).

————————————

LESBIJSKA INSPIRA
To niezależna inicjatywa, której e-przestrzeni udziela siostrzana Feminoteka
,
I.  Manifest
1.  Manifest. Instant
2.  Rozmowa I. Od lesbijskiej konspiry do lesbijskiej inspiry
3.  Rozmowa II. 
Minął rok. To, o czym mówiłyśmy w prywatnych rozmowach, stało się częścią debaty publicznej
.
II. Rozmowy wokół manifestu
1.   Mamy wewnętrzną potrzebę wolności. Rozmowa z Małgorzatą Myślak i Magdaleną Sota
2.   Coming out – nie chcę i nie muszę. Rozmowa z Anonimową Lesbijką 
3.   Z miłości i gniewu rodzi się odwaga. Rozmowa z Angeliną Caligo
4.   Moja droga do siebie samej. Rozmowa z Marią Kowalską
5.   Potrzebne są niehetero bohaterki. Rozmowa z Anną Bartosiewicz
6.   Chcemy więcej! Rozmowa z Anną i Zandrą Ra Ninus
7.   Lesbijki, pora na prokreację! Rozmowa z Anną Adamczyk
8.   Kto ma prawo do słowa “lesbijka”? Rozmowa z Magdą Próchniak
9.   Czasem miałam wrażenie, że jestem jedyną lesbijką w Lublinie. Rozmowa z Małgorzatą Szatkowską
10. Trzeba stawiać opór. Rozmowa z Magdaleną Tchórz
11.  Dziewczyna i dziewczyna – normala rodzina. Rozmowa z  Zuch Dziewuchami
12.  Niepytana nie mówiłam, że jestem lesbijką. Rozmowa ocenzurowana
13.  Co Ty tutaj robisz? O poczuciu wyobcowania i przynależenia. Rozmowa z Nicole G.
14.  Mam na imię Kasia i to jest moja tożsamość. Rozmowa z Katarzyną Gauzą.
15.  Tęczowe aktywistki na Ukrainie są wyłącznie feministkami. Rozmowa z Katją Semchuk
16.  Oryginalnie nieheteroseksualna. Rozmowa z Agnieszką Marcinkiewicz
17.   Sama zrobię dla siebie miejsce. Rozmowa z Klaudią Lewandowską
18.  Dziś określam siebie jako osobę panseksualną. Rozmowa z Alex Knapik
19.  Perspektywa lesbian studies. Rozmowa z dr Martą Olasik
20.
Mogę tylko powiedzieć: przykro mi bardzo, jestem wyjątkowa. Rozmowa z Voyk
21.  Tożsamość jest zawsze polityczna. Rozmowa z Elżbietą Korolczuk
22. Jesteśmy nie do ruszenia. Rozmowa z matką i córką. MB & Shailla
23. Wchodzę w krótkie erotyczne relacje poliamoryczne. Rozmowa z Retni
24. Aktywizm jest moim uzależnieniem. O niepełnosprawnościach, nieheteronormatywności i feminizmie. Rozmowa z Anetą Bilnicką
25. Wolę nie zostawiać niedomówień. Rozmowa z Adą Smętek
26.Do tej pory myślałam, że LGBTQ to nie ja. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
27. Ciągle zajmujemy się sobą i żądamy od innych akceptacji. Rozmowa z Anną Marią Szymkowiak
.
III. Głos z zagranicy
1Węgry. Brakowało nam środowiska kobiet niehetero – stworzyłyśmy je. Rozmowa z Anną Szlávi
2. Czechy. Lesba* na wychodźstwie. Rozmowa z Frídką Belinfantová
.
IV. Męskoosobowo
1. To co polityczne jest wspólne. Rozmowa z Tomaszem Gromadką
2. Przyszło nowe pokolenie kobiet nieheteronormatywnych. Rozmowa z Marcinem Szczepkowskim
,
V.  EL*C. Wieden 2017

1.   Magdalena Wielgołaska. Odzyskiwanie lesbijskiej tożsamości – wreszcie pomyślmy o sobie, Siostry.
2.  Monika Rak. Siła filmu dokumentalnego, czyli lesbijki do kamer!
3.  Magdalena Świder. Wokół tożsamości.
4.  Agnieszka Małgowska. Peformansy, czyli witamy w Lesbolandii.
5.  Joanna Semeniuk. Jeśli nie zrozumiemy naszej przeszłości, nie zrozumiemy siebie.
6.  Agnieszka Frankowska. PL, czyli Polskie Lesbijki w Wiedniu.
.
VI. EL*C. Kijów 2019.
1.  Monika Rak. L*Geniusza na Ukrainie.
2. Magdalena Wielgołaska. Lesbianizacja przestrzeni.
.
BONUS
Komiks.
Superprocenta. Graficzny komentarz Beaty Sosnowskiej

LESBIJSKA INSPIRA | Manifest. Od lesbijskiej konspiry do lesbijskiej inspiry. Rozmowa między Damskim Tandemem Twórczym, Agnieszką Frankowską, Magdaleną Wielgołaską

MAnifest.zrozmowa.Baner (1)

Od lesbijskiej konspiry do lesbijskiej inspiry, czyli o tym, kto i jak wkłada nam czapkę-niewidkę.
Rozmawiają: Agnieszka Frankowska, Agnieszka Małgowska, Monika Rak, Magdalena Wielgołaska.

Małe sygnały mówią coś ważnego, są śladami dotknięcia mocno strzeżonych granic i zakazów kulturowych. Natknęłyśmy się na jakiś niewidzialny, ale realny drut kolczasty. Trzeba sobie zaufać: jeśli źle się czuję, to znaczy, że jestem źle traktowana.”

[Kobiecy desant na patriarchalną agorę. Ewa Graczyk]

Magda Wielgołaska: Temat niewidoczności lesbijek to dyżurny temat od bardzo dawna. Nieheteronormatywne artystki, aktywistki wciąż zastanawiają się, jak przebić niewidzialny mur. Kiedy wspominamy o istnieniu tego muru, o dziwo, poruszamy niewygodny temat. Jakiś czas temu w magazynie Replika nr 68. został opublikowany wywiad Dlaczego lesbijek nie ma w życiu publicznym. W rozmowie prowadzonej przez Mariusza Kurca wzięły udział Mirosława Makuchowska, Aleksandra Muzińska, Julia Maciocha i Marta Konarzewska. Z założenia rozmowa miała być ukłonem w kierunku lesbijek, jednak – poza ogromnym zainteresowaniem – wywołał też burzę. Impulsem do ostrej dyskusji stał się post-riposta, który na swoim wallu na facebooku umieściła Agnieszka Frankowska 

Ta dyskusja po raz kolejny uświadomiła nam – lesbijkom zaangażowanym w działania na rzecz osób LGBTQ+, w lesbijską kulturę – jak niewiele zmieniło się w powszechnej świadomości, jak mocno tkwimy w szponach mizoginii i mainstreamu. Dla mnie osobiście był to szok. Zrodziły się pytania: Dlaczego lesbijska kultura i aktywizm nadal spychane są w cień? Czy niezależnie od nakładu energii, czasu, pracy mamy zostać na uboczu ze względu na kulturową pozycję kobiet w naszym kraju? Dotarło do mnie, że ciągnące się rozmowy o niewidoczności, to wciskanie nas w tę niewidoczność. A temat pojawia się i chowa, i już jesteśmy do tego przyzwyczajone. Skoro wiadomo, że to temat dyżurny, czemu nic się nie zmienia?

Agnieszka Frankowska: To może zacznę, bo to ja wsadziłam kij w mrowisko. Chyba to przyniosło pewne efekty. Bo w kolejnym numerze Repliki 69 ukazało się więcej treści dotyczących lesbijek. Bardzo nas to cieszy. Przypuszczamy, że to między innymi wynik naszych wcześniejszych dyskusji z redaktorami gazety. Mamy nadzieję, że ten trend się utrzyma i na łamach pisma pojawi się również więcej opisujących swój świat lesbijek-redaktorek. Przywołany przeze mnie numer pisma jest jaskółką, która wiosny nie czyni – będziemy się przyglądały rozwojowi sytuacji. Będziemy czujne. A w tej rozmowie chciałabym wypowiedzieć się w szerszym kontekście widoczności/niewidoczności lesbijek – ten kontekst niestety istnieje od lat i nie zmieni się z dnia na dzień.

Wracając do wywiadu, o którym, Magdo, wspomniałaś. Po jego przeczytaniu od razu chciałam zareagować, pisząc z Wami list otwarty do redakcji Repliki, ale ta forma okazała się zbyt ograniczona i powierzchowna. Od tego czasu dostałyśmy wiele wiadomości od kobiet, które opowiadały o swoich doświadczeniach, potrzebach, żalach. Nie wszystkie nasze rozmówczynie chciały wypowiadać się publicznie, podczas tej gorącej facebookowej debaty. Proces okazał się dłuższy niż zakładałyśmy i o wiele bardziej złożony niż się spodziewałyśmy. Nadal sytuacja jest dynamiczna. Dlatego dopiero teraz ukazuje się nasza rozmowa, choć od publikacji w Replice minęły już prawie dwa miesiące. Uświadomiłyśmy sobie, że otworzyła się puszka Pandory. Bo burza wokół Repliki to tylko symptom. Dlatego nie chciałyśmy działać w pośpiechu. Wszystko dojrzewało, zmieniało się, aż w końcu narodził się pomysł nie tylko tej rozmowy, ale całego cyklu, w którym chcemy przyjrzeć się przyczynom sytuacji, w której nie można pozbyć się stereotypu niewidoczności. Robię to, bo zależy mi bardzo, żeby dziewczyny nie “łykały” tego negatywnego stereotypu, który podcina skrzydła. Niestety wiele z nas przyjmuje te sugestie i przyznaje im rację bytu: że lesbijka jest leniwa, sama sobie winna, leży na kanapie i śmierdzi.

Agnieszka Małgowska: Śmierdzi od nieróbstwa,  oczywiście. Od dłuższego czasu obserwuję i uczestniczę w “walce” lesbijek o widzialność. Paradoksalnie przede wszystkim w społeczności LGBTQ+. Trzeba zaznaczyć, bo to ważne, że niektóre z nas chcą być w ukryciu, to te namawia się do outu, ciągnie za uszy, wywołuje do tablicy, czasem obraża za “skrytkowanie”. A niektóre z nas działają i – wydawało się – że w to działanie wpisana jest widoczność. Jednak – jak się okazało – było to błędnym założeniem. Bo te z nas, które chcą być widoczne, tworzą, działają, nie są widziane przez społeczność. Jakbyśmy miały na sobie czapkę niewidkę. Tylko ja jej sobie sama na głowę nie nakładam.

Monika Rak: To mnie wkurza. Ktoś mi zakłada niewidkę i mówi, że mnie nie ma. Jeszcze ma pretensję, że z tym nie walczę. Mam dosyć traktowania nas jako osób mniej zdolnych, mniej odpowiedzialnych, mniej samodzielnych, które trzeba kontrolować i wskazywać im drogę. Trudno uwierzyć, że można jeszcze tak myśleć, ale podczas dyskusji wokół artykułu, lesbijki nasłuchały się inwektyw od naturalnych sojuszników, tych, którzy – jak zakładałyśmy – mają świadomość feministyczną i antydyskryminacyjną. Dużo w ich słowach pogardy, lekceważenia i jakiegoś niejasnego dla mnie lęku o swoją pozycję. A wszystko dlatego że upominamy się o nasze miejsce, o głos dla nas wszystkich, również tych mniej majętnych, mniej wykształconych i nie z Warszawy. Takie doświadczenie też jest ważne i powinno być częścią lesbijskiej herstorii. Pamiętacie, jak w internetowej akcji fotograficznej – rok czy dwa lata temu, w której dziewczyny miały przysyłać zdjęcia z codziennego życia – wśród lansiarskich fotek znalazło się zdjęcie dwóch dziewczyn, żyjących w bardzo skromnych warunkach, poza wielką aglomeracją. Co się zdarzyło? Oczywiście hejt, z którego dowiedziałyśmy się, że takie lesbijki nie powinny pokazywać się światu. Przyniosły wstyd społeczności. Ta historia jest symptomatyczna. Wniosek: trzeba bronić pięknego obrazka, żeby mainstream nas zaakceptował.

AM: Teraz uderzamy w nasz ulubiony tandemowy bębenek. Mainstream wyznaczył reguły i większość się temu poddała w przekonaniu, że życie według tych reguł nas nobilituje. Ale nie wszyscy/wszystkie tak myślimy. Wbrew pozorom mainstream nie pokazuje szerokiej perspektywy, to sztuczny kanał, który oferuje widzenia zawężone, tyle tylko, że jest nazywany uniwersalnym. Natomiast to wszystko, co jest poza nim, to właściwy ocean doświadczeń, możliwości. Czerpmy z tego. Nie ograniczajmy się do kanalizowania i filtrowania. Gdyby fani mainstreamu przeczytali No logo Naomi Klein, wiedzieliby, że mainstream posiłkuje się offem, zwykle kradnąc jego pomysły, by sprzedać efekt jego poszukiwań, często – wynik życiowego doświadczenia – w kolorowym papierku. Dlaczego mało kto chce zobaczyć, że przestrzeń kultury LGBTQ+ to bezcenny teren eksperymentu, który pokazuje naszą odmienność, oryginalność, nie tylko wyrażoną przez wielobarwność strojów, pióra i różnorodność preferencji seksualnych. Z moich wieloletniej obserwacji wynika, że kultura lesbijska jest w dużym stopniu poza tym głównym nurtem i nie dlatego, że jest zła, czy jest jej mało. Często z zupełnie innych powodów. Częściowo dlatego, że szuka innych rozwiązań i nowego języka, częściowo dlatego, że nie chce podlegać uniwersalnym normom i ocenom, częściowo z braku siły, by walczyć z systemem. Nie rozumiejąc tego mówi się, że kultura kobiet nieheteronormatywnych jest niegodna uwagi, a tym samym nie przebija się z powodów tzw. „jakościowych”, co jest wyjątkowo niefajnym, nieweryfikowalnym argumentem. To wynik niezrozumienia jej specyfiki.

MW: Cały czas mówimy tak naprawdę o silnych patriarchalnych wdrukach, które pokutują nawet w środowisku osób, które – zdawałoby się – są uwrażliwione na krzywdzące schematy. Sztuczny kanał, o którym mówiłaś, Agnieszko, faktycznie ma wartki nurt, jest silny, zmiata czasami to, co jest na jego drodze, a jest autentyczne, czasem nazbyt ulotne, czasem niedostosowane, na tyle niepewne siebie, że nie wytrzymuje ostrej oceny przyrównującej do szablonów. Mamy DOŚĆ tych patriarchalnych mechanizmów, ale otwierając tę dyskusję, zaznaczam w naszym wspólnym imieniu, że nie walczymy, nie wypowiadamy wojny. Jasno mówimy, że nie chcemy wchodzić w przemocowy język konkurowania. To nie jest walka o podium. Nie ma podium, jest przestrzeń, w której jest miejsce dla nas wszystkich. Czy chęć zmiany stanu rzeczy, w którym część osób nadal jest wykluczana, jest wszczynaniem wojny? Dla mnie to nie starcie, a wspólne wejście w ważny proces. Procesy są trudne, procesy to zmiany. Nie oszukujmy się – niewiele osób to lubi i niewiele osób chce porzucić nawet na chwilę swoją strefę komfortu. Ja myślę, że jako środowisko zrobiliśmy jeszcze za mało i zatrzymaliśmy się w pewnym momencie, który uznaliśmy za wystarczający. Mam poczucie, że cały czas ten patriarchalny styl działania trzyma nas za gardła. Kobiety nadal wpisywane są w model uległości i część lesbijek również ten model realizuje – z niewiedzy, ze strachu, z potrzeby przynależenia do wspólnoty? Pokutuje wzorzec grzecznej dziewczynki, która – gdy będzie grzeczna – to zasłuży na dopuszczenie do głosu, ale czy to nadal będzie jej głos, skoro musi odciąć wszystkie te treści, które są niewygodne dla reszty dbającej o pozorny ład? Nawet kosztem tego, że ten ład oparty jest na tym, z czym podobno wspólnie się zmagamy? Zarzuca nam się, że jesteśmy za bardzo emocjonalne. A właśnie chciałabym, żeby na emocje każdego/każdej z nas było miejsce. Żebyśmy nie musieli stosować emocjonalnej autocenzury.

AM: Taki emocjonalny manifest to głos sprzeciwu wobec zawłaszczania wspólnego miejsca, który nazywany bywa brakiem dystansu i afektacją. A przecież ten głos mógłby być głosem uzupełniającym, wzbogacającym obraz społeczności lesbijskiej i nie tylko lesbijskiej, a został potraktowany jako rebelia, pieniactwo. Nawet jeśli jest to głos mniejszości, nawet jeśli wybrzmiał wewnątrz lesbijskiej grupy, tym bardziej taki głos powinien być uwzględniony. Ale część społeczności reaguje tak – jawnie na FB i pokątnie na zamkniętych forach dyskusyjnych – jakby została zbojkotowana mityczna jedność, a to przecież tylko odmienny głos. Tymczasem mam wrażenie, że słyszę jakże znane: „Świętości nie szargać, bo trza, by święte były…”. Ktoś nawet pogroził nam palcem, żebyśmy nie były radykalne. Nie wiem, co nas może spotkać za “nieposłuszeństwo”. (śmiech). Nie ma wyjścia, trzeba opowiedzieć o naszym doświadczeniu, nadwyrężając złudną jedność, bo nigdy nie wydostaniemy się z bańki, w którą zostałyśmy wciśnięte.

AF: W ostatnim czasie – jak już mówiłam – odezwało się do nas sporo kobiet, które chciałyby przekuć tę bańkę. Na początek zareagowały ściśle w związku z moją kontrą na wywiad w Replice, w której domagałam się otwarcia redakcji na lesbijskie tematy. Tak naprawdę to tylko pretekst do szerszej rozmowy. Ale warto wspomnieć konkretnie na co skarżyły się dziewczyny. Pisały o swoich próbach przebijania się do Repliki, o braku reakcji na propozycje albo autorytarne korekty nadesłanych tekstów, na odbieranie im prawa do osobistej perspektywy, niepotwierdzonej przez autorytety, albo na pokazywanie dziewczyn jedynie jako jednostek bez grupowego kontekstu. Mówiły o pomijaniu polskich artystek i ważnych lesbijskich wydarzeń, na presję autowania wszystkich uczestniczek promowanych projektów. To tylko część zarzutów, które w uproszczeniu sprowadzają się do stwierdzenia, że ciągle lesbijki pozostają w petenckiej pozycji. To schemat powtarzający się w organizacjach i projektach.

AM: Mam świadomość, że niektóre braki, o których mówisz, to wynik niewiedzy na temat aktywności kobiet nieheteronormatywnych, czasem przeoczenia, ale to przede wszystkim brak zainteresowania działaniami, których nie pokazuje się w TV czy w gazetach głównego nurtu. A jaki tego skutek? Niestety poważny. Czytelnicy/czytelniczki otrzymują fałszywy obraz lesbijek i środowiska, w którym działają głównie mężczyźni i oni są skuteczni, bo widoczni w mediach.

MW: Nie zgodzę się, że wiedza o lesbijskich aktywnościach jest niedostępna. Tworzymy jedno środowisko osób LGBTQ+, wypracowaliśmy sobie, może nieidealne, ale jednak, kanały komunikacji: fora, listy mailingowe itd. Za pomocą tych narzędzi informujemy siebie wzajemnie o tym, co robimy, wzajemnie siebie zapraszamy. Cały czas zadziwia mnie jedno – na wydarzenia organizowane przez gejów albo przez duże organizacje – przychodzą wszyscy i geje, i lesbijki, i reprezentanci/reprezentantki innych literek z tęczowego alfabetu. Jednak kiedy te lesbijki – dokładnie te same, które wsparły obecnością wydarzenie bardziej popularne – same coś organizują, to zazwyczaj nie mogą liczyć na wzajemność. To szczególnie bolesna dla mnie tendencja, której przyglądam się uważnie od 2010 roku. Efekt ten sam: lesbijki są niewidoczne, bo nie ma chętnych, by je zobaczyć. Bardzo chciałabym, żeby taka bariera przestała istnieć. Żebyśmy jako środowisko czuli/czuły wzajemną odpowiedzialność i wspierali siebie wzajemnie. Jakiś czas temu zapytałam znajomych gejów, bliskie mi osoby, dlaczego sami, jako osoby aktywne w środowisku i mające możliwości, nie włączają w swoje działania tego, co robią lesbijki. Odpowiedź była krótka: lesbijskie treści ich nie interesują, a jeśli się już gdzieś pojawiają, nawet w śladowych ilościach, to w ich odczuciu jest ich za dużo. Nawet jeśli tak jest, że coś nas nie interesuje, to marzy mi się podejście, w którym kierujemy się tym, żeby każda część składowa naszej społeczności była doreprezentowana. Mnie niekoniecznie fascynuje gejowska sztuka, ale to, co mogę zrobić, to choćby udostępnić informację na swoim wallu na FB. To już jest jakaś forma wsparcia.

MR: Na razie dostajemy pouczenia. W tym duchu była wyliczanka rozpoczynająca replikański wywiad. Dowiedziałyśmy się, iluż to gejów wyautowało się w mainstreamie, jakże geje wystrzelili, a lesbijki nadal nic. Jakbym wróciła do szkoły, w której nauczyciel/nauczycieka motywuje, podsuwając przykłady prymusów. Dla mnie absolutna protekcjonalna wpadka. Pomysł nieuwzględniający odmienności doświadczeń, sytuacji czy potrzeb kobiet, etc. Poraziło mnie przekonanie o tym, że istnieje tylko jedna właściwa droga dla lesbijek. Dowiedziałyśmy się też, że to mężczyźni aktywizują lesbijki. Szczególnie do autowania. Niebywałe. Przy okazji pamiętajmy, bardzo chcę to podkreślić, że nie musimy zgadzać się na presję autowania, która nie jest głównym celem egzystencji osoby nieheteronormatywnej. U lesbijek, kobiet biseksualnych to proces złożony i związany – jak mówi Alicja Długołęcka – z równie nieoczywistą i skomplikowaną seksualnością. Nie można go traktować identycznie jak u gejów. Jeśli jednak tego chcemy, to konieczne jest realne wsparcie, tworzenie dobrego klimatu w środowisku, np. pokazywanie różnych możliwości widoczności, a nie obowiązek ogłaszania swojej orientacji w Dzień Dobry w TVN czy w Gazecie Wyborczej.

AM: Rozumiem, że niektórym trudno uwierzyć, że droga, którą przeszli geje, nie musi być drogą kobiet nieheteronormatywnych, nie jest jedynym możliwym rozwiązaniem. Jednak taka narracja dominuje w środowisku LGBTQ+. To utrwala ten nieszczęsny stereotyp niewidoczności. Tymczasem warto byłoby podkreślić charakter działania kobiet, które jest często inicjujące, kolektywne, niszowe. Dlatego do starego hasła KPH Niech nas zobaczą, warto byłoby dodać hasło Fundacji Przestrzeń Kobiet Spoza centrum widać lepiej. Jak dotąd nieoświetlane są znaczne części aktywności, właśnie te nie mieszczące się w centrum. Choć wydaje się, że zadaniem dziennikarskim i archiwistycznym mediów środowiskowych, jest informowanie o wszelkich aktywnościach, a nie ich selekcjonowanie. Wiedział to Ryszard Kisiel, kiedy zakładał swoje pismo w latach 80. W ostatniej rozmowie, którą przeprowadziłyśmy z nim do AAAKulturalnika w ramach projektu A kultura LGBTQ+ nie poczeka! jasno to powiedział. Dlaczego dzisiejsze media społecznościowe LGBTQ+ nie pamiętają o tej zasadzie?

AF: Dodam jeszcze, że kobiety nieheteronormatywne tworzą wiele projektów skupionych na sprawach kobiet. Takie były – są: UFA, Fundacja Autonomia, Stowarzyszenie Kobiet Konsola, Fundacja Przestrzeń Kobiet i ostatnio ruch związany z  Czarnym Protestem… i mnóstwo indywidualnych – zwykle artystycznych, antydyskryminacyjnych, równościowych inicjatyw. Nie zapominajmy o świetnych czasopismach feministyczno-lesbijskich: Pełnym głosem, Zadra, Furia pierwsza, Furia, FEMKA. Ale niektóre projekty inicjowane przez lesbijki stanowią grunt niejednego wspólnego lgbtowskiego działania, które czasem nawet trafiają do głównego nurtu. Wystarczy to zobaczyć. Pierwszą redaktorką naczelną Repliki była lesbijka i tworzyła ją przez cztery lata, Lepiej późno niż wcale – audycję radiową TOK FM – przez lata prowadziła Katarzyna Szustow, poznańskie Marsze Równości organizowały od lat lesbijki, Lambdę, Miłość nie Wyklucza, Wiarę i Tęczę budowały lesbijki. To wszystko robota dziewczyn. A mogłabym długo wymieniać, wspomnę jeszcze tylko trzy, dla mnie osobiście ważne inicjatywy: OLA – Archiwum, Porozumienie Lesbijek (LBT) i Kabaret Barbie Girls. Nie ma społeczności LGBTQ+ bez kobiet nieheteronormatywnych.

MR: Cudowna lista. A propos pism feministyczno-lesbijskich, które wymieniłaś. Zawsze się nas do nich odsyła, gdy dopominamy się o przestrzeń w magazynach lgbtowskich. Ewentualnie proponuje się zrobienie kolejnego stricte lesbijskiego. Wiadomo, że te pisma raczej nie trafiają do dużej liczby odbiorców/odbiorczyń, więc sytuacja pozostaje bez zmian. Ale jak już cokolwiek zrobimy, to słyszymy, że to niszowe i że w sumie zostańmy w tej niszy, bo ją lubimy. A bywa jeszcze ciekawiej. Jak zaczynamy się wzajemnie wspierać, robić np. o sobie filmy, to okazuje się, że to towarzystwo wzajemnej adoracji. Bo znaczenie ma rzecz zrobiona przez kogoś z zewnątrz. Inaczej słyszymy, że to separatyzm. Jeżeli lesbijka nie może opowiadać o swoim świecie, bo nazwana jest separatystką, to kto ma o nim opowiadać?

MW: Musimy mieć świadomość, że społeczność LGBTQ+ nie żyje w oderwaniu od świata, który wnosi w naszą przestrzeń standardowe przekonanie, że istnieje pewien porządek i nie należy go psuć. Większość uznała, że tak jest – więc tak musi być. Trzeba się dostosować i tyle. Jeśli nie chcesz się dostosować do normy, marsz do oślej ławki, bo psujesz dobrą atmosferę.

MR: To właśnie ciekawe, jaka to atmosfera? Co ją tworzy? Wspomniane już przez ciebie, Magda, ciche “pamiętaj, bądź grzeczna”, może wtedy cię uwzględnimy w naszych planach. Może cię rozreklamujemy, może zaprosimy do projektu lub do koalicji, sypniemy groszem? Dla mnie – artystki, feministki, członkinie społeczności LGBTQ+, – jest to nie do przyjęcia. To formatowanie jest trochę jak zaćma, która pozwala zobaczyć merkantylny i skupiony na prostej atrakcyjności cel, który przywiązuje ludzi do pewnych rozwiązań, które znowu zdają się jedyne. To jest pewna właściwość naszego umysłu, że jak czegoś nie znamy, to tego nie widzimy. Podobno, gdy Kolumb przypłynął do Ameryki, Indianie nie widzieli statków, ponieważ w ich umysłach, w ich języku nie było obrazów i słów pozwalających im zobaczyć te statki, które były czymś całkowicie nowym i nie mieściły się w ich systemie rzeczywistości. Czyż z podobnym fenomenem nie mamy do czynienia w przypadku widzialnej lesbijki i kultury lesbijskiej?

