TELEFON DLA KOBIET DOŚWIADCZAJĄCYCH PRZEMOCY

Телефон для жінок, які зазнають насильства

CZYNNY PONIEDZIAŁEK-PIĄTEK
OD 11.00 DO 19.00

Активний з понеділка по п’ятницю з 14:00 до 19:00

Szukaj
Close this search box.

Lesbijka w babskim kręgu. Wieczór panieński Anji URR

Pierwszy raz ktoś uzależnia przyjaźń ze mną od mojej orientacji
Zaczynam rozumieć mniejszości seksualne i szczerze wam współczuję.
Anja URR Wieczór panieński

 

Monika Rak: W szufladach_komputerach kobiet nieheteronormatywnych można znaleźć niejeden tekst o lesbijskiej* tematyce lub choćby z leswątkiem. Niektóre zalegają tam w zapomnieniu, nie ujrzały i pewnie nie ujrzą światła dziennego. Niektóre dostajemy czasem do przeczytania, ale tylko do przeczytania. Są też teksty o statusie „u progu publikacji” i ten stan trwa latami. Dlatego cieszymy się, gdy możemy o niepublikowanym tekście napisać, przeanalizować go i nasze refleksje opublikować. Tak jest w przypadku sztuki Anji URR Wieczór panieński.

Agnieszka Małgowska: Tytuł dramatu sugeruje typową sytuację, do której możemy przyłożyć naszą ulubioną miarkę interpretacyjną zapożyczoną od Adrianne Rich. Myślę o lesbijskim kontinuum, którego prostą definicję podaje Encyklopedia gender:

to szerokie spektrum doświadczeń kobiet identyfikujących się z kobietami, nie ograniczając definicji lesbijki do tej, która pragnie utrzymywać genitalnoseksualne kontakty z inną kobietą oraz doświadczenie bogatego życia wewnętrznego, bunt przeciwko męskiej tyranii, dawanie i otrzymywanie praktycznego i politycznego wsparcia, jeśli możemy je kojarzyć z oporem wobec małżeństwa (Rich, s. 111- 112).

Rich podarowała nam klucz_wytrych, którego używamy do interpretacji tekstów i działań scenicznych.  

MR: Anja URR płynnie wkracza w lesbijskie* kontinuum. Jej sztuka dzieje się podczas babskiej imprezy – rytualnego przedślubnego spotkania przyjaciółek, koleżanek przyszłej panny młodej. To rodzaj zdarzenia pogranicznego – pożegnania panieńskiej przeszłości i powitanie małżeńskiej przyszłości głównej bohaterki wydarzenia. 

AM: Liminalność wieczoru panieńskiego współcześnie potwierdza jeszcze jeden jego aspekt – swoboda erotyczna jakby następowało chwilowe zawieszenie prawa erotycznej wyłączności narzeczonych, wyjątkowo cenionej w heteronormatywnej społeczności. Tymczasem taki wieczór bywa zabawą, podczas której pojawia się striptizer i fruwają intymne części kobiecej i męskiej garderoby. 

MR: Babską imprezę z taką tradycją wykorzystuje Anja URR, aby pokazać różne typy kobiet i relacje między nimi. Ale jednocześnie daje swojej bohaterce_gospodyni świadomość skomercjalizowania i zbanalizowania wieczoru panieńskiego, co pozwala jej skupić się na symboliczności tego zdarzenia. Spotkanie jest okazją – jak twierdzi przyszła panna młoda – żeby pożegnać się ze starym stylem życia. Dziewczyna usiłuje odzyskać pożegnalny rytuał, dlatego nie wybiera żadnej blichtrowatej, modnej knajpy, a niewielkie mieszkanie rodziców w bloku.

AM: Skromny jest więc anturaż tego, wydawałoby się przełomowego, wydarzenia. Dom rodzinny. Ale domowość tego wieczorku jest wieloznaczna. Przede wszystkim wpisuje sztukę Anji URR w lesbijską dramaturgię, która w większości opowiada o domowym życiu kobiet nieheteronormatywnych, co zauważyła Magda Szcześniak w analitycznym tekście Domowe dramaty lesbijek. URR używa domowości szerzej, umieszcza w niej kobiety, nie tylko nieheteronormatywne, tym samym mimowolnie przypominając patriarchalny kontekst babskiego spotkania. A w tym paradygmacie co kobiece powinno być przecież domowe. 

MR: Domowość kobiet jest obciążona, jednak w tej sztuce rozumiana jest jako zakorzenienie w zacisznej przestrzeni prywatnej, która sprzyja intymności, a taki jest wieczór panieński Martyny. To po prostu zlot koleżanek z liceum, które wśród towarzyskiej wrzawy opowiedzą swoje herstorie, sięgną do niełatwych wspomnień. 

AM: Poza tym dom pozwalają też scharakteryzować gospodynię, zobaczyć ją na rodzinnym tle, w którym się wychowała. Trudno nie odnieść wrażenia, że to typowe mieszkanie pamiętające lata 90. XX wieku, a nim mentalność, której trudno się wyzbyć. Zacytujmy didaskalia: 

Kuchnia klasyczna. Niezbyt bogato urządzona. Na ścianach fajans i półki z przyprawami. Zegar kuchenny, waga, miska z owocami na stole itp. Przedpokój w boazerii, z szafkami na buty, wieszakiem na płaszcze i lustrem. Pokój z meblościanką. Stoją na niej telewizor, wieża, umiarkowana ilość książek, płyt, naczyń: trochę porcelany i kryształów, w miarę gustownych oraz koniecznie rodzinne zdjęcia: mama, tata, córka, syn; kilka starych fotografii w sepii. Tapeta w kwiatki, dywan. Okno z zasłoną i firaną. W kącie stojąca lampa. Niski stół przykryty serwetą. Po jego prawej stronie kanapa, naprzeciw pojedyncze krzesło, u szczytów dwa fotele. Przy samym wejściu po prawej stronie mały stolik. W pokoju dużo kwiatów, typu bluszcze, draceny, juki, w ceramicznych doniczkach.

MR: W takiej przestrzeni odbywa się panieńskie party, podczas którego najważniejszymi rekwizytami są czerwone stringi oraz butelki z alkoholem. Alkoholu nie brakuje, gorzej z jedzeniem. Gościnie same muszą o nie zadbać, gospodyni podaje jedynie chipsy, ciastka, paluszki, lody.

AM: Panna młoda odpuściła kulinaria, najważniejsze były dla niej gościnie właśnie. To jej przyjaciółki: Jesteście mi bliskie jak nikt inny i chciałam ten stan, panieństwo, w pewnym sensie też niewinność i niefrasobliwość, pożegnać właśnie z wami.

MR: Przez kilka godzin tej panieńskiej imprezy poznajemy pięć stereotypowych kobiecych osobowości, zarysowanych grubą kreską. Tak przedstawia je autorka w didaskaliach:

Martyna – Ładna, naturalna, wysoka brunetka, lekko kręcone rozpuszczone włosy. Lekki makijaż. Sukienka w kwiaty, czyli panna młoda. Magda – Grubsza dziewczyna w krótkich kręconych włosach mysiego koloru, mogą mieć ślady farbowania, ubrana w pastelowy bawełniany dres, nie od kompletu. Ma damską skórzaną torebkę, nieco out of fashion. Zmęczona, zaniedbana, bez makijażu. Sprawia wrażenie sympatycznej. Charakterystyczny tik: kiwa się w przód i tył, obejmuje rękami brzuch, czyli otyła świętoszka. Dominika – Wysoka, chuda, odstawiona blondynka. Bardzo dobrze zrobiona, ale w twarzy, szczególnie w oczach, ma coś zmęczonego. Przesadza z makijażem upiększającym. Nosi dużo złotej, błyskotliwej biżuterii. Ma długie czerwone paznokcie. Justin [Dżastin] – Z wyglądu bardzo młodzieżowa, zbuntowana. Krótkie czarne nastroszone włosy, skóra, kolczyki, tatuaże. Dużo taniej, świecącej biżuterii typu łańcuchy, czaszki. Demoniczny makijaż, czyli rockendrollowa nimfomanka. Alicja – Wygląda poważniej niż pozostałe dziewczyny. Bardzo męska – i w wyglądzie, i w ruchach, zachowaniu. Wysoka, szczupła, bez piersi i figury. Krótkie rude włosy pofarbowane. Brak makijażu. Styl inżyniera. Nosi szylkretowe okulary. Marynarkę, koszulę i spodnie. Bez biżuterii. Na ręku nosi męski zegarek. Charakterystyczny tik: poprawia okulary, czyli lesbijka, typ męski.

AM:  Wszystkie dziewczyny są w podobnym wieku – mają koło trzydziestki. Pochodzą z różnych środowisk, łączy je wspólna przeszłość – szkoła, balangowanie. Tworzą grupę kobiet, którą można porównać z filmowymi lejdis…

MR: Ale jest między nimi zasadnicza różnica. W gronie kobiet z dramatu URR jest lesbijka. Jej opowieść jest równoprawna względem opowieści heteroseksualnych koleżanek. Zmienia centrum tematyczne, którym są zazwyczaj mężczyźni, seks i miłość. Seks i miłość pozostają, ale przestają być monopolizowane heteroseksualnie.

AM: Alicja też nie postrzega tych tematów idealistycznie – seks traktuje pragmatycznie, nie jest piewczynią miłości. Opowiada o niej przewrotnie, dokumentuje ją, a jednocześnie kwestionuje. Nazywa banałem. Na pewno też nie jest zwolenniczką związków partnerskich – związek ją ogranicza. Alicja wyznaje romantyczną filozofię, rozumianą jako potrzeba nieszczęścia w miłości. Jest mieszaniną nowoczesności i tradycyjności, i jako kobieta, i jako lesbijka.

MR: Postać ta daje jednak przede wszystkim okazję do przyjrzenia się wizerunkowi lesbijki w kobiecym, oswojonym środowisku. Bohaterka może sama opowiedzieć – w pewnym sensie publicznie – swoją historię. Ta składa się z dwóch części: opowieści młodzieńczej i opowieść czasów dorosłości.

AM: Czas licealny jest dla Alicji podwójnie trudny. Seksualne napięcia okresu dojrzewania były podwójnie zblokowane – z racji wieku i nie akceptacji społecznej dla homoseksualności. Ale to z powodu orientacji staje się obiektem kpin prawie całego biwaku, podczas którego zakochuje się, a jej inna miłość wychodzi na jaw:

No i wszyscy się śmiali, że Alicja jest lesbą, i że się zakochała w tamtej dziewczynie z kiepskimi brwiami. A nasza Alicja zrobiła się czerwona jak burak. Pieprznęła butelkę do ogniska i pobiegła do lasu!

MR: W tej historii, mieszczącej się w klasycznym schemacie młodzieńczych frustracji i sadyzmu, pada zdanie, które świadczy o solidarności i dojrzałości dziewczyn towarzyszących Alicji: Zachowałyśmy się wtedy jak muszkieterowie, jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Całą piątką obraziłyśmy się na to durne towarzystwo…

AM: Takie upragnione siostrzeństwo, choć bez żeńskich końcówek. [śmiech]

MR: Faktycznie. [śmiech] Nie dowiadujemy się, czy to zdarzenie było dla Alicji traumatyczne – na pewno było niełatwe. Dorosła Alicja to już osoba zdystansowana, świadoma swojej seksualności, powściągliwa i bezpośrednia. Dzieje jej związku ze studentką psychologii poznajemy ze szczegółami. To kluczowa opowieść romansowa tego dramatu. 

AM: Zabawne, że heteroseksualne love story panny młodej nie jest ważne. To jest rzeczywiście zaskakujące i wspierające naszą nieheteronormatywną perspektywę.

MR: Czy na pewno? Opowiem tę lesstorię. Alicja wypatrzyła Katarzynę w bibliotece uniwersyteckiej. Kobiety szybko łapią kontakt intelektualny, spotykają się przy okazji naukowych czy kulturalnych wydarzeń, na tak zwanym neutralnym gruncie. Po jakimś czasie Alicja zaprasza Kasię do klubu LGBTQ+, informuje ją o swojej orientacji seksualnej. Wiadomość ta nie zmienia radykalnie ich relacji, znajomość się rozwija – dochodzi do spotkań, imprez, rozmów. W końcu Alicja stawia sprawę jasno: Albo się przyjaźnimy i jednocześnie uprawiamy seks, albo nic z tego. Ja jestem jak facet, mam swoje potrzeby i nie będę ich owijać w bawełnę.

AM: Kasia nie pozostaje dłużna i jasno odpowiada: Znaczy, że za każdym razem, gdy mamy się spotkać, pogadać o książkach czy pójść na imprezę, miałabym ci wylizać. Nie, dziękuję bardzo!

MR: Nic więc dziwnego, że relacja zostaje zawieszona. Z czasem kontakt się odradza – dzięki mailom i wiadomościom SMS. Alicja trzyma jednak dystans, nie zgadza się na relację, która nie spełnia jej erotycznych oczekiwań i potrzeb. Ostatecznie Katarzyna deklaruje swoje uczucie mailowo. I rozpoczyna się etap, w którym to Alicja jest w defensywie uczuciowej. A Katarzyna – w różnych aktach desperacji, jak prowokacyjne zachowanie podczas urodzin Alicji – prze do celu, którym jest wspólne budowanie mieszczańskiego związku i domu. I wciąga w to Alicję, która ostatecznie tak podsumowuje relację:

Paradoksalnie byłam najbardziej szczęśliwa, gdy terminowałam, gdy się o nią starałam. Gdy byłam przez nią odrzucana. A nie teraz, gdy, o kurwa, zasypiam i budzę się u jej boku! […] I pomyśleć, że dotyka to mnie, która przetłumaczyłam tyle romansów. Że znam na pamięć te wszystkie głodne kawałki. Że nawet do niektórych udało mi się przemycić akcenty homo. Ja jej nie chcę mamić, oszukiwać! Ja sama nie wiem, co czuję. Ja nie wiem, czy ją kocham? Jak mam się przekonać?

AM: Romans Alicji i Katarzyny przypomina właściwie romans heteroseksualny. Dobry przykład dla zwolenników poszukiwania podobieństw między homoseksualnością i heteroseksualnością. Jest jednak pewna znacząca różnica. Osoba homoseksualna w sytuacji romansowej staje w obliczu coming outu. Powszechne wyobrażenie o coming oucie jest związane z ujawnieniem swojej orientacji w domu, w pracy, w przestrzeni publicznej. Ale lesbijka właściwie w każdej sytuacji jest stawiana wobec konieczności wyatutowania. Także w relacji miłosnej. Jest narażona na odrzucenie – z powodu czysto uczuciowego i z powodu orientacji seksualnej. Alicja, prócz oswajania Kasi z samą sobą, musi ją jeszcze oswajać ze swoją orientacją seksualną.

MR: A oswajanie ma konsekwencje. Jest to bowiem spotkanie kobiety dojrzałej, ukształtowanej, bez poczucia winy z powodu swojej orientacji psychoseksualnej z młodą dziewczyną, która dopiero odkrywa samą siebie i otwiera przed tą drugą nieznany świat podświadomych pragnień.

AM: Tym samym Alicja opowiada jedną z kilku charakterystycznych opowieści lesbijskich, o trudnych relacjach między lesbijkami a kobietami, widzącymi siebie jako kobiety heteroseksualne, a wchodzącymi w związki lesbijskie. To zawsze zadziwiające erotyczno-miłosne gry, w których niekoniecznie wiadomo, kto kogo uwodzi i które nie przynoszą oczywistych rozwiązań. W tych spotkaniach_zderzeniach demaskowane są proste podziały między tym, co homoseksualne, a tym co heteroseksualne, między tym co męskie, a tym co kobiece.

MR: Właśnie męskość Alicji pojawia się w sztuce kilkukrotnie – wystarczy przypomnieć opis jej wyglądu w didaskaliach, deklaracje, że emocjonalnie jest mężczyzną. Lesbijka jako kobieca wersja mężczyzny to oczywiście jedno z leswcieleń. Ale zachowania powszechnie mieszczące się w męskim modelu prezentuje też Dżastin, która odgrywa rolę Don Juana. Prowadzi z Alicją seksualne potyczki słowne, jakby rywalizowała z nią o pozycję najatrakcyjniejszej_ego samicy_ca typu alfa. Różnica jest taka, że Alicja łowi kobiety, Dżastin mężczyzn. Każdy komentarz Dżastin do opowieści Alicji ma właśnie takie źródło.

AM: Warto zaznaczyć, że historia Alicji przegląda się w komentarzach wszystkich uczestniczek wieczoru – czasem współczujących i rozumiejących, czasem złośliwych. Charakter uwag Dżastin już znamy. Co mówią inne kobiety? Martyna jest empatyczna i wspierająca, choć może trochę dramatyzuje. Dominika, którą obowiązują zasady poprawności w pracy, w rozmowie z Alicją daje upust uprzedzeniom lub wreszcie ma okazję mówić bez ograniczeń, co jej ślina na język przyniesie.

MR: Zastanawiające, że mimo iż dziewczyny stanowią paczkę, odnosi się wrażenie, że się nie lubią. Mówią o solidarności, ale niekoniecznie się wspierają – nie mam na myśli spektakularnych wydarzeń, jak w opisanym biwaku. Myślę o relacjach. I tu rodzi się pytanie, czy taki kontakt między bohaterkami to ich styl komunikacji, który trzeba wziąć w cudzysłów, czy ich stosunki skażone są patriarchalnie – pełne rywalizacji, nieżyczliwości i ambiwalencji. Wówczas świat, który tworzą, przypomina świat mężczyzn.

AM: Skłaniam się ku interpretacji, że URR obnaża – świadomie czy nie – kobiece relacje przesiąknięte patriarchalną mentalnością, która jest silniejsza niż poprawnościowe myślenie. Świadczy o tym język, którym posługują się bohaterki – mieszanina agresji, uprzedzeń i seksizmu. Nawet biorąc pod uwagę charakter spotkania, bezpośredniość rozmów, nie brzmi on dobrze. Dla zobrazowania wybrałam kilka zdań, w których pada słowo z sylabą les.

No proszę, proszę, kto by pomyślał, naszej podwórkowej lesbijce leży robienie laski facetom.
Tak, mój ty homo-biedaku. […]
Żadnej les w promieniu, podejrzewam, kilkunastu kilometrów.
Tak, jestem może dinozaurem. Lesbijką-dinozaurem!
Tak, a przy stole urodzinowym lesby jakoś sexu z facetem jej nie wypadało uprawiać. Chodziłyśmy na imprezy, lesbijskie i straight.
A lesbijki to już nie są ludźmi?
Zresztą ona jest z założenia arodzinna. To przecież lesbijka.
I chciałam jeszcze tylko dodać, i to nie jest żadna lesbijska propaganda, bo naprawdę nikomu nie życzę takiego losu, że dziewczyny też instynktownie wiedzą, co mają ze sobą robić, no w sferze seksualnej.

MR: Te zdania świadczą o pewnym bałaganie i stereotypie myślenia o lesbijkach, nawet w – wydawałoby się – życzliwym środowisku. Choć pewien komunikacyjny bałagan wpisany jest w imprezy kobiece, podczas których mówią wszystkie naraz i wplątują w to miliony wątków. W tym dramacie właściwie każda z bohaterek to osobny wątek, który wraz z innymi tworzy kobiecą tkaninę. Mimo więc wielu wątpliwości dotyczących formy i wymowy tego dramatu, cieszy mnie, że wątek lesbijski stanowi immanentny element wyplatania kobiecego wzoru, a Alicja jest członkinią opisanej babskiej społeczności. Żaden z omawianych przez nas dramatów nie pokazywał lesbijki w takim kontekście.

AM: Nie możemy na koniec nie wspomnieć, że autorka skrywająca się pod pseudonimem Anja URR, nie zajmuje się pisarstwem i sztuka jest literackim epizodem w jej życiu. Co w incydentalnej kulturze lesbijskiej nie jest rzadkością.

MR: Ale takie właśnie incydentalne teksty są dla mnie interesujące, powstają z wewnętrznej potrzeby, opisują insajdersko świat, w którym żyją autorki.

*************************

Damski Tandem Twórczy
Działa od 2009, stworzył cykle: literacki Żywe radio, performatywny Maryjan i Krystina, filmowy Kino lesbijskie z nutą poliamoryczną / czytanie dramatu Portret lesbijek we wnętrzu / spektakle: Orlando. Pułapka? Sen, Fotel w skarpetkach, 33 Sztuka, Czarodziejski flet, Gertruda Stein & Alice B. Toklas & Wiele wiele Kobiet, Drag King Show Retroseksualni  / dokument L.Poetki  / O’LESS Festiwal (2012-2014) / cykl debat i audycji Kobieta Nieheteronormatywna / projekt archiwistyczny A kultura LGBTQ+ nie poczeka / współzałożycielki Stowarzyszenia Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej*.

Agnieszka Małgowska – lesbijka / feministka / artaktywistka / reżyserka / trenerka teatralna / scenarzystka.
Monika Rak – lesbijka / feministka / artaktywistka / aktorka / dramatopisarka / filmowczyni / graficzka.

Korekta: Maja Korzeniewska

*************************

LESBIJSKA INSPIRA. Manifest i wywiady POCZYTAJ 
AAAKulturalnik. Teatr Lesbijski w Polsce. Cykl teatrologiczny POCZYTAJ 
AAAKulturalnik. Sistrium rozmawia o L*Kulturze. POCZYTAJ

 

 

 

Odeszła tak po prostu, zanim na dobre przyszła.
Bohaterka

Agnieszka Małgowska: Zanim przeanalizujemy kolejny polski lesbijski dramat, warto wspomnieć, jak ten tekst znalazł się w naszym posiadaniu, bo jak większość les*utworów dramatycznych nie był publikowany.

Monika Rak: Tym razem po prostu autorka, Barbara Elmanowska, przysłała nam tekst.

AM: Po prostu – tak bym nie powiedziała. [śmiech] Zdobywanie lesbijskich sztuk to zadanie dla wytrwałych. Najpierw trzeba wyśledzić teksty, a potem namówić autorki, by podzieliły się swoją twórczością. Dzielą się dramatem, ale nie dostajemy zgody na analizę tekstów w naszym cyklu…

MR: Tym razem się udało. I dziś rozmawiamy o Krótkim monologu z kotem w tle. To monolog tragikomiczny, pierwszy monolog, który omawiamy. Dotychczas dramaty były małoobsadowe, ale żaden nie był napisany na jedną osobę. Kto więc utrzymuje naszą uwagę przez całą sztukę?

AM: Bohaterka bez imienia. Nie poznajemy też imienia jej ukochanej. Będziemy dla ułatwienia pisały o nich: Bohaterka i Ukochana. Potraktujemy te określenia – trochę samowolnie – jako imiona postaci dramatu.

MR: Bohaterki bez imienia pojawiły się też w Kostce smalcu z bakaliami Ingmara Villqista i w Moje życie królicze Izabeli Morskiej (Filipiak). Zawsze to coś znaczy.

AM: W przypadku monodramu Elmanowskiej służy każdej bohaterce inaczej. Dzięki temu zabiegowi można ukryć tożsamość Ukochanej i zamazać płeć Bohaterki.

MR: To sprawa zasadnicza. Konstytuująca opowieść. Didaskalia na początku zaznaczają, że postać jest kobietą, autorka nawet podkreśla kobiecość Bohaterki. Ale jednocześnie postać wdziewa męski strój – czarne spodnie, biała koszula, krawat – który utożsamia ją z mężczyzną. To oznacza bycie mężczyzną, które nazywa koniecznością, zabawą, grą, żartem. Zawsze jednak swego rodzaju konwencją. Tę konwencję realizuje też przez używanie męskich końcówek gramatycznych.

AM: Bohaterka traktuje męskość jak kostium symboliczny. Stan chwilowy. Usiłuje zachować granicę między swoją kobiecością biologiczną a skonwencjonalizowaną męskością. Jakby bała się, że kobiecość może zniknąć ostatecznie. Autorka podkreśla to komentarzem w didaskaliach: Musi być widać, że świadomie i być może jedynie kontekstualnie wchodzi w rolę męską, co ani trochę nie przeszkadza jej w byciu pewną swej kobiecości kobietą.

MR: Możemy się zastanowić, czy to trzymanie granic płci to wynik lęku, czy myślenia transgenderowego, queerowanie czy może maska teatralna. Trzeba zaznaczyć, że znajdujemy się na scenie. To zdaje się jedyna omawiana przez nas sztuka umieszczona w teatrze. Otwiera to dodatkowy poziom rozpatrywanej historii i umożliwia performowanie nie tylko płci.

AM: Skoro teatr, to i scenografia. Minimalistyczna i bardzo tradycyjna: stolik i dwa krzesła po jednej stronie. Po drugiej krzesła w trzech rzędach, sugerujące publiczność, lecz odwrócone tyłem do stolika. Elementem scenografii jest też wyimaginowana publiczność.

MR: No i mamy wszystkie elementy teatru, który stworzyła autorka Bohaterce, by ta mogła przeanalizować swoje miłosne doświadczenie. Do tej analizy wykorzystuje jeszcze maszynę do pisania i sporo kartek papieru. Będziemy bowiem świadkiniami_ami procesu twórczego – zapisywania emocji miłosnych i refleksji nie-tylko-miłosnych. Bohaterka może być wcieleniem autorki, tym samym monodram może być autotematyczny, ale pewności nie mam. Wiem jednak, że Bohaterka dokonuje wiwisekcji, chciałaby ją zrobić z piórem w ręku, ale nie ma siły pisać, jedyne co może, to produkować spisy, wykazy tytułów, tematów, streszczeń. Zbieram nasiona, czekając na sezon. Czy nastąpi, to nie wiem, ale zbierać trzeba.

AM: Bohaterka żyje w pustce albo w wyimaginowanej rzeczywistości, którą stwarza tylko po to, by urealnić swoją spowiedź, będącą rodzajem coming outu. Czuje potrzebę ujawnienia swojej nieheteronormatywnej nieszczęśliwej historii miłosnej, choćby przy wymyślonym audytorium.

W istocie zmierzam jednak do rzeczy zgoła odmiennej. W zanudzaniu innych sobą łatwo zgubić kierunek, jeśli taki w ogóle pozwala się obrać. Zresztą zdyscyplinowany nigdy nie byłem. Nie mówiąc o konfesji. Ostatni raz spowiadałem się ze sto lat temu, nie licząc przyjaciółek.

MR: I choć to fikcja, dziwnie przypomina realną sytuację lesbijki–artystki w Polsce, która sama coś przeżywa, sama opisuje, sama wystawia, sama ogląda. [śmiech]

AM: Mimo całego tego tragikomicznego kontekstu spowiedź jest prawdziwa. Wszystko krąży wokół niej. Każdy niemal motyw wpleciony w opowieść jest jej emanacją, poczynając od bezsenności.

Bezsenność to… – czas bez snu. I bez tabletek. Często bez alkoholu. Bez terapii. Bezsenność z seksu się nie wlicza. Nic, co dobrowolne, nie jest z >bez<. Bezsilność, bezradność.

MR: Tymi słowami zaczyna się tekst monodramu, którym towarzyszą działania pantomimicznie imitujące poranne ablucje przed toaletką na scenie. Codzienne czynności stanowią ramy, a może kręgosłup, dzięki któremu trzyma się konstrukcja sceniczna, ale też chyba sama Bohaterka. To stelaż podtrzymujący, bo w jej historii jest dużo luk.

AM: Mamy wrażenie, jakby bohaterka wyłaniała się z nicości, a scena jest miejscem, gdzie może urodzić się na swoich zasadach. Zaczyna performować siebie i swoją przeszłość. Bezradność i bezsilność sprawiają, że kreuje nowy świat – nieoczywisty i nieprosty. Trochę jak ze snu.

MR: Sen to ważny element opowieści. I zawsze jest jakoś zaburzony.

AM: To również klasyczny motyw lesbijski – obecny w filmach czy w sztukach plastycznych. Pojawiał się w także w dramatach przez nas omawianych, na przykład u Ingi Iwasiów, która uczyniła sen medium komunikacyjnym.

Bohaterki Pogadywania wokół sprawy orgazmu wielokrotnego traktują sen jako bezpieczną zasłonę dla intymnych, wzajemnych wyznań miłosnych. Każda mówi o swojej miłości tylko wtedy, gdy druga śpi. Być może miłość jest tak wielka, że rzeczywistość jej nie unosi. Być może niemożliwe jest bezpośrednie wyznanie uczucia.

MR: W tekście Elmanowskiej sen również potraktowany jest jako kanał komunikacyjny. I na pewno jest sposobem radzenia sobie z lękiem przed bliskością, ale też odcina od świadomego zmierzenia się z orientacją seksualną. O to podejrzewam Ukochaną. Ucieczka w sen może być też sposobem ominięcia decyzji o identyfikacji płciowej czy orientacji seksualnej.

AM: Mocne stwierdzenie. Nie musimy przecież podejmować jednoznacznych decyzji tożsamościowych. Możemy też incydentalnie – jak nasza Bohaterka – wpadać w gry genderowe albo tkwić pomiędzy jak Ukochana, która być może nie podejmuje decyzji, bo nie chce czy nie umie jej podjąć lub może bawi się uczuciami bohaterki. Zresztą Ukochana jest tak szczątkowo zarysowana, że wszystko, co mówimy o tej postaci to spekulacje.

MR: Prawda, ale wróćmy do tematu snu. Mam wrażenie, że zaburzenie snu jest symptomatyczne. To jest głębszy problem. W świecie naszej Bohaterki nawet we śnie nie ma spokoju. Sen jest przecież udawany. Obie bohaterki udają, że śpią. Sen – temu trudno już zaprzeczyć – to sposób na nieprzyznanie się do pragnień erotycznych obu postaci, choć bardziej to Ukochana robi uniki. U Ingi Iwasiów dziewczyny zapadały w sen prawdziwy. U Elmanowskiej prawdziwego snu nie ma.

AM: I być nie może. Skoro rzeczywista bliskość między Bohaterką a jej ukochaną jest niemożliwa, udawany sen to okazja, by się dotykać. Obie na to zezwalają. Jak to odczytywać? Jako świadomą grę czy manipulację?

Czasami, budząc się w nocy, przypominam sobie, jak nie mogłem spać, czując ją przy sobie, obejmując, czując, jak oddycha. To było takie proste. Rzeczy najbardziej proste są zwykle najbardziej przejmujące. I przecież docierało do mnie, że prawdopodobnie nie śpi, ale nie reaguje, bo jest daleko stąd i wcale nie chce, choć z jakichś względów też nie odmawia. Miałem mieszane uczucia. Podejrzewałem nawet, że jej późniejsze zapewnienia o tym, jak miły był mój dotyk i, że bardzo go wówczas potrzebowała, były tylko zapewnieniami mądrej kobiety, która nie chce urazić mojej męskiej dumy.

MR: Sen jest silnie kojarzony z łóżkiem, w którym Bohaterka spędza wspólną noc z Ukochaną. Od tej pory Bohaterka staje się więźniarką łóżka (wcześniej sypiała na podłodze), które kojarzy się z wyjątkową, niepowtarzalną chwilą i które zacieśnia związek Bohaterki z Ukochaną, ale nie koi bólu odrzucenia.

AM: Zdaje się, że wręcz przeciwnie, w chwilach przerywających nieczęsty sen Bohaterka czuje ból fizyczny.

Przyznaję, kiedy już śpię, to budzę się w nocy. Nigdy nie sprawdzam, która godzina, aby nie zajmować sobie myśli rozważaniem, który to narząd zgodnie z zegarem biologicznym właśnie mnie obudził. Czasami odczuwam lekki ból w karku, czyli po prostu mam zmienić pozycję, może lekko na bok, może bez poduszki. Czasem majaczy mi w głowie myśl, że już dosyć tych dziecinnych głupot, że czas wrócić na podłogę.

MR: W sposób oczywisty motyw snu ściśle wiąże się w tym tekście z erotyką:

[…] wiele fragmentów ciała odsłoniło się samoistnie w trakcie snu, więc to chyba nie moja wina. Sunąłem dłonią przez fragment jej pośladków, po linii wyznaczonej przez kręgosłup aż do karku. Tu już musiałem wejść pod sweter. No i ten brzuch, nie wiem dlaczego, zupełnie oszalałem na jego punkcie. Tam znów wsunąłem dłoń pod sweter, docierając do fragmentów piersi, odkrytych przez rozpięty biustonosz. Przysięgam, że to nie ja go rozpiąłem. Potem ucho i te cudowne włosy. Jezu, gdzie były jej usta, gdzie te usta? Ach! Dotykałem też tych dłoni. O dłoniach już chyba mówiłem. Tak, są absolutnie wyjątkowe. A skóra, cała skóra, cudowna w dotyku.

AM: Taki substytut realności. Ale to jedyna – jak się wydaje – tego rodzaju sytuacja, która zdarzyła się w relacji Ukochana-Bohaterka.

MR: Ja w tym dotyku przez sen widzę nadużycie, które współgra z seksistowskimi grami utrwalającymi heteronormatywny wzorzec relacji między Ukochaną a Bohaterką. Ten tekst, moim zdaniem, zdradza głęboką nieświadomość genderową, a świadoma gra płciowa ogranicza się tylko do przebieranki.

AM: To mnie nie dziwi, mieści się w mainstreamowym rozumieniu crossdressingu. Za męskim strojem właściwie nie idzie nic, prócz ograniczonej w czasie przemiany, która pozwala wejść w skórę płci przeciwnej. Bohaterka na czas monodramu wchodzi w męską rolę rozumianą bardzo tradycyjnie. I nie próbuje nic więcej z tym zrobić. Tym samym wzmacnia stereotyp.

MR: Ten stereotyp powraca. Na przykład podczas bezsennych nocy, które mają swoje rytuały: słuchanie radia, oglądanie telewizji – bohaterce udaje się zdrzemnąć w czasie programu Martyny Wojciechowskiej, a potem nagle budzi się, gdy na ekranie spacerują nagie dziewczyny z heteroseksualnych filmów pornograficznych. Zderzenie Wojciechowskiej i filmów erotycznych to zwizualizowane lesbijskie pożądanie.

AM: To zderzenie jest być może niewinne, być może perwersyjne, ale przede wszystkim wybija z heteronormy. Zwróć jednak uwagę, że to wybicie wynika z kontekstu, nie wiem, czy nie są przypadkowe w tekście Barbary Elmanowskiej.

MR: Lesbijskie pragnienie erotyczne drga w Bohaterce cały czas. Tłumione, ale co czas jakiś daje o sobie znać w formie, w jakiej może przebić się – poza świadomością bohaterki. Zdarza się, że bohaterka postrzega rzeczy erotycznie, jak na przykład papierosa, bo kojarzy się jej z Ukochaną.

Nie mogę się oprzeć, gdy tak otwiera paczkę papierosów i wysuwa mi jednego. A potem zapala zapalniczkę. Jezu! No więc postanowiłem, że rzucam. tym czasie spotkaliśmy się z moim bratem we Wrocławiu. Siedzieliśmy w knajpie, ona po mojej prawej stronie. Kątem oka widziałem, jak powtarza rytuał, otwieranie opakowania, wyjmowanie papierosa. A gdy usłyszałem dźwięk odpalanej zapalniczki, przeszły mi ciarki po całym kręgosłupie. […] Poza tym 2-3 razy nasze kolana spotkały się pod stołem, co ostatecznie wyeliminowało mnie z dalszej rozmowy.

AM: Opowieść krąży wokół erotyzmu i krąży wokół łóżka, co znowu zwraca nas do dramatu Iwasiów. Jej bohaterki nie wychodzą z sypialni, to centrum ich świata.

MR: Podkreślmy, że łóżko to nie tylko znak erotyzmu, to też znak intymności, domowości, która charakteryzuje polskie dramaty lesbijskie. Pisała o tym kiedyś Magda Szcześniak w tekście Domowe dramaty lesbijek.

AM: Ta domowość ujawnia się także za sprawą herbaty. Brzmi to żartobliwie, ale motyw herbaciany, choć wydaje się nieznaczący, jednak pojawia się w większości polskich sztuk o lesbijkach. Nabiera więc znaczenia. Nie sądzę jednak, żeby autorka świadomie nawiązywała do naszych poszukiwań lesbijskich toposów, ale motyw tym bardziej wydaje mi się symptomatyczny, kolejna postać popija herbatę. W tekście Elmanowskiej wyobrażenie kubka łączy się z lękiem, że Bohaterka nie zapanuje nad prostą sytuacją.

Stojąc w ciągu dnia przy grzejniku w pracy, umysł nagle podsuwa mi te nocne majaki, prowokuje następne, jak na przykład te, że pewnie zaraz nie utrzymam kubka z herbatą, jakby dłonie odmawiały mi posłuszeństwa. I widzę w wyobraźni, jak ten kubek roztrzaskuje się na podłodze i zalewa mi spodnie przynajmniej do kolan. Dobrze, że mieszkam niedaleko.

MR: Obok safickiej herbatki mamy jeszcze w monodramie koci motyw. Kot często przemyka między kartkami dramatu lesbijskiego. Na przykład w sztuce Agnieszki Łuczak straszył gości w łazience, w tekście Elmanowskiej koci topos został rozbudowany, stał się wieloznaczny i przede wszystkim wpisany został w tytuł – Krótki monolog z kotem w tle. Przyjrzyjmy mu się bliżej.

AM: Na poziomie realnym jest po prostu kotem Bohaterki. Na poziomie symbolicznym jest wcieleniem Ukochanej i samej Bohaterki. Już opis wyglądu kota sugeruje podobieństwo z Bohaterką. Oboje czarno-biali, z krawatem i skarpetkami

MR: Natomiast kocia osobowość w oczach Bohaterki jest lustrem bardzo stereotypowo rozumianej kobiecości.

Gdy kobieta jest jak kot, niezależna, wymykająca się, z własnym światem wewnętrznym, którego nigdy nie pojmę, podejmująca nieustanną grę, której reguł do końca nigdy nie poznam, czuję się wspaniale, a moja męskość na tym tle staje się wyraźna. To banały, ale powiem. Ja się staję. Czuję wówczas w sobie myśliwego, obserwuję urzeczony, próbuję odgadnąć następny krok.[…] Nie lubię za te wszystkie cechy, które uwielbiam u kobiet.

AM: Powiązanie kobiety z kotem podbija fakt, że kot jest prezentem, który został Bohaterce podrzucony przez Ukochaną. Nieustająco przypomina o nieszczęśliwej miłości. Jego obecność jest jak jątrząca rana, dlatego dostaje się biednemu stworzeniu za brak serca kobiety. Ale też dzięki niemu Bohaterka może wyrazić swoją nienawiść do wciąż odrzucającej ją kobiety.

MR: Ale też kocia kobiecość ożywia w naszej bohaterce naturę myśliwego, która kobietę sprowadza do zwierzyny łownej. I tym samym relacja między kobietami zostaje zaklęta w klasycznym patriarchalnym wzorcu.

AM: Być może niemożność wyjścia z tego wzorca podtrzymuje mit miłości niemożliwej.

Odeszła tak po prostu, zanim na dobre przyszła. Z torbą na dworcu mówiła, jak jej przykro, że jednak nie mogę przykładowo… zapuścić brody. No nie mogę. Choć czasem chciałbym.

MR: I to chcenie Bohaterki-kochanki trzyma w senno-performatywno-miłosnym potrzasku sceniczną opowieść i nie pozwala ruszyć z miejsca Bohaterce-pisarce, mimo że osobiste i twórcze procesy wzajemnie się stymulują, to nie mamy pewności, jaki będzie artystyczny efekt tego zmagania, którego jesteśmy świadkiniami.

AM: Jednak ostatnie didaskalia sztuki dają nadzieję: Siada do biurka, gasi papierosa, zaczyna jednym palcem wystukiwać pojedynczy dźwięk na maszynie do pisania, powoli, rytmicznie. Ponownie motyw muzyczny z Elegii.

MR: Nadzieję daje też fakt, że monodram zdobył główną nagrodę w konkursie organizowanym przez projekt Alchemia teatralna i że Krótki monolog z kotem w tle w wykonaniu Joanny Baranowskiej miał premierę 10 lutego 2017 roku w Świdnickim Ośrodku Kultury w ramach XIV Forum Teatrów Niezależnych Transformacje.

MR: Może uda nam się kiedyś o tym spektaklu napisać.

****************************

Barbara Elmanowska (ur. 1981) – poetka, doktora nauk humanistycznych. Debiutowała w 2006 r. esejem Zawsze fragment (I miejsce w konkursie Literackie Talenty 2006, Świdnica). Autorka tomików: Tę drogerię mam po drodze (Wrocław 2008 – nagroda w konkursie na debiut poetycki organizowanym przez wrocławski oddział Stowarzyszenia Pisarzy Polskich) oraz Próby generalne (Mamiko, Nowa Ruda 2014). Jej wiersze były tłumaczone na język czeski. W 2016 r. ukazał się Czarny pegaz (MBP Świdnica), pierwszy powojenny przewodnik po grobach artystów pochowanych w Świdnicy.

Damski TANDEM Twórczy
Działa od 2009, stworzył cykle: literacki Żywe radio, performatywny Maryjan i Krystina, filmowy Kino lesbijskie z nutą poliamoryczną / czytanie dramatu Portret lesbijek we wnętrzu, Niesubordynowane czytanie sztuki Jolanty Janiczak / spektakle: Orlando. Pułapka? Sen, Fotel w skarpetkach, 33 Sztuka, Czarodziejski flet, Gertruda Stein & Alice B. Toklas & Wiele wiele Kobiet, SharmTrio plus. Drag King Show. Retroseksualni / dokument L.Poetki / O’LESS Festiwal (2012-2014) / cykl debat i audycji Kobieta Nieheteronormatywna / projekt archiwistyczny A kultura LGBTQ+ nie poczeka! / współzałożycielki Stowarzyszenia Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej* / LAW. Lesbijskie Archiwum Wirtualne.

Agnieszka Małgowska – lesbijka / feministka / artaktywistka / reżyserka / trenerka teatralna / scenarzystka.
Monika Rak – lesbijka / feministka / artaktywistka / aktorka / dramatopisarka / slamerka / graficzka

Korekta: Maja Korzeniewska

*************************

LESBIJSKA INSPIRA. Manifest i wywiady POCZYTAJ
AAAKulturalnik. Teatr Lesbijski w Polsce. Cykl teatrologiczny POCZYTAJ
AAAKulturalnik. Sistrium rozmawia o L*Kulturze. POCZYTAJ

 

 

Odeszła tak po prostu, zanim na dobre przyszła.
Bohaterka

Agnieszka Małgowska: Zanim przeanalizujemy kolejny polski lesbijski dramat, warto wspomnieć, jak ten tekst znalazł się w naszym posiadaniu, bo jak większość les*utworów dramatycznych nie był publikowany.

Monika Rak: Tym razem po prostu autorka, Barbara Elmanowska, przysłała nam tekst.

AM: Po prostu – tak bym nie powiedziała. [śmiech] Zdobywanie lesbijskich sztuk to zadanie dla wytrwałych. Najpierw trzeba wyśledzić teksty, a potem namówić autorki, by podzieliły się swoją twórczością. Dzielą się dramatem, ale nie dostajemy zgody na analizę tekstów w naszym cyklu…

MR: Tym razem się udało. I dziś rozmawiamy o Krótkim monologu z kotem w tle. To monolog tragikomiczny, pierwszy monolog, który omawiamy. Dotychczas dramaty były małoobsadowe, ale żaden nie był napisany na jedną osobę. Kto więc utrzymuje naszą uwagę przez całą sztukę?

AM: Bohaterka bez imienia. Nie poznajemy też imienia jej ukochanej. Będziemy dla ułatwienia pisały o nich: Bohaterka i Ukochana. Potraktujemy te określenia – trochę samowolnie – jako imiona postaci dramatu.

MR: Bohaterki bez imienia pojawiły się też w Kostce smalcu z bakaliami Ingmara Villqista i w Moje życie królicze Izabeli Morskiej (Filipiak). Zawsze to coś znaczy.

AM: W przypadku monodramu Elmanowskiej służy każdej bohaterce inaczej. Dzięki temu zabiegowi można ukryć tożsamość Ukochanej i zamazać płeć Bohaterki.

MR: To sprawa zasadnicza. Konstytuująca opowieść. Didaskalia na początku zaznaczają, że postać jest kobietą, autorka nawet podkreśla kobiecość Bohaterki. Ale jednocześnie postać wdziewa męski strój – czarne spodnie, biała koszula, krawat – który utożsamia ją z mężczyzną. To oznacza bycie mężczyzną, które nazywa koniecznością, zabawą, grą, żartem. Zawsze jednak swego rodzaju konwencją. Tę konwencję realizuje też przez używanie męskich końcówek gramatycznych.

AM: Bohaterka traktuje męskość jak kostium symboliczny. Stan chwilowy. Usiłuje zachować granicę między swoją kobiecością biologiczną a skonwencjonalizowaną męskością. Jakby bała się, że kobiecość może zniknąć ostatecznie. Autorka podkreśla to komentarzem w didaskaliach: Musi być widać, że świadomie i być może jedynie kontekstualnie wchodzi w rolę męską, co ani trochę nie przeszkadza jej w byciu pewną swej kobiecości kobietą.

MR: Możemy się zastanowić, czy to trzymanie granic płci to wynik lęku, czy myślenia transgenderowego, queerowanie czy może maska teatralna. Trzeba zaznaczyć, że znajdujemy się na scenie. To zdaje się jedyna omawiana przez nas sztuka umieszczona w teatrze. Otwiera to dodatkowy poziom rozpatrywanej historii i umożliwia performowanie nie tylko płci.

AM: Skoro teatr, to i scenografia. Minimalistyczna i bardzo tradycyjna: stolik i dwa krzesła po jednej stronie. Po drugiej krzesła w trzech rzędach, sugerujące publiczność, lecz odwrócone tyłem do stolika. Elementem scenografii jest też wyimaginowana publiczność.

MR: No i mamy wszystkie elementy teatru, który stworzyła autorka Bohaterce, by ta mogła przeanalizować swoje miłosne doświadczenie. Do tej analizy wykorzystuje jeszcze maszynę do pisania i sporo kartek papieru. Będziemy bowiem świadkiniami_ami procesu twórczego – zapisywania emocji miłosnych i refleksji nie-tylko-miłosnych. Bohaterka może być wcieleniem autorki, tym samym monodram może być autotematyczny, ale pewności nie mam. Wiem jednak, że Bohaterka dokonuje wiwisekcji, chciałaby ją zrobić z piórem w ręku, ale nie ma siły pisać, jedyne co może, to produkować spisy, wykazy tytułów, tematów, streszczeń. Zbieram nasiona, czekając na sezon. Czy nastąpi, to nie wiem, ale zbierać trzeba.

AM: Bohaterka żyje w pustce albo w wyimaginowanej rzeczywistości, którą stwarza tylko po to, by urealnić swoją spowiedź, będącą rodzajem coming outu. Czuje potrzebę ujawnienia swojej nieheteronormatywnej nieszczęśliwej historii miłosnej, choćby przy wymyślonym audytorium.

W istocie zmierzam jednak do rzeczy zgoła odmiennej. W zanudzaniu innych sobą łatwo zgubić kierunek, jeśli taki w ogóle pozwala się obrać. Zresztą zdyscyplinowany nigdy nie byłem. Nie mówiąc o konfesji. Ostatni raz spowiadałem się ze sto lat temu, nie licząc przyjaciółek.

MR: I choć to fikcja, dziwnie przypomina realną sytuację lesbijki–artystki w Polsce, która sama coś przeżywa, sama opisuje, sama wystawia, sama ogląda. [śmiech]

AM: Mimo całego tego tragikomicznego kontekstu spowiedź jest prawdziwa. Wszystko krąży wokół niej. Każdy niemal motyw wpleciony w opowieść jest jej emanacją, poczynając od bezsenności.

Bezsenność to… – czas bez snu. I bez tabletek. Często bez alkoholu. Bez terapii. Bezsenność z seksu się nie wlicza. Nic, co dobrowolne, nie jest z >bez<. Bezsilność, bezradność.

MR: Tymi słowami zaczyna się tekst monodramu, którym towarzyszą działania pantomimicznie imitujące poranne ablucje przed toaletką na scenie. Codzienne czynności stanowią ramy, a może kręgosłup, dzięki któremu trzyma się konstrukcja sceniczna, ale też chyba sama Bohaterka. To stelaż podtrzymujący, bo w jej historii jest dużo luk.

AM: Mamy wrażenie, jakby bohaterka wyłaniała się z nicości, a scena jest miejscem, gdzie może urodzić się na swoich zasadach. Zaczyna performować siebie i swoją przeszłość. Bezradność i bezsilność sprawiają, że kreuje nowy świat – nieoczywisty i nieprosty. Trochę jak ze snu.

MR: Sen to ważny element opowieści. I zawsze jest jakoś zaburzony.

AM: To również klasyczny motyw lesbijski – obecny w filmach czy w sztukach plastycznych. Pojawiał się w także w dramatach przez nas omawianych, na przykład u Ingi Iwasiów, która uczyniła sen medium komunikacyjnym.

Bohaterki Pogadywania wokół sprawy orgazmu wielokrotnego traktują sen jako bezpieczną zasłonę dla intymnych, wzajemnych wyznań miłosnych. Każda mówi o swojej miłości tylko wtedy, gdy druga śpi. Być może miłość jest tak wielka, że rzeczywistość jej nie unosi. Być może niemożliwe jest bezpośrednie wyznanie uczucia.

MR: W tekście Elmanowskiej sen również potraktowany jest jako kanał komunikacyjny. I na pewno jest sposobem radzenia sobie z lękiem przed bliskością, ale też odcina od świadomego zmierzenia się z orientacją seksualną. O to podejrzewam Ukochaną. Ucieczka w sen może być też sposobem ominięcia decyzji o identyfikacji płciowej czy orientacji seksualnej.

AM: Mocne stwierdzenie. Nie musimy przecież podejmować jednoznacznych decyzji tożsamościowych. Możemy też incydentalnie – jak nasza Bohaterka – wpadać w gry genderowe albo tkwić pomiędzy jak Ukochana, która być może nie podejmuje decyzji, bo nie chce czy nie umie jej podjąć lub może bawi się uczuciami bohaterki. Zresztą Ukochana jest tak szczątkowo zarysowana, że wszystko, co mówimy o tej postaci to spekulacje.

MR: Prawda, ale wróćmy do tematu snu. Mam wrażenie, że zaburzenie snu jest symptomatyczne. To jest głębszy problem. W świecie naszej Bohaterki nawet we śnie nie ma spokoju. Sen jest przecież udawany. Obie bohaterki udają, że śpią. Sen – temu trudno już zaprzeczyć – to sposób na nieprzyznanie się do pragnień erotycznych obu postaci, choć bardziej to Ukochana robi uniki. U Ingi Iwasiów dziewczyny zapadały w sen prawdziwy. U Elmanowskiej prawdziwego snu nie ma.

AM: I być nie może. Skoro rzeczywista bliskość między Bohaterką a jej ukochaną jest niemożliwa, udawany sen to okazja, by się dotykać. Obie na to zezwalają. Jak to odczytywać? Jako świadomą grę czy manipulację?

Czasami, budząc się w nocy, przypominam sobie, jak nie mogłem spać, czując ją przy sobie, obejmując, czując, jak oddycha. To było takie proste. Rzeczy najbardziej proste są zwykle najbardziej przejmujące. I przecież docierało do mnie, że prawdopodobnie nie śpi, ale nie reaguje, bo jest daleko stąd i wcale nie chce, choć z jakichś względów też nie odmawia. Miałem mieszane uczucia. Podejrzewałem nawet, że jej późniejsze zapewnienia o tym, jak miły był mój dotyk i, że bardzo go wówczas potrzebowała, były tylko zapewnieniami mądrej kobiety, która nie chce urazić mojej męskiej dumy.

MR: Sen jest silnie kojarzony z łóżkiem, w którym Bohaterka spędza wspólną noc z Ukochaną. Od tej pory Bohaterka staje się więźniarką łóżka (wcześniej sypiała na podłodze), które kojarzy się z wyjątkową, niepowtarzalną chwilą i które zacieśnia związek Bohaterki z Ukochaną, ale nie koi bólu odrzucenia.

AM: Zdaje się, że wręcz przeciwnie, w chwilach przerywających nieczęsty sen Bohaterka czuje ból fizyczny.

Przyznaję, kiedy już śpię, to budzę się w nocy. Nigdy nie sprawdzam, która godzina, aby nie zajmować sobie myśli rozważaniem, który to narząd zgodnie z zegarem biologicznym właśnie mnie obudził. Czasami odczuwam lekki ból w karku, czyli po prostu mam zmienić pozycję, może lekko na bok, może bez poduszki. Czasem majaczy mi w głowie myśl, że już dosyć tych dziecinnych głupot, że czas wrócić na podłogę.

MR: W sposób oczywisty motyw snu ściśle wiąże się w tym tekście z erotyką:

[…] wiele fragmentów ciała odsłoniło się samoistnie w trakcie snu, więc to chyba nie moja wina. Sunąłem dłonią przez fragment jej pośladków, po linii wyznaczonej przez kręgosłup aż do karku. Tu już musiałem wejść pod sweter. No i ten brzuch, nie wiem dlaczego, zupełnie oszalałem na jego punkcie. Tam znów wsunąłem dłoń pod sweter, docierając do fragmentów piersi, odkrytych przez rozpięty biustonosz. Przysięgam, że to nie ja go rozpiąłem. Potem ucho i te cudowne włosy. Jezu, gdzie były jej usta, gdzie te usta? Ach! Dotykałem też tych dłoni. O dłoniach już chyba mówiłem. Tak, są absolutnie wyjątkowe. A skóra, cała skóra, cudowna w dotyku.

AM: Taki substytut realności. Ale to jedyna – jak się wydaje – tego rodzaju sytuacja, która zdarzyła się w relacji Ukochana-Bohaterka.

MR: Ja w tym dotyku przez sen widzę nadużycie, które współgra z seksistowskimi grami utrwalającymi heteronormatywny wzorzec relacji między Ukochaną a Bohaterką. Ten tekst, moim zdaniem, zdradza głęboką nieświadomość genderową, a świadoma gra płciowa ogranicza się tylko do przebieranki.

AM: To mnie nie dziwi, mieści się w mainstreamowym rozumieniu crossdressingu. Za męskim strojem właściwie nie idzie nic, prócz ograniczonej w czasie przemiany, która pozwala wejść w skórę płci przeciwnej. Bohaterka na czas monodramu wchodzi w męską rolę rozumianą bardzo tradycyjnie. I nie próbuje nic więcej z tym zrobić. Tym samym wzmacnia stereotyp.

MR: Ten stereotyp powraca. Na przykład podczas bezsennych nocy, które mają swoje rytuały: słuchanie radia, oglądanie telewizji – bohaterce udaje się zdrzemnąć w czasie programu Martyny Wojciechowskiej, a potem nagle budzi się, gdy na ekranie spacerują nagie dziewczyny z heteroseksualnych filmów pornograficznych. Zderzenie Wojciechowskiej i filmów erotycznych to zwizualizowane lesbijskie pożądanie.

AM: To zderzenie jest być może niewinne, być może perwersyjne, ale przede wszystkim wybija z heteronormy. Zwróć jednak uwagę, że to wybicie wynika z kontekstu, nie wiem, czy nie są przypadkowe w tekście Barbary Elmanowskiej.

MR: Lesbijskie pragnienie erotyczne drga w Bohaterce cały czas. Tłumione, ale co czas jakiś daje o sobie znać w formie, w jakiej może przebić się – poza świadomością bohaterki. Zdarza się, że bohaterka postrzega rzeczy erotycznie, jak na przykład papierosa, bo kojarzy się jej z Ukochaną.

Nie mogę się oprzeć, gdy tak otwiera paczkę papierosów i wysuwa mi jednego. A potem zapala zapalniczkę. Jezu! No więc postanowiłem, że rzucam. tym czasie spotkaliśmy się z moim bratem we Wrocławiu. Siedzieliśmy w knajpie, ona po mojej prawej stronie. Kątem oka widziałem, jak powtarza rytuał, otwieranie opakowania, wyjmowanie papierosa. A gdy usłyszałem dźwięk odpalanej zapalniczki, przeszły mi ciarki po całym kręgosłupie. […] Poza tym 2-3 razy nasze kolana spotkały się pod stołem, co ostatecznie wyeliminowało mnie z dalszej rozmowy.

AM: Opowieść krąży wokół erotyzmu i krąży wokół łóżka, co znowu zwraca nas do dramatu Iwasiów. Jej bohaterki nie wychodzą z sypialni, to centrum ich świata.

MR: Podkreślmy, że łóżko to nie tylko znak erotyzmu, to też znak intymności, domowości, która charakteryzuje polskie dramaty lesbijskie. Pisała o tym kiedyś Magda Szcześniak w tekście Domowe dramaty lesbijek.

AM: Ta domowość ujawnia się także za sprawą herbaty. Brzmi to żartobliwie, ale motyw herbaciany, choć wydaje się nieznaczący, jednak pojawia się w większości polskich sztuk o lesbijkach. Nabiera więc znaczenia. Nie sądzę jednak, żeby autorka świadomie nawiązywała do naszych poszukiwań lesbijskich toposów, ale motyw tym bardziej wydaje mi się symptomatyczny, kolejna postać popija herbatę. W tekście Elmanowskiej wyobrażenie kubka łączy się z lękiem, że Bohaterka nie zapanuje nad prostą sytuacją.

Stojąc w ciągu dnia przy grzejniku w pracy, umysł nagle podsuwa mi te nocne majaki, prowokuje następne, jak na przykład te, że pewnie zaraz nie utrzymam kubka z herbatą, jakby dłonie odmawiały mi posłuszeństwa. I widzę w wyobraźni, jak ten kubek roztrzaskuje się na podłodze i zalewa mi spodnie przynajmniej do kolan. Dobrze, że mieszkam niedaleko.

MR: Obok safickiej herbatki mamy jeszcze w monodramie koci motyw. Kot często przemyka między kartkami dramatu lesbijskiego. Na przykład w sztuce Agnieszki Łuczak straszył gości w łazience, w tekście Elmanowskiej koci topos został rozbudowany, stał się wieloznaczny i przede wszystkim wpisany został w tytuł – Krótki monolog z kotem w tle. Przyjrzyjmy mu się bliżej.

AM: Na poziomie realnym jest po prostu kotem Bohaterki. Na poziomie symbolicznym jest wcieleniem Ukochanej i samej Bohaterki. Już opis wyglądu kota sugeruje podobieństwo z Bohaterką. Oboje czarno-biali, z krawatem i skarpetkami

MR: Natomiast kocia osobowość w oczach Bohaterki jest lustrem bardzo stereotypowo rozumianej kobiecości.

Gdy kobieta jest jak kot, niezależna, wymykająca się, z własnym światem wewnętrznym, którego nigdy nie pojmę, podejmująca nieustanną grę, której reguł do końca nigdy nie poznam, czuję się wspaniale, a moja męskość na tym tle staje się wyraźna. To banały, ale powiem. Ja się staję. Czuję wówczas w sobie myśliwego, obserwuję urzeczony, próbuję odgadnąć następny krok.[…] Nie lubię za te wszystkie cechy, które uwielbiam u kobiet.

AM: Powiązanie kobiety z kotem podbija fakt, że kot jest prezentem, który został Bohaterce podrzucony przez Ukochaną. Nieustająco przypomina o nieszczęśliwej miłości. Jego obecność jest jak jątrząca rana, dlatego dostaje się biednemu stworzeniu za brak serca kobiety. Ale też dzięki niemu Bohaterka może wyrazić swoją nienawiść do wciąż odrzucającej ją kobiety.

MR: Ale też kocia kobiecość ożywia w naszej bohaterce naturę myśliwego, która kobietę sprowadza do zwierzyny łownej. I tym samym relacja między kobietami zostaje zaklęta w klasycznym patriarchalnym wzorcu.

AM: Być może niemożność wyjścia z tego wzorca podtrzymuje mit miłości niemożliwej.

Odeszła tak po prostu, zanim na dobre przyszła. Z torbą na dworcu mówiła, jak jej przykro, że jednak nie mogę przykładowo… zapuścić brody. No nie mogę. Choć czasem chciałbym.

MR: I to chcenie Bohaterki-kochanki trzyma w senno-performatywno-miłosnym potrzasku sceniczną opowieść i nie pozwala ruszyć z miejsca Bohaterce-pisarce, mimo że osobiste i twórcze procesy wzajemnie się stymulują, to nie mamy pewności, jaki będzie artystyczny efekt tego zmagania, którego jesteśmy świadkiniami.

AM: Jednak ostatnie didaskalia sztuki dają nadzieję: Siada do biurka, gasi papierosa, zaczyna jednym palcem wystukiwać pojedynczy dźwięk na maszynie do pisania, powoli, rytmicznie. Ponownie motyw muzyczny z Elegii.

MR: Nadzieję daje też fakt, że monodram zdobył główną nagrodę w konkursie organizowanym przez projekt Alchemia teatralna i że Krótki monolog z kotem w tle w wykonaniu Joanny Baranowskiej miał premierę 10 lutego 2017 roku w Świdnickim Ośrodku Kultury w ramach XIV Forum Teatrów Niezależnych Transformacje.

MR: Może uda nam się kiedyś o tym spektaklu napisać.

****************************

Barbara Elmanowska (ur. 1981) – poetka, doktora nauk humanistycznych. Debiutowała w 2006 r. esejem Zawsze fragment (I miejsce w konkursie Literackie Talenty 2006, Świdnica). Autorka tomików: Tę drogerię mam po drodze (Wrocław 2008 – nagroda w konkursie na debiut poetycki organizowanym przez wrocławski oddział Stowarzyszenia Pisarzy Polskich) oraz Próby generalne (Mamiko, Nowa Ruda 2014). Jej wiersze były tłumaczone na język czeski. W 2016 r. ukazał się Czarny pegaz (MBP Świdnica), pierwszy powojenny przewodnik po grobach artystów pochowanych w Świdnicy.

Damski TANDEM Twórczy
Działa od 2009, stworzył cykle: literacki Żywe radio, performatywny Maryjan i Krystina, filmowy Kino lesbijskie z nutą poliamoryczną / czytanie dramatu Portret lesbijek we wnętrzu, Niesubordynowane czytanie sztuki Jolanty Janiczak / spektakle: Orlando. Pułapka? Sen, Fotel w skarpetkach, 33 Sztuka, Czarodziejski flet, Gertruda Stein & Alice B. Toklas & Wiele wiele Kobiet, SharmTrio plus. Drag King Show. Retroseksualni / dokument L.Poetki / O’LESS Festiwal (2012-2014) / cykl debat i audycji Kobieta Nieheteronormatywna / projekt archiwistyczny A kultura LGBTQ+ nie poczeka! / współzałożycielki Stowarzyszenia Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej* / LAW. Lesbijskie Archiwum Wirtualne.

Agnieszka Małgowska – lesbijka / feministka / artaktywistka / reżyserka / trenerka teatralna / scenarzystka.
Monika Rak – lesbijka / feministka / artaktywistka / aktorka / dramatopisarka / slamerka / graficzka

Korekta: Maja Korzeniewska

*************************

LESBIJSKA INSPIRA. Manifest i wywiady POCZYTAJ
AAAKulturalnik. Teatr Lesbijski w Polsce. Cykl teatrologiczny POCZYTAJ
AAAKulturalnik. Sistrium rozmawia o L*Kulturze. POCZYTAJ

 

Bezsenność. Krótki monolog z kotem w tle Barbary Elmanowskiej

 

Odeszła tak po prostu, zanim na dobre przyszła.
Bohaterka

Agnieszka Małgowska: Zanim przeanalizujemy kolejny polski lesbijski dramat, warto wspomnieć, jak ten tekst znalazł się w naszym posiadaniu, bo jak większość les*utworów dramatycznych nie był publikowany.

Monika Rak: Tym razem po prostu autorka, Barbara Elmanowska, przysłała nam tekst.

AM: Po prostu – tak bym nie powiedziała. [śmiech] Zdobywanie lesbijskich sztuk to zadanie dla wytrwałych. Najpierw trzeba wyśledzić teksty, a potem namówić autorki, by podzieliły się swoją twórczością. Dzielą się dramatem, ale nie dostajemy zgody na analizę tekstów w naszym cyklu…

MR: Tym razem się udało. I dziś rozmawiamy o Krótkim monologu z kotem w tle. To monolog tragikomiczny, pierwszy monolog, który omawiamy. Dotychczas dramaty były małoobsadowe, ale żaden nie był napisany na jedną osobę. Kto więc utrzymuje naszą uwagę przez całą sztukę?

AM: Bohaterka bez imienia. Nie poznajemy też imienia jej ukochanej. Będziemy dla ułatwienia pisały o nich: Bohaterka i Ukochana. Potraktujemy te określenia – trochę samowolnie – jako imiona postaci dramatu.

MR: Bohaterki bez imienia pojawiły się też w Kostce smalcu z bakaliami Ingmara Villqista i w Moje życie królicze Izabeli Morskiej (Filipiak). Zawsze to coś znaczy.

AM: W przypadku monodramu Elmanowskiej służy każdej bohaterce inaczej. Dzięki temu zabiegowi można ukryć tożsamość Ukochanej i zamazać płeć Bohaterki.

MR: To sprawa zasadnicza. Konstytuująca opowieść. Didaskalia na początku zaznaczają, że postać jest kobietą, autorka nawet podkreśla kobiecość Bohaterki. Ale jednocześnie postać wdziewa męski strój – czarne spodnie, biała koszula, krawat – który utożsamia ją z mężczyzną. To oznacza bycie mężczyzną, które nazywa koniecznością, zabawą, grą, żartem. Zawsze jednak swego rodzaju konwencją. Tę konwencję realizuje też przez używanie męskich końcówek gramatycznych.

AM: Bohaterka traktuje męskość jak kostium symboliczny. Stan chwilowy. Usiłuje zachować granicę między swoją kobiecością biologiczną a skonwencjonalizowaną męskością. Jakby bała się, że kobiecość może zniknąć ostatecznie. Autorka podkreśla to komentarzem w didaskaliach: Musi być widać, że świadomie i być może jedynie kontekstualnie wchodzi w rolę męską, co ani trochę nie przeszkadza jej w byciu pewną swej kobiecości kobietą.

MR: Możemy się zastanowić, czy to trzymanie granic płci to wynik lęku, czy myślenia transgenderowego, queerowanie czy może maska teatralna. Trzeba zaznaczyć, że znajdujemy się na scenie. To zdaje się jedyna omawiana przez nas sztuka umieszczona w teatrze. Otwiera to dodatkowy poziom rozpatrywanej historii i umożliwia performowanie nie tylko płci.

AM: Skoro teatr, to i scenografia. Minimalistyczna i bardzo tradycyjna: stolik i dwa krzesła po jednej stronie. Po drugiej krzesła w trzech rzędach, sugerujące publiczność, lecz odwrócone tyłem do stolika. Elementem scenografii jest też wyimaginowana publiczność.

MR: No i mamy wszystkie elementy teatru, który stworzyła autorka Bohaterce, by ta mogła przeanalizować swoje miłosne doświadczenie. Do tej analizy wykorzystuje jeszcze maszynę do pisania i sporo kartek papieru. Będziemy bowiem świadkiniami_ami procesu twórczego – zapisywania emocji miłosnych i refleksji nie-tylko-miłosnych. Bohaterka może być wcieleniem autorki, tym samym monodram może być autotematyczny, ale pewności nie mam. Wiem jednak, że Bohaterka dokonuje wiwisekcji, chciałaby ją zrobić z piórem w ręku, ale nie ma siły pisać, jedyne co może, to produkować spisy, wykazy tytułów, tematów, streszczeń. Zbieram nasiona, czekając na sezon. Czy nastąpi, to nie wiem, ale zbierać trzeba.

AM: Bohaterka żyje w pustce albo w wyimaginowanej rzeczywistości, którą stwarza tylko po to, by urealnić swoją spowiedź, będącą rodzajem coming outu. Czuje potrzebę ujawnienia swojej nieheteronormatywnej nieszczęśliwej historii miłosnej, choćby przy wymyślonym audytorium.

W istocie zmierzam jednak do rzeczy zgoła odmiennej. W zanudzaniu innych sobą łatwo zgubić kierunek, jeśli taki w ogóle pozwala się obrać. Zresztą zdyscyplinowany nigdy nie byłem. Nie mówiąc o konfesji. Ostatni raz spowiadałem się ze sto lat temu, nie licząc przyjaciółek.

MR: I choć to fikcja, dziwnie przypomina realną sytuację lesbijki–artystki w Polsce, która sama coś przeżywa, sama opisuje, sama wystawia, sama ogląda. [śmiech]

AM: Mimo całego tego tragikomicznego kontekstu spowiedź jest prawdziwa. Wszystko krąży wokół niej. Każdy niemal motyw wpleciony w opowieść jest jej emanacją, poczynając od bezsenności.

Bezsenność to… – czas bez snu. I bez tabletek. Często bez alkoholu. Bez terapii. Bezsenność z seksu się nie wlicza. Nic, co dobrowolne, nie jest z >bez<. Bezsilność, bezradność.

MR: Tymi słowami zaczyna się tekst monodramu, którym towarzyszą działania pantomimicznie imitujące poranne ablucje przed toaletką na scenie. Codzienne czynności stanowią ramy, a może kręgosłup, dzięki któremu trzyma się konstrukcja sceniczna, ale też chyba sama Bohaterka. To stelaż podtrzymujący, bo w jej historii jest dużo luk.

AM: Mamy wrażenie, jakby bohaterka wyłaniała się z nicości, a scena jest miejscem, gdzie może urodzić się na swoich zasadach. Zaczyna performować siebie i swoją przeszłość. Bezradność i bezsilność sprawiają, że kreuje nowy świat – nieoczywisty i nieprosty. Trochę jak ze snu.

MR: Sen to ważny element opowieści. I zawsze jest jakoś zaburzony.

AM: To również klasyczny motyw lesbijski – obecny w filmach czy w sztukach plastycznych. Pojawiał się w także w dramatach przez nas omawianych, na przykład u Ingi Iwasiów, która uczyniła sen medium komunikacyjnym.

Bohaterki Pogadywania wokół sprawy orgazmu wielokrotnego traktują sen jako bezpieczną zasłonę dla intymnych, wzajemnych wyznań miłosnych. Każda mówi o swojej miłości tylko wtedy, gdy druga śpi. Być może miłość jest tak wielka, że rzeczywistość jej nie unosi. Być może niemożliwe jest bezpośrednie wyznanie uczucia.

