TELEFON DLA KOBIET DOŚWIADCZAJĄCYCH PRZEMOCY

Телефон для жінок, які зазнають насильства

CZYNNY PONIEDZIAŁEK-PIĄTEK
OD 11.00 DO 19.00

Активний з понеділка по п’ятницю з 14:00 до 19:00

Szukaj
Close this search box.

Dzień Matki

Dzień Matki

Tekst: Elżbieta Korolczuk

ela2

 

Nie przepadam za pisaniem polemik do polemik, a w przypadku tekstu Anny Zawadzkiej „Macierzyzm” jest jeszcze trudniej, bo autorka nie pisze wprost z kim polemizuje. Ale tym razem sprawa wydaje mi się jednak na tyle ważna, że po prostu muszę. Ta „sprawa” to właściwie pytanie o to, czym się powinien zajmować polski feminizm, jakie postulaty są słuszne, a jakie nie, w czyim imieniu wypowiadamy się jako feministki i z kim się utożsamiamy. No i ten Dzień Matki….

Felieton ukazał się zaraz po publikacji wywiadu z Agnieszką Graff w Wysokich Obcasach i wiele wskazuje na to, że „Macierzyzm” to krytyka skierowana wobec Graff. Ale nie tylko. Zawadzka stwierdza, że „od wielu miesięcy polski feminizm kręci się wokół macierzyństwa. I wygląda na to, że dopiero się wokół niego rozkręca.” Jako, że zajmuję się tematem macierzyństwa (i ojcostwa) naukowo i razem z Renatą Hryciuk zredagowałyśmy wydaną niedawno książkę „Pożegnanie z Matką Polką”, ale też jako osoba pisząca i wypowiadająca się publicznie w kwestiach związanych z macierzyństwem, polityką społeczną i opieką czuję się częścią tego „skrzydła” polskiego feminizmu. I choć z wieloma uwagami Zawadzkiej się zgadzam (tak, trzeba eksplorować marginesy kultury i doświadczenia; tak, macierzyństwo związane jest też z władzą) to jednak po lekturze zostało mi przede wszystkim wrażenie zupełnego rozminięcia się w rozmowie o tym, czym ma zajmować się polski feminizm i dlaczego. A już zupełnie szczęka mi opadła, gdy przeczytałam fragment opisujący powody, dla których polski feminizm zajął się tematem macierzyństwa. A zajął się zdaniem Zawadzkiej dlatego, że przejmuje backlashowy czyli konserwatywny dyskurs.

„Backlash ma różne oblicza, odbija się także – jak w lustrze – w zainteresowaniach, trendach i fobiach ruchów społecznych, przeciwko którym zaistniał” pisze Zawadzka i wylicza trzy główne powody, dla których zajęłyśmy się tym tematem. Po pierwsze,  jesteśmy sfrustrowane impasem w kwestii praw reprodukcyjnych. Po drugie, czujemy potrzebę „uzyskania prawomocności w polskiej sferze publicznej, ponieważ jej brak w doświadczeniu zarówno zbiorowym jak i indywidualnym polskich feministek z roku na rok robi się coraz bardziej dojmujący”. Po trzecie, chcemy się podlizać tzw. „zwykłym kobietom”, mimo że jak podkreśla Zawadzka kategoria ta to „zbiór pusty, a fakt uznania ze strony tego fantazmatu ogłaszają media w momencie, gdy same postanowią coś uznać.” Jednym słowem, „macierzyńska fala” w feminizmie składa się ze sfrustrowanych backlashowych koniukturalistek.

Niestety, felieton Zawadzkiej świetnie ilustruje sposób myślenia, który przez długi czas utrudniał włączenie kwestii opieki i rodzicielstwa do głównego nurtu feministycznych debat w Polsce. Pobrzmiewa w nim i alergia na zajmowanie się tematem, który przecież już przejął konserwatywny dyskurs katolicki i narodowy, i niechęć do potraktowania poważnie wartości wspólnotowych takich jak rodzina jako tematu feministycznego, i  co gorsza także paternalizm wobec kobiet, dla których macierzyństwo jest doświadczeniem kluczowym i które pragną mieć dzieci, ale nie chcą z tego powodu rezygnować z całego życia. Im Zawadzka mówi po prostu „dzięki symbolicznemu uświęceniu macierzyństwa” jesteście uprzywilejowane, więc o co wam chodzi? A w ogóle to inne/i mają gorzej.