AF: Dla mnie ta wizja świata to coś jeszcze – wdrukowywane w nas myślenie neoliberalne, które owładnęło również częścią społeczności LGBTQ+. Wiele organizacji LGBTQ+ zawarło pakt z neoliberalizmem. I to ma swoje konsekwencje. Organizacje pozarządowe działają jak przedsiębiorstwa, które zasadzają się na konkurencji, pieniądzach, zasięgach, opłacalności, wykluczeniu słabszych ekonomicznie. To jest nie tylko strategia nowego pokolenia aktywistek/ów LGBTQ+, niestety cierpi na to także Kongres Kobiet. Ten ostatni, owszem, podejmuje tematykę LGBTQ+, ale bardziej mówi się tam o ruchach emancypacyjnych całego środowiska, o ogólnych prawach do równości, a główną postacią środowiska jest Robert Biedroń, którego zresztą bardzo szanuję. Częściej podczas IX Kongresu Kobiet przywoływana była figura geja, a słowa “lesbijka” nie usłyszałam ani razu, w feministycznym i politycznym kontekście. Przypominam, że Anka Zet przez lata dopominała się o panel lesbijski w głównym programie. Trwało to 7 lat. Skąd ten sojusz KK ze środowiskiem LGBTQ+, wielokrotne akcentowanie, że nadzieję dla wyjścia demokracji z kryzysu, pokładamy właśnie w ruchu emancypacyjnym mniejszości psychoseksualnych? Myślę, że podstawą tego sojuszu jest neoliberalny populizm. Siła większości jest po neoliberalnej stronie, więc zmiana potrzebna wszystkim kobietom nieheteronormatywnym nie dokonuje się. Marzy mi się Centrum Lesbijek na Kongresie Kobiet, bo to lesbijki powinny być tu w centrum zainteresowania, a nie ogólnie środowisko LGBTQ+. Proponuję tu panele w obszarze tematów: lesbianizm vs feminizm, lesstoria/archiwum lesbijskie, lesbijska kultura, aktywistki lesbijskie/lesbian empowerment, lesbijski a macierzyństwo… Lesbijki od początku aktywnie działają na rzecz równości kobiet i nic z tego nie mają, w kluczowych momentach są nadal nieuznawane przez inne kobiety, solidarność tu nie działa. Dla mnie to jest wyzysk potencjału lesbijek – zupełnie podobnie, jak mężczyźni wykorzystywali i wykorzystują kobiety, dla zbijania własnego kapitału społecznego, politycznego – to właśnie ma tu miejsce. Niesamowite jest dla mnie, jak wiele treści powtarzamy po feministkach, ale w lesbijskim kontekście. Gdyby w feministycznych tekstach zamienić słowo “kobieta” na “lesbijka”, a po drugiej stronie do słowa “mężczyzna” dodać: gej, kobieta heteroseksualna lub nieheteronormatywna, ale o patriarchalnym umocowaniu to, mamy historię lesbijskiej opresji. Nasuwa się pytanie, czy i dlaczego lesbijka jest naprawdę, aż tak niebezpieczna – jest zagrożeniem dla mężczyzn, gejów, kobiet i o zgrozo, dla samych lesbijek – że ruguje się ją skutecznie ze społecznej przestrzeni, nie zauważa, nie docenia, wypycha na margines, a następnie oskarża o niewidoczność? – Niestety wykluczenia sprawnie się tu mnożą i piętrzą! Jako lesbijska aktywistka, feministka czuję się zdradzona, czuję się ofiarą tego lęku przed lesbijkami, które mogą “wszystko” zepsuć! Parafrazując Kazimierę Szczukę, zadam jeszcze jedno, złożone pytanie: zatem co mam robić ja, człowiek pochodzenia lesbijskiego, żeby mój głos był uznany, żebym była uznana w swojej indywidualności, ale również we wspólnotowości, czy mam nieustannie zapominać o swoich lesbijskich potrzebach w imię wspólnej sprawy? – Jakiekolwiek domaganie się tego uznania jest niezmiennie odbierane jako przesadne. Domagam się uparcie sprawiedliwego traktowania wszystkich lesbijek, a nie tylko tych z kręgu względnego prestiżu! Nie chcę już czekać, nie mam już na to czasu – nie chcę być już dłużej zakładniczką przeszłości i przyszłości!

AM: Ale wciąż jesteś, w całym tym systemie istnieje wiele sposobów, by oczekiwana zmiana się nie dokonała. Dzieje się to przez drobne, praktycznie niedostrzegalne akty, które można odczuwać jako mobbing. Niby nic się nie zdarza, trudno to udowodnić, fuckupy zawsze można uzasadnić tzw. czynnikami zewnętrznymi, tylko jakoś to wszystko dotyczy lesbijek. To bywa naprawdę dotkliwe i nie pozwala wydostać się z zaklętego kręgu, o którym mówiła Agnieszka. Czy to hipokryzja, czy wspomniany przez Monikę indiański syndrom?

MR: Czynniki zewnętrzne to moje ulubione wymówki. To, co nam czasem nie pozwala zorganizować wydarzenia, to niemoc organizacyjna NGO’sów, ludzkie ograniczenia, brak miejsc, pieniędzy na projekty, konflikty personalne, czasem sztampowa poprawność polityczna, zwykłe niedogadanie, nieporozumienia, mało lesbijskich zgłoszeń etc. Coraz częściej jest też tak, że musisz wyprodukować, zaproponować, zorganizować – często w obcym mieście – swoje wydarzenie, zapłacić za podróż, zaprezentować, posprzątać etc. Jak nie chcesz, nie możesz tego zrobić, nie ma cię – jesteś niewidoczna. I to ty jesteś za to odpowiedzialna, bo nie podołałaś. Inni umieli. Co mogę zrobić, kiedy słyszę takie argumenty? Nic. Nikt nie jest winny, stało się. A efekt? Nie ma lesbijskiego wydarzenia. Co jest pod spodem? Dla mnie to brak przede wszystkim motywacji, by lesbijskie propozycje pokazywać. Nie ma też wewnętrznej środowiskowej zinternalizowanej parytetowości w środowisku LGBTQ+, o czym mówiła Agnieszka Frankowska. Lesbijskie propozycje są to są, nie ma to nie ma, wciąż się słyszy, że powinny być, ale nie ma determinacji, żeby ich szukać lub je porządnie promować.

AM: Utrwalony sposób widzenia sprawia też, że mamy wydarzenia uznane za ważne i uznane za nieważne. Ale jakie jest kryterium? Nie wiadomo. Od 20 lat zadaje sobie to pytanie. Marzę o tym, by przestać je zadawać. Ale się nie da, bo znowu ostatnio na jednym z forów dyskusyjnych pojawiła się sugestia, żeby selekcjonować informację, bo forum miało być miejscem na ważne informacje. Ale jakie to te ważne? Informacje o poczynaniach polityków, skandalach społecznych, aktach homofobii? Oczywiście, bez dyskusji. Ale po co promować jakieś lesbijskie rysowniczki? Niech znajdą sobie do tego odpowiedniejsze miejsce. Tu jest istota rzeczy. “My tu załatwiamy ważne sprawy, znacie stawkę”. Właśnie dlatego że znamy, nie możemy pozwolić, by nas cenzurowano. I spychano na margines w imię “wyższych celów”.  Szczęśliwie, tym razem dobrze się skończyło, nie doszło do podziału, a tym groziło dzielenie informacji na ważne i mniej ważne. Jeśli jednak dochodzi do podziału, to lesbijskie tematy znajdują w worku z tymi nieuniwersalnymi i lądują w grupie specjalistycznej. To znowu ogranicza naszą widoczność.

AF: Jest jeszcze jeden sposób uniewidaczniania. Syndrom “etatowej lesbijki”. Zwykle jest to jedna, dosłownie jedna lesbijka, która ma mówić za nas wszystkie. Najgorzej, że często to jest ta sama lesbijka. W różnym czasie to inna osoba, ale zasada pozostaje. Podkreślam tylko, że nie jest to atak osobowy, a opis stanu rzeczy. Taka sytuacja to oczywiste przekłamanie, bo nie ma lesbijki, która ma pełną wiedzę na każdy temat i może prezentować wszystkie perspektywy. Tę etatowość wykorzystuje zarówno mainstream jak i nasza społeczność. To zwyczajnie ogranicza liczbę lesbijek w przestrzeni publicznej.

MR: Te etatowe lesbijki czasem też rezygnują, bo są obciążone odpowiedzialnością za nas wszystkie, “obrywają” też za nas wszystkie. Kiedyś Roma Cieśla, jedna z pierwszych aktywistek po 89 roku, powiedziała, że wycofała się z aktywności w przestrzeni publicznej, bo miała dość permanentnej krytyki. Zawsze ktoś jest niezadowolony. Zwykle dlatego że to, co zrobiłaś nie uwzględnia wszystkich, albo nie przypomina tego, co znamy z telewizji, co robi świat za duże pieniądze. Jeśli film, to od razu oscarowy, jak książka to na miarę nagrody Nike, jak teatr to Narodowy. Reszta nic niewarta.

AF: Jak już mówimy o wycofywaniu się lesbijek, to jeszcze jedna kwestia… Dotyczy kobiet nieheteronormatywnych, które chcą jednak działać w grupach LGBTQ+ i zgadzają się z mainstreamową strategią. Te lesbijki też nie mają łatwo, najchętniej działają w obszarze związanym z tęczowymi rodzinami, bo tam mogą działać po swojemu, w kobiecej energii, bo tam kobieta – paradoksalnie również lesbijka – “naturalnie” pasuje z kulturowego rozdania. Ten obszar jest niestety sfeminizowany i tym samym zagarnięty przez lesbijki – w każdym razie można to tak ocenić – zresztą ze szkodą dla społeczności w szerszym znaczeniu, bo i geje i lesbijki na tym tracą. Powiedziałabym, że lesbijki często zadowalają się tym obszarem, choć niektóre interesuje tylko temat tęczowych rodzin i wówczas to jest ok. Zasadniczy problem pojawia się, gdy lesbijki chcą być liderkami społeczności – są oczywiście chwalebne wyjątki, ale  zazwyczaj pojawia się zagrożenie dla gejowskiej agory. Te dziewczyny się często wycofują, przegrywając walkę i jest to dla nich traumatyczne doświadczenie, o którym często nie mają siły rozmawiać. Pisze o tym Ewa Graczyk w tekście, który tu przywołujemy i który był naszą inspiracją. Profesorka, ale i rewolucjonistka Ewa Graczyk głosi również hasło, w herstorycznym kontekście: “Chcemy całego życia!”  i ja – jako lesbijka się pod nim podpisuję!

MW: Nie do końca zgadzam się z tym, co mówisz, Agnieszko, w związku z tematem Tęczowych Rodzin, ale to dobrze (śmiech). Oznacza to, że nie jesteśmy jednorodne i jest w naszej rozmowie przestrzeń na różne perspektywy i tego samego chciałabym dla lesbijek w środowisku LGBTQ+. Temat dostępności, podziału ról i kobiece liderowanie w organizacjach to temat na oddzielną rozmowę. Zwłaszcza że ostatnio zaczynają wybrzmiewać pomysły liderowania i programowania wszelkich działań kobiet nieheteronormatywnych. W Lepiej późno niż wcale, audycji wzmacniającej tezę wywiadu replikańskiego, właśnie to usłyszałam. Co o tym myśleć? Z jednej strony koncentracja sił, a z drugiej strony takie podejście grozi zagarnięciem i modelowaniem postaw. Wszystko zależy od tego, kto chce liderować i jak się za to weźmie.

AM: Dla mnie ta wypowiedź jest niepokojąca. To strategia systemowa, która – spodziewam się – wykluczy kobiety, które nie pasują do „ustalonej koncepcji”. Możemy spodziewać się pomocy odpowiednich facylitatorów. Oni już nam wszystkim odpowiednio w głowach poukładają. To zawsze pachnie asymilacją. A mnie interesuje integracja. Przyglądanie się i budowanie z tego, co jest. A nie budowanie wizerunku według schematu. Już drżę.

MR: Powoli podsumowując naszą rozmowę, myślę, że te przykłady, które przywoływałyśmy, można by potraktować jako incydenty, zwykłe kłopoty projektowe, ale są ich setki. Na dodatek powtarzają się. Każda z nas spotkała się z nimi wielokrotnie. A że w znacznym stopniu działamy pojedynczo, to systematyczne ich stosowanie eliminuje osoby mniej odporne. W końcu na polu zostaną dostosowani/dostosowane, podłączone pod organizacje. Reszta odpadnie. To naprawdę nie wygląda na przypadek, to ukryte mechanizmy, które generują poważne straty, które dają znowu efekt niewidoczności lesbijek.

MW: Pozbądźmy się awanturnic, będzie spokój, poprawi się osławiona „dobra” atmosfera. Czy myślicie więc, że w ogóle możliwe jest porozumienie? Według mnie konieczne jest wzajemne zrozumienie, jednak musielibyśmy razem działać bardzo progresywnie, odrzucając populistyczne metody działania. Tutaj potrzebna jest wspólna, głęboka analiza sytuacji. Głębokie przemiany i procesy, które niejednokrotnie będę się działy na poziomie indywidualnym u niektórych osób, a to jest wyjątkowo trudne. Dopóki nie rozbroimy patriarchalnej bomby, to nic się nie zmieni. Mam wrażenie, że dopóki ktoś/ktosia się nie zgłosi na samobójczą misję, to porozumienie nie będzie miało szansy powodzenia. Mam poczucie, że uwagę osób zanurzonych w mainstreamie i aspirujących do niego, można przyciągnąć tylko w sposób radykalny. Taki, który na chwilę odwróci uwagę od zasięgów, ścianek, lajków i tęczowych cukierków. Moja niezgoda na taki stan rzeczy jest większa niż strach przed tym, jak zareaguje tęczowe środowisko. Tak bardzo zależy mi na zmianie, że ostracyzm wydaje się być małym dyskomfortem. Ale może się mylę?

AM: Niestety Ewa Graczyk w tekście Kobiecy desant na patriarchalna agorę, który nam wszystkim wiele uświadomił, jasno mówi, że się nie mylisz i nic nam się nie wydaje. Zapowiada się trudna robota na lata. Dialog nie jest wcale łatwy, bo porozumienie musi być naprawdę równościowe. Trudno jednak mówić o dialogu, gdy każda niezgoda na status quo oznacza hejt. Trudno uwierzyć w dobre intencje, kiedy widziałyśmy, ile za zachętami do współpracy kryje się agresji i pogardy. Bo jak inaczej interpretować opinie o lesbijskach jako ofiarach “uczepionych” gejów, roszczeniowych, nieodpowiedzialnych, niezdolnych lub leniwych. Czy taka opinia potwierdza chęć poprawy komunikacji? Dla mnie nie. Rozumiem emocje wynikające z sytuacji, ale to coś więcej, to przekonanie o naszej nędznej kondycji. Ja jestem ostrożna, bardzo chętnie dialog, a nie jego pozory, które mają nas zaprowadzić do założonego – bez nas – celu. Ty, Agnieszko, od razu w ripoście zapraszałaś do dialogu, proponując parytety w Replice i co się stało?

AF: Moja propozycja parytetów czy kwot pojawiła się jako reakcja na postulowaną niewidzialność. Wydawało mi się, że to oczywiste, że geje rozumieją tę potrzebę, deklarują się też feministycznie. Ale moja propozycja potraktowana została jako dowód niesamodzielności, zagrożenie dla jakości gazety, zamach na wolność słowa i rozwiązanie systemowe, które jest dyktaturą. Parytet to oczywiście wielkie utrudnienie, ale wtedy geje musieliby szukać z nami kontaktu, dopytywać o projekty, wydarzenia, twórczynie – wówczas byłby dialog. Teraz go nie ma. Jeśli już – to incydentalny, pozorny.

Chciałabym, żeby media, które mówią, że nas reprezentują, były bardziej przystępne. Żeby współpraca z nimi była zdrowa, żeby nie musiała opierać się na wyrzekaniu się siebie w imię dopasowywania. Chciałabym, żeby taki magazyn, jak Replika, oficjalnie wystosował na swoich łamach ogłoszenie zapraszające dziewczyny do współpracy. Niestety, obecnie sytuacja jest wyjątkowo trudna, ponieważ przy poczuciu braku szacunku, ciężko się przemóc, żeby rozmawiać z kimś, kto nie traktuje cię równościowo. Bez zniesienia tej bariery dobra współpraca nie jest możliwa. Bez szacunku nie da się skutecznie porozumieć. Ale jesteśmy otwarte na rozmowę.

AM: Dlatego chcemy rozpocząć cykl wywiadów i innych tekstów, w których chcemy przyjrzeć się przyczynom sytuacji, w której nie można pozbyć się stereotypu niewidoczności lesbijek. Nie udało nam się poruszyć wszystkich wątków, o wielu po prostu nie wiemy. Będziemy się dowiadywać: jak można zmienić rzeczywistość, gdzie jest nasze miejsce? Chcemy mówić o lesbijskiej aktywności, uwzględniając wszystkie jej aspekty, te jawne i te ukryte. Rozciągamy naszą uwagę między konspirą a inspirą. Będziemy pytać, rozważać, planować.

MW: Tak więc z czapek niewidek, których mamy dużo, szyjemy żagle i wypływamy na ocean doświadczeń kobiet nieheteronormatywnych. Zapraszamy do dialogu, również osoby mające odmienną płeć i zdanie niż my. Porozmawiajmy. Otwieramy kolejną przestrzeń na głos kobiet nieheteronormatywnych. Imienny i anonimowy.

AF: Przypomnijmy, że takich miejsc dla kobiet nieheteronormatywnych jest już sporo w necie. To materiały archiwalne i nowości z naszego świata. Na fan page O’LESS Festiwalu informacje o polskiej sztuce lesbijskiej, na Stefie Les* o kulturze, polityce, społeczności, na A kultura LGBTQ+ nie poczeka! archiwa kulturalne, na Kobiety Kobietom i Kobieta Nieheteretonnormatywna można znaleźć wszystkie aktualności. Zaglądajcie!

MR: I jeszcze ja dorzucę coś od siebie – kobiety, dziewczyny to jest miejsce na dialog – nikt cię tu nie będzie cenzurował ani kazał ci się autować – ważny jest Twój kobiecy nieheteronormatywny głos. Dasz go też w swojej sprawie! Czego my nie powiedziałyśmy, powiedz Ty. Tylko tak może drgnąć mur. Brzmi to jak manifest? Ale przecież taki miałyśmy cel – dziewczyny, czyż nie?

lesbijska konspira-manifest-big

LESBIJSKA INSPIRA. MANIFEST.

Dlaczego lesbijska kultura i aktywizm spychane są w cień? Czy niezależnie od nakładów energii, czasu i pracy mamy zostać na uboczu ze względu na kulturową pozycję kobiet w naszym kraju?  Dlaczego mówi się o nas – lesbijkach, że jesteśmy leniwe, same sobie winne, że nie wstajemy z kanapy? Dlaczego te, które chcą być widoczne, tworzą i działają – nie są widziane przez tęczową społeczność? A skoro nie widzą nas potencjalni sprzymierzeńcy, to w jaki sposób mają nas dostrzec osoby spoza tęczowego środowiska?

MAMY DOŚĆ nazywania głosu niezgody – rebelią i sprzeniewierzeniem się ładowi społeczności LGBTQ+. Otwierając dyskusję o sytuacji kobiet nieheteronormatywnych, nie wypowiadamy wojny, a przypominamy o uznanych wspólnie prawach równościowych. Nie chcemy wchodzić w przemocowy język konkurowania. Oczekujemy rozmowy. To nie jest walka o podium. Nie ma podium, jest przestrzeń, w której jest miejsce dla nas wszystkich.

MAMY DOŚĆ patriarchalnych mechanizmów. Część lesbijek ten wzorzec realizuje – z niewiedzy, ze strachu, z potrzeby przynależenia do wspólnoty, a może z wyboru? My tego nie wybieramy. Nie jesteśmy grzecznymi dziewczynkami, które – gdy pozostaną grzeczne – zasłużą na dopuszczenie do głosu. Ale czy to nadal będzie nasz głos, skoro zmuszone jesteśmy odciąć wszystkie treści, niewygodne dla reszty dbającej o pozorny ład.

MAMY DOSYĆ traktowania lesbijek jako osób mniej zdolnych, mniej odpowiedzialnych, mniej samodzielnych, które trzeba kontrolować i ktorym trzeba wskazywać rozwiązania. Nie damy się programować ani formatować. Droga, którą przeszli geje, nie musi być drogą lesbijek. Podkreślamy, że charakter działania kobiet jest często inicjujący, kolektywny, niszowy, incydentalny. Nie zmniejsza to wartości, jaką ze sobą niesie.

MAMY DOŚĆ słuchania, że jedynie mainstream daje możliwość zaistnienia w świadomości społecznej. Mainstream nie pokazuje szerokiej perspektywy, to sztuczny kanał, który oferuje widzenie zawężone, tyle tylko, że to widzenie nazywane jest uniwersalnym. Doceńmy przestrzeń kultury LGBTQ+. To bezcenny teren eksperymentu, który pokazuje naszą odmienność, oryginalność, nie tylko wyrażoną przez wielobarwność strojów i różnorodność preferencji seksualnych. Kultura kobiet nieheteronormatywnych rozwija się w znacznej części poza głównym nurtem i nie dlatego, że jest zła, czy jest jej mało. Częściowo dlatego, że szuka innych rozwiązań i nowego języka, częściowo dlatego, że nie chce podlegać uniwersalnym normom i ocenom, częściowo z braku siły, by walczyć z patriarchalnym systemem.

MAMY DOŚĆ wmawiania nam, że wybawieniem dla wszystkich kobiet nieheteronormatywnych jest neoliberalizm. Chcemy wybierać swoje rozwiązania, zachować swoją odrębność i na równych prawach współtworzyć rzeczywistość polityczno-społeczno-kulturalną. Chcemy opowiadać o niej swoimi słowami. Jesteśmy dumne ze swojej odmienności, kolorytu i doświadczeń – dają nam to siłę. Integracja tak – asymilacja nie.

MAMY DOŚĆ emocjonalnego dystansu wobec jawnych i niejawnych nadużyć wobec praw równościowych. Na emocje każdej/ każdego z nas musi być miejsce.

MAMY DOŚĆ traktowania naszych żądań parytetu jako dowodu niesamodzielności, jako zagrożenie dla jakości, zamach na wolność słowa i rozwiązanie systemowe, które jest dyktaturą. Parytet to najprostszy mechanizm równościowy, który zmusza do uwzględniania, choćby z wysiłkiem, praw kobiet nieheteronormatywnych.

MAMY DOŚĆ selekcjonowania informacji. Zadaniem dziennikarskim i archiwistycznym mediów środowiskowych LGBTQ+ jest informowanie o wszelkich aktywnościach kobiet nieheteronormatywnych na zasadach równościowych.

MAMY DOŚĆ presji autowania. Chcemy autować się wtedy, kiedy czujemy się bezpieczne i kiedy czujemy, że to jest nam potrzebne. Ale możemy też się nie autować. Nawet kiedy wypowiadamy się anonimowo, nasz głos ma wagę, bo poparty jest naszym doświadczeniem.    

Korekta: Maja Korzeniewska

—————————————————————

Damski Tandem Twórczy.  (Agnieszka Małgowska & Monika Rak)
Działa od 2009 roku. Współtworzy_ł projekty: Kobieta Nieheteronormatywna (cykl debat i audycji radiowych, 2014-2016) / O’LESS Festiwal (2012-2014) / DKF Kino lesbijskie z nutą poliamoryczną (cykl spotkań, 2012-2015) / O teatrze lesbijskim w Polsce (cykl teatrologiczny, od 2012) / A kultura LGBTQ+ nie poczeka (projekt archiwistyczny, od 2016) / Lesbijska Inspira (cykl wywiadów, od 2017) / Portret lesbijek we wnętrzu, Niesubordynowane czytanie sztuki Jolanty Janiczak (czytanie dramatów) / Orlando.Pułapka? Sen, Fotel w skarpetkach, 33 Sztuka, RetroSeksualni. Drag King Show (spektakle) / Czarodziejski flet, Gertruda Stein & Alice B. Toklas & Wiele Wiele Kobiet (opery) / L.Poetki (film dokumentalny) / Teatr Dialogu (warsztat i akcja miejska) / Wywrotowa komórka lesbijska, Epizody, watki, sugestie lesbijskie w kinie polskim (wykłady) / Stowarzyszenie Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej* (od 2017).

Agnieszka Małgowska – lesbijka / feministka / artaktywistka / reżyserka / trenerka teatralna / scenarzystka
Monika Rak – lesbijka / feministka / artaktywistka / aktorka / dramatopisarka / filmowczyni / graficzka.

Agnieszka Frankowska – urodzona 8 marca; lesbijka / feministka / aktywistka / spółdzielczyni / poetka / osoba z niepełnosprawnością / przez lata zaangażowana w działania poznańskiego Stowarzyszeniu Kobiet Konsola / współorganizatorka pierwszego Marszu Równości w Poznaniu (2004) oraz jego kolejnych edycji / założycielka poznańskiej Wyspy Kobiet (2011 – 2013) / obecnie członkini Partii Razem.

Magdalena Wielgołaska – aktywistka / lesbijka / feministka / współzałożycielka Stowarzyszenia na rzecz Osób LGBT Tolerado / działaczka na rzecz poszerzania wiedzy na temat leczniczego działania konopi / zaangażowana w Kręgi Kobiece i odzyskiwanie wewnętrznej, kobiecej Mocy / wartościami i zawodowo związana z Partią Zieloni / założycielka strony Strefa Les*/ współpracowniczka projektu A kultura LGBTQ+ nie poczeka!

——————————————————

LESBIJSKA INSPIRA
To niezależna inicjatywa, której e-przestrzeni udziela siostrzana Feminoteka
,
I.   Manifest
1.   ManifestInstant. 
2.   Rozmowa I. Od lesbijskiej konspiry do lesbijskiej inspiry.
3.   Rozmowa II. Minął rok. To, o czym mówiłyśmy w prywatnych rozmowach, stało się częścią debaty publicznej

II. Rozmowy wokół manifestu
1.  Mamy wewnętrzną potrzebę wolności. Rozmowa z Małgorzatą Myślak i Magdaleną Sota.
2.  Coming out – nie chcę i nie muszę. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
3.  Z miłości i gniewu rodzi się odwaga. Rozmowa z Angeliną Caligo

4Moja droga do siebie samej. Rozmowa z Marią Kowalską
5.  Potrzebne są niehetero bohaterki. 
Rozmowa z Anną Bartosiewicz
6.  Chcemy więcej! Rozmowa z Anną i Zandrą Ra Ninus.
7. 
Lesbijki, pora na prokreację! Rozmowa z Anną Adamczyk.
8.  Kto ma prawo do słowa “lesbijka”? Rozmowa z Magdaleną Próchnik
9.  Czasem miałam wrażenie, że jestem jedyną lesbijką w Lublinie. Rozmowa z Małgorzatą Szatkowską
10. Trzeba stawiać opór. Rozmowa z Magdaleną Tchórz
11.  Dziewczyna i dziewczyna – normalna rodzina. Rozmowa z Zuch Dziewuchami
12.  Niepytana nie mówiłam, że jestem lesbijką. Rozmowa ocenzurowana
13. Co ty tutaj robisz? O poczuciu wyobcowania i przynależenia. Rozmowa z Nicole G.
14.  Mam na imię Kasia i to jest moja tożsamość. Rozmowa z Katarzyną Gauzą
15. Tęczowe aktywistki na Ukrainie są wyłącznie feministkami. Rozmowa z Katją Semchuk
16.  Oryginalnie nieheteroseksualna. Rozmowa z Agnieszką Marcinkiewicz
17.  Sama zrobię dla siebie miejsce. Rozmawa z Klaudią Lewandowską
18.  Dziś określam siebie jako osobę panseksualną. Rozmowa z Alex Knapik
19.  Perspektywa lesbian studies. Rozmowa z dr Martą Olasik
20. Mogę tylko powiedzieć: przykro mi bardzo, jestem wyjątkowa. Rozmowa z Voyk
21.  Tożsamość jest zawsze politycznaRozmowa z Elżbietą Korolczuk
22. Jesteśmy nie do ruszenia. Rozmowa z matką i córką. MB & Shailla
23. Wchodzę w krótkie erotyczne relacje poliamoryczne. Rozmowa z Retni
24. Aktywizm jest moim uzależnieniem. O niepełnosprawnościach, nieheteronormatywności i feminizmie. Rozmowa z Anetą Bilnicką
25. Wolę nie zostawiać niedomówień. Rozmowa z Adą Smętek
26.Do tej pory myślałam, że LGBTQ to nie ja. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
27. Ciągle zajmujemy się sobą i żądamy od innych akceptacji. Rozmowa z Anną Marią Szymkowiak
.
III. Głos z zagranicy
1Węgry. Brakowało nam środowiska kobiet niehetero – stworzyłyśmy je. Rozmowa z Anną Szlávi
2. Czechy. Lesba* na wychodźstwie. Rozmowa z Frídką Belinfantová
3. Niemcy. Lesbijski projekt mieszkalny. Rozmowa z Yagner Anderson

.
IV. Męskoosobowo
1. To co polityczne jest wspólne. Rozmowa z Tomaszem Gromadką
2. Przyszło nowe pokolenie kobiet nieheteronormatywnych. Rozmowa z Marcinem Szczepkowskim
.
V.  EL*C. Wieden 2017
1.  Magdalena WielgołaskaOdzyskiwanie lesbijskiej tożsamości – wreszcie pomyślmy o sobie, Siostry.
2. Monika Rak. Siła filmu dokumentalnego, czyli lesbijki do kamer!
3. Magdalena Świder. Wokół tożsamości.
4. Agnieszka Małgowska. Peformansy, czyli witamy w Lesbolandii.
5.  Joanna Semeniuk. Jeśli nie zrozumiemy naszej przeszłości, nie zrozumiemy siebie. 
6.  Agnieszka Frankowska. PL, czyli Polskie Lesbijki w Wiedniu.