MR: W tekście Elmanowskiej sen również potraktowany jest jako kanał komunikacyjny. I na pewno jest sposobem radzenia sobie z lękiem przed bliskością, ale też odcina od świadomego zmierzenia się z orientacją seksualną. O to podejrzewam Ukochaną. Ucieczka w sen może być też sposobem ominięcia decyzji o identyfikacji płciowej czy orientacji seksualnej.

AM: Mocne stwierdzenie. Nie musimy przecież podejmować jednoznacznych decyzji tożsamościowych. Możemy też incydentalnie – jak nasza Bohaterka – wpadać w gry genderowe albo tkwić pomiędzy jak Ukochana, która być może nie podejmuje decyzji, bo nie chce czy nie umie jej podjąć lub może bawi się uczuciami bohaterki. Zresztą Ukochana jest tak szczątkowo zarysowana, że wszystko, co mówimy o tej postaci to spekulacje.

MR: Prawda, ale wróćmy do tematu snu. Mam wrażenie, że zaburzenie snu jest symptomatyczne. To jest głębszy problem. W świecie naszej Bohaterki nawet we śnie nie ma spokoju. Sen jest przecież udawany. Obie bohaterki udają, że śpią. Sen – temu trudno już zaprzeczyć – to sposób na nieprzyznanie się do pragnień erotycznych obu postaci, choć bardziej to Ukochana robi uniki. U Ingi Iwasiów dziewczyny zapadały w sen prawdziwy. U Elmanowskiej prawdziwego snu nie ma.

AM: I być nie może. Skoro rzeczywista bliskość między Bohaterką a jej ukochaną jest niemożliwa, udawany sen to okazja, by się dotykać. Obie na to zezwalają. Jak to odczytywać? Jako świadomą grę czy manipulację?

Czasami, budząc się w nocy, przypominam sobie, jak nie mogłem spać, czując ją przy sobie, obejmując, czując, jak oddycha. To było takie proste. Rzeczy najbardziej proste są zwykle najbardziej przejmujące. I przecież docierało do mnie, że prawdopodobnie nie śpi, ale nie reaguje, bo jest daleko stąd i wcale nie chce, choć z jakichś względów też nie odmawia. Miałem mieszane uczucia. Podejrzewałem nawet, że jej późniejsze zapewnienia o tym, jak miły był mój dotyk i, że bardzo go wówczas potrzebowała, były tylko zapewnieniami mądrej kobiety, która nie chce urazić mojej męskiej dumy.

MR: Sen jest silnie kojarzony z łóżkiem, w którym Bohaterka spędza wspólną noc z Ukochaną. Od tej pory Bohaterka staje się więźniarką łóżka (wcześniej sypiała na podłodze), które kojarzy się z wyjątkową, niepowtarzalną chwilą i które zacieśnia związek Bohaterki z Ukochaną, ale nie koi bólu odrzucenia.

AM: Zdaje się, że wręcz przeciwnie, w chwilach przerywających nieczęsty sen Bohaterka czuje ból fizyczny.

Przyznaję, kiedy już śpię, to budzę się w nocy. Nigdy nie sprawdzam, która godzina, aby nie zajmować sobie myśli rozważaniem, który to narząd zgodnie z zegarem biologicznym właśnie mnie obudził. Czasami odczuwam lekki ból w karku, czyli po prostu mam zmienić pozycję, może lekko na bok, może bez poduszki. Czasem majaczy mi w głowie myśl, że już dosyć tych dziecinnych głupot, że czas wrócić na podłogę.

MR: W sposób oczywisty motyw snu ściśle wiąże się w tym tekście z erotyką:

[…] wiele fragmentów ciała odsłoniło się samoistnie w trakcie snu, więc to chyba nie moja wina. Sunąłem dłonią przez fragment jej pośladków, po linii wyznaczonej przez kręgosłup aż do karku. Tu już musiałem wejść pod sweter. No i ten brzuch, nie wiem dlaczego, zupełnie oszalałem na jego punkcie. Tam znów wsunąłem dłoń pod sweter, docierając do fragmentów piersi, odkrytych przez rozpięty biustonosz. Przysięgam, że to nie ja go rozpiąłem. Potem ucho i te cudowne włosy. Jezu, gdzie były jej usta, gdzie te usta? Ach! Dotykałem też tych dłoni. O dłoniach już chyba mówiłem. Tak, są absolutnie wyjątkowe. A skóra, cała skóra, cudowna w dotyku.

AM: Taki substytut realności. Ale to jedyna – jak się wydaje – tego rodzaju sytuacja, która zdarzyła się w relacji Ukochana-Bohaterka.

MR: Ja w tym dotyku przez sen widzę nadużycie, które współgra z seksistowskimi grami utrwalającymi heteronormatywny wzorzec relacji między Ukochaną a Bohaterką. Ten tekst, moim zdaniem, zdradza głęboką nieświadomość genderową, a świadoma gra płciowa ogranicza się tylko do przebieranki.

AM: To mnie nie dziwi, mieści się w mainstreamowym rozumieniu crossdressingu. Za męskim strojem właściwie nie idzie nic, prócz ograniczonej w czasie przemiany, która pozwala wejść w skórę płci przeciwnej. Bohaterka na czas monodramu wchodzi w męską rolę rozumianą bardzo tradycyjnie. I nie próbuje nic więcej z tym zrobić. Tym samym wzmacnia stereotyp.

MR: Ten stereotyp powraca. Na przykład podczas bezsennych nocy, które mają swoje rytuały: słuchanie radia, oglądanie telewizji – bohaterce udaje się zdrzemnąć w czasie programu Martyny Wojciechowskiej, a potem nagle budzi się, gdy na ekranie spacerują nagie dziewczyny z heteroseksualnych filmów pornograficznych. Zderzenie Wojciechowskiej i filmów erotycznych to zwizualizowane lesbijskie pożądanie.

AM: To zderzenie jest być może niewinne, być może perwersyjne, ale przede wszystkim wybija z heteronormy. Zwróć jednak uwagę, że to wybicie wynika z kontekstu, nie wiem, czy nie są przypadkowe w tekście Barbary Elmanowskiej.

MR: Lesbijskie pragnienie erotyczne drga w Bohaterce cały czas. Tłumione, ale co czas jakiś daje o sobie znać w formie, w jakiej może przebić się – poza świadomością bohaterki. Zdarza się, że bohaterka postrzega rzeczy erotycznie, jak na przykład papierosa, bo kojarzy się jej z Ukochaną.

Nie mogę się oprzeć, gdy tak otwiera paczkę papierosów i wysuwa mi jednego. A potem zapala zapalniczkę. Jezu! No więc postanowiłem, że rzucam. tym czasie spotkaliśmy się z moim bratem we Wrocławiu. Siedzieliśmy w knajpie, ona po mojej prawej stronie. Kątem oka widziałem, jak powtarza rytuał, otwieranie opakowania, wyjmowanie papierosa. A gdy usłyszałem dźwięk odpalanej zapalniczki, przeszły mi ciarki po całym kręgosłupie. […] Poza tym 2-3 razy nasze kolana spotkały się pod stołem, co ostatecznie wyeliminowało mnie z dalszej rozmowy.

AM: Opowieść krąży wokół erotyzmu i krąży wokół łóżka, co znowu zwraca nas do dramatu Iwasiów. Jej bohaterki nie wychodzą z sypialni, to centrum ich świata.

MR: Podkreślmy, że łóżko to nie tylko znak erotyzmu, to też znak intymności, domowości, która charakteryzuje polskie dramaty lesbijskie. Pisała o tym kiedyś Magda Szcześniak w tekście Domowe dramaty lesbijek.

AM: Ta domowość ujawnia się także za sprawą herbaty. Brzmi to żartobliwie, ale motyw herbaciany, choć wydaje się nieznaczący, jednak pojawia się w większości polskich sztuk o lesbijkach. Nabiera więc znaczenia. Nie sądzę jednak, żeby autorka świadomie nawiązywała do naszych poszukiwań lesbijskich toposów, ale motyw tym bardziej wydaje mi się symptomatyczny, kolejna postać popija herbatę. W tekście Elmanowskiej wyobrażenie kubka łączy się z lękiem, że Bohaterka nie zapanuje nad prostą sytuacją.

Stojąc w ciągu dnia przy grzejniku w pracy, umysł nagle podsuwa mi te nocne majaki, prowokuje następne, jak na przykład te, że pewnie zaraz nie utrzymam kubka z herbatą, jakby dłonie odmawiały mi posłuszeństwa. I widzę w wyobraźni, jak ten kubek roztrzaskuje się na podłodze i zalewa mi spodnie przynajmniej do kolan. Dobrze, że mieszkam niedaleko.

MR: Obok safickiej herbatki mamy jeszcze w monodramie koci motyw. Kot często przemyka między kartkami dramatu lesbijskiego. Na przykład w sztuce Agnieszki Łuczak straszył gości w łazience, w tekście Elmanowskiej koci topos został rozbudowany, stał się wieloznaczny i przede wszystkim wpisany został w tytuł – Krótki monolog z kotem w tle. Przyjrzyjmy mu się bliżej.

AM: Na poziomie realnym jest po prostu kotem Bohaterki. Na poziomie symbolicznym jest wcieleniem Ukochanej i samej Bohaterki. Już opis wyglądu kota sugeruje podobieństwo z Bohaterką. Oboje czarno-biali, z krawatem i skarpetkami

MR: Natomiast kocia osobowość w oczach Bohaterki jest lustrem bardzo stereotypowo rozumianej kobiecości.

Gdy kobieta jest jak kot, niezależna, wymykająca się, z własnym światem wewnętrznym, którego nigdy nie pojmę, podejmująca nieustanną grę, której reguł do końca nigdy nie poznam, czuję się wspaniale, a moja męskość na tym tle staje się wyraźna. To banały, ale powiem. Ja się staję. Czuję wówczas w sobie myśliwego, obserwuję urzeczony, próbuję odgadnąć następny krok.[…] Nie lubię za te wszystkie cechy, które uwielbiam u kobiet.

AM: Powiązanie kobiety z kotem podbija fakt, że kot jest prezentem, który został Bohaterce podrzucony przez Ukochaną. Nieustająco przypomina o nieszczęśliwej miłości. Jego obecność jest jak jątrząca rana, dlatego dostaje się biednemu stworzeniu za brak serca kobiety. Ale też dzięki niemu Bohaterka może wyrazić swoją nienawiść do wciąż odrzucającej ją kobiety.

MR: Ale też kocia kobiecość ożywia w naszej bohaterce naturę myśliwego, która kobietę sprowadza do zwierzyny łownej. I tym samym relacja między kobietami zostaje zaklęta w klasycznym patriarchalnym wzorcu.

AM: Być może niemożność wyjścia z tego wzorca podtrzymuje mit miłości niemożliwej.

Odeszła tak po prostu, zanim na dobre przyszła. Z torbą na dworcu mówiła, jak jej przykro, że jednak nie mogę przykładowo… zapuścić brody. No nie mogę. Choć czasem chciałbym.

MR: I to chcenie Bohaterki-kochanki trzyma w senno-performatywno-miłosnym potrzasku sceniczną opowieść i nie pozwala ruszyć z miejsca Bohaterce-pisarce, mimo że osobiste i twórcze procesy wzajemnie się stymulują, to nie mamy pewności, jaki będzie artystyczny efekt tego zmagania, którego jesteśmy świadkiniami.

AM: Jednak ostatnie didaskalia sztuki dają nadzieję: Siada do biurka, gasi papierosa, zaczyna jednym palcem wystukiwać pojedynczy dźwięk na maszynie do pisania, powoli, rytmicznie. Ponownie motyw muzyczny z Elegii.

MR: Nadzieję daje też fakt, że monodram zdobył główną nagrodę w konkursie organizowanym przez projekt Alchemia teatralna i że Krótki monolog z kotem w tle w wykonaniu Joanny Baranowskiej miał premierę 10 lutego 2017 roku w Świdnickim Ośrodku Kultury w ramach XIV Forum Teatrów Niezależnych Transformacje.

MR: Może uda nam się kiedyś o tym spektaklu napisać.

****************************

Barbara Elmanowska (ur. 1981) – poetka, doktora nauk humanistycznych. Debiutowała w 2006 r. esejem Zawsze fragment (I miejsce w konkursie Literackie Talenty 2006, Świdnica). Autorka tomików: Tę drogerię mam po drodze (Wrocław 2008 – nagroda w konkursie na debiut poetycki organizowanym przez wrocławski oddział Stowarzyszenia Pisarzy Polskich) oraz Próby generalne (Mamiko, Nowa Ruda 2014). Jej wiersze były tłumaczone na język czeski. W 2016 r. ukazał się Czarny pegaz (MBP Świdnica), pierwszy powojenny przewodnik po grobach artystów pochowanych w Świdnicy.

Damski TANDEM Twórczy
Działa od 2009, stworzył cykle: literacki Żywe radio, performatywny Maryjan i Krystina, filmowy Kino lesbijskie z nutą poliamoryczną / czytanie dramatu Portret lesbijek we wnętrzu, Niesubordynowane czytanie sztuki Jolanty Janiczak / spektakle: Orlando. Pułapka? Sen, Fotel w skarpetkach, 33 Sztuka, Czarodziejski flet, Gertruda Stein & Alice B. Toklas & Wiele wiele Kobiet, SharmTrio plus. Drag King Show. Retroseksualni / dokument L.Poetki / O’LESS Festiwal (2012-2014) / cykl debat i audycji Kobieta Nieheteronormatywna / projekt archiwistyczny A kultura LGBTQ+ nie poczeka! / współzałożycielki Stowarzyszenia Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej* / LAW. Lesbijskie Archiwum Wirtualne.

Agnieszka Małgowska – lesbijka / feministka / artaktywistka / reżyserka / trenerka teatralna / scenarzystka.
Monika Rak – lesbijka / feministka / artaktywistka / aktorka / dramatopisarka / slamerka / graficzka

Korekta: Maja Korzeniewska

*************************

LESBIJSKA INSPIRA. Manifest i wywiady POCZYTAJ
AAAKulturalnik. Teatr Lesbijski w Polsce. Cykl teatrologiczny POCZYTAJ
AAAKulturalnik. Sistrium rozmawia o L*Kulturze. POCZYTAJ

 

Marta Przybyło. Zwyczajne, zakochane, monogamiczne. Fotograficzne opowieści o kobietach nieheteronormatywnych

Karolina Sobel, Lezby, Galeria Stroboskop (2019)

Jedną ze strategii reprezentacji kobiet nieheteronormatywnych w projektach fotograficznych zrealizowanych po 2000 roku jest próba zobrazowania ich zwykłego życia. Mimo że zdjęcia te powstawały w różnych kontekstach, a ich twórczynie sięgały po odmienne klucze wizualne, można w nich rozpoznać wspólny, czytelny (i edukacyjny) zamysł – chęć zapewnienia widzialności osobom nieheteronormatywnym poprzez wpisanie ich w dominujące normy społeczne. W tym krótkim szkicu skupię się na kilku projektach artystycznych tworzonych indywidualnie bądź kolektywnie, dotyczących fotograficznych przedstawień kobiet nieheteronormatywnych, a także na jednym projekcie poświęconym osobom queerowym. Większość omawianych tu prac koncentrujących się wokół widzialności to projekty, w których artystki wychodzą od konkretnego pomysłu, podążają za nim zgodnie z pragnieniem zmiany w świadomości społecznej. Te założenia stale towarzyszą ich działaniom.

Na ulicy, przy stole, w łóżku

Zaprezentowana w 2003 roku pracaNiech nas zobaczą Karoliny Breguływywołała pierwszą szerszą dyskusję dotyczącą sposobu reprezentacji osób LGBTQ+. Fotografia (obciążona metaforą lustra, które jest też ważnym motywem w sztuce lesbijskiej*) posłużyła tu do stworzenia kampanii złożonej z portretów 15 par lesbijek i 15 par gejów. Seria była pokazywana w kontekście galeryjno-artystycznym, w przestrzeni miejskiej i internecie.

Projekt powstał za sprawą osobistego impulsu1. Artystka mieszkała z parą przyjaciół gejów, a obserwowane przez nią trudności związane z funkcjonowaniem ich związku w miejscach publicznych budziły jej gniew i sprzeciw. Zdjęcie przyjaciół trzymających się za rękę w parku posłużyło za wzór formalny dla całego cyklu2. Serię zrealizowała społecznie po studiach artystycznych w Szwecji, jak mówiła: Wyuczono mnie w tej szkole, że sztuka służy do rozwiązywania problemów […]. Było to jej pierwsze doświadczenie współpracy z instytucją – Kampania Przeciw Homofobii sfinansowała produkcję, zapewniła wsparcie merytoryczne, dostęp do nośników oraz pomoc w dotarciu do osób fotografowanych.

Dominującym aspektem formalnym projektu miała być prostota ujęć (pary trzymające się za ręce, stojące przodem do aparatu, na tle nieatrakcyjnego zimowego pejzażu), żeby nie powiedzieć: nuda, powtarzalność i podobieństwo – zarówno między sposobem komponowania zdjęć, jak i między pozami fotografowanych oraz wizerunkami osób a oglądającymi. Tę ostatnią relację autorka chciała nawet bardziej uwypuklić: […] to miało być tak jakbym szła ulicą i zaczepiała ludzi <<Mogę wam zrobić zdjęcie?>>, oni zatrzymują się na dwie sekundy i robimy. Żeby pokazać tych, którzy są obecni w tłumie na ulicy, choć ich nie widać. […] Pomysł był taki […] że ludzie na tych plakatach będą naturalnego wzrostu, i człowiek idący ulicą będzie mógł spojrzeć im w oczy.

Strategia wizualna przyjęta przez autorkę przywodzi na myśl często spotykane w archiwach rodzinnych zdjęcia wykonywane przez tzw. lajkarzy3. Pracujący na ulicach miast międzywojenni pstrykacze fotografowali klientów z zaskoczenia, następnie oferowali im gotowe odbitki.Duży zespół takich zdjęć możemy odnaleźć w spuściźnie fotografa prowadzącego zakład w Białymstoku w latach 30., Bolesława Augustisa4. W odróżnieniu od statycznych ujęć Karoliny Breguły, na setkach zachowanych fotografii ulicznych widać uchwycone w ruchu pojedyncze osoby, pary czy grupy. Wiele wspólnego z tą konwencją ma współczesna fotografia mody ulicznej. W czasie realizacji projektu zaczęła się ona pojawiać w nowych lifestylowych czasopismach, m.in. w Aktiviście publikowano portrety złapanych na ulicy osób o interesującym ubiorze, wyróżniających się w tłumie. Taki efekt szybkich zdjęć ulicznych artystka uzyskała dzięki aranżacji, podczas pozowanych sesji, przygotowanych nie bez wysiłku związanego z podróżowaniem do wielu miast w Polsce. To, co miało wyglądać jak dwusekundowe zdjęcie napotkanych przechodniów, w rzeczywistości oznaczało żmudne poszukiwania osób gotowych do wzięcia udziału w projekcie. Breguła wspominała też o niepokoju towarzyszącym niektórym bohaterkom i bohaterom cyklu w trakcie realizacji sesji, związanym z trzymaniem się za ręce w miejscach publicznych. Łatwiej było fotografować pary lesbijskie* – być może ze względu na większe kulturowe przyzwolenie na czułe gesty między kobietami, a może – jak zaznaczała artystka – sama lepiej się czuła, gdy miała portretować kobiety.

Jakie pułapki niosła za sobą strategia przedstawiania osób nieheteronormatywnych jako zwyczajnych, widać w innym fragmencie tekstu Pietkiewicz, w którym poza nawiasem znalazły się te, które nie wpisywały się w wizerunek ludzi z sąsiedztwa. Gdy przypomnimy sobie klimat obyczajowy panujący w Polsce sprzed niemal dwóch dekad, ten problem staje się aż nazbyt czytelny.Sfotografowani przez Bregułę, według Pietkiewicz, nie byli więc: ani występni, ani zboczeni, ani prześladowani cierpiętnicy. Nie z parad gejowskich, nie w szmatkach kobiecych, nie babochłopy, jak sobie ich ludzie wyobrażają, lecz zwyczajni jak sąsiad z klatki schodowej, sprzedawca z kiosku.Oprócz mechanizmu wykluczenia wszystkiego, co niepokojące i przegięte, artykuł zawiera wizję pożądanej postawy osób nieuprzywilejowanych. Pary ze zdjęć wydały się dziennikarce zadowolone z życia, pozbawione roszczeń i pretensji, czy też potrzeby wyróżniania się. Inne i jednocześnie takie jak reszta.

Projekt Karoliny Breguły stał się rozpoznawalny, wręcz kultowy, dlatego składające się na niego intencjonalnie proste i nieefektowne ujęcia niezwykle skutecznie zapisały się w szerszej świadomości wizualnej. W czasach przedmemicznych, mimo niesprzyjających w kulturze obrazu cech formalnych zainspirowały powstanie innych przedstawień, które były wykorzystywane zarówno w kontekstach afirmatywnych7, jak i negatywnych o podłożu homofobicznym8.

Późniejszą twórczość Karoliny Breguły można prześledzić pod kątem przedstawień relacji między kobietami9. Dwa lata po Niech nas zobaczą, wraz z artystką i przyjaciółką z Łódzkiej Filmówki Aleksandrą Buczkowską, stworzyła cykl i wystawę Mężatki10 (wtedy zaczęły pracować także nad serią Portrety rodzaju nijakiego, która jednak nie została ukończona)11. Pierwsza fotografia (ujęcie dziewczyn siedzących przy stole i patrzących na siebie) powstała w ramach jednego ze studenckich zadań.

Prace zostały zrealizowane w mieszkaniach obu artystek. Na panoramicznych ujęciach widać bohaterki – autorki w intymnych scenach, leżące na łóżkach, spożywające wspólnie posiłki i szykujące się w łazience. Czuć bliskość między nimi, a jednocześnie na poszczególnych przedstawieniach ich relacja wydaje się nieoczywista. Niektóre ze zdjęć mają jasną tonację, są estetyczne i świetliste, mogłyby się znaleźć w lifestylowym magazynie. Inne – ciemniejsze i przesycone napięciem. Fragmentom odsłoniętego ciała i wzajemnej czułości towarzyszą bardziej niejednoznaczne sceny oraz obrazy przedmiotów (jak żelazko czy nożyczki) znajdujących się niepokojąco blisko skóry. Bohaterki dbają o siebie nawzajem i o przestrzeń (sprzątanie), wykonują troskliwe gesty, zabiegi kosmetyczne. Większość pokazanych na zdjęciach czynności to zajęcia stereotypowo przypisywane kobietom w przynależnej im domowej przestrzeni.

Istotnym wątkiem projektu jest też kwestia podobieństwa czy identyczności. Na otwierającej cykl fotografii dziewczyny ubrane są w białe, podobne koszulki, na innej – w zieleń, na kolejnej powtarzają swoje pozy z ukrywaniem głowy w dłoniach. Jaki typ relacji został przedstawiony na zdjęciach? Czy to relacja przyjacielska, czy miłosna (i czy tytuł projektu coś wyjaśnia)?

Fotografiom towarzyszył też film nakręcony z ukrycia, który wprowadzał męskie głosy w przestrzeń wystawy i sygnalizował istnienie innych więzi w życiu artystek. Jednak to ich wzajemnej relacji poświęciły najwięcej miejsca. To do niej – jak wskazywała Breguła – wymykały się ze swoich domów. Może właśnie ten związek był dla nich pełniejszy, ważniejszy? Przestrzeń domu i wnętrza (wnętrza estetycznego, a czasem wystylizowanego tymczasowego domu dla wspólnych działań) stała się ramą do stworzenia intymnych opowieści, opartych na zaaranżowanych autoportretach, choć wtłaczających w odgrywane sceny puls prawdziwej relacji.

Gry i przesunięcia między tym, co odtworzone, performowane, a tym, co spontaniczne i dokumentalne, są obecne we współczesnych projektach Karoliny Breguły, w których oprócz podejmowania działań społecznych, angażujących chociażby wspólnoty sąsiedzkie, artystka sięga często po medium filmowe. W wielu jej pracach na pierwszy plan wysuwają się postacie kobiece, tak jak w jednej z ostatnich – Kurz (2019), zaprezentowanej w 2021 roku na wystawie indywidualnej w galerii lokal_30 w Warszawie12. Bohaterkami filmu są panie Zou i Huang, mieszkanki przeznaczonego do wyburzenia fragmentu dzielnicy Daguan w Tajpej. Im i ich działalności aktywistycznej artystka zadedykowała też towarzyszącą wystawie książkę: Ćwiczenia z utraty kontroli. Exercises in Losing Control (2021).

Breguła nakręciła film w opróżnionym budynku niedługo przed jego wyburzeniem. Posprzątała tam jedno z mieszkań i odtworzyła w nim pełne wyposażenie z wykorzystaniem rzeczy pozostawionych przez lokatorów. Posiłkowała się przy tym stereotypowo kobiecymi strategiami i aktywnościami związanymi z przywracaniem porządku i harmonii w domowej przestrzeni. Rejestrowała te działania do dnia przed rozbiórką bloku. Dwie kobiety – sąsiadki pozbawione domu w wyniku tej samej okrutnej decyzji – odgrywały w zrekonstruowanym przez artystkę mieszkaniu różne sceny i jednocześnie rozmawiały o dawnym życiu dzielnicy oraz zmianach zachodzących w przestrzeni miejskiej. Kobiety zamieszkiwały zaaranżowaną przestrzeń, siedziały razem w łóżku i przy stole – warto zwrócić uwagę na te dwa motywy powracające w twórczości Breguły, przywołujące kwestie domu, relacji i poczucia bezpieczeństwa.

Film został zaprezentowany na wystawie w formie projekcji dwukanałowej ustawionej na stelażach (nawiązanie do architektury). Dwa monitory podkreślały też podwójność bohaterek: kobiety odgrywały swoje role, jednak pozostawały osobami, które doświadczyły podobnej tragedii i towarzyszyły sobie w procesie utraty. W ten sposób powstawał między nimi rodzaj więzi.

Tymczasowe przywrócenie wnętrza mieszkalnego jawi się tu jako moment oddechu i zawieszenia, próba ucieczki albo sprzeciwu wobec tego, co nieodwracalne. Możliwość performowania intymności związanej ze wspólnym zamieszkiwaniem właściwie pozwala jej się wytworzyć i wskazuje na relacje jako (najważniejszą?) odpowiedź na dehumanizujące praktyki współczesnego kapitalizmu.

Artystka wyszła w filmie od osobistych historii kobiet, żeby opowiedzieć o szerszym zjawisku. Ta praca ma wiele wspólnego z projektem Mężatki. Z tym że fotografie z wcześniejszej realizacji opowiadały o intymności i niejednoznaczności bliskiej relacji między kobietami, podczas gdy film został poświęcony budowaniu relacji w obliczu zbliżającej się katastrofy.

My też tu jesteśmy

Kilka lat powczesnych projektach Karoliny Breguły powstałaseria Hanny Jarząbek13 poświęcona życiu lesbijek*, prezentowana w formie wystawy Margines odmienności14 w Poznaniu w 2010 roku, później także w Warszawie15. W odróżnieniu od Niech nas zobaczą seria Jarząbek prezentowana była głównie w galeriach (choć wystawę pokazywano m.in. w gmachu poznańskiej uczelni, gdzie przepływ ludzi był zapewne większy niż w przeciętnej galerii; artystka przedstawiała projekt także kilkukrotnie za granicą, np. w Hiszpanii). Zarówno Breguła, jak i Jarząbek miały za sobą doświadczenie życia poza Polską, w mniej konserwatywnej społeczności. Jarząbek zrealizowała swój cykl po wieloletnim pobycie w Szwajcarii i Hiszpanii. Zetknięcie się z silnymi postawami homofobicznymi po powrocie do kraju (także w kontekście własnej rodziny) wywołało w niej szok. Złość i poczucie niezgody wobec tego stanu rzeczy ostatecznie zmotywowały autorkę do stworzenia serii fotografii:Gdy robiłam projekt o lesbijkach, miałam złudną nadzieję, że wystarczy ludziom pokazać inny świat i zrozumieją, zmienią zdanie.

Projekt poświęcony lesbijkom* był pierwszym większym autorskim przedsięwzięciem fotografki. Początkowo miał dotyczyć nie tylko par kobiecych, jednak jak wspomina artystka: Zaczęłam zdawać sobie sprawę – bo tego wcześniej nie wiedziałam – że lesbijki* są o wiele mniej widoczne, że są bardziej na marginesie, więc pomyślałam, że skoncentruję się tylko na kobietach. Później pojawił się drugi, bardziej osobisty powód. Swobodniej czułam się między kobietami.

Jako fotografka dokumentalna postawiła sobie za cel większe zbliżenie się do osób fotografowanych. Starała się spędzać z nimi jak najwięcej czasu, żeby nie czuły się skrępowane jej obecnością. Z niektórymi parami zamieszkała na kilka tygodni. Towarzyszyła im w domowych czynnościach, a także w aktywnościach na zewnątrz. W efekcie powstała seria kilkudziesięciu czarno-białych zdjęć pokazujących codzienność 12 par kobiet.

Jarząbek zniuansowała obraz bliskiej relacji. Sfotografowała czułość i intymność zarówno w przestrzeni domu, jak i w sytuacjach publicznych. Wyjście w plener wydaje się tu istotnym zabiegiem przełamującym schemat rejestracji sfery prywatnej jako domowej, zwłaszcza w kontekście związków między kobietami. W serii znalazły się nie tylko zdjęcia par, lecz także pojedyncze portrety dziewczyn czy fotografie, na których pojawiają się inne osoby.

Wykorzystanie przez autorkę czarno-białej kliszy sprawiło, że bardzo zróżnicowana tematycznie seria zyskała jednolity wyraz. Konwencja ta pozwala oglądającym skoncentrować się na portretowanych osobach, jednocześnie wywołuje efekt estetyzacji i odrealnienia. Takie kadry zdają się najlepiej sprawdzać w bliskich, intymnych portretach, jak w zdjęciach przedstawiających dwie kobiety przytulające się w łóżku czy siedzące razem w wannie.

Niefortunny tytuł nadany serii przez kuratorkę, jak wskazuje Hanna Jarząbek, wzbudził spore kontrowersje wśród osób fotografowanych, a sama autorka od tego czasu opatrywała zdjęcia innym tytułem. Początkowo projekt miał się nazywać Posuńcie się, my też tu jesteśmy, co z jednej strony niosłoby podobny przekaz jak w haśle cyklu Karoliny Breguły (nas_my / widzialność), z drugiej mówiłoby o konieczności przesunięcia, czyli jednak zwolnienia przestrzeni.

Rodzina ze swoim

Pracę Hanny Jarząbek warto zestawić z o cztery lata późniejszym projektem Marty Kochanek We love me make we exist (2014). Zdjęcia tej drugiej artystki powstały w Anglii i były prezentowane m.in. w 2013 roku w Birmingham16. W Polsce projekt można było zobaczyć w ramach warszawskiego festiwalu Rewolucje Kobiet, w Galerii MiTo17. Choć poruszana w nim tematyka jest bliska zdjęciom Jarząbek, autorka koncentruje się na rodzinach z dziećmi i ogranicza się do fotografowania ich w domowej przestrzeni. Na stronie internetowej artystki można zobaczyć 13 kolorowych fotografii w panoramicznym formacie, typowym dla fotografii krajobrazowej. Wybór takich proporcji obrazu spowodował, że kontekst domu – ze wszystkimi szczegółami – stał się na zdjęciach nie mniej ważny od samych bohaterek (można by dodać: we possess – posiadamy).

Marta Kochanek, tak jak Hanna Jarząbek, mówiła o chęci wtopienia się w otoczenie podczas wykonywania zdjęć w celu osiągnięcia maksymalnej autentyczności. Ta strategia wpisuje się w etykę pracy z obszaru fotografii dokumentalnej czy reportażowej: Chciałam dotknąć ich rzeczywistości, stać się nie tylko gościem z aparatem, ale przede wszystkim na tę chwilę osobą niewidzialną. Wtopić się w przestrzeń, gapić się, obserwować i wyjść właśnie z takim obrazem – normalnym18. W jakim zakresie to – utopijne – założenie udało się autorce zrealizować?

Fotografka – w odróżnieniu od poprzedniczki, w projekcie której znalazło się więcej melancholijnych czy nastrojowych scen – stworzyła cykl z ujęć pokazujących radość. Oprócz postaci, ich uśmiechów, czułych gestów i spojrzeń w oczy, przytulanych kotów uwagę oglądających przykuwają przedmioty: regały z książkami, telewizory, kanapy, drzewka świąteczne. Nawet jeśli rozbrykane dzieci wprowadzają tu pewien element nieładu, trudno oprzeć się wrażeniu pozowania, niekiedy w stylistyce spotu reklamowego. To obraz ułożonej, mieszczańskiej rodziny żyjącej na odpowiednim poziomie materialnej stabilizacji. Inaczej niż w pracy Jarząbek, gdzie kadry są bliższe, Kochanek zachowuje większy dystans, co ściśle wiąże się z doborem formatu zdjęć. Wywiad z fotografką w Krytyce Politycznej głosił: Homorodziny są równie nudne jak każda rodzina na świecie, jednak to nie obraz nudy wydaje się w tej serii dominujący, lecz performowanie szczęśliwych relacji – właściwie imitujących związki heteronormatywne – w komfortowych warunkach.

Warto zaznaczyć, że Marta Kochanek kontynuuje tematykę relacji kobiet, m.in. w serii Women inspirowanej udziałem kobiet w wydarzeniach historycznych (w tym ich zaangażowaniem militarnym) i realizowanej w nieco innej konwencji, wciąż jednak pozostaje w polu odniesień do reklamowej stylistyki.

Dotyk

Wątek normalności, poszerzony o zagadnienia troski i intymności, jest obecny w pracachKaroliny Sobel z cyklu Jeśli jesteś ok, ja też jestem ok / If You are ok, I am ok (2019), w którym artystka czerpała z wielu gatunków fotograficznych19. Podobnie jak Karolina Breguła i Hanna Jarząbek – zdobyła wykształcenie na zagranicznej uczelni, a swój projekt dotyczący osób queerowych zrealizowała w Polsce.

Fragment projektu dyplomowego artystki, poświęconego kobietom nieheteronormatywnym, można było zobaczyć na wystawie Lezby20w Galerii Stroboskop w Warszawie w 2020 roku21 Były to zdjęcia par w momentach bliskości, zestawione z ich portretami, przedmiotami, fragmentami przestrzeni. Zarejestrowane gesty czułości, zbliżenia czy nastrojowe kadry wycinków przyrody wydrukowano na wielkoformatowych tkaninach (przywodzących na myśl prześcieradła, lecz bardziej miękkich i lejących) zawieszonych w niewielkiej przestrzeni galerii-garażu. Delikatność zastosowanego podłoża współgrała z subtelnością gestów między kobietami, współtworzyła (nie tylko wzrokową) opowieść o intymności. Fotografie nachodziły na siebie. Co więcej: widzki_owie podczas zwiedzania dotykali zdjęć oraz wizerunków osób na nich przedstawionych. Przypominało to choćby strategię przyjętą przez Zbigniewa Dłubaka w realizacji Ikonosfera z 1967 roku, z tym że tam były pokazane – i użyte dość instrumentalnie – fragmenty kobiecych ciał.

Karolina Sobel postrzega relacje homoseksualne – za Anthonym Giddensem – jako odejście od instytucjonalnego myślenia o związku jako małżeństwie do indywidualnego narzędzia emocjonalnego spełnienia, [jako przykład pure relationships] które pozbywają się norm i sztywnych scenariuszy i ról. W przedstawieniach kobiet o mniej lub bardziej normatywnych ciałach, poprzez skupienie uwagi na przejawach troski, autorka nadaje tym rolom wspólny mianownik: na pierwszy plan wysuwa się jej subtelna strategia reprezentacji bliskości. Artystka stroni od naturalistycznych ujęć czy rejestrowania dynamiki relacji. Pokazuje związek za pomocą gestów opieki i miłości. Dwuznaczny tytuł serii – Jeśli jesteś ok, ja też jestem ok – mówi o empatii, a jednocześnie odwołuje się do normatywnych celów oswojenia „inności”. To oswajanie odbywało się na warszawskiej wystawie także za pośrednictwem zmysłu dotyku.

Przywołane i skomentowane przeze mnie projekty miały nadać widzialność kobietom nieheteronormatywnym i osobom queerowym. Jak pisała Ewelina Jarosz, norma społeczna tabuizuje wykraczające poza nią modele życia oraz sprawia, że zwłaszcza lesbijki funkcjonują na rubieżach społecznej widzialności i rozpoznawalności22. W jaki sposób projekty odwołujące się do kwestii normatywności wpływają na tę widzialność, do jakich osób docierają, co artystki mogą w ten sposób ugrać, a co stracić?

Zawalczyć o słowo lesba

Jesienią 2021 roku odbyło się otwarcie wystawy połączone z premierą książki i portalu pod hasłem 100LESB.COM. Akcja polegała przede wszystkim na wykonaniu artystycznych portretów i przeprowadzeniu wywiadów z osobami identyfikującymi się jako lesbijki*, co wiązało się też ze strategią przejęcia słowa mającego niegdyś wydźwięk pejoratywny (podobnie jak u Karoliny Sobel). Inspiracją dla Katarzyny Szenajch i Aleksandry Kamińskiej, pomysłodawczyń przedsięwzięcia, były wlepki kolektywu stop bzdurom: Lesbo, nie jesteś sama!, które uwidoczniły potrzebę lesbijskiej wspólnoty. Drugim istotnym odniesieniem stał się dla nich projekt Karoliny Breguły:

[…] <<Od Niech nas zobaczą>> minęło 18 lat, a sytuacja osób LGBTQ+ nie polepszyła się. W 2020 roku Polska zajęła ostatnie miejsce wśród krajów UE w rankingu ILGA Europe, mierzącym równouprawnienie osób LGBTQ+. Część polski to tereny, które lokalne władze ogłosiły <<strefami wolnymi od LGBT>>.

Queerowa społeczność jest nieustannie obrażana i atakowana przez polityków i dziennikarzy. O ile akcja <<Niech nas zobaczą>> była głównie adresowana do heteronormatywnej części społeczeństwa, to akcja <<100Lesb.com>> ma być przede wszystkim skierowana do lesbijek i osób queerowych23.

Tak jak trudno się nie zgodzić z diagnozą sytuacji osób queerowych w Polsce, tak projekt 100Lesb.com – wychodzący od zagadnienia widzialności jak poprzednie realizacje, a w pewnym sensie od podobnych założeń – ukazywał bardziej różnorodne wizerunki lesbijek*. Wokół akcji adresowanej do samej społeczności udało się zgromadzić 100 osób, które zgodziły się pokazać i opowiedzieć o swoich doświadczeniach. Historie te dotyczyły nie tylko widzialności, lecz także lesbijskiej dumy24. Prace wykonane przez grupę artystek mówiły również o współdziałaniu, współpracy, tworzeniu społeczności. Dzięki zebranym wywiadom ujawniły się rozmaite podejścia, aspiracje, przeżycia i tożsamości lesbijek.

****************************

Marta Przybyło – projektantka książek, kuratorka wystaw, historyczka sztuki, artystka. Związana z Fundacją Archeologia Fotografii (którą obecnie współprowadzi), gdzie opracowała wiele książek i wystaw prezentujących twórczość autorów_ek których archiwa opracowuje FAF.
Absolwentka IHS UW, Warszawskiej Szkoły Fotografii, studentka Gender Studies IBL. Od kilku lat tworzy kolaże i fotografie związane z życiem codziennym, obowiązkami domowymi i (solo) macierzyństwem.
Współtworzy kolektyw zinowy Syreny i Glonojady.

****************************

Tekst powstał dla L*AW Lesbijskiego* Archiwum Wirtualnego projektu realizowanego z dotacji Program Aktywni Obywatele – Fundusz Krajowy finansowanego przez Islandię, Liechtenstein i Norwegię w ramach Funduszy EOG.

L*AW dokumentuje polską les*kulturę od XIX wieku do dziś. Archiwum składa się z kalendariam kulturalnego uzupełnianego wywiadami z les*artystkami, tekstami krytycznymi o dziełach_projektach lesbijskich*, a także przekrojowymi analizami motywów, tematów, zjawisk.

L*AW używa nienormatywnych metod archiwizowania – niestandardowe sposoby gromadzenia herstorii_historii grup mniejszościowych są coraz częściej wykorzystywane na świecie. Jako projekt niemal archeologiczny zbiera i przetwarza_interpretuje artystycznie materiał we współpracy z artystkami i krytyczkami, często za pomocą multimedialnych narzędzi, które lepiej pasują do współczesnej rzeczywistości. W sztuce bowiem trudno jest mówić o obiektywizmie, zwykle to splot indywidualnych i społecznych uwarunkowań.

Przykładem nienormatywnego myślenia o archiwizacji jest podcast ilustrowanyL*AW. Wypatrzyć Lesbijkę* poświęcony les*wątkom w kinie polskim.

Lesbijskie* Archiwum Wirtualne jest projektem tworzonym przez Stowarzyszenie SISTRUM. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej*.

*************************

PRZYPISY

1 Wszystkie cytaty pochodzą z rozmowy z artystką, z moim udziałem, przeprowadzonej przez Agnieszkę Małgowską w galerii lokal_30 w Warszawie 21 października 2021 roku.

2 Ostatecznie zdjęcie przyjaciół nie zostało opublikowane.

3 Od nazwy aparatu małoobrazkowego Leica.

4 Zob. http://albom.pl/biblioteka/?string&search=Szukaj&tax_media_author[]=154, dostęp 8 grudnia 2021.

5 B. Pietkiewicz, Niech nas zobaczą, Polityka 2003, nr 12, 22 marca 2003,
https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/klasykipolityki/1860870,1,ta-kampania-miala-byc-przelomem-w-kontakcie-swiata-homo-z-hetero.read , dostęp 8 grudnia 2021

6 Projekt artystki został przypomniany niedawno na zbiorowej wystawie Poganki / Heathens właśnie w wyborze dwóch dużych, nisko zawieszonych zdjęć. Poganki / Heathens, kuratorka: Agnieszka Rayzacher, współpraca Kinga Cieplińska, lokal_30, Warszawa, 24 kwietnia–10 czerwca 2021. Zob. http://lokal30.pl/wystawy/poganki/, dostęp 8 grudnia 2021.

7 Okładka dwumiesięcznika społeczno-kulturalnego LGBTQ Replika 2019, nr 82 (listopad/grudzień), https://replika-online.pl/produkt/replika-82/, dostęp 8 grudnia 2021.

8 Recepcja projektu Niech nas zobaczą z pewnością mogłaby się stać tematem osobnej książki. Bilboardy ze zdjęciami autorstwa Karoliny Breguły wzbudziły dużo kontrowersji i sprzeciw środowisk konserwatywnych. Były niszczone i zalewane farbą.

9 W twórczości Karoliny Breguły występuje wiele bohaterek, chociażby w realizacjach filmowych. Na potrzeby niniejszego tekstu wybrałam jedynie kilka.

10 Wystawa była prezentowana w Galerii Program w Warszawie (16 lutego –11 marca 2006) oraz w Galerii Nowych Mediów w Gorzowie Wielkopolskim (17 lutego–18 marca 2007).

11 Celowo nie rozbudowuję wątku duetów artystek. Wskażę tylko dwa, które także powstały w państwowych uczelniach artystycznych w podobnym czasie: duet fotograficzny hueckelserafin Magdy Hueckel i Agaty Serafin, związanych z gdańską ASP; duet performatywny Sędzia Główny Karoliny Wiktor i Aleksandry Kubiak, związanych z zielonogórską ASP.

12 Karolina Breguła, Kurz / Dust,lokal_30, Warszawa, 30 września–19 listopada 2021. Zob. http://lokal30.pl/wystawy/kurz-dust/, dostęp 8 grudnia 2021.

13 Duża część informacji na temat projektu oraz wypowiedzi autorki pochodzą z wywiadu: Uwielbiam oglądać życie przez aparat. Rozmowa z fotografką Hanną Jarząbek, rozm. przepr. A. Małgowska, portal fundacji Feminoteka, https://feminoteka.pl/uwielbiam-ogladac-zycie-przez-aparat-rozmowa-z-fotografka-hanna-jarzabek/ dostęp 8 grudnia 2021.

14 Na stronie internetowej artystki seria funkcjonuje pod tytułem Lesbians and much more (Poland). Zob. http://www.hannajarzabek.com/lesbians-much-more-poland-hanna-jarzabek, dostęp 8 grudnia 2021.

15 Hanna Jarząbek, Margines odmienności, Galeria 2πR, Wyższa Szkoła Nauk Humanistycznych i Dziennikarstwa, Poznań, 1–30 kwietnia 2010;Galeria Wysokich Napięć, Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej, Warszawa, 29 kwietnia–13 maja 2010.

16 Marta Kochanek, We Love We Make We Exist, Gas Hall, Birmingham Museum and Arts Gallery, Birmingham, 2013; Midlands Arts Centre (mac), Birmingham, 2013. Zob. strona internetowa Marty Kochanek, https://www.martakochanek.com/welovewemakeweexist, dostęp 8 grudnia 2021.

17 Marta Kochanek, We Love We Make We Exist, Galeria MiTo, Warszawa, 17–27 lutego 2014.Festiwal miał pięć edycji (2010–2014). Jego pomysłodawczyniami były Anna Król i Małgorzata Grzegorek, członkinie Porozumienia Kobiet 8 marca. Zob. strona festiwalu, https://rewolucjekobiet.blogspot.com/, dostęp 8 grudnia 2021.

18 Homorodziny są równie nudne jak każda rodzina na świecie, rozm. przepr. M. Konarzewska, „Krytyka Polityczna”, 19 lutego 2014, https://krytykapolityczna.pl/kultura/sztuki-wizualne/homorodziny-sa-rownie-nudne-jak-kazda-rodzina-na-swiecie/?hide_manifest, dostęp 8 grudnia 2021.

19 Karolina Sobel, If You are ok, I am ok, Hochschule für Gestaltung (Uniwersytet Sztuki i Designu, HFG), Karlsruhe, 15–21 kwietnia 2019.

20 Artystka świadomie użyła niepoprawnego zapisu słowa. http://sistrum.org.pl/wp-content/uploads/2020/07/AAAKulturalnik_SRLK_-Karolina-Sobel_Lezby.pdf, dostęp 13 grudnia 2021.

21 Karolina Sobel, Lezby, kuratorka: Kate Zazenski, Galeria Stroboskop, Warszawa, 20 czerwca–11 lipca 2020.

22 E. Jarosz, Intymny dystans. Sztuka lesbijska w Polsce, Artmix 2011, nr 25, 7 stycznia 2011, https://archiwum-obieg.u-jazdowski.pl/artmix/19911, dostęp 10 grudnia 2021.

23 Opis pochodzi z profilu Instagram projektu 100Lesb.com.

24 100Lesb.com, red. K. Szenajch, kat. wyst., Warszawa 2021.

25 biedrzycko, dvy.un, Klementyna Epa, Agata Fogtman, Martyna Gart, Karolina Jackowska, Gosia Kołdraszewska, Zlata Lebedz, Magda Mos, Małgorzata Mycek, Weronika Nowojska, Sam Sara, Klaudyna Schubert, Natalia Spyrka, Beata Sosnowska, Carollė Süssj, Katarzyna Szenajch, M.S., Tyna Tokars, Danuta Turkiewicz, Kasia Tyszkiewicz.

LESBIJSKA INSPIRA I Lesbijski projekt mieszkalny. Rozmowa z Yagner Anderson

Agnieszka Małgowska: W Polsce od dawna mówi się o lesbijskim* domu kultury, i kiedy napisałaś do Stowarzyszenia Sistrum, że tworzysz dom dla kobiet* w Berlinie, ten fantazmat odżył słyszałyśmy o nim wielokrotnie w cyklu wywiadów Lesbijska Inspira.

Monika Rak: Przy nazwie domu Frauen*KulturWohnen nie ma określenia lesbijski*. Będzie lesbijski*?

Yagner Anderson: Będzie lesbijski. Decyzja, jaki ten dom będzie, została podjęta 30 lat temu. [śmiech] Ten projekt ma swoje korzenie w lesbijskiej inicjatywie z zachodniej dzielnicy Berlina Neukölln, RuT- Rad und Tat  (Koło i czyn). Pod koniec lat osiemdziesiątych XX wieku dyskusje o tym kim jest lesbijka wyglądały nieco inaczej niż dziś. W centrum stała nie tyle krytyka heteronormatywności i dekonstrukcja płci, co przede wszystkim afirmacja własnej kobiecej homoseksualności. Zresztą praca społeczna takich inicjatyw jak RuT, nigdy nie była zajęciem akademickim, to nie była skomplikowana debata na temat gender czy orientacji seksualnej. Lesbijka to była tożsamość, którą kobiety przynosiły ze sobą i tak się ukonstytuowała ta grupa, która dziś potrzebuje tego domu. Teraz jest inne rozumienie tożsamości, a bycie lesbijką nie jest jedyną opcją – wokół tożsamości toczą się skomplikowane dyskursy. Dla nas jest jednak ważne, żeby lesbijek i tego terminu nie wymazywać z historii i mapy ruchów politycznych. Trwa wewnętrzna dyskusja, czy idziemy dalej z gwiazdką czy bez gwiazdki. Ja osobiście lubię gwiazdkę.

AM: My też, uznałyśmy ją za integralną część działalności Sistrum, nawet jest w logo, ale w centrum jest lesbijka, jest historycznym źródłem naszej opowieści.

YA: Też nie jestem dogmatyczna. Jestem otwarta na wszystkie możliwe definicje. Nie dyskutuję z tym, jak ludzie sami się definiują i co uważają za ważne dla siebie. Słowo lesbijka definiuje na pozór przede wszystkim orientację seksualną, choć w tym słowie jest dużo więcej: specyficzna kultura, upolitycznienie, antypatriarchalna rewolucja.  

AM: Stawiasz_cie jakieś granice?

YA: Tak. Nasz dom nie jest miejscem dla cis-mężczyzn. Biały cis-mężczyzna jest  osią systemu, który produkuje strukturalną przemoc, zarówno seksizm, jak i rasizm.  Dlatego, żeby wykreować bezpieczne, antyprzemocowe przestrzenie (Safer Spaces) konieczny jest – niestety – ten rodzaj wykluczenia.

MR: Jeszcze wróciłabym do nazwy domu?

YA: Czekam na nazwę, dopiero się tworzy. Najczęściej mówimy na to Lesbenwohnprojekt, czyli lesbijski projekt mieszkalny. Oczywiście ta nazwa nie wyczerpuje całości, nie ma wszystkich wibracji, które na to miejsce będą się składać. To nie są tylko mieszkania, to raczej centrum dla społeczności. Na razie powstała nazwa Frauen*KulturWohnen. Ale projekt zasługuje na lepszą nazwę. Mógłby  się nazywać jak ulica, przy której powstanie dom – Berolina. To byłoby kobiece uosobienie Berlina.


MR: Jaki macie koncept na to miejsce?

YA: To jeszcze nie jest konkretne, raczej obłok marzeń. Ja sobie fantazjuję i przyglądam się fantazjom innych osób. To się będzie rozwijać przez najbliższe trzy lata. Jest to szansa, żeby odbył się kolektywny proces, żeby coś stworzyć z różnych energii. Zawsze ważne było dla mnie, by wymieniać się doświadczeniami, czasem już same rozmowy dają wielką siłę. Teraz rozglądam się, czy są inne lesbijskie centra kultury. Dzięki rozmowie z Wami mogę dowiedzieć się, co się dzieje w Polsce i jakie działają tu organizacje. Ubiegam się o różne granty, w przyszłym roku będę chciała starać się o duży europejski grant i rozglądam się za partnerskimi organizacjami na terenie Europy. 

MR: Koncepcja się tworzy, ale gdy myślę o kosztach takiego domu dla lesbijek, to łapię się za głowę. Jak zdobyłyście fundusze na to przedsięwzięcie?

YA: Dom jest realizowany ze środków publicznych i dotacji. Historia, jak do tego doszło, jest długa i skomplikowana. Wiele lat temu, w wyniku konkursu Stowarzyszenie RuT dostało duży grant na własny dom, ale w aplikacji podobno był błąd formalny i dom ostatecznie dostała duża organizacja gejowska, mająca już kilka budynków.

AM: Nie mów nam tego, proszę. [śmiech]

YA: Wybuchła afera, że mężczyźni mają kolejną rzecz i zrobiła się z tego sprawa polityczna. Popłynął głos solidarności od organizacji queerowych, które skrytykowały politykę komunalną Miasta i Niemiec. Pod naciskiem protestów senat Berlina poparł opcje, żeby RuT zbudowała dom razem z Miastem. Dom nie jest więc własnościowy, to dom miejski, ale nasze Stowarzyszenie będzie głównym lokatorem – pomieszczenia będą nam wynajmowane i będą pod naszą opieką. Większość kosztów budowy pokrywa Miasto, ale my też musimy dołożyć część, i to jest walka. Zbieramy składki, sprzedajemy symboliczne stopnie schodów… Brakuje nam jeszcze 4%, dla naszego małego Stowarzyszenia to są ogromne pieniądze, wręcz kosmiczne. Zwłaszcza że kobiety, z którymi mamy do czynienia, to osoby z typowymi biografiami kobiet-lesbijek. Wiele z nich nigdy nie miało ani dobrej pracy, ani wielkich dochodów, ani oczywiście świetnie zarabiającego męża. [śmiech] To takie niewygodne systemowo biografie, które kluczą jak moja, chociaż ja zawsze spadam na cztery łapy. [śmiech] Jednak też nie będę miała emerytury, bo cały system zachodnioniemiecki jest nawet bardziej patriarchalny niż w Polsce.

MR: W jakim sensie?

YA: Socjalne zabezpieczenie kobiet jest zawieszone na instytucji małżeństwa. A to znaczy, że emerytury kobiet-singielek są o połowę albo nawet o 60% niższe niż emerytury mężczyzn. Duży odsetek starszych kobiet żyje w ubóstwie, włącznie z zagrożeniem bezdomnością, w czym prym wiodą lesbijki. Stąd też potrzeba tego domu i dlatego aktywistki wykonują tę żmudną pracę, zmagając się z kapitalistycznymi realiami. Robimy ten dom dla tych lesbijek, które nie są w stanie same zatroszczyć się o swój byt. W Berlinie jest dużo projektów mieszkaniowych, ale aby je zrealizować potrzebne jest zaplecze: pieniądze, wykształcenie, znajomość realiów gospodarczych, dobre rozeznanie w polityce. My mamy do czynienia z lesbijkami, które niekoniecznie mają takie możliwości. Jednak dzięki aktywistkom może powstać projekt dla kobiet bez mieszczańskiego backgroundu, kobiet wielokrotnie dyskryminowanych ze względu na wiek, pochodzenie, niepełnosprawność. To duży sukces, że ten dom powstaje, ale wymaga ogromnej pracy.

MR: Żyję w micie niemieckiego socjalu, zamożnego państwa otwartego na społeczność LGBTQ+, Berlina z komunalnymi mieszkaniami, które łatwo dostać. A okazuje się, że mamy podobne les*storie, szczególnie z antykapitalistycznej perspektywy. Budowanie tego domu to uciążliwe, nieprzyjemne i żmudne wyrywanie pieniędzy.

YA: Niestety, cały czas piszę aplikacje o granty. Utrzymujemy się z dotacji strukturalnych, dzięki temu organizacja ma trzy etaty, ale niepełne, tylko cząstkowe. Przy powstawaniu domu potrzebna jest ciągła praca, trzeba budowę nadzorować, tworzyć koncepcje, a poza tym działamy też poza tym projektem. To wszystko robią te trzy osoby, w tym jedna jest zajęta wyłącznie księgowością, więc zostają dwie.

AM: To zupełnie jak w Sistrum. Taka les*organizacyjna norma. [śmiech]

YA: Teraz jesteśmy dwie, bo Miasto zamroziło dofinansowanie. To wynik administracyjnego oportunizmu i braku dobrej woli. Zmieniła się konstelacja polityczna w Berlinie i decyzje leżą w zamrażarce. A pracę trzeba robić w każdych warunkach.

AM: Na jakim etapie jest budowa domu?

YA: Dom jeszcze nie ma wykopów, ale jest już pieczątka. To najważniejsze, bo w Berlinie jest straszna biurokracja. Teraz musi się odbyć przetarg na firmę budowlaną, wtedy mogą wjechać maszyny by zrobić wykopy i można zacząć budować. Miejsce, gdzie powstanie nasz dom, to modelowa dzielnica Wschodniego Berlina. Ja się czuję tu jak w domu, w tym budownictwie. Przypomina mi to polskie komunistyczne miasta z lat 60. i 70., pawilony i wielka płyta. Ten modernizm ma zostać uznany za dziedzictwo kultury przez UNESCO i nic w tym miejscu nie może powstać w innym stylu. Nasz dom też będzie w stylistyce lat 60.

MR: Będzie pasował oldskulowym lesbijkom*?

YA: Tak, kobiety należące do grupy inicjatywnej to lesby z lat 80.

AM: … które chodziły w kraciastych koszulach z flaneli. [śmiech]

YA: Tak, ale też w hipisowskim stylu.

MR: Z jednej strony znakomicie, że dom powstaje, z drugiej nie możesz zbudować tego domu według swojego pomysłu. Zawsze się trzeba w coś wpisać.

YA: Dziewczyny już się żaliły, że nie będą mogły pomalować budynku na tęczowe kolory. Niestety nie, trzeba będzie robić jakieś subwersywne akcje, żeby rozbić tę konserwatywną architekturę.  

MR: Czy macie już projekt budynku?

YA: Tak, bez niego nie byłoby pieczątki zezwalającej na budowę. Jak mówiłam – tu jest taka biurokracja, że zanim powiesz budynek, musisz mieć pieczątkę. [śmiech] Wiemy więc, ile będzie mieszkań, ile jednopokojowych, ile dwupokojowych i jak będą rozmieszczone. Częściowo są już nawet plany wyposażenia wnętrz. I przede wszystkim jest pierwsza lista mieszkanek.

AM: Właśnie. Jak dokonałyście wyboru? To jest interesujące. Chyba nie było to łatwe?

YA: Nie było z tym kłopotu, pierwszymi beneficjentkami będą osoby, które zorganizowały grupę i powiedziały: chcemy mieszkać razem. To jest wynik procesu starzenia się tych kobiet, które zaczęły zadawać sobie pytanie: jak to będzie, jak nie będziemy mogły pójść do branżowej knajpki czy dyskoteki? Co się z nami stanie, jeśli wiek lub choroba przykuje nas do łóżka? Organizacje charytatywne prowadzone przez kościół, siostry miłosierdzia czy standardowe domy spokojnej starości, to są heteronormatywne przestrzenie i seniorki obawiają się, że będą musiały się tłumaczyć kim są albo będą szykanowane, albo ktoś im będzie wiercić dziury w brzuchu na temat męża i dzieci. Ja to Wam wszystko relacjonuję, nie byłam przy tym. Ta grupa się zebrała i powiedziała: chcemy zbudować dom i to był początek procesu. W ten sposób dom się szybko zapełnił. Ale lista kandydatek jest otwarta. Spodziewamy się, że będzie pewna fluktuacja, że nie wszystkie osoby, które się zgłosiły, podejmą decyzję przeprowadzki. Więc będą wolne miejsca, które będą przyznawane według kolejności zgłoszeń.

AM: Nie ma żadnej grupy uprzywilejowanej?

YA: Dla osób z niepełnosprawnościami jest inny klucz przydziału. W domu jest zaplanowane wspólne mieszkanie dla osób ze specjalnymi potrzebami wymagających opieki. To osiem pokoi ze wspólną kuchnią, dla kobiet, które nie byłyby w stanie same mieszkać. W ogóle cały dom będzie bez barier, prawie wszędzie będzie można wjechać wózkiem inwalidzkim, na wszystkie kondygnacje, do łazienek. Główne motto domu brzmi: samodzielność, samowystarczalność, samostanowienie i pełne uczestnictwo. 

AM: Ile osób będzie mieszkać w tym budynku?

YA: To budynek z ośmioma kondygnacjami i siedemdziesięcioma mieszkaniami, a to znaczy, że zamieszka tu jakieś 80-90 kobiet.

MR: Będzie przestrzeń wspólna?

YA: Tak, duża wspólna przestrzeń dla mieszkanek. Rodzaj świetlicy. A poza tym miejsca na biura, w których będzie poradnictwo, biblioteka, sala konferencyjna. Były plany, by przenieść tutaj Berlińskie Lesbijskie Archiwum Spinnboden, ale nasz dom będzie za mały dla Archiwum. Za to będzie miejsce, żeby zrobić jakąś kafejkę czy restaurację. W domu będą więc mieszkania, kultura i gastronomia.

AM: To będzie wielofunkcyjne miejsce. Jak to utrzymacie? Zdobycie pieniędzy na stworzenie domu a jego utrzymanie to różne sprawy. W Warszawie kilka lat temu powstał hostel LGBTQ+ i niestety po zakończeniu projektu rozpadł się, nie udało się go utrzymać. 

YA: To są komunalne mieszkania i będą niskie czynsze. To wyjątkowe, bo w Berlinie jest katastrofalna sytuacja mieszkaniowa, czynsze rosną jak na drożdżach. Wolna amerykanka. Duże firmy z całego świata inwestują i chcą na tym zarobić. Płacą oczywiście za to lokatorzy. Mieszkania, na które mogą sobie pozwolić ludzie o przeciętnych dochodach, to mieszkania komunalne – stare spółdzielnie mają jeszcze zrównoważone czynsze, nowe już nie. Straszna sytuacja i dlatego między innymi powstaje ten dom. Kobiety, które się tu wprowadzą, będą płaciły stabilne i niskie czynsze. Tu nic nie dołożymy.

A reszta przestrzeni?

YA: Będziemy musiały utrzymać część kulturalną. Wiem jedno, nie chcę, żeby było finansowane komercyjnie. Mamy jeszcze trzy lata, zanim zostanie wybudowany dom, będę przygotowywać grunt, by to było w inny sposób finansowane. Szukam subwencji, inaczej trzeba będzie to jednak przynajmniej częściowo skomercjalizować, na przykład przez wynajem pomieszczeń. Tworzę koncepcję miejsca, które jest otwarte na proces samoorganizacji. Może jakaś grupa się zorganizuje i stworzą teatr, i będą ubiegać się sami_e  o grant? Bardzo mi leżą na sercu projekty partycypacyjne, oddolne. Chciałabym, żeby powstała wolna przestrzeń, otwarta na współpracę. 

MR: Żyłam w przekonaniu, że Berlin to raj komunalnych mieszkań, a Ty nam opowiadasz inną historię…

YA: Poza tym, że jestem aktywistką LGBTQ+, jestem aktywistką mieszkaniową. To jest w Berlinie największy problem. Berlin to międzynarodowa społeczność. Polacy są drugą narodową grupą mniejszościową, pierwszą są Turcy. Jest dużo osób, które żyją tutaj ze statusem uchodźczym i nie mają prawie dostępu do mieszkań.

Berlin to również duża scena artystyczna i kulturalna, ale większość artystów_ek to prekariat. Osoby, które robią w mieście projekty nadające charakter Berlinowi, nie mogą sobie pozwolić na mieszkanie w nim. Żyją na walizkach, tak jak ja. To są paradoksy. Berlin jest miastem biednym, choć oczywiście są dzielnice willowe, ale raczej nie kojarzą się z miastem. To, co się dzieje w centrum, jest wielokulturowe, jest też duże środowisko robotnicze i lewicowe, ale powoli przerasta to warstwą hipsterską.

MR: Tak widzimy Berlin w Polsce. A Ty od kiedy mieszkasz w Berlinie?

YA: Od 12 lat. Bardzo go kocham, to miasto małych ojczyzn i dużych możliwości. Berlińskie słowo Kiez, czyli sąsiedztwo. Berlińczycy kochają swoje Kieze i czują się z nimi bardzo związani. W Kiezu jesteś u siebie, tu jest twój sklep, twoja piekarnia, twoja knajpka, twoja ławka w parku. Lubię takie swojskie społeczności. Zaś duże możliwości wiążą się z faktem, że w Berlinie do wielu miejsc masz dostęp bez względu na zasobność portfela. W porównaniu z innymi metropoliami, w Berlinie nie ma jeszcze brutalnej segregacji klasowej. Większym problemem jest segregacja ze względu na (przypisane) pochodzenie. Jako biała Europejka mam tu więcej możliwości, niż osoby BIPoC (Black Indigenous People of Color). Mam nadzieję, że to się zmieni, ale tendencje idą w obu kierunkach – w jednych kręgach rośnie solidarność, w innych nasila się rasizm.

AM: Mówiłaś wcześniej o krętej drodze artystycznej, czy możesz o niej opowiedzieć?

YA: Nie wiem, czy chcę o tym mówić. Jeszcze tego, co było wcześniej, nie uporządkowałam myślowo. Pojawiło się dużo nowych rzeczy, pewne dobiegły końca, inne się zaczęły. Od 2019 roku jestem na innym etapie życia. Teraz jestem w tym, co się zaczęło w projekcie Kobiecego* domu.

MR: Opowiedz, jaka była Twoja droga do Tego projektu? 

YA: Zareagowalam na anons: szukamy lesbijki, która poprowadzi projekt… Nawet nie szukałam pracy, ale jak to zobaczyłam było jasne, że mnie szukają.

MR: Czy Twoje główne zadanie to poszukiwanie dofinansowania i łapanie fantazji o domu?

YA: Mówiąc bardziej technicznie: pracuję nad konceptem queerowego ośrodka kulturalnego. Jestem oczywiście zaangażowana w prawie wszystkie procesy związane z projektem, w tak małym zespole nie możemy sobie pozwolić na wąską specjalizację. Pisanie grantów, udział w konferencjach, fundraising, organizacja wydarzeń, networking, spotkania z politykami – to wszystko w praktyce się przenika. 

AM: Czy bierzecie pod uwagę, że w przyszłości będzie kłopot ze zdobyciem funduszy i że to przedsięwzięcie będzie miało wolontaryjny charakter?

YA: Praca nad tym projektem już teraz jest zarówno pracą zarobkową, jak i wolontaryjną. Ale budowa naszego domu to kompleksowy projekt i nie wyobrażam sobie, żebyśmy bez regularnych miejsc pracy mogły_li dać radę. 

AM: Jakie widzisz miejsce dla Lesbenwohnprojekt na mapie lesbijskiego Berlina? Czy w Berlinie jest duża lesbijska* przestrzeń kulturalna?

YA: Nie ma centralnego miejsca, żeby lesbijską kulturę dumnie prezentować i żeby mainstream też mógł przyjść i popatrzeć jaka jest wspaniała. Jest fajna galeria Alpha-Nova Kulturwerkstatt – Galeria Futura, w której prezentowane są feministyczne projekty artystyczne, jest Schwules Museum, które jest coraz bardziej otwarte na les*kulturę. Ale brakuje lesbijskiego miejsca, w którym artystki mogłyby zaistnieć i wykorzystać to zaistnienie dla swojej kariery, i wyjść z niszy. Wiem, jaka może być cena wchodzenia w mainstream, ale nie mówię o wtapianiu się w niego, tylko o jego transformacji. Wiem, że to utopia, ale przecież chcemy zmienić świat, zrobić rewolucję, i dlatego trzeba wchodzić wszędzie. Trzeba dostrzec margines jako szansę, idąc za myślą Bell Hooks, że margines może być miejscem dyskryminacji i to jest złe, ale margines jest także miejscem otwartości i największych możliwości. Dla mnie margines jest czymś więcej – jest nowym centrum. Obserwuję, że coś takiego zaczyna się dziać.

AM: Margines lesbijski jako wylęgarnia nowych jakości… małe centrum to moja idée fixe, staram się o to od lat. Na razie u nas rządzi neoliberalne mainstreamowe centrum. Tam są pielgrzymki.

MR: Wróciłabym do rzeczywistości, czyli do tego, co już jest. Gdy byłyśmy w Berlinie, trafiłyśmy do lesbijskiej knajpy Begine, w której – co na nas zrobiło wrażenia – spotkałyśmy kobiety 60+ w stylu butch. Na dodatek zobaczyłyśmy performans muzyczny pastiszujący kulturę tyrolską. Przeżyłyśmy szok. W Polsce to jest lesbian*fiction. 

YA: Rzeczywiście, Warszawa i Berlin nie są zsynchronizowane w tej sprawie. [śmiech] Tutaj ten temat zaczął się już przed 30 laty, po upadku Muru padł pomysł, żeby się zainteresować lesbijkami*, które zaczynają się starzeć. Ale 30 lat temu dotyczyło to osób 40+.

MR: Zabawne, jak się przesuwa granica.

YA: Mam 52 lata i przyznam się, że czuję się jak młodziutki kurczaczek przy tych kobietach, dla których powstaje ten dom. To jest fantastyczny widok: 30 dziewczyn między 60 a 85 rokiem życia ubranych w kamizelki i czapki na gangstera. To jest wzruszające, widzę w tym moją przyszłość. Nie boję się tego, co będzie ze mną za kolejne 30 lat. Nie widzę dzięki temu babć, które całe życie się poświęcały, a teraz wnusio jest niedobry. W Niemczech Zachodnich jest dużo takich starszych zgorzkniałych kobiet 70-80+, którym życie dogryzło. Dlatego widok dziarskich dziewczyn 70+ jest niesamowity. Byłoby dobrze, gdyby grupy wiekowe zaczęły bardziej się między sobą mieszać. Potrzebujemy przestrzeni dla młodych dziewczyn, kobiet w średnim wieku i tych starszych. Jeszcze brakuje w Niemczech lesbijskich przestrzeni kulturalnych, a jeśli są, to niewiele i malutkie.

AM: Jakie konkretnie?

YA: Na przykład knajpy Begine,  B-Lage, Café Cralle, czy klub queerowy SchwuZ, księgarnia Prinz Eisenherz, ale to nie są miejsca tylko lesbijskie.

MR: Możesz je scharakteryzować?