Choć zgadzam się z autorką, że trzeba „konfrontować się z kulturową i społeczną wieloaspektowością macierzyństwa, w tym także z przywilejami, jakimi ono obdarza”, to uważam, że nie można tego robić za cenę lekceważenia doświadczeń kobiet i ich (naszej) perspektywy. A krytyczny namysł nigdy nie powinien przeradzać się w wygłaszane ex catedra wizje jedynie słusznej hierarchii opresji. Jak wyraziła to jedna z uczestniczek dyskusji na facebooku, Kaśka Nowakowska:

„Ja się poczułam dotknięta tekstem Ani, mimo że oczywiście trudno się nie zgodzić z wieloma rzeczami w nim, ponieważ odnosi się z lekceważeniem do moich doświadczeń jako matki. Nie uważam, żeby matkom dano się na dobre wypowiedzieć w przestrzeni publicznej na temat ich prawdziwego doświadczenia. Cały czas trwa gadanie obok nich i na ich temat (niestety Ani tekst się w ten trend wpisuje), a mało jest wypowiedzi kobiet mówiących szczerze o własnym bezpośrednim doświadczeniu macierzyństwa. (…)

Muszę powiedzieć, że nie widzę specjalnej różnicy między Ani pisaniem o tym, jak to na poziomie symbolicznym matka czerpie rzekome profity z bycia matką, a gadaniem, że w Polsce kobiety mają świetnie, bo im się wylizuje rączki i puszcza przodem w drzwiach.”

Ja podpisuję się pod tymi słowami nie jako matka (którą akurat nie jestem), tylko jako feministka, która od zawsze uważała, że macierzyństwo to jeden z najważniejszych feministycznych tematów. Jest ważny po prostu dlatego, że wypływa to z doświadczeń i potrzeb samych kobiet. I naprawdę nie trzeba być konserwatystką, nie trzeba esencjalizować tych doświadczeń by uznać ich znaczenie. Co więcej, macierzyństwo i szerzej – opieka oraz praca reprodukcyjna – to tematy głęboko polityczne, czego Zawadzka zdaje się zupełnie nie dostrzegać. Gra toczy się o kształt polityki społecznej i systemu ekonomicznego, o to czy neoliberalizm to rzeczywiście najlepszy z możliwych rozwiązań.

Zawadzka najwyraźniej nie przeczytała książki Graff, bo gdyby to zrobiła to może by dostrzegła, że macierzyński zwrot Graff nie jest backlashowym ukłonem w stronę „zwykłych kobiet”, ale osadzonym w osobistym doświadczeniu namysłem nad relacją między feminizmem a macierzyństwem oraz krytyką neoliberalnej wersji feminizmu, która dominuje od dawna w mainstreamie (i którą Zawadzka skądinąd również ostro krytykuje). Zainteresowanie macierzyństwem w polskim feminizmie nie pojawiło się bowiem kilka miesięcy temu jak królik z kapelusza, ale trwa już od ładnych kilku lat. Co więcej, zaczęło się min. od tekstów pisanych z pozycji lewicowych (publikowanych przez Ewę Charkiewicz, Magdę Malinowską i Gośkę Maciejewską, Izę Desperak, Sylwię Chutnik czy Julię Kubisę). Graff pisze o tych inspiracjach w swojej książce i są one bardzo ważne, wręcz kluczowe w kontekście pytania: dlaczego polski feminizm zajmuje się macierzyństwem. Jeśli bowiem miałabym to zainteresowanie przypisać jakiemuś „zwrotowi” w obrębie polskiego ruchu kobiecego, to byłby to zwrot lewicowy a nie konserwatywny. Macierzyństwo, czy szerzej opieka, jest po prostu takim miejscem, w którym szczególnie wyraźnie widać, jak złudna jest neoliberalna wizja ludzi jako autonomicznych jednostek, które wykuwają swój los „tymi ręcami” a państwo i społeczeństwo nie są im nic winne. Sytuacja, gdy opiekujemy się osobą od nas zależną, niekoniecznie zresztą dzieckiem, uświadamia i unaocznia jak opresyjny jest nakaz efektywności i zasada osobistej odpowiedzialności za wszystko co nam się w życiu przydarza. W pewnym sensie macierzyństwo, a czasem też ojcostwo, jest doświadczeniem kryzysowym – podobnie jak choroba czy strata wymusza ono zmiany w naszym życiu i w świadomości. W ogóle nie poddaje się kontroli i „racjonalnemu” zarządzaniu, i nie da się tego zrobić w pojedynkę, na własny rachunek, nawet jak ma się sporo kasy i można sobie opiekę, częściowo przynajmniej, kupić.

W efekcie, doświadczenie macierzyństwa dla wielu kobiet (i niektórych mężczyzn) staje się punktem zapalnym, punktem oporu. I nie jest to bynajmniej specyfika polska – ruchy macierzyńskie istnieją na całym świecie i często są niezwykle skuteczne w zmienianiu świadomości i kultury i sfery politycznej. Nieprzypadkowo na panel „Wściekłe matki” zorganizowany min. przez Graff na ostatnim Kongresie Kobiet przyszło kilkaset kobiet, w większości niezwiązanych z feminizmem ale świadomych, że neoliberalny i patriarchalny system w którym żyjemy, jest zwyczajnie nieludzki. I nieprzypadkowo po opublikowaniu wywiadu z nią w WO redakcję zalała fala listów od kobiet, które piszą: „feminizm jawił mi się jako relikt przeszłości, owoc permanentnej frustracji (…) A tu nagle zwrot akcji, zapewne po części wynikający z faktu, że w najbliższych tygodniach zostanę matką. (…) Zaczynam być żądna wiedzy o ideałach współczesnego feminizmu.” Czy to wynik tego, że tak się im skutecznie podlizujemy? Czy może raczej tego, że nareszcie mówimy o kwestiach które są dla nich ważne?