.
VI. EL*C. Kijów 2019
1.  Monika Rak. L*Geniusza na Ukrainie.
2. Magdalena Wielgołaska. Lesbianizacja przestrzeni.
.
BONUS
Komiks. Superprocenta. Graficzny komentarz Beaty Sosnowskiej

—————————————–

Aktualne wiadomości na temat projektu znajdziesz na:

Feminoteka
Kobiety kobietom
Strefa Les*
Kobieta Nieheteronormatywna
A kultura LGBTQ+ nie poczeka!
.

loga_les

————————————————————————

Gertruda Stein & Alicja B. Toklas & Wiele Wiele Kobiet | Rozmowa z reżyserką spektaklu Agnieszką Małgowską

Gertruda Stein & Alicja B. Toklas & Wiele Wiele Kobiet,
czyli jak popsuć pozowaną fotografię.
Z reżyserką spektaklu Agnieszką Małgowską rozmawia Magdalena Wielgołaska

STEIN & TOKLAS plakat

Wiem, że tworzysz spektakle najchętniej w kobiecej energii. Tak powstały w ramach duetu Damski Tandem Twórczy m.in. Orlando. Pułapka?, Sen i 33 sztuka. Teraz zbliża się premiera przedstawienia Gertruda Stein & Alicja B. Toklas & Wiele Wiele kobiet. I znowu same kobiety. Opowiedz, jak doszło do  spotkania twórczyń tego projektu.

Kobieca energia jest dla mnie bardzo ważna, czuję się w niej bezpiecznie. Może dlatego te spotkania z kobietami po prostu się zdarzają. Tak też było w przypadku najnowszego spektaklu. Wszystko zaczęło się na ławce na tyłach Uniwersytetu Muzycznego w Warszawie. Byłyśmy z Moniką Rak  na koncercie dyplomowym młodej kompozytorki Magdaleny Białeckiej, którą już znałyśmy, słyszałyśmy jej operę Wianki, wykonaną w PSM II st. im. Józefa Elsnera w Warszawie. Ale tym razem zobaczyłyśmy ją jako performerkę. Niby koncert organowy a kompozytorka uczyniła z niego zdarzenie performatywne. To chyba była ta chwila, kiedy przyszła mi do głowy myśl, że ta muzyka nadaje się do teatru. To wydawało się szaleństwem. Ale tuż po koncercie zaprosiłyśmy ją na wspomnianą ławeczkę i Magdalena zgodziła się skomponować muzykę do spektaklu o Gertrudzie Stein i Alicji B. Toklas. A za chwilę dołączyła do projektu Agata Sasinowska, aktorka i śpiewaczka operowa, która siedziała z nami wtedy na tej samej ławce. I stało się.

Nazwałyście swój spektakl nanoopera. Od razu pokochałam to słowo. Sprawdziłam w internecie i nie znalazłam takiego określenia, rozumiem więc, że to Wasz oryginalny pomysł.

Nanoopera to rzeczywiście określenie stworzone na potrzeby tego spektaklu i dokładnie znaczy: mikroskopijna opera. Na taką formę operową mnie stać. Uwielbiam operę, bo jest cudownym skandalem artystycznym. Jest nadęta. Jest kampowa. Odrealniona. To wielka sceniczna fantazja. Ale bardzo kosztowna. Brak pieniędzy nie mógł mnie jednak ograniczyć, więc wymyśliłam nanooperę. Gdybyśmy miały przymierzać nasz pomysł do klasycznej, operowej definicji, to raczej się jej nie trzymamy. Ale po operowych inscenizacjach Krzysztofa Warlikowskiego, który potraktował operę jako nieograniczony współczesny teatr i pokazał, że śpiewak/czka swym głosem wyraża emocje i osobowość postaci, nabrałam odwagi i zdefiniowałam dzieło operowe na nowo. Zobaczyłam je jako hermetyczne skodyfikowane teatralnie zdarzenie oparte na muzyce, w którym emocje wyraża ludzki głos. To pozwoliło mi uwolnić się od myślenia o wielkich teatrach, orkiestrze i chórze. Mogłam zrobić operę.

W teatrze offowym profesjonalni muzycy/profesjonalne muzyczki to totalny luksus.

Jeśli mówimy o takim offie bez pieniędzy, to tak. Bardzo nad tym ubolewam, bo dla mnie muzyka w teatrze ma ogromne znaczenie. Na oczy nie widziałam wcześniej śpiewaczki, tym bardziej kompozytorki, która zgodziłaby się wziąć udział w przedsięwzięciu non-profit. A gdy do zespołu dołączyła pianistka Natalia Czekała, to naprawdę myślałam, że śnię. Dla Magdaleny Białeckiej i Agaty Sasinowskiej na szczęście nasza propozycja była wyzwaniem, dlatego zaangażowały się. A my wtedy postanowiliśmy, że muzyka nie będzie tłem, tylko za jej pomocą opowiemy o całym kobiecym świecie, w którym żyły Gertruda i Alicja. Gertruda Stein w swych tekstach oczywiście mówi o kobietach, ale głównymi bohaterami jej świata byli mężczyźni – Picasso, Matiss, Hemingway. Zdecydowaliśmy, że w tej opowieści zmienimy akcenty. Skupimy się na kobietach, które otaczały, znały, wspierały Alicję i Gertrudę, ale też na tych, które są imiennymi i bezimiennymi bohaterkami tekstów Stein. Te kobiety stanowią treść naszej Litanii na fortepian i głos kobiecy. My o nich nie mówimy, my je wyśpiewujemy.

Czy w takim razie można powiedzieć, że to jest spektakl feministyczny?

Bez wątpienia. Inaczej nie umiem opowiadać o kobiecej rzeczywistości. Feministycznie odczytujemy także historię tytułowych bohaterek. Być może trochę wbrew Gertrudzie Stein, która bywa nazywana feministką, ale tzw. kwestię kobiecą traktuje w sposób nieoczywisty. Bo z jednej strony w Autobiografii Alicji B. Toklas czytamy, że „Gertruda Stein nie ma nic przeciwko kwestii kobiecej ani przeciwko jakiejkolwiek innej, kwestii ale że się tym nie zajmuje”. Jednocześnie znajduję jedno małe zdanie o tym, że Gertruda lubiła czytać o sufrażystkach. Napisała nawet libretto opery Matka nas wszystkich, której bohaterkami były amerykańskie działaczki na rzecz praw kobiet: Susan B. Anthony oraz Elizabeth Cady Stanton. A jej wielką nieszczęśliwą miłością w czasach studenckich była feministka Mary A. Bookstaver. Gdyby jednak zapytać Stein, czy jest pisarką czy pisarzem, z pewnością byłaby pisarzem. Do tego geniuszem. Mogłabym mnożyć takie nieoczywistości. Dotyczące także lesbijskiej orientacji, czy żydowskiego pochodzenia. Ale zdaje się, że o takie niejednoznaczności Stein chodziło. To widać nawet w tak prostej sprawie jak strój, który nie mieścił się w schemacie binarnej płciowości.

REKWIZYTY. cytaty. RÓŻA (1)

Dlaczego zdecydowałaś się na przygotowanie spektaklu na podstawie tekstów Gertrudy Stein? Damski Tandem Twórczy raczej radykalizuje przekaz lesbijski niż go rozmywa.

Pomysł, żeby zrobić spektakl na motywach tekstów Gertrudy Stein, to konsekwencja postanowienia Damskiego Tandemu Twórczego, by teatralnie interpretować teksty światowej klasyki, tworzonej przez kobiety nieheteronormatywne. To jeden z wątków naszej teatralnej aktywności, który pozwala nam zmierzyć się z postaciami i tematami, z którymi nie zawsze nam po drodze, bo albo nas drażnią albo nudzą. Dzięki temu możemy zobaczyć nowe aspekty nieheteronormatywności. To nas ratuje przed przekonaniem, że istnieje tylko jedna perspektywa – nasza. Ponadto w polskim teatrze nieheteronormatywna klasyka to biała plama, mamy okazję choć trochę ją pokolorować. Dlatego w 2010 roku zrobiłyśmy przedstawienie na podstawie powieści Virginii Woolf, a teraz pracujemy nad tekstami Gertrudy Stein.

Zastanawia mnie, dlaczego tak ważne dzieła nie trafiają na sceny polskich teatrów?

Mogę się domyślać, że w przypadku powieści Orlando problemem jest tytułowa postać, czyli osoba nieidentyfikująca się z żadną płcią. W przypadku twórczości Gertrudy Stein mam podejrzenie, że to po prostu sprawa języka. Jej teksty są właściwie nieprzetłumaczalne na polski. Tak naprawdę powinnam zrobić spektakl z wykorzystaniem tekstów oryginalnych, a nie chce tego. Nie wyrażam sobie, że będę robić w Polsce przedstawienie po angielsku. Tłumaczenia klasyki światowej to interpretacja i rozwój języka polskiego. Po to wciąż na nowo tłumaczy się Szekspira, żeby zobaczyć jak brzmi w zmieniającym języku polskim na przykład Hamlet. Dlatego właściwie każde pokolenie ma swoje tłumaczenie szekspirowskie. Chciałam więc zrobić teksty Stein po polsku, nawet jeśli mam świadomość, ile tracimy w procesie translatorskim, nawet jeśli nie mam zbyt wielkiego wyboru polskich przekładów. A jest ich ledwie kilka. Przypomnę: Autobiografa Alicji B. Toklas i Autobiografa każdego z nas, Czule guziczki, Ciężki brzuszek, Lucy Kościół, Ida, Panna Furr i Panna Skenne. Moja żona ma krowę. I może jeszcze parę innych niewielkich utworów w tłumaczeniu m. in. Anny Kołyszko, Miry Michałowskiej, Adama Zdrodowskiego. Wiem, że spektakl z wykorzystaniem fragmentów tekstów Gertrudy Stein to ryzyko, także z innych powodów. Ale dlaczego nie zaryzykować. Szczególnie, że przygotowuję przedstawienie, a nie wieczór literacki. Wiele elementów tekstu jak rytm, struktura znajdują sceniczny ekwiwalent w postaci dźwięku, obrazu, ruchu.

Ale chyba jest tekst Gertrudy Stein, który był punktem wyjścia do pracy nad spektaklem?

Nawet trzy teksty: Autobiografia Alicji B. Toklas, Czułe guziczki, Panna Furr i Panna Skenne. Każdy tekst w inny sposób wpłynął na spektakl. Panna Furr i Panna Skenne podsunęły nam główny temat  spektaklu, czyli odkrywanie i doskonalenie głosu, rozumianego dosłownie, ale też metaforycznie jako kobieca osobowość twórcza. Autobiografa Alicji B. Toklas dostarczyła nam subiektywnych informacji o głównych bohaterkach, ale też dzięki niej powstała kobieca litania. Chyba też podejrzałyśmy w tym utworze poczucie humoru. A Czułe guziczki były najbardziej inspirujące strukturalnie. Dzięki temu tekstowi skonstruowałyśmy historię pary nieheteronormatywnych kobiet, która składa się nastrojów, emocji, zakodowanych w gestach, czynnościach, przedmiotach, obrazach.

Skoro nie wykorzystałyście konkretnych dzieł, to interesuje mnie, jak powstawał scenariusz.

Nie przepadam za inscenizowaniem gotowych dzieł. Wolę tworzyć scenariusze paczworkowe. Ostatecznie ten powstał na podstawie kilku wybranych intuicyjnie fragmentów tekstów Stein i  jednego cytatu z Książki kucharskiej Alicji B. Toklas, paru faktów biograficznych, fotografii oraz improwizacji do muzyki Magdaleny Białeckiej. Nad scenariuszem zawsze pracuje zespól aktorski, ja tylko zbieram, nadaję kierunek. Taki sposób pracy daje twórczyniom możliwość pełniejszego uczestniczenia w projekcie, zresztą ja nie chcę tworzyć spektakli sama, chyba zresztą nie umiem. Buduję z tego, co widzę, trochę jak Gertruda, która mawiała, że nie tworzy z wyobraźni, opisuje, co widzi.  Taki sposób pracy pozwala też artystkom – poprzez bohaterki – opowiedzieć o sobie samych. W efekcie powstał spektakl, który jest naszym wyobrażeniem bohaterek i jednocześnie dialogiem z nimi.  Kolektywny proces pracy w przypadku tego przedstawienia przybrał bardzo specyficzną formę. Nad rola Alicji B. Toklas pracowały trzy aktorki. Z dwiema współpraca się urwała, co – paradoksalnie –  okazało się twórcze.  Z pierwszą aktorką robiłyśmy analizę tekstów, z drugą – ustawiałyśmy sceny, a z trzecią – budowałyśmy postać i zbierałyśmy wszystko w całość. Gertruda jest od początku ta sama – Monika Rak. Nasza Gertruda przejrzała się więc w trzech Alicjach. Prawdziwe bogactwo, choć okupione stresem i bardzo długim czasem przygotowań.

Długi proces pracy nad spektaklem to Twój znak rozpoznawczy.

Tak, to prawda. Tym razem przygotowania trwały aż trzy lata. Ten długi czas pracy to wynik działania poza teatrem instytucjonalnym i poza systemem grantów. Dzisiejsza kultura jest przyzwyczajona do tego, że spektakl powstaje szybko. Ja to w pewnym sensie rozumiem. Teatr mainstreamowy –  ten instytucjonalny czy prywatny –  to przedsiębiorstwo, w którym są: terminy, umowy, pieniądze i w końcu produkt. Natomiast ja myślę, że spektakl to przede wszystkim spotkanie twórczyń, mierzenie się z materiałem, doskonalenie ciała i energii, trudno więc w krótkim czasie przeżyć całość procesu ze wszystkimi konsekwencjami. Interesuje mnie improwizacja, pogłębieniu tematu, szukanie koncepcji roli bez powielania chwytów aktorskich. Dla mnie pierwsze trzy miesiące to jest czas próby, kiedy ujawniają swe intencje i oczekiwania, wygasają słomiane zapały. Dopiero wtedy nadchodzi etap rozwoju. I może to trwać rok, dwa. Dlatego teatr procesowy, eksperymentalny jest uciążliwy. Zazwyczaj artyści/artystki angażują się na trzy miesiące, chcą mieć z głowy jeden projekt, by móc zacząć następny. Ja tego nie chcę. Nawet jeśli to oznacza spowolnienie, trudności. Potrzebuję czasu na błędy artystyczne, na poszukiwania, niemoc etc. Muszę na dłuższy czas w kobiecej energii skupić się na pracy twórczej. Zwłaszcza, że wciąż toczyć trzeba boje, teraz już niemal w każdej sprawie. Odizolowanie to oddech.

A nie ucieczka? Można Wam zarzucić, że to tworzenie w kobiecym gronie na offie, to separatyzm, zamykanie się. Tak kojarzy się nadal współczesne działania lesbijek.

Temat bumerang. Od dawna mu się przyglądamy i spektakl, o który rozmawiamy, dotyczy hermetyczności pary lesbijskiej. Staram się zobaczyć problem wieloaspektowo, znaleźć dobre i złe strony, zrozumieć, dlaczego tak jest, co to daje, jakie są konsekwencje. Alicja i Gertruda stworzyły sobie świat, w którym pełna pychy Gertruda chciała czuć się jak geniusz, a jej boadygardką była Alicja. Alicja pilnowała, żeby Gertruda mogła w spokoju pisać, kiedy chce i jak chce. Bez względu na to, co się działo na około. Stanowiły nierozerwalny duet. Nie ma Gertrudy bez Alicji. Nie ma Alicji bez Gertrudy. Tylko we dwie mogły się zmierzać do celu, którym była sława literacka Stein. Były swoją wzajemną gwarancją. Tworzyły związek na wzór heteronormatywnych par, żyły jakby nie różniły się niczym od reszty świata, jakby nie były lesbijkami. Zaklinały rzeczywistość, żeby spełniała ich oczekiwania. Myślę, że tkwiły w tej mentalnej bańce, która pozwoliła im przetrwać aż do wydania Autobiografii Alicji B. Toklas, która przyniosła im sławę. To oddzielenie przypomina wewnętrzną emigrację. Przecież do historii przeszedł ich słynny paryski salon artystyczny na 27 Rue de Fleurus, więc mamy wrażenie otwartości, przynależności do artystycznych elit, a nawet ich kreowania. Ale ten salon na początku był otwarty, a później stopniowo się zamykał. W końcu Alicja wpuszczała do Gertrudy tylko tych, którzy byli wystarczająco świadomi geniuszu Stein albo wystarczająco użyteczni.


REKWIZYTY. cytaty. WEŁNA
To  budowanie lesbijskiej dwuosobowej oazy wewnątrz heteroświata?

Tak to widzę. Choć nie sądzę, by to tak widziały Alicja i Gertruda. Ich model działania był w kontrze do lesbijskiego kręgu Natalie Barnay. Tu lesbijki famme i butch spotykały się w zamkniętym gronie, by „pławić” się w swym safizmie. To ponoć skazywało je na marginalizację, Gertruda nie chciała tej marginalizacji. Szczerze mówiąc to najtrudniejszy dla mnie do oswojenia element historii Stein & Toklas. Takie myślenie oznacza zgodę na nieswoje gry, tylko po to, by nas nie marginalizowano, oznacza deprecjonowanie tych kobiet nieheteronormatywnych, które potrzebują jasnej tożsamościowo grupy. Dla mnie to za wysoka cena. Paradoksalnie powoduje, że i tak trzeba zacieśniać związkową relację, budować swoją lesbijską maleńką wysepkę, która daje chwilę spokoju, pozwala żyć, tworzyć, zbierać siły. Niektóre z nas w tym zostają, niektóre traktują jako azyl. A co się na tej wysypce dzieje bywa piękne i straszne. Natomiast każde wystawienie głowy to zazwyczaj zmierzenie się z hejtem. I Gertrudę to spotykało. Każda publikacja oznaczała lekceważące opinie o pisarstwie panny Stein. Jaką trzeba mieć odporność, żeby to znieść. Ta strategia przyniosła efekty. Stein dzięki Toklas osiągnęła cel – została geniuszem literatury, którego w sumie rzadko się czyta, nie rozumie, ale w annałach jest. Po śmierci Stein, Toklas jako żona geniusza zadbała o spuściznę partnerki. W efekcie dostaliśmy jakiś dziwny wizerunek, o nazwie Gertruda Stein i Alicja B. Toklas, który wygląda jak pozowana fotografia. My ją w spektaklu psujemy.

Minęło ponad 100 lat. Paryż pierwszej polowy XX wieku nie różni się – jak widzę – od Polski w pierwszej połowie XXI w. Czy spektakl odnosi się konkretnie do polskich realiów?

My, jako Damski Tandem Twórczy, też jesteśmy odniesieniem do Alicji i Gertrudy. Dobrze mnie zrozum, nie chodzi o to, że się z nimi porównujemy jeden do jednego, raczej jedna do jednej, bo jak mogłybyśmy się porównać (śmiech). Ale Gertruda i Alicja tworzyły lesbijski tandem twórczy, bez względu na to, czy same siebie tak określały, czy nie. Ich relacja to taki wzorzec-matka, w którym, gdy się bliżej przejrzałyśmy, zobaczyłyśmy sprasowane w jeden portret kilka modeli lesbijskich par. Wtedy uświadomiłyśmy sobie też, że ich działania nie były takie oczywiste. W filmowym tle spektaklu pokazujemy impresje na temat tych par. Jeśli widzowie/widzki będą dociekliwi, to w tych filmowych obrazach znajdą odnośniki do znanych w środowisku polskich lespar. To są bardzo subtelne aluzje w porównaniu z tym, co wpisywała Stein o artystycznym środowisku w Autobiografii Alicji B. Toklas. Ale to zupełnie inny temat.

Nie można więc po tym przedstawieniu spodziewać się prostej linearnej historii. To ryzykowne dla Was jako twórczyń, ale też intrygujące dla osób lubiących układanki.

Nie strasz! Spektakl będzie wizualny, będzie muzyczny, będzie emocjonalny. Zawsze można popatrzeć, posłuchać, poczuć! To prawda, że ten przedstawienie jest jak zestaw klocków, które rozrzuciłyśmy i zabrałyśmy obrazek, według którego trzeba elementy ułożyć. Ale myślę, że każdy znajdzie sposób, by te klocki uporządkować. Możliwości jest wiele. Ale oczywiście nie ukrywam, że chcemy postawić gości/gościnie przedstawienia w sytuacji bezradności, w jakiej my znalazłyśmy się, zmagając się z twórczością Gertrudy Stein albo choć pokazać wielowarstwowość jej dzieł.

Zatem do zobaczenia w Teatrze Druga Strefa 8 września, w 110 rocznicę spotkania Gertrudy Stein i Alicji B. Toklas.

A po przedstawieniu zapraszamy widzów na rozmowę. Koniecznie. Chcemy usłyszeć, co widzowie/widzki przeżyli/ły, co zobaczyli/ły, co się podobało a co nie. Przede wszystkim dlaczego tak i dlaczego nie. Bo tak naprawdę przedstawienie to pretekst do rozmowy o kobietach nieheteronormatywnych. Na tym nam zależy szczególnie.


BILETY
https://goingapp.pl/evt/1046619/gertruda-stein-alicja-b-toklas-wiele-wiele-kobiet

WIĘCEJ

http://teatr2strefa.pl/pl/repertuar/gertruda-stein/
https://www.facebook.com/damskitandemtworczy/
http://steintoklaswielekobiet.blogspot.com/

L.Poetki, czyli o kobiecej perspektywie w kinie, o roli poezji w komunikowaniu tożsamości nieheteronormatywnej | Wywiad z Moniką Rak

L.Poetki, czyli o kobiecej perspektywie w kinie, o roli poezji w komunikowaniu tożsamości nieheteronormatywnej z Moniką Rak, 1/2 Damskiego Tandemu Twórczego, realizatorką dokumentu rozmawia Magda Wielgołaska

l poetki 4

 

Magda Wielgołaska: Na początek pytanie: dlaczego jesteś sama? Właściwie zawsze w sprawach kultury lesbijskiej i nie tylko lesbijskiej mówicie dwugłosem z Agnieszką Małgowską. Tworzycie przecież Damski Tandem Twórczy.

Monika Rak: I nic się nie zmieniło, działamy jako Damski Tandem Twórczy. Ale od jakiegoś czasu widzimy, że każda z nas koncentruje się na innych projektach. Agnieszkę wciąga coraz bardziej archiwizowanie polskiej kultury nieheteronormatywnej, zaangażowała się szczególnie w projekt „A kultura LGBTQ+ nie poczeka”, pisze o teatrze lesbijskim. Ja mam wreszcie możliwość robienia filmów – a tego zawsze chciałam. Tu wkładam najwięcej energii. W każdym projekcie współpracujemy ze sobą, ale każda chce opowiadać o swej aktywności osobno. To nas rozwija.  Jedno zostaje jak dawniej, razem mówimy o teatrze, bo to nas połączyło i nadal łączy. Zwłaszcza, że pracujemy nad spektaklem o Gertudzie Stein i Alicji B. Toklas. Ja jako aktorka, Agnieszka jako reżyserka.

l poetki 1

Magda Wielgołaska: Wszystko jasne. Przejdźmy do tematu naszej rozmowy. Zatem mamy XXI wiek i mogłoby się wydawać, że skoro w sztuce i kulturze mamy tak ogromną różnorodność, to nic nie może nas zaskoczyć, a tymczasem okazuje się, że cały czas zaskakuje twórczość kobiet nieheteronormatywnych i promowanie kobiecej perspektywy w myśleniu, sztuce, bo wciąż dominuje męskie spojrzenie na świat, które wydaje się uniwersalną wypowiedzią człowieka. Twój film dokumentalny oddaje głos kobietom, szczególnej grupie – kobietom nieheteronormatywnym –  i to ich oczami obserwujemy polską rzeczywistość. Zrobiłaś film o kobietach nieheteronormatywnych i pewnie przede wszystkim dla kobiet, lesbijek, biseksualistek, heteroseksualistek. Dlaczego to takie ważne dla Ciebie i jak wygląda praca wyłącznie w kobiecej energii?

Monika Rak: Powinnam zacząć od opowiedzenia o czymś takim jak projekt Doris, który częściowo był dla mnie inspiracją i zachętą do zrealizowania stuprocentowo kobiecego filmu dokumentalnego. Doris to szwedzki projekt dziewczyn, które zajmują się kinem zawodowo. Są reżyserkami, producentkami, operatorkami. Stworzyły w Szwecji projekt, który produkuje filmy. Zasada jest taka, że w ekipie musi być przewaga kobiet. Wszystkie ważne funkcje muszą być obsadzone przez kobiety. Twórczyniom projektu zależy na tym, żeby uczyć  dziewczyny filmowego fachu, dawać im szansę realizacji pomysłów, w efekcie zmierzają do tego, by kobiety były brane wreszcie pod uwagę przy tzw. dużych produkcjach, w których rządzą mężczyźni, co sprawia, że w kinie przeważa męska perspektywa. Choć coraz więcej kobiecych bohaterek, to nadal większość tych opowieści realizują panowie. Niby coś się zmienia, ale mam poczucie, że to bardziej wynik mody. Temat kobiecy jest nośny, są na takie filmy pieniądze, więc reżyserzy nie odpuszczają. Podejrzewam tu jakiś „przekręt”. Cieszą mnie więc najbardziej filmy robione przez kobiety, bo wierzę, że one robią to z prawdziwej potrzeby odszukiwania zapomnianych postaci kobiet, które stają się nowymi wzorcami i których tak brakuje. Wiem, co mówię, bo wychowałam się na męskim kinie. Kiedy sobie uświadomiłam, że jestem kobietą, feministką, lesbijką, to widziałam duży dysonans pomiędzy tym, co oglądam w kinie, a tym, co chciałabym oglądać. Robienie kina tylko kobiecego, zaangażowanego feministycznie, wciąż jest traktowane jako pewnego rodzaju „przegięcie”, ale ja chcę takiego „przegięcia”, bo jeśli panowie mają przestrzeń na robienie swojego kina i czują się w tym dobrze, i mają warunki do tego, żeby czuć się dobrze, i mówią, że to jest opis całego świata i człowieka, to ja się na to nie zgadzam. Pełną perspektywę uzyskamy, kiedy zaczniemy patrzeć też oczami kobiet, ale zaznaczam – również tych, które nie są patriarchalnie sformatowane. Ja nie chcę wchodzić z mężczyznami na wojenną ścieżkę, pragnę zobaczyć, jak będzie wyglądała rzeczywistość, kiedy zostanie opisana także przez różne kobiety.

Dlatego moją ambicją w L.Poetkach było to, żeby wszystko zostało stworzone przez kobiety, najlepiej nieheteronormatywne. Miałam na przykład bardzo sympatycznego młodego kompozytora, który chciał napisać muzykę do filmu. Widziałam, że ma zapał i potencjał, a to jest coś, co sobie bardzo cenię. Ale jednak postawiłam na babki. To trudna decyzja, bo akurat znalezienie kompozytorki muzyki filmowej to wyzwanie nie lada. To wyjątkowa rzadkość. I nie udało się mi takiej dziewczyny spotkać. Ostatecznie musiałam skorzystać z muzyki, która już jest napisana i ma setki lat. Lekko ją przetworzyłam. Niestety nie jest to muzyka, o jakiej marzyłam. Miało być współcześnie, ambientowo. Ale zl poetki 2ałożenie było dla mnie ważniejsze. Gdyby twórczyń filmowych było więcej, byłoby inaczej. Nie żałuję decyzji, to tylko konsekwencja mego założenia i status quo. Dodatkowo byłam taka krańcowa w swym wyborze, bo film o poezji lesbijskiej to delikatny temat, i chciałam stworzyć bohaterkom poczucie bezpieczeństwa. Poza tym ja się z dziewczynami dobrze czuję, mam poczucie równowagi i to jest dla mnie ważne przy pracy grupowej. Czuję się równoprawną uczestniczką procesu twórczego. W męskim gronie bywa z tym różnie. Zwykle zmuszona jestem udowodnić, że mam prawo robić, co robię, tłumaczyć się, a ja nie mam na to ani ochoty ani czasu. Mam natomiast czas na działanie, które dla mnie jest skuteczniejszą formą walki o swoje miejsce w świecie.