YA: To są zdecentralizowane i niekomercyjne przestrzenie, często mainstream ich w ogóle nie zna. Niektóre z nich są feministyczne, inne queerowe, ale nie ma zbyt wielu miejsc, które rzeczywiście pielęgnują kulturę lesbijską, oprócz Stowarzyszenia RuT albo wspomnianego już Archiwum Lesbijskiego Spinnboden. Może też dlatego, że to są raczej przestrzenie spotkań, a nie działań artystycznych. A z tego, co mówią starsze koleżanki, było ich więcej, teraz znikają. Niektóre z nich dokumentuje projekt Lesbijskie wspomnienia.

MR: Jest coś, co w jakimś stopniu przebiło się do mainstreamowej świadomości, a nadal tkwi w podziemiu, bo to zdaje się jego natura. Mówię o kulturze drag king, choć dziś to pojęcie trochę oldskulowe. Dziś lepiej mówić po prostu o sztuce drag. Ty, zdaje się, też z tym miałaś romans. Na Twoim profilu widzę fotografię wąsatego faceta. Skąd on się wziął?

YA: Ta postać powstała dość niedawno. Jestem performerką, pracuję z ciałem i poszukuję różnych form wyrazu. Po ukończeniu 40 roku życia zaczęłam uczyć się tańca współczesnego, tańczyłam przez pewien czas półprofesjonalnie. Potem zaczęłam uczyć się śpiewać, też półprofesjonalnie. Wszystko miało zakotwiczenie w teatralnym performansie. W tej formie, mam poczucie, jesteś bardziej tym, co grasz, bo opowiadasz trochę swoją historię. To jest trochę ekshibicjonistyczne, ale zawsze możesz temu zaprzeczyć, bo to przecież perfo. Kręci mnie niepewność własnej tożsamości albo hipertożsamość. Sama nie wiem, jak to nazwać. To jest też doświadczenie fizyczne: bycie w przestrzeni i kontakt z publicznością. Ostatnio zostałam zaproszona do wywiadu wideo w Polsce. Zastanawiałam się o czym będę mówić i skoncentrowałam się na tym – typowa kobieta – jak będę wyglądać. [śmiech] Wyszło na to, że w Polsce muszę wystąpić jako dresiarz. Skoro tematem było: Czy sztuka może efektywnie zwalczać uprzedzenia?, a moim największym uprzedzeniem jest dresiarz, tak więc musiałam wystąpić jako dresiarz. Bardzo mnie to wciągnęło i chyba to moje alter ego pozostanie ze mną, chyba będę się nim jeszcze bawiła.

MR: A interesujesz się drag kingową kulturą w Niemczech?

YA: Muszę przyznać, że nie mam dużo doświadczeń z dragiem, ale znam kilka dragowych artystek, jak Sigrid Grajek, która robi tradycyjny drag show z piosenkami. Jest też inna artystka, którą bardzo cenię, choreografka Antonia Baehr .

MR: To moja rodzina. Ja jestem Maryjan Bear. [śmiech] Co ona robi?

YA: Antonia Baehr ma różne alter ego, z którymi przeprowadza na przykład wywiady radiowe albo robi wspólne (sic!) występy. Są to bardzo ciekawe, subwersywne działania na pograniczu choreografii, sound artu, performansu. Jedno z jej alter ego to tancerz Werner Hirsch, inne to Henri Fleur, francuski arystokrata albo filmowiec Reiner Werner czy Drag Queen Frau Böse (Zła Pani). Także prywatnie ludzie biorą Antonie często za faceta, aż się nie odezwie, bo ma wysoki dźwięczny głos, który odbierany jest jako damski.

MR: U mnie jest podobnie. Wyglądam jak facet, a mam ciepły wysoki głos. Bawi mnie, gdy ludzie mają problem z decyzją czy jestem dziewczyną, czy chłopakiem.

AM: W Berlinie jest także artystka, którą cenię – Bridge Markland.  Zawsze była niebinarna w swoich scenicznych grach.

YA: Tak, Bridge to ważna pionierka gender performance. W moim odczuciu jej dekonstrukcja jest bardziej queerowa i mniej ma wspólnego z lesbijską społecznością. 

AM: A to ma znaczenie?

YA: Może i nie. Ale mam wrażenie, że drag kingi są szczególnie ważne dla lesbijskiej społeczności, bo kultura drag king miesza się z kulturą butch. Widzę to jako specjalne miejsce dla kobiet nieheteronormatywnych. Oglądanie drag kingów to wyzwolenie, to okazja by śmiać się z facetów. To dekonstrukcja płci i erotyczna gra. 

AM: To prawda, że kultura drag z kulturą butch są połączone. Warto pamiętać, że męskie przebranie kiedyś było sposobem – radykalnym i niebezpiecznym – na funkcjonowanie poza kobiecym schematycznym gender. Wystarczy przypomnieć film o Albercie Nobbs z Glenn Close czy casus kobiet z Albanii tzw. Burnescha. Dzisiaj to przede wszystkim performans sceniczny albo uliczny, to queerowanie świata.

MR: Dziś kobiety też same siebie queerują, wcielając się w stereotypowe kobiety.

YA: Ja to robiłam. Przez ostatnie dwa lata grałam divę. Nie wybrałam tej roli, byłam performerką w operze ulicznej – wcielałam się w Senatorkę i Deweloperkę. To są kobiety jak z dynastii i jednocześnie z opery, więc postacie jak diva. To rola, która mi z natury nie leżała, ale jakoś pogodziłam się z nią i w końcu nią bawiłam. W pewnym sensie to jest fajne, ale gry w hiperkobiecość są trochę nudne, kobiece stereotypy nie są dla mnie aż tak interesujące. Szybko osiągnęłam granicę tego, co mogę w takiej roli zrobić. Dlatego może ten drag king jest lepszy? Mam koleżanki, które grają mężczyzn, którzy grają kobiety. To mnie wciąga. Bardzo lubię ten moment, kiedy widzę, że publiczność nie wie, o co chodzi i z kim tak naprawdę ma do czynienia. Kiedy symbolicznie wyciągam jej dywanik spod nóg.

AM: Opera uliczna? My zrobiłbyśmy nanooperę o Gertudzie Stein i Alicji B. Toklas na jeden głos jeden instrument. Opera uliczna to coś nowego. Pewnie wielkie przedsięwzięcie?

 

YA: To jest opera polityczna, przeciw gentryfikacji. Protest przeciwko wyrzucaniu ludzi z domów, przeciw deweloperce. W operze Wem gehört Lauratibor chodzi o konkretny Kiez Berlina: Reichenberger Kiez na Kreuzbergu, gdzie ludzie zaczęli się organizować, żeby się przeciwstawić temu procederowi. To jest zjawisko międzynarodowe, ze swoich miejsc wyrzucani_e są imigranci_tki, nieheteronormatywne_i artystki_ści, seniorzy_ki, klasa robotnicza. To mieszana społeczność, w której rodzi się solidarność między różnymi grupami przeciw neoliberalizmowi, który nie może sobie wyobrazić razem pani sklepowej, Turka i lesbijki. Takie konstelacje są dla mnie bardzo kampowe, queerowe. Ta Opera jest rzeczywiście projektem z ulicy, powstała ze współpracy profesjonalnych artystek_ów oraz amatorek_ów. Zaczęła się bez pieniędzy, potem przyszły granty.

MR: Jak duże jest to przedsięwzięcie?

YA: Jest to mamut. Sama orkiestra liczy ze dwadzieścia osób i jest prawie całkowicie amatorska. Są dwa chóry. Malutki chór deweloperów – jest mały, bo nikt nie chciał w nim śpiewać. [śmiech]. Ja grywam wszystkie złe role, śpiewam więc w chórze deweloperów i – jak mówiłam – gram deweloperkę. Jest tam kilka_u profesjonalnych śpiewaczek_ów operowych, a reszta osób jest nieoperowa albo nieprofesjonalna. To jest oryginalna kompozycja, ponad dwie godziny muzyki, a w projekcie bierze udział 100 osób.

AM: Niesamowite. My brałyśmy udział w lewackim antykapitalistycznym projekcie operowo-kabaretowym Czarodziejski flet, ze świetnym antykapitalistycznym tekstem Katarzyny Bratkowskiej i Floriana Nowickiego. Udział 20 osób to już było wyzwanie, a tu 100. Jak udaje się ludzi zmobilizować? Czy obsada jest wymienna?

YA: W czasie pracy nad projektem powstała wspólnota, projekt trwa już prawie dwa lata. Początkowo był ruch w obsadzie, ale w tej chwili ludzie, którzy śpiewają w chórze, spotykają się co tydzień. Zorganizowaliśmy też Radę. Ta kolektywizacja dotyczy moderacji projektu. W kwestiach teatralnych role są tradycyjne: kompozytor jest kompozytorem, reżyserka jest reżyserką. To jest również proces kolektywizacji decyzji, osoby które wcześniej koordynowały przedsięwzięcie powiedziały, że nie chcą sprawować funkcji szefa_szefowej całego projektu. Razem sterujemy tym oceanicznym statkiem.

AM: Musi być jednak dyscyplina, żeby to się toczyło…

YA: Tak, ale to nie jest kwestia niemieckości [śmiech], projekt jest międzynarodowy i spotykają się tu różne mentalności. Dużo jest w nim europejskich i pozaeuropejskich uchodźców_czyń. Spoiwem jest muzyka, mamy całą orkiestrę, która musi grać równo. Jest też dyrygent. Tu nie ma improwizacji, trzeba wspólnie oddychać. Po to są próby. Muzyka tworzy wspólnotę. Całość trzyma w garści też autorka tekstu, która bardzo się identyfikuje z utworem, a także główna nasza sopranistka, która współtworzyła dramaturgię. Choć oczywiście zawsze w projektach są dołki, które trzeba przejść.

AM: Gdzie była pokazywana Opera?

YA: W Berlinie, byliśmy też w Danii: w Kopenhadze i w Odense. I znowu w tym roku zagramy w Berlinie. Możemy przyjechać do Warszawy.

AM: To byłoby wspaniałe. W jakich miejscach miasta gracie?

YA: Premiera była ulicznym przemarszem. Wydarzenie było zarejestrowane oficjalnie nie jako projekt artystyczny, tylko jako demonstracja przeciw gentryfikacji. Towarzyszyła nam Policja. Graliśmy przemierzając trasę dwoma wozami od punktu A do punktu B. Jeden wóz dla orkiestry, a drugi był sceną. Publiczność szła z nami jako demonstranci_tki.

AM: Stacjonarny pokaz też się zdarzył?

YA: W Dani. Wozy zostały tak ustawione, że publiczność mogła siedzieć dookoła. Na początku nam się wydawało, że to nie ta sama energia, jak w przypadku demonstracji, której nie da się powtórzyć w stacjonarnych warunkach. Ale im więcej powtarzaliśmy wersję stacjonarną to okazało się, że energia demonstracji jednak jest.

AM: To może do zobaczenia w Berlinie na pokazie Opery. I za 3-4 lata, gdy powstanie Lesbijski Dom.

MR: O którym w Polsce tak marzyła – teraz mi się przypomniało Anna Laszuk, dziennikarka i autorka znaczącej książki Dziewczyny wyjdźcie z szafy. Opowiadała o tym w filmie Magdaleny Wystub Yes we are. Co ciekawe, to dokument stworzony przez Polkę mieszkającą w Niemczech. Taki akcent polsko-niemiecki na koniec.

AM: Bardzo dziękujemy za rozmowę.

*********************

POST SCRIPTUM

1.
Byłyśmy w Berlinie w czerwcu i miałyśmy okazję zobaczyć Lauratibor (Opera przeciw wykupowaniu miasta) – społeczną śpiewogrę, o której opowiadała Yagner Anderson. Imponujący i poruszający przykład artaktywizmu – dzieło artystycznie świadome, doskonale skonstruowane, posługujące się umiejętnie różnymi stylistykami. Twórcy_czynie budują silną więź z widownią i wciągają emocjonalnie w etyczny dylemat świętego prawa własności. Utwór ma formułę moralitetu, mimo to temat nie został uproszczony, choć ocena sytuacji jest czarno-biała: krwiożerczy, chciwy, bezwzględny kapitalizm i jego ofiary – wyrzucani z domów ludzie.

Duży i różnorodny zespół artystek_ów, performerek_ów, aktywistek_ów z różnych środowisk (m.in. mistrzyni ceremonii funeralnych), osób technicznych trwa od dwóch lat w gotowości do występów – ma czas, kompetencje i motywacje by przygotować tak duże i pozainstytucjonalne przedsięwzięcie. A co najważniejsze, jest na tyle zdeterminowany, by grać spektakle.

Lauratibor to efekt bezkompromisowej, rzetelnej artystyczno-aktywistycznej pracy, ogromny zbiorowy twórczy wysiłek, który nie jest incydentalnym wydarzeniem, wynikiem spontanicznej emocjonalnej erupcji solidarnościowej, a realną formą walki o zmianę społeczną, gdy pojawia się konkretna potrzeba_sprawa. 

Ta ponad dwugodzinna protest-opera tym razem służy obronie domu przy Habersaathstraße, który ma być zburzony, choć nadaje się wciąż do mieszkania. Wcześniej została wykonana duża praca, by ten budynek zasiedlić, w ramach pomocy osobom w kryzysie bezdomności. Wspaniały, odważny i dotkliwy spektakl z przesłaniem: Śpiewaj przeciw szaleństwu. Przeciw eksmisji nowych i starych lokatorów! Przeciw rozbiórce domów w dobrym stanie technicznym! Prawo do mieszkania dla każdego! 

Marzy nam się taka inicjatywa w Polsce, a jeszcze bardziej takie ugruntowane podejście do artaktwizmu.

2.
Byłyśmy też na imprezie RUT inaugurującej budowę Lesbijskiego Domu Mieszkalnego, o który starania trwają 15 lat. Spotkanie z energią rozpoczęła Sigrid Grajek melorecytując kultowy i radykalny feministycznie utwór Claire Waldoff  Raus mit den Männern aus dem Reichstag. 
Wysłuchałyśmy herstorii projektu mieszkalnego bezpośrednio od kobiet, które walczą o bezpieczne miejsce dla nieheteronormatywnych seniorek. Poznałyśmy te nieheteronormatywne seniorki, także te 70+. Widziałyśmy wspólnotę osób wspierających inicjatywę, które – choć dostały fundusze na dom – nadal muszą zbierać pieniądze i nadal wiele rzeczy robią wolontaryjnie, solidarnościowo. Zasada wszystkie ręce na pokład wciąż pozostaje aktualna. Poczułyśmy się jak u siebie, zdejmując banery ze ścian i nosząc pudła po spotkaniu. Na koniec sfotografowałyśmy wbicie pierwszego tęczowego palika geodezyjnego pod budowę w miejscu, gdzie stanie lesbijski dom mieszkalny. 

Korekta: Maja Korzeniewska

***************

Dr Yagner Anderson, urodzona w Polsce. Studiowała historię sztuki i filozofię w Lublinie i Tybindze, obroniła doktorat z historii sztuki.
Od 2010 r. działa w Berlinie na pograniczu sztuki, pracy kuratorskiej i aktywizmu. Członkini kolektywów artystycznych p.u.r.e. i LAURATIBOR oraz grupy aktywistycznej FLINTA*Stadt. Od 2021 r. odpowiedzialna za koncepcję i zarządzanie queerowym centrum kultury oraz queerowanie sąsiedztwa w ramach RuT Wohnen.
https://rut-wohnen.de

Damski Tandem Twórczy (Agnieszka Małgowska & Monika Rak)
Działa od 2009 r., stworzył cykle: literacki Żywe radio, performatywny PAN/K Maryjan i Krystina, filmowy Kino lesbijskie z nutą poliamoryczną / czytanie dramatu Portret lesbijek we wnętrzu / spektakle: Orlando. Pułapka? Sen, Fotel w skarpetkach, 33 Sztuka, Czarodziejski flet, Gertruda Stein & Alice B. Toklas & Wiele wiele Kobiet, SharmTrio plus. Drag King Show. Retroseksualni / dokument L.Poetki  / O’LESS Festiwal (2012-2014) / cykl debat i audycji Kobieta Nieheteronormatywna / projekt archiwistyczny A kultura LGBTQ+ nie poczeka! / współzałożycielki Stowarzyszenia Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej* / realizatorki L*AW. Lesbijskie* Archiwum Wirtualne.

Agnieszka Małgowska – lesbijka / feministka / artaktywistka / reżyserka / trenerka teatralna / scenarzystka.

Monika Rak – lesbijka / feministka / artaktywistka / aktorka / dramatopisarka / filmowczyni / graficzka.

                                                                                 ***************


LESBIJSKA INSPIRA
To niezależna inicjatywa, której e-przestrzeni udziela siostrzana Feminoteka

I.  Manifest
1.  Manifest. Instant.
2.  Rozmowa. Od lesbijskiej konspiry do lesbijskiej inspiry
3.  Podsumowanie. Minął rok. To, o czym mówiłyśmy w prywatnych rozmowach, stało się częścią debaty publicznejII. Rozmowy wokół manifestu

1.   Mamy wewnętrzną potrzebę wolności. Rozmowa z Małgorzatą Myślak i Magdaleną Sota
2.   Coming out – nie chcę i nie muszę. Rozmowa z Anonimową Lesbijką 
3.   Z miłości i gniewu rodzi się odwaga. Rozmowa z Angeliną Caligo
4.   Moja droga do siebie samej. Rozmowa z Marią Kowalską
5.   Potrzebne są niehetero bohaterki. Rozmowa z Anną Bartosiewicz
6.   Chcemy więcej! Rozmowa z Anną i Zandrą Ra Ninus
7.   Lesbijki, pora na prokreację! Rozmowa z Anną Adamczyk
8.   Kto ma prawo do słowa “lesbijka”? Rozmowa z Magdą Próchniak
9.   Czasem miałam wrażenie, że jestem jedyną lesbijką w Lublinie. Rozmowa z Małgorzatą Szatkowską
10. Trzeba stawiać opór. Rozmowa z Magdaleną Tchórz
11.  Dziewczyna i dziewczyna – normala rodzina. Rozmowa z  Zuch Dziewuchami
12.  Niepytana nie mówiłam, że jestem lesbijką. Rozmowa ocenzurowana
13.  Co Ty tutaj robisz? O poczuciu wyobcowania i przynależenia. Rozmowa z Nicole G.
14.  Mam na imię Kasia i to jest moja tożsamość. Rozmowa z Katarzyną Gauzą.
15.  Tęczowe aktywistki na Ukrainie są wyłącznie feministkami. Rozmowa z Katją Semchuk
16.  Oryginalnie nieheteroseksualna. Rozmowa z Agnieszką Marcinkiewicz
17.   Sama zrobię dla siebie miejsce. Rozmowa z Klaudią Lewandowską
18.  Dziś określam siebie jako osobę panseksualną. Rozmowa z Alex Knapik
19.  Perspektywa lesbian studies. Rozmowa z dr Martą Olasik
20. Mogę tylko powiedzieć: przykro mi bardzo, jestem wyjątkowa. Rozmowa z Voyk
21.  Tożsamość jest zawsze politycznaRozmowa z Elżbietą Korolczuk
22. Jesteśmy nie do ruszenia. Rozmowa z matką i córką. MB & Shailla
23. Wchodzę w krótkie erotyczne relacje poliamoryczne. Rozmowa z Retni
24. Aktywizm jest moim uzależnieniem. O niepełnosprawnościach, nieheteronormatywności i feminizmie. Rozmowa z Anetą Bilnicką
25. Wolę nie zostawiać niedomówień. Rozmowa z Adą Smętek
26.Do tej pory myślałam, że LGBTQ to nie ja. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
27. Ciągle zajmujemy się sobą i żądamy od innych akceptacji. Rozmowa z Anną Marią Szymkowiak

III. Głos z zagranicy
1Węgry. Brakowało nam środowiska kobiet niehetero – stworzyłyśmy je. Rozmowa z Anną Szlávi
2. Czechy. Lesba* na wychodźstwie. Rozmowa z Frídką Belinfantová
3. Niemcy. Lesbijski projekt mieszkalny. Rozmowa z Yagner Anderson

IV. Męskoosobowo
1. To co polityczne jest wspólne. Rozmowa z Tomaszem Gromadką
2. Przyszło nowe pokolenie kobiet nieheteronormatywnych. Rozmowa z Marcinem Szczepkowskim

V.  EL*C. Wieden 2017
1.  Magdalena WielgołaskaOdzyskiwanie lesbijskiej tożsamości – wreszcie pomyślmy o sobie, Siostry.
2. Monika Rak. Siła filmu dokumentalnego, czyli lesbijki do kamer!
3. Magdalena Świder. Wokół tożsamości.
4. Agnieszka MałgowskaPeformansy, czyli witamy w Lesbolandii.
5.  Joanna Semeniuk. Jeśli nie zrozumiemy naszej przeszłości, nie zrozumiemy siebie.
6.  Agnieszka Frankowska. PL, czyli Polskie Lesbijki w Wiedniu.

VI. EL*C. Kijów 2019.
1.  Monika Rak. L*Geniusza na Ukrainie.
2. Magdalena Wielgołaska. Lesbianizacja przestrzeni.

BONUS
Komiks. Superprocenta. Graficzny komentarz Beaty Sosnowskiej
 

 

 

 

Klaudia Lewandowska. Gałązki angielskiej lawendy w polskiej muzyce.

Dzięki zaproszeniu Stowarzyszenia Sistrum prowadziłam warsztaty Panie proszą Panie – muzyczne pisanie o pisaniu tekstów w ramach cyklu Przestrzeń Kultury Lesbijskiej* w Stole Powszechnym w 2019 roku. Od tego czasu zaczęłam zwracać większą uwagę na lesbijskie wątki w muzyce. Stworzyłam też playlistę gromadzącą w jedynym miejscu teledyski, o których piszę. Pierwsza część tego zestawienia dotyczy klipów do piosenek w języku polskim −Lawendowy radar piosenkowy opublikowany #12 numerze Magazynu RTV poświęconemu lesbijskiej* kulturze. Tym razem przyglądam się polskim teledyskom anglojęzycznym. 

****************************

Pocałunek zdaje się najprostszym sposobem, by pokazać namiętność w krótkiej formie, jaką jest teledysk. Intymny kontakt i emocje można zobrazować tak, aby nie były jedynie atrakcyjne wizualnie − jak często dzieje się w przypadku portretowania kobiet − ale także nasycone dodatkowym przekazem. W co najmniej dwóch popowych klipach polskich wokalistek pojawił się motyw lesbijskiego pocałunku.

W Power of attraction − debiutancki singiel Natalii Lesz z 2008 roku − piosenkę ilustruje, kojarzący się z cyberpunkiem, obraz o świecie zniewolenia powtarzalną pracą i kontrolą kobiecej seksualności. Główna bohaterka, grana przez wokalistkę, z osoby poddanej − w obowiązującym systemie − staje się superbohaterką. Ratuje jedną z kobiet z rąk brutalnego księdza. Wszystko przypomina fabułę kiczowatego komiksu. Tekst sugeruje, że przekonanie o swojej mocy staje się rzeczywistością. Tytułowa siła przyciągania działa także na dwójkę kobiet, które całują się, gdy są już bezpieczne.

 

Pocałunek nie jest zarezerwowany jedynie dla młodych, choć to wciąż nie jest takie oczywiste. Z pewnością nie jest problemem dla Margaret, deklarującej również swoje poparcie dla środowiska LGBTQ+. W jej teledysku Start a Fire z 2014 roku całują się starsze kobiety. Tytułowe rozpalanie ognia to odważne sięganie po wszystko, czego zapragniemy, także wbrew przeciwnościom, między innymi po miłość o różnych zabarwieniach.

Kobiecy flirt bez słów możemy także zobaczyć w teledysku do piosenki Freedom zespołu Sistars, który w 2004 roku kandydował do reprezentowania Polski w Konkursie Piosenki Eurowizji. Niestety twórczynie_cy nie zostały_li wybrane_i, jednak wniosły_śli sporo świeżości do zestawienia specyficznych mainstreamowych propozycji, komponowanych zazwyczaj z myślą o wymogach konkursu. 

Dowodzi tego choćby teledysk. Jego akcja dzieje się przede wszystkim w warzywniaku. a motywem jednej ze scen jest dotyk i piersi piersi pokazane w kadrze jak podawane przed chwilą owoce. Bohaterkami tego momentu są dwie dziewczyny, które patrzą sobie przeciągle w oczy. Dodatkowo rękawiczki wokalistki na czerwonej bluzce tworzą skojarzenie z flagą LGBTQ+, choć nie wszystkie jej kolory się zgadzają. Scenka trwa 3-4 sekundy, jednak mocno utkwiła mi w pamięci.

Ciągle bowiem niewiele mamy polskich teledysków ukazujących w sposób bezpośredni zakochaną i szczęśliwą parę kobiet. Tę pustkę wypełnia urzekający teledysk Hardlakes, męskiego duetu Indigo Tree z 2010 roku. Klip w reżyserii Przemysława Wojcieszka jest powiązany z jego spektaklem i filmem Cokolwiek się zdarzy, kocham cię, które opowiadają o nastoletniej miłości lesbijskiej*. 

Lekko nieczytelnie podany tekst nie przeszkadza w odbiorze onirycznej całości i doskonale pasuje do obrazu beztroskiej lesbijskiej miłości dwóch nastolatek. Dziewczyny nie ukrywają się − biegają nocą ulicami Warszawy wśród witryn i półek sklepowych, widzimy je też w mrocznych tunelach, ciemnych bramach, na squacie. Otwarcie okazują sobie uczucia i zdaje się, jakby były całkiem same na świecie, mimo pojawiających się obok ludzi. To wrażenie kojarzy się z siłą nastoletniego uczucia. Na końcu utworu, tym razem wyraźnie, słyszymy powtórzony tekst: listen your heart now, don’t listen your voice [posłuchaj teraz swojego serca, nie słuchaj swojego głosu]. Staje się on mantrą, sentencją wartą zastanowienia. Między dziewczynami widać chwilę napięcia, którą przełamuje wyciągnięcie ręki po pieszczotę − znak słuchania sercem. Przyjemne wokale przeplatają się swobodnie, jakby płynęły splecione z leniwą gitarową melodią. Czytelniejszy wokal pokazuje tutaj ciekawy dysonans, że nie zawsze warto słuchać swojego głosu (rozsądku?), który może się wahać, wątpić czy powtarzać utarte przekonania.

Historia nieukrywającej się pary łączy Hardlakes z lirycznym teledyskiem do piosenki Baby Marysi Wiśnickiej z 2020 roku. Rozpoczyna go sensualny taniec, którego fragmenty widzimy także później. Zgrane z muzyką ruchy samotnej dziewczyny interpretują melodię i emocje nieporozumień między parą bohaterek. Druga z nich podróżuje zamyślona, wspominając chwile spędzone z ukochaną. Słowa również wskazują na historię trudności, z którymi jednak warto się zmierzyć. Dobrym zakończeniem jest radosne spotkanie obu dziewczyn na podwórku, które jest scenerią tańca. Chciałabym oglądać więcej takich happy endów i pokazywanych otwarcie lesbijskich relacji. Baby to również bardzo przyjemny love song.

Otwarcie ukazana lesbijska relacja łączy poprzednie klipy z We Might Be Dead By Tomorrow z 2012 roku, francuskiej wokalistki o polskich korzeniach, Soko. Inspiracją kompozycji była wczesna śmierć ojca artystki, która nauczyła ją mimo lęku celebrować ulotne życie. Tytułowe Jutro możemy już nie żyć jest mottem Soko i widzimy je wypisane na śniegu na początku teledysku. Klip stanowi kompilację intymnych momentów z życia pary kobiet. Całość jest wyjątkowo przejmująca i radosna. To celebracja codzienności i zwyczajności zręcznie przeplatana zdjęciami kojarzącymi się ze śmiercią: cmentarne elementy i czaszki. Wszystko tutaj woła by kochać i nie marnować czasu. Klip wyróżnia się również otwartością w pokazaniu erotyki, której wyraźnie jeszcze brakuje w polskich produkcjach, szczególnie w tak sensualnym i nieuprzedmiotawiającym wydaniu. Piosenkę Soko można było usłyszeć również w tle viralowego filmu, ukazującego rzekomy eksperyment społeczny First Kiss Tatii Pilevy, który okazał się później reklamą odzieży Wren. Dwadzieścia osób całowało się z nieznajomymi sobie ludźmi, a ich reakcje zostały udokumentowane. Jedną z par były kobiety, w której była zaproszona przez reżyserkę Soko − z powodu jej inspirującej osobowości i muzyki.

Zmysłowy Woman’s work z 2012 roku w wykonaniu Riyi ‘Pati’ Sokół ukazuje kobiecą relację ukrytą przed światem zewnętrznym. To pierwszy singiel artystki oraz część jej autorskiego spektaklu i albumu Neverland − krążących wokół tematu depresji. Spektakl miałam okazję oglądać na żywo, i polecam soundtrack dostępny na YouTube. Woman’s work Pati Sokół to cover piosenki Kate Bush z 1989 roku. Ten bardzo emocjonalny numer jest zaśpiewany w obu przypadkach delikatnym, a zarazem przejmującym głosem. Obrazy oryginału i coveru opowiadają jednak dwie zupełnie odmienne historie. W klipie Sokół znika postać mężczyzny, wspomnianego w tekście jako rozpoczynającego etap ojcostwa w swoim życiu, za to widzimy kobietę w pozycji embrionalnej, kojarzącej się z dzieciństwem. Oglądamy kobiecą parę w intymnym otoczeniu przytulnego mieszkania. Ich emocje są w centrum. Wydają się być szczęśliwe i beztroskie, jednak słowa piosenki sugerują dystans do przedstawionych wydarzeń. Przez chwilę widzimy również puste i nieposłane łóżko, które może wskazywać na upływ czasu i późniejszą samotność. Jedna z kobiet pojawia się w dwóch odsłonach jako osoba młoda i starsza. Starsza wspomina, chce odzyskać dobre chwile i pocałunek, żałuje utraconych i niewykorzystanych okazji. Możemy się tylko domyślać, co stało się później i dlaczego oglądamy jakby odtworzony film z przeszłości. Związek kobiet jest tutaj pokazany jako niedostępny dla oczu osób z zewnątrz, istniejący jedynie w domowym zaciszu. Jest to ciekawy kontrast z Hardlakes, w którym również najważniejsze są dwie bohaterki. W obu klipach wydają się być zupełnie same na świecie, jednak u Sokół podkreślone jest zacisze mieszkania i samotność starszej kobiety żałującej ulotności intymnych chwil.

Wątek kobiecego rozwoju urzeka mnie w czarno-białym teledysku Mary Komasy Lost Me z 2016 roku. Obraz jest hipnotyzujący i pełen dramaturgii, oraz dopracowany w każdym detalu – ciekawe, że powstał w roku pierwszych Czarnych Protestów, które szczególnie zapisały się w polskiej historii dla wielu kobiet. To singiel z debiutanckiego albumu artystki. Zagrała w nim u boku modelki Anji Rubik. Teledysk w reżyserii Jana Komasy wywołał skandal z powodu nagości, nie został jednak wcale zauważony wątek lesbijski. Chociaż tekst może odnosić się do każdej osoby, to w tłumaczeniu na portalu Tekstowo.pl zostało mu nadane znaczenie zwrotu do mężczyzny. Tymczasem artystka uczyniła z niego filmową etiudę o wglądzie w głąb siebie i mierzeniu się z zewnętrznymi ocenami, o czym wspomina w wywiadzie dla Interia.pl. Widać dużą dbałość o wizualną stronę i inspiracje ze świata filmu. Mary Komasa, tak jak Rubik, pracowała jako modelka, a prywatnie kobiety łączy bliska relacja, dzięki której mogły łatwiej zbudować tak intymną scenę. Akcja dzieje się na wybiegu, pod czujnym okiem fotoreporterów i eleganckiej publiczności. Główna bohaterka wydaje się zmęczona i zrozpaczona, jednak zostaje dosłownie wypchnięta na scenę, inni ludzie patrzą obojętnie lub z pogardą na jej załamanie. Śledzimy jej kroki, zdając sobie sprawę, jak wiele osób ją obserwuje. Zza fleszy nagle wyłania się kobieta, której głos przyciąga modelkę stojącą już na samym końcu wybiegu. Zamyka oczy i wypowiada jej słowa o zaślepieniu kłamstwami. Obie zaczynają się delikatnie bujać w rytm muzyki i słów o wybaczaniu, i zajęciu się własnym życiem. Modelka powoli i zmysłowo rozbiera się, podążając za ruchami nagiej kobiety ukrytej wśród fotografów, początkowo niewidocznej dla innych w tej postaci wyczuwa się zaraźliwy spokój i pewność. Obie wydają się być połączone niezwykłą więzią. Widać poruszenie i zaskoczenie publiczności oraz innych modelek. Słowa mogą świadczyć o igraniu z miłością ukochanej osoby, jednak może to być także zapewnienie o świadomości, że źle się obchodziło z samą sobą i to się zmieni. Obie kobiety zaczynają tańczyć. Modelka zatraca się w tańcu, aż traci łączność z drugą kobietą, która w chwili ciszy wchodzi na scenę trzymając w ręku pęk granatów. Zostaje zauważona, odbezpiecza granaty i rzuca na wybieg. Publiczność wpada w panikę w momencie uderzenia granatów o podłogę. Scenie towarzyszą słowa o traceniu siebie po kawałku z powodu kłamstw. Modelka płacze, kobiety przytulają się. Połączone w uścisku wydają się symbolizować powrót do siebie. Zostają same, nie ma już obcych oczu poddających ocenom, kulminacja kojarzy się z uwolnieniem i aktem miłości. Choć wokalistka opowiada o przyjacielskiej i siostrzanej więzi między kobietami, jest dla mnie coś wyjątkowego i głębokiego w ukazaniu tej pary. Widzę w tym próbę przejrzenia się w drugiej kobiecie jak w lustrze, co jest możliwe w bliskiej i intymnej relacji. I to jest dla mnie lesbijskie chciałabym, żeby więcej było pokazywania, jak relacja działa na kobiety, a nie na ich otoczenie w tym klipie inni stanowią tylko tło.


Wiele lesbijskich wątków, różnie ujętych, pojawia się w twórczości zespołu Back To The Ocean. Wywiad z jego założycielką Agnieszką Olszewską-Kaczmarek Próbowałam łączyć wodę z ogniem, teraz zaczynam czuć siebie przeprowadził Damski Tandem Twórczy w ramach projektu Sistrum rozmawia o L*Kulturze. W Back to the Ocean Agnieszka realizuje się jako wokalistka, menadżerka, autorka tekstów i kompozytorka. Jej twórczość naturalnie i otwarcie nawiązuje do relacji między kobietami. Teledyski zaczęła realizować od 2012 roku, przede wszystkim z Yachem Paszkiewiczem, który poczuł i pokochał tę muzykę, co zaowocowało udaną współpracą. Teksty są uniwersalne, jeśli chodzi o płeć, za to w klipach znalazły się wątki lesbijskie w przypadku reżyserowanych przez Paszkiewicza można obejrzeć dwa takie teledyski z 2015 roku. 


W Green Eyes pojawiają się subtelne nawiązania zdjęcia kobiet, przypominające te wyrwane z kolorowych magazynów i zawieszone na sznurku oraz manekiny, których wokalistka dotyka przez szybę. Tekst to ciepłe miłosne wyznanie i zaproszenie dla ukochanej osoby do podążania za jego melodią. Natomiast OMG to hołd dla lesbijskiego coming outu Jodie Foster, a także wszystkich innych odważnych osób, które decydują się na ten krok na całym świecie. Słowa piosenki są momentami wzmocnione przez megafon, co podkreśla przekaz o ogłoszeniu czegoś istotnego. Całość jest bardzo rockowa elementy makijażu, mocny wokal, głośne gitary, groźne momenty pogoni w opuszczonym budynku. Rewolucyjny charakter podkreśla, jak wzmacniający może być świadomy coming out w tym przypadku ten w show-biznesie, o którym zawsze się dużo mówi. Wyreżyserowany przez Jakuba Remiszewskiego w 2013 roku Burning4U zdaje się być wyznaniem o zranieniu namiętnej miłości, której adresatką jest pokazywana kobieta. Wyskandowany wyrzut i podkreślone czerwone usta kojarzące się z pożądaniem, kontrastują z lirycznym refrenem. Całość przełamuje na końcu zabawna solówka na klawiszach zilustrowana beztroskim tańcem.

****************************

Do wyszukiwania wątków, o kobiecej miłości w teledyskach, nadal potrzeba detektywistycznego zacięcia. Istniejące przykłady przełamujące lesbijską niewidzialność są różnorodne i ciekawe, i nie występują tylko w niszowej muzyce. Ciekawe, że lesbijska relacja pojawiła się w kilku klipach do debiutanckich singli, i nie są to schematyczne obrazy silące się głównie na kontrowersje. Mam nadzieję, że otwarte muzyczno-filmowe wyznania o lesbijskich relacjach, z czasem staną się czymś naturalnym, wzbogacając sekcję piosenek o miłości i nie tylko. Obecnie czytam je jako, w pewnym sensie rewolucyjną, zmianę nieobecności, dzięki pokazywaniu herstorii, z którymi kobiety kochające kobiety mogą się utożsamiać. Nie mamy zbyt wielu przykładów, które byłyby wiarygodne i naprawdę opowiadały o nas, a nie tylko cieszyły oczy odbiorców (głównie mężczyzn) i skupiały się na reakcji innych na intymną relację.

Korekta: Maja Korzeniewska

****************************

Klaudia Lewandowska (ur. 1989) – lesbijka, rewolucjonistka, głosiara, tekściarka oraz samorzeczniczka w spektrum autyzmu i ADHD w swoim projekcie Strefa Sióstr Spektrum. 

****************************

Tekst powstał dla L*AW Lesbijskiego* Archiwum Wirtualnego projektu realizowanego z dotacji Program Aktywni Obywatele – Fundusz Krajowy finansowanego przez Islandię, Liechtenstein i Norwegię w ramach Funduszy EOG.

L*AW dokumentuje polską les*kulturę od XIX wieku do dziś. Archiwum składa się z kalendariam kulturalnego uzupełnianego wywiadami z les*artystkami, tekstami krytycznymi o dziełach_projektach lesbijskich*, a także przekrojowymi analizami motywów, tematów, zjawisk.

L*AW używa nienormatywnych metod archiwizowania – niestandardowe sposoby gromadzenia herstorii_historii grup mniejszościowych są coraz częściej wykorzystywane na świecie. Jako projekt niemal archeologiczny zbiera i przetwarza_interpretuje artystycznie materiał we współpracy z artystkami i krytyczkami, często za pomocą multimedialnych narzędzi, które lepiej pasują do współczesnej rzeczywistości. W sztuce bowiem trudno jest mówić o obiektywizmie, zwykle to splot indywidualnych i społecznych uwarunkowań.

Przykładem nienormatywnego myślenia o archiwizacji jest podcast ilustrowany L*AW. Wypatrzyć Lesbijkę* poświęcony les*wątkom w kinie polskim.

Lesbijskie* Archiwum Wirtualne jest projektem tworzonym przez Stowarzyszenie SISTRUM. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej*.

****************************

L*AW ANALIZY
* Les*Zin o zinach. Basia Dynda, Ola Kamińska i Agata Wnuk (Girls* to the Front)
* Marta Przybyło. Zwyczajne, zakochane, monogamiczne. Fotograficzne opowieści o kobietach nieheteronormatywnych.

****************************

LESBIJSKA INSPIRA. Manifest i wywiady POCZYTAJ
AAAKulturalnik. Teatr lesbijski w Polsce. Cykl teatrologiczny  POCZYTAJ
AAAKulturalnik. Sistrium rozmawia o L*Kulturze POCZYTAJ

 

 

 
 

 

Bycie lesbijką to moja pierwsza tożsamość. Rozmowa z Drag Queen Romą Riots

Agnieszka Małgowska: Roma Riots to Twój pseudonim artystyczny, Twoje alter ego czy postać realnie istniejąca?

Roma Riots: Roma Riots to mój dragowy pseudonim sceniczny. Kiedy zaczynałam robić drag, byłam zupełnie inną osobą, inną niż jestem teraz. Drag pozwolił mi odkryć dużo rzeczy o sobie, sporo wydarzyło się w moim życiu przez to, że zajmuję się dragiem. Teraz więc Roma jest trochę mną, trochę moim alter ego. W dragu dalej jestem sobą, ale są w nim też części mnie, których nie ma na co dzień.

A samo imię Roma Riots skąd się wzięło?  

Lubię, gdy mnie o to pytają, bo to jest śmieszna historia. Poza tym, że większość moich zainteresowań związana jest z kulturą queerową, jestem też wielkim fanem wrestlingu. Mój pseudonim jest imieniem, które powstało z inspiracji jednym z moich ulubionych wrestlerów Romanem Reigns. Spodobała mi się forma tego imienia, które w języku angielskim brzmi jednocześnie jak imię i nazwisko oraz jak proste zdanie – Roman Rządzi. Zależało mi na tym, żeby moje imię również działało w takiej formule. Zostałam więc Romą od Romana, i wtedy zaczęło się poszukiwanie nazwiska-czasownika. Stanęło na Riots, z kilku powodów. Pierwszym impulsem był album Paramore Riot!, co przywołało skojarzenie ze Stonewall Riots – przełomowym momentem queerowej historii. I to wszystko złożyło się w całość, także bunt, który mnie charakteryzuje, kiedy robię – jako osoba, która nie jest mężczyzną – kobiecy drag.

Robienie dragu postrzegasz jako bunt?

Kiedy zaczynałam dragowanie trzy lata temu, zdarzało mi się usłyszeć, że to, co robię, to nie jest prawdziwy drag, bo nie jestem mężczyzną przebierającym się za kobietę, że jeśli chcę robić drag, to mogę być tylko kobietą przebierającą się za mężczyzn.

Naprawdę to słyszałeś?

Tak. Bardzo trudno było mi znaleźć osoby, które nie były mężczyznami i które robiły drag, a tym bardziej drag kobiecy, a kiedy już udawało mi się je znaleźć, od razu widziałem, jaki jest ich odbiór i jak dużo osób uważa, że to nie jest prawdziwy drag.

Jestem częścią dragkingowej grupy SharmTRIO i mam odczucie, że jest odwrotnie. Drag king to formuła retro, niemal wstydliwa. Drag jest coraz bardziej niebinarny. A co było impulsem, że zajęłaś się dragiem?

Drag jest fajny, jest formą sztuki, dzięki której mogę łączyć rzeczy, które lubię: makijaż i charakteryzację, kreowanie nowych postaci i historii. Tak naprawdę każdy mój występ jest o czymś innym, każdy jest mini historią o konkretnej wersji Romy Riots. Drag poznałem, jak większość osób w tych czasach, przez RuPaul’s Drag Race. Jednocześnie mnie zachwycał i bardzo uwierał. Odbierałem go jako świetną rzecz, którą bardzo chcę robić, ale wydawało mi się, że nie mogę, bo – jak mówiłem – słyszałem, że drag queen robią tylko mężczyźni przebierający się za kobiety. 

Wracasz do tej myśli, rozumiem, że to było silne Twoje doświadczenie. Możesz powiedzieć, gdzie słyszałeś te opinie?  W internecie czy w klubach? To przecież było niedawno.

Przede wszystkim spotykałem się z tymi opiniami w internecie, ale zdarzało się też, że w klubach, do których zaczynałem chodzić na pokazy drag shows.

Gdzie chodziłaś?

Chodziłem do warszawskiej Galerii, bo było to jedyne miejsce, o którym w danym momencie wiedziałem. Tam jest dosyć specyficzne towarzystwo, na każdą moją wzmiankę o tym, że może ja też zacznę dragować, od razu pojawiały się komentarze: no możesz być drag kingiem.  A ja czułam, że nie chcę iść w tym kierunku.

Dlaczego? 

Ja wtedy jeszcze nie wiedziałem, że jestem osobą niebinarną. Myślałem, że jestem kobietą i że to jest przeszkoda nie do przeskoczenia.

Moim zdaniem trafiłaś do konserwatywnego środowiska drag.

Tak, teraz to wiem. Ale z dragiem jest jak z ekskluzywnym klubem na hasło. Dopóki nie wiesz, gdzie go szukać, nie znajdziesz. Musisz wiedzieć, w które drzwi zapukać. Wtedy drzwi się otwierają i nagle się okazuje, że jest całe podziemne miasto. Ale dopóki tego nie wiesz, ciężko nawet zacząć szukać. 

Fot. Katarzyna Stryjek

Gdzie zapukałaś po raz pierwszy?

Do Madame Q w Warszawie. Trafiłam tu zupełnie przez przypadek. Umówiłam się na randkę z Tindera. [śmiech] No i w ramach randki poszłyśmy zobaczyć Let’s Talk About Drag. Z tinderowej znajomości nic większego nie wynikło, ale wtedy po raz pierwszy zobaczyłam na scenie, na żywo, Lolę Eyeonyou Potocki, robiącą kobiecy drag. Cudowna osoba. Dało mi to moc, pomyślałam, że jeżeli ona może, to ja też. Ten moment pamiętam doskonale. To było 29 listopada 2018 roku, dzień przed moimi urodzinami, odtąd wszystko potoczyło się już bardzo szybko. Decyzja podjęła się sama. Skoro mogę, to robię. Mój debiut wydarzył się na samym początku lutego 2019 roku.

A gdzie?

W Pogłosie w Warszawie. Poradziła mi to miejsce Drag Queen Black Diva. Powiedziała, że jeżeli chcę spróbować wystąpić bez większej presji, to bingo w Pogłosie jest dobrym miejscem. Więc poszłam na bingo z Charlotte. Przychodziłam tam przez 2-3 tygodnie, w końcu zapytałam, czy mogę wystąpić. Dostałem zgodę. Jestem wdzięczna za to, że mogłem tam zacząć.

Od czego zacząłeś?

Wystąpiłam z piosenką Lesbian Vampyres from Outer Space Scary Bitches i numerem Lady Gagi Bad Romance. To był oczywiście występ absolutnie koszmarny – jak większość debiutów – rzadko się zdarza, żeby ktoś od początku wiedział co chce robić na scenie.

W jakim sensie to był koszmarny występ? W przestrzeni kampowej i dragowej taka ocena może mieć inny sens.

Jestem perfekcjonistą i ciężko jest mi się pogodzić z tym, że nie każda sekunda występu może być interesująca, że nie każdy pokaz musi być idealny, więc krytycznie patrzę na wszystko, co robię. To może być motywujące, ale i niezdrowe – jeszcze nie do końca wiem, jakie jest u mnie. Gdy mówię koszmarny, mam na myśli po prostu to, że nie był przemyślany. Także dlatego, że miałam tylko tydzień na przygotowanie – od momentu, w którym się dowiedziałam, że mam taką możliwość. Miałam 10 minut pokazu. To nie mogło się udać, nie tak dobrze, jakbym chciała, ale najwidoczniej na tyle dobrze, że dostałam propozycję, żeby robić to częściej. Występy odbywały się w przerwie między jedną a drugą turą bingo, kiedy połowa ludzi w ogóle nie jest zainteresowana występem. Ale to ma dobrą stronę. Nie ma takiej presji, jak na biletowanym show, gdzie wiesz, że wszyscy mają wobec ciebie oczekiwania, bo zapłacili za to, żeby zobaczyć występ, więc pod tym względem to była bardzo przyjemna przestrzeń.

Powiem, że to raczej twórczy survival. [śmiech]

Dla mnie to było w porządku. Mogłam się poprzyzwyczajać do sceny, dowiedzieć się, jak się poruszać, jak się zachowywać w stosunku do widowni, nabrać pewności siebie. Miałam czas, żeby odkryć, co na scenie działa, a co nie. Trwało to kilka miesięcy i na pewno dużo mi dało. Potem zaczęłam robić rzeczy, które mi się podobają, a nie te, które powinno się zrobić, żeby nabrać doświadczenia.

Wróćmy do Twojego pierwszego numeru, do Lesbian Vampyres. Lesbijka i wampiryzm to jeden z flagowych les*tematów. Czemu wybrałaś ten utwór? 

Bardzo mi się spodobał. Poza tym miałem jeszcze ważniejszy cel. Kiedy zaczynałem, było mało kobiet i osób niebinarnych na scenie dragowej. Wygasła pierwsza fala dragkingowania, a jeszcze nie zaczęła się druga, która trwa do teraz. 

Właśnie się rodziły dwa tercety. Drag King Heroes oraz  Drag Kings SharmTRIO plus.

Ja tego wtedy nie wiedziałam. W każdym razie, kiedy zaczynałam, ludzie często odbierali mnie jako hetero dziewczynę, która wchodzi z butami w cudzą przestrzeń i bardzo mi to nie odpowiadało. Stwierdziłam, że dobrze zacząć swoją karierę od zaznaczenia, że jestem lesbijką i że queerowe przestrzenie są też moje. Przekaz dla innych: nie macie wyjścia, musicie mi tu zrobić miejsce, bo ja tu po prostu należę.

A dlaczego Lady Gaga? 

Mam poczucie, że utwór Lady Gagi należy do takich utworów, do których się tańczy na after party, po takim evencie jak bingo. Chciałem złagodzić eksperymentalne gotycko-rockowe klimaty pierwszej piosenki, żeby było przystępniej, jak na czwartkowe popołudnie. To piosenka, którą wszyscy znają, a która nie jest zbyt daleko poza moją strefą komfortu.

Takie piosenki, jak Lady Gagi, są jak ruchomy chodnik, po którym jedzie występ dragowy. Potrzebujesz takich numerów?

Teraz zrezygnowałam z takiego dopasowywania się do publiczności, ciężko jest mi znaleźć utwory, które jednocześnie pasują do mojej wizji artystycznej i są powszechnie znane. Wolę się skupić na tym, żeby piosenka mi pasowała. Wolę wykonać więcej pracy, żeby to dalej było dla ludzi fajne, ale było moje. Nie chcę mieć poczucia, że jadę – jak mówisz – po chodniku ruchomym. Taka Lady Gaga to była po prostu łatwa piosenka dla osoby, która debiutuje i która chce zrobić dobre wrażenie, żeby jej pierwszy występ nie był jej ostatnim. [śmiech] Wtedy mi zależało na tym, żeby utwór był wpadający w ucho. Teraz, przy wybieraniu piosenki, kieruję się tylko własnym gustem.

Jak pracowałeś_ujesz nad numerem?

Lesbian Vampyres przyszedł naturalnie, jest w znanej mi stylistyce alternatywnej gotycko-punkowej subkultury, która do dziś mnie bardzo inspiruje w dragu. Ruch sceniczny ćwiczyłam przed lustrem, było dużo nagrywania samego siebie, oglądania i zastanawiania się, czy to wygląda interesująco, czy to działa.

Mówiłeś, że każdy numer to nowa postać albo jej nowa odsłona. Niektóre pewnie są na chwilę, ale zapamiętuje się Matkę Boską Lesbijską.

Słuchając piosenek przychodzą do mnie historie, które mogę pokazać na scenie. Z historiami pojawiają się postacie. Przez trzy lata występów pojawiło się ich wiele, zwłaszcza gdy trzeba było jak maszyna, tydzień w tydzień wymyślać coś nowego, by nie zanudzać widza ciągle tym samym. Z czasem przestałam myśleć w ten sposób, że zbliża się kolejne show, więc muszę wymyślić coś nowego. Staram się zbudować stały repertuar i pozwalam sobie, żeby to do mnie samo przychodziło, w swoim tempie. Jeżeli ktoś nie chce obejrzeć kolejny raz mojej Matki Boskiej, to jest mi przykro, ale trudno – jeżeli przyjdzie, to prawdopodobnie ją zobaczy. To dobry występ, na stworzenie którego poświęciłam dużo czasu i pieniędzy. Teraz bardziej zależy mi na tym, żeby zrobić coś naprawdę przemyślanego i coś co będzie mi się podobało. Wiadomo, że sztuki performatywne trzeba tworzyć dla innych, bo to inni je oglądają, ale jednak ważne jest, żeby to było prawdziwe i żeby mi też się podobało. Teraz moje numery powstają tylko wtedy, jeżeli usłyszę piosenkę i od razu mam do niej historię.

Fot. Malwina Łubieńska 

Jakie historie przychodzą?

Bardzo różne. Mam numery aktywistyczne, takie które czerpią z moich własnych doświadczeń i takie, które są o niczym.

Jaki to numer o niczym?

Na przykład występ w przestrzeni internetowej do piosenki Japanese Breakfast Everybody Wants To Love You. Powstał w trakcie pandemii na walentynki. Zdecydowałem, że chcę po prostu zrobić ładną, miłą dla oka pozytywną piosenkę. Myślę, że mamy już naprawdę dość koszmarnych rzeczy i że czasami trzeba zrobić coś, co jest łatwe, ładne i przyjemne w odbiorze. Można zobaczyć to na moim Instagramie i na YouTubie.

A te aktywistyczne numery?

Miałam występ do piosenki OTEP Equal Rights, Equal Lefts, który pokazałam na festiwalu w Berlinie. Został dobrze przyjęty, ludzie podchodzili do mnie po występie i dziękowali. Było fantastycznie, ale czułam, że musiałam wejść w konkretny mindset, który był dla mnie bardzo ciężki: żeby było naprawdę autentycznie, trzeba poczuć całą tę złość, całą niesprawiedliwość, które przytrafiają się mi i innym ludziom z marginalizowanych społeczności. W końcu z tych powodów zrezygnowałam z robienia tego numeru zaledwie po dwóch występach. 

Co jeszcze sprawia, że rezygnujesz z numerów?

Rezygnuję, jak w przypadku Equal Rights, Equal Lefts, kiedy nie umiem tego udźwignąć mentalnie, albo kiedy czuję, że to piosenka ciągnie numer, a ja nie robię w nim nic kreatywnego.

Liczyłeś, ile masz po trzech latach numerów dragowych?

Ciężko jest policzyć, ale sporo. Jednak takich numerów, które zrobiłem – już powiedzmy – jako świadoma performerka i z jakimś przemyśleniem, to mam cztery. Dwa pokazuję do tej pory.

Powiedziałeś, że przestałeś występować przy każdej okazji. Dokonujesz wyboru miejsc i repertuaru. Od kiedy tak się dzieje?

Po prostu zmęczyło mnie taśmowe robienie numerów i występów. Pomyślałem, że nauczyłem się wszystkiego, czego można się było w takich warunkach nauczyć i że chcę się zająć robieniem rzeczy dla siebie, z myślą o tym, co chcę pokazywać i gdzie to chcę pokazywać. Zdaję sobie sprawę, że większość moich numerów nie nadaje się na komercyjne eventy.

To gdzie chcesz teraz występować?

Tam, gdzie czuję, że jestem mile widziana, oraz na eventach, do których mnie ciągnie ze względu na koncept wydarzenia, osoby organizatorskie albo miejsce. Zdecydowanie takim miejscem jest Madame Q. Tam się czuję dobrze. To jest miejsce, do którego przychodzi i w którym występuje dużo osób, które znam. Jest prowadzone przez znane i lubiane przeze mnie osoby. To jest miejsce, które pozwala mi robić swoje rzeczy. Jeżeli chcę zorganizować event albo pokazać nowy numer, to wiem, że pierwszym miejscem, do którego się zgłoszę będzie Madame Q.

A czym się różni – Twoim zdaniem – Madame Q, choćby od Lokum w Poznaniu? Występowałeś tam?

Tak, z Maxem Reaganem-Thatcherem i Black Divą. Poznańska Scena Berlin robi kawał dobrej roboty, jestem wielką fanką tego, co robi pozqueer., który tę scenę ogarnia. A co różni Madame Q i Lokum? Jest między nimi ewidentna różnica. Madame Q jest barem, trochę ekskluzywnym i glamour, a w Lokum jest bardziej klubowo. No i Madame Q nie jest miejscem stricte dragowym, to scena burleskowa, ale tam jest też miejsce na drag – organizują imprezy dragowe i eventy łączone, dragowo-burleskowe. Lokum natomiast skupione jest głównie na dragu. 

Mówimy o tym dragu, a nie zadałam pytania zasadniczego: czym jest dla Ciebie drag?

Moim zdaniem jest performowaniem płci. Dla mnie drag jest naczyniem – używam tej metafory od jakiegoś czasu, dobrze opisuje to, jak go postrzegam – w które mogę przelać wszystkie rzeczy, które lubię, ale których nie chcę mieć na co dzień. Na przykład piękne – zajmujące wiele godzin – stylizacje, makijaże, paznokcie, peruki i inne elementy stereotypowej kobiecości, wszystko, co w życiu jest odbierane w konkretny sposób. W dragu to ja decyduję – w jakim celu i czy w ogóle coś wykorzystam. Mój drag traktuję jako performans kobiecości, która była moją codziennością, dopóki nie zacząłem robić dragu, i nie okazało się, że w dragu czuję się tak samo jak bez dragu.

Możesz to sprecyzować?

Jak mówiłam, drag mnie popchnął do odkrywania siebie. Między innymi doszedłem do wniosku, że moja kobiecość jest performansem i że przez całe życie czułam się, jakbym była na scenie i jakbym musiała coś komuś udowadniać, i przebierać się, żeby być odbierana w konkretny sposób. Musiałam się do tego dogrzebać, i nie wiem, czy bym to sobie uświadomiła bez dragu. Ale najważniejszą rzeczą, którą uświadomił mi drag, jest moja niebinarna tożsamość.

Czy kobiecość interesuje Cię z powodu Twojego doświadczenia AFAB?
Czy może wynika z tego, że
w jakimś sensie kobieca estetyka scenicznie daje więcej możliwości?

Kobieca estetyka po prostu nadal mnie kręci, ale tylko kiedy jest bardzo przerysowana i tylko kiedy tworzę postać drag queen. W sumie to fajnie wygląda i czuję się wtedy świetnie, czuję się w tym bezpiecznie.

Czy kiedyś zaskoczyła Cię kobieca dragowa postać, czy poprowadziła w stronę, której się nie spodziewałeś?

Zaskoczyło mnie to, że kiedy już mam przepracowane 200% kobiecości, to nagle okazuje się, że w tej przesadzie kobiecości mogę być też niebieską kosmitką albo elfem, albo Matką Boską. W sumie kimś, kto się wymyka ramom płciowym. Zaskakuje mnie wszystko ponad płciowy podział i ponad to postrzeganie. Cieszy mnie, że mogę sobie pozwolić na dziwność.

Drag daje możliwość ucieczki od rzeczywistości?

Tak mi się wydaje, że realizuje potrzebę odlotu, odrealnienia.

Fot. Emilia Lyon 

Czy to performowanie kobiecości nie jest też rodzajem tęsknoty, trochę żegnaniem się z nią?

Myślę, że tak, sam bym tego lepiej nie wymyślił.

A nie masz potrzeby performowania męskości? 

Nigdy mnie do tego nie ciągnęło i nie potrzebuję tego badać. Męskość mnie nie interesuje, w moim życiu ogólnie jest mało przestrzeni dla mężczyzn. Nawet myślałam o tym, żeby przy jakichś mniejszych projektach przygotować coś bardziej męskiego w dragu, ale wiedziałam, że musiałabym to na sobie wymusić i też od nowa wymyślić, co by mi się w tym mogło podobać i co mogłabym z tego wynieść. To nie byłoby organiczne, ponieważ to nie jest moje doświadczenie. Organiczne jest moje doświadczenie kobiecości, o którym mogę opowiedzieć co chcę, z którego mogę czerpać do woli. To potrzeba z wewnątrz, performowanie męskości byłoby z zewnątrz.

Pracujesz nad wszystkim sam?

Kiedyś wszystko robiłem sam. Teraz przy tworzeniu numerów spotykam się z moimi znajomymi i z innymi performerami_kami, którzy_re mogą mi dać rady i zobaczyć moje pomysły świeżym okiem. Bardzo pomaga mi mój przyjaciel, drag king Max Reagan-Thatcher, z którym – śmiejemy się – że nie umiemy się spotkać normalnie na kawę, tylko zawsze spotykamy się przy tworzeniu numerów i dajemy sobie feedback.

A feedback od publiczności i sama publiczność jest dla Ciebie ważna?

Publiczność zdecydowanie jest ważna i kiedy wybieram numer na jakieś wydarzenie, myślę o tym, jacy ludzie tam będą i co chcę im pokazać, co dla nich będzie odpowiednie. Są osoby, które przychodzą by zobaczyć drag i są takie, które przychodzą na większą imprezę i drag to jeden z elementów wieczoru. Chciałabym, żeby mój dragowy występ i dla nich był ciekawym doświadczeniem.

Pamiętasz jakieś szczególne zmierzenie się z publicznością?

Pamiętam, jak występowałem w Lublinie w galerii Labirynt. To był event trochę inny niż te, w których dotąd brałam udział. Wszystko, co do tej pory robiłam, odbywało się w klubie, barze albo w jakiejś festiwalowej przestrzeni, nie w galerii sztuki. Lubelskie show zgromadziło ludzi, którzy nigdy wcześniej nie byli na evencie dragowym, a ja zdecydowałam się pokazać mój numer z Matką Boską Lesbijską – publiczność zupełnie nie wiedziała, jak zareagować na mój performance. Ja natomiast zupełnie nie byłam przyzwyczajona do tego, że pokazuję się w przestrzeniach, które nie są oswojone z dragiem.

Bywa też tak, że publiczność, która zna dragowy kod, może być zdezorientowana, gdy jej się zmienia formułę. Na przykład z klubowej na teatralną.

Właśnie dla tych ludzi w Labiryncie mój występ był jak doświadczenie teatralne, które się przeżywa w ciszy, a nie reaguje spontanicznie. W klubach – zwykle w kluczowym momencie – osoba występująca dostaje oklaski, ludzie szaleją. To było dla mnie tak nowe i silne doświadczenie, że ledwo zdążyłem zejść ze sceny zanim się popłakałam, byłam przekonana, że się nie podobało, że zrobiłam gówno. Pomyślałam, że źle dobrałam numer do publiczności, że nie wzięłam pod uwagę tego, że ci ludzie widzą po raz pierwszy drag, ale chciałam pokazać numer z Matką Boską, który był wtedy jeszcze dosyć świeży i chciałem go wszędzie pokazywać.

Co takiego zrobiła publiczność, że aż tak to przeżyłeś? 

Po prostu mój numer nie wywołał takiej reakcji, jakiej się spodziewałam. Długo to nade mną wisiało. Zdarzało się wcześniej, że reakcja podczas występu była mniej entuzjastyczna niż się przyzwyczaiłam, ale zwykle dostaję też feedback prywatnie od ludzi, którzy do mnie podchodzą. Wtedy wiem, że mimo nie entuzjastycznej reakcji występ się podobał. W Lublinie miałem poczucie, że to zupełnie przeszło bokiem. Myślę, że z mojej strony to był dobry występ – jak to się mówi – nie siadł.

To ciekawe, że to nie Ty zaskoczyłaś publiczność, a ona Ciebie. [śmiech] Czy chcesz projektować relacje z widzami_widzkami, czy się z nimi mierzyć?

Jeszcze tego nie wiem, myślę o tym. Na razie jest tak, że jeśli nie dostaję żadnego zwrotu, bardzo źle się czuję. Szczerze, wolałabym zostać wybuczana, niż skonfrontowana z ciszą, wtedy bym po prostu wiedziała, że było fatalnie i że muszę nad czymś popracować.

Ale cisza może oznaczać, że widzowie_dzki nie radzą sobie z tematem. Zarówno buczenie, jak i milczenie nie muszą być oceną jakości, mogą być procesowaniem przekazu. Publiczność może być zaskoczona i na swój sposób próbuje radzić sobie z sytuacją. 

Jako perfekcjonista mam potrzebę, żeby się podobać wszystkim, mimo że wiem, że to niemożliwe. Chyba dlatego, aż tak to mnie ruszyło, że nie byłam w stanie zejść ze sceny i powiedzieć sobie: dobra robota. Od połowy numeru jechałam na autopilocie. Gdyby nie to, że ćwiczyłam ten numer wiele razy i moje ciało pamiętało wszystkie ruchy, chyba zamarłabym w miejscu. To było dla mnie strasznie demotywujące. W ogóle podczas numeru z Matką Boską mam dwa strachy, że nie dość, że się nie spodoba mój występ, to jeszcze mogą być prawne konsekwencje.

Co masz na myśli?

W nowej przestrzeni numer z Matką Boską może się wydać komuś tak kontrowersyjny, że postanowi wytoczyć mi sprawę o obrazę uczuć religijnych.

To skupmy się na Matce Boskie Lesbijskiej. Kiedy się pojawiła, dlaczego się pojawiła, dlaczego jest lesbijska*? 

Koncept pojawił się dość wcześnie w moim dragu, kiedyś, chyba na początku w żartach, przypisałam sobie łatkę Matki Boskiej Lesbijskiej. Poza tym lubię przekraczać granice sacrum i profanum, zwłaszcza od czasu, gdy w Polsce wybuchła afera wokół tęczowej aureoli Matki Boskiej.

Jak się do tego odnosisz?

Wychowałam się w wierze katolickiej, mimo że nikt mnie do tego nie zmuszał, moi rodzice w ogóle nie są religijni, ale wychowałem się w małym mieście, w którym nie wypadało nie chodzić na religię i przez kilka lat, jako dziecko, byłem wciągnięty w religijność. Nie wiem, czy dlatego, że wszyscy tak robili, czy z jakiejś fascynacji. Tak wyszło. W efekcie dowiedziałam się wielu koszmarnych rzeczy o Kościele katolickim. Wtedy byłam w sytuacji, w której ktoś ma nade mną kontrolę, a teraz ja mam kontrolę nad tym, co robię i jaką mam tożsamość. Mówiłam o swoim pierwszym występie, że było dla mnie istotne, żeby być odbieranym jako osoba queerowa. A Matka Boska Lesbijska jest przekroczeniem i odwołaniem do doświadczenia religijnego, które w rzeczywistości wcale przyjazne osobom queerowym nie jest.

Piosenka, którą wybrałeś do tego numeru, jest znacząca.

To piosenka Zolity Holy bardzo mi pasowała – wpisana w katolicką narrację, ale jednocześnie opowiadająca o tym, że najbardziej świętą rzeczą dla artystki jest jej lesbijska miłość. To, co czuje do drugiej kobiety, którą będzie wielbić i święcić jak boginię. Mój występ jest bardzo prosty, ale przez całą tę otoczkę religijną i piękny kostium jest efektowny. Jestem posągowa, w białej sukni, wyglądam jak te wszystkie Maryjki w przydrożnych kapliczkach ze złożonymi rękami. Powoli się rozbieram, aż zostaję w samej bieliźnie, i kończę w pozycji z rozłożonymi rękami, patrząc do góry, jakby czekając na wniebowstąpienie.

Jako reżyserka szukałabym tu dobrego światła.

To prawda, że najpiękniej Matka Boska wygląda właśnie ze światłem reflektora. Ale robiłem ten numer w różnych przestrzeniach, z różnym oświetleniem. I myślę, że i bez tego wygląda dobrze.

Na wizytówce, którą od Ciebie dostałam, także jest Maryjka. 

Tak, ale ja mam kilka wizerunków na wizytówkach. Matka Boska to jeden z nich. Ale numer z nią to mój pierwszy występ, z którego jestem w stu procentach zadowolony – opowiada przemyślaną historię i każdy ruch ma znaczenie. Dzięki niej uświadomiłam sobie, że teraz będę robić kolejne performansy tylko wtedy, kiedy trafię na piosenkę, która do mnie przemówi.

Zaczęłyśmy rozmowę od pierwszego Twojego numeru, który był lesbijski* i kończymy Twoją dragową postacią lesbijską*. Ta klamra lesbijska* jest dla mnie tropicielki les*tematów idealna. Widzę, że konsekwentnie wykorzystujesz lesbijskie* kawałki muzyczne. Czy les*wątki przewijają się w innych Twoich numerach? 

Temat lesbijski pojawia się w wielu moich numerach. Lesbijstwo to zdecydowanie moja ukochana łatka, dla mnie najważniejsza. 

Opowiedz o tych innych les*motywach.

Wcześniej wspomniane Equal Rights, Equal Lefts jest o queerowej dziewczynie, która nie boi się walczyć o siebie i swoje prawo do życia po swojemu. Podobny wydźwięk ma mój pierwszy występ online, którego chyba nigdy nie wrzuciłam na YouTube’a, ale był pokazany na In Sappho We Trust An online digital drag show zorganizowany przez znajomą osobę drag queen. Był do piosenki Kiss My Fist zespołu DREAM NAILS i mierzył się z jednoczesną fetyszyzacją lesbijek i homofobią, z którą się zmagamy. Mam też inny występ online do piosenki Poppy I Disagree, który jest odpowiedzią na bardzo aktualny wtedy temat Tęczowej Nocy i systemowej przemocy wobec osób nieheteronormatywnych. Ten akurat można zobaczyć i na moim YouTube, i na Instagramie. Te trzy przychodzą mi na myśl, jako najbardziej skupione na lesbijstwie.

Możesz mi wyjaśnić, na czym polega związek lesbijskości z niebinarnością? Dla mnie lesbijskość* to hiperkobieca przestrzeń.

Mam poczucie, że odbieramy płeć i seksualność inaczej. Dla mnie lesbijskość to trochę ponadpłciowość. Nie wiem, czy mam do końca słowa na wyjaśnienie tego. To jest coś, co po prostu czuję głęboko. Żyjemy w patriarchalnym świecie, w którym rola kobiety jest przedstawiana w relacji do mężczyzny, i ja, jako lesbijka, i jako osoba, która odrzuca ten porządek rzeczy, nie mogę się w tym odnaleźć. Kocham przestrzenie kobiece, w takiej się zresztą poznałyśmy.

To było spotkanie w ramach Performing Women Europe.

Czuję się częścią kobiecego świata, ale jednocześnie czuję obcość, kiedy jestem postrzegana tylko jako kobieta.


Fot. Karolina Jackowska 

Ale feminizm, który dąży do równości płci i walczy z patriarchatem, nie musi wyjść poza ramy tradycyjnego gender.

Bycie lesbijką to moja pierwsza tożsamość. Gdyby ktoś mi powiedział: możesz sobie wybrać teraz jedną łatkę, którą się będziesz opisywać. Mówię od razu: lesbijka. Jestem lesbijką, ale kiedy się wchodzi w szczegóły, to czuję, że niebinarność też mi gra. 