Choć figura „zwykłej kobiety” to znak pusty w sensie retorycznym, to jest cała rzesza jak najbardziej realnych kobiet, których potrzeby i doświadczenia lekceważy i marginalizuje zarówno feminizm neoliberalny, jak i  feminizm „wsobny”, którego przedstawicielki zamiast krytycznie zrecenzować program „Maluch” będą w nieskończoność wałkować macierzyństwo jako relację, która jest „niebywale zmitologizowana, której współczesne polskie feministki nie tylko nie urealniają i nie dekonstruują, ale na jej wzór ustanowiły schemat relacji w obrębie ruchu feministycznego.” Nie lekceważę problemu hierarchii wewnątrz ruchu i wiem, że „ignorowanie potrzeb zwykłych kobiet” to klasyczny zarzut, z jakim feminizm styka się zawsze, bez względu n to czym się zajmuje. Ale uważam, że zarzut ten zawsze trzeba traktować poważnie kiedy wyrażany jest przez kobiety podejmujące wysiłek krytycznego myślenia i działania. Krótko mówiąc, jeśli gotowe jesteśmy oddać temat macierzyństwa konserwatystom, to nie dziwmy się, że tak wiele kobiet ma feminizm w nosie.

PS.

Na koniec krótka uwaga a propos „urealniania” i „dekonstruowania” (uwaga, tu będzie auto-reklama). Dużą część felietonu Zawadzkiej stanowi lista tematów, którymi jak rozumiem, „macierzyńskie feministki” się nie zajmują, a powinny. Dlatego autorka wzywa: „Mówmy o tym, że matka to uprzywilejowana pozycja społeczna.” „Mówmy o ambiwalencji i toksyczności relacji matek i dzieci.” „Mówmy o patologizowaniu kobiet, które nie chcą mieć dzieci.” „Mówmy o problemach rodzicielskich, jakie napotykają osoby, które postrzegane są jako kobiety, ale nie identyfikują się z kobiecym genderem” itd. Wszystkie te tematy są ważne, postulat oczywiście słuszny i ja się z nim całkowicie zgadzam. Tyle że, jak to określiła kiedyś znana amerykańska feministka, czuję się trochę jak siedzący pies, któremu mówią „siad!”. Bo tak się składa, że choć jej książka nie jest rozprawą naukową tylko zbiorem tekstów i felietonów, to Graff pisze w niej nie tylko o swoich osobistych doświadczeniach i radości z bycia matką, ale i o aborcji, i o mitologii matkopolkowej, za pomocą której ustanawia się normę wykluczającą doświadczenia kobiet ubogich, matek dzieci niepełnosprawnych czy osób nieheteronormatywnych. Pisze także o ambiwalencji wpisanej w macierzyńską władzę, o „narcyzmie podszytym ofiarnictwem” i o patologizowaniu kobiet, które dzieci nie mają i mieć nie chcą. Także w „Pożegnaniu…” udało nam się z Renatą Hryciuk zebrać teksty, które poruszają większość, jeśli nie wszystkie, ze wskazanych przez Zawadzką kwestii (włącznie z ambiwalencją wpisaną w matczyno-córczane relacje). A udało się dlatego, że jest już cała grupa badaczek i aktywistek, które się od lat zajmują marginesami i ciemnymi stronami ideologii, praktyk i reprezentacji macierzyństwa. Nie będę tu wymieniać wszystkich nazwisk, ale np. Joanna Mizielińska od ładnych kilku lat pisze o doświadczeniach kobiet/rodzin nieheteronormatywnych, a Agata Młodawska zrobiła świetną analizę dyskursu wokół bezdzietności. Oczywiście przemawia przeze mnie narcyzm i urażone ego badaczki (no jak to, to ktoś nie czytał mojej książki?!). Ale chyba nie tylko. Od dłuższego czasu mam poczucie braku prawdziwiej debaty wewnątrz feminizmu, wymiany myśli, dobrego spierania się. Może więc do postulatu „Mówmy!” warto dodać „Czytajmy!”? Od czegoś trzeba zacząć.

Dr Elżbieta Korolczuk – socjolożka i aktywistka, pracuje na Uniwersytecie w Göteborgu, współredaktorka (z Renatą E. Hryciuk) książki „Pożegnanie z Matką Polką? Dyskursy, praktyki i reprezentacje macierzyństwa we współczesnej Polsce”.

Udostępnij

Ostatnie wpisy

Nie obwiniaj! Wspieraj

Dlaczego się tak ubrałaś? Dlaczego wracałaś sama? Dlaczego piłaś alkohol? Dlaczego nikomu nie powiedziałaś? Czemu się nie broniłaś? Chcesz mu zniszczyć życie? Te pytania to