M.W.: Mówisz otwarcie, że jesteś lesbijką i zrobiłaś film o lesbijkach. W dodatku lesbijkach, które tworzą poezję. Dlaczego akurat ten temat i takie bohaterki? Dlaczego tak chcesz mówić do widzów?

M.R.: Powstawały już wcześniej dokumenty o nieheteronormatywnych Polkach, ale one mówiły głównie o aktywizmie albo doświadczeniu, który łączy aktywizm z prywatnym życiem. Nie było w nich zoomu na bohaterkę. Ja wybrałam trzy bohaterki i tak się złożyło, że one razem budują mi jedną postać: lesbijkę-poetkę. Dla mnie dokument jest wtedy ważny, kiedy dotyczy konkretnej osoby. Nie czuję potrzeby, żeby robić film o zbiorowościach. Kiedy skupiam się na szczególe, to jakoś lepiej mi się pracuje. Świat poszerza się o perspektywę danej osoby, w której możemy się przeglądać. W L.Poetkach skupiłam się na trzech twórczyniach – Agnieszce Eunice Frankowskiej, Agnieszce Annie Grzelczak, Ilonie Ewie Urban i mówiąc krótko – to one „zrobiły” ten film. Zbudowała się między nami nić zaufania. Myślę też, że gdybym nie była lesbijką i gdybym nie znała swoich trzech bohaterek filmu z różnych kulturotwórczych działań – np. O’LESS Festiwal, Kobieta Nieheteronormatywna, cykl organizowany w Feminotece – które robiłyśmy wcześniej jako Damski Tandem Twórczy – to nie uzyskałabym tej bliskości z moimi bohaterkami. To, co łączyło nas wcześniej jako kobiety nieheteronormatywne sprawiło, że bohaterki otworzyły przede mną swój świat. Nie spodziewałam się, że niektóre z nich opowiedzą tak intymne rzeczy i zgodzą się na to, żeby to było w filmie. Powiem szczerze, że było to dla mnie pewnym przekroczeniem.

M.W.: Myślisz, że sama poezja jest dobrym kluczem do wniknięcia do świata niewidocznego społecznym okiem – świata Polki Nieheteronormatywnej?

M.R.:  Analizując razem z Agnieszką Małgowską i Pauliną Szkudlarek literaturę kobiecą, miałyśmy takie przemyślenie, że poezja jest dla lesbijek sposobem porozumiewania się ze sobą i światem. To nie jest prosta forma komunikacji, ale paradoksalnie szalenie popularna. Wystarczy wejść na portal Kobiety Kobietom, w zakładkę Literatura, by zobaczyć, ile kobiet nieheteronormatywnch pisze wiersze. Te wiersze są różne – formalnie, stylistycznie. Skąd taka popularność? Może stąd, że poezja potrafi w swej krótkiej formie skomasować bardzo mocny przekaz, myśl, doświadczenie. Wiersz jest emocjonalny i potrafi dotknąć sedna. W pewnym sensie wiersz stał się wehikułem, którym dziewczyną chcą przenosić ważne treści. Dla mnie samej robienie filmu o poetkach początkowo było abstrakcyjne. Później przyszło mi do głowy, że skoro te dziewczyny znam i wszystkie je łączy to, że są poetkami, to zacznijmy od tego wspólnego mianownika – poezji.

l poetki

M.W.: Czyli trochę jest tak, jakby tematyka lesbijska w Polsce potrzebowała pretekstu, żeby móc wybrzmieć i w tym wypadku poezja przemyca go pomiędzy wierszami.

M.R:  Poezji nie traktuję jako pretekst. To bardziej artystyczny pryzmat, dzięki któremu można inaczej niż talkshawowo opowiedzieć o polskich lesbijkach. To prawda, że poezja nie jest centrum tego filmu. Trudno bowiem jest mówić o samej poezji w filmie. Ja mogę tylko zachęcić wszystkie/wszystkich, do tego, żeby sięgnęli/siegnęły po te wiersze, przeczytali/przeczytały je, bo to będzie ich intymne spotkanie z bohaterkami filmu, ich doświadczeniem i z samymi sobą. To nie jest historia o wierszach, ale o tym, jak ważny jest sam proces twórczy dla bohaterek. Poezja jest dla mnie czymś bardzo intymnym… jak modlitwa. Mówienie otwarcie, że jest się lesbijką też jest w jakiś sposób intymnym wyzwaniem. Widzę tutaj silne połączenie między tożsamością i procesem twórczym. To takie moje subtelności interpretacyjne, a na podstawowym poziomie film powstał, żeby uświadomić światu, że poetki nieheteronormatywne istnieją, żeby pokazać, gdzie żyją, jak żyją, kim są, jakie mają doświadczenia i jakie zmiany zachodzą w nich dzięki procesowi pisania.

M.W.: Mówiłaś już wcześniej, że film budują doświadczenia trzech kobiet, które tak naprawdę tworzą jedną bohaterkę. Kim ona jest?

M.R.: Początkowo sama nie wiedziałam, że buduję właśnie taką historię. Dostałam tę informację od tak zwanych widzek beta, które zobaczyły ten film jako pierwsze. Pokazałam im pierwszą wersję montażową, którą potem również dzięki nim przemontowałam. Dziewczyny oglądające pierwszą wersję powiedziały mi, że zobaczyły historię jednej kobiety, która przechodzi proces dojrzewania na wielu poziomach. Było to dla mnie zaskoczenie, ale pozytywne. Kolejność historii pokazanych w filmie wybrałam intuicyjnie. Nie budowałam w zamyśle takiej konstrukcji dodatkowej. Po prostu czułam, że kolejność ma być taka właśnie, a nie inna. Czułam tempo, w jakim moje bohaterki rozwijają swoje historie. Kiedy mówię o dojrzewaniu czy rozwoju, to chodzi mi o pewien typ otwierania się na świat, pewien typ doświadczania i potem dzielenie się tym doświadczeniem. Te opowieści ułożyły się tak, że zbudowały historię jednej poetki-lesbijki żyjącej w Polsce w 2015-2016 roku. To mnie zdziwiło, ale myślę sobie, że często tak bywa, że masz myśl przewodnią dzieła – trafia to do odbiorczyń, one to czytają, ale okazuje się, że znajdują w Twoim zamyśle coś jeszcze, co jednak mocno Cię zaskakuje. To jest właśnie to, co uwielbiam w widzach. Czytają rzeczy, które intuicyjnie może wiemy i czujemy, ale do końca same sobie tego nie powiedziałyśmy. Poza tym, tak jak mówiłam wcześniej, to głównie bohaterki tworzą film. W dokumencie nie możesz do końca zawładnąć historią. Ona czasem przejmuje kontrolę.

M.W.: Rzecz, która mocno mnie uderzyła w Twoim dokumentu to temat kościoła i religii. Czy w Polsce nie da się uciec od tego tematu? Spodziewałaś się, że to będzie ważny element filmu?

M.R.: Wiedziałam, że się pojawi. Przecież znamy bohaterki, Agnieszka Małgowska drobiazgowo analizowała ich wiersze, które odsłaniały religijne wątki, ale nie spodziewałam się, że religia będzie spoiwem trzech historii. Wszystkie poetki miały „romans” z kościołem katolickim. Różnie on przebiegł i różnie się skończył. Montując film, zobaczyłam, że ta kwestia dla trzech bohaterek jest tak istotna i jakoś formująca ich osobiste doświadczenia, nie mogłam jej pominąć. Nie dało się oddzielić tego tematu od orientacji seksualnej bohaterek, które żyją przecież w katolickim kraju, który politycy niemal wszystkich opcji nadal traktują jako przedmurze chrześcijaństwa.

l poetki 3

M.W.: Myślę, że zderzenie z systemem, jakim jest kościół, w wielu wypadkach jest jednym z etapów tworzenia się osobistej świadomości tożsamościowej. Kościół formuje pewną myśl na temat tego, jakie powinnyśmy być. Kiedy do tej myśli, schematu nie pasujemy, zaczynamy się sobie bardziej przyglądać. Docieramy do tego kim jesteśmy przez czasem bolesne porównania.

M.R.:  Absolutnie. Kościół jest tak monolityczny, że albo wsiąkasz w ten monolit, wzmacniasz go i tworzysz albo odbijasz się od niego i jesteś po drugiej stronie. Trudno być pomiędzy, bo to zwykle nas rozrywa wewnętrznie. Myślę, że to jest częsty problem wśród osób tęczowych, że próbują być sobą i jednocześnie wpisać się w schemat, nie chcą odstawać. Próbują być właśnie pomiędzy. To powoduje często ogromne cierpienie. Poetki dokonały konkretnych wyborów w związku z kościołem i dzielą się tym w filmie.

M.W.: Jestem bardzo ciekawa odbioru tego filmu. We mnie samej poruszył kilka czułych strun i bardzo czekam na to, co będzie działo się już po warszawskiej premierze.

M.R.: Ja też jestem bardzo ciekawa, jak odbiorą ten film kobiety nieheteronormatywne i osoby niezwiązane ze środowiskiem LGBTQ. Jestem ciekawa, czy zainteresuje ich nasz świat, czy wzbogaci doświadczenie tych widzów, którzy są z zewnątrz? Bardzo ciekawa jestem dyskusji po projekcji filmu. Bardzo lubię te rozmowy po pokazach, kiedy widzowie dzielą się refleksjami i wrażeniami. Takie doświadczenie miałam właśnie po pierwszym zamkniętym pokazie filmu, kiedy kobiety oglądające tę filmową opowieść odnajdują w niej okruch siebie, przepływają przez nie emocje wzbudzone podobieństwem doświadczeń z bohaterkami. Robisz coś, co wzbudza emocje. To jest dla mnie fantastyczne doświadczenie. Kiedy słucham opowieści widzek, to jest to dla mnie nagroda za moją pracę. Bohaterka daje swoją historię i emocje, ja to jakoś próbuję złapać, najlepiej jak potrafię i to pracuje dalej, wychodzi poza nasz świat. Może zachęci inne dziewczyny do tego, żeby dzieliły się swymi opowieściami, żeby zaczęły pisać i kręcić filmy, żeby uwierzyły, że mogą to robić. Tu faktycznie trzeba dużo pracy i samozaparcia, ale da się. To znaczy, że same możemy zapisywać swoją historię z naszej perspektywy.

M.W.: Jak proces robienia tego filmu pracuje w Tobie? Co on zmienia?

M.R.: L.Poetki sprawiły, że wreszcie mam coś materialnego, bo my jako Damski Tandem Twórczy robimy głównie spektakle teatralne, organizujemy dużo działań artaktywistycznych, ale są to działania tu i teraz. Nie mogę wziąć spektaklu teatralnego i komuś dać. Nawet gdy go zarejestruję to tylko substytut. Film to co innego, jest zamkniętym dziełem, które w dopracowanej postaci na płycie DVD mogę dać innej artystce w ramach prezentu i podziękowania za jej wkład w moje artystyczne życie. Jeśli ktoś mnie wzbogacił swoją sztuką i tym, co robi, dał mi powera, to chciałabym się odwdzięczyć i dać tę energię z powrotem, i ten film jest dla mnie też takim prezentem dla nich. Miałam ogromną przyjemność wręczyć ten film Barbarze Hammer, którą spotkałyśmy dzięki wydarzeniu zorganizowanemu przez Krystynę Mazur i Suzie Andreis w Centrum Sztuki Współczesnej. Dla mnie to jest szalenie przyjemne i ważne, że mogłyśmy z nią porozmawiać i ofiarować L.Poetki. Barbara Hammer to reżyserka, która tworzy offowe kino lesbijskie w Stanach Zjednoczonych od lat 70-tych i wydawała mi się postacią niemal mityczną, a nagle mogłam ją poznać, porozmawiać, ona pokazała nam swoje filmy, ja jej – nasz. Okazało się, że amerykańska artystka opowiada historię, która zaskakująco przypomina moją – łączy nas jeden cel, by kobiety nieheteronormatywne mogły tworzyć i chciały to robić. I choć dzieli nas ocean czasu i doświadczenia, uświadomiłam sobie znowu, że walka kobiet o głos trwa i polega na nieustającej pracy i tworzeniu, na sile i determinacji, czasem kompletnie absurdalnej – bo pod prąd i dla małego grona odbiorczyń. Najważniejszy jednak jest zapis naszej perspektywy, bo to po nas zostaje. Bez względu na to, czy to, co tworzymy, zostanie uznane, docenione, najważniejsze, żeby zostało zapisywane. I jest szansa, że jeśli będziemy to konsekwentnie robiły, to z czasem powstanie archiwum herstorii, archiwum nieheteronormatywnej kultury kobiet. Już nie będzie można jej pominąć i nie zauważyć. Ona po prostu materialnie będzie istnieć. To jest potrzebne nam samym i tym kobietom, lesbijkom, które przyjdą po nas. Zwłaszcza, że przyszło nam żyć w przeklętych „ciekawych czasach” i nic nie wróży radosnej przyszłości.

M.W.: Jak to nie? Przecież wkrótce premiera L.Poetek.  Zapraszamy wszystkich 26.11.2016 do Dzikiej Strony Wisły. A teraz dziękuję za rozmowę.

 

Korekta: Klaudia Głowacz

 

 

 

 

Wywiad z bohaterką książki Marty Abramowicz ,,Zakonnice odchodzą po cichu”.

Gorąco polecamy wywiad z jedną z bohaterek książki Marty Abramowicz ,,Zakonnice odchodzą po cichu”. 

zakonnice

O: Niedawno ukazała się książka Marty o zakonnicach. Przeczytałaś ją?

Z: Tak. Przeczytałam ją jeszcze na e-booku, bo byłam bardzo ciekawa. Śledziłam wszystkie posty, informacje na portalach, facebooku, czytałam fragmenty, które się pojawiały. Byłam ciekawa książki i tej tematyki, która ciągle jeszcze jest nieznana – o tym się nie mówi, o tym się nie pisze.

O: Jak Ci się czytało?

Z: Podzieliłam sobie lekturę, tak jak podzielona jest książka, na dwie części, więc najpierw pochłonęły mnie te opowiadania, które oddają rzeczywistość i realia życia. Na ich przykładzie, mimo różnorodności historii, da się dostrzec wspólne mianowniki. Później historie, wypowiedzi księży, które też oddają to, jak siostry są postrzegane przez nich, czy przez zakonników. A bardzo często postrzegane są w sposób negatywny, jakby nie było. Współpracując z księżmi widziałam, że jesteśmy odbierane tak, jak to było potem w książce opisane.

O: To musiała być dość smutna lektura.

Z: Potwierdziła rzeczywistość, jaką znałam. Mogłam ją odnieść do konkretnych wydarzeń, realiów. Lektura smutna, bo pokazuje, że nie jest różowo ani kolorowo. Tam, gdzie są ludzie, są również określone sytuacje, historie. I jest też niestety dwulicowość – z jednej strony wszystko ładnie i kolorowo, a w środku niestety zupełnie inaczej.

O: Wspominasz też o tym, że gdy zaczęłaś czytać tę książkę na e-booku, śledziłaś różne informacje pojawiające się o książce. Jakie to były informacje? Pewnie jakieś recenzje.

Z: Tak. Patrzyłam na recenzje, a po wydaniu książki na różne komentarze. Ostatnio pojawił się nawet komentarz Krystyny Jandy na temat książki. Cieszy mnie to, że dotarło to do szerokiego grona. Nawet ostatnio będąc w Empiku zobaczyłam, że książka jest na liście bestsellerów, bodajże w pierwszej dziesiątce. Książka szybko się rozeszła, potrzebny był dodruk. Widziałam zatem, że znalazła podatny grunt.

O: A jakie były reakcje, gdy czytałaś komentarze?

Z: Część osób pytała mnie o potwierdzenie, czy tak się rzeczywiście dzieje. Ostatnio wysłałam nawet książkę do swoich rodziców. Oni już wcześniej wiedzieli jak jest, ponieważ nie kryłam pewnych rzeczy i nie mówiłam nieprawdy. Zresztą sam fakt odejścia świadczył o tym, że coś było nie tak. Komentarze na temat książki, z którymi się spotkałam, faktycznie były pozytywne. Oczywiście wiadomo – pozytywne ze strony nie kościelnej, bo niestety reakcja kościoła była troszeczkę inna.

O: Ja też zauważyłam, że faktycznie bardzo dużo osób rzuciło się na tę książkę. Osoby, które ją przeczytały, mówią, że są bardzo poruszone. To częsta opinia, że te historie często dotykają głębokich emocji.

Z: Tak, bo to generalnie dotyka całego życia człowieka, który idzie z zupełnie innym przeświadczeniem, z zupełnie inną chęcią i nastawieniem, a spotyka się ze ścianą, z którą się zderza.

O: Tak się zastanawiałam, bo Marta wspominała we wstępie, że ciężko było jej znaleźć zakonnice. I zaczęłam się zastanawiać, jaka była wasza historia? Jak się poznałyście? Jak na Ciebie trafiła?

Z: Trafiła tak, jak o tym pisała – rozesłała maile do osób, które znała. I drogą łańcuszka – coś komuś ktoś. Trafiła do mnie przez kolegę z mojej miejscowości. Napisał do mnie na facebooku, że jego znajoma pisze książkę i czy zgodziłabym się z nią skontaktować. Powiedziałam, że nie ma problemu, podał mój numer telefonu i Marta bardzo szybko się odezwała. Nie pamiętam, czy przez telefon, czy na fejsie. Pomógł internet, rozesłanie wici. W ten sposób widocznie da się dotrzeć, choć ja też pytałam drogą jakby łańcuszka, ale mi odmawiano. Albo ktoś nie miał czasu, albo nie chciał.

O: To wymaga dużej odwagi, opowiedzenie o sobie w książce, która będzie lada dzień wydana i która dotyka dość trudnych tematów.

Z: Mówienie o tej tematyce wymaga odwagi. Czasami jest tak, że boimy się otwarcia może nie tyle przed rodziną, ile przed środowiskiem, z którego wyszliśmy. Ono nie zawsze wie, jak to wyglądało, często jest bogobojne, więc rzucenie cienia na kościół, zakon – nie daj Boże. W tym momencie wszyscy się ode mnie odwrócą, bo ja piszę negatywnie. Boją się otwierać, boją się o tym mówić. Czasami jest to związane z tym, że pracują dalej w środowisku kościelnym, więc boją się mówić, żeby nie stracić pracy. To jest bardzo istotna kwestia. Są również osoby, które chcą o tym zapomnieć. Nie chcą do tego wracać, bo nie chcą o tym pamiętać. Są różne powody, dla których dziewczyny, które odeszły z zakonu, nie chcą o tym mówić. Dla jednych jest to zamknięta przeszłość, inne nie chcą w to mieszać rodziny, a jeszcze inne z obawy.

O: A dlaczego Ty się zgodziłaś?

Z: Dlatego, że już nie jest to dla mnie problem, by o tym mówić. W takim sensie, że po odejściu też trzeba było się otrząsnąć, troszeczkę wyprostować. Teraz to już nie jest problem. Poza tym, dlaczego o tym nie mówić, skoro jest taka rzeczywistość. Ja nigdy nie mówię, że tam było tylko źle. Bo było też dobrze, bo poznałam fajnych ludzi, naprawdę przesympatycznych, z którym do tej pory utrzymuję kontakt i są moimi przyjaciółmi. Są to osoby świeckie. Nie jest to więc czas stracony, tylko i wyłącznie zły. Były też jednak niestety ciemne strony tego wszystkiego, więc stwierdziłam, że dlaczego mam nie powiedzieć o pewnych rzeczach. Dlaczego mamy siedzieć cicho? Skoro mówi się o księżach, skoro oni też o tym mówią, bo znam środowiska byłych księży, którzy odeszli, ponieważ byli podobnie traktowani, bo też nie wytrzymali. To nie kobieta wchodziła w grę, tylko po prostu praca, fizyczność, robił wszystko, a miano go za nic. Dlaczego zatem nie mówić o tym od strony zakonów żeńskich? I nie mam z tym problemu. Czy się boję? Trochę się boję, ale staram się zachowywać pewne granice. Ta trudna przeszłość jest w mojej pamięci, ale mogę o niej opowiedzieć. Czasem rozmawiam z młodymi dziewczynami zastanawiającymi się nad pójściem do klasztoru. Nie odciągam, nie mówię „nie idź”, tylko przedstawiam realia, pokazuję plusy i minusy. Że wcale nie jest tak różowo, że nie jest tylko tak fajnie, że wszyscy tylko uśmiechają się do ciebie i jest miło i sympatycznie, wszyscy mówią „szczęść Boże”, „Bóg zapłać”. Przychodzi taki moment, że musisz się wykrzyczeć, wypłakać i masz wszystkiego dość. I zastanawiasz się, po co tam jesteś. O tym trzeba mówić. Tak mi się wydaje. I po to jest ta książka. I jeśli mogłam w jakiś tam sposób pomóc Marcie, to czemu nie.

O: Czy mogłabyś w paru słowach powiedzieć, jak wyglądało Twoje codzienne życie w zakonie?

Z: Trzeba by było podzielić to na dwa etapy . Etap pierwszy to etap formacyjny, czyli postulat, nowicjat, juniorat, kiedy jesteśmy zgromadzone we wspólnocie, do której wstępujemy. I wtedy dzień wygląda zupełnie inaczej, bo jesteśmy ustawione pod cykl dnia dostosowany do młodzieży zakonnej. Czyli mamy swoją mistrzynię, opiekunkę, która wyznacza zajęcia, dyżury. Pobudka, modlitwa w osobnej kaplicy (dopiero później się przychodziło z siostrami na msze). Odpowiadałyśmy wówczas przed naszą opiekunką czy mistrzynią, nie podlegałyśmy innej przełożonej. I w tym okresie to wygląda troszeczkę inaczej niż później, bo cykl dostosowano do dnia pracy, ale była też i nauka. Pobudka około 5.20, poranne modlitwy, msza, śniadanie i potem lekcje – zajęcia czy to z teologii moralnej, czy z historii Kościoła, historii zgromadzenia. Uczyłyśmy się też konstytucji i przepisów zakonnych. Później szłyśmy na dyżury do pracy – kuchnia, ogród, pralnia. Wszystko działo się na terenie zakonu, bo akurat tam, gdzie są okresy formacyjne, są dosyć duże ogrody, jest własne gospodarstwo, więc pracy wystarcza dla wszystkich. I to też jest plus, bo nauczyłam się wielu rzeczy, których nie miałam szansy wynieść z domu, bo mieszkałam w bloku. Tak jak wspominałam w wywiadzie do „Newsweeka” – czasami takie zwykłe dziewczyny powinny iść na pół roku do klasztoru, żeby nauczyły się sprzątać, myć okna, żeby miały taką szkołę życia. Jak panowie do wojska, tak dziewczyny na pół roku do klasztoru. Bo to naprawdę uczy. Po pracy były modlitwy, potem rekreacja też w naszym gronie – wspólne zabawy, w nowicjacie nawet siatkówka, śpiewanie, wyszywanie – to dla mnie też była szkoła, ponieważ naprawdę słabo szło mi szydełkowanie czy robienie na drutach. Wiele rzeczy robiłyśmy same, np. różańce, wyszywałyśmy komże, bieliznę kielichową do mszy, obrusy do kościoła – to wszystko czemuś tam służyło, uczyłyśmy się. I nie trzeba było nic kupować. Potem znów szło się do pracy, wracało na dyżury. Dyżury kończyły się wcześniej, szło się znowu na zajęcia. Później modlitwy, kolacja, krótka rekreacja, modlitwy, i wtedy już następował czas dla siebie – ok. 20.30. Potem, chyba o 21.30, na dzwonek trzeba było iść spać. Także czasu dla siebie (nie mówię o rozwiązywaniu krzyżówek, ale o takim ogarnięciu siebie) zaledwie godzina. Zawsze się śmiałyśmy, bo na pytanie: kiedy mam to zrobić?, odpowiedź brzmiała: w wolnym czasie po rekreacji. Bo rekreacja była czasem dla wspólnoty i trzeba go było spędzać ze wspólnotą.

O: Czyli jeśli chciałaś pobyć sama w tym czasie, to nie bardzo miałaś możliwość?

Z: Nie, bo wtedy izolowałabym się od grupy, a to też było źle postrzegane. Podobnie jak rozmowa z inną siostrą nie będącą z mojej wspólnoty – bo uciekam ze wspólnoty. To były dla mnie męki. Zawsze nam mówili – przyjaźń partykularna, cokolwiek to znaczy. Jak zaprzyjaźniłam się z siostrą po ślubach, bądź starszą też po ślubach, która jest już na placówce jako takiej, to moje przełożone już węszyły – dlaczego szukam poza wspólnotą, a nie we wspólnocie, w której jestem.

O: Bohaterki książki mówiły, że trudno jest zawierać przyjacielskie relacje w zakonie i że jest nacisk, żeby z każdą kobietą przebywać mniej więcej tyle samo czasu, żeby nie poświęcać go zbyt wiele jednej osobie.

Z: Tak, to już jest źle postrzegane. Jeszcze pół biedy, jeśli ma to miejsce we wspólnocie, w której się jest, w okresie formacyjnym. Są ludzie, z którymi pogadasz i to jest wszystko, cała twoja relacja. Wiadomo, kogoś lubi się bardziej, kogoś mniej. Ale jeśli poznało się we wspólnocie kogoś, z kim się fajnie dogadywało i nawiązują się relacje (ja tu mówię o relacjach w pojęciu zgromadzenia – tak zwanych zdrowych relacjach) – zwykła babska przyjaźń: idziemy na spacer, spotykamy się częściej, rozmawiamy w drodze dokądś – to już jest źle postrzegane. Bo już za dużo czasu spędzam z tą siostrą – i to na pewno jest niezdrowe. Podobnie jak w sytuacji, gdy widziano cię z księdzem – świadczyło to automatycznie o problemie ze ślubem czystości. I były to sytuacje czasami przedziwne, czasami sami księża się śmiali. Np. miałyśmy dyżury w zakrystii i trzeba było podać księdzu tzw. welon. Kiedy jest wystawienie najświętszego sakramentu, ksiądz chwyta monstrancję właśnie przez welon, który trzeba mu położyć na ramionach, i jedna z sióstr prawie go na niego wrzuciła, żeby tylko księdza nie dotknąć. I wtedy on zapytał, czy ma przynieść grabie. Bo to było śmieszne, to była karykatura wszystkiego. Ja sama miałam ten problem, gdy byłam w Siedlcach i pracowałam z księżmi na parafii w katechezie, i zdarzało się, że ksiądz mówił: siostro, może się przejdziemy? A ja patrzyłam, czy przełożona nie zobaczy, że ja spaceruję. To było chore, wpędzało w paranoję. Człowiek wpadał w popłoch – patrzył, czy nie patrzą. I tak samo było z siostrami – wszelkie relacje były źle postrzegane. Problem pojawiał się na placówkach małych, na przykład tam, gdzie byłyśmy we trzy.

O: Bo najpierw byłaś w dużej placówce?

Z: Tak. Postulat, nowicjat to były duże placówki. Po złożeniu ślubów następuje drugi okres, wtedy przerzuca się nas do prowincji. Bo to jest tak, że zgromadzenie ma kilka prowincji w Polsce, albo na świecie – to zależy od tego, czy jest to zgromadzenie polskie, czy zagraniczne. I po ślubach każda wraca do swojej prowincji – jest to zależne od miejsca, gdzie się wstępuje. Bo można być z północy i wstąpić na południu, i wtedy to jest twoja macierzysta prowincja. Możesz też wstąpić do tej prowincji, do której jest ci najbliżej, co jest wygodniejsze z racji chociażby późniejszego kontaktu z rodziną. Po pierwszych ślubach, które się składa, jedzie się do placówek. Przełożone mówią: siostra obejmie taką placówkę i będzie wykonywała takie zadania. I trzeba powiedzieć: amen, bóg zapłać i jechać. Nawet, gdy ma się odmienne zdanie, albo gdy się czegoś nie lubi. Mnie akurat wysłano do dzieci – trzylatków w ochronce. To był dla mnie prawdziwy survival.