Rozumiałam, że niebinarność może być ucieczką od konstruktu płci, ale jak płeć znika, nie ma też lesbijki. Choć po wypowiedziach osób w projekcie 100LESB.COM w którym też uczestniczyłeś to już nie jest takie oczywiste.

Nie jestem pewna, o co pytasz. Powiem tak. Wchodzę tylko w lesbijskie związki, obecnie jestem z dziewczyną, która również jest lesbijką, i ona widzi mnie tak, jak najbardziej chcę być widziana – nie jako kobietę, ale właśnie jako lesbijkę. I mam poczucie, że bliskość między nami jest moim najsilniejszym połączeniem z kobiecością. A nazwanie siebie osobą niebinarną jest pewnym uproszczeniem, żeby ludziom było łatwiej o mnie myśleć. To po prostu zamyka temat, a mnie się zwykle nie chce drążyć, co to dla mnie znaczy. Bycie lesbijką jest dla mnie całkowitą łatką, która obejmuje też moją tożsamość płciową. Ponieważ to jest trudne i przynajmniej na tym etapie mojego życia niemożliwe dla mnie do objęcia słowami, to łatwiej mi dodać, że jestem osobą niebinarną, niż tłumaczyć, że jestem lesbijką i tylko lesbijką, a moje odczuwanie płci też jest definiowane przez moje lesbijstwo. W końcu niebinarność nie jest monolitem i każde odstępstwo od czucia się 100% kobietą albo 100% mężczyzną może się tam znaleźć.

Czy można skończyć piękniej naszą rozmowę? Dziękuję. I do zobaczenia na dragowej scenie AFAB.

Korekta:
Maja Korzeniewska

**************************

Roma Riots (ur. 1998)
Drag queen. Z własnego błogosławieństwa Matka Boska Lesbijska. Od 2019 r. działa na klubowych i festiwalowych scenach, oraz w przestrzeni wirtualnej. Angażuje się w projekty promujące różnorodność dragu – zarówno samej sztuki, jak i osób ją performujących. Inspirują ją potworności i wymyślone światy. Jej matka twierdzi, że znalazła ją w spodku kosmicznym. WIĘCEJ

Agnieszka Małgowska (Damski TANDEM Twórczy) 
lesbijka / feministka / artaktywistka / reżyserka / trenerka teatralna / współtwórczyni projektów: Kobieta Nieheteronormatywna (cykl debat) / A Kultura LGBTQ+ nie poczeka (projekt archiwistyczny O’LESS Festiwal (2012-2014) / DKF Kino lesbijskie z nutą poliamoryczną / Portret lesbijek we wnętrzu (czytanie dramatów) / Orlando.Pułapka? Sen (spektakl) Fotel w skarpetkach (spektakl), 33 Sztuka (spektakl), Czarodziejski flet (spektakl), Gertruda Stein & Alice B. Toklas & Wiele Wiele Kobiet (nanoopera) /L.Poetki (film dokumentalny)/ Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej* (stowarzyszenie) /
L*AW. Lesbijskie* Archiwum Wirtualne.

**************************

LESBIJSKA INSPIRA. Manifest i wywiady POCZYTAJ
AAAKulturalnik. Teatr lesbijski w Polsce. Cykl teatrologiczny  POCZYTAJ
AAAKulturalnik. Sistrium rozmawia o L*Kulturze POCZYTAJ

 

Udostępnij

Share on facebook Share on twitter Share on linkedin

Ostatnie wpisy

Jak bezpiecznie korzystać z pomocy na granicy – ulotka

Feminoteka wraz z Ukraińskim Domem Otwartym fundacji Nasz Wybór przygotowała ulotkę dla osób uciekających z Ukrainy oraz dla osób z Polski oferujących transport. Wspólnie zadbajmy

Apel o zapewnienie bezpieczeństwa osobom uciekającym z Ukrainy

Feminoteka wraz z ponad czterdziestoma sygnatariuszk_ami, wystosowała apel o zapewnienie osobom uchodźczym bezpieczeństwa. Apel został wysłany do Policji, Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji oraz prezydentów

Petycja o zmianę definicji gwałtu

8 marca minie ROK odkąd Klub Lewica złożył projekt zmiany definicji gwałtu. Ale projekt utknął w marszałkowskiej zamrażarce. Domagaj się wraz z nami wprowadzenia zmian!

Nazywam się Miliard/ One Billion Ring Poland 2022 po zmianę definicji gwału

Po raz trzeci w ramach tanecznej akcji Nazywam się Miliard/ One Billion Rising Poland domagamy się zmiany definicji gwałtu. Chcemy, by zawierała zapis dotyczący zgodyZOBACZ WSZYSTKIEPrevPOPRZ

Warszawa kusiła mnie możliwościami. Rozmowa z Agatą Szerszeń

Projekt Co lesbijka* ma w słoiku? jest próbą przyjrzenia się lesbijkom* (gwiazdka oznacza szeroko rozumianą kobiecą nieheteronormatywność) mieszkającym w stolicy, a pochodzącym spoza Warszawy. Częścią projektu są wywiady opisujące ich jednostkowe doświadczenia, na których podstawie powstanie sztuka teatralna. Sztuka zostanie zaprezentowana w formule czytania performatywnego, w wersji online albo w obecności widzek_ów, które_rzy  po pokazie zostaną zaproszone_ni do rozmowy.   Stowarzyszenie Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej*
                                                                                                        

************************

Agnieszka Małgowska: Kiedy przyjechałaś do Warszawy?

ASZ: W 2008 roku. Wcześniej w Warszawie byłam w podstawówce na wycieczce. [śmiech]

AM: Wiem, że trafiłaś do Warszawy przez Anglię. Jesteś podwójną emigrantką.

AW: Przyjechałam do Warszawy wprost z Anglii, bo dostałam tutaj propozycję pracy. Zaś do Anglii pojechałam, bo w moim rodzinnym mieście nie było pracy. Byłam młoda, nie znałam nawet angielskiego, w Wielkopolsce częściej uczyliśmy się niemieckiego. Byłam na emigracji jakieś 5 lat, w międzyczasie przyjeżdżałam do Polski, do rodziny i widziałam, że następują zmiany, że jest lepiej. Odwiedzałam moich przyjaciół, którzy założyli firmę w Poznaniu i Warszawie, i w tych miastach mogłam podjąć pracę. Poznań był za blisko mojego rodzinnego miasta. Warszawa kusiła mnie możliwościami. Wybrałam więc Warszawę.To było moje prawdziwe wejście w dorosłość, Anglia to był wyjazd na saksy, trochę jak przedłużenie kolonii. Wieczna impreza, czasem tylko trzeba było iść do roboty. [śmiech] Ale nie podobało mi się w Anglii, dlatego skorzystałam z pierwszej nadarzającej się okazji, żeby wrócić. Na szczęście od razu do pracy w Warszawie.

AM: Miałaś szczęście…

ASZ: Miałam dobry start. Moi przyjaciele znaleźli osobę, która mnie przygarnęła na pewien czas i miałam gdzie mieszkać. Potem kupiłam mieszkanie, wystarczająco dobrze zarabiałam i mogłam wziąć kredyt. Nie było źle.

AM: Jak Ci się żyło przez pierwsze miesiące?

ASZ: Czułam się samotna. W Anglii żyłam w grupie przyjaciół. W Warszawie znałam tylko trochę biznesowych znajomych Konrada, u którego mieszkałam. Szwendałam się po Warszawie bez celu, nie znając miejsc, do których można wejść. Czułam się jak turystka. Pamiętam to okropne uczucie samotności. Patrzyłam na ludzi z aparatami fotograficznymi, którzy przyjechali do Warszawy turystycznie. Chodzili i zachwycali się naszą stolicą. A ja nie wiedziałam kompletnie co ze sobą zrobić. Czułam, że to nie jest ta Warszawa, której szukam, czułam, że gdzieś, w jakiejś uliczce są miejsca nie dla turystów a dla miejscowych. Gdzieś muszą się spotykać, ale ja nie znałam jeszcze odpowiednich ścieżek. To było bolesne.

AM: To już był czas internetu. Nie szukałaś tam znajomości?

ASZ: Szukałam. Oczywiście, że tak. Była Innastrona.pl i jakiś portal randkowy. Poznawałam dziewczyny, szukałam miejsc lesbijskich. Pamiętam jak poszłam do jakiejś lesbijskiej knajpy i po raz pierwszy widziałem tyle lesbijek na metr kwadratowy. [śmiech] To był wielki szok i szczęście.

AM: W Anglii nie chodziłaś do takich miejsc?

ASZ: Mieszkałam w niedużej miejscowości, nie znałam tam lesbijek. Do londyńskich klubów lesbijskich nie miałam odwagi chodzić. W Warszawie zaskoczyło mnie, że w knajpach i na imprezach lesbijki są i jest ich tyle, i że tak swobodnie się czują. To był czas mojego imprezowania, które było wołaniem o relacje i ciepło. 

AM: Udało Ci się kogoś poznać?

ASZ: W końcu poznałam dziewczynę na Gadu-Gadu. Zakochałam się w osobie, którą wyidealizowałam. Sytuacja szybko się zmieniła, zaczęłam poznawać dziewczyny z różnych środowisk, ale nie mogłam znaleźć naprawdę bliskiej osoby. Poczucie samotności nie zniknęło. I zaczęły się dla mnie też trudne doświadczenia.

AM: Dużo mówisz o samotności…

 

ASZ: To nie dotyczyło tylko relacji z dziewczynami. Ja po prostu nikogo nie znałam w stolicy, potrzebny był czas, żeby to się zmieniło. Wykluczona czułam się w towarzystwie Konrada, które  dawało mi odczuć, że nie jestem taka jak oni. Śmieszne, że po latach trafiłam do tego samego środowiska, które w końcu zobaczyło we mnie osobę godną zaufania, która zna się na sprawach prawno-finansowych. Robiło chyba wrażenie, że chodziłam w garniturach i białych koszulach.

AM: Twoja androgyniczność musiała być atrakcyjna. W końcu jednak zrezygnowałaś z relacji w tym środowisku?

ASZ: Tak. Nie było moim celem tylko zarabianie… Sama chciałam coś tworzyć, na własny rachunek i odpowiedzialność.

AM: W każdy swój biznes wpuszczałaś tęczę, nie ukrywałaś kim jesteś. Nie bałaś się, że to popsuje Ci działalność?

ASZ: Zawsze szukałam tęczy w biznesie. To mnie najbardziej interesowało. Od początku czułam, że trzeba walczyć, że nie będę się chować i korzystać tylko z tego, co wywalczyli dla mnie odważniejsi. Nie bałam się, w sumie nie wiem dlaczego. Teraz boję się bardziej niż wtedy. Teraz jak słyszę, że opluli dwie siostry, bo wydawało im się, że to lesbijki… Nawet giertychowe czasy nie były dla mnie straszne. Wówczas nie było tak dużej agresji, czasem coś się działo na Manifie, ale wtedy czułam siłę – oni do nas z pięściami, a my do nich z miłością. Teraz nasz komunikat się nie przebija. Ja nie bałam się nawet w mojej miejscowości, Ostrowie Wielkopolskim, tak jak boję się teraz. Kiedyś była jednak zupełnie inna atmosfera.

AM: Klimat zmienił się radykalnie.

ASZ: Przerażająco. Dziś rośnie mi wkurw na to, co dzieje się w Polsce. Płacę podatki, pracuję dla Polski, jestem obywatelką tego kraju, a traktuje się mnie jak śmiecia. Zabiera mi się prawa. Chętnie bym się wylogowała z systemu.

AM: Co to znaczy?

ASZ: Nie płacić podatków, zostawić biznes, odizolować się. Przenieść się na wieś. Myślę nawet, żeby kupić ziemię niedaleko Ostrowa.

AM: Też radykalnie. Zostańmy na chwilę w Ostrowie. Powiedziałaś, że byłaś w sytuacji, w której mogłaś się bać. O co chodziło?

ASZ: Byłam w pierwszym jawnym lesbijskim związku w mieście. Choć chyba nie traktowali nas poważnie, raczej mówili, że to koleżanki, że się wygłupiają.

AM: Lekceważyli wasz związek?

ASZ: Nie wprost. Nie nazywali go po imieniu. Moja matka w ogóle nie chciała o tym słyszeć, reagowała obrzydzeniem. Mówiła, że to wstyd. Natomiast moje bliskie towarzystwo przyjęło to dobrze. Nie wiem, jak widziała to reszta Ostrowa, to do mnie nie docierało.

AM: A relacje z matką jak teraz się układają?

ASZ: W mojej relacji z mamą wiele się zmieniło. Niedawno wreszcie zjawiłam się u niej z moją dziewczyną. Mama musiała przejść długą drogę. Od jakiegoś czasu pracujemy nad naszą relacją. Ona zrobiła wielki krok. Może to kwestia wieku mamy, bo jest już po siedemdziesiątce? Może fakt, że planuję dziecko?

AM: Jak Twoja mama przyjmuje nagonkę na LGBTQ+?

ASZ: Unika tematu jak ognia. Nigdy nie rozmawiałyśmy o tym. Ja też nie zaczynam dyskusji, grozi to awanturą.

AM: Czy z Ostrowa wyjechałaś z powodu homofobii?

ASZ: Raczej nie. W Ostrowie miałam dobry związek, jak mówiłam, nikt się nas nie czepiał za bardzo. Musiałam wyjechać z powodów ekonomicznych.

AM: W Ostrowie kształtowała się Twoja psychoseksualna tożsamość. Jak to było?

ASZ: Poszukiwałam siebie, nie wiedziałam czy jestem chłopcem, czy dziewczyną. Długo też nie mieściło mi się w głowie, że dziecko może mieć dwie matki. A w końcu byłam w takim związku z dzieckiem. Wchodziłam w relacje z mężczyznami, miałam nawet chłopaków, żeby było po bożemu. Byłam więc z facetem, a kochałam moją przyjaciółkę. Choć jestem nieheteronormatywna, nigdy nie wykluczałam relacji z mężczyznami, choć ja nie wiem, jaki musiałby to być ten facet. [śmiech]

AM: Może taki jak Krzysztof? Tak się przedstawiałaś jeszcze kilka lat temu. Czy Krzysztof był już w Ostrowie?

ASZ: Tak, gdy byłam dzieckiem, choć nie używałam tego imienia. W Ostrowie nikt się nie dziwił, że gram w piłkę, bawię się tylko z chłopakami, że chodzę w spodniach. Miałam samochody, klocki i znaczki. Wszyscy mówili o mnie chłopak i to mi się podobało. Rodzice nie mieli problemu. Czasem ktoś krzyknął do mnie babochłop, ale to było rzadko. Czasem było krępująco, gdy ktoś pytał: chłopczyku, jak masz na imię?. Było dziwnie, ale też zajebiście. Ja tym chłopcem chciałam być. Tak było do końca podstawówki.

AM: A potem?

ASZ: Potem szukałam akceptacji. Zaczęłam się dostosowywać. Dziewczyny miały chłopaków, ja też postanowiłam mieć. Ale tak, żeby go nie mieć, żeby nie przyszedł, żeby nie chciał się całować. W liceum już wiedziałam, co się ze mną dzieje. Wiedziałam, że podobają mi się dziewczyny.

AM: Przyjęłaś to bez problemu?

ASZ: Nie. Zmagałam się z Kościołem w sobie, z którym byłam związana. Byłam wyjątkowo bogobojna. Religia była istotnym elementem mojego życia. Dręczyła mnie myśl, że jeśli będę kochała kobiety, to spotka mnie kara boska. Po prostu się bałam. Ten lęk przerobiłam dopiero na studiach. Poszłam nawet do spowiedzi szukając rozwiązania, ale ksiądz nie umiał mi pomóc. Wtedy zrezygnowałam. Nie chciałam już brać udziału w rytuałach. Nie miało to już sensu, nie mogłam iść do komunii, bo nie żałowałam za grzechy.

AM: Wylogowałaś się z Kościoła?

ASZ: Nie, to Kościół mnie wylogował. Odrzucił mnie. Żeby żyć w zgodzie z nauką Kościoła, mogłam pójść do klasztoru lub żyć w celibacie. Taki miałam wybór. Ale to było i tak za mało, bo grzechem jest przecież też myśl. Jak mogłam pozbyć się myśli, że pociąga mnie ta czy inna kobieta i chcę z nią obcować? Nie mogłam zrezygnować z mojej seksualności. Nie uniosłam swojego krzyża. Przepraszam. Straciłam sakramenty, które dawały mi poczucie sensu. To sprawiało, że zaczęłam szukać innego miejsca, by skanalizować energię duchową, którą nosiłam w sobie. Ta energia była bezdomna. Czułam ogromną samotność. Czułam się opuszczona. Ten brak duchowości miał wpływ na moje życie, pogubiłam się i długi był powrót do siebie i duchowości.

AM: Pamiętasz jakiś przełomowy moment w tej drodze?

ASZ: Nie było takiego szczególnego momentu, to działo się powoli. Ale byłam z dziewczyną, która wprowadziła mnie w kręgi kobiet, w szamańskie klimaty.

AM: W końcu znalazłaś swoją ścieżkę duchową?

ASZ: Tak. Dziś mam ten obszar pięknie zaopiekowany. Mam swoją duchowość i czuję się z tym świetnie.

AM: To teraz pora na nasze projektowe pytanie. [śmiech] Przywozisz _łaś słoiki z Ostrowa?

AW: Przez wiele lat rzadko tam jeździłam. Składało się na to wiele spraw. Byłam pierwsza, która wróciła z Anglii. Jechało się, żeby zarobić, zrobić karierę. Powrót oznaczał przegraną. Trzeba było przełamać wstyd. Wielu ludzi nie wraca z tego powodu, że niczego nie osiągnęli. Co innego jak pojechałaś na staż, wtedy wracasz z nową wiedzą, podnosi się Twój status, a co innego jak pracowałaś na zmywaku. Słoików więc nie przywoziłam.

 

AM: A czy jest coś, co warto przywieźć do Warszawy z Ostrowa?

AW: Zwyczajną ludzką życzliwość, pomoc i wsparcie.

AM: Pod warunkiem, że jesteś heteronormatywna?

ASZ: Nie, ja nie czułam się tam wykluczona. W niedużym mieście niemal wszyscy się znają. A ja byłam raczej silną osobowością, nikt mi nic nie mówił. Gdyby jednak ktoś powiedział coś homofobicznego, to dostałby w dziób. To nie byłoby fajne, przemocowe, ale wtedy nie znałam innych rozwiązań.

AM: Ile Twoje rodzinne miasto liczy mieszkanek_ów?

ASZ: Gmina ma około 70 tysięcy. Tam jest inna jakość relacji. Ludzie potrafią się wesprzeć. Oczywiście, jeśli jesteś osobą odbiegającą od normy, mają cię na oku. Gdybym teraz wróciła do Ostrowca, nie przejmowałabym się opinią ludzi.

AM: To jest prostsze, gdy jest się osobą dojrzałą i niezależną. Jak jesteś silna, dasz radę. A co z tymi, które_rzy nie czują się silne_i?

ASZ: Zawsze mam przed oczami młodych ludzi w moim mieście, gdy cokolwiek robię pod znakiem tęczy. Chcę, żeby ludzie mogli poszukiwać, eksperymentować. Musi być przestrzeń na szukanie swojej tożsamości płciowej i orientacji. Każda osoba ma prawo, by się określić, chyba że tego nie chce.

AM: Ty się określiłaś?

ASZ: Gdy siebie poszukiwałam, ostatecznie znalazłam wielki wór z napisem queer, a potem przestało mi zależeć, by siebie nazywać. A dziś mówię o sobie lesbijka.

AM: To wiele miałaś coming outów zależnych od tożsamościowych etapów?

ASZ: Uważam, że coming outy są potrzebne. Ukrywanie się to nie życie. Mówię o tym przy wielu okazjach. Czasem to niespodziewanie pomaga moim znajomym. Zdarza się, że ktoś mi dziękuje, że pozbył_a się stereotypów, że umiał_a rozmawiać z dziećmi o ich orientacji. Tym działaniem zrobiłam więcej niż chodzeniem na Parady Równości. To jest praca u podstaw, niemal codzienna. Jeśli dzięki temu będzie 30 osób, które oswoją się z tęcza, uznam to za sukces. Gdy mówię o tym w rozmowach i na Facebooku, chcę pokazywać, że będąc osobą nieheteroseksualną można odnieść sukces, mieć przyjaciół, fajny seks, że można mieć rodzinę. Mam nadzieję, że dzieciaki to zobaczą, że zobaczą to ich rodzice i zrozumieją, że ich dzieci mogą mieć szczęśliwe życie. Często największą obawą rodziców LGBTQ+ jest to, że ich dzieci nie będą szczęśliwe. Żyją w przekonaniu, że jedyny ideał związku to kobieta i mężczyzna. Wszystkie inne opcje to problem. Kłopotem jest bycie singielką, samodzielną matką, czy parą lesbijską…

AM: No tak, pomysły wielkomiejskie… To wróćmy jeszcze do Warszawy. Masz tu swoje ulubione miejsca?

ASZ: Pamiętam fajne miejsce imprezowe, gdzieś na Chłodnej, zapomniałam, jak się nazywało.Tam się wchodziło na domofon. Ukradkiem i to było fajne. Takie lesbijskie. Teraz na imprezie wzrusza mnie, gdy prosi mnie do tańca siedemnastolatka. Naprawdę zazdroszczę, że mają regularnie imprezy dziewczyńskie. Bardzo też kiedyś lubiłam knajpkę 2na3, chyba tak się nazywała.

AM: A inne miejsca, nie imprezowe? [śmiech]

ASZ: Lubię Park Saski. Był czas, gdy dużo czasu spędzałam na ulicy Chmielnej siedząc w ogródkach kawiarnianych. Pracowałam wtedy z książką Droga artysty Julii Cameron i robiłam randki ze sobą. Obserwowałam ludzi i to podglądanie, i podsłuchiwanie było niesamowite. Wtedy powstał scenariusz filmu.

AM: Gdzie go masz?

ASZ: Nie wiem, gdzieś w szufladzie. [śmiech] Dobrze wspominam miejsca po prawej stronie Wisły, ale tamtej starej. Teraz to imprezownia. A po lewej stronie Wisły, po bulwarach, to tylko można z mamą pójść na lody.[śmiech]

AM: Bulwary to śliczna neoliberalna Warszawa.

ASZ: Teraz lubię mój rozległy widok z okna mieszkania. Dla mnie Warszawa w pewnym sensie się wyczerpała. To, co mnie kiedyś w stolicy pociągało – możliwości, zabawa – teraz mnie nie interesuje. Minęło ponad 12 lat. Zmieniłam się. Teraz jestem w poważnym związku. Jestem skupiona na biznesie. Czasem tylko gdzieś wyjdę. W ogóle wolałabym oddychać czystszym powietrzem i żyć wolniej. Dziesięć razy wolniej… Teraz wolę siedzieć na moim balkonie.

AM: Szokujące wyzwanie imprezowiczki. [śmiech]

ASZ: A i jeszcze pomyślałam, że jest coś, co chciałabym przywieźć z Ostrowa. Ogórki kiszone mojej mamy. Takiego smaku nie znasz.

AM: W słoikach?

ASZ: Tak, dopiero teraz przywożę słoiki. Dostaję od mamy ogórki i bigos.

AM: A jednak. [śmiech]

Korekta Maja Korzeniewska

********************

Agata Szerszeń (1979) – urodzona  w Ostrowie Wielkopolskim, studia w Poznaniu, potem wyjazd do Anglii i w końcu stolica – Warszawa. Dziś działalność na własny rachunek. Aktywistka zaangażowana w ruchy LGBTQ+ i kobiece. Prywatnie w szczęśliwym związku.

Agnieszka Małgowska (1/2 Damskiego Tandemu Twórczego)
Współtwórczyni projektów: Kobieta Nieheteronormatywna (cykl debat i audycji radiowych, 2014- 2016) / O’LESS Festiwal (2012-2014) / DKF Kino lesbijskie z nutą poliamoryczną (cykl spotkań, 2012-2015) / A kultura LGBTQ+ nie poczeka (projekt archiwistyczny, od 2017) / O teatrze lesbijskim w Polsce (cykl teatrologiczny, od 2012) / Lesbijska Inspira (cykl wywiadów od 2017) / Portret lesbijek we wnętrzu, Niesubordynowane czytanie sztuki Jolanty Janiczak (czytanie dramatów) / Orlando.Pułapka? Sen, Fotel w skarpetkach, 33 Sztuka, RetroSeksualni. Drag King Show (spektakle) / Czarodziejski flet, Gertruda Stein & Alice B. Toklas & Wiele Wiele Kobiet (nanoopery) / L.Poetki (film dokumentalny) / Teatr Dialogu (warsztat i akcja miejska) / Wywrotowa komórka lesbijska, Epizody, wątki, sugestie lesbijskie w kinie polskim (wykłady) / Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej* (stowarzyszenie, 2017).

********************

Fot. Joanna Kessler (Park Saski)
Projekt Stowarzyszenia Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej*
Projekt finansowany ze środków m.st. Warszawy

WIĘCEJ
Co lesbijka* ma w słoiku? Facebook
Sistrum.Facebook

WYWIADY CYKLU
1. W Warszawie nie tylko przestałam śmiać się z aktywistek, ale zostałam jedną z nich. Rozmowa z Alicją Hadam
2. Do Warszawy przywiozłabym większy spokój. Rozmowa z Aggie
3. Normalnie żyć i oddychać. Adriana Kapała

4. Dopiero w Warszawie poczułam, że nie jestem jedyną lesbijką na świecie. Rozmowa z Magdą Cebulak
5. Moja historia migracyjna to historia emancypacji. Rozmowa z Mirkiem Jakubowskim

6. Fasola w puszce z długim terminem przydatności do spożycia. Rozmowa z Niną Durys 
7. W Warszawie można żyć jak w bańce, ale czuję, że jestem tu na chwilę. Rozmowa z Mają Witkowską
8. W Warszawie otworzyłam wrocławski słoik i wpuściłam do niego powietrze. Rozmowa z Karoliną Micułą
9. Miałam nadzieję, że w Warszawie spotkam osoby takie jak ja. Rozmowa z Paulą Lewicką
10. W Warszawie czułam_czuję się jak puzzel, który dopasował się do obrazka. Rozmowa z Julią Maciochą
11. Warszawa kusiła mnie możliwościami. Rozmowa z Agatą Szerszeń

INNE CYKLE
Lesbijska Inspira. Manifest & wywiady
Sistrum rozmawia o L*Kulturze

 

 

 

W Warszawie czułam_czuję się jak puzzel, który dopasował się do obrazka. Rozmowa z Julią Maciochą

   

Projekt Co lesbijka* ma w słoiku? jest próbą przyjrzenia się lesbijkom* (gwiazdka oznacza szeroko rozumianą kobiecą nieheteronormatywność) mieszkającym w stolicy, a pochodzącym spoza Warszawy. Częścią projektu są wywiady opisujące ich jednostkowe doświadczenia, na których podstawie powstanie sztuka teatralna. Sztuka zostanie zaprezentowana w formule czytania performatywnego, w wersji online albo w obecności widzek_ów, które_rzy  po pokazie zostaną zaproszone_ni do rozmowy. Stowarzyszenie Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej* 

*********************

Agnieszka Małgowska: Od kiedy jesteś w Warszawie?

Julia Maciocha: Od 2013 roku. Przyjechałam tu na studia i wsiąkłam. A pierwszy raz byłam w Warszawie, gdy miałam 13-14 lat, przyjechałam na warsztaty taneczne z moją przyjaciółką. Wtedy w Warszawie mieszkała moja siostra, która miała znajomych wśród osób LGBTQ+. Ja jeszcze nie byłam oficjalnie wyautowana, nawet chyba przed samą sobą. Zrobiło na mnie wrażenie, że ci ludzie normalnie żyją, kochają, mają pracę i chodzą do klubów.

AM: Też poszłaś wtedy do klubu?

JM: Tak. Założyli mi okulary, żebym wyglądała na starszą i weszłam. [śmiech] Śmieszy mnie dziś ta przebieranka, dostałam się do klubu raczej nie z powodu okularów, a dlatego, że na bramkach stali znajomi grupy, z którą byłam. To był dla mnie magiczny czas. Gdy wróciłam do Koszalina, oznajmiłam mamie, że bez względu na wszystko będę mieszkała w Warszawie. Powiedziała, że jasne, że pojadę do Warszawy na studia medyczne, bardzo chciała, żebym została lekarką. Lekarką nie zostałam, ale na studia pojechałam.

AM: A jakie to były studia?

JM: Ochrona zwierząt.

AM: Co Cię wtedy zachwyciło w Warszawie?

JM: Te wspomnienia mają taką dziecięcą magię, ale nie wiem do końca, co tak bardzo mnie zachwyciło. Dziś myślę, że uwiódł mnie dziki pęd, który kocham. W stolicy wszyscy żyli w taki sposób. W Koszalinie miałam poczucie, że miasto za mną nie nadąża. W Warszawie czułam_czuję się jak puzzel, który dopasował się do obrazka. Jednego wieczora można zrobić tysiąc rzeczy. Kiedyś pojechałam do Koszalina, jeszcze w trakcie studiów i chciałam się spotkać ze znajomymi na mieście, to – wyobraź sobie – w niedzielę wszystko po 17.00 było zamknięte. Warszawa tętni życiem cały czas. Poza tym lubię duże miejskie przestrzenie, duże ulice. To mnie wciągnęło.

AM: Nie ciągną Cię jeszcze większe i bezpieczniejsze przestrzenie? Ludzie z powodu sytuacji politycznej szukają zagranicą nowego miejsca do życia. 

JM: Nie mam pomysłu, żeby wyjeżdżać z Warszawy. Nie chciałabym być gdzie indziej, w innym kraju. Nie czuję tęsknoty za wyprowadzką. Nie mam poczucia, że gdzieś trawa jest bardziej zielona. Może dlatego, że mam dużo znajomych za granicą, którzy mówią, że u nich też jest sporo problemów. Byłam wychowana w patriotycznym duchu. I choć teraz bardziej przemawia do mnie idea kosmopolityzmu, to nadal ma znaczenie, że jestem Polką, że to mój kraj i mam pełne prawo tu bezpiecznie żyć. Może nadal jestem patriotką, choć trudniej mi to przechodzi przez usta.

AM: Może zamieńmy słowo: z patriotki na matriotkę. [śmiech] Ten kraj jest krajem kobiet, także tych z Czarnego Protestu – feministek i lesbijek*. Czy nie po to robisz Paradę Równości, żeby Polska była dla wszystkich, także dla osób nieheteronormatywnych?

JM: Tak, ale gdy przyjechałam do Warszawy, nie myślałam o tęczowym aktywizmie. Mam wrażenie, że to z przypadku. Bardzo wcześnie zaczęłam utożsamiać się z feminizmem, z młodzieńczym radykalnym feminizmem. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że nie byłam wcale radykalna, a jedynie za taką uznawana. Na pewno dziś moje poglądy są bardziej radykalne niż wtedy.

AM: Muszę to powiedzieć: radykalizm nie wiąże się tylko z młodością. Dla wielu każda forma feminizmu jest radykalna.

JM: Racja. Pamiętam, że miałam w liceum nauczyciela WOS, który toczył ze mną boje jako feministką. To też mnie ukształtowało. Chodziłam do szkoły, w której większym problemem było, że jestem feministką, niż że jestem lesbijką. Zresztą wokół mnie było sporo lesbijek w gimnazjum i w liceum. Byli też geje. Z czasem okazało się, że były też osoby trans, ale tego dowiedziałam się później. Nie pamiętam żadnych stricte homofobicznych sytuacji w szkole ani w domu. Miałam bardzo akceptującą rodzinę, ale w Koszalinie nie było mowy o tęczowym aktywizmie. Gdy napisali do mnie w zeszłym roku, że chcą zrobić w Koszalinie marsz równości, pomyślałam, że to jakieś szaleństwo.

AM: Dlaczego?

JM: 10 lat temu Koszalin był okropnie patriarchalny, a co miałoby się zmienić w aktualnej sytuacji politycznej? Miałam z tym miastem najgorsze wspomnienia i doświadczenia, które złamały mi serce. Mówię o relacjach międzyludzkich, a nie romantycznych. To był jeden z powodów mojego wyjazdu. Odkąd wyprowadziłam się do Warszawy, do Koszalina wracałam tylko po to, by odwiedzić dziadków. Moi znajomi się rozjechali, moja mama mieszka w innym mieście. Nie chciałam tam wracać, nie miałam potrzeby, nie było tam nic, za czym można by tęsknić.

AM: Na Pierwszy Marsz Równości w Koszalinie jednak pojechałaś.

JM: Pojechałam, ważne jest dla mnie wspieranie lokalnych inicjatyw. Ale przedtem wylałam przed przyjacielem hektolitry żalów. Ciężko mi było, w moich wspomnieniach Koszalin jest wilgotny, mglisty, zimny, beznadziejny. Gdy przyjechałam na Marsz, zdziwiłam się już samym faktem, że świeciło słońce. Drugi miły akcent to fakt, że moja mama i siostra dotarły do Koszalina w tym samym czasie, bo wciąż narzekają, że na warszawskiej Paradzie nie mogą mnie złapać, a przyjeżdżać im trudno, to dziewięciogodzinna podróż. Na Marsz Równości przyszło ponad 1000 osób. W 100 000 mieście to jest bardzo dużo. Było słonecznie, tłumnie i energetycznie. W pewnym momencie na prośbę organizatorów, jako koszalinianka, przejęłam mikrofon. To było niesamowite, bo stało się to niedaleko miejsca, gdzie po raz pierwszy całowałam się z dziewczyną. To wszystko odmieniło moje myślenie o Koszalinie. Ten przyjazd to było katharsis.

AM: Odczarowało się…

JM: Cieszę się, że okazało się, że tam jest społeczność LGBTQ+, która dorosła i chce być widoczna. Symbolicznie pokazało to, że jest szansa dla każdego miasta w Polsce, że inne Julki nie będą musiały wyjeżdżać ze swoich rodzinnych miejscowości z okropnymi wspomnieniami.

AM: To jednak te wspomnienia mają związek z tęczowością?

JM: Trochę tak. Niby nie doświadczyłam ciężkiej homofobii, nikt mnie nie pobił, nie dokuczali mi w szkole. Byłam zapraszana na imprezy, moje bi i les koleżanki też. Geje także, oni siedzieli w szafie z powodu rodziców, a nie kolegów. Nie spotkało mnie nic strasznego od czasu, gdy się wyautowałam, a miałam wtedy 15-16 lat, ale nie mieliśmy społeczności. Klubów, imprez, marszów, tęczowych piątków, akcji edukacyjnych dla rodziców, które są tak ważnym wsparciem w trudnych momentach odkrywania siebie. Trzeba pamiętać, że wtedy nie był tak rozwinięty Facebook.

AM: Ty sobie poradziłaś, a inne osoby miały kłopoty?

JM: Nie przypominam sobie niczego takiego, przynajmniej nie w szkole. W porównaniu z tym, co teraz słyszę, w mojej szkole było spokojnie, ale trzeba podkreślić, że chodziłam do szkoły nastawionej na sukcesy naukowe i ludzie nie skupiali się na homofobicznych głupotach, i nie wtrącali się w życie innych ludzi.

AM: A jak to się stało, że trafiłaś do tęczowej społeczności w Warszawie? Ktosia_kto Cię wciągnęła_ął?

JM: Feministki. [śmiech] W Koszalinie działałam w Kongresie Kobiet i naturalnie dołączyłam do Kongresu Kobiet w Warszawie. Okazało się z czasem, że KK nie jest dla mnie wystarczająco radykalny i zrezygnowałam ze współpracy, a niespodziewanie dostałam pracę w Fundacji Feminoteka. Praca tam rozwinęła mnie jako osobę, zaczęłam się definiować, poznawać, co dla mnie samej jest ważne. Okazało się, że już nie tylko feminizm, ale i queerowość, którą teraz uznaję za nieodłączną część siebie. W końcu zaczęłam szukać swojej drogi do tęczowej społeczności. Nie imprezuję za bardzo, więc wykorzystałam ścieżkę aktywizmu. Przyłączyłam się do Parady Równości. Uwielbiam organizować eventy, więc Parada Równości była dla mnie idealnym miejscem.

AM: Szybko wskoczyłaś na samą górę.

JM: Przez jakiś czas pracowałam w Feminotece i w Paradzie. To było jednak szalone [śmiech], a na pewno zbyt wyczerpujące. Często przeskakuję szczeble, dziś już mogę to powiedzieć na głos, że jestem zajebistą profesjonalistką. Jak coś robię, to na 120 procent i ludzie chcą mnie w swoich teamach, bo wiedzą, że nie zawiodę, że nie będę odbębniać zadań. Czasem nie trzeba zaczynać od zera. Zwłaszcza jak ma się tyle doświadczeń, co ja. Robiłam multum różnych rzeczy w życiu. Byłam liderką Szlachetnej Paczki, szefową Młodzieżowej Rady Miasta, organizowałam akcje taneczne One Billion Rising i debaty podczas Kongresu Kobiet. Nie znalazłam się na stołku Prezeski przez przypadek, pracowałam na to wiele lat.

AM: To od czego zaczęłaś prezesowanie?

JM: Muszę sprostować. Najpierw byłam wolontariuszką, nie wychylałam się, nie byłam nawet koordynatorką, ale pewne rzeczy i tak z człowieka wychodzą. Wcale nie chciałam być prezeską, na początku odmawiałam. Proces podejmowania decyzji trwał kilka miesięcy. Decydowałam z ekipą wolontariacką, z którą dobrze mi się pracowało. Usiadłyśmy_dliśmy razem i stwierdziłyśmy_liśmy, że jeśli nie weźmiemy tego teraz my, osoby, które harują w Paradzie, to znowu ktoś będzie decydował za nas. Mnie więc przekonała ekipa, że mamy pomysł, że nam się chce i jest okazja, żeby zrobić Paradę większą, atrakcyjniejszą. Wtedy w to uwierzyłam i wierzę do dziś. Ekipa jest duża, decyzje podejmowane są w większości demokratycznie, prócz pewnych spraw finansowych. Pytamy ludzi, czego chcą od Parady, włączyłyśmy_liśmy do niej mniejszości, które wcześniej nie czuły, że Parada jest ich. Dla mnie było_jest ważne, żeby uczynić Paradę taką, jakiej chce społeczność, żeby to była wspólna aktywność, żeby działała jak organizm. Mnie może nie być, a Parada będzie. 

AM: Jest jeszcze jedna zaleta tej decyzji: na czele Parady stoi dziewczyna, feministka, lesbijka.

JM: To miało znaczenie w podejmowaniu decyzji. Ważne dla mnie było, że wreszcie szefować Paradzie będzie dziewczyna. W wolontariacie większość stanowią osoby żeńskie, trzeba uwidocznić pracę kobiet na rzecz zmian społecznych – w Warszawie i poza nią. To zawsze bardzo mocno chciałam_chce podkreślić. Większość lokalnych marszów równości w Polsce organizują dziewczyny. Siostrzeństwo dopiero się rozwija i trzeba je wzmacniać. Kiedy zostałam Prezeską, poczułam też, że muszę się określić, znaleźć odpowiednią etykietkę, bo ludzie tego potrzebują. Wybrałam etykietkę lesbijka i nie żałuje tego, ale musiałam to zrobić szybko.

AM: Dlaczego mówisz, że musiałaś się określić. Wcześniej tego nie potrzebowałaś?

JM: Dużo dziewczyn w społeczności mówiło, że szefową Parady została ta blondyna, co wygląda jak hetero. Byłam bardzo młoda, co też dyskredytowało mnie w oczach wielu ludzi. Potrzebna była mocna i konkretna etykieta, że jestem stąd, więc musiałam wejść do jakiejś szufladki, choć zwykle tego unikam. To nie zrobiło mi krzywdy.

AM: Mam wrażenie, że paradoksalnie Twoja psychoseksualna tożsamość jest przezroczysta.

JM: Gdybym była hetero, gender fluid, to byłoby akcentowane. Lesbijka jest w mediach niewidoczna, tak było i tak pozostało, nie ma opcji, żeby dziennikarz Onetu czy Gazety Wyborczej tak o mnie napisał. Jakby to było brzydkie słowo. Podobnie jak słowo feministka. Ja o tym mówię, ale same_i z siebie tego nie ruszają.

AM: Teraz, po sprawie Margot, to chyba w ogóle boją się otworzyć usta – te_ci poprawne_i politycznie. Jednak to ciekawe, dlaczego lesbijka nie zadziałała? Pamiętajmy, że mówimy o czasach jeszcze przed całą nagonką, przed wylewem tęczowej tematyki w mediach. Teraz sporo w nich lesbijek, oczywiście nadal mainstreamowych. A swoją drogą może jednak nie wyglądasz na lesbijkę? [śmiech]

JM: Kobiety są spychane na margines i tak samo lesbijki. To prawda, że moja orientacja nie jest akcentowana, bo jestem miłą blondyneczką.

AM: Marta Lempart ze Strajku Kobiet nie jest miłą blondyneczką. Fakt, że jest w relacji z kobietą, powinien być jak młot na czarownice, jakoś nie jest. Nie to skupia uwagę mediów, także tych neoliberalnych. Ile kobiet musiałoby się wyautować, żeby było nas widać. Nawet jeśli chcemy być widoczne i się autujemy, to i tak jest to ignorowane…

JM: To jest chrzanienie z tym autowaniem i widocznością. Wszyscy walczą o widoczność. Nie możemy zająć miejsca feministek czy osób niebinarnych, to geje muszą się posunąć, ale chęci nie ma. W zamian słyszymy, że to nasza wina. Jest sporo lesbijek, które działają i o których można pisać, a nie pisze się.

AM: A Ty współtworzysz w życiu lesbijskie* kręgi?

JM: Muszę przyznać, że nie mam aż tyle czasu na życie prywatne, ale nie płaczę z tego powodu. To się zmieniło podczas lockdownu. Moi przyjaciele wiedzą, że są miesiące, w których jestem wyłączona zupełnie. Jest na to obopólna zgoda. Tworzę wokół siebie grona dziewczyńskie, najwięcej mam znajomych z feministycznych kręgów, trudno mi się kumplować z niefeministkami. [śmiech] Ale to nie jest grono lesbijskie. Ludzi poznaję przy okazji pracy w Paradzie i to są znajomi z różnych środowisk. To nie pozwala mi zamknąć się w hermetycznej grupie, daje mi odrobinę obiektywizmu. Pozwala pamiętać też, że Parada jest dla wielu różnych grup.

AM: Wieczna czujność.

JM: Parada nie jest moja, nie jest mną, nie jest moimi poglądami, ma szersze znaczenie. Bardzo rozgraniczam to, co mówię jako Prezeska, a co jako Julia prywatna. Nie zawsze to się idealnie nakłada. Ja osobiście jestem bardziej radykalna.

AM: Ja nie dałabym rady balansować, dlatego zajmuję lesbijską kulturą*.

JM: I bardzo dobrze. Gdy byłam z moją dziewczyną na waszej potańcówce lesbijskiej po występie SharmTrio, uświadomiłyśmy sobie, że potrzebujemy takiej lesbijskiej przestrzeni, a ja nawet chciałabym ją współtworzyć, ale nie mam na to czasu i sił, więc fantastycznie, że ktoś inny ma zasoby i z nich korzysta. Dobrze mi zrobiło, że wreszcie mogłam potańczyć w bezpiecznym miejscu. Zazwyczaj nie chodzę na imprezy, jeśli już, to na imprezy paradowe, ale wtedy jestem w pracy i taniec mnie nie cieszy. A tutaj byłam pół incognito.

AM: Tylko pół? [śmiech]

JM: Było dużo znajomych. Swoją drogą lubię Warszawę za to, że daje anonimowość, która bywa czasem fajna.

AM: Tobie raczej odebrała anonimowość. Znasz sporo ludzi, a czy zastanawiałaś się, ile wśród Twoich nieheteronormatywnych znajomych jest osób przyjezdnych?

JM: Nie wiem tego dokładnie. Wydaje mi się, że pół na pół. Osoby z Parady to w większości osoby przyjezdne, z silną potrzebą bycia częścią większej grupy już istniejącej, to łatwiejsze niż tworzenie takiej grupy samodzielnie. Tu od razu można spotkać podobne do siebie osoby. A reszta moich znajomych to warszawianki_cy.

AM: Widzisz różnicę w osobowościach i w sposobie działania przyjezdnych i rdzennych mieszkanek_ców Warszawy?

JM: Widzę, że osoby niewarszawskie mają taki moment uwolnienia. Mogą się zachłysnąć wolnością, wydarzeniami i miejscami tęczowymi, tempem stolicy. Widzę większą potrzebę partycypowania w aktywnościach społecznych. To dobrze, że można się tak zachłysnąć, a nawet przebodźcować. Natomiast w osobach warszawskich widzę większy spokój. Jeśli masz coś przez całe życie, to nie musisz o to zabiegać, możesz nawet się tym nudzić.

AM: Wróciłabym jeszcze do Parady, która podczas Twojego prezesowania stała się przestrzenią wolności, nie tylko tęczowej. Wpłynęły na to – jak mówiłaś – zmiany w zarządzaniu, ale też moment w historii Polski. Parada spęczniała, patronował jej po raz pierwszy Prezydent Warszawy, a z powodów stricte politycznych stała się polis – miastem wolności.

JM: Chciałam, żeby Parada była symbolem wolności, gdy ją przejmowałam. Wiedziałam, że dziewczyna na czele Parady przyciągnie wszelkie grupy feministyczne, osoby z niepełnosprawnościami, uchodźczynie_ ców. Duże znaczenie miało to, że znałam ludzi wśród wymienionych grup, wiedzieli, że ja nie gryzę, że ich nie zarażę lesbijstwem. [śmiech] Wiedzą też, że ich naprawdę zapraszam do udziału, że to szczere, a nie kurtuazyjne. 

AM: Jakaś grupa zaskoczyła Cię swoją obecnością?

JM: Tak, seniorki_rzy. Nie wiem, skąd się wzieły_li, dlaczego przyłączyły_li się do Parady. Wyszły_li ze swoich zamkniętych grup i zmieniły_li stereotyp starszej osoby w moherze, która głosuje na PiS. W końcu zmienił się też przekrój wiekowy Parady. W ogóle Parada zrobiła się dużo bardziej inkluzywna i mainstreamowa. Ale o to chodziło, żeby osiągnąć większą akceptację i włączyć kolejne grupy, bo przecież koniec końców walczymy o to samo.

 

AM: Wsparły Paradę też duże firmy. Parada stała się bogatsza. 

JM: Tak, przyszły większe pieniądze, spędziłam dużo czasu na pozyskiwaniu sponsorów. 

AM: Coś jeszcze się zmieniło?

JM: Skupiłyśmy_liśmy się na podkreśleniu queerowości Parady, chciałyśmy_eliśmy jako młode pokolenie zaakcentować tę perspektywę. Jesteśmy najmłodszą ekipą, która robi taką imprezę w europejskie stolicy. Ponadto sytuacja polityczna sprawiała, że ludzie szukali nowych miejsc, by spokojnie i pokojowo manifestować siebie i swoje poglądy. Dbamy o to, żeby Parada była pokojowa.

AM: To się udawało do czasu ogłoszenia przez Prezydenta Karty Rodziny chroniącej przed LGBT i nadejścia pandemii. Zmieniły się strategie. Teraz trudno mówić o pokojowości zdobywania akceptacji…  Ale przedtem zostałaś nominowana na Warszawiankę 2019.

JM: Dla mnie to było trudne. Byłam nominowana też w 2018 roku. Kandydatki zgłaszają ludzie, potem wyboru 10 nominowanych do tytułu dokonuje kapituła. Rok wcześniej nie dostałam się do finału, ale w 2019 roku już tak. Nie przywiązywałam wówczas zbytniej wagi do tego faktu, nie spodziewałam się, że kapituła mnie wybierze. Gdy się dowiedziałam, byłam w szoku. Byłam najmłodsza i byłam jedyną wyautowaną lesbijką.

AM: Ciekawe, ale  – jak rozumiem – szaaaa… [śmiech]

JM: Jest wiele miejsc, gdzie nie jestem jedyną lesbijką, ale tylko ja się ujawniam. Mam wrażenie, że generalnie lesbijki lubią siedzieć w szafach. Nie wiem, co jest w tym fajnego.

AM: Wracając do konkursu…

JM: Wtedy zdziwiła mnie ta nominacja, nie jestem przecież rdzenną warszawianką.

AM: Ale czy warszawianka to ta, która się w stolicy urodziła czy ta, która zrobiła coś dla miasta? Dla mnie to pojęcie jest inkluzywne.

JM: Na początku tak o tym nie myślałam. Fajnie, że ten konkurs jest dostępny dla każdej kobiety, że docenia się kobiety, których życie splata się z Warszawą, nie tylko z powodu pochodzenia, ale i z wyboru. Nie podoba mi się koncept, że mam obowiązek pozytywnie reprezentować tylko środowisko i miejsce, z którego pochodzę. Na przykład, że jestem Polką i muszę mówić dobrze o Polsce, że jestem lesbijką i muszę bezwarunkowo wspierać wszystkie lesbijki. 

AM: Jaka była reakcja społeczności na Twoją nominację?

JM: Nie da się ukryć, że nasza społeczność nie zrobiła z tego specjalnego wydarzenia, jak robi wielkie halo z wydarzeń, w których biorą udział geje. Pisały o tym magazyny dziewczyńskie, feministyczne. To coś mówi o naszej solidarności.

AM: Czułaś rozczarowanie?

JM: Miałam różne silne emocje z tym związane, teraz już nie mam. Nie mam już oczekiwań, co może jest smutne, ale łatwiejsze. Przywykłam, że dużo dobrego o mojej pracy piszą i mówią osoby spoza tęczowej społeczności.

AM: Ty, osoba nominowana do Warszawianki Roku, jak odnosisz się do pojęcia słoik warszawski?

JM: Nigdy się z nim nie utożsamiałam się, nigdy też nie przywiozłam słoika z domu. [śmiech] Za daleko i pewnie bym tego jedzenia nie dowiozła. Dużo osób używa go pejoratywnie, ale cieszy mnie, że niektóre_rzy je odzyskują. Nie wstydzę się tego, że jestem słoiczką. Przyjechałam do miasta, w którym mogę się realizować, przyjechałam na studia, których nie ma w żadnym innym mieście. Nawet jakbym chciała, nie mogłabym jechać do innej miejscowości. Nie w każdym mieście w Polsce jest uniwersytet. W sumie to bardzo klasistowskie określenie, zakłada, że każda_y powinna_nien zostać tam, gdzie się urodzi. Po pierwsze nie każdy może, bo nie ma szkół, nie ma pracy w ogóle albo takiej, która nam odpowiada. Po drugie, dlaczego mamy zostać w miejscu naszych narodzin?

AM: To rzeczywiście wizja absurdalna.

JM: Dokładnie. Migracja jest naturalna, dzieje się na całym świecie, choć niestety nie zawsze z pozytywnych przyczyn. Po co nacechowywać tak negatywnie ludzi, o których nic nie wiemy. Jeśli już mam być nacechowana, to proszę, pozytywnie. Jestem koszalinianką, bo urodziłam się w Koszalinie i warszawianką, bo się nią stałam. Nie ma też powodu, żeby nie mieć podwójnej miastowości. To jest fajne. Cieszy mnie, że ludzie, którzy przyjeżdżają do stolicy, zmieniają to miasto, a w szerszej perspektywie – kraj.

AM: Warszawa to zgniłe jabłko. Daj spokój z kolejną podwójną tożsamością. [śmiech] Lewactwo.

JM: Bardzo mnie cieszy ta prawicowa narracja, że Warszawa jest zepsuta i lewicowa. Wspaniale się żyje w takim mieście. [śmiech]

AM: A czegoś Ci tu brakuje?

JM: Na pewno brakuje mi tu rodziny, za daleko mam do domu. Boli mnie, że rzadko widuję mamę i siostry. Brakuje mi morza. Wisła to za mało, nie ma tej mocy morskiego żywiołu. Podziwiam też w tych mniejszych miastach silne babki, które odwalają kawał roboty, bez mediów i poklasku. 

AM: Coś byś przywiozła z Koszalina do Warszawy?

JM: Myślę, że nic. Warszawa nie potrzebuje już zwożenia. Myślę, że teraz pora z niej wywozić. Ja się na tym skupiam w moim aktywizmie i wywożę, przede wszystkim wiedzę i pieniądze. Warszawa jest najlepiej dofinansowana, choć z perspektywy wielu organizacji nie jest idealnie, to w porównaniu z mniejszymi ośrodkami mamy dostęp do dużych środków. Dlatego zrobiłam granty na mniejsze marsze. Nie chcę zwozić aktywistek_ów. Dobrze, że tyle dobrego robią poza Warszawą.

AM: Spadochroniarek_rzy tęczowych w Polsce też jest niemało.

JK: Tak, bo koncepcja zwożenia do Warszawy już przebrzmiała. Tu zawsze było najwięcej talentów, liderek_ów. Teraz podoba mi się idea powrotu do korzeni. W Warszawie coś zyskujesz, uczysz się, budujesz i wracasz, by oddać to rodzinnej lub innej miejscowości. Nie wiem, czy to się sprawdzi u mnie, nie ciągnie mnie do Koszalina, nie mam powodu, nie mam do kogo, prócz babci. Tu dobrze mi się żyje, ale jestem na takim etapie życia, że czasem rytm Warszawy mnie męczy. Zaczęłam wreszcie uczyć się odpoczywać, co jest dla mnie nowością. W Warszawie się nie da. Ale nie chcę stąd uciec, tylko wyjechać, by odpocząć i wrócić z nową energią.

AM: Jak się nie da wyjechać, trzeba tę energię łapać w Warszawie. Masz swoje ulubione miejsca?

JM: Mam pełno takich miejsc. Las Kabacki i Chojnowski Park Krajobrazowy. Uwielbiam dziką stronę Wisły – relaksacyjnie i naukowo. Kocham Lokal Vegan Bistro. Kupiłam nawet rower, żeby tam jeździć, bo na Kabaty nie dowozili moich ulubionych kotletów. [śmiech] Lubię Pałac Kultury i Nauki.

AM: Dlaczego? To mnie zawsze fascynuje.

JM: Kojarzy mi się nieodłącznie z Warszawą. Robimy w Pałacu Kultury wydarzenia okołoparadowe i dobrze mi się pracuje z administracją PKiN. Sam Pałac pięknie wygląda, gdy jest podświetlony na tęczowo.

AM: Do knajp też czasem wpadasz?

JM: Lubię Chmury i Madame Q na Pradze. Bardzo żałuję, że nie ma już kawiarni Pańswomiasto. Nie jestem pokoleniem Le Madame, ale o nim pamiętam. Ciekawe, co teraz będzie z knajpami po koronawirusie? Które miejsca friendly i tęczowe zostaną.

AM: Ciekawe też, jak to wpłynie na życie towarzyskie tęczowej społeczności. Już zamknęło się Loko na Smolnej, w której sporo się działo artystycznie.

JM: Szkoda. A i jeszcze lubię Centrum Krwiodawstwa.

AM: Krwiodawstwa?

JM: Tak. Uwielbiam oddawać krew. To fizyczna przyjemność oddawania części siebie innym.

AM: Podstępnie dzielisz się lesbijstwem* i aktywizmem. Na wielu poziomach działasz. [śmiech]

JM: Poważnie mówiąc, bardzo trudno mi działać w czasie pandemicznym, kiedy kontakty międzyludzkie są mocno ograniczone. Nie nadaję się na aktywistkę onlinową. Lubię aktywizm, nie wyobrażam sobie życia bez aktywizmu, ale chcę działać w realu.

AM: W przestrzeni artystycznej wirtualność – moim zdaniem – też się nie sprawdza. Życzę nam, żeby dało się niebawem działać w realu. Dziękuję za rozmowę.

Korekta: Maja Korzeniewska

********************

Julia Maciocha (1994) – aktywistka, feministka, lesbijka. Prezeska Parady Równości.

Agnieszka Małgowska (1/2 Damskiego Tandemu Twórczego)
Współtwórczyni projektów: Kobieta Nieheteronormatywna (cykl debat i audycji radiowych, 2014- 2016) / O’LESS Festiwal (2012-2014) / DKF Kino lesbijskie z nutą poliamoryczną (cykl spotkań, 2012-2015) / A kultura LGBTQ+ nie poczeka (projekt archiwistyczny, od 2017) / O teatrze lesbijskim w Polsce (cykl teatrologiczny, od 2012) / Lesbijska Inspira (cykl wywiadów od 2017) / Portret lesbijek we wnętrzu, Niesubordynowane czytanie sztuki Jolanty Janiczak (czytanie dramatów) / Orlando.Pułapka? Sen, Fotel w skarpetkach, 33 Sztuka, RetroSeksualni. Drag King Show (spektakle) / Czarodziejski flet, Gertruda Stein & Alice B. Toklas & Wiele Wiele Kobiet (nanoopery) / L.Poetki (film dokumentalny) / Teatr Dialogu (warsztat i akcja miejska) / Wywrotowa komórka lesbijska, Epizody, wątki, sugestie lesbijskie w kinie polskim (wykłady) / Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej* (stowarzyszenie, 2017).

*********************

Fot. Joanna Kessler (Łazienki Krolewskie)
Projekt Stowarzyszenia Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej*
Projekt finansowany ze środków m.st. Warszawy

WIĘCEJ
Co lesbijka* ma w słoiku? Facebook
Sistrum.Facebook

WYWIADY CYKLU
1. W Warszawie nie tylko przestałam śmiać się z aktywistek, ale zostałam jedną z nich. Rozmowa z Alicją Hadam
2. Do Warszawy przywiozłabym większy spokój. Rozmowa z Aggie
3. Normalnie żyć i oddychać. Adriana Kapała

4. Dopiero w Warszawie poczułam, że nie jestem jedyną lesbijką na świecie. Rozmowa z Magdą Cebulak
5. Moja historia migracyjna to historia emancypacji. Rozmowa z Mirkiem Jakubowskim

6. Fasola w puszce z długim terminem przydatności do spożycia. Rozmowa z Niną Durys 
7. W Warszawie można żyć jak w bańce, ale czuję, że jestem tu na chwilę. Rozmowa z Mają Witkowską
8. W Warszawie otworzyłam wrocławski słoik i wpuściłam do niego powietrze. Rozmowa z Karoliną Micułą
9. Miałam nadzieję, że w Warszawie spotkam osoby takie jak ja. Rozmowa z Paulą Lewicką
10. W Warszawie czułam_czuję się jak puzzel, który dopasował się do obrazka. Rozmowa z Julią Maciochą
11.  Warszawa kusiła mnie możliwościami. Rozmowa z Agatą Szerszeń

INNE CYKLE
1. Lesbijska Inspira. Manifest & wywiady
2. Sistrum rozmawia o L*Kulturze

Miałam nadzieję, że w Warszawie spotkam osoby takie jak ja. Rozmowa z Paulą Lewicką 

Projekt Co lesbijka* ma w słoiku? jest próbą przyjrzenia się lesbijkom* (gwiazdka oznacza szeroko rozumianą kobiecą nieheteronormatywność) mieszkającym w stolicy, a pochodzącym spoza Warszawy. Częścią projektu są wywiady opisujące ich jednostkowe doświadczenia, na których podstawie powstanie sztuka teatralna. Sztuka zostanie zaprezentowana w formule czytania performatywnego, w wersji online albo w obecności widzek_ów, które_rzy  po pokazie zostaną zaproszone_ni do rozmowy. Stowarzyszenie Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej* 

*********************

Agnieszka Małgowska: Kiedy przeprowadziłaś się do Warszawy?

Paula Lewicka: Przyjechałam na studia w 2008 roku. Nie wiem, dlaczego wybrałam akurat Warszawę. Bliżej było mi do Lublina, pochodzę z małej miejscowości w województwie lubelskim. Nie chciałam chyba być blisko rodziny. Potrzebowałam separacji i poczucia samodzielności.

AM: Jak mała jest Twoja rodzinna miejscowość?

PL: To właściwie wioska, liczy około 5 tysięcy mieszkanek_ców.

AM: Jak Ci się tam żyło?

PL: Związana byłam z tą miejscowością przez dwa etapy edukacji – podstawówkę i gimnazjum. Wtedy jeszcze nie bardzo wiedziałam kim jestem, Z perspektywy czasu widzę, że sprawa psychoseksualności była zepchnięta zupełnie na margines. Nie mówiło się w moim domu o alternatywnych formach związków, innych orientacjach, ale nie było też homofobicznych wypowiedzi. Tkwiłam w tak zwanej normalności. Byłam na etapie odkrywania relacji intymnych. Nic jeszcze nie wskazywało na to, że różnię się od moich koleżanek_gów. Choć może uwagę powinien zwrócić fakt, że gdy oglądałam filmy, to podobały mi się kobiety. Bardziej interesowały mnie bohaterki, ale myślałam, że utożsamiam się z silnymi, atrakcyjnymi kobietami.

AM: Kiedy to się zmieniło?

PL: Gdy poszłam do liceum w sąsiedniej miejscowości, liczącej już 50 tysięcy mieszkanek_ńców. Dzielił nas ledwie most, przez który jeździłam do szkoły siedem minut autobusem.

AM: Co się zdarzyło po drugiej stronie mostu?

PL: W liceum miałam paczkę przyjaciół_ek. Dziewczyny wchodziły w bliższe relacje z chłopakami. Nie mogłam się w tym odnaleźć, byłam wtedy nastawiona na tę grupę, nie na pojedyncze relacje. Ale umówiłam się na randkę, z kolegą z tej grupy. Byłam nią podekscytowana, miałam nadzieję, że zrozumiem, o co chodzi w takich relacjach i czym się zachwycają moje koleżanki. Niestety niczego ekscytującego w tym spotkaniu nie było. Czas mi się dłużył. Chciałam stamtąd uciec. To był miły, fajny chłopak. Niestety ja zupełnie nie byłam w stanie tego poczuć. Spotykaliśmy się jeszcze przez krótki czas, ale ostatecznie wycofałam się z pogłębiania tej znajomości..

AM: Jak się zorientowałaś, że heterycka droga nie jest dla Ciebie?

PL: Pewna wycieczka szkolna zmieniła wiele. Ja i moja przyjaciółka z klasy pocałowałyśmy się. Pomógł nam w tym alkohol, który mnie ośmielił. Dla mojej przyjaciółki to było raczej alkoholowe oszołomienie. Następnego dnia zdystansowała  się ode mnie, a ja bardzo to przeżyłam. Pamiętam, że w moim pamiętniku napisałam, że to chyba niemożliwe, że jestem i tu trzy kropki. W myśli dopowiedziałam: lesbijką, choć nie wiem, skąd znałam to słowo. Myślałam o tym z przerażeniem, jakby to była najgorsza rzecz na świecie. Wstrząsnęło mną przypuszczenie, że mogę być taką osobą.

AM: Co dla Ciebie oznaczało bycie taką osobą?

PL: Nie wiem. Chyba myślałam, że będę odmieńcem, że będę jedyna taka w mojej mieścinie. Dziś już wiem, że to nieprawda. Okazało się po latach, że mój kolega jest gejem, że była też osoba transpłciowa i lesbijka. Wtedy o tym nie wiedziałam i nikogo takiego nie znałam. Bałam się, że mam jakiś brak i z przerażeniem myślałam, jak będzie wyglądało moje życie z tym brakiem.

AM: Przeżywałaś to sama?

PL: Miałam przyjaciółkę, którą znałam od podstawówki, razem poszłyśmy też do liceum. Była mi najbliższą osobą i powierniczką. Opowiedziałam jej historię z wycieczki, podzieliłam się swoimi emocjami i wątpliwościami. Dostałam od niej wsparcie, choć mówiła też, że może mi się zmieni, że może mi się wydaje. Pamiętam również, że powiedziałam jednej z koleżanek z mojej paczki, że chyba jestem biseksualna. Ale przy tym zwierzeniu bardzo płakałam, że to mi się przydarzyło. Też dostałam wsparcie. Podejrzewam, że potem cała nasza paczka musiała o tym wiedzieć, ale nikt mnie o nic nie pytał.

AM: Mówiłaś, że w Twojej rodzinnej miejscowości tematu nienormatywności nie było, a w liceum wśród koleżanek_gów?

PL: Też go nie było. Nie pamiętam osoby, która by się wyróżniała, dopóki do klasy mojej przyjaciółki nie przyszedł chłopak, który przyznał, że jest zakochany w koledze. Dla mnie to było fascynujące. Sama nie czułam się na siłach powiedzieć, że myślę podobnie, ale słuchałam, co on mówi. Wiedziałam, że jeździł do Warszawy, do gejowskich klubów. Na tle tego powszechnego milczenia w szkole i w domu był odważny i otwarty.

AM: Jak koleżanki_edzy reagowały_li na taką jawność?

PL: Moi koledzy byli raczej obojętni, czasem były żarciki, ale nikt go nie traktował jak trędowatego. Z czasem moja koleżanka zaczęła się z nim przyjaźnić i stał się automatycznie członkiem naszej ekipy. Nic się złego nie działo, jednak różnica między nim a osobami heteroseksualnymi polegała na tym, że one chętnie publicznie opowiadały o swoim życiu miłosnym i związkach, a gej nie miał takiej przestrzeni. Mógł po cichu zwierzać się dziewczynom, którym to nie przeszkadzało, a mam wrażenie, że dla moich kolegów heteroseksualnych było to obrzydliwe. Niech on sobie będzie, niech się kocha w chłopakach, ale my nie chcemy nic o tym wiedzieć. To jednak był temat tabu.

AM: Ale też wówczas trudniej było zdobyć wiedzę.

PL: Prawda, gdy byłam nastolatką, internet nie był tak powszechny. Pomogły mi filmy. A zaczęło się od niezwykłego filmu Fucking Amal. Przypadkowo zobaczyłam go w telewizji chwilę po wydarzeniu na wycieczce. Obejrzałam go i miałam wrażenie, że widzę swoją historię, trudne uczucia przeżyłam na nowo. To był mój pierwszy branżowy film, nie wiedziałam, że istnieją filmy o relacjach między kobietami. To był impuls, żeby szukać innych tego typu filmów. I szukałam.

AM: Jakieś szczególnie zapamiętałaś?

PL: Loving Anabel, Imagine me and you. Pamiętam jeszcze, że kiedy byłam w gimnazjum, moi rodzice wypożyczyli film na wideo Trzy serca. Nie spodziewali się wątku homoseksualnego w filmie, więc dlatego z nimi to oglądałam. Ale wydaje mi się, że niewiele z tego zrozumiałam. Potem nic podobnego nie widziałam, aż do Fucking Amal.

AM: A serial L.Word​?

PL: Długo mnie ten serial nie interesował. Wolałam filmy. Ale w klasie maturalnej to się zmieniło. Zamiast zajmować się maturą oglądałam L.Worda. Co ciekawe, przewijałam sceny seksu, bo mnie zawstydzały. Miałam wrażenie, że jest ich tyle, że to niemal pornografia. [śmiech] W każdym odcinku była scena erotyczna i to pokazywana bez żadnych zawoalowań, zupełnie dosłownie. W tym też czasie zaangażowałam się w dyskusje na forach filmowych, szczególnie na Filmwebie, gdzie pod wątkiem L. Worda zebrała się grupa dziewczyn. Była tam dziewczyna, też maturzystka, z którą rozmawiałyśmy nie tylko o serialu. W pewnym momencie zostawiła mi kontakt do siebie. Nie czekałam, od razu napisałam. I zaczęło się

AM: Romans kinomanek. [śmiech] Spotkałyście się?

PL: Aśka pochodziła z województwa zachodniopomorskiego, więc o spotkaniu raczej nie było mowy. Gadałyśmy godzinami na Gadu-Gadu, potem przez telefon. Pakiet miesięczny potrafiłam wykorzystać w jeden dzień. [śmiech] Z czasem zrodziła się między nami głęboka więź. To było moje pierwsze zakochanie z wzajemnością, obie byłyśmy na podobnym etapie odkrywania swojej tożsamości, nie deklarowałyśmy, że jesteśmy lesbijkami, raczej myślałyśmy, że jesteśmy biseksualne. To było zachowawcze.

AM: Ta relacja pozostała platoniczna?

PL: Nie, w końcu się spotkałyśmy, gdy ja byłam już na studiach. Pierwsze spotkanie było ukradkowe, gdzieś w Polsce, w niedużym mieście. Czułam się skrępowana całą sytuacją, byłam w szoku, że to robię, że jadę w jakieś obce miejsce na takie spotkanie. Potem widziałyśmy się jeszcze ze trzy razy. Asia miała jednak wątpliwości dotyczące swojej tożsamości, choć tego się tylko domyślam, bo nigdy potem o tym nie rozmawiałyśmy. W sumie nasza relacja miała charakter romantyczny do końca pierwszego roku studiów, potem utrzymywałyśmy kontakt, ale już jako koleżanki. Sama relacja trwała od końca trzeciej klasy licealnej. Trwa zresztą nadal. Widujemy się okazjonalnie, teraz Aśka mieszka w innym kraju. Mamy za to częsty kontakt na Messengerze i Skypie. Po rozstaniu z dziewczyną, z którą byłam cztery lata, pojechałam właśnie do niej, żeby nabrać oddechu.

AM: Niezwykłe są takie przyjaźnie. Twoi rodzice wiedzieli o tej relacji?

PL: Moja rodzina nic nie wiedziała, nie wiem, czy ja to dobrze ukrywałam, czy im nic podobnego nie przyszło do głowy. Bałam się, gdy tata chciał skorzystać z mojego laptopa, wtedy był tylko jeden komputer w domu. Bałam się, bo na tapecie miałam Jenny z L.Worda. [śmiech] Pamiętam tylko, że rodzice komentowali moje wiszenie na telefonie. Tak jak mówiłam, byłyśmy z Aśką telefonicznie nierozłączne. 

AM: Ale w końcu rodzice się dowiedzieli?

PL: Tak. Mama dowiedziała się przypadkiem, gdy byłam już na studiach. Użyła telefonu, z którego wcześniej korzystałam, w którym zapisały się smsy między mną, a moją przyjaciółką internetową. Płakała, krzyczała i kazała mi wrócić do domu na weekend. Wróciłam, ale nic nie pamiętam z tego weekendu, to było zbyt emocjonalne. Przez siedem lat moja mama oswajała temat. To były bardzo trudne lata. Pełne kłótni, gniewu, tajemnic, ale też prób kontrolowania mnie. Mojej mamie wydawało się, że jeśli będzie trzymać mnie krótko, to nie dopuści do tego, żeby sprawa się rozwinęła. Stosunkowo niedawno powiedziała mojemu tacie, który dobrze to przyjął.