O: Co miałaś tam robić?

Z: Ja nie miałam w ogóle pedagogicznego przygotowania do tych dzieci. Skończyłam katechezę i po pierwsze nigdy nie pracowałam, a tu mnie rzucają do przedszkola. Zero przygotowania pedagogicznego pod kątem przedszkola. Przełożeni wiedzieli, że to nie jest moja pasja. To chyba było na zasadzie pokory – siostra się nauczy pokory i pójdzie do dzieci. Starałam się coś rzeźbić z tymi dziećmi. Na szczęście to były trzylatki, a nie np. sześciolatki, poza tym siostry mi pomagały. Starałam się, jak mogłam. To była większa placówka, było nas więcej, siostry były młode. Później wysłano mnie do arcybiskupa do Białegostoku. Tam, mówiąc delikatnie, jechałam na szmacie, tzn. wycierałam kurze, przygotowywałam kolacje.

O: Dość duża zmiana.

Z: W pracy zdecydowanie. Ale to było o tyle fajne, że tam mogłam poznać wartościowych ludzi. Tam było otwarcie. Zresztą biskup nie traktował sióstr jako sprzątaczek, kucharek itd. Jadłyśmy z nim razem posiłki, jeździłyśmy z nim. Tam naprawdę panowała wspólnotowa atmosfera. Później to już była szkoła – dwa lata placówki.

O: Co robiłaś w szkole?

Z: Prowadziłam katechezę. Były dzieci komunijne, klasy 1-3. Ten czas wspominam najfajniej. Na placówce byłyśmy trzy – zakrystia i dwie katechetki, czyli jeszcze moja przełożona była katechetką. Było naprawdę rewelacyjnie. Ja byłam najmłodsza, przełożona starsza i siostra zakrystianka najstarsza. Nikt pod nikim nie kopał dołków, nikt na nikogo nie donosił. Co kto miał komu do powiedzenia, to mówił. Atmosfera czyściła się przy śniadaniu, obiedzie czy kolacji i wszystko było jasne. Tam też zupełnie inaczej wyglądał dzień, bo mogłyśmy dopasować go do pracy, którą wykonywałyśmy. Czyli jak mam na ósmą do pracy, to albo biegnę do kościoła, albo idę na mszę wieczorem. W południe też nie ma wspólnej modlitwy, bo każda z nas jest w szkole. To też zależy od domu, bo tam był on na tyle otwarty, że kto przychodził, to wychodziłyśmy z kaplicy i szłyśmy do tych ludzi, a nie na zasadzie: proszę poczekać, my się pomodlimy i zaraz przyjdziemy. Przychodziła młodzież, przychodzili ludzie starsi. Dom był naprawdę otwarty, a drzwi się nie zamykały.

O: To trwało trzy lata?

Z: Dwa lata katechezy w Siedlcach. Dwa lata formacji. Później składałyśmy pierwsze śluby. I po ślubach jeszcze rok był formacją, bo to było jeszcze troszkę pozmieniane w konstytucjach. Później już placówki. Czyli sześć lat łącznie.

O: I to jest, jak rozumiem, cały czas też okres kształtowania się przyszłej zakonnicy, w sensie kształcenia się itd.

Z: Kształtujemy się tam w klasztorze permanentnie, to jest tzw. formacja permanentna. Czyli po złożeniu ślubów wieczystych trzeba było dbać o swój rozwój duchowy, na przykład obowiązkowo jeździć na rekolekcje. Raz do roku wybierało się rodzimy dom zakonny, do którego chciało się jechać na rekolekcje. Jeśli chciało się jechać gdzieś indziej, należało mieć pozwolenie od przełożonych. Każda siostra musiała już później sama dbać o siebie. W okresie formacyjnym, do ślubów wieczystych, ktoś się tym zajmuje – organizuje dni skupienia. Później już sama o to dbasz – robicie w domu grafik, kto kiedy wyjeżdża na rekolekcje itp.

O: Czy wtedy był też czas, żeby się kształcić, czytać określone lektury, zagłębiać się w nie?

Z: Też. Ale często jest tak, że tego czasu jednak brakuje. Łatwiej jest, kiedy ktoś ten czas układa. Jeżeli zaś pracujesz zewnętrznie – idziesz do szkoły, szpitala, przedszkola, to czasami jest ciężko z tym czasem, nawet żeby książkę poczytać. Szło się do kaplicy i po prostu oczy się zamykały. Chociaż starałyśmy się i czytać, i zdobywać wiedzę, a nawet mieć czas dla siebie. Najczęściej to były soboty i niedziele. Można było posiedzieć w pokoju, popisać listy, bo były to jeszcze czasy pisania tradycyjnych listów. Korespondencja była otwierana.

O: Czytana?

Z: Nie wiem. Dostawałam otwarte listy, nie wiadomo, czy były czytane. Tak było akurat w tym zgromadzeniu, nie wiem, jak jest w innych. Jak się wysyłało list, też trzeba było dać otwarty. Chyba że się wysyłało dwa. Tu już zaczynało się kombinowanie.

O: Co sprawiało Ci radość w przebywaniu w zakonie? Jakie aspekty były priorytetowe?

Z: Fajne było dla mnie zaangażowanie. Taka chęć pomocy, chęć otwarcia się, realizowania… jak ktoś mówi o sobie, to w klasztorze trudno mu się zrealizować. Bo jeśli chcesz się w czymś realizować, to zazwyczaj robią kontra, bo musisz się nauczyć pokory. Ale co mi dawało radość? Sfera duchowa? Powiem szczerze, że ja byłam zawsze bardziej realistką i więcej było we mnie pragmatyczki. Kwestia wiary to było zawsze troszeczkę pod górę. Parę rzeczy mi się nie zgadzało w tym wszystkim i przyjmowanie pewnych rzeczy na wiarę, bo Jezus tak chce to… Więc sfera duchowa nie, ale zaangażowanie – praca z ludźmi, do ludzi, kontakt z nimi, w jakimś sensie poświęcenie się. Ale też poznawanie siebie, bo jednak człowiek poznaje siebie w takich sytuacjach.

O: Ale to trudne poznawanie siebie?

Z: Tak. Bo masz więcej czasu, szczególnie w okresie formacyjnym, na myślenie, zastanawianie się nad sobą. Czasami pomagały w tym rekolekcje, szczególnie jezuickie. Cały cykl tych rekolekcji pomaga dojść do pewnych rzeczy. Niektórzy osiągają to u psychologa czy psychiatry, ale rekolekcje i modlitwa też temu sprzyjają, bo dochodzi się, dlaczego jestem taka, a nie inna, dlaczego tak reaguję, gdzie jest przyczyna: dzieciństwo, rodzina, praca nad tym. Tylko trzeba w tym znaleźć złoty środek. Nie tylko Jezus tak chciał, gdzieś tkwi jeszcze jakaś przyczyna. Ale tak jak mówię, bycie w klasztorze to jest też czas, kiedy człowiek się uczy. I modlitwy też. Bo nie wszystko przychodziło łatwo, jeśli chodzi o modlitwę. Jeśli ktoś myśli, że modlitwa jest łatwa, to życzę powodzenia. Bo nie polega to na tym, że pójdę do kaplicy, odstukam różaniec i wyjdę z kaplicy. Akurat różaniec to była dla mnie masakra, to była tak monotonna modlitwa. A trzeba było go w ciągu dnia odmówić, jeśli nie wspólnie, to indywidualnie. Brewiarz, modlitwa psalmami, to było ok. Ale indywidualnie różaniec to… Ale to też jest takie przełamywanie siebie, bo stwierdziłam, że pójdę i pomodlę się mimo wszystko. Zacisnę zęby, przysnę trzy razy, ale dam radę.

O: Ile lat byłaś w zakonie?

Z: Sześć. Łącznie z okresem formacyjnym.

O: Czy przez te sześć lat widziałaś sytuacje, w których pojawiała się przemoc w zakonie? Niektóre z zakonnic opowiadały, że zdarzają się sytuacje przemocowe, że jest nierówność traktowania, bardzo duża hierarchia.

Z: Przemocy fizycznej jako takiej nie widziałam i jej nie doświadczyłam. Raczej psychicznej. To tak, tu bym się zgodziła. Nierówność traktowania tak – były osoby wiecznie do tego samego. W niektórych zgromadzeniach w ogóle jest tak, że są tzw. chóry. Przynajmniej były. Nie wiem, czy kojarzysz film „Faustyna”. Ona jest tam przeznaczona do prac ogrodowych, piekarni, bo była niewykształcona – tzw. drugi chór. I był pierwszy chór – siostry wykształcone, lepiej urodzone, z posagiem itd. Tutaj może nie było takiego podziału, ale były siostry przeznaczone do prac ogrodniczych, kuchennych, do pralni oraz inne siostry. Jak to mówił św. Stanisław Kostka: do wyższych rzeczy jestem stworzony, czyli będę robił coś lepszego – uczył dzieci, skończę studia itp. Tylko cały sukces w zakonie polega na tym, żeby nie pokazać tej swojej wyższości. Bo były dyżury – jak ktoś skończył studia, też musiał iść do kuchni. Ta, która skończyła studia, to siostra, która wyjdzie do ludzi, porozmawia. A inna bidula czasami siedzi w kuchni całe życie. Ona może się tam i spełnia, i realizuje, ale nie widzi innego życia. Ona nie poznaje ludzi, jest tam, tam pracuje. Czy była przemoc psychiczna? No była jakaś tam. Chociażby wysyłanie ludzi do pracy, w której jest ciężko. Ja wiem, że to kwestia przełamania siebie, ale wiadomo, że jak człowiek robi to co lubi, robi to zdecydowanie lepiej. To tak jak z każdym zawodem, z każdą pracą. Jeśli idę do ludzi i robię to, co lubię, to efekt jest inny.

O: To tak jak wspomniałaś, że najprzyjemniej pracowało Ci się z dziećmi w wieku szkolnym.

Z: Tak, bo one coś kumają, gdy do nich mówię, a te trzylatki to trochę one na mnie, ja na nie. Wracając do tematu – było takie trochę znęcanie się psychiczne. Mogłam to tak odebrać. Nie ja osobiście, ale byłam świadkiem sytuacji, gdzie siostrze sprawdzano co czyta. Zresztą ja też doświadczyłam paru takich sytuacji. Nawiązałam kontakt z byłą siostrą, którą znałam przed wstąpieniem i która była w tym zgromadzeniu. Ja wstąpiłam znając ją, kiedy była jeszcze w klasztorze. Nawiązałyśmy kontakt, spotykałyśmy się. Ktoś komuś doniósł, więc spotkałam się z sytuacją, że mam się nad sobą zastanowić, nad składaniem ślubów i w ogóle.

O: A dlaczego?

Z: Bo nie wróciłam na czas. Było zakończenie studiów, rozdanie dyplomów. Pojechałam się z nią spotkać na kawę, a druga siostra wróciła do domu, więc ja oberwałam, że nie wróciłam na czas. I czego ja chcę, czy w ogóle chcę zostać w klasztorze. Musiałam to przyjąć na klatę, a jak przyszło co do czego, to później prosili, żeby człowiek został. Taka prawda.

O: A czy to prawda, że kontakt z byłymi siostrami, które wystąpiły z zakonu jest niewskazany dla kobiet przebywających w zakonie?

Z: No tak. Jeśli jest się po ślubach wieczystych, to mniej; te siostry mają większą swobodę kontaktów czy wyjść. Siostry, które pracują, ale jeszcze nie mają ślubów wieczystych a tzw. śluby czasowe, nie są takie swobodne w wyjściach, spotkaniach, kontaktach. I w tym momencie jest to niewskazane, bo ta, która odeszła z własnej woli, zaprzepaściła powołanie. Jest osobą, o której nie powinno się mówić. A jeśli się mówi, to w ten sposób, że sama sobie jest winna, bo przestała się modlić, bo naraziła się na jakieś tam kontakty. Ten kontakt z pewnością jest utrudniony. W takich sytuacjach tworzy się podziemie. Ktoś komuś pisze list, który idzie do kogoś innego, żeby mu przekazał. Konspiracja. Niemalże się grypsy rozdawało (śmiech).

O: Co zadecydowało, że już nie jesteś w zakonie?

Z: W pewnym momencie szala się przechyliła. Już nie dawałam rady. Nie fizycznie, a psychicznie. Byłam tą, która wiecznie za wszystko obrywała – bo byłam głośna, bo się śmiałam. Nawet musiałam uczyć się chodzić nie po męsku, bo zawsze byłam córką tatusia: piłka, sport itd. Siłą rzeczy mi zostało. A tutaj – wszystko na nie. Już to zaczęło mnie męczyć. To też nie jest tak, że się obraziłam, bo nie robię tego, co lubię. Nie. Po prostu stwierdziłam, że to już ostatni dzwonek. Miałam 26 lat i uznałam, że później może być już tylko trudniej zacząć od nowa – odnaleźć się, ogarnąć. Poza moim wiekiem, nadszedł też czas złożenia ślubów wieczystych i pomyślałam: no nie ma sensu. Ja już wtedy kombinowałam i stwierdziłam, że jak mam to robić i nie przestrzegać ślubów, to równie dobrze mogę pracować jako osoba świecka. Bo w klasztorze po coś są te zasady, a jeżeli jestem w nim i je łamię, to po co być? Z powrotem nie było problemu, wróciłam do rodziców. Gorzej, gdy chodziło o nowy start życiowy – znalezienie pracy, ogarnięcie się. Część, gdy odchodzi, jest bardzo zastraszona. Poza tym jesteśmy postrzegane bardzo negatywnie. Ja nie mogłam znaleźć pracy po odejściu.

O: Negatywnie przez społeczeństwo?

Z: Kler, duchowieństwo. Im mniejsza miejscowość, tym gorzej. Ja byłam niemalże wyklęta. Nie w swojej parafii, bo u mnie są dwie parafie. W nowo powstałej jest ksiądz diecezjalny i ktoś mu powiedział, że wyrzucili mnie z klasztoru, więc dyrektorka szkoły nie chciała mnie przyjąć do pracy. Wpadałam już w depresję, byłam młoda, chciałam pracować. Miałam bardzo duże wsparcie od rodziców, ale wkurzyłam się i pojechałam do proboszcza mówiąc, że sobie nie życzę, żeby mi psuł opinię i oczerniał, bo mnie nikt z klasztoru nie wyrzucił i że tu jest numer i może ksiądz zadzwonić do przełożonej i zapytać jak było. Wszystko jest załatwione, śluby czasowe się skończyły, więc bez żadnych konsekwencji mogłam odejść. Proboszcz chyba poczuł skruchę, bo dzwonił potem z pytaniem, czy mu przygotuję młodzież do bierzmowania. Ja tu nie mam problemu z pracą, ale wiem, że w mniejszych miejscowościach one się zdarzają.

O: Z perspektywy czasu jak oceniasz tę decyzję o odejściu z zakonu?

Z: Pozytywnie. Nie żałuję, że odeszłam. Z jednej strony nie żałuję, że w nim byłam, ale z drugiej nie żałuję, że odeszłam. Robię to, co lubię, żyję tak, jak chcę. Mam swoje zasady, wartości. Nie wyrzekłam się wiary, kościoła, bo jednak gdzieś czuję potrzebę tego życia duchowego. Jest dobrze. Utrzymuję kontakt z byłymi siostrami, które odeszły jeszcze po mnie.

O: A myślisz, że dużo jest tych sióstr?

Z: Bardzo. O tym się nie mówi, ale bardzo dużo odchodzi po wieczystych ślubach. Oczywiście żadne zgromadzenie tego nie ujawni. Nie będą sobie robić pod górę. Zgromadzenia same też wydalają, bo się ktoś nie nadaje. Wiadomo, że łatwiej jest ogarnąć młodą dziewczynę, nagiąć i wyuczyć, niż starszą. Starsze, jeżeli już idą do klasztoru, to idą do klauzurowego, czyli zamkniętego. Ale wśród tych, które odchodzą, są też takie, które uciekają. Wydaje mi się to bez sensu, bo jak już odchodzę, to po co mam coś ciągnąć za sobą. Wszystko da się załatwić. Watykan nie robi problemu ze zwolnieniem ze ślubów, bo to nie jest sakrament. Jakby któraś chciała wyjść za mąż, to ma drogę wolną. Gorzej jest z księdzem, on ma pod górkę, bo ma sakrament i ślubu kościelnego nie weźmie.

O: Jak zmieniła się Twoja sytuacja po wydaniu książki? Czy w ogóle zmieniła się w jakiś sposób?

Z: Cieszę się, że zaczęło się o tym mówić. Cieszę się, że mogłam o tym porozmawiać z Martą. Że nie jest to taki temat tabu pomimo negatywnych opinii ze strony Kościoła (jak wspominała Marta: „książka jest dziełem szatana”). Mogłam się też pochwalić, że znam Martę, autorkę książki i poniekąd mogłam mieć w niej mały udział.

O: A czy udało Ci się spotkać którąś z bohaterek książki?

Z: Nie. Być może były na promocji książki, ale nikt się nie ujawnił. Raczej nie było prób kontaktu ze sobą nawzajem. Przynajmniej ja o tym nie myślałam, bo nie czułam takiej potrzeby, aczkolwiek fajnie by było na przykład zrobić taką grupę byłych zakonnic na fejsie. Nie chodzi o to, żeby się utwierdzać w przeświadczeniu, jakie to z nas męczennice i tak dalej, ale po prostu podzielić się tym, jak sobie która radzi w życiu, być może któraś potrzebuje pomocy, bo czasami jest problem ze startem, z pracą. Książka rodzi takie pomysły. Istnieje być może taka potrzeba, żeby się nie zamykać na tę swoją przeszłość, ale pójść krok dalej, pomagać sobie. Nawet finansowo. Zgromadzenie ma obowiązek, nie wiem nawet czy nie ma tego w prawie kanonicznym, zagwarantować siostrze możliwość startu.

O: Z lektury książki wynika trochę inaczej.

Z: Ja mogę powiedzieć o sobie, bo dostałam równowartość dwóch pensji. I wiem, że do tej pory tak jest – akurat w tym zgromadzeniu, siostry, które odchodzą, dostają pomoc. Nie wszystkie, bo znam jedną, która, gdyby nie proboszcz, nie miałaby w czym odejść do tzw. cywila, ale z reguły się pomaga. Można powiedzieć, że dwie pensje to mało. Ale jest to jednak jakaś szansa. To nie jest dużo, ale przynajmniej nie zostawia się takiej siostry bez niczego. Wydaje mi się, że taka grupa byłaby fajna, tylko ktoś musiałby to ruszyć. Trzeba by było tak rozegrać sprawę, żeby te siostry się nie bały ujawnić, wyjść z ukrycia. Przecież nikt w takim miejscu nie będzie byłej siostry potępiał, że odeszła, wyszła za mąż i ma dzieci, nie o to chodzi. Każda ma przecież jakąś historię życia. Dlaczego księża czy eks-księża mają być lepsi?

O: Dokładnie. Dziękuję bardzo.

 

Wywiad: Aleksandra Magryta

Spisanie: Monika Milewska

Redaktorka: Patrycja Pokora

Korekta i wrzucenie na stronę: Klaudia Głowacz

,,Sticky”, czyli dokument o masturbacji i jej piętnie

Autorka:  Carrie Nelson

Źródło

 

STICKY_DVD

,,Sticky”, nowy dokument o masturbacji, odkrywa i bada piętno którym otoczona jest auto-miłość. Być może nie jest to coś, o czym rozmawiamy szczególnie często, ale większość z nas się masturbuje. Planned Parenthood szacuje, że dotyczy to około 70 procent mężczyzn i 50 procent kobiet. Zwyczaj ten pojawia się już w dzieciństwie. Co więcej — masturbacja jest dla nas wręcz zdrowa: zwiększa popęd seksualny i zmniejsza ryzyko wystąpienia nowotworów.

Dlaczego więc nadal czujemy tyle wstydu, z powodu tego powszechnego i prozdrowotnego zachowania?

Twórca filmowy Nicholas Tana, stara się odpowiedzieć na to pytanie w nowym dokumencie swojego autorstwa, pt. ,,Sticky: A (Self) love story” ( ,,Lepkie. Historia (auto)miłosna.”) który ukazał się w ten czwartek. Tana przepytał wszystkich: od komików, kleryków i seks-edukatorów po byłego chirurga, w celu lepszego zrozumienia samej istoty masturbacji, jak i wstydu połączonego z fascynacją, które czujemy, kiedy pojawia się ten temat.

Nie wzbudza zdziwienia fakt, że najlepszym miejscem do zapoznania się z powyższym materiałem jest Internet.  Film jest dostępny w formie gotowej do wypożyczenia i zakupu na Vimeo. W telefonicznym wywiadzie, Tana poinformował Daily Dot, że borykał się z niemałymi problemami, szukając miejsca dla swojego dzieła na tradycyjnym rynku. ,,Osoba z CNN poinformowała naszego dystrybutora, że w razie wystawienia tego filmu, będą oni zmuszeni do wycofania się ze współpracy”. Ten właśnie rodzaj dyskomfortu to część sedna tematu. Został on w końcu ujęty w tytule — cóź, w końcu sprawa jest dość lepka (śliska)…

Autor uważa, że ,,konieczna jest większa destygmatyzacja tematu, co ma przynieść korzyść zarówno dla kultury jako takiej, jak i dla każdego z nas z osobna. ,,Nie uważam, żeby masturbacja była albo całkiem niezdrowa, albo całkiem zdrowa. Według mnie, to coś pomiędzy. Myślę, że przez dyskusję, dialog, zadawanie pytań bez atmosfery wstydu, będziemy mogli osądzić, czym ona jest dla każdego z nas z osobna.”- mówi.

Dla Tany masturbacja jest zdrowa, kiedy jest jej źródłem są prywatne fantazje. Istotnie — fantazje są zjawiskiem całkowicie powszechnym. Wg. badań zamieszczonych w roku 2001 w  Journal of Sex Research, 98 procent mężczyzn i 80 procent kobiet fantazjowało o osobie innej, niż aktualny partner. Tego typu zachowania mogą być wyzwalające, i są przede wszystkim bezpieczne: to, że czasami myślisz o koledze z działu finansowego, czy Ruby Rose, nie znaczy, że kiedykolwiek wcielisz te myśli w życie.

Rzecz jasna, ,,Sticky” odnosi się również do pornografii i wirtualnej rzeczywistości. ,,Prawdopodobnie teraz, bardziej niż kiedykolwiek, masturbacja rozpowszechnia się dzięki internetowi i technologii” mówi rysownik Joe Matt, występujący w filmie. ,,Ilu gości wali sobie konia przed komputerem w momencie, kiedy rozmawiamy?” Matt wie o czym mówi, i niekoniecznie widzi zwiększoną dostępność pornografii w pozytywnym świetle: jest autorem komiksu Peepshow, który traktuje o jego osobistym uzależnieniu od materiałów pornograficznych.

Uzależnienie jest rzeczywistym zagrożeniem, kiedy pornografia zastępuje wyobraźnię. Tan obawia się, że kiedy fantazje będą mogły w tak szybki sposób zostać zmaterializowane, poprzez pornografię lub wirtualną rzeczywistość, cienka granica między zdrową masturbacją, a niezdrowym uzależnieniem, lub seksualną dysfunkcją zatrze się niezwykle szybko.

,,To, czy pornografia prowadzi do niepokojących zachowań lub problemów w związku to temat-rzeka.” powiedział do Daily Dot. ,,Nie uważam, żeby pornografia była zła, kiedy jest otoczona sensowną dyskusją i podchodzi się do niej z realistycznymi oczekiwaniami, ale jednocześnie sądzę, że dostępnych jest niepokojąco dużo błędnych informacji na jej temat.” (na przykład wpisy w internecie sugerujące, że masturbacja przyczynia się u kobiet do odkładania tłuszczu w okolicach bioder, skraca długość życia i powoduje lenistwo.)

(…) Tana był w stałym kontakcie z redakcjami z San Diego, które to jako pierwsze opowiedziały o śmierci Matthew Burdette’a, ale były nieprzerwanie ,,niezdolne” do współpracy przy ,,Sticky”. Zauważył, że niektóre nagłówki odnoszące się do sprawy Burdett’a, unikały bezpośredniego użycia słowa ,,masturbacja”, nazywając wideo, które doprowadziło nastolatka do samobójstwa ,,zawstydzającym”. Wybiócza cisza odnosząca się do roli, jaką odegrało w tej sprawie piętno masturbacji, jest tą częścią błędnego koła, która oryginalnie doprowadziła do znęcania się.

(…) ,,Sticky” nie zostawia nas z żadnymi stanowczymi, odgórnymi wnioskami dotyczącymi tego, w jaki sposób usunąć otoczkę wstydu z tematu masturbacji, jednak spełnia swoją rolę, ułatwiając nam uczestniczenie w krytycznej dyskusji. Internet nie zawsze pomaga nam w rozwianiu wątpliwości dotyczących naszego życia seksualnego, jednak dając nam dostęp do materiałów takich jak ten film, sprawia, że pozytywna seks-edukacja oraz osobisty rozwój, mogą być obfitsze niż zazwyczaj.

 

Tłumaczenie i opracowanie: Anna Hoss

 

 

 

 

Gwałty na Kampusie w Montanie: Co przypadek małego miasta może powiedzieć nam o molestowaniu seksualnym, kulturze gwałtu i powszechności fałszywych oskarżeń?

Autorka tekstu: Amanda Marcotte (tekst oryginalny)

Tłumaczenie: Bibi Żbikowska

 

Gwałty na Kampusie w Montanie: Co przypadek małego miasta może powiedzieć nam o molestowaniu seksualnym, kulturze gwałtu i powszechności fałszywych oskarżeń?

John Krakauer wydał swoją ostatnią książkę, Missoula: Gwałt i Wymiar Sprawiedliwości w Miasteczku Akademickim w kwietniu 2015 roku, gdzieś w trakcie trwającego kilka lat odrodzenia zainteresowania tematem gwałtu dokonywanego przez osoby bliskie ofierze, i wysiłków, by zredukować tego typu incydenty, szczególnie na kampusach uniwersyteckich.

Książka bada ten problem na przykładzie jednego z miast w stanie Montana, typowego miasteczka uniwersyteckiego, które zmaga się z podobnym problemem.

Przeprowadziłem wywiad z Krakaurem niedługo przed tym, jak jego książka ukazała się w druku. Próbowałem znaleźć odpowiedź na pytania dotyczące powszechnego występowania gwałtu, debat, w których dochodzi do fałszywych oskarżeń i tego, jak można naprawić problem kultury gwałtu. Poniższy tekst jest zredagowaną wersją naszej rozmowy.

Molestowanie seksualne, szczególnie wśród nastolatków i dwudziestolatków jest, niestety, bardzo często popełnianą zbrodnią w tym kraju. Dlaczego więc do swoich badań wybrał pan akurat Missoulę? To przecież tylko małe miasteczko w Montanie.

To prawda. Mimo to, jest to jednocześnie drugie pod względem wielkości miasteczko w tym stanie. Napisałem właśnie o nim z kilku powodów. Po pierwsze, pewna młoda kobieta, która była mi bardzo bliska, została zgwałcona i przez wiele lat zmagała się z traumą, a jej życie wywróciło się do góry nogami.

Zacząłem badać ten temat i różne przypadki gwałtów. Konkretniej — było to około trzydziestu przypadków w całym kraju, a jeden z nich miał miejsce się właśnie w Missouli. To tylko zbieg okoliczności, że zainteresowałem się właśnie tą sprawą, czyli sprawą Allison Huguet, na tyle, by zbudować wokół niej całą książkę. A gdy już padło na Missoulę, pomyślałem, że to dobry pomysł, ponieważ jest ona miejscem reprezentatywnym. Nie wyróżnia się niczym; problemy tego miasta może są trochę mniejsze, niż w innych miastach w kraju. Może są szybciej i lepiej rozwiązywane, ale — moim zdaniem — wciąż pozostają bulwersujące. Missoula dość dokładnie pokazuje problemy dręczące nasz kraj.

Uniwersytet w Montanie mieści się w stanie Missoula, i to właśnie tam padły pierwsze oskarżenia, które zapoczątkowały krajową dyskusję na temat molestowania seksualnego. Czy czytałeś raport Departamentu Sprawiedliwości, dotyczący sytuacji tego uniwersytetu, i zawierający proponowane zmiany? Jeżeli tak, co o nim myślisz?