AM: Jak się poczułaś, gdy przyjechałaś do Warszawy?

PL: Nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie przyjadę do stolicy. Miałam nadzieję, że w Warszawie spotkam osoby takie jak ja. Chciałam wsiąknąć w queerową kulturę, móc porozmawiać z ludźmi choćby o L.Wordzie. Moi znajomi raczej oglądali Życie na fali, a nie lesbijskie seriale. Nadal komunikowałam się z moją dziewczyńska grupą filmwebową, bo na uczelni nie zawarłam wielu bliższych znajomości. Poznałam tam właściwie tylko jedną osobę, której powiedziałam o swoich romantycznych rozterkach.

AM: Czy dziewczyny z grupy filmwebowej były nieheteronormatywne?

PL: Wydaje mi się, że wszystkie. Wypowiadały się w wątkach pod L.Wordem, a nie znam osób heteronormatywnych, które fascynowałyby się tym serialem. Stąd wnioskuję, że miałyśmy podobną psychoseksualną tożsamość.

AM: Widziałyście się kiedyś w realu?

PL: Tak, spotkałyśmy się kilka razy. To były fajne znajomości.Raz zorganizowałyśmy spotkanie w mieszkaniu jednej z nas, a potem poszłyśmy do klubu. Innym razem zobaczyłam na Filmwebie ogłoszenie dziewczyny, chyba warszawskiej aktywistki, która  proponowała grupowe oglądanie L Worda w ramach jakiegoś wydarzenia. Miałyśmy spotkać się w jakiejś organizacji kołu placu Unii Lubelskiej. Pamiętam, że ta dziewczyna miała czekać na nas w określonym miejscu machając kajdankami. To mnie bardzo rozśmieszyło i wydawało się żartem, a okazało się prawdą. Stała i machała różowymi kajdankami. [śmiech]

AM: Jak queerowo to queerowo… [śmiech]

PL: Podczas tego spotkania poznałam Maję, dzięki której nastąpiła zmiana w moim queerowym życiu kulturalnym. Zaprzyjaźniłyśmy i zaczęłyśmy chodzić do klubu Rasko. Dla mnie to wielka strata, że to miejsce zostało zamknięte. Wchodząc tam miałam wrażenie, że przekraczam drzwi do Narni. Rasko było miejscem, w którym czułam się jak w domu. Panowała tam rodzinna atmosfera, przewijały się te same twarze. Uwielbiałam karaoke. Pierwszy raz zobaczyłam drag queen, co mnie wtedy bardzo szokowało. Pamiętam, że raz zostałyśmy z Majką do samego zamknięcia i właściciel postanowił odwieźć nas do domu. Ja wysiadałam pierwsza, wtedy on rzucił do mnie: A buzi? Spojrzałam na niego niepewnie, ale ostatecznie nachyliłam się do niego, żeby pocałować go w policzek. On się wtedy żachnął: Nie mnie! Ją i wskazał na Majkę. Było to dosyć niezręczne. Być może myślał, że jesteśmy parą, w końcu byłyśmy stałymi bywalczyniami tego miejsca.

AM: Poznawałaś tam ludzi?

PL: Poznałam dziewczynę, z którą byłam cztery lata. To był wyjątek, moje partnerki poznawałam raczej przez znajomych. A poza tym to były raczej przelotne znajomości.

AM: Rozumiem, że wreszcie mogłaś się dobrze poczuć jako osoba nienormatywna?

PL: Tak. Dużo lepiej, choć dopiero teraz dobrze się czuję. Mimo że łapię się czasem na zinternalizowanej homofobii. Ostatnio poczułam to, gdy byłam u rodziców z moją partnerką i przyjechała też babcia. Gdy usiadłam na hamaku z moją dziewczyną i dotykałyśmy się ramionami i kolanami, nie wytrzymałam tego długo. Tak nieswojo się czułam, że widzi to moja babcia, że wstałam z hamaka. Moje zachowanie mnie zaskoczyło, bo moja Babcia nie powiedziała nigdy nic złego o mojej orientacji, dzwoni do mnie, pyta o moją dziewczynę. Moja Babcia ma lewicowe poglądy. Zawsze rozumiałyśmy się, miałyśmy podobny światopogląd i może dlatego było jej łatwiej mnie zaakceptować. Na szczęście to są tylko momenty, teraz nie tłumaczę się wszystkim, nie opowiadam z płaczem, że coś ze mną nie tak.

AM: Studia psychologicznie pomogły Ci w tym?

PL: Przykro mi, że muszę stereotypowo odpowiedzieć na to pytanie.

AM: Przepraszam, ale to moje pytanie jest stereotypowe. [śmiech]

PL: Myślę, że trochę tak. Idąc na psychologię miałam nadzieję, że spotkam otwarte umysły, przy których będę czuła się lepiej ze sobą. Liczyłam, że ci ludzie mnie zrozumieją. Teraz mam poczucie, że będąc osobą z mniejszości, jestem bardziej empatyczna, lepiej rozumiem inne osoby, które w jakiś sposób odstają od pewnych kanonów społecznych, jak osoby chorujące psychiczne i to przydaje się w moim zawodzie. Swoją drogą wybieranie studiów przez dziewiętnastolatkę to absurd. Większość młodych ludzi nie wie, czego chce.

AM: Ale Ty się odnalazłaś w zawodzie i życiu?​​

PL: Lubię moją pracę i jestem dumna z tego, że pracuję w tym konkretnym zawodzie. Mam poczucie, że ta praca poszerza moje horyzonty i jednocześnie pozwala jakoś wpływać na otaczającą rzeczywistość. Czy chociaż na rzeczywistość otaczającą tego jednego człowieka siedzącego ze mną w gabinecie. A swój dom znalazłam w obecnym związku. Moja partnerka też jest osobą przyjezdną.

.AM: To obie jesteście słoiczkami.

PL: Tak i od razu muszę powiedzieć, że nadal dumnie przywożę słoiki od mamy i z domu mojej partnerki. Dzięki temu mogę poznać też inne smaki. Na przykład w rodzinnych stronach mojej dziewczyny robi się ogórki w słodko-ostrej zalewie, tak zwane krokodylki. Wcześniej nie były mi znane, teraz są moimi ulubionymi. W ogóle chętnie przygarniam wszelkie słoiki. [śmiech]

AM: Jaki masz stosunek do określenia słoik warszawski?

PL: Mam z nim problem. W Polsce jest wielka niechęć do mieszania kultur, do przyjmowania ludzi z innego etnicznie kręgu. Słoik warszawski to echo takiego myślenia. Nie lubię pogardy, która się z tym wiąże. Nie chcę słyszeć, że powinnam siedzieć na swojej wiosce, by nie psuć miejskiego porządku. Kiedyś odbyłam rozmowę z moją koleżanką, która była dumna, że jest warszawianką od kilku pokoleń. Twierdziła, że słoiki niszczą drogi i powietrze jeżdżąc samochodami. To brzmiało ksenofobicznie i kojarzy mi się ze źle pojmowanym lokalnym patriotyzmem.

AM: Lęk przed różnorodnością.

PL: Właśnie. Poza tym to niesprawiedliwe, przecież dzięki przyjezdnym rozwija się miasto, funkcjonują uczelnie, tworzy się kultura…

AM: Czujesz się związana z Warszawą?

PL: Nie, ale nie czuję się również związana z moimi rodzinnymi stronami. Nie nazywam się ani warszawianką ani dziewczyną z lubelszczyzny. Jednak czuję się tu dobrze. Lubię swoją pracę, lubię moje mieszkanie. Lubię moją dzielnicę – Gocław. Mieszkam tu już 10 lat i czuję się jak w domu.

AM: Za co lubisz Gocław?

PL: Tu jest cicho, spokojnie i dość blisko do centrum miasta. Wokoło jest sporo zieleni. Mam blisko nad Wisłę i nad jeziorko rekreacyjne zwane Balatonem, które żyło nawet podczas pandemii. Nie wolno było wychodzić z domu, a tu tłumy, ludzie z psami, dzieci, panowie z piwkiem, całe rodziny.

AM: A masz inne ulubione miejsca w Warszawie?

PL: Nie mam ulubionych miejsc, tylko raczej takie, które wspominam z sentymentem.  Dlatego lubię wydział SNS na Uniwersytecie Warszawskim. Pracowałam tu w bibliotece i poznałam fajnych ludzi, na przykład młodych socjalistów, u których fascynowało mnie polityczne zaangażowanie. Ta grupa różniła się od innych mi znanych. Była bardzo różnorodna i miałam wrażenie, że traktowali inność jako coś pozytywnego. Dzięki nim zaczęłam dostrzegać, jak ważne jest zainteresowanie polityką. Myślę, że zaczęłam wtedy powoli dojrzewać światopoglądowo. Lubię też Wilanów, kojarzy mi się z okresem, gdy spotykałam się z moją pierwszą, stałą dziewczyną. Darzę sentymentem też park Skaryszewski, gdzie często chodziłyśmy z Majką. I oczywiście ulicę Burakowską, przy której mieściło się Rasko.

AM: I na koniec nasze pytanie obowiązkowe. [śmiech] Jakbyś miała coś ze swojej miejscowości przywieźć do Warszawy, to co by to było?​

PL: Przywiozłabym Wielki Wóz. W Warszawie nie widać gwiazd, w  przeciwieństwie do mojej rodzinnej miejscowości. W domu rodzinnym często wychodzę na balkon i podziwiam niebo, korony drzew, zieleń. Łapie mnie wtedy nostalgia. Lubię to uczucie.

AM: To mamy poetyckie zakończenie. Dziękuję za rozmowę.

Korekta Maja Korzeniewska

*********************

Paula Lewicka. Szczęśliwy rocznik 1989. Na co dzień pracuję jako psycholożka na oddziale dla osób z doświadczeniem kryzysu psychotycznego. Prywatnie jestem córką, siostrą, partnerką, przyjaciółką oraz opiekunką kundelka imieniem Florian.

Agnieszka Małgowska (1/2 Damskiego Tandemu Twórczego)
Współtwórczyni projektów: Kobieta Nieheteronormatywna (cykl debat i audycji radiowych, 2014- 2016) / O’LESS Festiwal (2012-2014) / DKF Kino lesbijskie z nutą poliamoryczną (cykl spotkań, 2012-2015) / A kultura LGBTQ+ nie poczeka (projekt archiwistyczny, od 2017) / O teatrze lesbijskim w Polsce (cykl teatrologiczny, od 2012) / Lesbijska Inspira (cykl wywiadów od 2017) / Portret lesbijek we wnętrzu, Niesubordynowane czytanie sztuki Jolanty Janiczak (czytanie dramatów) / Orlando.Pułapka? Sen, Fotel w skarpetkach, 33 Sztuka, RetroSeksualni. Drag King Show (spektakle) / Czarodziejski flet, Gertruda Stein & Alice B. Toklas & Wiele Wiele Kobiet (nanoopery) / L.Poetki (film dokumentalny) / Teatr Dialogu (warsztat i akcja miejska) / Wywrotowa komórka lesbijska, Epizody, wątki, sugestie lesbijskie w kinie polskim (wykłady) / Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej* (stowarzyszenie, 2017).

*********************

Fot. Joanna Kessler (osiedle Gocław)
Projekt Stowarzyszenia Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej*
Projekt finansowany ze środków m.st. Warszawy

WIĘCEJ
Co lesbijka* ma w słoiku? Facebook
Sistrum.Facebook

WYWIADY CYKLU
1. W Warszawie nie tylko przestałam śmiać się z aktywistek, ale zostałam jedną z nich. Rozmowa z Alicją Hadam
2. Do Warszawy przywiozłabym większy spokój. Rozmowa z Aggie
3. Normalnie żyć i oddychać. Adriana Kapała
4. Dopiero w Warszawie poczułam, że nie jestem jedyną lesbijką na świecie. Rozmowa z Magdą Cebulak
5. Moja historia migracyjna to historia emancypacji. Rozmowa z Mirkiem Jakubowskim
6. Fasola w puszce z długim terminem przydatności do spożycia. Rozmowa z Niną Durys 
7. W Warszawie można żyć jak w bańce, ale czuję, że jestem tu na chwilę. Rozmowa z Mają Witkowską
8. W Warszawie otworzyłam wrocławski słoik i wpuściłam do niego powietrze. Rozmowa z Karoliną Micułą
9. Miałam nadzieję, że w Warszawie spotkam osoby takie jak ja. Rozmowa z Paulą Lewicką
10. W Warszawie czułam_czuję się jak puzzel, który dopasował się do obrazka. Rozmowa z Julią Maciochą
11. Warszawa kusiła mnie możliwościami. Rozmowa z Agatą Szerszeń

INNE CYKLE
1. Lesbijska Inspira. Manifest & wywiady
2. Sistrum rozmawia o L*Kulturze

Do Warszawy przywiozłabym większy spokój. Rozmowa z Aggie

Projekt Co lesbijka* ma w słoiku? jest próbą przyjrzenia się lesbijkom* (gwiazdka oznacza szeroko rozumianą kobiecą nieheteronormatywność) mieszkającym w stolicy, a pochodzącym spoza Warszawy. Częścią projektu są wywiady opisujące ich jednostkowe doświadczenia, na których podstawie powstanie sztuka teatralna. Sztuka zostanie zaprezentowana w formule czytania performatywnego, w wersji online albo w obecności widzek_ów, które_rzy  po pokazie zostaną zaproszone_ni do rozmowy. Stowarzyszenie Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej*  

************************

Agnieszka Małgowska: Kiedy przyjechałaś do Warszawy?

Aggie: Niedługo po skończeniu studiów w Lublinie. To był 1997 lub 1998 rok.

AM: To już ponad dwie dekady mieszkasz w stolicy.

A: Ale zanim przeprowadziłam się do Warszawy, przyjeżdżałam tu jako licealistka do poznanych przez pismo Inaczej dziewczyn. Wtedy już obudził się we mnie aktywizm. Przy uniwersytecie działała grupa zaangażowanych młodych ludzi. Podejmowali działania edukacyjne i próbowali integrować lokalne środowisko. Zdarzyło mi się raz w trakcie mini-konferencji dać wywiad do niemieckiej telewizji.

AM: Dlaczego się tu przeniosłaś na stale?

A: Moja dziewczyna mieszkała w Warszawie. Na jakiś czas przeprowadziła się do mnie, do Lublina, ale miała problem ze znalezieniem pracy. Wróciła więc do stolicy, a ja do niej dołączyłam. Pojechałam za sercem.

AM: Jakżeby inaczej. [śmiech] W Lublinie żyłyście oficjalnie jako para?

A: Funkcjonowałyśmy jako para. Miałyśmy spore grono znajomych lesbijek, spotykałyśmy się na imprezach domowych, bo nie było wtedy tęczowych klubów w Lublinie.

AM: Jak się poznawały wówczas lesbijki* w Lublinie?

A: To był czas skrytek pocztowych. Pamiętam, że kiedyś z koleżanką wydrukowałyśmy ulotki i porozklejałyśmy je w centrum Lublina, żeby kobiety kochające kobiety zgłaszały się, pisząc na ustalony adres. Jednak najwięcej zadziało się, kiedy w tygodniku Na przełaj ukazał się artykuł Mariusza Szczygła Rozgrzeszanie. Redakcja gazety umożliwiła kontakt z jedną z bohaterek. Ta dziewczyna dostała kilkaset listów z całej Polski i losowo skontaktowała ze sobą wiele tęczowych osób, łącząc regionami. Wtedy poznałam sporo dziewczyn nie tylko z Lublina, ale też i z całej Polski. W moim rodzinnym mieście znałam w sumie jakieś dwadzieścia lesbijek.

AM: A to niespodzianka. Pewna Lublinianka, z którą zrobiłam wywiad do Lesbijskiej Inspiry, mówiła o lesbijskiej samotności w swoim mieście. A z drugiej strony powstał projekt NIEWIDOCZNE! Liliany Piskorskiej, która zaprosiła do współpracy kilkanaście kobiet nieheteronormatywnych.

A: Ciekawe.

AM: Nie masz więc złych lubelskich doświadczeń związanych ze swoją orientacją?

A: Tak dobrze nie było. W Lublinie była zakonnica, wokół której gromadziło się sporo osób homoseksualnych, przede wszystkim gejów, ale też lesbijek. Była takim punktem kontaktowym. Ja też tam trafiłam. Gdy zebrało się więcej osób, próbowała nas konwertować na heteroseksualność.

AM: To poważna sprawa. Jak to się skończyło?

A: Z tego co pamiętam, ktoś jej po latach wytoczył sprawę. Ja po przeprowadzce do Warszawy poszłam na terapię, która pomogła mi rozprawić się z moją przeszłością.

AM: Czy coś zmieniło się zasadniczo w Waszym lesbijskim życiu, gdy zamieszkałyście w Warszawie?

A: W Warszawie też żyłyśmy jawnie jako para. Dla mnie przyjazd do stolicy to było wejście do większego świata, okazja do znalezienia pracy. Trafiłam również do lokalnej  lesbijskiej grupy towarzyskiej. Wspólnie jeździłyśmy na wypady nad jezioro koło Warszawy. No i tu był klub Rudawka na Żoliborzu, gdzie mogłyśmy się bawić. 

AM: Rudawka tylko raz w tygodniu otwierała się dla lesbijek*, ale była. Poczułaś rożnicę między Warszawa i Lublinem?

A: Jest między tymi miastami jednak spora różnica. Mentalnie Lublin to wschód Polski, tradycyjne miasto, choć wszystko w sumie sprowadza się do poglądów i zachowań konkretnych osób. 

AM: Ale to w Lublinie, w ramach Konfrontacji Teatralnych, po raz pierwszy w Polsce w 2015 roku odbyły się pokazy legendarnych amerykańskich performansów lesbijsko*-queerowych artystek Split Britches. 

A: Nie wiedziałam, to już nie moje czasy.

AM: Gdy patrzysz na sytuację lesbijek* dwadzieścia lat temu i teraz, co widzisz?

A: Dwadzieścia lat temu mało która z nas była wyoutowana przed rodziną, w szkole, na studiach czy w pracy. Nie było dostępu do wsparcia psychologicznego, wręcz przeciwnie, wizyta u psychoterapeuty wiązała się z doznaniem kolejnego zranienia – odrzuceniem czy też manipulacją w stronę konwersji na heteroseksualność. Klubów było mało, życie towarzyskie toczyło się na domówkach. Żyłyśmy w swoistej konspiracji. Obecnie zdecydowana większość lesbijek żyje jawnie, choć tylko część z nich aktywnie włącza się w działania społeczne czy edukacyjne, żeby poprawić los osób LGBTQ+.

AM: Czy dziś lesbijki* tworzą grupy czy się rozproszyły w przestrzeniach friendly?

A: Istnieje wiele grup zainteresowań – dziewczyny spotykają się na gry planszowe, jeżdżą wspólnie na wycieczki rowerowe, grają w siatkówkę, koszykówkę, piłkę ręczną czy nożną, dyskutują w klubach książki, organizują wypady na kajaki. Jest ciekawa i różnorodna oferta warsztatów psychologicznych, grup wsparcia i grup terapeutycznych. Cyklicznie odbywają się też taneczne imprezy kobiece. Jest w czym wybierać. 

AM: A te dziewczyny, które znasz, to przybyszki z Polski czy warszawianki?

A: To mieszane towarzystwo, ale wśród moich najbliższych znajomych, gdy się zastanowię, to jest przewaga przyjezdnych.

AM: Czy coś je charakteryzuje?

A: Widzę, że przyjezdne dziewczyny mają silny instynkt przetrwania, musiały sobie poradzić, znaleźć pracę, wziąć kredyt i utrzymać się. Musiały być samodzielne, nie miały tu żadnego wsparcia rodziny czy przyjaciół. 

AM: A angażują się w tęczowy aktywizm? Mają tu możliwości.

A: To prawda, w Warszawie jest największa liczba organizacji LGBTQ+ – Lambda Warszawa, Miłość Nie Wyklucza, Kampania Przeciw Homofobii…

AM: I jedyna lesbijska, że wspomnę nieskromnie, Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej*. [śmiech]

A: Niewielka grupa dziewczyn faktycznie włącza się w tęczowe działania. Większość woli ograniczać je do życia towarzyskiego. Co ciekawe, zauważyłam, że trudny klimat związany z rządami PiS zmobilizował jednak wiele lesbijek do ujawnienia się przed rodziną i w pracy. Jak widać każdy człowiek ma swoją nieprzekraczalną granicę. 

AM: Warszawa i kilka innych miast Polski, jak Poznań czy Gdańsk, to chyba najlepsze miejsca na manifestowanie swojej odmienności. 

A: Warszawę postrzegam jako europejskie miasto. Na ulicach widzę ludzi o różnych kolorach skóry, różnych stylach ubierania, słyszę języki z wielu stron świata. W tej różnorodności, dużej liczbie turystów i w nocnym życiu jest siła Warszawy. Uczymy się siebie nawzajem, a realne doświadczenie pozwala zweryfikować stereotypy. 

AM: Możesz porównać Warszawę z innymi miastami? 

A: Mogę porównać na świeżo z Portland, gdzie studiowałam Process Work (w Polsce znaną jako Psychologia Procesu), fascynującą metodę psychoterapii. Portland to jedno z najbardziej progresywnych miast w Stanach Zjednoczonych. Panuje w nim duża swoboda. Flagi tęczowe wiszą na budynkach miejskich i nie są tylko wsparciem społeczności LGBTQ+, ale wyrażają po prostu otwartość. Możesz tu być kim chcesz, ubrać się dowolnie, wyrażać się na każdy możliwy sposób. Gdy dostajesz oficjalnego maila z Ratusza, to w stopce pod imieniem i nazwiskiem urzędniczki czy urzędnika, umieszczona jest informacja, jakim zaimkiem należy posługiwać się, mówiąc o tej osobie – ona/on/one/oni. Ludzie dostrzegają, że podział wyłącznie na płeć męską i żeńską nie odzwierciedla ich psychicznego doświadczenia, i chcą dać temu wyraz. Z drugiej strony miasto pełne jest bezdomnych, którzy leżą na ulicach w brudzie, głodzie i chłodzie. Ten widok codziennie łamał mi serce. 

AM: W Warszawie nie widzimy takich dysproporcji.

A: Dlatego gdy wracam do Warszawy, mam poczucie bezpieczeństwa, mam gdzie mieszkać, mam dostęp do służby zdrowia. Nawet pytali mnie znajomi Amerykanie, skąd te różnice, z czego to wynika. Czy mamy inną kulturę wspierania się? Nie umiem na to odpowiedzieć. Wydaje mi się, że Ameryka to wciąż w dużej mierze brutalny kapitalizm, nie radzisz sobie, to sorry.


AM: Nawet bez sorry. Europa po prostu jest bardziej inkluzywna, przynajmniej do niedawna szła drogą socjaldemokratyczną.

A: Ale z drugiej strony, gdyby przenieść kilka osób z ulic z Portland do Warszawy, wzbudziłyby gigantyczną sensację swoim wyglądem. Bałabym się, że mogłyby zostać pobite.

AM: Zwłaszcza w kontekście zmian społeczno-politycznych w Polsce. Nawet w Warszawie inność bywa powodem do dyskryminacji. Bycie słoikiem też. Czy czułaś się kiedyś słoikiem? A może słoiczką, szukam feminatywu. [śmiech]

A: Ja się z tym pojęciem konfrontuję tylko przez naszą rozmowę. Obijało mi się o uszy, ale nigdy się z tym słowem nie utożsamiałam. Jestem poza historią słoikowania, ale może już nie pamiętam, minęło tyle lat, odkąd tu zamieszkałam. Ale kiedy przyjechałam do Warszawy, czułam się obco. Pamiętam, że gdy weszłam w środowisko warszawskie, przyjęto mnie wprawdzie fajnie – pewnie dlatego, że byłam dziewczyną warszawianki, popularnej i lubianej – jednak czułam dystans, pozowanie i oceny. Mówiono mi, że jestem inna, być może powodem było moje środowisko lubelskie, bardziej serdeczne, otwarte i spontaniczne. Teraz uświadamiam sobie, że Warszawa była dla mnie wyzwaniem. Czułam stawiane granice i krytyczność.

AM: Jak sobie z tym poradziłaś? Dostosowałaś się czy odizolowałaś?

A: Nie wtopiłam się, nie poddałam powszechnej mimikrze. Ale też nie weszłam z osobami z tego pierwszego środowiska warszawskiego w bliskie relacje. Budowałam przyjaźnie z dziewczynami z mniejszych miejscowości. Lepiej się z nimi czułam.

AM: A to paradoks, bo Warszawa jest stolicą, powinna być otwarta. Ludzie zawsze będą tu napływać. Skoro połowa Warszawy to osoby przyjezdne, to – jak myślisz – skąd ta krytyczność?

A: Nie wiem. Może dlatego, że wsiąkłam w to miasto nie zastanawiam się, czy ktoś daje mi prawo do życia w Warszawie. Od początku pracowałam w korporacjach, w których byli bardzo różni ludzie, większość przyjezdna, więc nie było tematu słoików. Ale pamiętam, że czułam zazdrość, gdy wracali z rodzinnych stron z górą jedzenia. To piękne, że rodzice chcieli ich obdarować tak wyrażoną troską i miłością.

AM: Ty nie jeździłaś do domu, by wracać ze słoikami?

A: Czasem, gdy odwiedzałam ojca, dostawałam od niego słoiki z ogórkami.

AM: Przynajmniej nie było słoików z mięsem. Warszawa może odzwyczaić od klasycznej polskiej kuchni. Można tu wpaść w szpony wegetarianizmu, a nawet weganizmu. [śmiech]

A: To prawda. Gdy jeżdżę po Polsce na wakacjach, to jest wiele miejsc, w których nie zjem niczego bezmięsnego. A w Warszawie jest takich knajp bez liku.

AM: Robert Makłowicz twierdzi, że Warszawa jest kulinarnie wyjątkowo różnorodna. A jest coś, co przywiozłabyś w słoiku – metaforycznie – z Lublina do Warszawy?

A: Przywiozłabym większy spokój, wolniejsze tempo życia i większą otwartości na drugą osobę.

AM: Gdzieś w Warszawie odnalazłaś ten lubelski klimat?

A: W chórze LGBTQ+ Voces Gaudi, w którym przez czas jakiś śpiewałam. Fenomenalna atmosfera otwartości, ciepła i lekkości, współpracy i poczucia humoru. Ale założycielem tego chóru jest Misza Czerniak, który pochodzi z Rosji.

AM: Słoik zagraniczny. [śmiech]

A: Misza jest ze wschodniej kultury, kultury serdeczności i on to wprowadził. Ten chór jest fenomenalną mieszanką narodowości, orientacji i religii.

AM: A lubisz w ogóle Warszawę?

A: I tak i nie. Lubię z powodu różnorodności, o której mówiłam. Nie lubię z powodu smogu. Na szczęście mieszkam pod Warszawą, w zielonym pięknym miejscu, więc mnie to tak bardzo nie dotyka. Mam zaspokojoną potrzebę natury, na spacery mogę chodzić po pustych polach. Gdy tu przyjechałam, byłam nieszczęśliwa. W okolicach Lublina jest pojezierze łęczyńsko-włodawskie z mnóstwem lasów i czystych jezior. Tu słyszałam o Zalewie Zegrzyńskim, ale gdy tam pojechałam, to zobaczyłam bardzo brudną wodę…

AM: To za Wisłą też nie przepadasz?

A: Nie lubię tego, że jest taka zanieczyszczona, choć uwielbiam przejeżdżać mostem z jednej strony na drugą. Zawsze patrzę na Wisłę i wymieniamy pozdrowienia. 

AM: To wyjątkowa rzeka w Europie – dzika. Masz jakieś ulubione miejsca w Warszawie?

A: Najbardziej lubię knajpki vege, postsocjalistyczne bary, no i może jeszcze Pola Mokotowskie. Cieszą mnie małe miejsca, w których mogę występować dla zainteresowanej muzyką publiczności. Taki lokal otworzyli ostatnio moi znajomi na Kabatach. Do Galeria Projekt Cafe przychodzą ludzie, którzy w skupieniu słuchają bardzo różnorodnej muzyki, podchodzą po koncertach, żeby pogadać. Panuje atmosfera serdeczności i szacunku dla sztuki. Takich świetnych miejsc jest w stolicy i jej okolicach więcej. Na przykład żoliborskie La Boheme czy Lemon Tree w Łomiankach. 

AM: A dla Ciebie, jako artystki, Warszawa jest otwarta?

A: W Warszawie jesteś jedną_ym z wielu. To przede wszystkim miasto komercyjne, dla uznanych artystów. Wszędzie oczywiście trudno się przebić, a kiedy śpiewa się po angielsku, konkurencją są artyści z całego świata. Warszawiacy mają wyśrubowane wymagania, jesteśmy dosyć krytyczne_i, ale jednocześnie życie kulturalne tętni. 

AM: A może duże miasta są wybredne z powodu bogactwa propozycji?

A: Grałam w Seulu, w Neshvile, Dublinie i Kopenhadze. Każde z tych miejsc miało inny klimat. W Seulu ludzie słuchali w ogromnym skupieniu, ale za to ich reakcje były bardzo zachowawcze. W Neshville panował luz i duże zainteresowanie kompozycjami i tekstami, w Dublinie królowała dobra zabawa w pubach, a Kopenhaga słuchała w wyważony, analityczny sposób. Występując zaś w pubie w Portland, miałam okazję poczuć, że ludzie potrafią cenić artystów nawet w mieście rozpuszczonym ogromną różnorodnością oferty. Gdy na scenie pojawia się zespół, goście pubu, choć nie wszyscy przyszli na jego koncert, słuchają i chętnie dają napiwki. W Ameryce ceni się pracowitość, dzięki niej szybciej jesteś doceniana_y i możesz mieć poczucie sukcesu. Dostajesz więcej wsparcia. 

AM: Rozumiem, że Warszawa Cię artystycznie nie rozpieszcza?

A: Warszawa to duży format, ja najczęściej występuję w mniejszych klubach. Mam tu swoje fanki i fanów, regularnie przychodzących na koncerty. To dla mnie ogromna radość i przywilej. Ludzie kupują płyty, wspierają oddając głosy na lokalnych listach przebojów. Muszę jednak powiedzieć, że moje najlepsze doświadczenie i kontakt z publicznością są z mniejszych miejscowości. Ludzie nie mają tam tak bogatego dostępu do kultury, więc są zainteresowani, słuchają, przynoszą też jedzenie. Panuje wyjątkowa atmosfera.

AM: Mam podobne wrażenia z mojego lesbijskiego* artaktywistycznego doświadczenia.

A: Ale na szczęście powstają miejsca, które przyzwyczają publiczność do innego stylu, do alternatywnej sztuki, poszukujących twórców. Przeżywam satysfakcję, że odpuszczając marzenie o dużym formacie, mogę poświęcić się komponowaniu i pisaniu piosenek. Mam wolność i mogę tworzyć, co chcę.

AM: Dzięki temu mogłyśmy zaprosić Cię do projektu Co lesbijka* ma w słoiku?, jako autorkę utworu muzycznego, który wzbogaci czytanie performatywne sztuki poświęconej przyjezdnym kobietom nieheteronormatywnym. Dziękuję za rozmowę.

Korekta: Maja Korzeniewska

************************

AGGIE, kompozytorka, autorka tekstów, piosenkarka i gitarzystka, Członkini Nadzwyczajna ZAiKS, zawodowo psycholożka i psychoterapeutka. Twórczyni dwóch projektów muzycznych: Back To The Ocean (utwory w j ang.) i AGGiE (utwory w j. polskim). Na przestrzeni lat 2009 – 2020 wydała 4 płyty. Występowała na krajowych i zagranicznych festiwalach, m.in. w Nashville, Kopenhadze, Seulu, Dublinie a także na Przystanku Woodstock oraz zdobywały wyróżnienia w międzynarodowych konkursach kompozytorskich. W 2018 nagrała utwór Nieważne w duecie z Adamem Wolskim z Golden Life. Jej utwory prezentowane są w lokalnych i ogólnopolskich stacjach radiowych, m.in. w Trójce, Radiu Szczecin, Radiu Łódź czy Radiu Dla Ciebie. Obecnie promuje swój najnowszy krążek Mother Of The World.

Back to the ocean. Reverbnation
Back to the ocean. Facebook
Back to the ocean. You tube

Agnieszka Małgowska (1/2 Damskiego Tandemu Twórczego)
Współtwórczyni projektów: Kobieta Nieheteronormatywna (cykl debat i audycji radiowych, 2014- 2016) / O’LESS Festiwal (2012-2014) / DKF Kino lesbijskie z nutą poliamoryczną (cykl spotkań, 2012-2015) / A kultura LGBTQ+ nie poczeka (projekt archiwistyczny, od 2017) / O teatrze lesbijskim w Polsce (cykl teatrologiczny, od 2012) / Lesbijska Inspira (cykl wywiadów od 2017) / Portret lesbijek we wnętrzu, Niesubordynowane czytanie sztuki Jolanty Janiczak (czytanie dramatów) / Orlando.Pułapka? Sen, Fotel w skarpetkach, 33 Sztuka, RetroSeksualni. Drag King Show (spektakle) / Czarodziejski flet, Gertruda Stein & Alice B. Toklas & Wiele Wiele Kobiet (nanoopery) / L.Poetki (film dokumentalny) / Teatr Dialogu (warsztat i akcja miejska) / Wywrotowa komórka lesbijska, Epizody, wątki, sugestie lesbijskie w kinie polskim (wykłady) / Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej* (stowarzyszenie, 2017).

************************

Fot. Joanna Kessler (Pole Mokotowskie) 
Projekt Stowarzyszenia Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej*
Projekt finansowany ze środków m.st. Warszawy

WIĘCEJ
Co lesbijka* ma w słoiku?
Sistrum.Facebook

WYWIADY CYKLU
1. W Warszawie nie tylko przestałam śmiać się z aktywistek, ale zostałam jedną z nich. Rozmowa z Alicją Hadam
2. Do Warszawy przywiozłabym większy spokój. Rozmowa z Aggie
3. Normalnie żyć i oddychać. Adriana Kapała
4Dopiero w Warszawie poczułam, że nie jestem jedyną lesbijką na świecie. Rozmowa z Magdą Cebulak
5. Moja historia migracyjna to historia emancypacji. Rozmowa z Mirkiem Jakubowskim
6. Fasola w puszce z długim terminem przydatności do spożycia. Rozmowa z Niną Durys
7. W Warszawie można żyć jak w bańce, ale czuję, że jestem tu na chwilę. Rozmowa z Mają Witkowską

8. W Warszawie otworzyłam wrocławski słoik i wpuściłam do niego powietrze. Rozmowa z Karoliną Micułą
9. Miałam nadzieję, że w Warszawie spotkam osoby takie jak ja. Rozmowa z Paulą Lewicką
10. W Warszawie czułam_czuję się jak puzzel, który dopasował się do obrazka. Rozmowa z Julią Maciochą
11. Warszawa kusiła mnie możliwościami. Rozmowa z Agatą Szerszeń

INNE CYKLE
1. Lesbijska Inspira. Manifest & wywiady
2. Sistrum rozmawia o L*Kulturze

 

LESBIJSKA INSPIRA I Aktywizm jest moim uzależnieniem. O niepełnosprawnościach, nieheteronormatywności i feminizmie.

Monika Rak: Ostatnio spotkałyśmy się na EL*C w Kijowie, po kilku latach niewidzenia. A poznałyśmy się w 2015 roku przy okazji projektu Kobieta NieheteronormatywnaWtedy do wywiadu nie podałaś nazwiska i nie pokazałaś twarzy. Co się zmieniło od tamtego czasu?

Aneta Bilnicka: Wtedy nie byłam gotowa na coming out. O mojej orientacji wiedziała niewielka grupa znajomych. W pracy też nie mówiłam, bo bałam się, że mnie zwolnią. Rodzina nie miała oficjalnej informacji, ale może ktoś się domyślał. Nie miałam odwagi mówić o tym wprost. Teraz jestem całkowicie wyautowana. Traktuję orientację jako część mojej tożsamości. Myślę, że to konsekwencja mojego feminizmu i aktywizmu. To mnie otworzyło emocjonalnie i dało siłę. Poczułam, że przynależę do grupy i nie jestem sama.

MR: Jak długo to trwało?

AB: Zajęło mi to 4 lata, to był proces. Nie było specjalnego przełomu. Chyba, że uznamy za przełom sytuację, która zadziała się wbrew mojej woli. Myślę o artykule w pewnej gazecie – nie podam nazwy. Podczas rozmowy była przyjazna atmosfera, więc się otworzyłam i powiedziałam o swojej orientacji. Nie dostałam wywiadu do autoryzacji, opublikowano go ze zdjęciem i podpisem, że Aneta jest przed ostatnim skokiem, coming outem przed rodziną. Jak zobaczyłam tę publikację, to szybko coming out zrobiłam, lepsze to, niż informacja z gazety. Mam ją do tej pory. Do pierwszego coming outu zmusiła mnie sytuacja, a potem już poszło.

MR: Takie przymusowe autowanie jest przemocą. Gazeta została bezkarna?

AB: Kilkoro znajomych zadzwoniło wtedy do mnie z pytaniem, czy o tym wiem, a jedna osoba z mojego otoczenia zadzwoniła do redakcji i “zrobiła dym”, było zamieszanie, przepraszanie. Skończyło się na tym, że w wersji elektronicznej dostępnej w internecie, moje zdjęcie zostało usunięte. Dobre i to. Zgadzam się, że była to sytuacja przemocowa.

MR: W tym czasie działałaś w organizacjach, w nazwie których nie ma nic, co sugerowałoby związek z kobietami nieheteroseksualnymi czy tęczową tematyką. Jak się tam znalazłaś?

AB: Stowarzyszenie Strefa Wenus z Milo, bo o nim mówisz przede wszystkim, współzakładałam. Miało być przestrzenią dla kobiet z niepełnosprawnościami, bo z moich doświadczeń w organizacjach feministycznych wiedziałam, że nie było w nich perspektywy osób z niepełnosprawnościami, natomiast w organizacjach dla osób z niepełnosprawnościami nie było perspektywy feministycznej. My próbowałyśmy to połączyć. To nam przyświecało na początku, dopiero po roku pojawiły się tematy tożsamości seksualnej i tęczowej, przede wszystkim lesbijskie.

MR: Dlaczego w ogóle się pojawiły?

AB: To było w czasie, kiedy zaczęłam głośniej mówić o swojej tożsamości, o tym, że jestem lesbijką i okazało się, że temat nie tylko mnie dotyczy.

MR: Nadal skupiasz się na tym temacie?

AB: Teraz zaczynam mieć inne priorytety i moje drogi z organizacją się rozeszły. Ale to kawał mojego życia, 5 lat współpracowałyśmy i zrobiłyśmy wiele wspaniałych projektów razem. Na przykład w zeszłym roku powstał Raport, którego jestem współautorką, opisujący  problemy, z jakimi borykają się osoby z powodu ich rzeczywistej lub postrzeganej niepełnosprawności i orientacji seksualnej, tożsamości płciowej lub statusu interseksualnego. 

MR: Odeszłaś ze Strefy Wenus z Milo, a stowarzyszenie właśnie się zamknęło.

AB: Tak się jakoś stało, ale chcę podkreślić, że nie skończyłam działalności na rzecz kobiet z niepełnosprawnością, jest jeszcze bardzo wiele do zrobienia. I będę na pewno jeszcze do tego wracać, ale w innych konfiguracjach.

MR: Czyli nie chcesz odstawić aktywizmu?

AB: Wracam właśnie z tygodniowego urlopu. Myślałam, żeby odstawić aktywizm. Ale po 4 dniach wiedziałam, że nic z tego odstawienia nie będzie. Za bardzo to we mnie siedzi. Zresztą dostałam propozycję od organizacji, która zajmuje się tęczową tematyką. Rozważam to.

MR: Rozumiem, że na razie nie chcesz mówić, co to za organizacja. Powiedz więc, co Cię przy tym aktywizmie trzyma? Co jest w tym kręcącego?

AB: Poznaje się świetne dziewczyny, z którymi można robić projekty albo aktywistyczne, albo biznesowe. Aktywizm tęczowy daje mi też przynależność do grupy i poczucie, że mam możliwość wpływu na działania w sprawie. Mogę się sprzeciwić albo wyrazić aprobatę. Czuję sprawstwo. Praca społeczna jest oczywiście męcząca, ale daje dużo satysfakcji. Dla mnie aktywizm to powód do dumy.

MR: Poznawanie świetnych dziewczyn, jako zysk z aktywizmu, bardzo mi się podoba. [śmiech] Dużo dziewczyn z całego świata poznałyśmy w Kijowie na konferencji. Czym był dla Ciebie ten wyjazd?

AB: Myślałam o tym. Zdarzyło się kilka rzeczy. Mogłam na przykład spotkać znajome po kilku latach niewidzenia [śmiech], bo w Polsce jakoś nie było okazji.

MR: Paradoksalnie.

AB: Na mnie szczególne wrażenie zrobił wykład, którego tematem było słowo “lesbijka”. Dziewczyny opowiadały swoje historie, mówiły, co im daje bycie lesbijką. Złapałam się na tym, że w rozmowach podczas konferencji mówiłam o sobie “gay”. Uderzyło mnie, że wolałam omijać słowo “lesbijka”, bo ma złe skojarzenia, nawet w mojej głowie aktywistycznej. Wolałam użyć zamiennika. Po tej konferencji zaczęłam używać słowa “lesbijka”, poczułam jego godność, zyskało właściwe miejsce w moim życiu. Gdy wróciłam do domu, to wygrzebałam notatki z kursu dla liderek. Tam było ćwiczenie, w którym musiałam wielokrotnie opisywać swoją tożsamość, było tam wszystko, kobieta, aktywistka, gitarzystka… lesbijki nie było. Wtedy nawet nie napisałam nic tęczowego, żadnego LGBTQ+. Dziś napisałabym “lesbijka” jako pierwsze słowo.

MR: Uciekanie od słowa “lesbijka” w Polsce jest typowe. Jakby to było obraźliwe. Moim zdaniem zmiana tego myślenia to ważne zadanie działackie. Ciekawi mnie, jakie miałaś konkretnie złe skojarzenia ze słowem “lesbijka”? Czy ze słowem “gej” nie masz niedobrych skojarzeń?

AB: Bałam się tego słowa, jeszcze jako młoda dziewczyna miałam w głowie stereotyp lesbijki. [śmiech]. Lesbijka ma krótkie włosy, koszulę w kratę i – oczywiście – nienawidzi mężczyzn. To krzywdzący stereotyp i nie chciałam być z nim utożsamiana, po ludzku bałam się zaszufladkowania. To zmiany we mnie, nie w środowisku czy otoczeniu, wpłynęły na zmianę mojej postawy. Jestem dumna z tego słowa i wiem, że jesteśmy różnorodne, niektóre z nas będą potwierdzać ten stereotyp, inne mu zaprzeczać. Ważne, że wiem, kim jestem i odnajduję się w tej grupie. A geje? Istnieją w przestrzeni publicznej, są wyoutowanymi politykami, przedsiębiorcami. Kiedy rozmawia się o związkach partnerskich to raczej w kontekście gejów niż lesbijek. Łatwiej użyć słowa/określenia, które funkcjonuje i ma się dobrze. Powszechnie znane twarze, piosenki, teledyski – tam są geje, nie lesbijki. Potrzebujemy Polskiej Ellen DeGeneres [śmiech], potrzebujemy więcej lesbijek w przestrzeni medialnej, publicznej. Ludzie boją się tego, czego nie znają, więc dobrze byłoby stworzyć więcej okazji do poznania nas, występujemy w rolach specjalistek, ekspertek, we wszystkich rolach! Ale widać jakiś wycinek, coś albo sensacyjnego albo potwierdzającego stereotyp. To już nudne, dlatego cieszę się, że jest taki projekt jak Wasz.

MR: Jeszcze dopytam: czy wartości słowa “lesbijka” nie dało się jednak odzyskać w Polsce? Dopiero międzynarodowa konferencja może to uświadomić?

AB: Pytanie pocisk… Może nie chodzi o miejsce czy wydarzenie, a konkretne doświadczenia. W tym wypadku zetknięcie się z 350-cioma lesbijkami, z dyskusjami, rozmowami i przykładami działań w różnych miejscach świata. Wierzę, że w Polsce jest możliwe odzyskanie wartości słowa “lesbijka” i nie trzeba konferencji.

MR: Uff, to kamień z serca. [śmiech] To skupmy się chwilę na konferencji.  Coś Cię zaskoczyło w Kijowie?

AB: Tak, choć nie wiem, czego się spodziewałam po tej konferencji. Chyba pojechałam tam trochę z ciekawości i trochę z przerażeniem, bo nie oczekiwałam miłego przywitania przez Ukraińców. Zaskoczyło mnie, jak dużo było dziewczyn z Ukrainy, jak w ogóle wiele osób przyjechało do Kijowa. Zdziwiło mnie, że potrafiłyśmy tak otwarcie ze sobą rozmawiać, w przyjaznej atmosferze dzielić się swoimi doświadczeniami. Ale najbardziej zaskoczyła mnie liczba uczestniczek. Wcześniej nie miałam okazji być na wydarzeniu, na którym naraz było tyle lesbijek, na dodatek w jednym hotelu. Bez problemu mogłam porozmawiać z lesbijkami z różnych krajów, albo choć podsłuchać, o czym mówią [śmiech], jak widzą różne tematy.

MR: Spędzałyśmy ze sobą całe dnie, w jednym hotelu, z powodu bezpieczeństwa. Inaczej niż w Wiedniu 2 lata temu.

AB: Właśnie, zaskoczyła mnie ukraińska policja, stanęli na wysokości zadania, żaden policjant na nas krzywo nie patrzył. Nic też się złego nie stało.

MR: Mnie też to zdziwiło. Spodziewałam się zadymy.

AB: Największym jednak zaskoczeniem była dla mnie sama konferencja, bo o poprzedniej nie wiedziałam, w ogóle nie wiedziałam, że takie imprezy są organizowane, że gdzieś w Europie jest konferencja tylko dla lesbijek. To, w czym brałam udział, dotarło do mnie dopiero wtedy, kiedy wyjeżdżałam.

MR: A czegoś Ci zabrakło?

AB: Ciągle wśród lesbijek nie podejmuje się pewnych tematów. Dowiedziałam się, że wcześniej na EL*C nie było na panelach kwestii niepełnosprawności. Cieszę się, że miałam możliwość o tym mówić. Zwłaszcza, że niepełnosprawności i nieheteroseksualność to naprawdę bardzo złożona sprawa. Jest tak dużo odcieni, że uczciwie mogę mówić tylko o swoim przypadku. Myślę, że największą “bolączką” jest seksualność kobiet z niepełnosprawnościami, szczególnie z niepełnosprawnością intelektualną, tu dochodzą też tematy ubezwłasnowolnienia. W świadomości społecznej problemem jest nadanie osobom z niepełnosprawnością praw do decydowania o sobie, a co dopiero sprawa odmiennej orientacji.

MR: To się ludziom nie mieści w głowach. Wielu niepełnosprawność nie łączy się z seksualnością.

AB: To idzie dalej. Jest mnóstwo ekspertów, nawet ekspertek, które nie tylko nie uwzględniają seksualności, nie uwzględniają też płci. Kiedyś miałam rozmowę po opublikowaniu jednego z raportów i usłyszałam pytanie, po co piszę o płci, skoro tematem jest niepełnosprawność. Gdy zapytałam, czy płeć w niepełnosprawności nie ma znaczenia – usłyszałam, że nie ma. To oznacza, że w dowodzie osoba niepełnosprawna zamiast K lub M ma mieć napisane N? Takie kurioza się zdarzają.

MR: Są też inne?

AB: Tak, na przykład mierzenie się z wzorcem Matki Polki. Jeśli kobiety mają widoczną niepełnosprawność, to często zwalnia się je z obowiązku macierzyńskiego. Na porządku dziennym jest sterylizacja kobiet z niepełnosprawnością intelektualną.  Nie wiem, czy one mają tego świadomość, ale mogą mieć, tymczasem rodziny podejmują za nie decyzję.

MR: Aż strach pomyśleć.

AB: Ale tak jest. Gdy byłam nastolatką, mnie również wrzucano do worka z niepełnosprawnością intelektualną, z racji – jak sądzę – mojego nienormatywnego wyglądu i małomówności. Mało się odzywałam, a jak już mówiłam, to niewyraźnie. Dla wielu było oczywiste, że mało kumam. A kumałam wszystko. [śmiech] W nowych sytuacjach byłam bardzo nieśmiała i zdystansowana. Nawet teraz, w wieku 32 lat, po 11 operacjach plastycznych, które sprawiły, że mój wygląd nie odbiega zbytnio od “normy”, stresują mnie ekspozycje społeczne, wystąpienia, a ponieważ mam wymagającą pracę, takie sytuacje to niemal codzienność. Walczę z tym i myślę, że więcej mam ograniczeń i następstw niepełnosprawności w głowie, niż faktycznie widać na zewnątrz. Nie zrażam się tym, tylko robię swoje. Może właśnie dlatego bardziej rozumiem osoby z niepełnosprawnością niewidoczną. Z jednej strony, w niektórych sytuacjach, muszą “udowadniać” swoja niepełnosprawność, gdy chcą skorzystać z ulg czy udogodnień dla OzN. To bywa frustrujące. Z drugiej strony mogą czuć się sprawne. Potrzeba czasu, żeby pogodzić to w sobie, te dwie tożsamości, które na pozór się wykluczają, ale dla mnie jest możliwe pomieszczenie obu. Zwyczajnie myślę o sobie jak o kobiecie z doświadczeniem niepełnosprawności. Moim zdaniem wszystko robi się jasne.

MR: Jak zawsze wiele jest do zrobienia. Trudno robić wszystko. Co byś więc chciała teraz wywalczyć jako aktywistka, dla siebie i dla kobiet nieheteronormatywnych z niepełnosprawnościami?

AB: Teraz chcę wywalczyć przyszłość dla siebie i mojej partnerki. Bo takiej przyszłości nie ma. Myślę o walce o związki partnerskie. Uważam, że w tej sprawie kobiety powinny robić więcej, brać sprawy w swoje ręce. Jak nie będziemy się solidaryzować, łączyć feminizmu z aktywizmem tęczowym, to daleko nie zajdziemy. Za 10 lat będziemy w tym samym miejscu. Wyobraź sobie, jak życie byłoby łatwiejsze, gdybyśmy miały prawo do informacji o stanie zdrowia, ustawowego dziedziczenia bez opodatkowania, wspólności majątkowej i wspólnego rozliczania podatków czy objęcia partnerki ubezpieczeniem w ZUS.

MR: Tak, ale walcząc o związki partnerskie musisz się przyłączyć do organizacji tęczowej, a nie stricte lesbijskiej. A w grupach LGBTowskich bywa problem z feminizmem. Ten cykl powstał między innymi właśnie z powodu gejowskiego mizoginizmu.

AB: Myślę, że są dwie drogi aktywizmu tęczowego: zaangażować się w działania organizacji stricte lesbijskich lub organizacji LGBTQ+ i wnosić perspektywę feministyczną, dbać o to, aby sprawy lesbijek nie były pomijane. Ciekawe co Ty o tym sądzisz? Dla mnie podstawowym warunkiem zaangażowania jest dostępność w sensie fizycznym. Na przykład mieszkając w Krakowie działam w organizacjach, które są na miejscu, jest wtedy dużo łatwiej się spotkać, planować i przeprowadzić działania. Potrzebowałabym “instrukcji”, jak mogłabym angażować się zdalnie w działalność organizacji lesbijskich, co mogę zrobić, choćby dla Stowarzyszenia Sistrum – Przestrzeń Kultury Lesbijskiej?

MR: O tym pogadamy później. [śmiech] Podobnie jak niepełnosprawność, tęczowość także ma płeć. W mieszanych grupach problem się zamazuje, albo trzeba jednocześnie przepracowywać dwie sprawy. Na płeć brakuje zwykle czasu. Poza tym robota feministyczna wśród konserwatywnych tęczowców to harówka, która zabiera energię na inne działania, a niczego nie zmienia. Mam mnóstwo takich doświadczeń. Czy Ty miałaś trudne feministycznie sytuacje w społeczności LGBTQ+?

AB: Codziennie mam takie trudne feministycznie sytuacje, choć bardziej zawodowe. Ciągle aktualne jest zdanie, które niedawno przeczytałam: “Powszechnie wiadomo, że aby kobieta była w połowie tak dobra jak mężczyzna, musi być od niego dwa razy lepsza”. Pytanie, ile razy lepsza jest kobieta od swego kolegi w pracy? Jako kobieta czuję, że bez względu na to, ile umiem i zrobię, to zawsze za mało i nie wystarczająco dobrze, bo są takie sprawy, które mężczyzna z racji swojej płci “załatwi szybciej”. To mnie złości. Ten gniew mnie napędza, mobilizuje, ale to jest dobre tylko na chwilę. Na dłuższą metę to wypala wewnętrznie i zwyczajnie szkodzi zdrowiu. Utrudnia mi życie i mojemu otoczeniu. Zmęczona jestem udowadnianiem, że umiem tyle co mężczyźni. Dlatego ostatnio robię tyle samo i szanuję bardzo swój czas, i dobrze się z tym czuję.

MR: Jakie masz doświadczenia z równością płci w tęczowym świecie?

AB: Muszę powiedzieć, że dotychczas nie zwracałam na to uwagi. Mam duży poziom tolerancji na zachowania w społecznościach, w których czuję się bezpiecznie. Gdy coś problematycznego zauważam, to dopiero po jakimś czasie zaczynam to analizować. Być może były trudne feministycznie sytuacje w moich relacjach tęczowych, ale interpretuję je z opóźnieniem. Nie jestem na to wyczulona. Myślę, że tu sobie odpuszczam. To dowód, ile mam jeszcze do przemyślenia, a Wy – do zrobienia. Chociażby takimi wywiadami.

MR: To prawda, że bezpieczeństwo, jakie daje grupa, z którą łączy nas wspólny los oraz deklarowane wartości, czasem usypia naszą czujność. Tyle się zmagamy w świecie, że myślimy, że już tu nie trzeba walczyć. A trzeba. Dlatego powstał Manifest i cykl Lesbijskiej Inspiry.

AB: Powiedz, kto jest odbiorcą tego cyklu?

MR: Czytają go bardzo różne osoby – od środowiska naukowego, po lesbijki* imprezowiczki, także chłopaki feministyczne, heteryczki zainteresowane tematem. Każda osoba, która dała wywiad, poszerza tzw. target. Staramy się, żeby rozmowy były osobistym znakiem, prywatnym świadectwem. Uważamy, że każda lesbijska* perspektywa jest interesująca.

AB: No właśnie, coś sobie uświadamiam. Pamiętam, że gdy miałam 18 lat i mieszkałam w małej miejscowości, słyszałam o tych feministkach, aktywistkach, myślałam, że to kobiety około 30-tki, wykształcone, niezależne, z zamożnych rodzin. Zawsze ciekawiło mnie, z czego żyją, gdzie pracują. Wydawało mi się, że nie mają problemów, chodzą i robią awantury. To był dla mnie elitarny świat kobiet. Nie miałam pojęcia, że to taki zróżnicowany świat. W życiu nie myślałam, że będę feministką i aktywistką. Teraz wiem, że to są zwykłe, ale wyjątkowe dziewczyny, kobiety. Łączą pracę korporacyjną z trzecim sektorem, pracują w urzędach i działają wolontaryjnie, albo wyjeżdżają za granicę, żeby zarobić i wracają, żeby działać społecznie. To nie jest wąska grupa kobiet, nie trzeba mieć zaproszenia do działania. Ale żeby tu trafić, trzeba na początku wytężyć wzrok i słuch, żeby znaleźć feministyczne skupiska. Dziś, gdy ktoś w małej miejscowości czyta takie wywiady, może sobie pomyśleć: to mogę być ja. Czasem potrzebujemy impulsu, informacji, czegoś co pozwoli podjąć decyzję i wiedzieć, gdzie zacząć.

MR: Bo feministki siedzą w podziemiach, jak w “Seksmisji”. [śmiech]

AB: Wiesz, jak szukałam feministek, nie było miejsca i okazji, by jakoś je poznać. Nie wiedziałam, jak się do nich dostać. Zabrakło mi dni otwartych w organizacjach feministycznych.

MR: W końcu jednak trafiłaś do feministek.

AB: Tak. Mój aktywizm feministyczny zaczął się w grupie krakowskiej Manify. Ale było trudno. Początkowo nie mogłam pojąć tej różnorodności, nie odzywałam się, nie wiedziałam, jak się do nich zwrócić. Pierwszy raz spotkałam się z określeniem cisnormatywność, czy zwracaniem się per “osoba”, zamiast użyć imienia lub formy on/ona. Skąd miałam wiedzieć o tym wszystkim, o czym feministki mówią? Edukacja nie uwzględnia takiej różnorodności, a szkoda. Uczyłam się więc sama tego środowiska, to był trening uważnego słuchania. Przeszukiwałam internet. Dużo się też dowiedziałam o sobie, musiałam na nowo przemyśleć swoją tolerancję, zmienić postrzeganie świata. Uważam to za jedną z piękniejszych lekcji życia.

MR: Kiedy poczułaś przełom?

AB: Kiedy poszłam na pierwszą Manifę, którą współorganizowałam. Zatańczyłam taniec One Bilion Rising i poczułam siłę, gdy zobaczyłam, że na nasze wydarzenie przyszło kilkaset kobiet. Zrobiłyśmy sporą demonstrację feministyczną, a było nas w Komitecie może 11 osób. Pomyślałam wtedy, że to jest właśnie aktywizm. I mnie wciągnęło. Zajmowałam się organizacją kilku wydarzeń, na przykład do One Bilion Rising-Kraków, powstała nawet, chyba w 2016 roku, choreografia dostosowana do potrzeb kobiet poruszających się na wózkach inwalidzkich. To było ważne dla całej grupy. Uświadomiłyśmy sobie, że możemy dostosować każdy program, by wspólnie walczyć przeciw przemocy. O to właśnie chodzi – o solidarność, jednoczenie się i pracęa na potencjale.

MR: Rozumiem, że Ciebie ukształtowała współpraca z kobietami?

AB: Oczywiście. Najbardziej w życiu pomogły mi kobiety, także wtedy, gdy wpadałam w tarapaty. Moimi mentorkami zawodowymi też były kobiety. To kobiety z mojej rodziny mnie motywowały i ukształtowały, to dzięki nim nigdy się nie poddaję. Szczególnie moja babcia, której nie znałam za bardzo, bo umarła, gdy miałam 7 lat, ale wciąż żyje w pamięci ludzi, którzy ją znali. Zawsze porównują mnie do babci, gdy zrobię coś szalonego. Ona też tak robiła, gdy coś ważnego działo się we wsi, biegła walczyć. To mnie podbudowało, że nie urwałam się jak “filip z konopi”, że moja babka była aktywistką-feministką! Choć na pewno tak się tego wtedy nie nazywało. Cieszy mnie, że w mojej rodzinie były fajterki. Mojej mamie też wiele zawdzięczam, to od niej uczyłam się znaczenia słowa “godność”. Jestem jej za to bardzo wdzięczna. Wierzę, że cokolwiek mnie jeszcze spotka w życiu, będę gotowa stawić temu czoła, nie poddam się bez walki. Brzmi bojowo?

MR: Brzmi dobrze. A Ty kontynuujesz tradycję.

AB: Tak, myślę, że tak. Moja mama też jest feministką, choć ucieka od tego słowa, gdybym to jej powiedziała, pewnie by się obraziła. [śmiech] Jednak tak widzę to, co robi. Chciałaby, żeby kobiety były traktowane na równi z mężczyznami, wyłapuje szowinistyczne żarty czy niesprawiedliwe traktowanie. Jest świadoma tych mechanizmów i nie zgadza się na to. Jedyne czym się różnimy to to, że ja mam więcej okazji do działania i sama sobie okazję stwarzam.

MR: Feministki nie chcą nazywać się feministkami, jak niektóre kobiety, które żyją z kobietami, nie chcą nazywać się lesbijkami*. Uczulenie na słowa, pod które podłączane są wyobrażenia i stereotypy, które odpychają.

AB: No tak, uczulenie na słowo może mieć różne źródła, często są to stereotypy, a wśród feministek są również heteroseksualne kobiety, które mają rodzinę i dzieci, a wychodzi na to, że działają tylko bezdzietne lesbijki.

MR: Dla ścisłości lesbijki też są dzietne.

AB: Właśnie! Aktywizm feministyczny to bezustanna praca ze schematami. Także w sobie.

MR: Prawda. A masz „złotą myśl”, która towarzyszy teraz Twojej aktywności?

AB: Moja złota myśl, którą zdaje się wyraziłam podczas Twojego warsztatu w Kijowie,  wisi na mojej lodówce: Nie to, co osiągasz, ale to co przezwyciężasz, definiuje Twoje życie (karierę). Każdy ma w swoim życiu rzeczy, które go blokują, żeby iść naprzód, trzeba to pokonać. Ja bym chciała z moją partnerką żyć w związku partnerskim, nawet małżeńskim, a nie mogę tego zrobić. Myślę więc, że swoje siły w najbliższym czasie wykorzystam, by to zmienić.

MR: Masz tyle siły?

AB: Mam. Ostatnio rozmawiałam z moimi znajomymi z Katowic, które mówią, że tyle energii spalam na ten aktywizm, im by się nie chciało. Może bym wpadała i coś zadziałała. A to tak nie działa, potrzebujemy solidarności, działania na miejscu. Ale nie umiałam ich przekonać. Zastanawiam się nadal, jak to zrobić.

MR: To bardzo trudne. Z mojego doświadczenie wiem, że wiele dziewczyn chce być przezroczysta, żyć normalnie, nie narażać się, mieć święty spokój i żyć po mieszczańsku. Liczą, że ktosia wszystko załatwi. Rozumiem, że nie każda może być działaczką, ale jeśli nie może, to są inne formy wsparcia. Można pomóc finansowo lub obecnością na wydarzeniach.

AB: Trzeba te różne przykłady aktywizmu rozpowszechniać! Zdaję sobie sprawę, że nie każdy musi działać tak jak ja, ale dobrze by było mieć listę przykładowych działań aktywistycznych dla innych – dla każdego coś dobrego.  

MR: A kiedy już wywalczysz to, co sobie zaplanowałaś, przekonasz nieprzekonane, to nadal będziesz aktywistką?

AB: Dobre pytanie. [śmiech] Chyba tak, jak mówiłam, aktywizm jest w pewnym sensie moim uzależnieniem. Muszę to robić. Albo w takiej albo w innej sprawie. Jak za 10-15 lat wszystko będzie załatwione, może znajdę kolejny temat. Na przykład lesbijki 60+.

MR: To akurat się załapię. Wtedy będzie już wiele emerytowanych aktywistek. [śmiech] Teraz to karkołomne zadanie. To może być nowy projekt!

AB: Mam jeszcze kilka pomysłów, więc na pewno coś znajdę, albo realia polskie mi coś podsuną.  Myślałam też o stworzeniu centrum medyczno-psychologiczno-zawodowym dla kobiet z wadami wrodzonymi, w którym mogłyby liczyć na pomoc i wsparcie. Ale to plany na przyszłość.

MR: Chcesz im oszczędzić trudnych doświadczeń i eksperymentowania w życiu? Choć, jak widać po Tobie, udaje się samodzielnie przejść proces. To budujące.

AB: Dziękuję bardzo, ja czuję zmianę i słyszę od innych, ale nie wiem, jak duża jest ta moja zmiana. W oczach i słowach innych ludzi łatwiej tę zmianę dostrzec. Ja mam teraz takie życie, jakie zawsze chciałam mieć.

MR: Trzymam kciuki za wszystkie Twoje działania. Dziękuję za rozmowę.

Korekta: Maja Korzeniewska

————————————–

Aneta Bilnicka (ur. 1987) – lesbijka, feministka, aktywistka na rzecz praw kobiet z niepełnosprawnościami, gitarzystka i performerka. Przez lata zaangażowana w działania Stowarzyszenia Strefa Wenus z Milo, od 2015 r. współorganizatorka Akcji One Billion Rising – Kraków i Manifa Krakowska.

Monika Rak. (2/2 Damskiego Tandemu Twórczego)
lesbijka / feministka / artaktywistka / aktorka / dramatopisarka / filmowczyni / graficzka.

Współtwórczyni projektów: Kobieta Nieheteronormatywna (cykl debat i audycji radiowych, 2014-2016) / O’LESS Festiwal (2012-2014) / DKF Kino lesbijskie z nutą poliamoryczną (cykl spotkań, 2012-2015) / O teatrze lesbijskim w Polsce (cykl teatrologiczny, od 2012) / A kultura LGBTQ+ nie poczeka (projekt archiwistyczny, od 2016) / Lesbijska Inspira (cykl wywiadów, od 2017) / Portret lesbijek we wnętrzu, Niesubordynowane czytanie sztuki Jolanty Janiczak (czytanie dramatów) / Orlando.Pułapka? Sen, Fotel w skarpetkach, 33 Sztuka, RetroSeksualni. Drag King Show (spektakle) / Czarodziejski flet, Gertruda Stein & Alice B. Toklas & Wiele Wiele Kobiet (opery) / L.Poetki (film dokumentalny) / Teatr Dialogu (warsztat i akcja miejska) / Wywrotowa komórka lesbijskaEpizody, watki, sugestie lesbijskie w kinie polskim (wykłady) / Stowarzyszenie Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej* (od 2017).

————————————–

LESBIJSKA INSPIRA
To niezależna inicjatywa, której e-przestrzeni udziela siostrzana Feminoteka
,
I.   Manifest
1.   ManifestInstant. 
2.   Rozmowa I. Od lesbijskiej konspiry do lesbijskiej inspiry.
3.   Rozmowa II. Minął rok. To, o czym mówiłyśmy w prywatnych rozmowach, stało się częścią debaty publicznej

II. Rozmowy wokół manifestu
1.  Mamy wewnętrzną potrzebę wolności. Rozmowa z Małgorzatą Myślak i Magdaleną Sota.
2.  Coming out – nie chcę i nie muszę. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
3.  Z miłości i gniewu rodzi się odwaga. Rozmowa z Angeliną Caligo
4.  Moja droga do siebie samej. Rozmowa z Marią Kowalską
5.  Potrzebne są niehetero bohaterki. Rozmowa z Anną Bartosiewicz
6.  Chcemy więcej! Rozmowa z Anną i Zandrą Ra Ninus.
7.  
Lesbijki, pora na prokreację! Rozmowa z Anną Adamczyk.
8.  Kto ma prawo do słowa “lesbijka”? Rozmowa z Magdaleną Próchnik
9.  Czasem miałam wrażenie, że jestem jedyną lesbijką w Lublinie. Rozmowa z Małgorzatą Szatkowską
10. Trzeba stawiać opór. Rozmowa z Magdaleną Tchórz
11.  Dziewczyna i dziewczyna – normalna rodzina. Rozmowa z Zuch Dziewuchami
12.  Niepytana nie mówiłam, że jestem lesbijką. Rozmowa ocenzurowana
13. Co ty tutaj robisz? O poczuciu wyobcowania i przynależenia. Rozmowa z Nicole G.
14.  Mam na imię Kasia i to jest moja tożsamość. Rozmowa z Katarzyną Gauzą
15. Tęczowe aktywistki na Ukrainie są wyłącznie feministkami. Rozmowa z Katją Semchuk
16.  Oryginalnie nieheteroseksualna. Rozmowa z Agnieszką Marcinkiewicz
17.  Sama zrobię dla siebie miejsce. Rozmawa z Klaudią Lewandowską
18.  Dziś określam siebie jako osobę panseksualną. Rozmowa z Alex Knapik
19.  Perspektywa lesbian studies. Rozmowa z dr Martą Olasik
20. Mogę tylko powiedzieć: przykro mi bardzo, jestem wyjątkowa. Rozmowa z Voyk
21.  Tożsamość jest zawsze politycznaRozmowa z Elżbietą Korolczuk
22. Jesteśmy nie do ruszenia. Rozmowa z matką i córką. MB & Shailla
23. Wchodzę w krótkie erotyczne relacje poliamoryczne. Rozmowa z Retni
24. Aktywizm jest moim uzależnieniem. O niepełnosprawnościach, nieheteronormatywności i feminizmie. Rozmowa z Anetą Bilnicką
25. Wolę nie zostawiać niedomówień. Rozmowa z Adą Smętek
26. Do tej pory myślałam, że LGBTQ to nie ja. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
27. Ciągle zajmujemy się sobą i żądamy od innych akceptacji. Rozmowa z Anną Marią Szymkowiak
.
III. Głos z zagranicy
1Węgry. Brakowało nam środowiska kobiet niehetero – stworzyłyśmy je. Rozmowa z Anną Szlávi
2. Czechy. Lesba* na wychodźstwie. Rozmowa z Frídką Belinfantová
.
IV. Męskoosobowo
1. To co polityczne jest wspólne. Rozmowa z Tomaszem Gromadką
2. Przyszło nowe pokolenie kobiet nieheteronormatywnych. Rozmowa z Marcinem Szczepkowskim
.
V.  EL*C. Wieden 2017
1.  Magdalena WielgołaskaOdzyskiwanie lesbijskiej tożsamości – wreszcie pomyślmy o sobie, Siostry.
2. Monika Rak. Siła filmu dokumentalnego, czyli lesbijki do kamer!
3. Magdalena Świder. Wokół tożsamości.
4. Agnieszka MałgowskaPeformansy, czyli witamy w Lesbolandii.
5.  Joanna Semeniuk. Jeśli nie zrozumiemy naszej przeszłości, nie zrozumiemy siebie. 
6.  Agnieszka Frankowska. PL, czyli Polskie Lesbijki w Wiedniu.
.
VI. EL*C. Kijów 2019.
1.  Monika Rak. L*Geniusza na Ukrainie.
2. Magdalena Wielgołaska. Lesbianizacja przestrzeni.

.
BONUS
Komiks. Superprocenta. Graficzny komentarz Beaty Sosnowskiej

—————————————–

Aktualne wiadomości na temat projektu znajdziesz na:

Feminoteka
Kobiety kobietom
Strefa Les*
Kobieta Nieheteronormatywna
A kultura LGBTQ+ nie poczeka!
..