Wiele spraw gwałtów w Montanie potraktowano bardziej profesjonalnie, niż w innych szkołach. Ale to wciąż przerażające. A wskazówki odnośnie naprawy tej sytuacji… minęło sporo czasu od kiedy je czytałem, ale nie sądzę, aby miały one wiele zmienić.

Dużo lepszy jest projekt ustawy, który senator Kirsten Gillibrand próbuje przeforsować do senatu. Ma ona wprowadzić zarządzenie na poziomie ogólnokrajowym. Dopóki to się nie stanie, Uniwersytet w Montanie może dokonywać tylu korzystnych zmian, ile sobie tylko zażyczy, ale zmiany w jednej szkole nie zmienią sytuacji w całej kraju.

Jeżeli będziemy działać tylko w poszczególnych szkołach, w skali kraju nic się nie zmieni. Wiesz, wkurzają mnie argumenty typu: „To jest zbyt ciężka zbrodnia. Uniwersytety nie powinny zajmować się takimi sprawami, powinny przekazać je w ręce policji.” Bo organy wymierzania sprawiedliwości w dużej mierze opierają się na dowodach, więc często nie będą w stanie zająć się tym problemem w odpowiedni sposób. A same uniwersytety, zgodnie z dziewiątą poprawką ustawy o szkolnictwie wyższym z 1972 roku, są zobligowane, żeby zająć się sprawą.

To mi wygląda na pozorny wybór. Wiele spraw opisanych w twojej książce pokazuje, że ofiary często zwracały się zarówno do służb porządkowych, jak i do władz uniwersyteckich.

To prawda. Poza tym tylko niewielki procent spraw trafia ostatecznie do sądu, co dzieje się z powodów, o których pisałem w swojej książce. Te przypadki, o których mówię, może z wyjątkiem sprawy Jordan Johnson, były w większości rozpatrywane przez władze uniwersyteckie, ale nie dlatego, że uniwersytety dysponują doskonałymi narzędziami, które do tego służą, ale dlatego, że dziekan tej uczelni, Charles Couture, bardzo poświęcił się tej sprawie. Niestety dziekan ten przeszedł już na emeryturę. Jeżeli system polega na jednej tylko osobie, np. dobrym, lub złym dziekanie, to znaczy, że nie jest to dobry system. Dlatego uważam, że ustawa Gillibrand jest bardzo ważna.

Jak myślisz, dlaczego jest tak ciężko? Nawet w XXI wieku, kiedy staramy się traktować tego typu zbrodnię zupełnie poważnie, ofiarom przemocy seksualnej ciężko jest walczyć o sprawiedliwość, lub o to, by przynajmniej usunięto napastnika ze szkoły.

Istnieje bardzo głęboko zakorzenione przekonanie w świecie zdominowanym przez mężczyzn, że kobiety kłamią na temat gwałtów. Nie, że są kłamliwe z natury, ale że na temat gwałtów kłamią nagminnie.

Fałszywe oskarżenia o gwałt występują równie często, co fałszywe oskarżenia o jakąkolwiek inną zbrodnię. W przypadku gwałtów działamy jednak zupełnie inaczej. Wierzymy osobie, która mówi, że jej wieża została skradziona, ale osobie, która mówi, że została zgwałcona już nie.

Bardzo martwią mnie te fałszywe oskarżenia. To straszne, że zdarza się, że do więzień trafiają ludzie, którzy zostali fałszywie oskarżeni o gwałt i są w nich osoby, które nie powinny się tam znaleźć, ale liczba osób, które niesłusznie zamknięto za gwałt jest znikoma w porównaniu z liczbą kobiet, które doświadczyły gwałtu i których gwałcicieli nie zatrzymano. Problem mężczyzn niesłusznie oskarżonych o gwałt ma o wiele mniejszą skalę, niż problem pozostających na wolności gwałcicieli. Ta sytuacja nie ulega zmianie od bardzo dawna i ciągle od nowa spotykam się z fałszywymi oskarżeniami – ludzie zdają się tego w ogóle nie rozumieć.

W książce napisałeś, i wydało mi się to interesujące, że te dwa cele – zredukowanie liczby gwałtów i upewnienie się, aby nikt nie został osądzony niesłusznie – chociaż się różnią, wcale się nie wykluczają.

Zgadzam się. Jeżeli prowadzisz dokładne śledztwo, dowiesz się, co się stało. Cel jest więc w obu przypadkach taki sam, nie chodzi o to, żeby zrobić albo jedno, albo drugie. Próbujesz dojść do prawdy. A nie jest to łatwe, zarówno w przypadku gwałtów, jak i w przypadku jakiejkolwiek innej zbrodni.

Zaczynasz od wysłuchania ofiary. Nie zadajesz pytań typu „W co byłaś ubrana?”, ani „Czy masz chłopaka?”. Po prostu słuchasz uważnie wszystkiego, co ofiara sama ma do powiedzenia, ponieważ stopień traumy ma wpływ na pamięć.

Zostało naukowo dowiedzione, że trauma wpływa na to, jak ofiara opowie swoją historię, więc twoją pracą, jako obrońcy, dziennikarza, czy kogokolwiek innego jest po prostu pozwolić jej mówić i swobodnie przytaczać to, co zapamiętały i czuły. Dopiero, gdy się pozbiera te informacje, można próbować je potwierdzić. Z mojego doświadczenia wynika, że ten tryb pracy działa najlepiej. Policjanci i detektywi, z którymi rozmawiałem, gdy raz usłyszą o tej metodzie prowadzenia śledztwa, zawsze dostrzegają błędy w starej metodzie i są wdzięczni za zachęcanie ich do zmiany.

Twoja książka niewątpliwie do lekkich lektur nie należy, ale fragment, na którym budujesz całość – historia Allison Huguet, dał mi wiele nadziei. Wspominasz, że Allison od pierwszej sekundy nazywa gwałtem to, co jej się przydarzyło. Czy to dlatego, że kobiety są w tej kwestii po prostu bystrzejsze?

Myślę, że są coraz bystrzejsze. Gdy badasz stare sprawy gwałtów zauważasz, że kobiety nigdy nie mówią: „Zostałam zgwałcona”, jak Allison. Mówią: „O mój Boże, zostałam zgwałcona? Czy to naprawdę był gwałt?” Ich pierwszą reakcją jest zwątpienie, i nie wiem, jak możemy to zmienić. I to może wcale nie być reakcja kulturowa, tylko psychologiczna, opierająca się na chemii. Ciężko jest przyznać: „Właśnie zostałam zgwałcona!”. Więc poddajesz to w wątpliwość.

Oczywiście to działa na niekorzyść ofiary. Gdy tylko udaje się ona do wydziału sprawiedliwości, lub kogokolwiek, kto ją przesłuchuje, oni powiedzą, „Zaraz, zaraz, pani nawet nie wie, czy została pani zgwałcona? Jak w takim razie mamy wnieść oskarżenie?” Tymczasem dane psychologiczne pokazują, że kobiety reagują właśnie w ten sposób najczęściej.

Nie wiem kiedy to się zaczęło zmieniać. Być może, gdy byłem jeszcze w college’u, w latach 70., ale z pewnością wiele zmieniło się także w ciągu ostatnich pięciu, czy dziesięciu lat. Coraz więcej kobiet mówi: „Cholera, nie mam się czego wstydzić! To ten drań, który mnie zgwałcił powinien się wstydzić. Zrobię użytek ze swojego nazwiska i powiem o tym na głos.”

Gdy pisałem swoją książkę, na początku założyłem, że kobiety, które w niej wystąpią będą chciały używać pseudonimów. W każdym przypadku, łącznie z Allison próbowałem namówić je, by nie używały swoich własnych nazwisk, a one za każdym razem przychodziły do mnie i mówiły: „Nie, proszę użyć mojego prawdziwego nazwiska”. Jestem z nich teraz dumny, ale nie chciałem tej odpowiedzialności. Więc ja mówiłem „nie”, a one mówiły „tak”. I to jest dowód na to, że coś zaczęło się zmieniać, i że to jest potrzebne.

Milczenie i alkohol są główną bronią, którą sprawcy używają, by wymigać się od odpowiedzialności za gwałt. Żadne tam noże i żadna broń. Milczenie i alkohol. I to milczenie jest czymś, przeciwko czemu tylko kobiety mogą coś zrobić, oczywiście o ile są gotowe ponieść jego cenę.

Otrzymywałem wiadomości od kobiet, które mówiły: „Ty wiesz, że to, co one robią jest ważne i je podziwiasz, ale one wciąż będą musiały za to zapłacić, a i tak nikt im nie uwierzy, zostaną ofiarami ostracyzmu społecznego i slut-shamingu.” I to wszystko prawda. Trzeba ponieść tę cenę, ale właśnie to, że ją ponoszą, czyni je tak odważnymi.

korekta: Anna Hoss

Siła Rey

Siła Rey

Bohaterka nowej części „Gwiezdnych Wojen” staje się ikoną dla młodych kobiet.

 

Moje córki w wieku 10 i 12 lat nigdy nie były fankami  „Gwiezdnych Wojen”. Ani Księżniczka Leia ze swoją plecionką na głowie, ani Padmé Amidala z interesującymi kapeluszami nie zaprzątały ich myśli. Jednak po obejrzeniu najnowszej części gwiezdnej sagi, zaciągnęłam je do kina ze względu na jedną postać. Rey.

r

 

Zagrana przez 23-letnią brytyjską debiutantkę Daisy Ridley, Rey reprezentuje sobą wiele: jest niedobitkiem, śmieciarą, nietykalną, pilotką, mechaniczką, wojowniczką… i dziewczyną. Ale jej kobiecość nie jest słabością. Nie jest też siłą. W istocie, nie ma w filmie nic do gadania. Właśnie to sprawia, że jest najbardziej rewolucyjną bohaterką „Przebudzenia mocy”, i miejmy nadzieję, że jej fenomen okrąży całą kulę ziemską wzdłuż i wszerz.

Kiedy po raz pierwszy spotykamy Rey, poznajemy jej samotność, pomysłowość i cierpliwość.  Odkrywamy również jej dobroć, gdy – UWAGA, SPOILER ! – nie zgadza się na wymianę BB-8 za zwiększoną rację żywnościową. Jednak musimy poczekać do spotkania z Finnem, aby zobaczyć, jak rozprawia się ze stereotypowymi rolami płciowymi.  W ciągu kilku minut rozbraja chłopaka, ratuje mu życie, ukrywa go przed szturmowcami, a przy okazji steruje Millennium Falcon! To wszystko bez trzymania za ręce! Tak po prostu, Finn musi porzucić te urocze, tradycyjne wyobrażenia o rolach płciowych, które zostały mu wpojone przez First Order! (Jeśli tylko Ziemia mogłaby dostosować się tak szybko jak on.)

Rey okazuje się być tak samo mądra i śmiała jak Han Solo, choć wygląda na odrobinę bardziej melancholijną. Dzięki Kylo Ren odkrywa swoją potęgę, oraz fakt, że przewyższa go zarówno psychicznie i fizycznie (dodatkowo jest mniej podatna na ataki wściekłości).  W scenie, gdy Ren nakłania ją do przejścia na ciemną stronę mocy, czujemy jego desperację i strach. Ich ostateczna bitwa w śniegu to walka między dobrem a złem. Nie chodzi w niej o próbę siły ani płci. Czy którykolwiek z widzów myślał, że Rey nie pokona Rena? Że nie jest w stanie?

Dziewczyna Jedi! Nareszcie!” –  wyszeptała mi do ucha moja 10-letnia pociecha. Druga była bardziej zainteresowana wyglądem Rey. Jej beżowa tunika, luźne spodnie i muślinowe okrycie ramion, dostosowane do pustynnego stylu życia, staną się wkrótce symbolem. Od 40 lat bohaterki sagi były ubierane na podobieństwo Księżniczki Lei – jedynej kobiecej postaci, której obecność miała wpływ na akcję „ Gwiezdnych wojen”. Wygląd Rey rekompensuje lata spiralnych splotów na głowie, workowatych białych sukienek i sławetnego miedzianego bikini. Jej strój nie podkreśla jej seksualności, a fryzura nazwana Three Knobs jest prosta, realistyczna i trochę potargana.  „Wszystkie dziewczyny będą chciały mieć tak związane włosy!” – oznajmiła mi przy wyjściu moja druga córka.  Jak dla mnie – nie ma problemu. W przeciwieństwie do fryzur z „Igrzysk śmierci”, Three Knobs nie wymaga całego składu stylistów.

Po filmie moje dziewczynki czuły się silniejsze, tak jak ich brat, kiedy opuszcza salę kinową po jednym z tych „męskich hitów”. Nigdy nie skomentowały urody Rey. Przez myśl im nie przeszło, że Rey mogłaby zostać obiektem seksualnym. Po prostu czuły się silne.  Równe. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak po filmie będą czuć się dziewczęta w tych częściach świata, gdzie kobiety nie mają kontroli nad własnym ciałem, sercem czy umysłem. A teraz wyobraźmy sobie pokolenie, które dorasta wierząc, że dziewczyny są silne. Siłę miliarda dziewcząt uświadamiających sobie, że pewnego dnia mogą rządzić galaktyką.

 

Źródło

Tłumaczenie i opracowanie: Karolina Ufa

Korekta: Anna Hoss i Patrycja Pokora

 

 

Subtelne jak poza

Subtelne jak poza

Około 10 lat temu, gdy Internet jeszcze raczkował, podjęłam się pewnej pracy, by móc opłacić czynsz. Odrzuciłam dawne zajęcia w kąt, i zabrałam się za fotografowanie oraz przygotowywanie portofolio dla modelek. Miałam dobrej jakości cyfrowy aparat. Było to na długo, zanim każdy miał taki w swoim telefonie komórkowym. Byłam w tym nawet niezła. W końcu zostałam zauważona.  Pracowałam z wieloma początkującymi modelkami, którym udało się później wybić w świecie mody. Ale im więcej siedziałam w tym biznesie, tym większą czułam do niego odrazę.

Po pierwsze odkryłam, że jest tylko jeden akceptowany  typ kobieciej sylwetki: 5’10″-5’11″, 34-24-34 (biust-talia-biodra, wymiary podawane w calach). Bez wyjątków. Jeśli biodra jakiejś dziewczyny osiągały rozmiar 36 to mówiono jej, że ma za „ciężki  tyłek”. Jedna z dziewczyn, bardzo wysoka (ponad 6 stóp wzostu, 182 cm) wyznała mi, że w swoim CV wpisywała kłamliwe informacje. Używała „tajnego kodu agencji modelek” podając, że ma 5 stóp i 3/4. Żadna z dziewczyn nie przyznałaby się do wysokiego wzrostu, ponieważ odbiegałaby od standardowego wzorca.  Czy chcecie porozmawiać o modelkach plus? W Nowym Jorku taka dziewczyna nie może nosić większego rozmiaru niż 10, najkorzystniej gdy ma rozmiar 8. W Los Angeles dopuszcza się modelki o rozmiarach 14 czy 16, jednak ich ciało musi być „proporcjonalne”, czyli bez widocznego tłuszczu.

Inną rzeczą, która nie dawała mi spokoju, to wiek zatrudnianych przez agencje dziewczyn. Były ciągle młodsze i młodsze. Spoglądałam na portfolia „nowych twarzy”, a te wyglądały jak Brooke Shields w „Pretty Baby”. Zdjęcia 14-letnich dziewczyn reprezentowały [w reklamach i magazynach – przyp. tłum.] dorosłe postaci. Modelkę w wieku 23 lat uznaje się już za staruszkę. Oczywiście są wyjątki od reguły, jak Kate Moss, ale mówimy tu o zwyczajnych dziewczynach ze znanych agencji.

Moje klientki, nowicjuszki w branży, były słodkimi, pięknymi dziewczynami. Marzyły o wybiegach, Paryżu, Mediolanie i o tej jednej rozkładówce w Vogue, która pozwoliłaby im na zawrotną karierę. Nie mogłam patrzeć, jak wkraczają w świat, który będzie je  w ostatecznym rachunku prześladował. Podczas jednej z sesji dowiedziałam się, że modelka ubiega się o doktorat w zakresie technologii kosmicznych. Wspaniała kobieta. Wszyscy mówili jej, że powinna zostać modelką, więc zgodziła się na zdjęcia próbne. W czasie sesji krzyknęłam do niej: „Uciekaj stąd i wracaj do szkoły!”

O czym mówi tytuł mojego wpisu? Po 10 latach świat mody znalazł się pod ostrzałem. Na szczęście społeczeństwo opowiedziało się przeciwko nierealnym standardom kobiecego ciała promowanym przez modowy biznes, przerabianiu zdjęć w Photoshopie, głodówce i ogólnemu wizerunkowi kobiet w mediach. W duchu odnowionej świadomości zauważyłam, że  to wszystko jest subtelne jak poza. Ja sama kazałam modelkom wypinać się, nachylać czy też ustawiać głowę pod odpowiednim kątem. Standard w mojej branży. Ale czy był to rzeczywiście tylko standard? Po przeanalizowaniu setek reklam zdałam sobie sprawę, że wszystkie z póz przybieranych przez modelki mają na celu pokazanie kobietom „ich miejsca”.

Stworzyłam 4 kategorie, do których podporządkować można pozy przybierane przez modelki na fotografiach reklamowych:

  • Przestraszona/ofiara – modelka patrzy się przez ramię z wyrazem przerażenia na twarzy. Trzyma swoje ręce w górze i przybiera pozę obronną. Jest martwa. Szarpie się z mężczyzną. Pozostałe wizerunki przedstawiające kobietę jako ofiarę.
  • Gotowa do seksu/rozebrana – kobieta na zdjęciu jest gotowa do stosunku: leży na wznak lub w podobnej pozycji. Ma szeroko rozstawione nogi. Leży na łóżku. Jest roznegliżowana. Trzyma coś w ustach.
  • Niezagrożona/skromna/dziecięca – głowa pochylona, oczy wpatrzone w dal lub w podłogę. Klasycznie pozycja polegająca na trzymaniu rąk na talii i wypięciu się do przodu, broda skierowana ku dołowi. Język ciała wyrażający podporządkowanie i słabość.
  • Uprzedmiotowiona/odczłowieczona/jedna z wielu –  zdjęcie bez ujęcia twarzy, wizerunek twarzy przyciemniony. Grupa kobiet ubrana tak samo. Brak indywidualności. Produkt.

Przyłącz się do mojego eksperymentu. Następnym razem, gdy przeglądać będziesz magazyny modowe, zastanów się, czy zdjęcia pasują do jednej z powyższych kategorii? Zadecyduj, czy fotografowie pomagają kobietom, czy je ranią? Poniżej kilka przykładów reklam:

1dg2dc3dc

 

Teraz mam pytanie do fotografów, stylistów,  pracowników agencji reklamowych i pozostałych osób z branży: upełnomocniacie kobiety czy je represjonujecie?

 

Źródło: www.msmagazine.com

Opracowanie i tłumaczenie: Karolina Ufa

 

 

15 sławnych mężczyzn o feminizmie.

15 sławnych mężczyzn o feminizmie.

To pytanie, które często zadaje się kobietom, ale rzadko mężczyznom – czy jesteś feministą? Kiedy poproszono o odpowiedź na nie 15 sławnych mężczyzn, okazało się, że ich odpowiedzi wcale nie różniły się tak bardzo od odpowiedzi ich sławnych koleżanek. Niektórzy przyznawali się do ignorancji, niektórzy zaczynali mówić o tym, jak bardzo kobiety wspierają, niektórzy dawali jasną odpowiedź „tak, oczywiście”.

Jason Momoa

„Nie zostałem wychowany przez mężczyznę. Wychowała mnie samotna matka. Byłoby to absurdalne gdybym nie wierzył [w feminizm]. Kobiety to najsilniejsze istoty na świecie. ”

Salman Rushdie

„Tak. Co jeszcze można dodać? Wszystko inne co pozostaje to bycie dupkiem. Taki jest wybór. Mam 3 siostry, żadnych braci. Moja cała rodzina to kobiety, które są bardzo silne, opiniotwórcze i profesjonalne. Myślenie, że w jakikolwiek sposób są niżej niż mężczyźni jest śmieszne. I gdyby ktokolwiek im to zasugerował, mocno by od nich oberwał. Nauczyłem się tego wcześnie. ”

Desmin Borges

„Dużo z najważniejszych ludzi w moim życiu to kobiety. Miały na mnie ogromny wpływ, szczególnie przez okres dorastania. Myślę, że to już czas, by obie płcie zarabiały po równo i miały tą samą możliwość do funkcjonowania w życiu publicznym. ”

Michael Stuhlbarg

„Nie jestem wystarczająco wyedukowany w tym temacie by całkowicie rozumieć co to znaczy. Ale absolutnie wspieram prawa kobiet do decydowania o sobie i o tym, co chcą robić. Więc jeśli to oznacza, że jestem feministą, to tak, jestem. ”

Gaspar Noé

„Niektórzy mężczyźni to feminiści. Ja staram się.”

Anthony Mackie

„To dla mnie bardzo dziwne zagadnienie i chyba nie wiem o tym zbyt dużo, by móc odpowiedzieć. ”

Cheyenne Jackson

„Feministą? Oczywiście. Zgadzam się ze wszystkimi założeniami bycia feministą. Dla mnie to podoba sprawa jak bycie gejem. To historyczne dopominanie się o swoje – Hej, a co ze mną? To ta sama sprawa. Krok po kroku, to wszystko postępuje. ”

Harrison Ford
“Tak. Bo lubię i szanuję kobiety.”

Zachary Quinto
“Myślę, że idea bycia feministą ewoluuje w naszym świecie. Szczególnie teraz, z tyloma różnymi ruchami na rzecz równości. Ja nie ograniczam tego tylko do feminizmu. Uważam siebie za humanistę.”

Kelsey Grammer
“O tak, zawsze byłem feministą. Myślę, że feminizm to bycie dumnym i czucie się dobrze we własnej skórze, jako kobieta czy jako mężczyzna. Tak na to patrzę. Bardzo wspieram kobiety.”

Phil Donahue
“Lepiej żebym był. Śpię z taką! [Marlo Thomas] W moim programie występowały przeróżne feministki – począwszy od Betty Friedan, przez Glorię Steinem, Bellę Abzug, czy Robin Morgan. One wszystkie dużo we mnie zmieniły.”

Denis O’Hare
“Oczywiście. Zawsze byłem. Dla mnie to szokujące, że nadal jest tyle do zrobienia. Weźmy kogoś takiego jak Paul Ryan, który powiedział, że pracuje tylko wtedy, gdy może dużo czasu spędzać z rodziną – jaka kobieta może tak powiedzieć? Czy ma takie same możliwości negocjacji czy po prostu mówią jej, żeby spadała? Jeszcze dużo przed nami. Potrzebujemy kobiety prezydenta. To najwyższa pora.”

Senator Chuck Schumer
“Tak. Uważam, że kobiety to niewykorzystany potencjał naszego społeczeństwa. Kobiety, które są utalentowane, często bardziej niż mężczyźni, często nadal są powstrzymywane przez te tradycyjne bariery. Kiedy wybieram kandydatów na DSCC (osoby do komitetów wyborczych), zawsze wolę pracować z kobietami, bo są lepszymi kandydatami i lepszymi senatorami.”

Matt McGorry
“Oh, całkowicie. W moim rozumieniu, to tak jak bycie katolikiem. Możesz być katolikiem i chodzić raz w tygodniu do kościoła, a możesz być papieżem… Gdyby na świecie było tyle samo feministów, co feministek, nie musielibyśmy tak walczyć o równouprawnienie.”

Darren Aronofsky
“Tak, oczywiście. To głupie pytanie. Przepraszam.”

 

 

Link do artykułu

Tłumaczenie: Monika Tarnowska

Mistrzynie Życia Duchowego | Wywiad z Małgorzatą Dobrowolską

Mistrzynie życia duchowego –

O władzy i religii, o różnicach pomiędzy duchowością i religijnością oraz nierozerwalności duchowości i seksualności z dokumentalistką Małgorzatą Dobrowolską rozmawia Magda Wielgołaska.

Od początku bardzo wspieram Twoje poszukiwania związane z kobiecą duchowością, ponieważ to jest temat, który jest jedną z moim własnych pasji. Kiedy usłyszałam o Twoim projekcie wyjazdu na Sri Lankę byłam zaskoczona. Czemu szukasz, aż tam i właśnie tam?

Rok temu byłam w Tajlandii, gdzie powstał mój krótkometrażowy film dokumentalny o życiu tajskich mniszek buddyjskich pt. „Pęknięcie na ścianie”. To, że wybrałam Sri Lankę było dla mnie naturalną koleją rzeczy, ponieważ to właśnie na Sri Lance są korzenie mniszek z Tajlandii. Klasztor – Songdhammakalyani, w którym mieszkałam w Tajlandii jest pierwszym współczesnym kobiecym klasztorem w kraju. Dla mnie ta informacja była szokująca, zwłaszcza, że klasztor powstał stosunkowo niedawno. Pierwszą datą powstania klasztoru były okolice roku 1960, ale tak naprawdę pełna aktywacja nastąpiła dopiero w 2003 roku, kiedy to Dhammananda Bhikkhunī, obecna opatka klasztoru, przyjęła, jako pierwsza współczesna Tajka w tradycji  Theravādy, pełne święcenia na mniszkę buddyjską.  Tak więc ta forma kobiecej aktywności w życiu religijnym jest nowa i jest świadectwem ogromnych zmian społecznych. Najwyższa Rada Saṅghi, naczelna władza religijna w Tajlandii, nadal nie uznaje ordynacji kobiet.

Jak trafiłaś do tego klasztoru?

Przygoda z mniszkami buddyjskimi była wynikiem zbiegu bardzo wielu wydarzeń, z których każde rodziło następne możliwości ciekawych i zupełnie zaskakujących rozwiązań. W trakcie mojej podróży na Filipiny, również związanej z moimi poszukiwaniami kobiecej duchowości, leciałam przez Tajlandię. Miałam kilka dni w Tajlandii dla siebie. Słyszałam wcześniej o tym kobiecym klasztorze i ku mojej ogromnej radości mniszki pozwoliły mi się u siebie zatrzymać i dokumentować swoje życie. Tam właśnie narodziło się moje marzenie o podróży na Sri Lankę.

Podróż na Sri Lankę jest dla mnie etapem, pewną częścią większego projektu. Mam nadzieję, że to będzie ważna składowa część moich innych działań zamkniętych pod parasolem badań nad kobiecą duchowością.

Co do tej pory powstało w ramach tych badań?

Do tej pory zrobiłam film, o którym już wspominałam – o mniszkach buddyjskich. Powstał również film o szamankach na Filipinach, który właśnie montuję. Całkiem niedawno powstał również film o kobiecie, która jest pastorką w Oslo. To jest cała seria krótkich filmów.

Planujesz z tego zrobić całość? Jeden film?

Myślę, że nie, z tego prostego powodu, że bardzo się rozwijamy i każdy nasz kolejny film jest dużo lepszy od poprzedniego (śmiech). Tak więc te materiały są za bardzo zróżnicowane i też robione w różnych koncepcjach. Każdy z filmów jest odrębną całością.

Opowiedz mi trochę o sobie w tym projekcie. Skoro poszukujesz kobiecej duchowości i jesteś osobą, która śledzi te zmiany zachodzące w religiach świata, poświęca kawałek swojego życia, żeby dokumentować rewolucję, której wszyscy jesteśmy świadkami, to domyślam się, że sama jesteś kobietą, dla której życie duchowe i religia są ważnymi aspektami naszej egzystencji.

Tak. To dla mnie bardzo ważne kwestie, nie trudno to odkryć obserwując moje działania. Sama jestem osobą mocno poszukującą. Na tym etapie mojego życia zatrzymuję się przy buddyzmie, jednak interesują mnie też bardzo inne filozofie, wierzenia i religie. Dlatego moje poszukiwania to dla mnie niesamowita przygoda. Przygoda, która motywuje mnie do podróżowania po świecie, ale przede wszystkim to jest podróż do siebie samej. To co chciałabym podkreślić, to różnicę pomiędzy religią i duchowością albo religijnością i duchowością. Religia to dla mnie przede wszystkim instytucjonalność, proceduralność, struktury, które niestety są bardzo mocno patriarchalne. Duchowość jest od tych struktur niezależna – można ją rozwijać w strukturach religijnych zgadzając się na pewien zestaw norm, ale równie dobrze można być uduchowioną ateistką. Ważne jest dla mnie, aby tą różnicę zdefiniować, wtedy dialog staje się łatwiejszy.

Wychodząc z kultury opartej na rzymskim katolicyzmie dzielimy świat na wierzących i niewiedzących. Kiedy ktoś nie przestrzega „naszych zasad” automatycznie jest uznawany za osobę pozbawioną życia duchowego.

Dokładnie tak i ważne, aby o tym pamiętać, że tak nie jest i że można się rozwijać duchowo będąc ateistką. Jednak, jakby na to nie patrzeć, mój projekt jak do tej pory dotyczy kobiet w tych głównych, największych religiach.  A jak Ty to widzisz? Tę różnicę pomiędzy duchowością i religijnością?

O, jeszcze żadna z osób, z którymi prowadziłam rozmowy nie odwracała roli zadając mi pytanie (śmiech). Dla mnie duchowość to kontakt ze sobą, wejście w siebie. Zmierzenie się ze sobą. Religia z kolei to dla mnie, krótko mówiąc, system zwalniający z myślenia, a czasami blokada do nawiązania łączności ze swoim prawdziwym ja. Kiedy jesteś zanurzona w systemie religijnym masz wszystko podane w takim skrypcie opisującym czym jest dobro, a czym jest zło, co można a co nie i to jest przez wiele osób przyjmowane za pewnik, ludzie nie ponoszą wysiłku, żeby zastanowić się czy to ich zdaniem faktycznie dobre albo faktycznie złe, co jest ich kawałkiem, a co zostało narzucone. Wiem, że to generalizacja, bo religie są różne, ale ja sama realizuję swoją duchowość poza strukturami. Jestem zainteresowana rozwiązaniami wykreowanymi przez różne wierzenia, ale używam ich jako narzędzi do sprawdzania co jest dla mnie dobre a co nie jest, co mi daje rozwój i efekty, a co szkodzi i frustruje. Duchowość kojarzy mi się z wolnością i jednocześnie z trudem stawania w prawdzie przed sobą samą. Religia mnie samą ogranicza, nie pozwala na bycie sobą, na pełną ekspresję siebie. Religia mnie odcina od siebie, bo duchowość to dla mnie również ekspresja swojej seksualności. Nie mogę być w systemie, w tym katolickim, który sferę seksualności trzyma w  garści. Władza nad ludzką seksualnością to moim zdaniem władza absolutna. Władza nad tym co najbardziej intymne. Nie mam na to zgody wewnętrznej i nigdy nie będę mieć. Jak Ty czujesz tą kwestię powiązania duchowości i seksualności?

Bardzo ciekawe jest dla mnie, że prawie wszystkie największe religie świata wprowadzają celibat. W chrześcijaństwie został wprowadzony stosunkowo późno, bo dopiero XI w jako obowiązkowa norma. W buddyzmie istniał od samego początku, wprowadził go Budda.

Jest to szalenie interesujące, że w religiach patriarchalnych tak silny jest dualizm – ciała i ducha, a seksualność człowieka wiązana jest głównie z ciałem. W Biblii co rusz napotykamy zwroty, że wszystko co związane z ciałem, w tym seks, jest grzeszne i prowadzi do śmierci, a jedynie życie według „ducha” prowadzi do życia wiecznego w niebie. Buddyzm nie jest tu, aż tak rygorystyczny, zwraca jedynie uwagę, że seks, pożądanie, fantazjowanie, może odwracać uwagę od duchowego rozwoju.

Interesujące jest również, że „kobiece” – w cudzysłowie, bo też trzeba mieć świadomość, że definicja co jest kobiece, co męskie, została stworzona przez kulturę patriarchalną i moim zdaniem, ma to niewiele wspólnego z rzeczywistością i wymaga redefinicji. To, że kobiece, czy raczej współczesne  podejście do duchowości, kładzie bardzo duży nacisk na to, aby postrzegać człowieka holistycznie, jako jedność ciała i ducha. Podkreśla się też bardzo duchowy wymiar seksu. W tym ujęciu duchowość i seksualność stają się nierozerwalne. I to podejście jest mi zdecydowanie bliższe.

Jednak jedziesz do mniszek, kobiet które żyją w celibacie. Będzie to klasztor co prawda kobiecy, ale jednak funkcjonujący według zasad stworzonych przez mężczyzn…

Tak, to prawda i jest do dla mnie szalenie intersujące. Chcę dowiedzieć się jak te kobiety się czują w tych strukturach, jakie jest ich podejście do zasad, jak interpretują teksty. Interesuje mnie też bardzo buddyzm. Chcę poznać tą filozofię u jej źródeł.

Mogę też tu przytoczyć historię Lamy Tsultrim Allione, mojej ulubionej nauczycielki buddyjskiej, która spędziła kilka lata w klasztorze buddyjskim jako mniszka i w książce „Kobiety mądrości” opisuje ten czas jako bezcenne doświadczenie. Podkreśla, że dzięki temu miała czas na ukształtowanie swojej osobowości i na odnalezienie siebie.

Dlaczego zajmujesz się kobietami akurat w tych największych religiach? Obie zgadzamy się co do tego, że są one bardzo patriarchalne.

Sama już trochę na to odpowiedziałaś, mówiąc o religii i duchowości. Powiedziałaś, że władza, jaką ma religia, nad ludzką seksualnością to władza absolutna, Władza nad tym co najbardziej intymne.  I trudno mi się z Tobą nie zgodzić. Według mnie religia to ogromna władza. W tym momencie ta władza jest w rękach mężczyzn. Osiągnięcia feminizmu są już bardzo duże, jest  równouprawnienie w większości sfer życia, a przynajmniej świadomość, że to równouprawnienie być powinno, natomiast religia, czy też struktury religijne, są nadal bardzo patriarchalne. Dlatego w swoich filmach chcę pokazywać te pozytywne zmiany w tych strukturach. Kobiety w kościele Norweskim  mogą być pastorkami od 1930 roku, na Sri lance kobiety mogą przyjmować święcenia na mniszki buddyjskie od 1996 roku. Wywalczyły sobie to prawo po ponad 1000 letniej przewie. Jest to niesamowite, że dane jest nam żyć akurat w tych czasach, kiedy te zmiany następują. Uważam, za konieczne, aby to dokumentować i tym samym inspirować kolejne zmiany.

Bardzo Ci dziękuję i mocno wspieram Twój projekt crowdfundingowy, który Feminoteka obejmuje swoim matronatem. Nasze czytelniczki i czytelnicy również mogą wesprzeć projekt, i tym samym przyczynić się do tych pozytywnych zmian: https://polakpotrafi.pl/projekt/mistrzynie-zycia-duchowego  W ramach projektu przez 3 miesiące masz zamiar mieszkać w klasztorze buddyjskim i owocem tego doświadczenia będzie film dokumentalny będący świadectwem odradzania się tradycji święcenia kobiet na mniszki buddyjskie. Mam nadzieję, że uda się Wam,  ponieważ w projekcie jest również Magdalena Juszczyk, zebrać potrzebną kwotę i już teraz liczę na bardzo ciekawy materiał.

Bardzo dziękuję i sama dorzucam od siebie prośbę o wsparcie tego projektu, który jest naprawdę bardzo ważną cegiełką w budowaniu świadomości o rewolucji jaką przechodzi świat religii.

 

 

Meryl Streep: ,,Women’s issues are men’s problems”

Podczas szczytu Women in the World  w Londynie bohaterka filmu Sufrażystka spotkała się na scenie z jego reżyserką, Sarah Gavron, aby przedyskutować proces jego produkcji i aktualne dziś problemy kobiet. 

2A90B1AA00000578-3163163-image-m-48_1437004874686

,,(…) The marriage age was twelve. When a girl got married, she lost her name, and everything she owned. From her combes, to her shoes – belonged to her husband. Any money that she brought to the marriage, was his; any children born of that union, were also his. So she could leave – she could leave him and run away! – but she had no agency, she had no choice. If he decided that she didn’t need to be educated, that child was not educated. Because it was he, who paid for the education of his children. If she married, and went off in a profitable marriage, his wife legally had nothing to say about it. This kind of describes many places in the world, right now. We have a sex trafficking business to this 90 billion dollars, second only to arms dealing. And it deals mostly in little girls and women. But half of the people in law school in America are women, more than half in medical school. We are making incursions in business, we’re coming up from the bottom – it’s just that upper echelon we haven’t broken through. And women’s issues, are men’s problems.”

,, (…) Średnim wiekiem zawierania małżeństwa było dwanaście lat. Kiedy dziewczynkę wydawano za mąż traciła imię oraz wszystko, co dotychczas posiadała. Od jej grzebienia, do jej butów – wszystko należało odtąd do męża. Cały majątek, z którym weszła w związek małżeński, otrzymywał on; każe zrodzone z tego związku dziecko – też należało do niego. Ona teoretycznie mogła go opuścić, tak, mogła zostawić go i uciec! Ale bez żadnego wsparcia i będąc ubezwłasnowolnioną, tak naprawdę nie miała wyboru. Kiedy mężczyzna decydował, że edukacja nie jest jej potrzebna, to dziecko po prostu nie było uczone – ponieważ to on rozdzielał pieniądze, w tym na edukację swoich dzieci. Jeśli dziewczynkę wydano za mąż i to w opłacalny finansowo sposób, jej matka zgodnie z prawem nie miała nic do powiedzenia na ten temat. To obrazuje aktualną sytuację dziejącą się w wielu regionach świata. Dochód z handlu usługami seksualnymi przynosi nam około 90 miliardów dolarów rocznie, wyprzedzają go tylko przychody z obrotu bronią. I jest to handel głównie małymi dziewczynkami i kobietami.Ale połowa osób w amerykańskich szkołach prawniczych to kobiety. W szkołach medycznych – więcej niż połowa. Wdzieramy się w sferę biznesu, pokonując drogę od zera – jednak jeszcze nie udało nam się całkowicie zniszczyć szklanego sufitu stworzonego przez elity. A „kobiece” problemy, to też sprawa mężczyzn.”

LINK do oryginału
Skrypt i tłumaczenie: Anna Hoss

 

Meryl Streep o feminizmie, rodzinie i roli Emmeline Pankhurst w „Sufrażystce”

Meryl Streep gra rolę Emmeline Pankhurst w nowym filmie „Sufrażystka”. Rozmawiała z nami o feminizmie, seksizmie w Hollywood i wybijaniu szyb, ubrana w koszulkę ze słynnym cytatem swojej postaci.


936full-meryl-streepCzy jest jakieś motto, według którego starasz się żyć?

Rób, co możesz.

Czego nauczyłaś się od swojej matki i babki?

Największy komplement od mojej matki: „Jesteś zdolna, Meryl. Jesteś zdolna i możesz zrobić cokolwiek postanowisz.” Moja babcia, z drugiej strony, mawiała: “Fools’ names and fools’ faces always appear in public places”. Co było mniej przydatne w zawodzie, który wybrałam!

Jakiej rady udzieliłabyś sobie samej, jako osiemnastolatce?
Nie trać zbyt wiele czasu na zastanawianie się ile ważysz. Nie ma bardziej ogłupiającego, nudnego, idiotycznego, destrukcyjnego sposobu by pozbawić się radości życia.

Jaka była najlepsza rada, jakiej Ci udzielono?
Mój mąż mówi: „Zacznij od tego, że zaczniesz.”

Z co chciałabyś zostać zapamiętana?
Za miłość do mojej rodziny.

 

Dystynkcja jest niedoceniana

 

Czego najbardziej żałujesz?
Tego, że moje przyjaźnie ucierpiały na skutek niedostatecznej uwagi (w porównaniu z głębokimi i długotrwałymi przyjaźniami mojej matki), ze względu na czas poświęcony mojej rodzinie, karierze i sprawom społecznym.

Bez czego nie mogłabyś żyć?
Mojej rodziny.

Co Cię złości?
Świadome ignorowanie globalnego ocieplenia przez najbogatszych, najlepiej wykształconych ludzi i instytucje na świecie, jakby miało to nie mieć wpływu na nich, ich uprzywilejowane życie i ich rodziny.

Czy bycie dystyngowaną jest przeceniane?
Powiedziałabym, że jest niedoceniane. Wdzięk, szacunek, powściągliwość i empatyczne słuchanie to zalety, których niestety bardzo brakuje obecnie w publicznym dyskursie.

Czego mogłyby dziś nauczyć nas sufrażystki?
Nie poddawać się, ani nie dać się w obliczu lekceważącego, protekcjonalnego traktowania, okazywania wyższości ani ignorowania.

Kto Cię inspiruje?
Malala Yousafzai i jej koleżanki z klasy w Pakistanie.

Jesteś feministką?
Jestem humanistką, jestem za miłą, swobodną równowagą.

Jakie najbardziej irytujące pytanie zadaje się w wywiadach wyłącznie kobietom?
Często grywasz bardzo silne kobiety…  Dlaczego wybierasz…? Bla, bla, bla. W wywiadzie z aktorem nigdy nie padnie zdanie: “Często grywasz bardzo silnych mężczyzn. Dlaczego?” To pytanie brzmiałoby absurdalnie.

Gdybyś miała zmienić jedną rzecz w przemyśle filmowym, by stał się mniej seksistowski?
Mężczyźni powinni widzieć, że coś jest nie tak, kiedy ich głos dominuje w świecie. Powinni to wyczuwać. Ludzie w agencjach i studiach, także w radach rodziców, powinni rozejrzeć się wokół stołu na szczeblu decyzyjnym i poczuć, że coś jest nie tak, jeśli kobiety nie stanowią połowy uczestników. Ponieważ nasze gusta są inne, cenimy inne wartości. Nie lepsze, inne.

Wierzysz w syndrom oszusta – kiedy ma się uczucie, że oszustwo zaraz się wyda?
Mam dość dobre pojęcie o tym, w czym nie jestem dobra i mam to na uwadze przez cały czas, kiedy to robię.

Gdybyś miała zrobić od nowa jeden film, zmieniając główną rolę na kobiecą, jaki byłby to film?
HAL byłby Siri.

Opisz sufrażystkę w czterech słowach.
Odważna, nieugięta, sprawiedliwa i prawa.

Czy wkurza Cię świadomość, że zarabiasz mniej niż koledzy płci męskiej?
Ależ kochanie, skąd pomysł że tak jest?

sufrażystki

„Sufrażystka” będzie filmem otwierającym londyński festiwal filmowy 7 października, film wejdzie na ekrany 12 października.

W Polsce w kinach od 6 listopada.

Źródło: http://www.timeout.com

 

 

Nieprzyzwolenie to słowo klucz – wywiad z Anną Sadowską, jedną z organizatorek sobotoniego Marszu Nieprzyzwolenia – Moc kontra Przemoc

O solidarności z osobami, które doświadczyły przemocy seksualnej, o slutwalku i sobotnim Marszu Nieprzyzwolenia – rozmowa z Anną Sadowską – jedną z organizatorek Marszu Nieprzyzwolenia – Moc kontra Przemoc

 

Aleksandra Magryta: Co się wydarzy w najbliższą sobotę o 20:00?

Anna Sadowska: Wydarzy się Marsz Nieprzyzwolenia – Moc kontra Przemoc. W najbliższą sobotę spotykamy się w Warszawie pod kolumną Zygmunta, żeby ukazać naszą solidarność z osobami, które doświadczyły przemocy seksualnej oraz wyrazić nasz sprzeciw na przemoc seksualną w każdym jej wymiarze. Rozpoczynamy teatrem ognia Circus Maximus, wysłuchamy przemówień między innymi prof. Małgorzaty Fuszary, Renaty Kim, Iwony Demko oraz Agaty Diduszko-Zyglewskiej, następnie zaopatrzeni w światełka będziemy maszerować mostem Śląsko-Dąbrowskim, aż do Składu Butelek, gdzie odbędzie się afterparty, na którym zagrają Utrata Skład oraz Same Suki. Technicznie rzecz ujmując wydarzenia towarzyszące marszowi składają się już w mini festiwal. W siedzibie Feminoteki, przy okazji odbywających się tam Tych Warsztatów, między 14:30, a 15:00 uczestnicy będą tworzyć bannery na wieczór, a o godzinie 17:00 zapraszamy na before, na ulicę Bielańską 1 do Resortu, gdzie Scena dla twardziela zagra dwugodzinny spektakl Teatru Forum o stereotypach męskości i ich wpływie na przemoc.

12011231_824993684279967_2657731281289301344_n

A.M.: Czy Marsz Nieprzyzwolenia Moc Kontra Przemoc to kontynuacja Slut Walku?

A.S.: W pewnym sensie tak. Polska idea Slut Walk zapoczątkowana dwa lata temu w Warszawie przez Razem przeciw przemocy seksualnej jak na polską mentalność była zbyt kontrowersyjna i w tym roku, kiedy przyszło do podejmowania decyzji, co do tegorocznego marszu kolektywnie uznaliśmy, że schodzimy z owej kontrowersyjnej formuły, aby nie gubić w niej przekazu. W ubiegłych latach dyskurs związany z Marszem Szmat pobiegł zupełnie w nieplanowanym kierunku i tego w tym roku chcieliśmy uniknąć. Okazuje się, że tak jak feminizm w Polsce krąży wokół otwierania nieszczęsnych drzwi, tematyka gwałtu krąży wokół spódnicy i w tym roku pragniemy zajmować się gwałtem, a nie spódnicą. W tym roku pod osłoną nocy, poniekąd wracając do idei marszów Take back the night chcemy naświetlić problem, pokazać, że nie dajemy przyzwolenia na przemoc.

A.M.: Dlaczego jest ważne, aby takie wydarzenia miały miejsce?

A.S.: Przemoc seksualna jest tematem trudnym i niewygodnym. Osoby, które jej doświadczają, często są pozostawione same sobie. Nie będę mówić o skali zjawiska, szczególnie, że statystyki, które znamy są de facto kroplą w morzu przypadków, bo wobec najnowszych badań większość gwałtów wcale nie jest zgłaszana. My jako edukatorzy, edukatorki, aktywistki i aktywiści oraz osoby, które przemocy doświadczyły, mamy potrzebę zmienić rzeczywistość. W naszym kraju, nie uzyskując odpowiedniego wsparcia instytucjonalnego, spotykając się ze społecznym niezrozumieniem tematu jesteśmy świadomi, że to od naszych społecznych działań zależy ta zmiana. Takie wydarzenia są ważne z dwóch powodów – głośne mówienie o przemocy seksualnej, jej realiach i skutkach to z jednej strony kwestia profilaktyki, a z drugiej, to kwestia pomocy ofierze, nawet jeśli tylko na poziomie ukazania solidarności, empatii i zrozumienia, kiedy zawodzi prawo i zawodzą organa, dla których dobro ofiar, a nie sprawców powinno być wartością najwyższą. Gdy zawodzą instytucje, w tych instytucjach zawodzą ludzie. My naszym marszem chcemy pokazać, że jest inna droga, inny model myślenia i działania, że gdy zawodzi system nadal są ludzie, którzy mogą na sobie polegać.

A.M.: O czym będzie mowa podczas Marszu Nieprzyzwolenia?

marszowy_survival_kit_mem

A.S.: Nieprzyzwolenie to słowo klucz – nie przyzwalamy na przemoc, nie przyzwalamy na wtórną wiktymizację, nie przyzwalamy na brak rzetelnej edukacji seksualnej, a tym samym brak odpowiedniej profilaktyki, a przede wszystkim nie przyzwalamy na milczenie – innym i samym sobie, bo przemoc nie jest problemem prywatnym lecz społecznym! Jednym z naszych ważniejszych haseł jest odwołanie do wspólnoty, do solidarności, świadomość, że razem możemy przemóc przemoc, ale potrzebne jest nasze zjednoczenie. I dlatego też się spotykamy, by wspólnie maszerować, dyskutować, poddać się refleksji, uczyć i wspólnie posłuchać muzyki, a nawet, tu świadomie użyję tego słowa, bawić, bo po doświadczeniu przemocy nadal istnieje życie, nieco zmodyfikowane, ale ze wszystkimi jego kolorami, i o tym ja będę mówić podczas mojego przemówienia. Iwona Demko, artystka plastyczka, która wstrząsnęła krakowskim ASP swoją pracą doktorską pt. „Waginatyzm” będzie mówić o akcie Ana-suromai i o sile płynącej z kobiecych genitaliów. Pełnomocniczka Rządu do spraw Równego Traktowania prof. Małgorzata Fuszara, dziennikarka Renata Kim oraz publicystka Agata Diduszko-Zyglewska nie zdradziły jeszcze tematów swoich wystąpień. Łukasz Wójcicki z Głosów przeciw przemocy będzie mówił o roli mężczyzn w przeciwdziałaniu przemocy. Opracowaliśmy 13 postulatów, których wdrożenie przez odpowiednie organy może znacząco poprawić sytuację w kraju, postulaty te zostaną odczytane. Profilaktyka i pomoc to słowa klucze. Zmiana musi nastąpić na wielu szczeblach, od edukacji, przez zmiany w prawie, po sposób społecznego myślenia.

A.M.: Od kilku lat się angażujesz społecznie, powiedz co zrobić, żeby zorganizować tak wielkie wydarzenie jak Marsz?

A.S.: Tak naprawdę jestem tylko małym trybikiem w tej machinie i mam to szczęście, że odkąd działam w NGO trafiam na ludzi, z którymi łączy mnie wspólna misja i ten czynnik ludzki jest tu bezcenny. Bo, żeby coś zdziałać, trzeba trafić na właściwych ludzi. De facto gdyby nie pomysł i działanie naszej matki chrzestnej, czyli Razem przeciwko przemocy seksualnej tego marszu by nie było. Otaczają mnie fantastyczni ludzie z wizją, którzy nie boją się ciężkiej pracy i dzięki temu nasz wspólny cel nabrał nowego koloru i po wielu burzliwych spotkaniach, ostatecznie z wizją wielkiego festiwalu za rok, narodził się Marsz Nieprzyzwolenia – Moc kontra przemoc. Do kolektywu współtworzących organizacji dołączyło moje Stowarzyszenie Stop Gwałtom, następnie zasiliły nas Głosy przeciw przemocy i razem wspólnymi siłami przy wsparciu innych organizacji oraz osób prywatnych jesteśmy i działamy. Nieoceniony jest na przykład wkład naszej graficzki – Julia Karwan Jastrzębska – z nieba nam spadłaś! I kiedy już masz tych właściwych ludzi na pokładzie organizujesz marsz poprzez niekończące się maile i wisząc na telefonie, pocztą pantoflową sprawdzając kto jak może wspomóc. Tak jak już wspominałam kolektywnie marzy nam się sponsorowany przez miasto stołeczne Warszawa wielki festiwal antyprzemocowy w 2016 roku, więc na pytanie jak zorganizować coś tak dużego odpowiemy dokładniej w przyszłym roku. Ze swojej strony pragnę podziękować wszystkim osobom, które wsparły organizację wydarzenia i zaprosić serdecznie na Marsz Nieprzyzwolenia i wydarzenia z nim związane już w tę sobotę – 10 października 2015 roku, Kolumna Zygmunta, warszawska Starówka. Bądźcie z nami, pokażmy, że razem możemy przemóc przemoc! A dziś jeszcze zajrzycie na stronę mockontraprzemoc.pl!

A.M.: Bardzo dziękujemy za wywiad i do zobaczenia w sobotę!

bb

Anna Sadowska – Wice-przewodnicząca Stowarzyszenia Stop Gwałtom, edukatorka seksualna, działaczka antyprzemocowa i antydyskryminacyjna, aktorka Sceny dla twardziela. Od 2012 roku związana z organizacjami pozarządowymi działającymi w obszarze ochrony i poszanowania praw seksualnych człowieka – Fundacją Promocji Zdrowia Seksualnego oraz Lambdą Warszawa. Z zawodów wyuczonych śpiewaczka operowa i dyplomatka, z zawodów wykonywanych pisarka, dziennikarka i copywriterka. Weganka, sojuszniczka LGBTIQA+, ostatnimi czasy zainspirowana Teatrem Forum jako potężnym narzędziem edukacyjnym.

Zbrodnia doskonała. Wywiad z Urszulą Antoniak

Magda Wielgołaska: Twój film Strefa Nagości wszedł niedawno do polskich kin. 
Mówi się,  że jest to jeden z najlepszych lesbijskich filmów jakie do tej pory powstały. 
Czy to faktycznie jest film lesbijski?


Urszula Antoniak: Czy to jest film lesbijski? Dla niektórych tak, dla innych nie jest. Czy dla mnie 
samej to jest film lesbijski? Bohaterki mają po piętnaście lat, więc uważałabym z taką łatką, bo w 
tym wieku młody człowiek jeszcze odkrywa i uczy się siebie i zupełnie nie wiadomo w jaką 
stronę to wszystko pójdzie. Można podejrzewać, ale to jest jeszcze cały czas taki proces 
eksperymentowania z samym sobą. Ja generalnie unikam świata łatek i szufladek. Sama jestem 
biseksualna i żyję w Amsterdamie, w związku z tym takie szufladkowanie nie działa na mnie tak jak 
mogłoby działać, gdybym mieszała w Polsce. 
Jeśli ktoś identyfikuje się jako lesbijka i odnajduje się w moim filmie, to bardzo mnie to cieszy. 
Natomiast martwi mnie podejście niektórych recenzentów, mężczyzn, którzy oczekiwali od 
tego filmu, żeby to był film o seksie lesbijskim. Chodziło mi zupełnie o coś innego niż to co na 
przykład można było zobaczyć w Życiu Adeli. Chciałam właśnie uchwycić ten ulotny erotyzm, który 
jest pomiędzy tymi dwiema młodymi dziewczynami.

M.W.: Z jakim jeszcze odbiorem Strefy Nagości spotkałaś się w Polsce?

U.A.: Już wcześniej wysłałam jednemu z polskich krytyków swój film i dostałam odpowiedź zwrotną 
taką, że jego zdaniem ten film nie daje widzowi spełnienia. Kiedy przeczytałam recenzję napisaną 
właśnie przez tego krytyka, znalazłam tam na zakończeniu takie zdanie, że porwałam się na za 
wysokie progi.
Jestem od dwudziestu lat w Holandii i nikt mi nigdy nie powiedział, że coś jest dla mnie za 
wysoko. Nie ma czegoś takiego w komunikacji między ludźmi, że ktoś ci powie: 
"Nie próbuj, bo to jest dla ciebie nieosiągalne". Ludzie tak tam nie myślą. Mówienie czegoś takiego to 
jest tak, jakby ktoś ci powiedział: nie miej aspiracji. Przecież aspiracja polega właśnie na tym, 
że rzucasz się na coś co jest powyżej ciebie. Czy to się uda, czy nie uda - to nie jest istotne. 
Niektóre filmy są dla mnie najważniejsze dlatego właśnie, że widać w nich to, że ktoś  rzucił się na 
głęboką wodę, że stworzył coś zupełnie poza schematami. Ja właśnie chcę zobaczyć ten proces, 
który przeszedł twórca. 
Nie jest dla mnie ważne czy doszedł do celu czy nie, ale to jak było po drodze. Czytając takie 
recenzje uświadamiam sobie, że gdybym została w Polsce, to nie zrobiłabym takiego 
filmu jak Nic osobistego, nie byłabym w Locarno, nie byłabym w Cannes z Code Blue. 
Gdybym miała taki niewspierający przekaz na temat tego co robię, to w Polsce nie mogłabym się 
rozwijać. 
Mam wrażenie, że problem z polskimi filmami jest taki, że ich twórcy są właśnie zanurzeni 
w takiej niewspierającej rzeczywistości ugruntowanej w zbiorowej strefie komfortu i ich filmy 
są czasami wyprane z aspiracji. Jest bardzo mało filmów, które się wybijają, które są śmiałe.
Poza tym w Polsce padły takie stwierdzenia pod kątem Strefy nagości, że nie wzbudza erotyzmu, 
że nie podnieca. Myślę, że może być film erotyczny, a może być film o erotyzmie. 
Może być właśnie taki film o erotyzmie, który jest zupełnie mózgowy i nie prowadzący do reakcji w 
ciele. Możesz się zastanawiać nad erotyzmem, jego dynamiką, ale wcale nie musisz się faktycznie 
podniecać.
Jeśli to jest w zamiarze film o erotyzmie, film o uwodzeniu - to uwodzenie jest takim procesem, 
który zachodzi przede wszystkim w mózgu. Z jednej strony mamy uczucia, a z drugiej strony 
mamy właśnie mózg -  erotyzm jest gdzieś pomiędzy. Wacha się pomiędzy tymi dwiema 
przestrzeniami. Zastanawiamy się: „Czy spojrzała na mnie czy nie spojrzała, czy spojrzy jeszcze raz 
albo jak 
zareaguje kiedy będę jej się bardziej przyglądać”. Najgorzej na mnie wpływają takie recenzje, 
które doszukują się tego co ktoś chciał zobaczyć, a tego w filmie nie ma i powstaje jakiś zarzut, 
który ja odbieram jako brak szacunku do mnie jako twórczyni filmu. 
Idź na film i zobacz to co w nim jest, to co on Ci oferuje.  
Nie projektuj na niego swoich oczekiwań.