EL*C. Wiedeń 2017 I Jeśli nie zrozumiemy naszej przeszłości, nie zrozumiemy siebie

W Wiedniu podczas EL*C spotkało się kilka Polek: m.in. Agnieszka Frankowska / Agnieszka Małgowska / Izabela Morska / Monika  Rak / Joanna Semeniuk / Magdalena Świder / Magdalena Wielgołaska / Anna Zawadzka / Ewa Dziedzic. To dla wielu z nas była niespodzianka. Większość polskich uczestniczek opisze swoje wrażenia, doświadczenia. Ciekawe jesteśmy, w których punktach się posprzeczamy, w których miniemy, w których będziemy mówić wspólnym głosem. Sukcesywnie będziemy publikować te wypowiedzi w cyklu Lesbijska Inspira.

GŁOS PIĄTY. Joanna Semeniuk. Jeśli nie zrozumiemy naszej przeszłości, nie zrozumiemy siebie.

Na Konferencję EL*C pojechałam z ramienia holenderskiej fundacji Workplace Pride, w której zajmuję się wzmacnianiem kobiet LBTQ i ich wspólnot w miejscu pracy. Do Holandii wyjechałam na studiach, potem przez 3 lata pracowałam w archiwum ruchu kobiecego Atria w Amsterdamie, a przez kolejne 9 lat w banku ING, gdzie oprócz codziennej pracy w zarządzaniu danymi jestem jedną z liderek pracowniczej sieci LGBT. Na EL*C współorganizowałam warsztat o sytuacji lesbijek w miejscu pracy.

Różnorodność i siła ruchu, zbyt wolny postęp

Tak jak inne uczestniczki tej Konferencji poczułam niesamowitą siłę płynącą z samego faktu przebywania razem. Emocjonalnie było to jak podłączenie do ogromnego generatora, jak powrót do wymarzonego domu. Mimo że jestem zaangażowana w ruch LGBTQ od ponad dekady, nigdy nie byłam na lesbijskiej konferencji o takiej skali. Ruch lesbijski nie jest jakimś nowym fenomenem i nie jest specjalnością Europy Zachodniej czy USA.

Konferencja zaczęła się od przywołania herstorii ruchu z lat 70. i 80. ubiegłego wieku. Tej opowieści słuchało 500 aktywistek z 45 krajów, w trakcie Konferencji wybrzmiewały silne głosy z Bałkanów, Europy Środkowej i Wschodniej, Skandynawii oraz spoza Europy: Kazachstanu, Brazylii, Nigerii.  Zaskakuje ogromne zróżnicowanie tematów, jakimi zajmują się kobiety: media, opieka zdrowotna, sport, starość, przemoc, rodzina, zbieranie danych, polityka, prawo, religia, migracja, praca, seks, ekonomia itd.

Różnorodność tożsamości psychoseksualnych była podnoszona wielokrotnie, nie wszystkie bowiem uczestniczki identyfikują się ze słowem lesbijka czy ze słowem kobieta. Osobiście ucieszyłam się z decyzji organizatorek, by używać słowa lesbijka* z gwiazdką, która symbolizuje (tymczasowe) podłączenie pod ten termin innych tożsamości, jak bi czy queer. Tak niewiele jest przestrzeni, gdzie słowo lesbijka jest na sztandarze: odczarowywane i noszone z dumą, a stworzenie tej przestrzeni było jednym z celów tej Konferencji.

Organizatorki zadbały, na ile mogły, aby zasponsorować przyjazd kobiet, które mają ograniczone środki, tak aby konferencja nie stała się skupiskiem klasy średniej. Niestety nie było funduszy na symultaniczne tłumaczenia, więc z Konferencji były wykluczone kobiety nie mówiące po angielsku. Brak funduszy nie dziwi – na Konferencji przywołano dane pokazujące, że z 424 milionów dolarów przeznaczonych przez rządy, organizacje międzynarodowe i dobroczynne na sprawy LGBTQ w latach 2013-2014, tylko 2% trafiło do kobiet LBQ (raport tutaj).

Więc oprócz fali pozytywnych emocji, poczułam też wielką frustrację i smutek – jak to jest możliwe, że pomimo tak ogromnej pracy wykonanej przez rzesze mądrych, silnych kobiet od lat 70., tak niewiele się zmienia?

Starsze aktywistki mówiły z goryczą: słyszę te same problemy, o których mówiłyśmy 20, 30, 40 lat temu… wciąż nie mamy pełni praw, jesteśmy niewidoczne, nie mamy politycznej reprezentacji, nie mamy funduszy.

Inne przypominały, że postęp jednak jest: w wielu krajach mamy prawo do legalnych związków, w niektórych do uznania naszych dzieci, są premierki i polityczki lesbijki, są prawa antydyskryminacyjne.

Owszem, postęp jest, ale zdecydowanie zbyt wolny. W tym tempie za 30 lat też będę zdecydowanie zgorzkniałą aktywistką. Konferencja zakończyła się nawoływaniem do skupienia się na dokumentowaniu sytuacji lesbijek przez badania i dane, przebijaniu się do mediów, aby przedstawiały prawdziwe lesbijki i ich życie, i na lobbowaniu rządów i międzynarodowych struktur, takich jak ONZ. Na Konferencji zostały przedstawione dwa zupełnie nowe raporty: jeden o dyskryminacji i zdrowiu wydany przez organizatorki EL*C, drugi o celach ruchu LBQ, zebrany przez fundacje Astrea i Mama Cash.

Herstoria

Dr. Katherine O’Donnell, organizatorka akademickiej konferencji Lesbian Lives, która od 23 lat odbywa się w Brighton, powiedziała, że jednym z głównych narzędzi opresji jest zabronienie pewnej grupie myślenia o sobie jako o części historii, jako o spadkobierczyniach_cach tradycji, jako o twórcach społeczności i kultury, która rodzi trwałe dziedzictwo.

Miernikiem trudności, z jaką przychodzi nam przechowywanie naszego dziedzictwa i herstorii, jest niska wiedza o przeszłości ruchu wśród samych aktywistek. Kiedy rok temu kobiety zebrane na konferencji ILGA Europe na Cyprze snuły plany o lesbijskiej konferencji, zaczęły ją nazywać pierwszą europejską lesbijską konferencją, nie wiedziały bowiem o żadnych poprzednich. Gdy zaczęły ją ogłaszać, jedna ze starszych aktywistek Evien Tjabbes sprzeciwiła się tej nazwie, przytaczając bogatą herstorię lesbijskich konferencji w Europie. Nagranie jej prezentacji znajdziecie tutaj.

Evien opowiadała, jak w latach 70. i 80. dziewczyny organizowały się pisząc listy i utrzymywały sekretariat ruchu, który koordynował komunikację. Co ciekawe, w 1980 roku aktywistki zebrane na kobiecym zgrupowaniu podczas mieszanej, a raczej głównie gejowskiej międzynarodowej konferencji, zdecydowały, że potrzebują własnej. Dokładnie tak, jak miało to miejsce w roku 2016 na konferencji ILGA Europe.

Kobietom udało się zorganizować Pierwszą Lesbijską Konferencję w 1981 roku w Amsterdamie. Było na niej 80 kobiet z 14 krajów. Następna konferencja odbyła się w Turynie, już z 200 uczestniczkami. Kolejne były w Lichtaart, w Belgii (1982), Paryżu (1983). Sekretariat, nazwany International Lesbian Information Service, zorganizował w sumie 8 konferencji, wydawał też biuletyn.

Jak ta herstoria jest przechowywana? W Holandii jest archiwum LGBT IHLIA, które odziedziczyło lesbijskie kolekcje zakładane po 1981 roku, w różnych holenderskich miastach. Istnieje też osobne archiwum ruchu feministycznego Atria, przechowujące nawet najstarsze pamflety pierwszych holenderskich sufrażystek. Oprócz archiwizacji, instytuty te zabierają głos w debacie publicznej i współpracują z podobnymi instytucjami na świecie. Dyrektorka IHLIA Lonneke van den Hoonaard przemawiając na EL*C podkreślała, że często trudno jest grupie lub organizacji stać się archiwum spełniającym wszystkie oficjalne wymogi, ale jeśli to nie jest możliwe, należy starać się przechowywać herstorie ruchu najlepiej jak potrafimy – zdjęcia, magazyny, wywiady, spisane wspomnienia, filmy. Nie traćmy naszego dziedzictwa. Jak powiedziała Evien: jeśli nie zrozumiemy naszej przeszłości, nie zrozumiemy siebie.

Separatyzm

Już na EL*C z rozmów plenarnych i w kuluarach jasno wynikało, że hasło zadbajmy o siebie to temat przewodni tej konferencji, tak jak napisała w relacji z EL*C Magdalena Wielgołaska. Temat separatyzmu wypłynął sam, organicznie, jest bowiem sposobem, by odpowiedzieć sobie na pytania: kim jesteśmy? i czego chcemy?. Musimy się odseparować, musimy mieć gdzieś tylko swoją przestrzeń, aby wrócić do szerszej społeczności znając na te pytania odpowiedź. Separatyzm jest w porządki, nie bójmy się go, nie przepraszajmy. Lesbijki zwykle walczą o sprawy innych, ale nie o nasze własne interesy wynikające z tożsamości. Nie łudźmy się, że ktoś stworzy dla nas lepszy świat i jeszcze jakimś cudem na naszych warunkach.

Polityka

Podczas warsztatu o lesbijkach w polityce wytworzyła się dyskusja pomiędzy zwolenniczkami skupiania się na sprawach unikalnychdla lesbijek a zwolenniczkami angażowania się w inne walki, ale pod lesbijskim sztandarem, np. lesbijki przeciwko neonazizmowi, lesbijki dla sprawiedliwości społecznej itd. Powracały głosy, iż tak naprawdę nigdy nie będziemy wolne bez sprawiedliwości społecznej, bez obalenia patriarchatu, bo przecież oprócz bycia lesbijką jesteśmy też kobietami i przynależymy do klasy społecznej, rasy etc.

Aktywistki z krajów nordyckich i Holandii przypomniały, że ruch LGBT nie zawsze stoi po dobrej stronie. W ostatnich latach obserwujemy zjawisko homonacjonalizmu, czyli używania praw gejów i lesbijek do siania islamofobii (dyskurs w stylu imigranci nie szanują naszych gejów i naszych kobiet). Niestety wiele gejów i lesbijek podpisało się pod tym antyimigranckim ruchem (np. osoby LGBT, które głosowały na skrajną prawicę Marine Le Pen we Francji i Geerta Wildersa w Holandii).

Ruch tęczowych rodzin

Podczas Konferencji wiedeńskiej dowiedziałam się też o bardzo ciekawym rozłamie w ruchu lesbijskim we Włoszech, dotyczącym surogatek. W zeszłym roku, podczas dyskusji wokół wprowadzenia związków partnerskich dla osób tej samej płci, włoski ruch LGBTQ dyskutował o tym, czy mają walczyć o prawa gejów do legalizacji surogacji. Cześć lesbijek opowiedziała się stanowczo przeciwko, wysuwając argumenty o wykorzystywaniu ciała kobiety i twierdząc, że surogacja nigdy nie jest wolnym wyborem, lecz jest spowodowana na przykład złą sytuacją ekonomiczną. Inne postulowały legalizację surogacji, aby uregulować rynek i broniły prawa kobiet do zarządzania własnym ciałem. Ponieważ reprezentantki obu obozów były na sali, dało mi to wyobrażenie o temperaturze tego sporu.

Drugi zaskakujący fakt dotyczący ruchu tęczowych rodzin to to, że wiele lesbijek związanych z tym ruchem, który tradycyjnie był zdominowany przez kobiety, czuje się teraz spychana na drugi plan przez gejowskie rodziny z dziećmi. Gejowski baby boom jest właśnie efektem dostępności surogacji i zagranicznej adopcji (oczywiście względnej dostępności, bo na to stać tylko bogatych gejów). Usłyszałam od aktywistek z Niemiec, Austrii i Szwajcarii o ich frustracji, zbudowały krajowy i europejski ruch tęczowych rodzin, a teraz, gdy mężczyźni coraz częściej mają dzieci, zaczynają wieść prym w tych organizacjach, ich rodziny są też chętniej wychwytywane przez media. Tutaj, tak jak w innych sprawach, wspierajmy się i zawalczmy o swoje miejsce.

Korekta: Maja Korzeniewska

———————

Joanna Semeniuk
Liderka pracowniczej sieci LGBT w banku ING i inicjatorka projektu zrównania świadczeń pracowniczych dla tęczowych rodzin w całej korporacji (więcej tutaj) / Współzałożycielka programu Women@WorkplacePride / Razem z żoną i dwójką dzieci mieszka w Amsterdamie.

Linki do innych nagrań z konferencji:

https://youtu.be/9vtv1agJAOg
https://youtu.be/2Y2BuAUiv1U
https://youtu.be/SoviYqTvxH8
https://youtu.be/kz97HMQCQzM
https://youtu.be/JTzcOOoHFPU

———————-

LESBIJSKA INSPIRA
To niezależna inicjatywa, której e-przestrzeni udziela siostrzana Feminoteka

EL*C. Wieden 2017. 
1.  Magdalena Wielgołaska. Odzyskiwanie lesbijskiej tożsamości – wreszcie pomyślmy o sobie, Siostry.
2.  Monika Rak. Siła filmu dokumentalnego, czyli lesbijki do kamer!
3.  Magdalena Świder. Wokół tożsamości.
4.  Agnieszka Małgowska. Peformansy, czyli witamy w Lesbolandii.
5.  Joanna Semeniuk. Jeśli nie zrozumiemy naszej przeszłości, nie zrozumiemy siebie.
6.  Agnieszka Frankowska. PL, czyli Polskie Lesbijki w Wiedniu.

EL*C. Kijów 2019.
1.  Monika Rak. L*Geniusza na Ukrainie.
2. Magdalena Wielgołaska. Lesbianizacja przestrzeni. 

———————————————

I.  Manifest
1.  Manifest. Instant. 
2.  Rozmowa I. Od lesbijskiej konspiry do lesbijskiej inspiry
3.  Rozmowa II. Minął rok. To, o czym mówiłyśmy w prywatnych rozmowach, stało się częścią debaty publicznej

II. Rozmowy wokół manifestu.
1.   Mamy wewnętrzną potrzebę wolności. Rozmowa z Małgorzatą Myślak i Magdaleną Sota
2.   Coming out – nie chcę i nie muszę. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
3.   Z miłości i gniewu rodzi się odwaga. Rozmowa z Angeliną Caligo
4.   Moja droga do siebie samej. Rozmowa z Marią Kowalską
5.   Potrzebne są niehetero bohaterki. Rozmowa z Anną Bartosiewicz
6.   Chcemy więcej! Rozmowa z Anną i Zandrą Ra Ninus
7.   Lesbijki, pora na prokreację! Rozmowa z Anną Adamczyk.
8.   Kto ma prawo do słowa “lesbijka”? Rozmowa z Magdaleną Próchnik
9.   Czasem miałam wrażenie, że jestem jedyną lesbijką w Lublinie. Rozmowa z Małgorzatą Szatkowską
10. Trzeba stawiać opór. Rozmowa z Magdaleną Tchórz
11.  Dziewczyna i dziewczyna – normalna rodzina. Rozmowa z Zuch Dziewuchami
12.  Niepytana nie mówiłam, że jestem lesbijką. Rozmowa ocenzurowana
13.  Co ty tutaj robisz? O poczuciu wyobcowania i przynależenia. Rozmowa z Nicole G.
14.  Mam na imię Kasia i to jest moja tożsamość. Rozmowa z Katarzyną Gauzą
15.  Tęczowe aktywistki na Ukrainie są wyłącznie feministkami. Rozmowa z Katją Semchuk
16.  Oryginalnie nieheteroseksualna. Rozmowa z Agnieszką Marcinkiewicz
17.  Sama zrobię dla siebie miejsce. Rozmawa z Klaudią Lewandowską
18.  Dziś określam siebie jako osobę panseksualną. Rozmowa z Alex Knapik
19.  Perspektywa lesbian studies. Rozmowa z dr Martą Olasik
20. Mogę tylko powiedzieć: przykro mi bardzo, jestem wyjątkowa. Rozmowa z Voyk
21.  Tożsamość jest zawsze politycznaRozmowa z Elżbietą Korolczuk
22. Jesteśmy nie do ruszenia. Rozmowa z matką i córką. MB & Shailla
23. Wchodzę w krótkie erotyczne relacje poliamoryczne. Rozmowa z Retni
24. Aktywizm jest moim uzależnieniem. O niepełnosprawnościach, nieheteronormatywności i feminizmie. Rozmowa z Anetą Bilnicką
25. Wolę nie zostawiać niedomówień. Rozmowa z Adą Smętek
26.Do tej pory myślałam, że LGBTQ to nie ja. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
27. Ciągle zajmujemy się sobą i żądamy od innych akceptacji. Rozmowa z Anną Marią Szymkowiak
.
III. Głos z zagranicy
1Węgry. Brakowało nam środowiska kobiet niehetero – stworzyłyśmy je. Rozmowa z Anną Szlávi
2. Czechy. Lesba* na wychodźstwie. Rozmowa z Frídką Belinfantová
3. Lesbijski projekt mieszkalny. Rozmowa z Yagner Anderson

.
IV. Męskoosobowo
1. To co polityczne jest wspólne. Rozmowa z Tomaszem Gromadką
2. Przyszło nowe pokolenie kobiet nieheteronormatywnych. Rozmowa z Marcinem Szczepkowskim

BONUS. Komiks. Superprocenta. Graficzny komentarz Beaty Sosnowskiej

LESBIJSKA INSPIRA| Tożsamość jest zawsze polityczna. Rozmowa z Elżbietą Korolczuk

Magda Wielgołaska: Zacznę od pytania o miejsce, w którym rozmawiamy, nie przez przypadek spotykamy się w kawiarni Między Nami na ul. Brackiej w Warszawie. Dlaczego wybrałaś właśnie to miejsce?

Elżbieta Korolczuk: Zawsze wydawało mi się, że wszyscy kojarzą to miejsce jako jedno z pierwszych w Warszawie, które od początku funkcjonowało jako gayfriendly – tak się kiedyś właśnie mówiło, w powszechnym zastosowaniu nie było jeszcze określenia LGBTQ+. Ja przyjechałam do Warszawy w połowie lat 90. i poznałam to miejsce, jako przestrzeń otwartą na osoby bardzo różnie siebie identyfikujące tożsamościowo. Przez dłuższy czas na drzwiach wejściowych widniała kartka z informacją, że jest to miejsce tylko dla członków i członkiń klubu. Podobno faktycznie jakieś karty klubowe istniały, ale głównie chodziło o to, żeby kontrolować  kto wchodzi i ewentualnie kogoś wyprosić, jeśli nie pasował do klimatu. Drugim takim kultowym miejscem był klub na Koźlej, a potem oczywiście Le Madame. Jednak w porównaniu do Między Nami, Le Madame to jest późna historia. Kiedy razem ze znajomymi chodziłam do tych miejsc, to był taki czas w moim życiu, kiedy jeszcze nie działałam aktywistycznie jako feministka. Wtedy jeszcze nie byłam członkinią Manify. To właśnie kluby i kawiarnie były miejscami, w których ludzie się poznawali i orientowali, że można być sobą. Oczywiście w jakimś sensie to również były miejsca zamknięte. Kto wiedział o ich istnieniu, ten wiedział. Kto nie wiedział, ten nie trafił.

MW: Osoby, które trafiły, bardzo często wspominają, że to właśnie w takich miejscach budziła się w nich świadomość polityczna, aktywistyczna, feministyczna, ekologiczna, czy też dotycząca ich własnej tożsamości psychoseksualnej. Masz podobne doświadczenie?

EK: Faktycznie był w tych miejscach klimat sprzyjający działaniom aktywistycznym, jednak miejscem, w którym ja rozwinęłam swoją feministyczną świadomość była Manifa, czyli Porozumienie Kobiet 8 Marca i środowisko akademickie. Zaczęłam chodzić na zajęcia do Agnieszki Graff w Ośrodku Studiów Amerykańskich na Uniwersytecie Warszawskim. Tam po raz pierwszy zadano mi pytanie, czy jestem feministką, a ja odpowiedziałam, że nie jestem, bo nie działam. Wydawało mi się wtedy, że bycie feministką jest to deklaracja nie tyle światopoglądowa, co aktywistyczna. A ponieważ ja sama nie działałam, to w moim odczuciu samo przekonanie dotyczące równości, to było za mało, żeby móc zadeklarować się jako feministka.

MW: Dobrze, że o tym wspominasz, być może podobne doświadczenie mają kobiety, które nie deklarują się jako feministki. Wśród moich nieheteronormatywnych koleżanek również widzę taką tendencję.

EK: Tak. Myślę, że nie zawsze widzimy, jak mocno słowo feministka kojarzone jest właśnie z aktywizmem, z działalnością polityczną. To może być większa przeszkoda do feministycznej identyfikacji niż sama treść wypełniająca feminizm.

MW: Zależało mi na spotkaniu z Tobą, ponieważ jesteś nie tylko ekspertką akademicką, ale też praktyczką w kontekście polskiego ruchu feministycznego. Chciałabym Cię  zapytać, czy to tylko moje złudzenie, że polski feminizm jest bardzo heterocentryczny, czy może tak po prostu jest? Twoja perspektywa jest dla mnie interesująca również dlatego, że jesteś heteroseksualną sojuszniczką osób LGBTQ+, w związku z czym liczę na to, że pokażesz mi perspektywy, których może nie dostrzegam. Jak widzisz miejsce kobiet nieheteronormatywnych w przestrzeni działań feministycznych w naszym kraju?

EK: Myślę, że masz rację, choć w ciągu ostatnich lat zaszło wiele zmian w tej kwestii. Pamiętam taki moment w Manifie, gdy wyłoniło się Porozumienie Lesbijek. Zdaje się, że był to rok 2004. Sama zobaczyłam wtedy, że widoczność kobiet nieheteronormatywnych w naszym ruchu ma znaczenie, tożsamość ma znaczenie i każda z kwestii, którymi się zajmowałyśmy powinna być równie mocno widoczna. W ramach Manif  zajmowałyśmy się bardzo szerokim spektrum różnych kwestii, ale przez długi czas sprawy osób nieheteronormatywnych czy lesbijek nie pojawiały się jako oddzielny temat. Dopiero w 2004 niosłyśmy na transparentach hasła dotyczące praw lesbijek, w dużej mierze dlatego, że część aktywistek uznała, że chce być widoczna jako odrębna grupa i założyła Porozumienie Lesbijek (LBT). I tak w 2004 były hasła dotyczące praw lesbijek i hasła dotyczące praw pielęgniarek. Miałyśmy taki duży, wspaniały balon w kształcie sterowca, który został zorganizowany, z tego co pamiętam, przez Ewę Majewską i Agnieszkę Furię Weseli. Z jednej strony tego balonu widniał napis: Prawa Lesbijek, a z drugiej: Rząd na pensje pielęgniarskie. Stało się tak dlatego, że wyłoniła się wtedy z naszego ruchu feministycznego grupa osób, które powiedziały: Jesteśmy feministkami, ale jesteśmy też lesbijkami i ta tożsamość jest dla nas ważna i chcemy, żeby kwestie, które nas dotyczą nie były spychane na margines dyskursu feministycznego i prowadzonej debaty. Jednocześnie od razu pojawiła się próba włączenia kwestii uznawanych za kulturowe w dyskusję o ekonomii, i walkę o prawa pracownicze.

MW: Jest jeszcze pytanie, na ile takie kwestie rzeczywiście da się połączyć?

EK: Faktycznie pojawia się pytanie o to, czy możemy o takich kwestiach mówić na jednym oddechu. Ja myślę, że mamy ogromny problem z intersekcjonalizmem w praktyce. Dziś już wiemy, że powody, dla których kobiety – ale i  mężczyźni oraz osoby, które się nie identyfikują z żadną płcią – są dyskryminowane, dotyczą bardzo różnych aspektów naszego ciała, naszej tożsamości, naszej pozycji społecznej itd. Ale tak naprawdę, kiedy działamy wokół tych zagadnień, to bardzo ciężko jest mówić o wszystkich tych osiach dyskryminacji, czy powodach dyskryminacji naraz. Dotyczy to i płci, i orientacji psychoseksualnej, pozycji klasowej, poziomu sprawności. Wciąż mamy skłonność do myślenia o dyskryminacji jak o plecaku, w którym dana osoba niesie swoje cechy i tożsamości, a nie o dyskryminacji jako relacji, czymś co się zmienia w czasie i przestrzeni, Wychodzi więc na to, że mamy taki worek, w którym jako feministki trzymamy  kwestie dotyczące dyskryminacji kobiet i dokładamy do niego różne grupy: Aha, są jeszcze lesbijki, są też kobiety z niepełnosprawnościami, no to dorzućmy jeszcze pracownice supermarketów.

Bardzo słabo nam wychodzi – moim zdaniem – zauważenie, że to często są te same osoby. Mam poczucie, że bardzo mało dyskutuje się o kwestii klasy w kontekście orientacji psychoseksualnej. Czyli mamy wizerunek wielkomiejskiego geja, który sobie dobrze radzi finansowo i jest fajnym facetem w stylu glamour, ale prawie w ogóle nie mówi się co z gejami na wsi, albo z lesbijkami, które jako kobiety zarabiają mniej, albo co z osobami, które nie żyją w wielkim mieście, albo które są właśnie pracownicami supermarketów, a jednocześnie są lesbijkami. A co z lesbijkami, które doświadczają problemów ze zdrowiem? Ten temat pojawił się dopiero niedawno w kontekście wywiadu z Karoliną Hamer w Replice, kiedy zadeklarowała się jako osoba bi – niby wiadomo było, że skoro w każdej grupie są osoby niehetero, to i wśród osób z niepełnosprawnościami są, ale te dwa tematy jakoś się nie łączyły w całość, nie tylko w mainstreamie, ale i w debacie feministycznej.

MW: Poruszyłaś teraz temat, który staramy się naświetlić w kontekście naszego polskiego, tęczowego podwórka. Nasza społeczność faktycznie chętniej promuje osoby odpowiadające mainstreamowym normom piękna i sukcesu, tymczasem osoby tym normom nie odpowiadające ze względu na wygląd, status materialny, wykonywany zawód nie są interesujące, a wręcz można wyczuć, że środowisko się ich wstydzi. Tymczasem ta grupa osób, których nie zobaczymy na kanapie w telewizji śniadaniowej jest bardzo duża. Tutaj w jakiś sposób dochodzi do starcia pomiędzy mainstreamem i offem, czyli tymi wszystkimi rzeczami, które są poza opcją glamour. Powstaje pytanie, co robić, żeby ta grupa osób pominiętych została zauważona? Czy wszystkie powinnyśmy się przebrać, umalować i sięgać do standardów wyznaczonych przez popowe ramy? Co zrobić z powracającym hasłem: Lesbijki za słabo się sprzedają?

EK: Myślę, że są dwie strategie, które można przyjąć w takiej sytuacji. Opieram to na dyskusji wewnątrz szeroko pojętego środowiska feministycznego. Z jednej strony jest to strategia, która mówi: No, jednak musimy się sprzedać i jednak musimy być ładnymi, miłymi feministkami, lesbijkami*, bo dzięki temu będziemy w stanie przekazać więcej treści z naszej agendy. A potem im pokażemy fucka.

Natomiast druga strategia mówi: Nie będziemy tego robić, bo w ten sposób podtrzymujemy właściwie cały ten system, który chcemy rozbić. Nie można zniszczyć domu pana za pomocą jego narzędzi. Podtrzymując tę wizję i modelując się tak, żeby dobrze się sprzedać wzmacniamy fundamenty tego domu. Wzmacniamy przekonanie, że inaczej się nie da i że jest to jedyna możliwa droga.

Ja myślę, że powinna funkcjonować i jedna, i druga strategia, bo nie wszystkie osoby i nie wszystkie aktywistki chcą albo nie wszystkie mają siłę, energię, potrzebę przełamywania wszystkich tych elementów na raz. A przy tym pojęcie mainstreamu mocno się zdewaluowało, jest trochę tak, że mówimy do podgrup w społeczeństwie, a nie do całego społeczeństwa. Jest cała dyskusja w feminizmie na temat tego, czy mamy być ładne, czy mamy się malować, czy mamy sobie robić paznokcie i tak dalej. Mam poczucie, że teraz jednak jesteśmy na takim etapie, na którym mówimy: Chcesz się malować? Spoko. Nie chcesz? Też spoko. Po prostu odczepmy się teraz od swoich ciał i nie pozwólmy używać ich jako sposobu na rozgrywanie różnic wewnątrz ruchu feministycznego. Jak to się ma do środowiska osób LGBTQ+? Po prostu trzeba się zastanowić, czy środowisko jest w stanie zaakceptować bardzo silne zróżnicowanie w swoim własnym gronie. Jeżeli nie możemy tego zróżnicowania zaakceptować i w jedną, i drugą stronę, to co z naszymi deklaracjami, że chcemy pluralizmu? Coś jest bardzo nie halo.

Mam poczucie, że wiele osób mówi o tym, że trzeba się trzymać pewnej strategii, ale tak naprawdę nie chodzi o strategię, ale chodzi o strach, o pewnego rodzaju wstyd, chodzi o całą masę emocji, które za tym są ukryte, ale nie chcemy o nich mówić z różnych powodów.

MW: W przypadku strachu i różnego rodzaju lęków zawsze możemy sięgnąć po ludyczne prześmiewanie. Udało się to zrobić w projekcie, w którym wzięłaś udział: Przy kawie o sprawie. Wykorzystując narzędzia mainstreamu sparodiowałyście opresyjny dla kobiet system uzyskując bardzo dobre zasięgi. Niby wszystko wygląda tak jak powinno, żeby dobrze się sprzedać, a jednak informacja przekazywana w poprawnie zbudowanym opakowaniu ukazuje krzywdzące mechanizmy tego samego systemu. Może taka performatywna droga to jest pomysł na działanie dla takich grup społecznych jak kobiety niehetero?

EK: Myślę, że to jest faktycznie zabieg, którego można spróbować na większą skalę. Ja mam w ogóle wrażenie, że kwestia obecności lesbijek w świadomości społecznej, czy kwestia obecności lesbijek w ruchu feministycznym to jest taki temat, który się pojawia i znika, kolejne grupy odkrywają temat na nowo

MW: Właśnie. Zaczęłaś od Porozumienia Lesbijek, ale co dalej z tą obecnością lesbijek* w ruchu feministycznym?

EK: Mam poczucie, że wtedy pojawiła się grupa lesbijek, która była w oczywisty sposób  polityczna. Członkinie tej grupy dawały jasny komunikat: My, jako kobiety nieheteronormatywne, chcemy być widoczne nie tylko jako feministki, ale jako grupa, która ma swoje konkretne potrzeby. Jednak od 25 lat w Polsce, w środowisku feministycznym, głównym tematem jest kwestia aborcji. a Potrzeba ciągłej walki w tej sprawie wymusza na wszystkich uczestniczkach ruchu podporządkowanie się założeniu, że to sprawa najważniejsza i tyle. W tym kontekście sytuacja kobiet niehetero łatwo znika. Znika w podwójny sposób. Znika jako pytanie, czy kwestia aborcji jest tak samo istotna dla wszystkich kobiet? Funkcjonuje założenie, że jest. Moim zdaniem niekoniecznie. A po drugie znikają inne tematy, które mogą być dla tej grupy szczególnie ważne, chociażby problem dostępu do zapłodnienia pozaustrojowego czyli in vitro. Ta sprawa znika jako postulat, który byłby szczególnie istotny dla kobiet niehetero lub kobiet niebędących w związkach heteroseksualnych. Kiedy w 2015 roku została wprowadzona obecna ustawa o in vitro, to owszem, pojawiały się głosy, że będzie to miało zasadniczy wpływ na sytuację kobiet nieheteroseksualnych, ponieważ ustawa zakłada, że musisz mieć partnera, żeby zrobić in vitro, co uważam za skandaliczne. Ale nie było wielkich protestów, mobilizacji wokół tego tematu. Kwestia dostępu do in vitro, która w sposób szczególny może wpływać na aytuację lesbijek*, nie została uznana za tak samo ważną w ruchu feministycznym, jak kwestia dostępu do aborcji.

MW: Czyli po prostu priorytetyzacja. Tematy ważniejsze i te w kolejce do ewentualnego podjęcia.

EK: Tak, ale nawet nie chodzi mi o zachowanie jakiejś chronologii, że najpierw uzyskamy jedną rzecz, a później przyjdzie czas na grupy mniejszościowe. To jest właściwie taka liberalna narracja, którą przedstawia PO, ale myślę, że w samym ruchu feministycznym jest już świadomość, że tak to nie działa. Natomiast problem polega na tym, jak zapewnić widoczność pewnych kwestii w momencie, kiedy cały kontekst kulturowo-polityczno-społeczny spycha nas w jednym kierunku. Tym kierunkiem jest aborcja, musimy walczyć o to, żeby chociaż utrzymać obecną – potworną tak naprawdę – ustawę. Jesteśmy cały czas rozgrywane przez polityków i Kościół w tym kierunku. Dla mnie powstaje pytanie, jak się w tym nie zagubić? Jak to zrobić, żebyśmy były w stanie ustalać swoje własne priorytety?

MW: Masz swoją odpowiedź na to pytanie?

EK: Moja odpowiedź jest taka, żeby po pierwsze w momencie, kiedy dyskutujemy o takiej kwestii jak aborcja, żeby nie udawać, że ta kwestia dotyczy w takim samym stopniu i w taki sam sposób wszystkich kobiet. Tak nie jest. Kwestia aborcji dotyczy w różny sposób różnych grup kobiet. Czy to ze względu na to, że niektóre kobiety mogą sobie pozwolić na wyjazd za granicę, czy też dlatego, że niektóre kobiety są w większym stopniu narażone na niechcianą ciążę. Oczywiście zawsze jest przywoływany argument: no, ale gwałt. Jasne, ale to jest bardzo skrajna sytuacja, a nie przeważająca część naszego codziennego życiorysu. W tym sensie – moim zdaniem – warunkiem wspólnoty i solidarności feministycznej nie jest założenie, że wszystkie mamy takie same interesy i potrzeby. Potrzebne jest raczej rozpoznanie różnic i świadome budowanie poczucia solidarności z innymi kobietami przy rozpoznaniu tego, na jakie sposoby my wszystkie jesteśmy dyskryminowane, czy też, że wszystkie mamy potrzebę równości i wolności. I to jest moim zdaniem ciekawszy, lepszy sposób myślenia o wspólnocie feministycznej niż mówienie, że nas wszystkie dotyczy potencjalnie kwestia aborcji i już.

No nie. Po prostu tak nie jest. Tak samo jak kwestie interesów ekonomicznych. Kobiety nie mają takich samych interesów ekonomicznych, mają różne w zależności od ich sytuacji na rynku pracy, w zależności od ich sytuacji klasowej. Nie jesteśmy takie same. Ja rozumiem, że bardzo trudno jest nam odzyskać inicjatywę w sensie tworzenia agendy, czy budowania określonej wizji przyszłości  w momencie, kiedy jesteśmy cały czas dociskane, ale myślę sobie, że to jest właśnie chwila, kiedy mimo dociskania w jedną stronę, musimy dokonać kroku w przód. To się nie wydarzy bez aktywności samych grup kobiet, które rozpoznają swoją sytuację i swoje interesy.

MW: I tutaj wracamy do amplitudy obecności tematu lesbijskiego* w ogóle w feminizmie.

EK: Dokładnie. Samo Porozumienie Lesbijek zniknęło w pewnym momencie, rozpłynęło się z różnych powodów. Myślę sobie, że ta obecność i to obecność rozumiana jako obecność polityczna jest zawsze bardzo potrzebna. Osobiście czuję brak kontynuacji działań, które się pojawiały, były ważne i znikały. Myślę tutaj na przykład o czasopiśmie Furia, które było sposobem na komunikację i integrację środowiska. Nie dokonało się w tym przypadku jakieś wielkie tąpnięcie, że w powietrzu wisi zamknięcie i teraz wszyscy będziemy się mobilizować, żeby pismo obronić. To czasopismo po prostu obumarło i cicho zniknęło. Żeby była jasność, nie są to pretensje do osób, które je tworzyły, tylko refleksja nad nami jako ruchem, w którym nie udało się tej inicjatywy kontynuować.

MW: To prawda, że działania lesbijskie pojawiają się i znikają. Charakterystyczne też jest działanie w oparciu o relacje. Dopiero w parze, albo we wspierającej się grupie kobiet pojawia się siła, żeby pójść pod prąd. Kiedy te relacje się kończą, często kończą się też projekty. Jednak przy okazji zastanawiam się, czy nie musimy dźwigać zbyt wiele. Być może to, co aktywistycznie trzeba unieść, również wpływa na zanikanie takich działań. Kiedy zakładałyśmy jedyne działające w tym momencie stowarzyszenie lesbijskie* w Polsce: Stowarzyszenie Sistrum – Przestrzeń Kultury Lesbijskiej*, od razu dostałyśmy od osób ze środowiska komunikat o tym, że taki separatyzm jest niepotrzebny, że może zepsuć dobrą atmosferę w środowisku. Pytanie, czy kobiece działania w ogóle nie są tak odbierane? Dobra atmosfera przede wszystkim, kiedy jesteś kobietą i kiedy jesteś kobietą nieheteronormatywną. Powinnaś być miła i nie mówić, że z jakichś względów nie czujesz się dobrze, bo zrobisz innym przykrość.

EK: Wracamy do tego, od czego właściwie zaczęłyśmy. Dla wszelkiego rodzaju identyfikacji, która jest identyfikacją polityczną, charakterystyczne jest to, że budzi opór. Także w środowisku może być uznawana za separatyzm albo też uznawana za niepotrzebne upolitycznianie kwestii, które zdaniem części ludzi mogłyby trafić do mainstreamu w delikatniejszy, bardziej okrężny sposób. Wygodniejsze jest działanie na zasadzie, że kwestia orientacji psychoseksualnej to jest kwestia lifestylu, no i to jest fajne, bo ludzie się kochają i właściwie co komu do tego. Tylko problem polega na tym, że jeśli mówimy: to nie są sprawy polityczne, co komu do tego? to jednocześnie trudno jest wysuwać polityczne postulaty. Jeśli to sprawa prywatna, to niejako godzimy się z tym, że musimy wyjechać do Danii, żeby skorzystać z kliniki, gdy chcemy mieć dzieci, a nie możemy domagać się tego w swoim własnym kraju, w którym mieszkamy, żyjemy i płacimy podatki, mamy rodziny itd. Opór przed upolitycznianiem i przed burzeniem wizji harmonijnego współżycia i współpracy jest zrozumiały, ale on – w sensie politycznym – do niczego nie prowadzi. Teraz żyjemy w czasach, w których w Polsce i innych krajach, na przykład w Stanach Zjednoczonych, istnieje bardzo silna tendencja do powrotu do tradycji czy naturalnego porządku, które w rzeczywistości nigdy nie istniały, czyli heteronormatywnej, heteroseksualnej relacji między ludźmi jako jedynej możliwej, do takiego społeczeństwa, które będzie oparte na patriarchalnych, rzekomo naturalnych, właściwych rodzajowi ludzkiemu zasadach. Ta wizja ludzi pociąga,  obiecuje ludziom stabilność, która pozwoli im nie odczuwać potwornego lęku przed zmianą. Ten lęk dotyczy nas wszystkich i może się objawiać w różnych grupach, które mimo dążeń równościowych nie są wolne od działania na bazie wzorców patriarchalnych. Wizja, że w środowisku LGBTQ+ czy w szerszym środowisku osób o progresywnych poglądach, liberalnych światopoglądowo nie ma podziałów,  że my tworzymy miłą, sympatyczną rodzinę, która się trzyma razem i w ramach naszej wspólnoty nic nas nie różni, to kolejny potworny i szkodliwy mit, który w gruncie rzeczy wystawia na próbę naszą potrzebę pluralizmu. Nie może być tak, że uznajemy, że pluralizm jest dobry i jest słuszny, i powinien być gwarantowany przez państwo, a jednocześnie w naszym ruchu i w naszej grupie nie może być różnic, bo one nam zagrażają. Albo jedno albo drugie. Jeśli na przykład z szerszej grupy lewicowej wyłania się grupa lesbijska*, to nie można zakładać, że ona będzie miała jakieś inne cele niż my i że coś nam zabierze. Czy taka grupa zagraża dlatego, że ma jakieś inne cele polityczne, czy dlatego, że właśnie pokazuje, że nie jesteśmy wszyscy tacy sami/takie same? Raczej mam wrażenie, że to drugie. Tego typu działania zaburzają poczucie złudnej takosamości – takie słowo przyszło mi do głowy i chyba najlepiej oddaje sens tego, co chcę powiedzieć.

MW: Skoro jesteśmy przy słowotwórstwie, to chciałabym przejść do kwestii definiowania i do samego słowa lesbijka*, którego my używamy w połączeniu z gwiazdką mieszczącą różne formy kobiecej nieheteronormatywności. Ta gwiazdka jest używana również na świecie i dość dobrze rozpoznawana. W Polsce musiałyśmy ją trochę tłumaczyć i w zasadzie ciągle to robimy. Z jednej strony gwiazdka jest bardzo włączająca, z drugiej, kiedy jej nie ma, powstaje zarzut, że używając jedynie słowa lesbijka wykluczamy. To bardzo cienka granica. Trzeba trochę uważać, żeby nie zgubić siebie w tych procesach, w których bardzo pilnujemy słów dotyczących tożsamości.

EK: Podstawowym pytaniem jest dla mnie, po co tworzymy tożsamości? Czy one mają znaczenie polityczne?  Czy to oznacza, że osoby szukające nowych określeń mają bardzo specyficzne potrzeby i żądania w stosunku do społeczeństwa i do państwa? Potrzeby, które nie mogą być realizowane w obrębie szerszej społeczności czy w obrębie szerszego ruchu? Czy też uznajemy, że tak naprawdę najważniejszym elementem jest nasza subiektywna ocena tego kim jesteśmy? W momencie, kiedy uznajemy, że nasza subiektywna ocena ma prymat nad celami politycznymi, myślę, że tracimy trochę z oczu polityczny charakter całego procesu konstruowania tożsamości. Szczególnie tożsamości niebinarnych, tożsamości, które nie są uznawane za mainstreamowe. Pytanie też, czy ja jako osoba heteroseksualna mogę coś takiego w ogóle powiedzieć? Być może mi nie wolno.

MW: Pytanie też, czy na co dzień w ogóle patrzymy na swoją tożsamość jako na coś co jest polityczne?

EK: Rozmawiamy w kontekście ruchu społecznego. Zresztą dla mnie na każdym poziomie ta polityczność jest bardzo istotna. Myślę, że wiele osób ma potrzebę chronienia prywatności, chronienia siebie  – mając taką potrzebę oddzielam pewne moje doświadczenia, pewne kwestie, którymi nie chciałabym się nigdy zajmować politycznie, od całej sfery, która jest polityczna. Dla mnie kwestia dotycząca tożsamości psychoseksualnej, praw kobiet, praw mężczyzn jest kwestią polityczną i z tej perspektywy mówię. Ale wiele osób tego nie chce w ten sposób postrzegać i oczywiście  jest pytanie, czy na co dzień dla ludzi to jest w ogóle istotne? Problem polega na tym, że w momencie, kiedy nasza tożsamość nie jest mainstreamowa, czyli na przykład nie jest heteroseksualna, to zawsze się potkniemy o polityczność, niezależnie od tego jak bardzo byśmy nie chcieli. W świecie, w którym żyjemy większość osób musi się zastanawiać: czy w miejscu pracy mogę dokonywać takiej ekspresji swojej tożsamości, jaką uważam za dobrą dla mnie? Czy mam prawo mieć dzieci dzięki in vitro? Czy mam prawo adoptować dzieci? Czy mam prawo do spadku po partnerce? Czy mam prawo dowiedzieć się w szpitalu, co się dzieje z moją partnerką? Wszystkie te kwestie  są bardzo ważne na planie indywidualnym, ale zawsze są uzależnione od tego kto sprawuje władzę i od tego, jak ten ktoś wyobraża sobie społeczeństwo i w tym sensie tożsamość jest zawsze do gruntu polityczna. Możemy tego nie chcieć, możemy się z tego wycofywać i ja też to rozumiem. Nie popieram, ale rozumiem. Ja sama jestem politycznym zwierzęciem i jest to mój wybór, chociaż nigdy nie chciałabym celować w politykę instytucjonalną. Uważam, że polityka to jest coś co przesącza się w naszym życiu właściwie w każdej możliwej przestrzeni i nie ma sensu udawać, że tak nie jest, tylko świadomie działać.

MW: Idąc tym tokiem, żadna osoba nieheteronormatywna nie może powiedzieć, że polityka jej nie interesuje?

EK: Żadna osoba nie może tak powiedzieć. Każdego z nas to w pewnym momencie dotknie. Oczywiście osoby w grupach społecznych marginalizowanych wobec mainstreamu dotknie to w sposób szczególny, ale tak naprawdę dotyka wszystkich nas. Jeśli mówimy na przykład o ustawie o in vitro, to ona dotknęła również kobiety samodzielne, które chciały zostać matkami. Przykładowo, w 2015 roku miałaś zamrożone swoje jajeczka w kriobanku nagle się okazuje, że nie możesz z nich skorzystać. Chyba, że przyprowadzisz faceta, który zaręczy, że będzie tatusiem i w razie czego będzie płacił alimenty. Wyobrażenie, że jesteśmy chronieni czy chronione przed sferą polityczności, bo nie należymy w sposób oczywisty do jakiejś grupy marginalizowanej przez państwo, nie daje nam gwarancji, że sami w pewnym momencie nie zostaniemy zmarginalizowane. Myślę, że to jest rodzaj ułudy, którą ludzie bardzo lubią pielęgnować, że jeżeli ja się nie będę angażowała, to nic mi się nie stanie, państwo mnie nie dostanie. Dostaje nas na każdym kroku. Smog jest takim przykładem z ostatnich lat. Możesz się tym nie interesować, ale po prostu możesz się udusić. To niestety nie działa tak, że możemy się wycofać w przestrzeń prywatną, tak rozumiana przestrzeń prywatna w zasadzie nie istnieje. W tym sensie, o ile potrafię zrozumieć niechęć do polityki instytucjonalnej, to udawanie, że są sfery, które są totalnie apolityczne i w których my możemy być absolutnie wolni bez walki o tę wolność, jest moim zdaniem szkodliwą ułudą. Wiem, że sporo osób się ze mną nie zgodzi, ale trudno. Obawiam się, że niestety może się zdarzyć tak, że ta polityka w końcu przyjdzie i ugryzie ich w tyłek, bo tak to się zazwyczaj kończy.

MW: Świadomośc tego, że nasza tożsamość jest polityczna to jedno. Druga kwestia to obudzenie w sobie siły, żeby móc swoje potrzeby zamanifestować. W Sistrum wykorzystujemy do tych celów narzędzia kultury, które w sposób bardziej lub mniej dosłowny pomagają opowiadać o przeżyciach, sytuacji i potrzebach nieheteronormatywnych kobiet żyjących w Polsce, jednak wyzwanie polega głównie na tym, żeby najpierw wesprzeć kobiety w tym, żeby nie bały się mówić, żeby przeszły kulturowe bariery narzucone kobietom w ogóle, jak na przykład kwestia zajmowania przestrzeni publicznej. Lesbijkom* zarzuca się, że chowają się w swoich bańkach z kotem, partnerką i grupą najbliższych znajomych. Czasami sama żałuję, że tak nie funkcjonuję, bo w zasadzie czemu nie schować się do takiej bańki przed wszystkim, z czym trzeba się mierzyć najpierw jako kobieta, a później jeszcze jako kobieta nieheteronormatywna?

EK: Ewidentnie ruchy gejowskie stały się bardzo widoczne, również dlatego, że mężczyznom trudniej się tak ukryć. Męska homoseksualność jest uznawana społecznie za większe zagrożenie, niż kobieca. Jest uznawana za bardziej problematyczną kwestię, ale widoczność ruchu gejowskiego też jest odzwierciedleniem patriarchalnej hierarchii, w której mężczyźni zawsze mają więcej do powiedzenia i mają większą przestrzeń publiczną nawet w ruchach, które teoretycznie działają na rzecz różnorodności, wolności, równości. Zastanawiam się, czy można spróbować budować aktywizm lesbijski tłumacząc kobietom, że nasza tożsamość jest polityczna i to co robimy również w zakresie wytwarzania kultury lesbijskiej jest polityczne. To oczywiście może ludzi jeszcze bardziej zdystansować, bo to często zagraża ich stabilności emocjonalnej i życiowej. Może drogą do tego jest jednak tworzenie takich przestrzeni, które są przestrzeniami bezpiecznymi, politycznymi w sposób nieoczywisty, w których po prostu czujemy się dobrze ze względu na to, że gromadzą się w nich wyłącznie kobiety o podobnych doświadczeniach.

MW: Nasze doświadczenie pokazuje, że faktycznie taka bezpieczna przestrzeń jest potrzebna, również po to, żeby zobaczyć, że kobiety między sobą mogą funkcjonować bez oceniania się wzajemnego, bez rywalizacji. W tym miesiącu rozpoczęłyśmy kolejny cykl spotkań Sistrum w przestrzeni Stołu Powszechnego w Teatrze Powszechnym. Tym razem zaczęłyśmy od warsztatów w kameralnym gronie. Tworzyłyśmy wspólnie artbooka dotyczącego naszych doświadczeń, jednak przede wszystkim to spotkanie pokazało nam, że w kręgu kobiet o podobnych doświadczeniach, gdzie wspólnie coś wytwarzamy na podstawie naszych historii, w których możemy się przeglądać rodzi się zaufanie, a na nim dopiero coś takiego jak siostrzeństwo, które rozumiem jako kobiecą solidarność, wymianę i wzajemne wsparcie bez oceny.

EK: Myślę w ogóle o tym, jak ruch feministyczny powstawał w Stanach Zjednoczonych, kiedy mówimy o drugiej fali feminizmu albo w Niemczech. Założenie, że możesz stworzyć przestrzeń, w której kobiety będą się mogły poczuć komfortowo, w której nie będą się czuły oceniane, będą miały przestrzeń dla siebie, to również jest działanie polityczne. Dostrzeżenie, że rzeczywistość, w której żyjemy zmusza nas do oceniania się, do wzajemnego konkurowania, do porównywania się. Moim zdaniem tworzenie takich kręgów kobiet, budowanie świadomości jest jak najbardziej aktem politycznym i często jest to pierwszy krok do tego, żeby kobiety były w stanie zobaczyć siebie jako podmiot, bo nie jesteś w stanie zaangażować się, jeśli nie widzisz siebie jako podmiotu, nie wierzysz w to, że masz jakiś potencjał, siłę. To jest często niemożliwe na poziomie indywidualnym. Potrzebne jest tworzenie bezpiecznych przestrzeni, w których możesz przejrzeć się w oczach innych kobiet i zobaczyć w nich część siebie, a nie osoby, z którymi trzeba konkurować. To jest też coś, o czym my nie chcemy dyskutować w feminizmie. O przemocy kobiet wobec kobiet, o bardzo różnych okrucieństwach, których kobiety doznają od innych kobiet. Matki od córek, córki od matek, babek, przyjaciółek, koleżanek z pracy. Ta wizja kobiet jako wspólnoty to jest piękna wizja, ale ona nie jest prawdziwa. To jest wspólnota potencjalna, ale nie ukrywajmy, że relacje kobiet są często  naznaczone podłością, okrucieństwem, rywalizacją. To też jest taka feministyczna pułapka – twierdzenie, że kobiety są zasadniczo dobre, ale powtarzają schematy patriarchalne i dlatego są czasem złe. Nie byłabym tego wcale taka pewna. Jest taka piękna książka Phyllis Chesler Woman’s inhumanity to woman, w której opisuje bardzo różne konteksty. Kwestie generacyjne, kwestie rodzinne, kwestie pracy, urody i inne. Co jest bardzo ciekawe i charakterystyczne to to, że jej koleżanki feministki potwornie zmyły jej głowę za tę książkę. Dostałam od Agnieszki Graff drugie wydanie tej książki, gdzie Phyllis w przedmowie opisuje dosyć dramatyczną sytuację, w której bardzo dużo osób bliskich odwróciło się od niej z tego powodu, że mówi głośno o nieludzkich zachowaniach kobiet, czyli mówi tak naprawdę o okrucieństwie kobiet wobec kobiet. Myślę, że ludzie generalnie jako gatunek nie są najfajniejszym gatunkiem. Cały czas mówię to w kontekście tego, jak niezwykle potrzebna jest przestrzeń wspierająca dla kobiet. Przestrzeń, w której możemy zobaczyć w sobie ludzi, osoby, które cię wspierają, które są z tobą, które mają podobne doświadczenia. Myślę, że nieprzypadkowo #metoo  stało się tak wielką kampanią i tak wielkim wydarzeniem, bo to był moment, w którym kobiety mogły się odnaleźć w czymś, co jest wspólne, mimo tego, że dotyczy to tak trudnych doświadczeń. Trochę niepokoi mnie to, że bardzo trudno jest uzyskać ten rodzaj poczucia wspólnoty w kwestiach pozytywnych: w naszych pragnieniach, w naszych dążeniach, w naszych marzeniach, w naszym aktywizmie.

MW: Myślę, że to dobra refleksja na zakończenie naszej rozmowy i jednocześnie wyzwanie, żeby przyjrzeć się temu co i w jaki sposób nas jednoczy. Bardzo dziękuję za spotkanie.

Korekta: Maja Korzeniewska

———————————————————

Dr Elżbieta Korolczuk pracuje na Uniwersytecie Södertörn w Sztokhomie, wykłada też w Ośrodku Studiów Amerykańskich na Uniwersytecie Warszawskim. Bada ruchy społeczne, społeczeństwo obywatelskie, gender i rodzicielstwo, w tym nowe technologie reprodukcyjne. Jest (z Renatą E. Hryciuk) współredaktorką książek „Pożegnanie z Matką Polką? Dyskursy, praktyki i reprezentacje macierzyństwa we współczesnej Polsce” i „Niebezpieczne związki. Macierzyństwo, ojcostwo i polityka”. Najnowsze publikacje to książki Rebellious Parents. Parental Movements in Central-Eastern Europe and Russia przygotowana we współpracy z Katalin Fábián (Indiana University Press, 2017) oraz Civil Society revisited: Lesssons from Poland przygotowana we współpracy z Kerstin Jacobsson (Berghahn Books, 2017) . W 2018 roku nakładem wydanictwa Universistas ukaże się jej najnowsza książka „Matki i córki we współczesnej Polsce”. Dr Korolczuk jest też aktywistką i komentatorką, przez wiele lat działała w Porozumieniu Kobiet 8 Marca (warszawskie Manify), obecnie działa w Warszawskim Strajku Kobiet, jest honorową członkinią Stowarzyszenia „Dla Naszych Dzieci” i członkinią rady Fundacji „Akcja Demokracja”.

Magdalena Wielgołaska – aktywistka / lesbijka / feministka / współzałożycielka Stowarzyszenia Sistrum – Przestrzeń Kultury Lesbijskiej* / działaczka na rzecz poszerzania wiedzy na temat leczniczego działania konopi / zaangażowana w Kręgi Kobiece i odzyskiwanie wewnętrznej, kobiecej Mocy / członkini Partii Zieloni/administratorka strony Strefa Les*/ współpracowniczka projektu A kultura LGBTQ+ nie poczeka!

 ———————-—————

LESBIJSKA INSPIRA
To niezależna inicjatywa, której e-przestrzeni udziela siostrzana Feminoteka.
,
I.   Manifest
1.  Manifest. Instant. 
2.  Rozmowa IOd lesbijskiej konspiry do lesbijskiej inspiry.
3.  Rozmowa II. Minął rok. To, o czym mówiłyśmy w prywatnych rozmowach, stało się częścią debaty publicznej

II. Rozmowy wokół manifestu
1.   Mamy wewnętrzną potrzebę wolności. Rozmowa z Małgorzatą Myślak i Magdaleną Sota
2.   Coming out – nie chcę i nie muszę. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
3.   Z miłości i gniewu rodzi się odwaga. Rozmowa z Angeliną Caligo

4.   Moja droga do siebie samej. Rozmowa z Marią Kowalską
5.   
Potrzebne są niehetero bohaterki. Rozmowa z Anną Bartosiewicz
6.   Chcemy więcej! Rozmowa z Anną i Zandrą Ra Ninus
7.   Lesbijki, pora na prokreację! Rozmowa z Anną Adamczyk
8.   Kto ma prawo do słowa “lesbijka”? Rozmowa z Magdą Próchniak
9.   Czasem miałam wrażenie, że jestem jedyną lesbijką w Lublinie. Rozmowa z Małgorzatą Szatkowską
10. Trzeba stawiać opór. Rozmowa z Magdaleną Tchórz

11.  Dziewczyna i dziewczyna – normala rodzina. Rozmowa z  Zuch Dziewuchami
12.  Niepytana nie mówiłam, że jestem lesbijką. Rozmowa ocenzurowana
13.  Co Ty tutaj robisz? O poczuciu wyobcowania i przynależenia. Rozmowa z Nicole G.
14.  Mam na imię Kasia i to jest moja tożsamość. Rozmowa z Katarzyną Gauzą.
15.  Tęczowe aktywistki na Ukrainie są wyłącznie feministkami. Rozmowa z Katją Semchuk
16.  Oryginalnie nieheteroseksualna. Rozmowa z Agnieszką Marcinkiewicz
17.  Sama zrobię dla siebie miejsce. Rozmawa z Klaudią Lewandowską
18.  Dziś określam siebie jako osobę panseksualną. Rozmowa z Alex Knapik
25. Wolę nie zostawiać niedomówień. Rozmowa z Adą Smętek
26. Do tej pory myślałam, że LGBTQ to nie ja. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
27. Ciągle zajmujemy się sobą i żądamy od innych akceptacji. Rozmowa z Anną Marią Szymkowiak
.
III. Głos z zagranicy
1Węgry. Brakowało nam środowiska kobiet niehetero – stworzyłyśmy je. Rozmowa z Anną Szlávi
2. Czechy. Lesba* na wychodźstwie. Rozmowa z Frídką Belinfantová
.
IV. Męskoosobowo
1. To co polityczne jest wspólne. Rozmowa z Tomaszem Gromadką
2. Przyszło nowe pokolenie kobiet nieheteronormatywnych. Rozmowa z Marcinem Szczepkowskim
 .
V.  EL*C. Wieden 2017 

 ———–———————

Aktualne wiadomości na temat projektu Lesbijska Inspira znajdziesz na:
Feminoteka
Kobiety kobietom
Strefa Les*
Kobieta Nieheteronormatywna
A kultura LGBTQ+ nie poczeka!

LESBIJSKA INSPIRA| Mogę tylko powiedzieć: przykro mi bardzo, jestem wyjątkowa. Rozmowa z Voyk

Monika Rak:  Na początek pytanie: jak mamy zwracać się do Ciebie w tej rozmowie? Voyk? Anna Wojkiewicz? Anna Krzysztof Wojkiewicz? A może Anna Maria Wojkiewicz?

AMV: Krzysztofa już nie ma. Może więc Anna Maria Voyk? [śmiech]

AM: Zatem ustalenie imienia na potrzeby tego wywiadu mamy za sobą. [śmiech] Ta mnogość imion jest częścią Twojego życiowego performensu queerowego. Queerowy lub lesbijski temat jest zawsze w tle Twoich aktywności, wiemy to, bo wielokrotnie współpracowałyśmy artystycznie. Mogłybyśmy więc w tej rozmowie skupić się na Twoim tęczowym performowaniu…

AMV: Na aktorstwie też? [śmiech]

AM: Oczywiście, na aktorstwie też, ale to temat na rozmowę do A kultura LGBTQ+ nie poczeka, którą z pewnością z Tobą przeprowadzimy. A tym razem chcemy porozmawiać bardziej osobiście.

AMV: Rozmawiajmy.

MR: Zacznijmy od tego, że nie ukrywasz swojej tożsamości/orientacji seksualnej. Nosisz czasem, prowokacyjnie, pina z napisem kobieta nieheteronormatywna, wprawiając w zakłopotanie część osób, które muszą się z tym zmierzyć.

AMV: Dlaczego miałabym to ukrywać? Chcę, żeby tematyka tęczowa zaistniała w przestrzeni publicznej na co dzień. Chcę, żeby to też było oczywiste w moim życiu osobistym i zawodowym.

To mój wkład w rozwój społeczności LGBTQ. Jedne osoby mówią o tęczowych  sprawach zajmując się sztuką, inne organizując marsze równości, ja działam na różne sposoby. Wcześniej udzielałam się w lesbijskich aktywnościach artystycznych z Wami, prowadziłam warsztaty samorozwojowe, teraz robię to w dziedzinie, która mnie pochłania – w biznesie. Tak niosę tęczowy kaganek oświaty. Wszędzie, gdzie mogę, poświadczam istnienie nieheteronormatywnej perspektywy. To dla mnie ważna sprawa.

AM: Dlatego byłaś też współautorką biznesowo-rozwojowego bloga LGBT in the game.

AMV:  To był pomysł związany z moją trenerską ideą. W tym projekcie dzieliłam się własnym procesem wychodzenia z długów i wiedzą dotyczącą zarządzania finansami. Chciałam, żeby ten projekt zobaczył światło dzienne i żeby powstał kanał komunikacji między mną a światem. Nie miałabym na to czasu w pojedynkę, ale czas znalazła moja ówczesna partnerka (Magda Wielgołaska). Wtedy właśnie powstał blog LGBT in the game, na którym ja pisałam o biznesie i samorozwoju, a Magdalena o sprawach politycznych – partiach, organizacjach. Wszystko kręciło się wokół tęczowych kwestii. Ale projekt nie był skierowany wyłącznie do tęczowej społeczności. Miał raczej podkreślać nasze – moje i partnerki – tęczowe korzenie.

MR: Tego projektu już nie ma, prawda?

AMV: Nie, nie ma relacji – nie ma projektu.

MR: Szkoda, ale to typowa lesbijska sytuacja.

AM: Mniej typowa dla lesbijek jest potrzeba/strategia jawnego bycia osobą nieheteronormatywną. Ty jak – jak już mówiłaś – wybrałaś tę jawność. Zwolenniczkom_kom autowania wydaje się to proste. Dla mnie nie jest, znaczenie mają okoliczności, często złożone. A Ty jak o tym myślisz?

AMV:  Żeby na to pytanie odpowiedzieć, muszę zaznaczyć, że jestem w uprzywilejowanej sytuacji. Ta moja swoboda wynika z tego, że jestem w miarę niezależna. Mieszkam w Warszawie. Mam swój biznes. Inne osoby mają często trudniejsze sytuacje, pozostają w zależnościach zawodowych, rodzinnych.

AM: To ważne. Dobrze, że o tym mówisz.

AMV: U mnie dzieje się to naturalnie. Nie zawsze zaznaczam kim jestem, jeśli nie ma potrzeby, nie robię tego. Ale też nie ukrywam, a w dogodnych okolicznościach podejmuję tęczowe tematy. Miałam w życiu, w biznesie wiele okazji, by mówić o sobie lub reagować na homofobiczne czy patriarchalne wypowiedzi i zachowania. Nie spotkały mnie jakieś spektakularne negatywne sytuacje. Przeprowadziłam natomiast wiele rozmów, skutek pytań o adopcje, o „manifestowanie” orientacji, etc. Niejednokrotnie wiele osób mi dziękowało, że pewnych rzeczy mogli się dowiedzieć, zobaczyć swoje schematy i przemyśleć je. Zwyczajnie wcześniej nie mieli okazji, by się mierzyć z tematem tożsamości płciowej i orientacji seksualnej.

AM: Efekty Twojej uświadamiającej pracy widać na FB. Gdy jakiś czas temu wrzuciłaś na swój profil foty z sistrumowego performensu, w którym pokazałaś swoje męskie i kobiece wcielenie, liczba wspierających wpisów była dla mnie zaskoczeniem. Ale też  widziałam w tym hiperpoprawną postawę akceptującą. Były gratulacje, jakbyś zdobyła szczyt albo wygrała nagrodę.

AMV: Tak. Ludzie do mnie pisali też na priva, że akceptują i mają się z tym dobrze. To ciekawe, że wysyłają swoje zdjęcia, gdy przytulają się z osobą trans lub gdy kolega przytula kolegę. Trochę jakby chcieli zamanifestować światu, a siebie upewnić, że są w porządku wobec mnie i osób LGBTQ. I to jest efekt mojego performensu queerowego. To był też dla wielu głos odważny, na który nie każdą_ego stać.

MR: Może my, tęczowe osoby, też powinnyśmy wysyłać takie foty akceptujące heteroseksualność. To byłby fajny performens. Podobne odwrócenia już były i zawsze uświadamiały absurd takiej sytuacji. Takie zachowanie to pewnie efekt tego, że ludzie nie wiedzą, jak się zachować. Wszystkie_scy jesteśmy ofiarami edukacji, która nas zamyka na inność.

AMV: Dlatego szczególnie mnie cieszy, że przy okazji moich lesbijkich performensów kontaktują się ze mną kobiety. To dla mnie pretekst do feministycznych dyskusji. Dzięki temu mogę porozmawiać z kobietami, którym niewygodnie w patriarchacie, ale zdezorientowane przez system nie mogą się odnaleźć  W ogóle takie „manifestacje” na FB mają znaczenie dla osób, które zmagają się z konserwatywnym światopoglądem otoczenia. Ja pochodzę z małej miejscowości i na moim facebookowym profilu mam sporo znajomych z moich okolic, i taka wiadomość o mojej orientacji robi większy pozytywny zasięg niż widać na pierwszy rzut oka. Zauważyć to można  w wiadomościach na messengerze albo w rozmowach w realu, gdy spotykam znajomych .

MR: To dopiero jest krecia robota w przestrzeni wirtualnej. [śmiech]  A zdarzają Ci się zarzuty, że lansujesz się na swojej orientacji/tożsamości?

AMV:  Zawsze coś można mi zarzucić. Ja w tym, kim jestem, dostrzegam wyjątkowość i siłę. Mogę tylko powiedzieć: przykro mi bardzo, jestem wyjątkowa. [śmiech] Nie rozumiem, dlaczego mam się tym nie cieszyć? Czy mam się też nie wypowiadać, bo jestem inna, bo wydaję się dziwna? Czy nie mogę być sobą, bo odstaję od normy? Wielu osobom nie mieści się to w głowie. To naprawdę absurd!

MR: To, co mówisz, to zdrowa reakcja każdej osoby akceptującej to kim jest. Ale to znowu nie wszystkim jest dane. Jak to jest u Ciebie?

AMV: To nie przyszło samo. Nie dostałam tego w prezencie od rodziców, społeczności, w której się wychowałam. Włożyłam w to dużo pracy. Sporo przeszłam, ale pokonałam swoje demony. Dziś kreuję swój świat i mogę żyć wyautowana. Jeśli ktoś ma problem z tym kim jest, można go zranić. A mnie nikt nie może zranić, wyrzucając mi, że jestem lesbijką.

AM: A jesteś lesbijką?

VAMW: W uproszczeniu tak.

MR: A w nie uproszczeniu? Masz okazję wyjaśnić słowa, że jesteś wyjątkowa. Wytłumacz się z tego. [śmiech]

VAMW: Nie róbcie mi tego…[śmiech]

AM: Przykro nam, ale musimy. [śmiech]

AMV: Ja utożsamiam się ze swoją płcią fizyczną. Ale psychicznie już nic nie jest dla mnie takie oczywiste. Nie chcę być szufladkowana. Dla mnie pytanie: czy jestem kobietą czy mężczyzną jest bez sensu. Tak samo jest z moją orientacją seksualną. W 90-ciu procentach zakochuję się kobietach, ale nie dlatego, że sobie to założyłam. Zakochuję się w osobach, które mają pewien zestaw cech, dlatego mogłabym zakochać się w mężczyźnie, ale jeśli już takiego spotkam, to okazuje się gejem. [śmiech]

AM:  Znowu mówisz o pewnym performensie. Żyjesz, doświadczasz, analizujesz etc. Rozumiem, że na razie w tym osobistym badaniu nie wyszło, że jesteś biseksualna?

AMV:  Jak dotychczas nie, ale za jakiś czas może się jednak okazać, że tak. Szczerze mówiąc ten temat nie zaprząta mi głowy. Dlatego w uproszczeniu mówię o sobie lesbijka. Trudno tłumaczyć ludziom te wszystkie niuanse. Od lat tworzę relacje z kobietami i świadomie nie zamierzam tego zmieniać. Dopuszczam możliwość, że złapię romantyczną energię z mężczyzną. Byle psychicznie był kobiecy.

MR: Są takie przypadki. [śmiech]

AM:  Tylko co znaczy „kobiecy”? Jak definiujesz kobiecość?

AMV: Męskie to dla mnie patriarchalne. Moja relacja nie może być patriarchalna, a taki niepatriarchalny związek mogłam zbudować – jak na razie – tylko z kobietą nieheteronormatywną. Spotkanie podobnego mężczyzny graniczy z cudem. Nawet takich poznałam  – w koopertywach, na skłocie – ale nie zdarzyło się między nami nic romantycznego.

AM: Mówisz, że Twoja płeć fizyczna jest ok, jest czymś czego się trzymasz. Ale Twój wizerunek się zmienia. Kiedyś byłaś bardziej – jak sama mówisz – „chłopakowata”, teraz mówią Ci, że zbabiałeś, świadomie używam męskiej końcówki. Co się stało?                                       

AMV: To jak wyglądamy, jak się czujemy, jest wynikiem naszego wewnętrznego stanu. Wcześniej czułam się jakoś bardziej „męsko”, no może chłopięco, czemu dawałam wyraz przez sposób ubierania się – spodenki, szeleczki, krawacik, krótkie włosy. Także przez zachowanie – byłem takim figo-fago, uwodziłem dziewczyny, te tak zwane “kobiece” i oczywiście imprezowałem.

MR: Tak się działo jakoś do 35 roku życia, prawda? Taka męska młodość. [śmiech]

AMV: Tak. Ale powoli uczyłam się feminizmu, dzięki któremu z czasem zobaczyłam w sobie psychicznego macho, wersję łagodną, bo fizycznie oscylowałam w stronę androgeniczności, ale jednak. Zaczęłam to zmieniać wewnętrznie, co wpłynęło na mój wygląd, na przykład zapuściłam włosy. Ten element, podejrzewam, wpłynął na mój obraz w oczach innych. Bo wciąż nie noszę sukienek, nie mam żadnej w szafie. Chyba że teatralną. [śmiech] Nie chcę też tego zmieniać, by stać się  wizualnie „kobiecą kobietą”, choć dzięki pracy nad ciałem i feminizmowi zaakceptowałam tę „kobiecą” część siebie. Zaakceptowałam siebie jako całość. Więc w sumie zbabiałam.

AM: Podrążę temat „zbabienia”. Ty chyba tak się nie określiłaś, tylko zaczęłaś słyszeć od kobiet i jakoś zinternalizowałaś. Bo co to znaczy? Czy zmiękłaś? Czy dotarłaś do jakiś cech, które tradycyjnie przypisywane są kobiecemu gender?

AMV: To efekt pracy nad sobą, nad pewnością siebie, niezależnością, miłością do siebie i pełną akceptacją. Kiedy nie szukasz tego na zewnątrz i sama potrafisz sobie to dać, to nie potrzebujesz nic udawać ani grać. Tak jak powiedziałam, nie był to efekt zamierzony, to po prostu droga do siebie.

AM: Kiedyś uwielbiałaś zabawy w płciowe qui pro quo. Nadal tak jest?

AMV: Nadal je lubię. To jest takie nieoczywiste dla ludzi. Uwielbiam, kiedy nie widzą z kim rozmawiają: z chłopcem czy dziewczynką. Rozbijanie stereotypu dla wielu bywa rozwijace i bardzo ich ciekawi. To moja strategia, aby oswajać z tematem LGBTQ. Proponuję: zobacz kim jestem, poznaj mnie i zastanów się, czy to, jak żyję prywatnie, w ogóle ma dla ciebie jakieś znaczenie? To taki pierwszy poziom, a dalej – kwestia dzieci, aborcji, małżeństw jednopłciowych, to już są dłuższe dyskusje.

AM:  W sumie mało mówiłyśmy o Twoim biznesie. Stąd pytanie: czy masz w planach zrobienie biznesu stricte tęczowego?

AMV:  Mam w zamyśle 17 biznesów, ale takiego stricte tęczowego nie planuję. Choć zawsze będę oznakowywać się tęczowo.

AM: Zastanawiam się, dlaczego obrendowujesz się tęczowym znakiem, skoro – jak wiem – bardziej krążysz wokół tematyki lesbijskiej,  kojarzonej z fioletem.

AMV: Tęcza to wspólne barwy społeczności LGBTQ+ i żeby scalić się z tak zwaną branżą, zaznaczyć związek, podkreślić korzenie, trzeba używać tęczy, bo ona jest rozpoznawalna. Ale rzeczywiście tak jest, że jak podłączasz się pod tęczę, to wzmacniasz głos tych, którzy są najwięksi, najsilniejsi w tęczowej społeczności. Ja odczuwam potrzebę identyfikowania się z tęczą, ale jednocześnie chcę pokazywać, że jestem kobietą nieheteronormatywną. To jednak nie to samo. Faktycznie przydałoby się wyeksponować kolor fioletowy.

MR: Czyli od 2019 chodzimy na Paradę Równości z flagą tęczową i fioletową, tak jak niektóre osoby chadzają z podwójną flagą: tęczową i biało-czerwoną.

AMV: Tak, już się szykuję.                                                                                                                                              

AM: Dla nas taką fioletową flagą był manifest Lesbijskiej Inspiry, który jest punktem wyjścia naszej rozmowy. Wiem, że przebijałaś się przez nasz długi wywiad uzupełniający sam manifest. Co o nim myślisz?

VAMW: To prawda, nie dałam rady przeczytać Waszej rozmowy za jednym razem. Było ciężko. [śmiech]

MR:  Nam też. Ale na poważnie. Co myślisz o manifeście?

VAMW: Po pierwsze ten manifest to wynik procesu, fizyczny wyraz tego, co dzieje się od wielu lat. Tylko teraz to zostało spisane i odbiło się większym echem, niż to było dotychczas. Dla naszej tęczowej branży jego publikacja to bardzo ważny moment, niezależnie, czy widziało go 100 osób, 10, 5 czy 3. To jest głos, do którego można się odnieść, pod który można się podczepić, który można cytować.

MR: Syndrom garnka i pokrywki.

AMV:  Dokładnie. W tęczowym garze zawrzało, a Agnieszka Frankowskam, pisząc posta na FB, podniosła pokrywę. Podniosła i wykipiało. Wreszcie.

AM: Na koniec zadam moje ulubione pytanie. Jakie jest Twoje lesbijskie marzenie?

AMV:  Marzę o miejscu, w którym można byłoby spotkać się w kobiecym gronie, coś zjeść, napić się i potańczyć. I jeśli tańce, to przynajmniej 2-3 sale, żeby była różnorodna muzyka. To powinno być miejsce, gdzie można byłoby też poczytać, obejrzeć film. Podobne do UFY – tylko nie w takim podziemiu. Taki lesbijski dom kultury, gdzie można spędzić art-czas.

MR: Najlepiej trzypiętrowy. [śmiech] Mamy już menedżerki tego domu kultury. Mamy pomysły na wydarzenia, artystki. Wszystko jest. Brakuje tylko pieniędzy…

AMV: To idę zarabiać na ten lesbijski dom kultury.

AM: Powodzenia, czekamy na akt własności i  dziękujemy za rozmowę.

Korekta: Maja Korzeniewska

       ———————————————

Anna VOYK (1979) – kobieta, która swoim życiem wychodzi poza ramy i ograniczenia.
Z wykształcenia nauczyciel matematyki, który odkrywał i poznawał siebie dzięki sztuce. Jako trenerka i mentor wykorzystuje elementy gier i grywalizacji, po to by nauka, zdobywanie nowych umiejętności i zmiana były fascynującym procesem poznawczym. Niecierpliwa, kreatywna, charyzmatyczna liderka, ciekawa świata reżyserka swojego życia ciągle poszukująca nowych rozwiązań życiowych i biznesowych, które będą skuteczne i wpłyną na jakość życia, najlepiej natychmiast. Jej osobista historia życiowa nadawałaby się na niejeden film. Biznesowo – prekursorka branży konopnej w Polsce.
Wierzy w to, że bogactwo zaczyna się w środku, a dopiero potem się uzewnetrznia. Nigdy odwrotnie. Od trzech lat prowadzi Konopne Kuracje, dla ludzi chorych i zdrowych, wspomagając organizmy tą wspaniałą rośliną, wokół której narosło wiele mitów.

Damski Tandem Twórczy (Agnieszka Małgowska & Monika Rak)
Działa od 2009 roku. Współtworzy_ł projekty: Kobieta Nieheteronormatywna (cykl debat i audycji radiowych, 2014-2016) / O’LESS Festiwal (2012-2014) / DKF Kino lesbijskie z nutą poliamoryczną (cykl spotkań, 2012-2015) / O teatrze lesbijskim w Polsce (cykl teatrologiczny, od 2012) / A kultura LGBTQ+ nie poczeka (projekt archiwistyczny, od 2016) / Lesbijska Inspira (cykl wywiadów, od 2017) / Portret lesbijek we wnętrzu, Niesubordynowane czytanie sztuki Jolanty Janiczak (czytanie dramatów) / Orlando.Pułapka? Sen, Fotel w skarpetkach, 33 Sztuka, RetroSeksualni. Drag King Show (spektakle) / Czarodziejski flet, Gertruda Stein & Alice B. Toklas & Wiele Wiele Kobiet (opery) / L.Poetki (film dokumentalny) / Teatr Dialogu (warsztat i akcja miejska) / Wywrotowa komórka lesbijskaEpizody, watki, sugestie lesbijskie w kinie polskim (wykłady) / Stowarzyszenie Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej* (od 2017).

Agnieszka Małgowska – lesbijka / feministka / artaktywistka / reżyserka / trenerka teatralna / scenarzystka.
Monika Rak – lesbijka / feministka / artaktywistka / aktorka / dramatopisarka / filmowczyni / graficzka.

 ———————-—————

LESBIJSKA INSPIRA
To niezależna inicjatywa, której e-przestrzeni udziela siostrzana Feminoteka.

I.   Manifest
1.  Manifest. Instant. 
2.  Rozmowa IOd lesbijskiej konspiry do lesbijskiej inspiry.
3.  Rozmowa II. Minął rok. To, o czym mówiłyśmy w prywatnych rozmowach, stało się częścią debaty publicznej

II. Rozmowy wokół manifestu
1.   Mamy wewnętrzną potrzebę wolności. Rozmowa z Małgorzatą Myślak i Magdaleną Sota
2.   Coming out – nie chcę i nie muszę. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
3.   Z miłości i gniewu rodzi się odwaga. Rozmowa z Angeliną Caligo

4.   Moja droga do siebie samej. Rozmowa z Marią Kowalską
5.   
Potrzebne są niehetero bohaterki. Rozmowa z Anną Bartosiewicz
6.   Chcemy więcej! Rozmowa z Anną i Zandrą Ra Ninus
7.   Lesbijki, pora na prokreację! Rozmowa z Anną Adamczyk
8.   Kto ma prawo do słowa “lesbijka”? Rozmowa z Magdą Próchniak
9.   Czasem miałam wrażenie, że jestem jedyną lesbijką w Lublinie. Rozmowa z Małgorzatą Szatkowską
10. Trzeba stawiać opór. Rozmowa z Magdaleną Tchórz

11.  Dziewczyna i dziewczyna – normala rodzina. Rozmowa z  Zuch Dziewuchami
12.  Niepytana nie mówiłam, że jestem lesbijką. Rozmowa ocenzurowana
13.  Co Ty tutaj robisz? O poczuciu wyobcowania i przynależenia. Rozmowa z Nicole G.
14.  Mam na imię Kasia i to jest moja tożsamość. Rozmowa z Katarzyną Gauzą.
15.  Tęczowe aktywistki na Ukrainie są wyłącznie feministkami. Rozmowa z Katją Semchuk
16.  Oryginalnie nieheteroseksualna. Rozmowa z Agnieszką Marcinkiewicz
17.  Sama zrobię dla siebie miejsce. Rozmawa z Klaudią Lewandowską
18.  Dziś określam siebie jako osobę panseksualną. Rozmowa z Alex Knapik
19.  Perspektywa lesbian studies. Rozmowa z dr Martą Olasik
20. Mogę tylko powiedzieć: przykro mi bardzo, jestem wyjątkowa. Rozmowa z Voyk
21.  Tożsamość jest zawsze polityczna. Rozmowa z Elżbietą Korolczuk
22. Jesteśmy nie do ruszenia. Rozmowa z matką i córką. MB & Shailla
23. Wchodzę w krótkie erotyczne relacje poliamoryczne. Rozmowa z Retni
24. Aktywizm jest moim uzależnieniem. O niepełnosprawnościach, nieheteronormatywności i feminizmie. Rozmowa z Anetą Bilnicką

25. Wolę nie zostawiać niedomówień. Rozmowa z Adą Smętek
26. Do tej pory myślałam, że LGBTQ to nie ja. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
27. Ciągle zajmujemy się sobą i żądamy od innych akceptacji. Rozmowa z Anną Marią Szymkowiak

III. Głos z zagranicy
1Węgry. Brakowało nam środowiska kobiet niehetero – stworzyłyśmy je. Rozmowa z Anną Szlávi

2. Czechy. Lesba* na wychodźstwie. Rozmowa z Frídką Belinfantová

IV. Męskoosobowo
1. To co polityczne jest wspólne. Rozmowa z Tomaszem Gromadką

2. Przyszło nowe pokolenie kobiet nieheteronormatywnych. Rozmowa z Marcinem Szczepkowskim

V.  EL*C. Wieden 2017
1.  Magdalena WielgołaskaOdzyskiwanie lesbijskiej tożsamości – wreszcie pomyślmy o sobie, Siostry.
2. Monika Rak. Siła filmu dokumentalnego, czyli lesbijki do kamer!
3. Magdalena Świder. Wokół tożsamości.
4Agnieszka Małgowska. Peformansy, czyli witamy w Lesbolandii.
5.  Joanna Semeniuk. Jeśli nie zrozumiemy naszej przeszłości, nie zrozumiemy siebie.
6.  Agnieszka Frankowska. PL, czyli Polskie Lesbijki w Wiedniu.….

Kłopoty z lesbijką* KONGRESU KOBIET 2018. Relacje.

 

Podczas X Ogólnopolskiego Kongresu Kobiet było Centrum LGBTQ+. Jeden z trzech paneli został zorganizowany przez Stowarzyszenie Sistrum oraz Lesbijską Inspirę i nosił tytuł Kłopoty z lesbijką? Rzut oka na kulturę lesbijek* w Polsce. Gościniami były: Agnieszka Małgowska (Stowarzyszenie Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej*), Izabela Morska (naukowczyni, pisarka), Magdalena Wielgołaska (Lesbijska Inspira), Anka Zet (performerka, działaczka LGBTQ+), Zuch Dziewuchy (vlogerki). Rozmowę moderowała Marta Zdanowska, rejestrowała Monika Rak.

Większość uczestniczek zdecydowała podzielić się refleksjami i wrażeniami z tego wydarzenia. Niektóre panelistki spisywały je na gorąco, inne potrzebowały czasu, stąd różny ton wypowiedzi i odległa od daty Kongresu data publikacji.
.

Miało być Centrum Lesbijek. Agnieszka Małgowska. Lesbijka.

Miało być Centrum Lesbijek. Padło wprawdzie tylko mgliste zapewnienie, ale naiwnie myślałam, że jednak uda się „przepchnąć” słowo lesbijka w nazwie Centrum. Nie udało się. Nadal nawet słowo lesbijka jest jak zbuk. Organizatorki nie zdecydowały się na taką nazwę, choć – warto zaznaczyć – wszystkie tegoroczne panele dotyczyły lesbijek*, szerzej kobiet nieheteronormatywnych. Prócz naszego były jeszcze:

Nie/widzialne lesbijki – Manifest prof. Ewy Graczyk oraz dyskusja moderowana z udziałem publiczności oraz Niewidzialne dla społeczeństwa – wykluczenie i dyskryminacja kobiet nieheteronormatywnych w Polsce.

Autorki i uczestniczki tych dwóch wydarzeń z uporem – też pewnie za sprawą tytułów spotkań – podkreślały niewidoczność lesbijek*, a coming out podsuwały jako najlepszą strategię widzialności. Rządziło mainstreamowe widzenie naukowczyń, prawniczek, pisarek, które dobrze odnalazły się w głównym nurcie. Taki głos dominuje od lat w postrzeganiu sytuacji kobiet nieheteronormatywnych i ta perspektywa uznana jest za jedynie właściwą.

Niepokoi mnie to, bo przecież siłą jest różność definicji, choćby samych lesbijskich* tożsamości skrytych pod gwiazdką. Nawet podczas kongresowych paneli padło wiele określeń, jak: lesbijka, lesbijka z gwiazdką, lesbijka w cudzysłowie, lesbijka bez cudzysłowu, lesbijka z wyboru , lesbijka z offu, lesbijka mainstreamowa czy lesbijka normalna etc. To już daje do myślenia, tymczasem ta terminologiczna różnorodność nie wybrzmiała. Zniknęła. Jak litera L w nazwie Centrum.

Została nazwa Centrum LGBTQIA z zeszłego 2017 roku, kiedy Kongres Kobiet postanowił  podjąć tęczową tematykę. Już wtedy wzbudził wątpliwość fakt, że lesbijki * nie zostały potraktowane jako grupa, której warto poświęcić uwagę oddzielnie. Znowu zostały tylko częścią społeczności LGBTQ+, choć Anka Zet przez lata walczyła o miejsce dla lesbijek na Kongresie Kobiet, choć nadal wydaje się, że bliżej kobietom kongresowym do kobiet niehetronormatywnych niż całej tęczowej społeczności. Z niezgody na kolejną próbę unifikowania nieheteronormatywnych problemów zrodziła się propozycja, by w kolejnym roku powstało Centrum Lesbijek*. Zainicjowała to Agnieszka Frankowska, usiłowało dokończyć Stowarzyszenie Sistrum, które gotowe było koordynować całość tego projektu. Planowane były panele, pokaz filmu dokumentalnego, wystawa polskiej sztuki lesbijskiej*. Zostało to w sferze planów.

Dzięki pomocy życzliwych lobbystek jedyne, co się udało, to przygotować panel. Ale już pierwsze uwagi na radzie programowej KK były zaskakujące, mam wrażenie, że odruchowo korygujące w sposób protekcjonalny i profilaktyczny. Okazało się, że do takiego panelu powinnyśmy zaprosić gościnie z zagranicy. To było uderzające. Nie przypominam sobie zresztą na innych panelach kongresowych gościń z zagranicy. Jeśli już to nie jest to powszechne. Dlaczego więc lesbijki* z Europy mają nas legitymizować? Nie umiem odpowiedzieć sobie wiarygodnie na to pytania. Być może „nieodpowiednie” lesbijki* proponowałyśmy w naszym panelu? Zapewne dla owej jakościowej równowagi pojawił się panel z uznanymi przez główny nurt kobietami, uprawnionymi, by mówić o lesbijkach*.

Nie było zresztą żadnego spotkania z osobami opiekującymi się Centrum, podczas którego można byłoby cokolwiek przedyskutować. Nie było nawet próby kontaktu, dlatego – moim zdaniem – Centrum było nieprzemyślane, przypadkowe, ograniczone jedynie do paneli, choć możliwa byłaby bardziej różnorodna forma. Znowu zabrakło czasu i woli do prawdziwej debaty.

Przeniosło się to na atmosferę Centrum. Przede wszystkim dotkliwe było wrażenie chaosu organizacyjnego. I ostre dyscyplinowanie czasowe, które – zaznaczmy – dotyczyło dwóch pierwszych paneli, które trwały teoretycznie 60 minut, de facto pewnie o kwadrans mniej. Natomiast ostatni, prowadzony przez Monikę Płatek, trwał półtorej godziny. W spokoju i skupieniu każda/każdy uczestniczka/nik miała/ł możliwość wypowiedzenia się. Czy nie lepiej tak ustawić harmonogram, by nie było tak rażącej różnicy? Tempo i chaos rodził zupełny brak komfortu i niezgodę na taką formę udziału w kongresowym wydarzeniu.

Mimo dwuletniej tradycji Centrum LGBTQIA daje się we znaki 10 lat prób znalezienia wspólnego języka Kongresu Kobiet i lesbijek*, głównie za sprawą Anki Zet. Nadal Kongres Kobiet nie przyznaje się do 7 lat lekceważenia lesbijek*, wybiela się, nadal niektóre lesbijki* traktowane są jak wichrzycielki i nadal powinny być grzeczne, reprezentować grupy, które osiągnęły sukces przycięty według neoliberalnego wzorca, nadal mają się dostosować. Jak długo to jeszcze potrwa?

A wydaje się, że znaczną część problemów, o których piszę, dałoby się zniwelować przy odrobinie dobrej woli. Dla świętego spokoju i jedności można byłoby też potraktować je jako zwykłe obiektywne trudności. Ale niestety – jak zawsze – takie niby niegroźne drobiazgi, zebrane w większy zbiór nie dają się zlekceważyć, bo dziwnie przypominają patriarchalne strategie dyskryminacji, które znamy z herstorii pomijania niewygodnych jednostek czy grup przez drobne utrudnienia, lekceważenie etc. Dopóki takie kryteria będą rządzić, nie zgramy się z Kongresem Kobiet. I nie czuję z tego powodu satysfakcji.
.

Mieszanka wedlowska z kukułką. Monika Rak. Lesbijka bez cudzysłowu.

Mam mieszane uczucia uczestnicząc corocznie w Kongresie Kobiet. Może dlatego, że Kongres jest jak mieszanka wedlowska: w kolorowym papierku na liberalną nutę. Tak, żeby wszystkie/wszyscy były/byli zadowolone/zadowoleni. Panele przeplatane handlem, jakieś warsztaty o urodzie i dyskryminacji, koncert. Po prostu duża impreza. A jak zdarzy się w tej mieszance kukułka z innej paczki, taka chociażby Anka Zet, to zawsze można zmienić regulamin Kongresu, aby ograniczyć na przyszłość taką „nieszczęśliwą pomyłkę”.

A w tym wszystkim my – lesbijki*, które chcą mieć własny panel, a nawet Centrum Lesbijskie. Niestety, już poza nami, nazwa zostaje ugładzona, a literka L wrzucona do szeregu LGBTQ, w którym co prawda widnieje na pierwszym miejscu, ale z pewnością nie jest równorzędnie traktowana.

Łódzka Hala Expo z zewnątrz wygląda imponująco. W środku czekało nas zaskoczenie. Hala przedzielona przepierzeniami bez sufitu. Blaszane ściany odbijające dźwięk. Równoczesne panele. I zakaz od organizatorek spontanicznego reagowania na wystąpienia – zakaz klaskania. Przyciszanie i tak źle działającego w takich ekstremalnych warunkach nagłośnienia. Jak mamy się porozumieć, kiedy same podcinamy sobie skrzydła przez techniczne niemożności? Jak mamy mówić o tożsamości, która zawsze pochodzi ze sfery intymnej, przekrzykując się albo będąc uciszane? Nagrywałam panele, żeby zapisać w końcu tę historyczną chwilę, kiedy lesbijki* oficjalnie mówią swoim głosem na Kongresie Kobiet. I co z tego wyszło? Cisną mi się na usta nieparlamentarne słowa.

Panel o lesbijskiej* kulturze tłumnie odwiedziły mieszkanki Elbląga, co sprawiło mi ogromną radość. Tak bardzo cieszą mnie jawnie heteroseksualne sojuszniczki spoza centrum, które są zainteresowane lesbijskim* życiem. O takim zainteresowaniu, między innymi mówiła w swoim Manifeście prof. Ewy Graczyk. Pojęcie kobiety za bardzo heteroseksualnej, czyli odciętej od lesbijskiego kontinuum, bojącej się bycia posądzoną o chociażby sympatię do kobiet i walka o odzyskanie tej relacji, to jedna z kluczowych myśli Ewy Graczyk.

Moje wnioski? Lesbijki* spoza Kongresu Kobiet – bo przecież Kongres Kobiet organizują też lesbijki*, choć jakoś głośno o tym nie mówią – nie pasuje do wedlowskiej mieszanki. Można je tu wpuścić, żeby pokazać, że jesteśmy otwarte, ale nie mają swojego miejsca na stałe. Sama Przewodnicząca trzeciego panelu zapowiedziała, że Kongres Kobiet w przyszłym roku zajmie się sprawami innych tęczowych liter np. aseksualistek i interseksualistek. Odczytałam to, oby mylnie, że zajmowanie się lesbijkami* miało być doraźną pomocą medyczną. Teraz czas już na inne grupy.

Siostry-lesbijki* są we wszystkich kobiecych organizacjach od lat. Walczymy o prawa wszystkich kobiet, a kiedy mówimy otwarcie, że chcemy mówić także o sobie, to traktowane jesteśmy jako zło konieczne. A przecież naszym organizacją przyświecają hasła, jak: równość, tolerancja, akceptacja i już mniej modne – siostrzeństwo.

Znowu za mało się staram. Magdalena Wielgołaska. Lesbijka z offu.

Z radością przyjęłam wiadomość, że na X Kongresie Kobiet po raz pierwszy pojawią się panele stricte lesbijskie*. Ucieszyła mnie ogromnie liczba osób uczestniczących w panelach, interakcje, rozmowy w kuluarach, jednak mój tekst nie będzie niestety hymnem pochwalnym na cześć KK.

Jako panelistka wzięłam udział w panelu dotyczącym kultury lesbijskiej*, którego pierwsza część tytułu brzmiała: Kłopoty z lesbijką*. Szybko przekonałam się, że kłopoty z lesbijkami* mają również organizatorki Kongresu. Nie piszę tutaj o homofobii i braku akceptacji dla tożsamości psychoseksualnej, lecz o braku zrozumienia pewnej odmiennej perspektywy uczestniczenia społecznego. Od razu muszę zaznaczyć, że jestem lesbijką z offu. Moja relacja z mainstreamem jest trudna. Wiem, że to tuba, która może nagłośnić wiele istotnych kwestii, jednak koszty i przeformowanie pierwotnego komunikatu są dla mnie tak duże, że nie godzę się, aby z doświadczeń nieheteronormatywnych Polek zrobić taki produkt, który dobrze się sprzeda.

Czy ten produkt nadal będzie żywym odzwierciedleniem tego, jak naprawdę tutaj żyjemy? Rok temu, po pamiętnym wywiadzie w Replice, który rozpoczął dyskusję trwającą do dzisiaj, usłyszałyśmy, że jesteśmy – my, nieheteronormatywne Polki – leniwe, mało zdolne, mało ambitne i że za słabo się sprzedajemy. Musimy coś zrobić z reklamą, jakoś inaczej ustawić się do zdjęcia. Podobne słowa padały na Kongresie Kobiet, że musimy się bardziej postarać, pracować ciężej, pomyśleć o lepszej strategii, bo na pewno coś robimy źle.

Kiedy mówiłyśmy, że pracujemy już na 300% i nadal słyszymy, że lesbijki* są po prostu nieciekawe i nudne, powtarzała się neoliberalna mantra – prawdopodobnie oparta na dobrych intencjach, jednak pokazująca, że ciężko pochylić się nad odmiennością i zrozumieć perspektywę osób będących reprezentantkami mniejszości.

W trakcie KK zastanawiano się, co lesbijki* mogą zrobić, żeby zwiększyć swoją widzialność. Słuchając tych „porad” miałam wrażenie, że ktoś przykuwa mnie do ściany w kamieniołomie i rzuca na ramiona ciężar dwudziestokilowego kilofa, żebym sobie mogła do końca życia walić nim w skalną ścianę.

Profesor Ewa Graczyk ciekawie przedstawiała swoje wnioski odnośnie obecnej sytuacji kobiet nieheteronormatywnych. Spodobało mi się, kiedy powiedziała, że lesbijki* stanowią wyrwę w systemie. To przez nie system się nie domyka – nie mieszczą się w normach społecznych, przez to też nie są poważnie traktowane, ale jednak są – istnieją i co teraz z nimi/nami zrobić? Tak właśnie to czuję i myślę, że również dla KK lesbijki* były kłopotliwe. Nie wiem, czy same już zrobiłyśmy wszystko, nie wiem, co możemy zrobić w kwestii swojej widzialności – w taki sposób, który niekoniecznie będzie wymagał wizyty w Dzień Dobry TVN. Wierzę, że są inne drogi, jednak coraz boleśniej dociera do mnie, że być może zrobiłyśmy już wszystko, co mogłyśmy, a ruch jest po tej drugiej stronie. Po stronie, po której są wszystkie osoby nie będące nieheteronormatywnymi kobietami. Co musi się stać, żebyście zauważyły/li, że istniejemy? Co musi się stać, żeby traktowano nas poważnie również na takich wydarzeniach jak KK? Jesteśmy dorosłymi kobietami tworzącymi środowisko i kulturę lesbijską*, wiele z nas angażuje się w tę pracę od lat. Odrzucanie przez nas neoliberalnych biznesplanów jest traktowane jako brak dojrzałości. Nie mam w sobie zgody na takie traktowanie.

A teraz uciekam do wyrabiania normy i walenia w szklany sufit, bo kilof zdążył mi ostygnąć, kiedy zajęłam się pisaniem tych kilku zdań – oby tylko nikt nie zauważył, że przestałam nim machać i nie powiedziała/ł, że znowu za mało się staram.
.

Promujmy siebie, mamy do tego prawo. Anka ZET. Lesbijka z wyboru.

Drugi raz oficjalnie kobiety nieheteronormatywne zostały zaproszone do udziału w wydarzeniach na Kongresie Kobiet. Jako zwolenniczka widzialności kobiet cieszę się, że decydentki z Kongresu Kobiet utrzymały zeszłoroczną premierę udzielania przestrzeni dla nieheteroseksualnych. Przyjechały na różne panele kobiety chcące się podzielić wiedzą, umiejętnościami i doświadczeniem, i tłum kobiet, zainteresowanych uczestnictwem. Jako pedagożkę ucieszył mnie fakt, że spotkałam licealistki, które oczekiwały bezpiecznej dla nich szkoły.

Jako kobiety mamy deficyty we własnej wysokiej samoocenie, pewności, że mamy prawo do wszystkich emocji, również negatywnych. Jako lesbijki ubolewamy nad niedosytem przestrzeni publicznej otwartej dla naszej aktywności.

W tegorocznym KK przeszkadzały mi naciski, że nie wolno było uczestniczkom klaskać. Nie przekonał mnie argument, że w sąsiedztwie będzie słychać oklaski i mogą one przeszkadzać innym uczestniczkom. Uważam, że kobiety są tak często ograniczane, iż my nie powinnyśmy same siebie ograniczać. Cieszę się, że jest chęć w kobietach na to, żeby stać się odważnymi, silnymi, pewnymi siebie pełnymi uczestniczkami życia w społeczeństwie i głosować na kobiety. Wszystkie chcemy żyć tak dobrze, jak ugościli się w świecie mężczyźni.

Wielkim zaskoczeniem dla mnie było to, że na większości identyfikatorów (obowiązkowych na KK dla uczestniczek i panelistek) były tylko imiona. Pożyczyłam mazak i kilka razy informowałam kobiety, że mogą dopisać sobie nazwiska i organizacje, jakie reprezentują. Kobiety, pamiętajmy, że silny uścisk dłoni, głośne i wyraźne wypowiedzenie imienia, nazwiska to elementarne podstawy autoprezentacji, których macie prawo wymagać od innych. Promujmy siebie, mamy do tego prawo. Jak jesteśmy na Kongresie Kobiet, podkreślajmy to, nie dołączajmy mężczyzn na siłę.
.

Byłyśmy pozytywnie zaskoczone widząc, ile osób przyszło na nasz panel dyskusyjny. Zuch Dziewuchy. Lesbijki normalne.

Bardzo się cieszymy, że mogłyśmy wziąć udział w tegorocznym Kongresie Kobiet. Byłyśmy pozytywnie zaskoczone widząc, ile osób przyszło na nasz panel dyskusyjny i z jak dużym zainteresowaniem słuchali tego, co mamy do powiedzenia. Jesteśmy wdzięczne, że miałyśmy możliwość spotkania tylu wspaniałych i mądrych kobiet na panelu lesbijskim i nie tylko.

Obecność Izabeli Morskiej czy Anki Zet dodatkowo wzbogaciła całe spotkanie. Nie wspominając już o niezastąpionych członkiniach Stowarzyszenia Sistrum.

Niestety mamy trochę zastrzeżeń w kwestii technicznej. Wielokrotnie bardziej skupiałyśmy się na niedziałających mikrofonach niż na treściach, jakie miałyśmy do przekazania. Biorąc pod uwagę fakt, że sporo osób musiało stać, wielkość sali również pozostawiła wiele do życzenia.

Jednak poza tymi niedociągnięciami uważamy całe przedsięwzięcie za bardzo udane. Warto było przyjechać do Łodzi chociażby po to, aby poznać tak niezwykłą i jednocześnie zwyczajną kobietę, jak pani Halina z Elbląga. Nasze spostrzeżenia dotyczące środowiska LGBT w Polsce, ludzi i podejścia do życia niesamowicie się pokrywały, przez co rozmowa trwała w nieskończoność.

Biorąc udział w innych panelach dyskusyjnych zaskoczyły nas i nieco zirytowały wypowiedzi niektórych uczestniczek. Między innymi sugestia, że my, lesbijki, powinnyśmy więcej działać. Jedna z pań zasugerowała, że skoro nas nie widać, to widocznie za mało robimy. Zanim wysnuje się tego typu – bezpodstawną opinię – warto najpierw zorientować się nieco bardziej w temacie i zgłębić kulturę lesbijską. Zadziwiający jest fakt, że oczekuje się od nas działania na 300%,podczas gdy to, co robimy, na dobrą sprawę nie jest doceniane (a wymaga od nas dużego nakładu czasu, pracy i zaangażowania). Przykry jest fakt, że mówi to kobieta do kobiety. Szkoda, że nawet na takim stricte kobiecym evencie wyraźnie widać podziały. Uważamy, że szczególnie na takich właśnie wydarzeniach powinno się czuć wszechobecne wsparcie i solidarność jajników.

Jeśli w przyszłości czas nam na to pozwoli, z przyjemnością ponownie weźmiemy udział w Kongresie Kobiet. A to nasza videorelacja!

——————————-

Agnieszka Małgowska & Monika Rak (Damski Tandem Twórczy)
lesbijka, feministka, artaktywistka, reżyserka, trenerka teatralna.  Współtwórczyni  1/2 Damskiego Tandemu Twórczego i projektów:  Kobieta Nieheteronormatywna (cykl debat i audycji radiowych) / A Kultura LGBTQ+ nie poczeka (projekt archiwistyczny) / O’LESS Festiwal (2012-2014) / DKF Kino lesbijskie z nutą poliamoryczną / Portret lesbijek we wnętrzu (czytanie dramatów) / Orlando.Pułapka? Sen (spektakl) Fotel w skarpetkach (spektakl), 33 Sztuka (spektakl), Czarodziejski flet (spektakl), Gertruda Stein & Alice B. Toklas & Wiele Wiele Kobiet (nanoopera) /L.Poetki (film dokumentalny)/ Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej* (stowarzyszenie).

Magdalena Wielgołaska
aktywistka, lesbijka, feministka,  współzałożycielka Stowarzyszenia na rzecz Osób LGBT Tolerado / działaczka na rzecz poszerzania wiedzy na temat leczniczego działania konopi / zaangażowana w Kręgi Kobiece i odzyskiwanie wewnętrznej, kobiecej Mocy / członkini Partii Zieloni/ prowadzi stronę Strefa Les* na FB/ współpracowniczka projektu A kultura LGBTQ+ nie poczeka!/ współzałożycielka i działaczka projektu Lesbijska Inspira / współzałżycielka Stowarzyszeniem Sistrum – Przestrzeń Kultury Lesbijskiej*.

Anna Zawadzka (pseudonim: Anka Zet)
pedagożka, dziennikarka, wydawczyni, producentka filmowa, działaczka na rzecz środowisk LGBT, performerka. Publikowała w „Życiu Warszawy” , w tygodniku NIE, na portalach Homiki.pl i Femioteka.pl.  Założycielka wydawnictwa Anka Zet Studio (Agata Engel-Bernatowicz , Aleksandra Kamińska Coming out. Ujawnienie orientacji psychoseksualnej – zaproszenie do dialogu, Kiedy kobieta kocha kobietę – Album relacji  Alicji Długołęckiej i Agaty Engel-Bernatowicz). Producentka  dokumentów: Aleksandry Polisiewicz: Marsz Równości idzie dalej oraz własnego Ich ten sam świat. Aktywistka Porozumienia Lesbijek (LBT) i Porozumienia Kobiet 8 Marca. Założycielka i prezeska Fundacji Anka Zet Studio w 2006 r. Konsekwentnie upominała się o obecność tematyki kobiet nieheteronormatywnych na wszystkich Kongresach Kobiet. Niezłomnie wchodziła z własnym nagłośnieniem, gwarantując sobie w ten sposób wolność wypowiedzi. Doczekała się i jest z tego powodu dumna i szczęśliwa. Po raz kolejny zasiada w panelu na Kongresie Kobiet.

Zuch Dziewuchy  (Natalia R. & Natalia S. “Majkel”)
powadzą kanał lifestyle’owy poświęcony lesbijkom.
Natalia R.
– lesbijka, podróżniczka, aktywistka, wieloletnia fotografka, specjalistka ds.grafiki, vlogerka,  współzałożycielka kanału Zuch Dziewuchy.
Natalia S. “Majkel” – lesbijka, podróżniczka, wieloletnia tancerka i choreografka, barmanka, absolwentka AWFiS w Gdańsku, vlogerka, współzałożycielka kanału Zuch Dziewuchy.



LESBIJSKA INSPIRA. Inne teksty.
I.  Manifest
1.  Manifest. Instant. 
2.  Rozmowa. Od lesbijskiej konspiry do lesbijskiej inspiry
.
II. Rozmowy wokół manifestu.
1.   Mamy wewnętrzną potrzebę wolności. Rozmowa z Małgorzatą Myślak i Magdaleną Sota.
2.  Coming out – nie chcę i nie muszę. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
3.   Z miłości i gniewu rodzi się odwaga. Rozmowa z Angeliną Caligo
4.  Moja droga do siebie samej. Rozmowa z Marią Kowalską
5.   Potrzebne są niehetero bohaterki. Rozmowa z Anną Bartosiewicz
6.   Chcemy więcej! Rozmowa z Anną i Zandrą Ra Ninus.
7.   Lesbijki, pora na prokreację! Rozmowa z Anną Adamczyk
8.   Kto ma prawo do słowa “lesbijka”? Rozmowa z Magdaleną Próchnik|
9.   Czasem miałam wrażenie, że jestem jedyną lesbijką w Lublinie. Rozmowa z Małgorzatą Szatkowską
10.  Trzeba stawiać opór. Rozmowa z Magdaleną Tchórz
11.  Dziewczyna i dziewczyna – normalna rodzina. Rozmowa z Zuch Dziewuchami
12.  Niepytana nie mówiłam, że jestem lesbijką. Rozmowa ocenzurowana
13.  Co ty tutaj robisz? O poczuciu wyobcowania i przynależenia. Rozmowa z Nicole G.
14.  Mam na imię Kasia i to jest moja tożsamość. Rozmowa z Katarzyną Gauzą
15.  Tęczowe aktywistki na Ukrainie są wyłącznie feministkami. Rozmowa z Katją Semchuk
16.  Oryginalnie nieheteroseksualna. Rozmowa z Agnieszką Marcinkiewicz
17.  Sama zrobię dla siebie miejsce. Rozmawa z Klaudią Lewandowską
18.  Dziś określam siebie jako osobę panseksualną. Rozmowa z Alex Knapik
19.  Perspektywa lesbian studies. Rozmowa z dr Martą Olasik
20. Mogę tylko powiedzieć: przykro mi bardzo, jestem wyjątkowa. Rozmowa z Voyk
21.  Tożsamość jest zawsze politycznaRozmowa z Elżbietą Korolczuk
22. Jesteśmy nie do ruszenia. Rozmowa z matką i córką. MB & Shailla

III.  EL*C. Wieden 2017.

III.  EL*C. Wieden 2017. 
1.  Magdalena WielgołaskaOdzyskiwanie lesbijskiej tożsamości – wreszcie pomyślmy o sobie, Siostry.
2.  Monika Rak. Siła filmu dokumentalnego, czyli lesbijki do kamer!
3.  Magdalena Świder. Wokół tożsamości.
4.  Agnieszka MałgowskaPeformansy, czyli witamy w Lesbolandii.

BONUS
Komiks. Superprocenta. Graficzny komentarz Beaty Sosnowskiej

—————————————–

Aktualne wiadomości na temat projektu Lesbijska Inspira znajdziesz na:
Feminoteka
Kobiety kobietom
Strefa Les*
Kobieta Nieheteronormatywna
A kultura LGBTQ+ nie poczeka!

 

LESBIJSKA INSPIRA I Tęczowe aktywistki na Ukrainie są wyłącznie feministkami. Rozmowa z Katją Semchuk

Agnieszka Małgowska: Od kiedy jesteś w Polsce?

Katja Semchuk: Z przerwą od 2008 roku. Studiowałam przez 5 lat na Uniwersytecie Jagielońskim. Od paru miesięcy jestem w Warszawie.

Monika Rak:  Wcześniej mówiłaś już po polsku?  Masz jakieś polskie korzenie?

KS: Nie mam polskich korzeni. A języka polskiego zaczęłam uczyć się 7 miesięcy przed przyjazdem do Polski.

AM: Skąd pomysł studiowania w Polsce?

KS: Rodzice chcieli mnie wykształcić za granicą. Namawiali mnie, a ja się na to zgodziłam.

AM:  Myślałaś o innym kraju?

KS: Polska była od razu ich celem. Tutaj uznaje się ukraińskie dyplomy szkolne oraz uniwersyteckie, procedura jest ułatwiona i nie było większego problemu, żeby zdobyć dokumenty na przyjazd. Teraz coraz więcej Ukraińców przyjeżdża do Polski, pojawiło się dużo nowych stypendiów i programów.

AM:  Co studiowałaś?

KS:  W Polsce studiowałam stosunki międzynarodowe. To były studia licencjackie. Potem zrobiłam magisterkę z politologii. W międzyczasie byłam w 2011 roku na Erasmusie w paryskim instytucie politycznym Sience Po. A w roku 2016 na Sorbonie zrobiłam drugą magisterkę z filozofii politycznej.

MR:  Nie chciałaś zostać w Paryżu?

KS:  Nie. Paryż jest trudny do mieszkania. Poza tym między 2011 a 2016 zmieniała się sytuacja ekonomiczna i emigracyjna Francji. Po 3 latach edukacji powrót był dla mnie oczywisty. Chciałam pisać po ukraińsku.

MR:  Wróciłaś do Polski, nie chciałaś na Ukrainę?

KS: Przyjechałam tu na pół roku, bo dostałam ofertę pracy w papierowym ukraińskim tygodniku “Nasze słowo” (“Наше слово”). Ale jakoś minęło już 9 miesięcy. Praca w “Naszym słowie” jest tymczasowa, na razie mam tematy, o których chcę napisać.

MR:  A o czym piszesz?

KS:  Głównie na tematy polsko-ukraińskich stosunków, wspólnej pamięci historycznej, trochę analityki z ukraińskiej sceny politycznej, robię wywiady. Ale mój zakres zainteresowań jest o wiele szerszy.

MR:  Piszesz tylko po ukraińsku?

KS:  Niektóre teksty tłumaczę, ale większość jest tylko po ukraińsku.

AM:  A poza pracą budujesz relacje z Ukraińcami/Ukrainkami przebywającymi w Polsce? Jesteś w ukraińskiej grupie w Lambdzie?

KS:  Jestem. Ale to grupa, w której są głównie młode chłopaki, geje.

MR:  Słyszałam, że są w niej dwie dziewczyny, więc jeszcze ktosia się załapała.

KS:  To chyba się minęłyśmy. Nie wpadałam tam zbyt często.

AM:  Jak trafiłaś do tej grupy?

KS:  W Lambdzie szukałam konsultacji psychologicznej. W tym czasie otworzyła się grupa ukraińska, więc się przyłączyłam. Nie miałam wtedy zbyt wielu znajomych, spodziewałam się, że to będzie dobre miejsce na spotkanie z osobami LGBTQ+.

AM: Ale nie spotkałaś tam Ukrainek, a udało Ci się inaczej poznać krajanki?

KS: Niestety nie. Nie miałam czasu na to, ani sposobu skontaktowania się z takimi osobami, nie imprezuję też za bardzo. Poznałam na Tinderze dwie, ale nie doszło do spotkania. Ale wiem, że są tu lesbijki Ukrainki.

MR: Żyjesz zatem w polskim ekosystemie. Muszę więc zapytać, jak Ci się żyje w Polsce jako lesbijce?  

KS: W pracy jestem otwarta, specjalnie się nie ukrywam, ani nie ukrywałam swojego związku, chociaż uważa się, że środowisko w którym pracuję, jest dość zamknięte i konserwatywne, ale wbrew pozorom też jest bardzo tolerancyjne. Jeszcze nie spotkałam się z otwartą homofobią. Ale oczywiście w pewnych miejscach i grupach staram się bardziej uważać.

AM: A opowiesz o swojej drodze do „jawności”?

KS:  Kiedy przyjechałam do Polski byłam jeszcze w szafie, dopiero po powrocie z pierwszego wyjazdu do Paryża z niej wyszłam. Czas studiów w Krakowie był pod tym względem dla mnie trudny. Nie znalazłam społeczności LGBTQ+. To konserwatywne miasto.

AM: Czym się objawiał ten konserwatyzm?

KS:  Moje życie kręciło się wokół studiów, a tu było dużo osób homofobicznych. Wiedziałam to, bo w ramach zajęć pojawiły się tematy mniejszości, także LGBTQ+ i wtedy się nasłuchałam. Dominowało myślenie prawicowe i katolickie, więc czułam, że do jawnej lesbijki moi koledzy byliby wrogo nastawieni. W tej sytuacji towarzyszył mi lęk i wstyd. Chociaż okazało się, że niepotrzebnie ukrywałam się parę lat przed najlepszą przyjaciółką z Nowego Sącza. Po prostu się bałam. Ale to był etap mojej nieświadomości i wewnętrznej homofobii, więc ukrywałam się. Nie wiedziałam też o kawiarniach dla lesbijek. Dopiero w 2012 roku, czyli na piątym roku studiów, dowiedziałam się o klubie LaF. Łatwiej było znaleźć gejowskie kluby.

MR:  W szafie trzymał Cię przede wszystkim lęk przed światem zewnętrznym?

KS:  Nie tylko. Bardzo bałam się stracić wizerunek kobiety heteroseksualnej, który sobie wykreowałam i który niby wszystkim miał się podobać. Był taki uniwersalny.

AM:  Uniwersalny? Aż drżę na samą myśl, co to znaczy? [śmiech]

KS:  To oczywiście młodzieńcze wyobrażenie. Dopasowywałam się do męskich oczekiwań, a kobiece wzorce czerpałam z filmów.

MR:  Ale w jaki sposób ? Miałaś loki, dekolt i wysokie obcasy?

KS:  Nie, nie chodzi tu o wygląd, a raczej o zachowanie. Starałam się być miła, popularna wśród chłopaków, szukałam dłuższej relacji z mężczyzną.

MR:  Tobie się to udawało? [śmiech]

KS:  Absolutnie nie! [śmiech] Uciekałam, jak tylko zbliżał się do mnie jakiś mężczyzna.

AM:  Niesamowite, że bałaś się stracić coś, co nie wychodziło. Zadziwiający mechanizm. Choć przyznam, że pamiętam podobne moje wysiłki. Taki zinternalizowany systemik opresji.

KS:  Czułam, że w to gram, ale długo nic z tym nie robiłam. Przyznam, że potem żałowałam, że tak późno się ujawniłam. Czułam, że straciłam czas.

AM: Późno? Masz teraz dwadzieścia 27 lat. Nie podważam Twojego odczucia, ale pomyśl, że kobiety urodzone jeszcze w komunizmie, nie miały wzorów, nie było dostępu do internetu. Zanim czasem sobie uświadomiły, kim są albo zintegrowały to, mijały lata. Niektóre kobiety i dziś mają długi proces autowania.

KS:  Masz rację. Miałam 12 lat, gdy w telewizji zobaczyłam pocałunek Madonny i Britney Spears. Wtedy pomyślałam: ja też tak chce. Notabene niedawno znowu obejrzałam to nagranie i odebrałam ten pocałunek jako absolutnie sztuczny. Potem jako nastolatka już sama szukałam w necie filmów i literatury, wzorców wśród pisarek, znanych osób itd. Przed światem się ukrywałam z lęków, o których mówiłam, ale już wiedziałam kim jestem.

MR:  Ile miałaś lat, kiedy się zintegrowałaś?

KS:  Jakieś 20, choć wiedziałam, że jestem lesbijką od dziecka. Mam takie wspomnienie z przedszkola. Pamiętam starszą siostrę mojej koleżanki, letnią wycieczkę i moje słoneczne, ciepłe uczucie do niej. Podobne uczucia miałam do kobiet, które spotykałam w okresie dorastania. Myślałam, że wszyscy tak czują, dopiero później zorientowałam się, że to nie takie typowe. Mężczyźni byli dla mnie kompletnie niezrozumiali i obcy, jak przybysze z innej planety.

AM:  Jak to ciepłe uczucie połączyłaś z seksualnością?

KS:  Gdy jednego razu wyjechałam na letni obóz, poznałam dziewczynę i pamiętam, że chciałam z nią wszędzie chodzić, być razem, nawet proponowałam wspólny prysznic. [śmiech] Po zakończeniu wakacji chciałam z nią utrzymać relację, pisałam listy, czasem z serduszkami – takie naiwne pragnienia. Wtedy ktoś z klasy zobaczył mój list i skomentował, że takie listy pisze się do mężczyzn i że jestem lesbą.

AM:  Jak wspomniałaś, wiele zmieniło się w Twoim podejściu do seksualności po powrocie z Paryża. Co tam się zdarzyło?

KS:  Dobrze mi zrobiła zmiana środowiska. Jadąc do Francji czułam już, że przeszkadza mi życie w szafie, zakochiwałam się, całowałam dziewczyny, ale towarzyszyło temu poczucie winy i strachu. W Paryżu wszystko było jawne, była nawet  tęczowa dzielnica, nabrałam więc odwagi. Poza tym nie znałam nikogo i miałam czas na eksperymentowanie.

AM:  Gdy wróciłaś do Krakowa, to paryska zmiana od razu znalazła wyraz?

KS:  Prawie, na początku jeszcze starałam się być ostrożna. Po powrocie pracowałam jako baristka, słyszałam w pracy niemiłe rozmowy o lesbijkach. Na przykład obgadywano za plecami moją koleżankę – jawną lesbijkę. Nadal więc wolałam się ukrywać. Oczywiście najwięcej zmieniła pierwsza wielka miłość do kobiety, którą poznałam w tamtym roku i tego już nie dało się kryć.

MR:  Nie było dokąd uciec. [śmiech]

AM:  Ja też nie mogę uciec przed pytaniem o sytuację osób LGBTQ+ na Ukrainie? Jak się domyślasz, szczególnie interesują nas lesbijki.[śmiech]

KS:  Myślę, że jest trochę podobieństw z Polską. U nas też nie widać lesbijek. Wolą być niewidoczne dla własnego komfortu, a publicznie pojawiają się, gdy szukają partnerki lub seksu. Kobiety starsze ode mnie wychodziły z szafy później niż młodsze. A teraz im jest po prostu wygodniej komunikować się w internecie, podobnie zresztą jak i młodym osobom. Na Ukrainie najbardziej popularne miejsce spotkań lesbijek są grupy na Facebooku oraz Vkontakte. Na Vkontaktie, zanim został zablokowany przez prezydenta Ukrainy, było bardzo dużo grup lesbijskich, ale były rosyjskie, nie tworzyło się ukraińskich grup.

AM:  Są ukraińskie organizacje dedykowane tylko lesbijkom?

KS:  Nie ma żadnej lesbijskiej organizacji. Znam jedyną kobiecą organizację “Sfera” (“Сфера”), czyli “kula”, która działa w Charkowie. Do niej należą też trans kobiety. Ale najwięcej jest oczywiście gejowskich grup, choć w większości nie identyfikują się stricte gejowsko. Na przykład “Punkt oporu” (ukr. “Точка опори”), “Gay Alliance” (ukr. “Гей-альянс”), “Nasz świat” (ukr. “Наш світ”) prowadzą mężczyźni. Ale organizację  “Inside” prowadzi lesbijka Olena Shevchenko. W tej grupie jest dużo kobiet, ale to raczej organizacja bardziej queer, też działająca na rzecz praw osób transpłciowych, interseksuanych. Ale główną rolę w powstaniu aktywizmu LGBTQ+ na Ukrainie odegrała kobieta – Lilia Taranenko, która współzałożyła już nieistniejącą organizację “Ganimedes”.

AM:  Dziewczyny, które działają w tęczowych organizacjach, są feministkami?

KS:  Myślę, że tęczowe aktywistki na Ukrainie są wyłącznie feministkami, to się bardzo łączy. Taka Anna Dovgopol czy Olena Shevchenko, o której wspominałam, Anna Sharygina oraz Ruslana Panukhnyk współorganizują Festiwal Równości w Kijowie, Maryna Usmanowa działa w Chersonie, są kobiety transpłciowe, aktywistki i feministki, jak Anastasia-Eva Kristel Domani i Inna Iryskina, queer aktywistki, jak Nadiya Chushak, Nina Potarska i wiele, wiele innych. W ich działalności często przeplatają się różne wątki. Współorganizują na przykład Marsz 8 marca i  Festiwal Równości.

MR:  Tyle aktywistek i żadnej nie znam. Niby żyjemy blisko siebie, a tak niewiele wiemy, co dzieje u naszych sąsiadek.

KS:  Prawda. A i muszę jeszcze wspomnieć o Lajmie Gejdar, która bardzo aktywnie działała. Organizowała obozy dla dziewczyn, gdzie uczyła tęczowego aktywizmu. Większość tych dziewczyn prowadzi dziś największe LGBTQ+ organizacje.

AM:  Od kiedy działają te organizacje?

KS:  Można powiedzieć, że od lat 90. Rozpoczęli to ludzie, którzy dorastali jeszcze w Związku Radzieckim. Najstarsza organizacja “Nasz świat” istnieje od 1996 roku. Moi znajomi opowiadają, że w latach 90. w Kijowie nie było agresji wobec osób LGBTQ+. Drag queen mogła wyjść z klubu i przejść bezpiecznie do metra. Nikt się nie burzył, może dlatego, że była bieda, ludzie się tym nie zajmowali, też nie było jeszcze ustalonej “normy”, nic nie było dziwne. Wiem, że w stolicy były kluby i bary gejowskie, geje spotykali się w parkach, nad rzeką na plaży nudystów odbywały się imprezy na statku. Działo się. W Kijowie pod koniec 90. odbyła się nawet konferencja międzynarodowa ILGA-Europe.

AM:  Tak było w latach 90., a potem się zmieniło?

KS:  Tak, gdy zaczęły się organizować grupy nacjonalistyczne. Mam wrażenie, że to była odpowiedź na mobilizację społeczności LGBTQ+, której działalność zaczęła przyspieszać około 2010 roku. Nie wiem, dlaczego osoby, które założyły większość organizacji, zdecydowali się zacząć działania akurat wtedy. Ale ruszyło. Podejrzewam, że był to impuls wynikający z dojścia do władzy Janukowycza.

AM:  Wiesz, czy organizacje szukały wzorców aktywizmu?

KS:  Myślę, że dużo zaczerpnięto z rosyjskich doświadczeń. Wtedy wszędzie było dużo rosyjskości. Podejmowano podobne tematy, działano w podobnym stylu, a słuchano Tatu.

MR:  Rosyjski styl aktywizmu ma jakieś szczególne cechy?

KS: Raczej nie, choć ma pewne rysy lokalne, które trudno mi teraz zdefiniować.

AM:  Kiedy więc zaczęły się relacje ukraińskich organizacji LGBTQ+ z Zachodem?

KS: Kiedy w 2013 zdarzył się Majdan. Wtedy na Ukrainę zaczęły spływać pieniądze z Zachodu. Choć już od 2010 roku, kiedy do władzy doszedł Wiktor Janukowycz, Zachód zaczął zwracać uwagę na Ukrainę. Ale Majdan był przełomowy. Ta rewolucja zbiegła się w czasie ze zmianami w prawodawstwie amerykańskim, dotyczącymi małżeństw jednopłciowych. Temat zaczął być promowany, ambasady zaczęły wspierać organizacje. Dzięki temu i skutecznej pracy organizatorów, w 2015 roku odbył się KyivPride, który po raz pierwszy został dobrze nagłośniony. To było ważne wydarzenie, bo pierwsze dwa marsze zerwali prawicowcy, a w 2014 Marsz równościowy został zakazany przez władze miasta. Władze robiły problemy, odmawiano ochrony policji. Pamiętam, że wtedy dziennikarka zapytała na konferencji prasowej prezydenta Poroszenkę, czy KyivPride będzie chroniony. Poroszenko umknął z odpowiedzią, ale na marszu byli policjanci, nawet jeden został zraniony. Ale w świat poszła informacja, że marsz się odbył. Później zaczęły się warsztaty z nową policją o tolerancji, prowadzono wielką pracę poprzedzajacą Pride.

MR:  Spodziewam się, że organizacje, które wymieniłaś, prowadzą politykę asymilacyjną. Czy są grupy o innych założeniach?

KS:  Tak. Jest też organizacja Anarchoqueer, która nie zgadza się na mainstreamową politykę. Jest pokłócona z organizatorami KyivPride i nie dołączyła do Marszu Równości 2014 ze względu na homonormatywność Pridu.

AM:  Mówisz o czasach sprzed wybuchu wojny. Jak wojna zmieniła sytuację?

KS:  Dużo osób LGBTQ+ na Ukrainie zmieniło miejsce zamieszkania. Geje, lesbijki, trans zaczęli emigrować za granicę. Bo gdy zaczęła się wojna, na fali nastrojów nacjonalistycznych, prawicowcy jeszcze bardziej się uaktywnili. Zaczęli twierdzić, że aktywizm LGBTQ+ jest antypaństwowy, że przeprowadzanie Marszy Równości w czasie wojny jest bluźnierstwem, weterani stawali przeciwko społeczności tęczowej. Skrajna prawica  postanowiła, że będzie zrywać każde wydarzenie feministyczne i lgbtowskie. W tym roku na przykład zaprzyjaźnili się z jakąś rosyjską prawicową aktywistką antylgbtowską, która przyjechała do Kijowa specjalnie na KyivPride. Jest też duża akcja propagandowa w necie na rzecz rodziny i zdrowej Ukrainy. Ale nadal sporo ludzi chodzi na KyivPride. W zeszłym roku było ok. 2-3 tysięcy, a w tym roku 5 tysięcy osób.

MR: Mam wrażenie, że tęczowe osoby w konserwatywnych krajach Wschodniej Europy są postrzegane jak stonka zrzucana przez imperialistów. Jakby tylko prawica miała prawo do rodziny i patriotyzmu. Jakby osoby LGBTQ+ nie miały narodowości. Na okrągło ta sama wydziedziczająca retoryka. Straszne, że prawicowcy wykorzystują wojenną sytuację, żeby atakować tęczową społeczność.

KS:  Tak. Dlatego sloganem KyivPridu w 2014 i 2015 było “Prawa LGBTQ +prawami człowieka” oraz “Zawsze jest pora na prawa człowieka”.

AM:  Jak oceniasz świadomość Ukraińców/Ukrainek na temat gejów, lesbijek, osób trans?

KS:  Na Ukrainie dopiero uczymy się angażować w sprawy LGBTQ+. Ci, którzy idą na marsze, to albo aktywiści, albo młodzi ludzie tacy jak ja. Nie doświadczyli życia za czasów ZSRR, mają internet, oglądają program Ellen DeGeneres, patrzą na Amerykę. Reszta nie rozumie, dlaczego trzeba wychodzić w tej sprawie na ulice. Powodem jest przede wszystkim poczucie braku bezpieczeństwa. Znam sporo osób na Ukrainie, które po coming oucie tracili wszystko: domy, rodzinę, pracę. Ja mogłam sobie pozwolić na  wyautowanie, bo uniezależniłam się od rodziców i wyjechałam z Ukrainy.

AM:  Mówimy o Kijowie, w stolicy zawsze coś się dzieje. Masz jakąś wiedzę o mniejszych ośrodkach?

KS:  Tak, poza stolicą też się dużo dzieje. Organizacje działają w Chersonie, Charkowie, Dnieprze, Czernowcach, “Nasz świat” jest z Ługancka, ale przeniósł się do Kijowa, w Zaporożu jest “Gender Z”. Gorzej jest we Lwowie, to bardzo tradycyjne miasto, trochę jak Kraków. Wiem, że kijowskie organizacje też aktywnie współpracują z grupami z kraju.

MR:  Tak dygresyjnie zapytam: czy były na Ukrainie jakieś znaki, po których można było rozpoznać lesbijkę? W Polsce nosiło się na przykład pierścionki przypominające paski do spodni, z klamerką.

KS:  Na Ukrainie dziewczyny nosiły obrączki na lewym kciuku. Ja mam taką. Zdaje się, że rosyjska piosenkarka Zemfira też taką nosiła. Nigdy nie zrobiła oficjalnego coming outu, ale jest w parze z rosyjską reżyserką Rinatą Litwinową. To powszechnie wiadomo. 

MR:  U nas też mamy takie piosenkarki. [śmiech]

AM:  Dobry pretekst, by wrócić znowu na polskie podwórko. Jak postrzegasz to, co dzieje się tęczowego w Polsce?

KS:  Gdy przychodzę do Lambdy, która działa 20 lat i prowadzi przez ten czas tęczowe terapie, jestem w szoku.

MR:  Byłaś już na Paradzie Równości?  

KS:  Jeszcze nie. W sumie niedługo jestem w Warszawie. A w tym roku, w dniu Parady nie było mnie w Warszawie.

AM:  Poznałaś w Warszawie jakieś lesbijki?

KS:  Tak. Głównie poprzez moją ostatnią partnerkę. To ona pokazywała mi miejsca, zabierała na imprezy, poznawała ze swoimi znajomymi.

MR:  Co więc myślisz o lesbijskim życiu w Warszawie?

KS:  Myślę, że brakuje stałego lesbijskiego miejsca. Brakuje cykliczności wydarzeń, też aktywizmu stricte lesbijskiego. Wiem tylko o cyklu Sistrum.

MR:  Cykliczne zdarzenia są, ale sprawdzają się tylko cykliczne imprezy. Poza tym w Polsce dziewczyny nie przepadają za określeniem lesbijka, nie chadzają na imprezy „zbyt” lesbijskie i za mało mainstreamowe. No chyba z ciekawości.

KS:  To samo widzę na Ukrainie. Dziewczyny niezbyt chcą utożsamiać się ze słowem lesbijka. Pewnie dlatego, że metka lesbijka stała się w pewnym momencie tożsamością zbyt ograniczającą. Boją się zdefiniować jako lesbijki. Jeśli w przyszłości będą mieć jakieś kontakty z mężczyznami, romantyczne czy fizyczne, jeśli są otwarte na doświadczenie wykraczające poza binarność, lub są po prostu trans kobietami lesbijkami, to niby popełniają jakąś zbrodnię, nazywając się lesbą. Ale trzeba zrozumieć, że poprzednie pokolenia lesbijek żyły w bardziej binarnym i patriarchalnym społeczeństwie niż moje. Panowało poczucie, że tożsamość lesbijską trzeba bronić poprzez niepodważalne zdefiniowanie atrybutów seksualności. Dziś zacierają się granice, kobieca seksualność ciągle się zmienia. Lesbijki muszą przyznać, że kobiety wychowują się w społeczeństwie, gdzie seksualność mężczyzny dominuje i że heteroseksualna energia seksualna jest częścią homoseksualności kobiecej. Dlatego uważam, że nie powinniśmy odrzucać tożsamości lesbijskiej. Ale trzeba redefiniować słowo lesbijka, bo ona nie jest jedna, tylko jest wiele różnych. Trudno mi patrzeć, jak odrzuca się całą historię homoseksualnych kobiet, odczuwam wręcz queerową lesbofobię, bo jako lesbijka jestem kwalifikowana do gorszej grupy. Uważam, że nadszedł czas na redefiniowanie pojęcia lesbijka.

AM:  Na szczęście Europejki to robią, proponują lesbijkę z gwiazdką. Promuje to od jakiegoś czasu Stowarzyszenie Sistrum, do którego się zgłosiłaś. Czy dlatego dołączyłaś do Sistrum?

KS:  Chcę działać na rzecz lesbijek, nie tylko uczestniczyć w wydarzeniach. Poza tym, jak już tu mieszkam, to mogę się przydać społeczności. Ciągnie mnie do organizacji tęczowych, lubię być politycznie zaangażowana.

AM:  Mogłaś zgłosić się do Lambdy, o której mówiłaś.

KS:  Tak, ale wiem, jak działają duże organizacje. Nie mam pewności, czy mogłabym robić dokładnie to, co chcę. Byłabym raczej trybikiem. Ale przede wszystkim chciałam zrobić coś dla lesbijek.

MR:  Co dokładnie chciałabyś zrobić?

KS:  Uff, od czego tu zacząć. [śmiech] Chciałabym, jak już mówiłam, redefiniować słowo lesbijka, zachęcać ludzi do uczestnictwa w kulturze, robić filmy.

AM:  To do dzieła! Dziękuję za rozmowę.

MR:  Do zobaczenia na wydarzeniach lesbijskich.

Korekta: Maja Korzeniewska

————————————-————

Katja Semchuk (ur. 1991) dziennikarka, pracuje w “Naszym słowie” oraz ukraińskim medium “Krytyka polityczna”. Absolwentka Paris-Sorbonne 4 z filozofii politycznej i etyki. Warszawa to czwarte miasto, w którym żyje. Początkująca aktywistka-lesbijka.

Damski Tandem Twórczy.  (Agnieszka Małgowska & Monika Rak)
Działa od 2009 roku. Współtworzy_ł projekty: Kobieta Nieheteronormatywna (cykl debat i audycji radiowych, 2014-2016) / O’LESS Festiwal (2012-2014) / DKF Kino lesbijskie z nutą poliamoryczną (cykl spotkań, 2012-2015) / O teatrze lesbijskim w Polsce (cykl teatrologiczny, od 2012) / A kultura LGBTQ+ nie poczeka (projekt archiwistyczny, od 2016) / Lesbijska Inspira (cykl wywiadów, od 2017) / Portret lesbijek we wnętrzu, Niesubordynowane czytanie sztuki Jolanty Janiczak (czytanie dramatów) / Orlando.Pułapka? Sen, Fotel w skarpetkach, 33 Sztuka, RetroSeksualni. Drag King Show (spektakle) / Czarodziejski flet, Gertruda Stein & Alice B. Toklas & Wiele Wiele Kobiet (opery) / L.Poetki (film dokumentalny) / Teatr Dialogu (warsztat i akcja miejska) / Wywrotowa komórka lesbijskaEpizody, watki, sugestie lesbijskie w kinie polskim (wykłady) / Stowarzyszenie Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej* (od 2017).

Agnieszka Małgowska – lesbijka / feministka / artaktywistka / reżyserka / trenerka teatralna / scenarzystka
Monika Rak – lesbijka / feministka / artaktywistka / aktorka / dramatopisarka / filmowczyni / graficzka.

——————————————————————

LESBIJSKA INSPIRA
To niezależna inicjatywa, której e-przestrzeni udziela siostrzana Feminoteka.
,
I.   Manifest
1.    Manifest. Instant
2.    Rozmowa I. Od lesbijskiej konspiry do lesbijskiej inspiry
3.    Rozmowa II. Minął rok. To, o czym mówiłyśmy w prywatnych rozmowach, stało się częścią debaty publicznej

II.
 Rozmowy wokół manifestu
1.    Mamy wewnętrzną potrzebę wolności. Rozmowa z Małgorzatą Myślak i Magdaleną Sota
2.    Coming out – nie chcę i nie muszę. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
3.    Z miłości i gniewu rodzi się odwaga. Rozmowa z Angeliną Caligo
4.    Moja droga do siebie samej. Rozmowa z Marią Kowalską
5.    Potrzebne są niehetero bohaterki. Rozmowa z Anną Bartosiewicz
6.    Chcemy więcej! Rozmowa z Anną i Zandrą Ra Ninus
7.    Lesbijki, pora na prokreację! Rozmowa z Anną Adamczyk
8.    Kto ma prawo do słowa “lesbijka”? Rozmowa z Magdą Próchniak
9.    Czasem miałam wrażenie, że jestem jedyną lesbijką w Lublinie. Rozmowa z Małgorzatą Szatkowską
10.  Trzeba stawiać opór. Rozmowa z Magdaleną Tchórz
11.  Dziewczyna i dziewczyna – normalna rodzina. Rozmowa z Zuch Dziewuchami
12.  Niepytana nie mówiłam, że jestem lesbijką. Rozmowa ocenzurowana
13.   Co Ty tutaj robisz? O poczuciu wyobcowania i przynależenia. Rozmowa z Nicole G.
14.   Mam na imię Kasia i to jest moja tożsamość. Rozmowa z Katarzyną Gauzą.
15.   Tęczowe aktywistki na Ukrainie są wyłącznie feministkami. Rozmowa z Katją Semchuk
16.  Oryginalnie nieheteroseksualna. Rozmowa z Agnieszką Marcinkiewicz
17.  Sama zrobię dla siebie miejsce. Rozmowa z Klaudią Lewandowską
18.  Dziś określam siebie jako osobę panseksualną. Rozmowa z Alex Knapik
19.  Perspektywa lesbian studies. Rozmowa z dr Martą Olasik
20. Mogę tylko powiedzieć: przykro mi bardzo, jestem wyjątkowa. Rozmowa z Voyk
21.  Tożsamość jest zawsze polityczna. Rozmowa z Elżbietą Korolczuk
22. Jesteśmy nie do ruszenia. Rozmowa z matką i córką. MB & Shailla
23. Wchodzę w krótkie erotyczne relacje poliamoryczne. Rozmowa z Retni
24. Aktywizm jest moim uzależnieniem. O niepełnosprawnościach, nieheteronormatywności i feminizmie. Rozmowa z Anetą Bilnicką
25. Wolę nie zostawiać niedomówień. Rozmowa z Adą Smętek
26. Do tej pory myślałam, że LGBTQ to nie ja. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
27. Ciągle zajmujemy się sobą i żądamy od innych akceptacji. Rozmowa z Anną Marią Szymkowiak
.
III. Głos z zagranicy
1Węgry. Brakowało nam środowiska kobiet niehetero – stworzyłyśmy je. Rozmowa z Anną Szlávi
2. Czechy. Lesba* na wychodźstwie. Rozmowa z Frídką Belinfantová
.
IV. Męskoosobowo
1. To co polityczne jest wspólne. Rozmowa z Tomaszem Gromadką
2. Przyszło nowe pokolenie kobiet nieheteronormatywnych. Rozmowa z Marcinem Szczepkowskim
.
V.  EL*C. Wiedeń 2017
1. Magdalena Wielgołaska. Odzyskiwanie lesbijskiej tożsamości – wreszcie pomyślmy o sobie, Siostry.
2. Monika Rak. Siła filmu dokumentalnego, czyli lesbijki do kamer!
3. Magdalena Świder. Wokół tożsamości.
4. Agnieszka Małgowska. Peformansy, czyli witamy w Lesbolandii.
5.  Joanna Semeniuk. Jeśli nie zrozumiemy naszej przeszłości, nie zrozumiemy siebie.
6.  Agnieszka Frankowska. PL, czyli Polskie Lesbijki w Wiedniu.….
.
IV. EL*C. Kijów 2019
1.  Monika Rak. L*Geniusza na Ukrainie.
2. Magdalena Wielgołaska. Lesbianizacja przestrzeni. 
.
BONUS
Komiks. Superprocenta. Graficzny komentarz Beaty Sosnowskiej
,
                                                                                                                   ————————————-————
 .
Aktualne wiadomości na temat projektu Lesbijska Inspira znajdziesz na:
Feminoteka
Kobiety kobietom
Strefa Les*
Kobieta Nieheteronormatywna
A kultura LGBTQ+ nie poczeka!