M.W: Współczesny odbiorca to konsument traktujący film i wiążące się z nim emocje 
jak produkt? Nie jest w stanie poczuć wielowarstwowości w przekazie? Nie wchodzi 
w sensualność?

U.A.: Sensualność, to jest właśnie to co mnie najbardziej w filmie fascynuje. Staram się być w 
moich filmach sensualna. W każdym filmie chcę przełamać taką barierę przyzwyczajenia do schematu, 
że ludzie idą do kina i chcą dostać emocje jako produkt. Chcą wzruszyć się, popłakać, wyjść.  
Uwielbiam taki sposób robienia filmów, że odbiorca czuje teksturę, smak, zapach, ale też przeżywa 
takie emocje, które rozbudzają w nim pytania i procesy, które wyniesie poza salę kinową. 
Code Blue był dla mnie filmem takim właśnie mocno sensualnym, bo dotyczył kwestii śmierci. 
Śmierć jest sensualna. Jest często przeżyciem ubranym w takie rzeczy jak smród, bród, lepkość. 
Kiedy ludzie myślą o tym, że coś jest sensualne, to przychodzą im do głowy najczęściej jakieś włosy 
powiewające na wietrze albo przejrzysta bluzka. 
To też, ale jest całe spektrum zupełnie nieestetycznych odczuć, na których doświadczenie 
warto sobie pozwolić, żeby przeżywać życie całościowo, takim jakim jest, a nie 
poszukiwać tylko tych wysoce estetycznych elementów wyrwanych z kontekstu. 
Znam dwie takie reżyserki, które robią świetne kino pod kątem właśnie takiego 
prawdziwego odczuwania. Pierwsza to jest Lucrecia Martel , a drugą jest Claire Denis. 
Ich filmy są zbudowane właśnie w taki sposób, że niemal czujesz zapach i teksturę i to 
niekoniecznie daje ci uczucia. Dla mnie odczucia i uczucia to są dwie różne rzeczy.

M.W.:Twój film ma nietypową narrację. Czy od początku planowałaś nakręcić film bez słów?

U.A.: W tym filmie miały być dialogi, ale mieliśmy stanowczo za mało czasu, 
żeby nad nimi pracować. Kiedy dostałam już materiał i zaczął się proces montażowy, 
to co teraz można zobaczyć na ekranie, to są te sceny, które dla mnie były najbardziej autentyczne. 
Z tych właśnie najbardziej prawdziwych dla mnie kawałków ułożył się film.
Początkowo miałam zupełnie inny zamysł, chciałam wprowadzić ze swoimi aktorkami trochę 
improwizacji, rozluźnić je na tyle, żeby zobaczyć jak one swobodnie ze sobą rozmawiają. 
Planowałam wpuścić do tego filmu więcej powietrza. 

M.W.:Nawet jeśli film stwarza taką atmosferę, że wszystko dzieje się na wciągniętym i 
zatrzymanym oddechu, to w zasadzie taki stan oddaje właśnie atmosferę zakochania. 
Twój film oddaję to uczucie zakochania także poprzez niechronologiczny układ scen. 
Naturalny upływ czasu nie dotyczy zakochanych?

U.A.: Dla zakochanych czas się zatrzymuje. Kiedy ja przywołuję sobie wspomnienia związane ze 
stanem zakochania, to jest tak, że człowiek funkcjonuje wtedy w takim bezczasie. 
W tym samym momencie kogoś kocham i jednocześnie wybiegam myślą w przód. 
Analizuję, wracam i porównuję to z tym co już przeżyłam wcześniej. 
Dodatkowo włączam jeszcze myślenie życzeniowe, że fajnie byłoby gdyby... . 
Moim zdaniem taki sposób narracji to jest nowoczesny realizm – tak bym to nazwała. 
Gdybym tutaj ustawiła kamerę i nagrywała to jak my sobie rozmawiamy, to dla mnie coś takiego 
nie 
jest realizmem. To jest rejestracja pewnej sytuacji, ale to nie ma nic wspólnego z realizmem. 
Realizm dla mnie to jest obraz tego co się dzieje w naszych umysłach. 
W każdym danym momencie każda z nas funkcjonuje w kilku różnych pasmach. 
Te pasma to jest czas teraźniejszy, to są nasze wspomnienia, to jest 
nasze wybieganie myślą naprzód, to jest też to co w życiu przeczytałyśmy, to co wiemy, 
to co nam się odłożyło w zwojach mózgowych, to są nasze sny, to jest rzeczywistość 
naszych uczuć, czyli to czy jesteśmy w związku, czy jesteśmy samotne. 
To wszystko dzieje się i przenika jednocześnie i to jest dla mnie 
prawdziwy realizm – próba uchwycenia tych procesów. 
To jest realizm umysłu i my w taki właśnie sposób funkcjonujemy.
Realizm, który jest wprowadzany na potrzeby filmu ma najczęściej taką budowę, 
że bohater ma pewne motywacje i według swoich motywacji działa. 
Ja się wtedy pytam... jakie motywacje?! Jestem przekonana, że często ludzie 
działają instynktownie i impulsywnie i bardzo często nie wiedzą czemu coś robią, a ich działanie 
to jest właśnie wynikowa tych przeróżnych rzeczywistości, które przeżywamy 
w danym momencie na bazie naszych doświadczeń. Splot tych wszystkich rzeczy, 
które w nas się dzieją skutkuje czasami imperatywem, który 
popycha nas do działań, których być może wcale w danym momencie nie kontrolujemy, 
albo nie zdajemy sobie sprawy z tego co nami kierowało. 
Czasami próbujemy coś analizować, ale bywa, że nie potrafimy dojść do tego, dlaczego zachowaliśmy się 
tak, a nie inaczej. 

M.W.: To bardzo ciekawe co mówisz o tej wielopasmowości. Oglądając Strefę Nagości 
miałam odczucie, że widz wchodzi w jakiegoś rodzaju grę. Mamy dwie bohaterki, których 
historie próbujemy podejrzeć, ale każdy widz wchodzi do tego jeszcze ze swoim własnym 
doświadczeniem. Widz staje się kawałkiem spektaklu. Uczestniczy.

U.A.: To o czym mówisz, to jest najlepszy widz jaki się może zdarzyć. Standardowy widz jest 
wkurwiony. Jest zły na to, że nie dostaje historii, że nie rozumie, a przecież powinien.
Mam wrażenie, że kiedy ludzie przychodzą do kina to najczęściej chcą mieć taką narrację, 
żeby mogli wszystko rozumieć i podążać za historią. Widz chce wszystko rozumieć. 
Jest taki rodzaj typowej hollywoodzkiej narracji trzyaktowej. 
Dostajemy wprowadzenie, poznajemy bohatera. Lubimy go albo nie lubimy. 
Najczęściej lubimy, więc za nim idziemy. 
Kiedy już za nim idziemy to zdarza mu się szereg logicznie następujących po sobie zdarzeń.
Rozumiemy jego reakcje, bo już wcześniej poznaliśmy jego motywacje. 
Wiem o co chodzi – odhaczam, dobra – idę dalej. Oczywiście 
istnieje jakiś konkretny cel, w kierunku którego bohater podąża. 
Osiąga ten cel albo nie. Na końcu jest jakaś wielka epifania albo tragedia. 
Ok. Zrozumiałam wszystko i idę do domu.
Kiedy pojawia się taka narracja, która w zasadzie jest brakiem narracji, 
ale można ją porównać do pewnego rodzaju struktury muzycznej, to standardowy widz 
bardzo często nie przyjmuje czegoś 
takiego do siebie. Ja biorę obrazy i traktuję je jako pewne motywy muzyczne 
i zaczynam nimi żonglować i robić z nich muzykę. Niektóre efekty są celowo wzmacniane, 
niektóre osłabiane, niektóre łączą się z innymi motywami, powracają, zapętlają się. 
Wtedy widz zaczyna się zastanawiać za czym podążać? 
W takich konstrukcjach 
nie ma możliwości podążania i potrzeba podążania może ustąpić 
potrzebie oddania się temu co się dzieje na ekranie. 
Kiedy słuchasz muzyki, to czy starasz się rozumieć związki przyczynowo skutkowe?

M.W.: Współczesna kultura i mass media upraszczają i spłycają poziom, na którym 
przeżywamy różnego rodzaju treści?

U.A.: Oczywiście. Dla mnie to jest bardzo, bardzo smutne. 
Jest przecież coś takiego jak prawda i dochodzenie do prawdy. 
Prawda to nie jest informacja, którą wezmę z internetu, łyknę,  
wykorzystam w danym momencie i zapomnę. 
Dochodzenie do prawdy jest procesem. Mam poczucie, że w wielu osobach 
i tym samym w wielu widzach nie ma chęci do poniesienia wysiłku, 
żeby do czegoś dojść. Tu nawet nie chodzi o to, żeby coś dogłębnie zrozumieć, 
tylko otworzyć się na innego typu narrację, na innego typu doświadczenia.

M.W.: Nie bez powodu filmy, książki i te twory kultury, które stawiają 
na wchodzenie w procesy, cały czas są w niszy. Kiedy coś skłania 
cię do myślenia i otwiera chociaż trochę, to czujesz, 
że będziesz musiała wejść gdzieś głębiej w siebie, a później prawdopodobnie 
jeszcze głębiej. Rozwój to jest machina, którą ciężko zatrzymać kiedy już 
się rozpędzi, a  przy tym wymaga dużego zaangażowania. 
To odstrasza już na samym początku. 

U.A.: Tak, to wszystko jest teraz niesamowicie poddane konsumpcji. 
Jakiś czas temu prowadziłam wykład w jednej z warszawskich szkół wyższych. 
Przestraszyłam się. Podawałam nazwiska i tytuły książek, które moim 
zdaniem są podstawowe dla ludzi studiujących kulturoznawstwo. Roland Barthes, Georges Bataille itd 
Widziałam, że niektórzy po prostu nie wiedzieli o czym mówię. To mnie 
uderzyło, że ludzie przychodzą i chcą dostać proste komunikaty. 
Bardzo chciałam porozmawiać o tych książkach i zachęcić 
chociażby do przeczytania Fragmentów dyskursu miłosnego, 
bo to jest piękna i wartościowa książka. Spotkałam się na tym wydarzeniu nie 
z osobami, z którymi mogłabym wejść w dialog, a które potrafiły 
artykułować zarzuty wobec mojej pracy. Na przykład ktoś wstał i powiedział, 
że mój film wcale nie jest nowatorski. Zaskoczyło mnie takie nastawienie. 
Na szczęście nie chciałam robić nowatorskiego filmu, takich powstało już wiele, 
większości zapewne osoby obecne na tym wykładzie nie widziały.

M.W.: Jaki w takim razie chciałaś zrobić film?

U.A.: Chciałam zrobić taki film, który opowiadałby o uwodzeniu jako o zbrodni doskonałej. 
Coś w formie podobnej do thrillera. Kiedy ktoś zaczyna uwodzić drugą osobę, to w swojej 
głowie planuje zbrodnię doskonałą. Cały czas kombinuje. Zastanawia się nad każdym swoim 
ruchem i posunięciem. Planuje, wycofuje się z działań, które są nieefektywne. 
Próbuje przewidzieć konsekwencje kolejnych ruchów. 
Cały czas jest kombinatoryka. Pomyślałam sobie, że ciekawie byłoby prześledzić co się 
dzieje w umyśle piętnastolatki, która jest zafiksowana na punkcie innej dziewczyny. 
Nie chodzi jej o to, żeby mieć seks, tylko o to żeby doprowadzić tę drugą do takiego momentu 
kiedy będzie już gotowa na wszystko. Nawet w  skrypcie miałam to napisane, że wtedy jej powie, 
że nie 
może z nią tego zrobić, bo za bardzo ją szanuje. Czyli doprowadzi ją do momentu gotowości i 
ją odrzuci, żeby ją tak naprawdę poniżyć. To o co tak naprawdę chodzi w uwodzeniu, 
to jest to żeby ta druga osoba była sama gotowa do tego, żeby nam się oddać. 
To co jest na przykład w Niebezpiecznych związkach, to nie jest uwodzenie. 
To jest gonitwa. To jest polowanie na biedną kobietę, która zostaje zagoniona 
w sytuację bez wyjścia. 
Natomiast uwieść kogoś takiego jak arabska dziewczyna, kogoś niedostępnego, 
nieosiągalnego to jest zupełnie inna historia.

M.W.: Czemu wybrałaś tak młode postacie i do tego z tak różnych kultur?

U.A.: To, że one są z tak różnych kultur, to po prostu musiało tak być. 
To jest dla mnie film o uwodzeniu się dwóch kultur. Kultury zachodniej, 
która nie ma już żadnych ograniczeń poza kilkoma tabu, które się ostały jak 
pedofilia i kazirodztwo, a tak poza tym to wszystko jest możliwe i na 
wyciągnięcie ręki. Z drugiej strony jest kultura arabska, gdzie cały czas funkcjonuje 
dużo zakazów, nakazów. Jest taka teoria i to Bataille chyba powiedział, że
 właśnie te zakazy to jest coś co w ogóle umożliwia erotykę. 
Gdyby nie było zakazów, nie byłoby tego napięcia, prób obchodzenia tych zakazów, gry 
wokół nich. Bardzo mnie interesowało jak te dwie kultury mogą się uwodzić występując 
pod postacią dwóch młodych dziewczyn. 
Jedna z nich jest zupełnie wyzwolona, a ta druga żyje w świecie ostrych norm. 
Bardzo chciałam sprawdzić z czego można zbudować napięcie. Czy to 
jest tak, że kultura zachodnia uwodzi kulturę arabską, czy może wręcz odwrotnie. 

M.W.: Bohaterka ukształtowana przez kulturę przesyconą zakazami i nakazami 
 jest pokazana w filmie bardzo boginistycznie. Niektóre ujęcia są wręcz maryjne.

U.A.: Tak, ona rzeczywiście jest taką boginią. Jest w filmie takie jedno frontalne ujęcie, 
które wprost nawiązuje do tego motywu. Ta postać faktycznie jest przedstawiona jako 
bogini kobiecości. Ona jest tą kobiecością tak naprawdę. 
Ta druga dziewczyna faktycznie w realu jest takim tom-boyem, daleko 
jej do takiej schematycznej kobiecości, mimo że uważam, że jest piękna, ma fantastycznie 
androgeniczną twarz. Ta Arabka jest takim pięknem, którego nie możesz zrozumieć, nie możesz 
nim zawładnąć, bo w momencie kiedy nią zawładniesz, to piękno zniknie. 

M.W.: W filmie dużą rolę grają również przestrzenie w jakich obie dziewczyny 
funkcjonują – podkreślają przepaść kulturową pomiędzy nimi?

U.A.: Tak, dom Holenderki jest pełen marmurów, bibelotów, jest wyrazem setek lat 
kolonializmu i nagromadzenia kulturowego. Z drugiej strony muzułmanie 
mieszkają bardzo skromnie. Przed kręceniem filmu poszliśmy w gości do takiego domu. 
Chciałam zobaczyć jak kobiety tam żyją, jakie mają kosmetyki i taką przestrzeń osobistą. 
Nie miały nic. Nie ma perfum, nie ma kremików na dzień i na noc, fluidów. 
Jest jeden krem i jeden szampon dla całej rodziny. 
Jeżeli były jakieś bibeloty to takie jak zabawki dodawane do zestawów dla dzieci 
w McDonaldzie, ale mam takie odczucie, że dla nich to są tylko rzeczy.

M.W.: Dla współczesnego człowieka, zanurzonego w świecie konsumpcji, to przypomina 
życie pustelnicze.

U.A.: Taka kobieta odcięta od konsumpcji jest zanurzona w innych przestrzeniach. 
Ona jest w rodzinie, ona jest w jedzeniu. Tam nie ma albumów ze zdjęciami, oni 
bardzo często nie robią sobie zdjęć. Ten brak przywiązania do materialnego świata to 
jest coś co mnie bardzo urzeka i coś co udało mi się pokazać w filmie Nic osobistego. 
Po co rzeczy? Jakie rzeczy? Masz to co nosisz na plecach i idziesz w świat.

M.W.: Czym różni się odbiór Twojego filmu w Polsce i Holandii?

U.A.: Różnice w percepcji są bardzo duże. W Holandii to jest film polityczny. 
Erotyzm i dwie uwodzące się, młode dziewczyny -  to już mają ogarnięte. 
To nikogo tam nie szokuje, ale to że jedna z tych dziewczyn jest Arabką... 
to jest na serio wielka sprawa. W Holandii jest ogromnie silne lobby muzułmańskie, 
które szczególnie zwraca uwagę na to jak muzułmanie są przedstawiani w przekazie 
medialnym. Mój film nie wchodzi w wymogi dyskursu, który teraz jest 
prowadzony w Holandii. To co dla mnie jest w Holandii niesamowicie ciekawe, 
to, że ta mniejszość religijna ma tak ogromną siłę, między innymi dlatego, że muzułmanie 
są bardziej wyraziści niż Holendrzy. Są jacyś. Holendrzy przy bardzo rozbudowanej 
poprawności politycznej zatracili wszystko co mogłoby ich odróżniać od innych.
 Zatracili jakąś tożsamość narodu. Kiedy chcesz mieć holenderskie obywatelstwo 
i idziesz na kursy integracyjne to dostajesz taką dawkę tego czym są wartości 
holenderskie. To są bardzo ważne rzeczy i postawy, ale tak naprawdę takie rzeczy 
jak liberalizm, równouprawnienie kobiet to nie jest holenderski wynalazek. Nie ma 
czegoś co mogłoby ich wyróżniać. Natomiast imigranci przywożą ze sobą swoje 
tożsamości narodowe, które sprawiają, że są wyraźni.

M.W.: Mieszkasz w Holandii już 20 lat, masz tamtejsze obywatelstwo. 
Jak definiujesz swoją tożsamość? Nazywasz siebie Polką, czy Holenderką?

U.A.: Ja się czuję przede wszystkim emigrantką, bo tak też się na mnie patrzy. 
Ogromna część tego kim się czujesz to jest to jak jesteś postrzegana. 
Ja się mogę czuć Holenderką, tylko że Holendrzy nie czują, że ja nią jestem. 
Ja się definiuję jako emigrantka. To jest bardzo ciekawe co się dzieje w głowie 
emigranta. To jest naprawdę ciekawy proces myślowy, bo ja mówię na co dzień po 
holendersku, myślę i piszę po angielsku, rozmawiam z moją mamą po polsku, ale 
w moich snach moja mama mówi do mnie po angielsku. Ciekawe jest też to jaką 
tożsamość przypisują mi tamtejsze media. 
Kiedy wróciłam z Locarno mówiono o mnie: holenderska reżyserka pochodzenia 
polskiego, a ostatnio kiedy w Holandii jest taki trudny czas dla kina artystycznego, 
to mówią: ta Polka, która mieszka w Holandii. W takiej sytuacji czuję, 
że Holandia uwiodła mnie tym, że pozwoliła mi uwierzyć, że kiedy spełnię wszystkie wymogi, 
które stawia - to będę przyjęta jak u siebie. Skończyłam tam przecież szkołę, 
mam obywatelstwo, znam język, ale nigdy w oczach Holendrów nie będę tak 
naprawdę jedną z nich. Oczywiście są takie osoby jak moi znajomi. Kiedy 
wrastasz w jakąś grupę, to po 10 latach dla nich nie ma znaczenia kim jesteś, 
bo i tak jesteś jedną z nich, ale społecznie nadal jesteś obca. 

M.W.: Obie pochodzimy z Częstochowy. Młodość, którą tam spędziłaś 
miała jakiś wpływ na twoją karierę, na twój sposób postrzegania świata?

U.A.: W Częstochowie miałam takie jedno doświadczenie, które być może 
uczyniło mnie pisarką. Jako siedemnastolatka poszłam się wyspowiadać na 
Jasną Górę. Poszłam do konfesjonału i opowiedziałam historię zupełnie zmyśloną. 
Powiedziałam księdzu historię, w której doprowadziłam do czyjejś śmierci. 
Nie dostałam rozgrzeszenia. Kiedy teraz patrzę w tył i myślę o tym obcym facecie 
schowanym za kratką - zastanawiam się czy on sobie zdaje sprawę jaki może 
mieć wpływ na ludzkie życie, kiedy odmówi komuś absolucji. 
To co wtedy zrobiłam, to chwilę później poszłam do drugiego konfesjonału i opowiedziałam 
tę samą historię, ale opowiedziałam ją troszkę inaczej. Opowiedziałam to w taki 
sposób, że moja funkcja w doprowadzeniu do śmierci była bardziej bierna 
niż aktywna i dostałam rozgrzeszenie. Odkryłam wtedy jak potężną siłą jest 
narracja. Wszystko jest zależne od słów jakich użyję, od tego jak ja coś przedstawię. 
Moje słowa mogą kształtować rzeczywistość. Częstochowa to też ten obezwładniający 
katolicyzm, trochę jakby przerośnięty i nabrzmiały. Nie da się, dorastając w tym mieście, 
jakoś uciec przed tą kwestią. Kwestia grzechu to jest coś niesamowicie ciekawego, 
bo to jest właściwie sposób, w jaki sama sobie opowiadasz pewne historie i zdarzenia. 
Tak naprawdę tutaj jest ogromna moc sprawcza, bo najpierw sami musimy przez swoje 
filtry przepuścić swoje działania i nazwać coś grzechem, a coś bardzo podobnego już nie 
będzie podpadało pod taką kategorię.  W tym procesie spowiadania się, ja wybieram sposób 
przekazu, a ta jednoosobowa komisja schowana za kratką decyduje w tym momencie 
o moim życiu wiecznym. Dostanę rozgrzeszenie czy nie. O to chodzi w pisaniu. To jest 
kwestia tego jak przedstawisz daną historię i jak zareagują na nią odbiorcy.

M.W.: Gdybyś była zupełnie zanurzona w katolicyzmie, a historia 
przez ciebie przytoczona byłaby prawdziwa, to takie zdarzenie mogłoby 
cię zniszczyć.

U.A.: Gdybym była zanurzona, to przede wszystkim powiedziałabym prawdę, a gdybym 
nie dostała rozgrzeszenia, to chyba bym się pocięła. Nie wiem czy pamiętasz, że w tej 
kaplicy maryjnej na Jasnej Górze jest taki Chrystus - taki life size Jesus. Kiedy chodziłam 
tam modlić się jako czternastolatka i patrzyłam na tego niesamowitego faceta, na jego 
napięte ścięgna i piękne ciało, bardzo efektownie podświetlone, to miałam jakieś 
quasi-erotyczne marzenia. Ta figura jest prawie żywa. To wszystko było właśnie takie 
mocno sensualne. 

M.W.: Ciekawe zderzenie strefy sacrum i profanum. To dobra metafora 
takiej wypaczonej polskiej seksualności i nałożonych na nią tabu. Musimy 
powściągać swoje żądze modląc się i tłumacząc przed nagim facetem wiszącym 
na krzyżu. 

U.A.: Teraz właśnie przygotowuję nowy film: Polski Żigolo. To jestfilm o Polsce widzianej 
od lat siedemdziesiątych do czasów współczesnych, widzianych przez pryzmat bohatera 
– mężczyzny, który zawsze był żigolakiem. Zawsze nosił w sobie taką uaktywnioną 
wewnętrzną kobietę, która chciała zaspakajać inne kobiety. Jego wewnętrzna kobieta 
wiedziała czego te kobiety chcą. To będzie film o polskiej, męskiej seksualności. 
Główny bohater  jest rozpięty pomiędzy figurami Matki Polki i Maryją Panną. 
Nie zdajemy sobie czasami sprawy jak te dwie figury kształtują również naszą seksualność. 
Wyobraź sobie takiego nastolatka, który modli się przed obrazem najświętszej 
Marii Panny. Przecież kobieta na tym obrazie to jest czternastolatka karmiąca piersią.

M.W.: Widzisz wyraźną różnicę pomiędzy kształtem seksualnej świadomości 
Holendrów i Polaków?

U.A.: Mam takie odczucie, że w Holandii panuje przekonanie, że prawdziwie seksualna 
kobieta, piękna i pociągająca, to jest świadoma siebie kobieta po trzydziestce. 
W Polsce dzieje się coś zupełnie innego. Kult maryjny doprowadza moim zdaniem do tego, 
że pociągające są młodsze kobiety, że faceci zafiksowują się na niewinności. 
Mężczyźni czują się dobrze mając przy sobie dziewczynę, która jest bardzo młoda. 
To jest dla nich esencja kobiecości. Myślę sobie, że to absolutnie nie jest 
kobiecość... to jest dziewczęcość, jeszcze nie w pełni ukształtowana kobiecość. 

M.W.: Świadoma, spełniona, samostanowiąca o sobie kobieta - to może 
być dla wielu mężczyzn wyzwanie godzące w sedno patriarchalnej 
hierarchiczności, w której nie ma miejsca na partnerstwo. Mam poczucie, 
że to się już teraz zmienia, ale to całkiem ciekawe, że właśnie takie kobiety 
jak te trzydziestoletnie Holenderki, które opisujesz, to w naszym kraju główne 
przedstawicielki grupy zwanej... singlami. Nie ma dla nich odpowiednich 
partnerów?

U.A.: Mam wrażenie, że współczesnemu facetowi ciężko się w tym odnaleźć. 
Mężczyźni nie potrafią znaleźć w tym modelu definicji męskości. Wcześniej facet 
zarabiał, utrzymywał dom, był głową rodziny i żywicielem, ojcem, patriarchą, autorytetem. 
Teraz tego nie ma i mamy taki moment przełomowy, kiedy mężczyźni próbują się odnaleźć 
w nowych okolicznościach. Taki moment, w którym mogą jakby oswoić i dopuścić do głosu 
swoją wewnętrzną kobietę, która przez wieki była tłumiona. Dla mnie właśnie żigolak, 

to jest ktoś taki, kto nosi w sobie kobietę i ona jest w nim bardzo aktywna. 
Ta wewnętrzna kobieta jest trochę jak struna w instrumencie i ta struna rezonuje w 
momencie kiedy spotyka inne kobiety. Przygotowując się do Polskiego Żigolaka czytałam 
książkę Żelazny Jan Roberta Bly'a. To jest właśnie książka, która pokazuje takiemu 
schematycznemu facetowi jak odnaleźć się w nowej rzeczywistości  i jak porozumieć się 
z taką świadomą siebie, trzydziestoparoletnią kobietą. Taka kobieta dużo potrafi dać 
i mężczyźni też mają dużo do zaoferowania. Sama miałam cudownego męża, który był 
fantastycznym człowiekiem, miłością mojego życia i partnerem. Był takim człowiekiem – 
jak to Indianie mówią tak zwanym two-souls person. Dzisiaj partnerstwo jest konieczne. 
Wierzę, że mężczyźni już zaczynają to rozumieć, a jeśli nie, to prędzej czy 
później będą musieli zrozumieć i przejść zmiany.
------
Urszula Antoniak -  Reżyserka i scenarzystka filmowa. Emigrantka. 
Od dwudziestu lat mieszka w 
Holandii. Urodziła się w Częstochowie. Jest absolwentką Wydziału Radia i Telewizji 
im. Krzysztofa 
Kieślowskiego Uniwersytetu Śląskiego i holenderskiej akademii filmowej 
Nederlandse Film en Televisie Academie (NFTA) w Amsterdamie. 
Wielokrotnie nagradzana za swoją twórczość.

Filmografia: 

/ 1993: Vaarwel (film krótkometrażowy)

/ 2004: Bijlmer Odyssey (film TV)

/ 2006: Nederlands voor beginners film TV)

/ 2009: Nic Osobistego

/ 2011: Code Blue

/ 2014: Strefa Nagości.

Magda Wielgołaska – działaczka feministyczna i lesbijska na stałe

związana ze Stowarzyszeniem na rzecz Osób LGBT -Tolerado. Wolontariuszka Feminoteki.

logo batory

Rozwój wolontariatu w fundacji Feminoteka jest możliwy dzięki dofinansowaniu rozwoju instytucjonalnego w ramach Programu Obywatele dla Demokracji finansowanego z Funduszy EOG.