 

LESBIJSKA INSPIRA I Trzeba stawiać opór. Rozmowa z Magdaleną Tchórz

wokół-manifesty10

Agnieszka Małgowska: Na stronie O’LESS Festiwalu obok Twoich prac można przeczytać komentarz: Interesuje mnie współpraca z organizacją, która działa, aby wspierać lesbijki i promuje ich twórczość i inne typy działalności. Sztuka gejowska jest już bardzo rozbuchana, głównie to oni robią wystawy. Lesbijki są w cieniu. To było trzy lata temu. Nadal tak myślisz?

Magdalena Tchórz: Trochę się zmieniło. Coś się poprawia, ale dalej myślę, że więcej powinno się mówić o lesbijkach w sztuce, ciągle widzę, że promowani są geje.  

AM: Malujesz, rysujesz, a lesbijki w Twojej twórczości to nie marginalny temat. Myślisz, że będziesz go kontynuować?

MT: Staram się, choć ostatnio mam na to mniej czasu. Zajmuję się teraz grafiką komputerową, muszę po prostu zarabiać na życie.

AM: Pytam, bo moim zdaniem tworzenie sztuki lesbijskiej wymaga wytrwałości. Jesteś młodą osobą. Zdarza się, że artystki traktują sztukę jako narzędzie terapeutyczne, przepracowują sprawę i porzucają temat lesbijstwa.

MT: Lesbijski temat jest stały w mojej twórczości, jest dla mnie bardzo ważny. W mojej rodzinie nigdy nie mogłam mówić na ten temat szczerze, napięcie wynikające z tego tłumienia znalazło ujście w sztuce. Dzięki sztuce mogłam wreszcie mówić o swojej orientacji i dzięki moim profesorom, którzy zachęcali mnie, bym w swym malarstwie skupiła się na lesbijskim wątku.

AM: Przypomnijmy. Studiowałaś w Akademii Sztuk Pięknych im. Jana Matejki w Krakowie. Ta uczelnia jest otwarta na nienormatywne tematy?

MT: Akademia jest podzielona. Jest grupa liberalna i konserwatywna. Ja poznałam otwartych wykładowców, bez nich nie miałabym tyle odwagi, by mówić tak bezpośrednio. Zaczęło się od tego, że Wojtek Kubiak, asystent na zajęciach rysunku, domyślił się po moich szkicach, że jestem lesbijką i delikatnie mnie zachęcał, bym więcej mówiła o swej prywatności.

AM: Zatrzymałabym się tu na chwilę. To znaczy, że wcześniej nie podkreślałaś swojej orientacji?

MT: Bałam się głośno o tym mówić, choć nigdy tego nie ukrywałam, jednak się nie wychylałam. Tak na trzecim roku studiów coś się zmieniło. To był proces, który zamknęła moja praca magisterska: “Szkice związku dwóch kobiet”. Opisałam w niej artystycznie codzienność życia z moją ówczesną partnerką.

AM: Rozumiem, że swoje preferencje odkryłaś wcześniej?

MT: Od dziecka wiedziałam, że jestem lesbijką. Chociaż może nie do końca świadomie. To było instynktowne. Już kiedy miałam dziesięć lat zafascynowała mnie starsza koleżanka, miała trzynaście lat. Nigdy nie byłam z mężczyzną, takie relacje mnie nie interesowały, od zawsze pociągały mnie dziewczyny. To było dla mnie całkowicie naturalne. Nie udało się tego stłumić ani ukryć, mimo że pochodzę z małej miejscowości i na dodatek z ultrakatolickiej rodziny.

AM: A jak poradziła sobie z tym Twoja ultrakatolicka rodzina?

MT:
 Moja rodzina mnie zna, wychowywali mnie, więc się domyślili. Jakoś to przeżyli, wszyscy wiedzą o co chodzi, ale to taka tajemnica poliszynela. Wiedzą i nie chcą mówić o tym otwarcie. Mam wrażenie, że katolicy nie umieją rozmawiać, rozmowa jest albo powierzchowna, albo niewygodne sprawy są zamiatane pod dywan. Lepiej żeby “pewne sprawy” nie ujrzały światła dziennego. Niestety wiara monoteistyczna wciąga jak narkotyk. Człowiek przywiązuje się w takim stopniu do wartości i zasad danej religii, że staje się jej niewolnikiem. Wszelkie próby odwodzenia go od tego myślenia traktuje jako zagrożenie dla swojej wiary, a na próby jakiegokolwiek zaprzeczenia dogmatom religijnym reaguje strachem i złością.

AM: Naprawdę wszyscy z Twojej rodziny myślą tak tradycyjnie?

MT: Nie wszyscy. Mój chrzestny, który zmarł w styczniu zeszłego roku, był pierwszą osobą w rodzinie, która szczerze o mojej orientacji ze mną porozmawiała. Zadedykowałam mu moją pracę dyplomową. Tak jak ja był introwertykiem i człowiekiem nieśmiałym, jednak dla niego nie było tematów tabu. Mogłam z nim porozmawiać o prawach kobiet, homoseksualizmie, hipokryzji w kościele, rodzimowierstwie słowiańskim. Był bardzo skromnym, dobrym, wrażliwym i wspierającym człowiekiem. Bardzo mi go brakuje.

AM: Rozmawialiście o rodzimowierstwie słowiańskim? 

MT: Tak, tym się ostatnio fascynuję. Nie odnalazłam się w katolicyzmie. Od zawsze idea Boga Ojca do mnie nie przemawiała, choć nie mam traumatycznych doświadczeń z własnym ojcem, jak pewnie niektórzy mogą podejrzewać. To człowiek o wielkim sercu, do niczego mnie nie zmuszał. Ale ja wiarę katolicką pamiętam jako ciągłe przerażenie, poczucie winy. Buntowałem się przeciwko temu, potem odcięłam się, w końcu odkryłam rodzimowierstwo słowiańskie.

AM: A dlaczego właśnie taka droga? Zmaganie się z religią to charakterystyczny element tożsamości części polskich kobiet nieheteronormatywnych. Katolicyzm nas naznacza. Niektóre dziewczyny usiłują się w nim odnaleźć , jak członkinie Wiary i Tęczy, inne odcinają się od religii w ogóle, jeszcze inne zmieniają wiarę, niektóre szukają swojego miejsca poza wielkimi systemami, zwykle odwołując się do boginicznych kultów.

MT: Jestem feministką i w religii słowiańskiej skupiam się właśnie na boginiach. Poza tym bliska jest mi ziemia naszych praprzodków, a ziemia kojarzona jest z kobietą, utożsamiana z Matką. Tym sposobem łączę dwie motywacje.

AM: Feminizm, rodzimowierstwo i orientacja niehetero to spory bagaż nienormatywności. Z takim bagażem zwykle trudno znaleźć sobie miejsce w świecie. Jak poradziłaś sobie w Krakowie, gdy już jawnie zaczęłaś mówić o tym, że jesteś lesbijką? Czy szukałaś kontaktu z organizacjami krakowskimi: z Kulturą dla Tolerancji czy Queerowym Majem, które skupiają się na sztuce?

MT: Po przyjeździe do Krakowa szukałam towarzyskich relacji, przyjaźni, ale nie znalazłam. Dopóki studiowałam miałam dobrych znajomych, potem – jak to zwykle bywa – każdy poszedł w swoją stronę. A krakowskie środowisko LGBTQ? Mam poczucie, że jest bardzo zgraną grupą, przez to hermetyczną. Raczej przestrzenią queerową, a ja jestem lesbijska, więc nie udało mi się tam zadomowić. Być może też dlatego, że mam poglądy tak zwanego środka. Nie jestem ani na prawo, ani na lewo. W sumie unikam polityki, co dziś jest źle widziane. Mam więc problemy z osobami prawicowymi, do pewnego momentu się zgadzamy, potem ściana. Podobnie z lewakami, którzy zakładają, że osoby LGBTQ+ są lewackie. Ale to stereotyp. W Krakowie – moim zdaniem – jest lewacko, a wyrażało się to przede wszystkim przez prouchodźcze poglądy. A mnie dziwi zainteresowanie islamem, religią szczególnie patriarchalną, w której nie ma miejsca ani dla kobiet, ani dla osób homoseksualnych. Rozumiem pomoc, ale za tym idą też inne sprawy. Dla mnie najważniejsze są kobiety, wszystko, w czym widzę zagrożenie dla kobiet, budzi mój niepokój. Nie mogę uwolnić się od tego myślenia.

AM: Uważasz, że eliminują Cię ze świata branżowego poglądy polityczne?

MT: Dokładnie tak. Z tych powodów czuję się całkowicie oddzielnie. Poza tym jestem osobowością introwertyczną, osobą “wysoko wrażliwą” –  jak klasyfikuje mnie Elaine Aron, a potocznie zwaną “przewrażliwioną” i trudno mi się przebićA tu trzeba przepychać się łokciami. Myślę też, że nie pasuję do profilu krakowskiego środowiska, które ceni sobie mainstream. A ja – szczerze powiedziawszy – trochę brzydzę się mainstreamem. W głównym nurcie dominuje to, co jest wymuskane, idealne jak na Instragramie. Nie chcę takiej rzeczywistości, takiego myślenia, to nie ma nic wspólnego ze światem, w którym żyjemy. W sztuce cenię naturalność. Nie chcę przesady, która moim zdaniem cechuje gejowską kulturę.

AM: To pogląd często powtarzany przez kobiety nieheteronormatywne. Co z tym robić?

MT: Warto to przekodować albo wręcz stworzyć odrębny świat, żeby na nich nie polegać, nie zależeć od nich, nie oglądać się na ich rozwiązania. 

AM: Rozumiem, że skłaniasz się ku separatyzmowi. A chyba potrzebujemy też grup i osób wspierających. A jeśli tak, kto to może być?

MT: Tak, wybieram separatyzm, a we współpracy stawiać powinnyśmy na feministki. Wiem, że od dawna są rozbieżności, wiem, że wśród feministek są lesbijki, jedne się ujawniają, inne nie, ale to one wskazują nam drogę. Na krakowskiej uczelni Iwona Demko, wykładowczyni i artystka znana z tworzenia wagin, wywalczyła w zeszłym roku rocznicowy artykuł poświęcony Zofii Baltarowicz, pierwszej studentce krakowskiej ASP. Wydaje się to niewielką sprawą, ale okazało się, że odbyła się poważna bitwa. Takie działania są potrzebne, trzeba walczyć na każdym kroku. A robią to na różne sposoby właśnie feministki.

AM: Zgadzam się, że do feministek nam najbliżej. Zdaje się, że Czarny Protest wiele zmienił! Nas na przykład wspiera Feminoteka, która udostępniła stronę na regularne publikowanie rozmów Lesbijskiej Inspiry. Bez cenzury, najmniejszej nawet sugestii. Działamy od kilku miesięcy. Czasem tylko tyle wystarczy. Nie musimy się zgadzać we wszystkim. Fajnie się wspierać.

MT: Dlatego chodzę na Manify i Marsze Równości. Udzielam się, kiedy i jak mogę. Staram się zasilać wszelkie wolnościowe marsze, nawet jeśli jest nas jeszcze wciąż mało, to widzę sens takich protestów. Wiem, że każda osoba jest ważna, także moja. Zwłaszcza w mniejszych miastach.

AM: Kraków nie jest mały, a wyjechałaś z niego. Właśnie się przeniosłaś na Pomorze. Dlaczego?

MT: Na wyjazd złożyło się kilka spraw. Bezpośrednim powodem była utrata pracy. Ale czułam się w Krakowie ciągle jak przyjezdna, jak mówiłam, nie pasowałam do środowiska, nie zadomowiłam się. Poza tym już od jakiegoś czasu myślałyśmy, z moją partnerką, żeby wyjechać na Pomorze. Moja dziewczyna ma tam rodzinę, przez którą zostałam bardzo dobrze przyjęta. Mam świetny kontakt z “teściową”, opiekuje się nami, pomaga w szukaniu pracy i mieszkania. Jest moją drugą mamą.

AM: Dużo powodów by się przenieść. I jak jest na Pomorzu?

MT: Dopiero się przeprowadziłyśmy. Urządzamy się. A potem chciałabym coś robić dla lesbijek, między innymi wystawy.

AM: Może warto zapukać do Stowarzyszenia Tolerado, przy którym działa grupa dla kobiet nieheteronormatywnych. Sporo tam aktywnych dziewczyn.

MT: Na pewno spróbuję.

AM: A czego oczekujesz od lesbijskiej przestrzeni?

MT: Chciałabym, żeby dziewczyny odważnie mówiły kim są. Chciałabym swoją sztuką pokazać, że nie wstydzę zajmować się lesbijską tematyką, nie ukrywam jej za alegoriami. Chciałabym, żeby żyło się normalnie. Uważam, że lesbijki cenią sobie codzienność, a do tego potrzebna jest uregulowana sytuacja prawna. Dlatego jestem za związkami partnerskimi. Potrzebne jest to nam i polskiemu społeczeństwu, a zdarza mi się słyszeć, że sprawa LGBTQ to sprawa marginalna, że nie ma po co zajmować się marginesem. Ale właśnie trzeba się tym zajmować, podejmować temat na wszelkie sposoby.

AM: Jesteś więc zwolenniczką autowania?

MT: Tak. Smutno mi było, gdy czytałam wywiad z Anonimową Lesbijką w Waszym cyklu. Choć wiem, że bywa różnie, ale trzeba stawiać opór, być gotową na wyzwiska, na oskarżenia o grzech czy chorobę. Ludzie bywają chamscy, ale temu nie można ulegać. Dawajmy przykład swoim życiem.

AM: Wojowniczo. A spotkało Cię coś złego w życiu w związku z Twoją orientacją?

MT: Mam chyba szczęście. Nie spotkało mnie nic groźnego od obcych. Jestem też ostrożna. Od rodziny – jak mówiłam – uniki, pouczenia, że to niezgodne z bożym planem, że to zboczenie. Dostałam też w życiu sporo wsparcia, choć więcej od osób hetero niż społeczności LGBTQ+.

AM: Manifest Lesbijskiej Inspiry, który jest impulsem do naszej rozmowy, był właśnie reakcją na pomijanie i brak wsparcia dla lesbijek przez znaczną część społeczności LGBTQ+. Co myślisz o takim głosie?

MT: Myślę, że zawsze trzeba się sprzeciwiać, kiedy następują przekłamania, gdy jakaś część społeczności zasłania inną, jeśli nie można inaczej.

AM: W dziewczynach siła! Działajmy! Dziękuję za rozmowę. I czekamy na wystawy.

Korekta: Maja Korzeniewska

————————————–

Magdalena Tchórz (ur. 1989) – absolwentka wydziału malarstwa krakowskiej ASP, dyplom z malarstwa. Interesuje ją kobieta – jako obszar działań artystycznych i badań teoretycznych – wraz z jej uczuciami, umysłem, tożsamością, seksualnością i cielesnością. Od roku pracuje jako graficzka komputerowa. Jako rodzimowierczyni pasjonuje się pierwotnymi mocami kobiecymi, astrologią, naturą.

Agnieszka Małgowska (1/2 Damskiego Tandemu Twórczego)
lesbijka / feministka / artaktywistka / reżyserka / trenerka teatralna / scenarzysta
Współtwórczyni projektów: Kobieta Nieheteronormatywna (cykl debat) / A Kultura LGBTQ+ Współtwórczyni projektów: Kobieta Nieheteronormatywna (cykl debat i audycji radiowych, 2014- 2016) / O’LESS Festiwal (2012-2014) / DKF Kino lesbijskie z nutą poliamoryczną (cykl spotkań, 2012-2015) / A kultura LGBTQ+ nie poczeka (projekt archiwistyczny, od 2017) / O teatrze lesbijskim w Polsce (cykl teatrologiczny, od 2012) / Lesbijska Inspira (cykl wywiadów od 2017) / Portret lesbijek we wnętrzu, Niesubordynowane czytanie sztuki Jolanty Janiczak (czytanie dramatów) / Orlando.Pułapka? Sen, Fotel w skarpetkach, 33 Sztuka, RetroSeksualni. Drag King Show (spektakle) / Czarodziejski flet, Gertruda Stein & Alice B. Toklas & Wiele Wiele Kobiet (nanoopery) / L.Poetki (film dokumentalny) / Teatr Dialogu (warsztat i akcja miejska) / Wywrotowa komórka lesbijska, Epizody, wątki, sugestie lesbijskie w kinie polskim (wykłady) / Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej* (stowarzyszenie, 2017).

———————————

LESBIJSKA INSPIRA
To niezależna inicjatywa, której e-przestrzeni udziela siostrzana Feminoteka
,
I.   Manifest
1.    ManifestInstant
2.    Rozmowa I. Od lesbijskiej konspiry do lesbijskiej inspiry
3.    Rozmowa II. Minął rok. To, o czym mówiłyśmy w prywatnych rozmowach, stało się częścią debaty publicznej
.
II. Rozmowy wokół manifestu
1.   Mamy wewnętrzną potrzebę wolności. Rozmowa z Małgorzatą Myślak i Magdaleną Sota
2.   Coming out – nie chcę i nie muszę. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
3.   Z miłości i gniewu rodzi się odwaga. Rozmowa z Angeliną Caligo
4.   Moja droga do siebie samej. Rozmowa z Marią Kowalską
5.   Potrzebne są niehetero bohaterki. Rozmowa z Anną Bartosiewicz
6.   Chcemy więcej! Rozmowa z Anną i Zandrą Ra Ninus
7.   Lesbijki, pora na prokreację! Rozmowa z Anną Adamczyk
8.   Kto ma prawo do słowa “lesbijka”? Rozmowa z Magdą Próchniak
9.   Czasem miałam wrażenie, że jestem jedyną lesbijką w Lublinie. Rozmowa z Małgorzatą Szatkowską
10. Trzeba stawiać opór. Rozmowa z Magdaleną Tchórz
11.  Dziewczyna i dziewczyna – normalna rodzina. Rozmowa z Zuch Dziewuchami
12.  Niepytana nie mówiłam, że jestem lesbijką. Rozmowa ocenzurowana
13.  Co Ty tutaj robisz? O poczuciu wyobcowania i przynależenia. Rozmowa z Nicole G.
14.  Mam na imię Kasia i to jest moja tożsamość. Rozmowa z Katarzyną Gauzą
15.  Tęczowe aktywistki na Ukrainie są wyłącznie feministkami. Rozmowa z Katją Semchuk
16.  Oryginalnie nieheteroseksualna. Rozmowa z Agnieszką Marcinkiewicz
17.  Sama zrobię dla siebie miejsce. Rozmawa z Klaudią Lewandowską
18.  Dziś określam siebie jako osobę panseksualną. Rozmowa z Alex Knapik
19.  Perspektywa lesbian studies. Rozmowa z dr Martą Olasik
20. Mogę tylko powiedzieć: przykro mi bardzo, jestem wyjątkowa. Rozmowa z Voyk
21.  Tożsamość jest zawsze polityczna. Rozmowa z Elżbietą Korolczuk
22. Jesteśmy nie do ruszenia. Rozmowa z matką i córką. MB & Shailla
23. Wchodzę w krótkie erotyczne relacje poliamoryczne. Rozmowa z Retni
24. Aktywizm jest moim uzależnieniem. O niepełnosprawnościach, nieheteronormatywności i feminizmie. Rozmowa z Anetą Bilnicką
25. Wolę nie zostawiać niedomówień. Rozmowa z Adą Smętek
26. Do tej pory myślałam, że LGBTQ to nie ja. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
27. Ciągle zajmujemy się sobą i żądamy od innych akceptacji. Rozmowa z Anną Marią Szymkowiak
 .
III. Głos z zagranicy
1Węgry. Brakowało nam środowiska kobiet niehetero – stworzyłyśmy je. Rozmowa z Anną Szlávi
2. Czechy. Lesba* na wychodźstwie. Rozmowa z Frídką Belinfantová
.

IV. Męskoosobowo
1. To co polityczne jest wspólne. Rozmowa z Tomaszem Gromadką
2. Przyszło nowe pokolenie kobiet nieheteronormatywnych. Rozmowa z Marcinem Szczepkowskim
 .
                                                                           ————————————-————
 .
Aktualne wiadomości na temat projektu Lesbijska Inspira znajdziesz na:
Feminoteka
Kobiety kobietom
Strefa Les*
Kobieta Nieheteronormatywna
A kultura LGBTQ+ nie poczeka!

LESBIJSKA INSPIRA I Kto ma prawo do słowa “lesbijka”?

wokoł manifestu 8

MAMY DOŚĆ emocjonalnego dystansu wobec jawnych i niejawnych nadużyć wobec praw równościowych.
Na emocje każdej/ każdego z nas musi być miejsce.
[Fragment Manifestu Lesbijskiej Inspiry]

Magda Wielgołaska: Pierwszy raz zaczęłyśmy rozmowę o Twojej perspektywie na kobiecą nieheteronormatywność kilka miesięcy temu. Wtedy nie byłaś jeszcze gotowa na udzielenie wywiadu. Co się zmieniło? Dlaczego właśnie teraz chcesz się podzielić swoim doświadczeniem z innymi?

Magda: Zdecydowałam się na rozmowę z Tobą dlatego, że chcę w jakiś sposób pozbyć się rzeczy, które mnie męczą. Doszłam do takiego etapu, że chyba jestem na to gotowa. Nie chcę tej rozmowy potraktować jak kosza na śmieci, ale myślę, że pozwoli mi ona opowiedzieć o paru ważnych dla mnie sprawach i uporządkować je.

MW: Co masz na myśli?

M: Myślę o takim długotrwałym procesie dochodzenia do siebie samej. Mam poczucie, że dość długo błądziłam we mgle. Dosyć późno zaczęłam dotykać tematu swojej tożsamości psychoseksualnej, późno zaczęłam się tym interesować. Wydaje mi się to teraz dosyć śmieszne, bo gdyby ktoś mnie zapytał pod koniec liceum czy na początku studiów – kto mi się podoba, od razu wiedziałabym, co odpowiedzieć – że podobają mi się kobiety. Dopiero, kiedy zaczęłam wchodzić i angażować się w relacje z mężczyznami, ta sfera mojego życia stała się istotna i zaczęłam ją badać. Te relacje damsko-męskie nie wychodziły mi tak, jak oczekiwałam. Dużo czasu zajęło mi odpowiedzenie sobie samej na pytanie dlaczego tak jest. To był dla mnie pierwszy etap. Miałam taki moment, kiedy wyoutowałam się jako osoba zainteresowana kobietami, a później weszłam w długi związek z facetem. To był bardzo niedobry związek. Miałam ogromny problem tożsamościowy. Nie potrafiłam wtedy myśleć o sobie albo mówić jako o osobie biseksualnej. Czułam jeszcze mocniej, że jestem kobietą, która woli kobiety. Mój ówczesny partner doskonale o tym wiedział i w jakiś sposób był z tego dumny, że jest z kobietą, która właściwie nie jest zainteresowana mężczyznami. Ja ogromnie się męczyłam. Męczyłam się po pierwsze dlatego, że ta relacja była destruktywna i emocjonalnie bardzo skomplikowana, a po drugie nie potrafiłam sama sobie wyjaśnić, co się we mnie dzieje i czemu mam taki problem, że jestem w takim miejscu w życiu, w jakim jestem. Wielokrotnie imputowano mi, że mam problem z zaakceptowaniem tego, że jestem biseksualna. Bardzo chciałam się wtedy tak określić, bo czułam, że nie mogę dać ukochanemu tego, co bym chciała. Ale to nie byłaby prawda o mnie. W pewnym momencie zaczęłam nawet żartem nazywać to “nieheteroseksualnym związkiem”. Przynajmniej jedna osoba była w nim niehetero.

Doszłam w końcu do wniosku, że musi być coś pomiędzy byciem les i byciem bi. I stało się dla mnie bardzo ważne, żeby to coś pomiędzy znaleźć. Przez większą część mojego życia otaczałam się głównie mężczyznami. Dlatego przyznanie się przed sobą samą do swojej tożsamości było trudne. Unikałam kobiet. Ale ciągle szukałam odpowiedzi na pytanie kim jestem. Szukałam na forach lesbijskich, byłam na nich aktywna. Tam spotkałam się z bardzo negatywną reakcją. Z protekcjonalnym i lekceważącym stosunkiem do takich osób jak ja. Słyszałam, że próbuję siebie sama oszukiwać, że w zasadzie dla tych dziewczyn wszystko jest jasne. Próbowałam się też jakoś dopasować do tego obrazu, który tam dostawałam. Chciałam się poczuć normalna.

MW: Normalna według norm określanych przez lesbijki aktywne na forach?

M: Tak. Czułam silną presję. Poczucie, że to środowisko jest paradoksalnie bardzo zamknięte na inność. Na nienormatywność. Nie tyle na heteronormatywność, co w ogóle na nienormatywność inną niż ukute przekonania na temat tego, kto może, a kto nie może określać siebie jako lesbijka. Albo jesteś normatywna w ten sposób albo w inny, ale musimy ci znaleźć nazwę, która sprawi, że będziesz rozkodowana, tak żeby można było cię wsadzić do odpowiedniej szufladki.

MW: Myślę, że jest w nas taki odruch pierwotny. Nazywanie to oswajanie. Daje poczucie bezpieczeństwa. Jeśli coś nie ma etykietki, to nie wiemy, czy nam zagraża czy nie. Niekoniecznie chcemy z tym nienazwanym eksperymentować, doświadczać tego. Kiedy na to coś uda nam się nalepić odpowiednią etykietę, czujemy spokój. To z jednej strony mechanizm obronny: to jest lesbijka, to jest muzułmanin, a sąsiad spod trójki jest kibicem Legii, a z drugiej strony coś, co ogranicza. Dlatego cieszę się, że opowiadasz o swoim doświadczeniu, bo bez zrozumienia mechanizmu szufladkowania nie zwalczymy stereotypów i nie poznamy osoby, jej potrzeb, motywacji. Jednak trudno mi zaakceptować, że wśród lesbijek są tak silne mechanizmy wykluczania.

M: Cały czas szukałam, nie rozumiałam, czemu spotykam się z takim odrzuceniem. Chciałam znaleźć jakąś etykietkę, która byłaby do przyjęcia dla tych innych i dla mnie. Jedna sprawa to nazywanie innych, którzy są na około nas. Druga, przeciwnie – to pytanie, jak ci inni nas postrzegają, nie jesteśmy od tego wolni. Dla lesbijek to może być taka strategia obronna. Na przykład osoby heteroseksualne często uważają, że lesbijka to kobieta, która “nie spotkała odpowiedniego mężczyzny”. Więc kiedy dziewczyna określająca się jako lesbijka ma doświadczenia z facetami, to robi innym lesbijkom zły PR, potwierdza ten stereotyp. Trzeba wtedy bronić jednej wersji definicji słowa lesbijka. Czyli lesbijka to jest kobieta, która jest zainteresowana wyłącznie kobietami, nigdy nie spała z facetem i nawet na faceta nie spojrzała. Istnieje jakiś abstrakcyjny twór – twierdza, którą ja nazywam wieżą z kości słoniowej. Trzeba spełnić bardzo ścisłe kryteria, żeby dostąpić zaszczytu zamieszkania w niej. Inaczej możemy dopuścić dywersantów, ludzi, którym się “coś wydaje”, ale nie należy tego traktować poważnie. Twoje życie i wybory są więc poddawane jakiemuś testowi – przez lesbijki, które – w swojej ocenie – te kryteria spełniają.

Ja nie spełniałam – tak mi się wydawało. Oprócz jakichś tam relacji romantycznych, zawsze lepiej dogadywałam się z mężczyznami, miałam wspólny język, podobne poglądy. Dlatego właśnie w relacjach z facetami próbowałam siebie odnaleźć. Byłam poza tym takim dobrym kumplem i czułam się w tej roli bezpiecznie. Kiedy zaczęłam odkrywać, że coś nie gra, to musiałam wyjść z tego swojego bezpiecznego miejsca do kobiet, których się boję. Kiedy powiedziałam o sobie swojej mamie, to pierwszą jej reakcją było pełne niedowierzania: “Przecież ty nie lubisz kobiet!”. Dokładnie ten paradoks, z którego zdawałam sobie sprawę. Więc to był dla mnie bardzo trudny moment – opuszczenie strefy komfortu.

MW: Możesz opowiedzieć, dlaczego nie lubiłaś kobiet?

M: To się działo na poziomie podświadomości. Myślę, że długo nie akceptowałam siebie jako kobiety. Do momentu, w którym odkryłam, że lubię kobiety.

MW: Czyli ta niechęć do kobiet i kobiecości była takim wyparciem swojej nieheteronormatywnej tożsamości?

M: Ciężko mi to tak jednoznacznie stwierdzić, ale głównie nie akceptowałam swojej cielesności. Kiedy zorientowałam się, że podobają mi się inne kobiece ciała, to zaczęła znikać niechęć do mojej fizyczności, pojawiła się radość. Myślę, że podświadomie nie akceptowałam oczekiwania, że powinnam się podobać mężczyznom, chociaż tego chciałam, jak większość heterodziewczyn. Nie mogłam pogodzić się z wymogiem, żeby starać się dla mężczyzn, żeby dbać o siebie tak, żeby im się podobać. Miałam też kłopot z zaakceptowaniem faktu, że inne dziewczyny to robią. Ubierałam się raczej w stylu przezroczystym, nie-kobiecym. Poza tym miałam też doświadczenia negatywne z kobietami, jakieś zawiedzione przyjaźnie, które z perspektywy czasu okazały się nieszczęśliwymi zakochaniami. Byłam strasznie emocjonalnie roztrzęsiona. A później, kiedy zaczęłam szukać dla siebie miejsca i określenia, to również spotkałam się z odrzuceniem. Więc to bardzo podważyło moją pewność siebie i to, czego właściwie chcę. Uwierzyłam, że jest we mnie jakieś wyparcie, powróciła niewiara w to, że jestem w stanie zbudować coś z kobietą. Nie miałam jeszcze takiej prawdziwej związkowej relacji z kobietą – nie mam argumentu, kiedy prawdziwe lesbijki prowadzą analizę przypadku, bo może mi się tylko wydawało – sama zaczęłam bagatelizować tę kwestię. Był moment, gdy zaczęłam się sama sabotować – może jednak byłoby mi łatwiej z facetem, skoro kobiety są tak negatywnie nastawione. Dziś wiem, że gdybym miała teraz albo w przyszłości wchodzić w relację z kimś, to zdecydowanie w grę wchodziłyby tylko kobiety. Nie wyobrażam sobie teraz, że choćby platonicznie, zakochuję się w mężczyźnie, a działo się tak, gdy jeszcze nie byłam świadoma swoich autentycznych potrzeb. Miałam moment w życiu, kiedy byłam na rozdrożu i zaangażowałam się w relację z wyjątkowym facetem, ale teraz wiem, że już nie powtórzyłabym tego.

MW: Przyznam szczerze, że po naszych wcześniejszych rozmowach byłam przekonana, że będziemy mówić o biseksualności. Jednak widzę, że rozmawiamy raczej o “wpychaniu” w biseksualność. Widzę tu dyskryminację podwójną. Po pierwsze odmawiano Ci prawa do określania siebie słowem lesbijka, skoro nie spełniasz pewnych wymagań, a z drugiej strony to jest dyskryminowanie dziewczyn/kobiet, które świadomie określają siebie jako biseksualne. Sama też konsekwentnie unikasz słowa lesbijka, chociaż mówisz, że jeśli relacja i zaangażowanie to tylko z kobietą.

M: To jest chyba tak, że powoli dojrzewam do tego, żeby móc używać tego słowa w stosunku do siebie. Byłam pouczana, że nie mogę siebie określać tym słowem. Prawdziwa lesbijka przecież brzydzi się myślą o dotknięciu faceta. Mnie to nie kręci, ale się tego nie brzydzę, nawet przez jakiś czas byłam ciekawa. Faktycznie w kontakcie z dziewczynami, na tych lesbijskich forach – poczułam, że odebrano mi prawo do używania słowa lesbijka i że powinnam siebie określać inaczej. Na takim forum przeczytałam kiedyś komentarz, że skoro jestem w stanie zainteresować się facetem, ale nie chcę niczego więcej, to znaczy, że mam zaburzenia, że coś jest ze mną nie tak. Jakaś psychoza. W końcu w potocznym wyobrażeniu osoby homo też są zaburzone, więc skąd w nas taka łatwość do stawiania podobnej diagnozy?

MW: To się działo w przestrzeni wirtualnej, a czy miałaś jakiś kontakt z lesbijkami w realnym świecie?

M: Tak, co ciekawe, część tych lesbijek, które poznałam w realu, miało podobne doświadczenia, choć niekoniecznie na forum. Dziwiły się tylko, że tak na poważnie wzięłam do siebie to co przeczytałam. A gdzie miałam szukać odpowiedzi? Brakuje nam tej wspólnej – naprawdę wspólnej – przestrzeni. Przestrzeni w której każdy i każda może poczuć się bezpiecznie.

MW: To niesamowite i trochę przerażające. Temat tożsamości psychoseksualnej jest delikatny. Znaczna część kobiet nieheteronormatywnych szuka odpowiedzi na swoje pytania w internecie. To, o czym mówimy, dzieje się na jednym portalu lesbijskim. Nowa osoba wchodzi na takie forum z ogromną ciekawością, jest w procesie poznawania siebie i nagle dostaje cios prosto w serce. Tak jak Ty opowiadasz – to ma realne przełożenie na życie.

M: Tak, wydaje mi się, że ja i nie tylko ja, dotyczy to może i innych kobiet – jesteśmy bardzo podatne na sugestie, że coś robimy źle. Co ciekawe, nie miałam problemów w odniesieniu do mojej tożsamości w rodzinie, ani wśród znajomych. To jest bardzo otwarte i humanistyczne środowisko. Okazanie homofobii byłoby w bardzo złym tonie. W zasadzie, dyskryminacja ze względu na orientację, choć specyficzna, spotkała mnie w życiu tylko ze strony lesbijek. Czy to nie jest zadziwiające? Na poziomie deklaratywnym byłam znacznie dalej niż na poziomie emocjonalnym – mogłam o tej kwestii swobodnie rozmawiać, ale nie wchodziłam w wewnętrzny proces. Myślę, że to jest odwrotność tego, co przechodzi wiele osób. W pewnym momencie przestałam jednak nazywać siebie lesbijką. Bałam się. Używałam raczej skali Kinsey’a albo innych wybiegów. Bez problemu mogłam też powiedzieć, że zdecydowanie wolę kobiety. Jednak słowo lesbijka nigdy nie padało. Ostatnio ktoś zapytał: “Ale ty jesteś lesbijką?”. Mimo, że kontekst był oczywisty, zawahałam się. Po prostu nie wiedziałam, czy mogę powiedzieć “tak”. Nie dałam sobie takiego prawa, bo byłam z facetami i w dodatku nie odrzucam tych doświadczeń, choć części z perspektywy czasu żałuję. One są fragmentami mojej historii życia. Prościej jest mi powiedzieć, że jestem osobą homoseksualną. Mogę też zastosować manewr, że jestem biromantyczna, czyli mogę obdarzyć uczuciem osoby reprezentujące obie płcie, co jakoś usprawiedliwia moje wcześniejsze relacje z facetami. Nie chcę ciągle się szarpać, walczyć z czyimiś wyobrażeniami.

MW: Uderzające jest dla mnie słowo walka. Czy to znaczy, że czujesz, że przegrałaś walkę o możliwość korzystania z określania lesbijka?! Przecież to my same decydujemy, jak chcemy siebie nazwać. Nazywam siebie lesbijką, mimo że miałam w życiu więcej relacji z facetami niż z kobietami. Co więcej, uważam siebie za stuprocentową lesbijkę. Samo lesbijstwo jest dla mnie czymś więcej niż to z kim sypiam. To wybór sposobu komunikowania się w związku – komunikacja odrzucająca patriarchalne wdruki, w której nie ma konkurowania i dominacji, gdzie ważne są emocje i słabości. Lesbijstwo to dla mnie celebracja kobiecości i mimo moich wcześniejszych doświadczeń – nikt nie może mi odebrać tego, że uważam się za lesbijkę i tak siebie opisuję. I w dodatku nie wiem, co będzie dalej. Nie jestem w stanie podpisać zaświadczenia, że za dziesięć lat nie będę mieć męża i dzieci. To jest tak indywidualne i osobiste, że jakoś bardzo smutne wydaje mi się, że ktoś jest tak radykalny i oceniający, że blokuje innym dostęp do nazwania swojej tożsamości. “Nienazwane nie istnieje” – dlatego tak bardzo szukamy w sobie określeń na to kim i gdzie jesteśmy. Odbieranie prawa do określania siebie, w jakiś konkretny sposób, to dla mnie przemoc.

M: Jakoś sobie z tym poradziłam. Zidentyfikowałam źródło moich problemów z facetami. Wiem, że mnie nie interesują i wiem dlaczego. Wiem czego chcę i nie mam z tym więcej problemu. Ale długo było tak, że w odniesieniu do komunikatów, które dostawałam od tych prawdziwych lesbijek miałam w sobie lęk, że może w którymś momencie spodoba mi się jakiś facet. Wręcz taki obsesyjny lęk. To był rodzaj projekcji komunikatów od tych dziewczyn, że w każdej chwili może mi się zmienić. Teraz tego nie mam. Odcięłam to grubą kreską. Dzisiaj już wiem, że nie ma znaczenia, czy ktoś mi pozwala czy nie określać się w dany sposób.

MW: Obserwuję taki trend, w którym coraz więcej kobiet nieheteronormatywnych unika słowa lesbijka. W moim odczuciu to jest niebezpieczne i jest przeszkodą w tworzeniu czegoś takiego jak społeczność lesbijska. Kiedy zamiast słowa lesbijka pojawia się tysiąc innych określeń, ciężko nam się zjednoczyć i stworzyć miejsce, w którym się spotkamy i poznamy. Bardzo spodobało mi się to, że na Europejskiej Lesbijskiej* Konferencji w Wiedniu stawiano na to nacisk, na potrzebę konsolidacji sił, a gwiazdka postawiona przy słowie lesbijka była odniesieniem do wszelkich odcieni kobiecej nieheteronormatywności. Ta gwiazda to nie nowość, pojawiała się już wcześniej na przykład w polskiej Strefie Les*, jednak na wiedeńskiej konferencji bardzo głęboko weszłyśmy w temat, uświadomiłyśmy sobie, co ta gwiazdka właściwie oznacza i dlaczego jest taka ważna, dlatego też gwiazdkę mamy w nazwie naszego nowego, lesbijskiego stowarzyszenia: Sistrum – Przestrzeń Kultury Lesbijskiej*. Jeśli mamy się zjednoczyć, to musimy mieć coś co zapobiegnie rozproszeniu. Słowo lesbijka jest dla mnie właśnie czymś takim. Jest dla mnie bardzo ważne kulturotwórczo. Nie odmawiam nikomu możliwości wykuwania i stosowania innych określeń, jednak widzę tutaj taki silny patriarchalny schemat wymierzony w kobiety. Jeśli mówimy o wydarzeniu dla kobiet nieheteronormatywnych, to wymaga się od nas, żeby wymienić w opisie albo nazwie kobiety bi, queer, panseksualne, poliamoryczne, trans… lista robi się kosmicznie długa, jeśli zaczniemy się troszczyć o wszystkich. A taka mnogość sprawia, że rozmywają się ważne kwestie. Od nas, kobiet, wymaga się, żeby o wszystkich pamiętać. W końcu zajęte opiekowaniem się całym światem zapominamy o sobie. Lesbijka z gwiazdką jest dla mnie symbolem, który nie pozwala na rozmycie kwestii kobiet nieheteronormatywnych.

Kiedy mówisz o lesbijkach z wieży z kości słoniowej mam poczucie, że one odmawiając dostępu do słowa lesbijka sabotują – prawdopodobnie nieświadomie – konsolidowanie i poszerzanie środowiska, w którym mogłybyśmy wspólnie zrobić wiele dobrego.

M: Rzeczywiście może mieć to znaczenie. Pewnie jest więcej takich dziewczyn jak ja, które usłyszały, że nie są lesbijkami, bo żeby nimi być, najlepiej, żeby nawet nie przyjaźniły się z facetami. Dla mnie to jest absurdalne. Jeśli dziewczyna hetero w jakichś okolicznościach: na imprezie, po pijaku, dla zabawy pocałuje się z drugą dziewczyną, to jest to w porządku. Jeśli w takich samych okolicznościach lesbijka pocałuje się z facetem, to od razu wiadomo, że ona nie jest homo, tylko bi. Mam takie poczucie, że kobiecie homoseksualnej dużo łatwiej coś odebrać. Prawo do czegoś. To dla mnie kompletna dysproporcja. Jest takie ładne określenie jak “bi-curious”, którego raczej używa się dla osób hetero, które są ciekawe, jak byłoby z osobą tej samej płci, ale raczej nie powtórzyłyby takiego doświadczenia. Osoby hetero mają do tego prawo. A lesbijki to blokują. Prawdziwa lesbijka musi od początku wiedzieć, kim jest  – od urodzenia.

MW: No i znowu sytuacja, w której seksualność kobieca jest represjonowana i to przez inne kobiety.

M: To jest bardzo silne przeniesienie schematów. Zaczęłam się przyjaźnić z lesbijkami stosunkowo późno. Kiedy przeprowadziłam się do Poznania, to nagle pojawiło się wokół mnie dużo lesbijek, co było dla mnie fantastycznym, wyzwalającym doświadczeniem. Wtedy też otworzyłam się na kobiety, bo zobaczyłam, że są takie kobiety, z którymi mogę się porozumieć i wszystko między nami dobrze działa. Zobaczyłam, że nie jestem sama w swoich doświadczeniach, że te dziewczyny też spotykały się z podobnymi próbami odebrania praw do słowa lesbijka. Wszelkie ich wcześniejsze kontakty z facetami były traktowane, również przez osoby bliskie, jako zaprzeczenie tego, że są lesbijkami.

Dla niektórych dziewczyn to jest naturalny element szukania siebie, a dla innych jest to traumatyczne. Z jednej strony mówi się, że walczymy ze stereotypizowaniem osób bi, a z drugiej strony staje się to takim biczem na kobiety, które mają inne doświadczenia niż czysto lesbijskie, tak zwane Gold Star. Co też jest właśnie nie fair wobec osób bi. Nagle się okazuje, że to jest taka grupa, do której wrzuca się wszystkich. Ponadto, jak facet lubi innych facetów, to od razu wiadomo, że jest gejem. A jak dziewczyna – zwłaszcza postrzegana jako atrakcyjna – powie, że lubi kobiety to zapewne pierwsze pytanie, które usłyszy będzie brzmiało: “jesteś bi?”. Bo przecież “wszystkie kobiety są bi”, co za bzdura!.

Jest też duży spór pod tytułem: płynność – niepłynność. Zasugerowanie, że orientacja jest płynna od razu stwarza zagrożenie, że inni będą nam imputować, że nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zostać hetero.

MW: Faktycznie, nigdy nie pomyślałam o tym w ten sposób, że to radykalizowanie lesbijskie i nie tylko, może być sposobem obrony przed głosami mówiącymi o możliwości wyleczenia z homoseksualności.

M: Dokładnie o tym mówię. Jeśli lesbijka może wejść w relację z facetem i na przykład zostać w niej do końca życia, to może oznaczać, że ktoś może wysunąć taki argument przeciwko innym lesbijkom – “Zobacz, ona mówiła tak samo, a teraz jest z facetem”. Ta ona staje się zagrożeniem dla naszej prawdziwej lesbijskiej tożsamości. Wydaje się, że już teraz nie jesteśmy traktowane poważnie, a jeśli dopuścić akceptację płynności, to kto w ogóle będzie nas traktował serio?! Rozumiem taki system obronny, jednak myślę, że strach przed taką argumentacją robi bardzo dużo złego i sprawia, że środowisko LGBT+ dopuszcza wewnętrzną dyskryminację jako formę zabezpieczenia tożsamości.

Na szczęście, jak mówiłam, w pewnym momencie udało mi się spotkać dziewczyny, z którymi zbudowałam poczucie przynależności. Dobrze dogaduję się też z facetami hetero, ale to z lesbijkami najwięcej mnie łączy. Mamy podobne doświadczenia i kłopoty dnia codziennego.

MW: Trochę czuję się zagubiona, więc dopytam. Czy Ty chciałabyś się nazwać lesbijką?

M: Przechodzę teraz fazę przejściową. Oswajam się na nowo z tym słowem, w jakiś sposób je odzyskuję dla siebie. Pozbywam się tych negatywnych doświadczeń zakazu korzystania z niego. To nie jest walka na śmierć i życie o to słowo. Tak jak rozmawiałyśmy – rzeczy mogą się zmieniać. Nie jest to coś, co spędza mi sen z powiek albo coś, co jest najważniejsze, ale jest ważne. Jeśli jesteś w danym momencie szczęśliwa i dobrze się ze sobą czujesz, to w zasadzie co więcej potrzeba? Grunt, żeby znaleźć określenie, z jakim czujesz się swobodnie. Rozumiem też sens walki o słowo lesbijka w kontekście tworzenia wspólnoty albo kultury.

MW: A z jakim słowem czujesz się dzisiaj komfortowo?

M: Lubię słowo lesba, bo ono jest łatwiejsze do przełknięcia. Oczywiście brzmi inaczej, kiedy sama lesbijka go używa, tak jak geje używają słowa pedał w sposób, który nie ma na celu obrażenia kogokolwiek. Niemniej, to rodzaj wycofania się. Kiedy zetknęłam się ze Stowarzyszeniem Sistrum – Przestrzeń Kultury Lesbijskiej*, to bardzo spodobała mi się ta gwiazdka. To był dla mnie taki moment oddechu: “O Boże, to w ogóle da się jakąś gwiazdkę postawić, jakieś zastrzeżenie małym druczkiem?”. Jakoś wcześniej chyba powracało to założenie, z którym się nigdy nie zgadzałam, że definicja jest obiektywna, oparta na jakichś solidnych, z góry narzuconych podstawach. Tak jakbyśmy to my nie miały prawa głosu. A to przecież pojęcie ze sfery relacji międzyludzkich, nie tylko seksualnych, a więc poniekąd socjologiczne. A w socjologii, o ile mi wiadomo, pojęcia prawie nigdy nie są jednoznaczne. Są funkcjonalne. Określanie się jako bi pełni funkcję sygnału, że jestem potencjalnie zainteresowana kobietami i mężczyznami. A ja w ogóle nie jestem zainteresowana mężczyznami, więc po co mam taki sygnał wysyłać?
Myślę, że w zasadzie mogę teraz szczerze powiedzieć o sobie, że jestem biromantyczną, ale lesbijką.

MW: Dziękuję Ci za tę rozmowę i podzielenie się doświadczeniem. Cieszę się, że taki głos wybrzmiał i nie ukrywam, że chętnie przeprowadziłabym rozmowę z prawdziwą lesbijką, żeby poznać perspektywę takiej osoby.

M: Również dziękuję i mam nadzieję, że ta rozmowa trafi do dziewczyn, które zmagają się z tym, czego ja doświadczyłam, a także właśnie do tych prawdziwych lesbijek. Chciałabym, żebyśmy wszystkie były na siebie bardziej uważne i żebyśmy się wzajemnie wspierały i dawały sobie możliwość bycia sobą bez oceniania. Wszystkie mamy prawo do słowa lesbijka i każda z nas zdecyduje sama, czy go używać czy nie.

Korekta: Maja Korzeniewska

                                                                          ———————————————

Magda Próchnik  (ur.1992) – wilk w owczej skórze/ ścisłowiec w przebraniu humanisty/ studentka/ filozofka/ filolożka klasyczna / miłośniczka kultury greckiej/ hobbystka nauk ścisłych.

Magdalena Wielgołaska – aktywistka / lesbijka / feministka / współzałożycielka Stowarzyszenia na rzecz Osób LGBT Tolerado / działaczka na rzecz poszerzania wiedzy na temat leczniczego działania konopi / zaangażowana w Kręgi Kobiece i odzyskiwanie wewnętrznej, kobiecej Mocy / wartościami i zawodowo związana z Partią Zieloni/ założycielka strony Strefa Les*/ współpracowniczka projektu A kultura LGBTQ+ nie poczeka!/ współzałżycielka Stowarzyszeniem Sistrum – Przestrzeń Kultury Lesbijskiej*.

———————————

LESBIJSKA INSPIRA
To niezależna inicjatywa, której e-przestrzeni udziela siostrzana Feminoteka
,
I.   Manifest
1.    Manifest. Instant
2.   RozmowaOd lesbijskiej konspiry do lesbijskiej inspiry
3.   Rozmowa II. Minął rok. To, o czym mówiłyśmy w prywatnych rozmowach, stało się częścią debaty publicznej
 .

II. Rozmowy wokół manifestu
1.   Mamy wewnętrzną potrzebę wolności. Rozmowa z Małgorzatą Myślak i Magdaleną Sota
2.   Coming out – nie chcę i nie muszę. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
3.   Z miłości i gniewu rodzi się odwaga. Rozmowa z Angeliną Caligo
4.   Moja droga do siebie samej. Rozmowa z Marią Kowalską
5.   Potrzebne są niehetero bohaterki. Rozmowa z Anną Bartosiewicz
6.   Chcemy więcej! Rozmowa z Anną i Zandrą Ra Ninus
7.   Lesbijki, pora na prokreację! Rozmowa z Anną Adamczyk
8.   Kto ma prawo do słowa “lesbijka”? Rozmowa z Magdą Próchniak
9.   Czasem miałam wrażenie, że jestem jedyną lesbijką w Lublinie. Rozmowa z Małgorzatą Szatkowską
10. Trzeba stawiać opór. Rozmowa z Magdaleną Tchórz
11 Dziewczyna i dziewczyna – normala rodzina. Rozmowa z  Zuch Dziewuchami
12. Niepytana nie mówiłam, że jestem lesbijką. Rozmowa ocenzurowana

13.  Co Ty tutaj robisz? O poczuciu wyobcowania i przynależenia. Rozmowa z Nicole G.
14.  Mam na imię Kasia i to jest moja tożsamość. Rozmowa z Katarzyną Gauzą
15.  Tęczowe aktywistki na Ukrainie są wyłącznie feministkami. Rozmowa z Katją Semchuk
16. Oryginalnie nieheteroseksualna. Rozmowa z Agnieszką Marcinkiewicz
17.  Sama zrobię dla siebie miejsce. Rozmawa z Klaudią Lewandowską
18.  Dziś określam siebie jako osobę panseksualną. Rozmowa z Alex Knapik
19.  Perspektywa lesbian studies. Rozmowa z dr Martą Olasik
20. Mogę tylko powiedzieć: przykro mi bardzo, jestem wyjątkowa. Rozmowa z Voyk
21.  Tożsamość jest zawsze polityczna. Rozmowa z Elżbietą Korolczuk
22. Jesteśmy nie do ruszenia. Rozmowa z matką i córką. MB & Shailla
23. Wchodzę w krótkie erotyczne relacje poliamoryczne. Rozmowa z Retni
24. Aktywizm jest moim uzależnieniem. O niepełnosprawnościach, nieheteronormatywności i feminizmieRozmowa z Anetą Bilnicką
25. Wolę nie zostawiać niedomówień. Rozmowa z Adą Smętek
26. Do tej pory myślałam, że LGBTQ to nie ja. Rozmowa z Anonimową Lesbijką

27. Ciągle zajmujemy się sobą i żądamy od innych akceptacji. Rozmowa z Anną Marią Szymkowiak
.
III. Głos z zagranicy
1Węgry. Brakowało nam środowiska kobiet niehetero – stworzyłyśmy je. Rozmowa z Anną Szlávi

.
IV. Męskoosobowo
1. To co polityczne jest wspólne. Rozmowa z Tomaszem Gromadką

2. Przyszło nowe pokolenie kobiet nieheteronormatywnych. Rozmowa z Marcinem Szczepkowskim
 .
V.  EL*C. Wieden 2017
1.  Magdalena Wielgołaska. Odzyskiwanie lesbijskiej tożsamości – wreszcie pomyślmy o sobie, Siostry.
2.  Monika Rak. Siła filmu dokumentalnego, czyli lesbijki do kamer!
3.  Magdalena Świder. Wokół tożsamości.
4.  Agnieszka MałgowskaPeformansy, czyli witamy w Lesbolandii.
5.  Joanna Semeniuk. Jeśli nie zrozumiemy naszej przeszłości, nie zrozumiemy siebie.
6.  Agnieszka Frankowska. PL, czyli Polskie Lesbijki w Wiedniu. 
.
.
         ————————————-————
Aktualne wiadomości na temat projektu Lesbijska Inspira znajdziesz na:
Feminoteka
Kobiety kobietom
Strefa Les*
Kobieta Nieheteronormatywna
A kultura LGBTQ+ nie poczeka!

LESBIJSKA INSPIRA I Lesbijki, pora na prokreację! Rozmowa z Anną Adamczyk.

unnamed

Agnieszka Małgowska: Słyszałaś, że mówi się o nas – lesbijkach, że jesteśmy leniwe, że leżymy na kanapie, że same jesteśmy winne naszej sytuacji?

Anna Adamczyk: Coś słyszałam. Dajmy sobie z tym spokój. Takie “mądrości” całkowicie wypieram, za bardzo mnie wkurzają.

AM: Czyli to mamy z głowy. Co rozumiesz pod hasłem lesbijska kultura? Czy w ogóle istnieje? A jeśli tak, to jak sobie radzi?

AA: Jeśli potraktujemy kulturę lesbijską szeroko, to leskultura istnieje. W mojej definicji kultury lesbijskiej mieści się także życie towarzyskie. Chyba w ostatnim czasie największa zmiana nastąpiła w tej sferze – imprez kobiecych jest sporo. Zachwyciło mnie, jak dziewczyny sobie radzą z regularnym organizowaniem eventów dla lesbijek. Mówię na przykładzie warszawskim. Odkąd pamiętam, wiemy o tym wszystkie, knajpy czy kluby tylko dla lesbijek mają problem, żeby się utrzymać. Dziewczyny nie kwapią się do życia towarzyskiego w knajpach. Kawiarnie okazywały się nierentowne, dlatego nawet w stolicy nie ma miejsca tylko dla dziewczyn. Ale parę lat temu pojawił się w pomysł, żeby organizować cykliczne kobiece imprezy wykorzystując różne lokale: gejowskie, friendly. To zaspokoiło potrzeby towarzyskie lesbijek, przełamało myślenie, że nic nie da się zrobić bez stałego miejsca. Dzięki temu lesbijskie imprezy to stały punkt na lesbijskiej mapie kultury.

AM: To prawada. Ta idea sprawdza się od 2012 roku. Tak działają/działały inicjatywy  L.Kultura, Twin Heart, L.Vibes, Shane, Disco lat 70.80.90.

AA: To też pokazuje, że lesbijki mogą znaleźć swój sposób działania, dzięki elastyczności rynku, wsłuchiwaniu się w potrzeby kobiet i zrozumieniu ich funkcjonowania. Nie trzeba więc iść ścieżkami wydeptanymi przez gejów, którzy mają stałe imprezowe miejsca, jak Hah, Fantom, Touch, jeszcze do niedawna Blok Bar.

AM: A propos wydeptanych ścieżek. Zdaniem większości społeczności LGBTQ+ mainstream to jedyna możliwa droga, stawka w grze o równouprawnienie. Czy faktycznie to jedyne rozwiązanie dla lesbijek?

AA: Naszą lesbijską siłą – dającą równowagę – była Anna Laszuk. Bardzo jej brakuje. To ona wprowadzała konsekwentnie, w stonowany i kulturalny sposób lesbijki do mainstreamu. Była rozpoznawalna, stale obecna w mediach, a zwłaszcza w radio. Wokół Ani Laszuk można byłoby budować siłę równoważną do siły Roberta Biedronia. Dopóki takiej lesbijki nie ma, nie możemy realizować polityki nakierowanej na mainstream. Ale też myślę, że nie ma co czekać na polską Ellen de Generes, to jak czekanie na Godota, to może się nie zdarzyć, a blokuje energię, rozleniwia i wbija nas w poczucie winy. Szkoda czasu, trzeba działać. Szukajmy więc alternatywnych dróg.

AM: Jakie widzisz możliwości? Gdzie mogłyby się odnaleźć lesbijki, żeby nie tkwić w skostniałej rzeczywistości i nie tracić energii i swojej odmienności?

AA: Myślę, że powinnyśmy skoncentrować się na internecie. Dzięki sieci wiadomości docierają najszerzej, choć wiem, że net nie jest dostępny dla każdej osoby, to ma siłę nieporównywalną z innymi mediami. To też miejsce dla dziewczyn niewyautowanych, można się przecież ukryć pod nikami. Jak na razie net odkrywa romantyczną stronę mocy – lesbijki najchętniej skupiają się wokół portali w sprawach randkowych. Tak działają dziś Kobiety Kobietom. Potrzebny jest więc nowy, świadomie i systematycznie prowadzony portal o szerokim zakresie lesbijkich tematów.

AM: A może warto rozpocząć współpracę z portalem Kobiety Kobietom?

AA: Raczej nie, to prywatna inicjatywa. Ktoś ma wizję i nie mogę w to ingerować. Choć warto też pamiętać, że sporo inicjatyw LGBTQ+ nie jest prywatna, możemy mieć na nie wpływ, mamy prawo kwestionować sposób ich działania. Ale sama wiesz, że niektóre struktury się zastały i trudno je ruszyć. Nie wierzę w żadne przeformatowanie już ustalonych układów, które mają uwewnętrznione patriarchalne myślenie. Tak jest z Repliką, która choć deklaruje, że reprezentuje całą społeczność LGBTQ+, jest najbardziej utrwaloną perspektywą gejowską, opartą  na sile KPH i Roberta Biedronia. Czasem nie ma co się dogadywać! Po prostu nie da rady, a z niezgody rodzi się nowy pomysł.

AM: Z takiej niezgody powstała Lesbijska Inspira.

AA: Dokładnie. Dlatego dziś jestem za tym, żeby stworzyć coś zupełnie nowego. Jak mówiłam – brakuje porządnego portalu i jestem gotowa tym się zająć. Trzeba zrobić risercz: jaki to miałby być portal, czy portal-zin, czy portal-glamour? Na co uda się zdobyć środki i ile osób zdołamy zachęcić do pracy?

AM:  Zatem pofantazjujmy. Jak wyobrażasz sobie taki portal?

AA: To portal, na którym można by znaleźć wszystkie nowości o lesbijskich zdarzeniach z Polski i świata – z obszaru ekonomicznego, prawnego, obywatelskiego, na którym byłyby rzetelne teksty publicystycznie i analizy wydarzeń kultury “wysokiej” i offowej. Powinien być dział prawny z pytaniami do redakcji, choć to formuła zagubiona, może warto ją odświeżyć, po prostu może być przydatna. Potrzebna jest też część plotkarsko-towarzyska.

AM: Skoro wybierasz portal, to oznacza, że pisma papierowe nie mają już racji bytu?

AA: Ależ skąd. Wiem jednak, jaka to robota i jakie finanse. Myślę o papierowej gazecie. Na początek – moim zdaniem – wystarczyłby zin podrzucany na imprezy babskie. Dlaczego zin? Bo może być fajny wizualnie i tani, lesbijki nie lubią wydawać pieniędzy – to wiedza powszechna. Stąd problem z lesbijskimi knajpami, jak już mówiłam. Ale taka knajpa też by się przydała.

AM: A jednak. A nie wystarczy Ci kąt w pismach, posty na portalach LGBTQ+, babskie imprezy ?

AA: Chcę czegoś lesbijskiego, tylko dla nas. To nie musi być nic wielkiego, przynajmniej na początek. Na portalach nie chcę się przebijać przez inne informacje, na wydarzeniach nie chcę rozmawiać o sprawach homoseksualności na przykładach gejów. Nie chcę wspierać mężczyzn, zapominając o sobie, choć poświęcenie mamy, jako kobiety, zaprogramowane chyba genetyczne [śmiech]. Dla mnie socjobiolożki to jest genialne, że ten problem wypływa właśnie tu. Ponieważ – moim zdaniem – bardziej wykształconych feministycznie i queerowo kobiet niż lesbijki nie ma, a i tak łapią się na ten schemat. Dalej zapominają o sobie, wykonują ciężką pracę u podstaw, by potem reprezentatywny gej mówił o walce dla całej społeczności LGBTQ+.

AM: Gdybyśmy zadbały o naszą feministyczno-lesbijską przeszłość, może byłoby inaczej. Byłoby się do czego odwoływać, czułybyśmy siłę naszych „aktywistycznych babek i matek”. Tymczasem kobiety często zaprzepaszczają pracę archiwistyczną poprzedniczek.

AA: Mamy problem z przekazywaniem sobie wiedzy. Feministyczno-lesbijskie archiwa materialne, np. Ośki czy Ola archiwum pojawiają się i znikają. A takie archiwum to konieczność. Ale najlepiej, żeby było wirtualne, by móc je potem przekazywać, żeby nie rozproszyło się. Nawet jeśli „zamkną” nam internet, wszystko zostanie na dyskach. Będzie zebrane. Lesbijska część archiwów musi w końcu powstać, bo ginie wśród zbiorów LGBTQ+ , choć te też są zaniedbane, przypadkowe, rozproszone.

AM: Czy dobrze rozumiem, że trzeba zaryzykować i oddzielić literę L od reszty liter akronimu LGBTQ+?

AA: Tak, ale tu nie chodzi o foch. Tu chodzi o realny wpływ na kształt przekazu, na treść, na proces. Róbmy po swojemu, po prostu róbmy. Jestem absolutnie przekonana, że jako ludzie żyjemy po to, by prokreować. Mówię o tym w sensie materialnym, biologicznym, duchowym, kulturowym. Lesbijki, pora na prokreację!

AM: A niech to!

AA: Mocne, ale gdyby pomyśleć, to od dawna lesbijki prokreują. Wiele dzisiejszych inicjatyw wzięło swój początek z lesbijskiej aktywności. Wspomnianą Replikę  czy Lambdę zainicjowały dziewczyny. A w przestrzeni internetowej zaczęło się od Pollesu.

AM:  Powiesz coś o tym?

AA: To był 1994/1995. Jeszcze nie było żadnych portali stricte lesbijskich, ale był komunikator mIrc, na którym spotykały się lesbijki, można było się tu dostać dzięki zaproszeniu, był zabezpieczający bot. Dla pewności zmieniałyśmy nazwy tego komunikatora, uciekałyśmy w ten sposób przed stalkerami-facetami. Z tego komunikatora powstał pierwszy niewielki portal Polles, nie przetrwał zbyt długo. Ale zrodziły się z tego Kobiety Kobietom i Inna Strona – dziś Queer.pl.

AM: … czyli najbardziej popularne tęczowe portale.

AA:  Wśród babskich jest jeszcze Bezz.pl, który pełni funkcję platformy dla kobiet. Działa podobnie jak FB. To miejsce, gdzie spotykają się młode dziewczyny, hipsterki, które gromadzi – jak się wydaje – miłośniczki imprez Twin Heart. Ale to część kultury widoczna w necie dla wszystkich, jest też niewidoczna. Lesbijki mają swój alternatywny świat. W sieci są grupy zamknięte, bardziej i mniej tajne, gdzie tworzą się różne lesbijskie społeczności, zwykle dość wąskie. Często lokalne, związane z jakimś miastem. Choć zdarzają się ogólnopolskie, jak Lesboss. Grupy mają różny charakter, większość jest towarzyskich, bez jakiegoś profilu, ale są też skupione  wokół jakiejś sprawy, np. wspólnych wypadów do filharmonii czy pasji rowerowej.

AM: Jest grupa, która gromadzi dziewczyny wokół kultury – dyskutuje o lesbijskich książkach i filmach. Pamiętam jeszcze kobiecą grupę czytelniczą.

AA: No właśnie, takich grup jest dużo i są różne. Z racji mego socjologicznego wykształcenia, to bardzo ciekawe zjawisko, należę do większości tych grup. Na pewno nie wiem o wielu, z pewnością ten underground jest dużo większy. W tych zamkniętych przestrzeniach internetowych dziewczyny czują się bezpiecznie, poznają się. Oczywiście to ma swoją specyfikę, czasem niebezpieczną. Rodzą się napięcia, są aspiracje, by do jakiejś grupy należeć, z tego wynikaja konflikty. W końcu trzeba do czegoś pretendować. Moim zdaniem to podziemie zagarnia lesbijską energię, utrwala konwencję tajności działań kobiet niehetero.

AM: A z czego ta tajność – Twoim zdaniem – wynika?

AA: Z kilku powodów. Z lęku niewyautowanych kobiet, z braku systematycznych działań w przestrzeni publicznej, z odwiecznej kobiecej potrzeby budowania stronnictw. Ale te tajne grupy budowane są też z lęku przed hejtem i homofobią, bo jawność – szczególnie dziś – nie jest bezpieczna.

AM: Być może z tych powodów sytuacja jest niezmienna. Podziemie nie zniknie, bo ma swoje umocowanie.

AA: Bez wątpienia te grupy są potrzebne, ale nie muszą stanowić istoty lesbijskiej aktywności. Mają też jeszcze jedno znaczenie. Takie serfowanie po grupach może wynikać z potrzeby zidentyfikowania się z ideą czy grupą. To socjologicznie zbadane zjawisko. Sama biegałam po nich właśnie dlatego, że szukałam swego miejsca, ale z żadną się ostatecznie nie identyfikuję.

AM: A wiesz dlaczego? Czego Ci w nich brakuje?

AA: Potrzebuję tego, o czym mówiłam na początku – nowości i pełnej informacji o lesbijskiej kulturze. Wymiany intelektualnej. Nie muszę doładowywać się tam emocjonalnie. Nie mam traumy do przepracowania, choć pochodzę  z małego miasta. Szczęśliwie byłam odporna na małomiasteczkową homofobię. Zawsze byłam jawna, w szkole byłam przewodniczącą klasy. Nie straciłam pracy z tego powodu, bez problemu przeszłam ciążę, jako mama-lesbijka. Miałam sensowną ginekolożkę, która wiedziała, że mam partnerkę, pokazywałam się w telewizji w związku z moim lesbijskim macierzyństwem. Od początku wiedziałam, że nie chcę nikogo oszukiwać, z szacunku do siebie i innych. Nie mam ochoty na kombinowanie z końcówkami, opowiadając o osobie, z którą żyję, nie mam siły na budowanie heteropersony na użytek współpracowników. To pożera mnóstwo energii. Ukrywanie się to za duże koszty. A jeśli można, to warto wykreować swój świat. Na to postawiłam. Oczywiście byłam w dobrej finansowej sytuacji, to faktycznie wiele ułatwia. Moja perspektywa nie jest więc ani dramatyczna, ani martyrologiczna.

AM: Każda lesbijska historia jest na wagę złota. Ta dramatyczna i ta sielankowa. Także ta pozytywistyczna i heroiczna, tak widzę zrealizowanie pomysłów, o których mówiłaś: archiwum i portal. To zadanie dla superbohaterki – Wonder Women albo Atomic Blondie – w kraju, który staje się coraz bardziej homofobiczny i nacjonalistyczny!

AA: Ale tak naprawdę, to chciałabym dożyć czasów, kiedy kultura lesbijska będzie dumna z siebie, kiedy będziemy widzieć wartość w tym, kim jesteśmy, co wytworzyłyśmy, co udało nam się osiągnąć.

AM: Wszystkim nam tego życzymy. Dziękuję za rozmowę.

Korekta: Maja Korzeniewska

                                                                            ————————————–

Anna Adamczyk aka Anna Arendt
(ur. 1975) – socjolożka, mama. W latach 1993-2014 zaangażowana w sektor organizacji pozarządowych jako autorka i koordynatorka projektów społecznych. Ze słowem pisanym związana niemal od zawsze. Autorka książki Życie rodzinne świstaka wydanej w 2008 roku.

Agnieszka Małgowska (1/2 Damskiego Tandemu Twórczego)
lesbijka / feministka / artaktywistka / reżyserka / trenerka teatralna / scenarzystka
Współtwórczyni projektów: Kobieta Nieheteronormatywna (cykl debat i audycji radiowych, 2014- 2016) / O’LESS Festiwal (2012-2014) / DKF Kino lesbijskie z nutą poliamoryczną (cykl spotkań, 2012-2015) / A kultura LGBTQ+ nie poczeka (projekt archiwistyczny, od 2017) / O teatrze lesbijskim w Polsce (cykl teatrologiczny, od 2012) / Lesbijska Inspira (cykl wywiadów od 2017) / Portret lesbijek we wnętrzu, Niesubordynowane czytanie sztuki Jolanty Janiczak (czytanie dramatów) / Orlando.Pułapka? Sen, Fotel w skarpetkach, 33 Sztuka, RetroSeksualni. Drag King Show (spektakle) / Czarodziejski flet, Gertruda Stein & Alice B. Toklas & Wiele Wiele Kobiet (nanoopery) / L.Poetki (film dokumentalny) / Teatr Dialogu (warsztat i akcja miejska) / Wywrotowa komórka lesbijska, Epizody, wątki, sugestie lesbijskie w kinie polskim (wykłady) / Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej* (stowarzyszenie, 2017).

—————————

LESBIJSKA INSPIRA
To niezależna inicjatywa, której e-przestrzeni udziela siostrzana Feminoteka.

I.    Manifest
1.    Manifest. Instant
2.    Rozmowa I. Od lesbijskiej konspiry do lesbijskiej inspiry
3.    Rozmowa II. Minął rok. To, o czym mówiłyśmy w prywatnych rozmowach, stało się częścią debaty publicznej

II. Rozmowy wokół manifestu
1.   Mamy wewnętrzną potrzebę wolności. Rozmowa z Małgorzatą Myślak i Magdaleną Sota
2.   Coming out – nie chcę i nie muszę. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
3.   Z miłości i gniewu rodzi się odwaga. Rozmowa z Angeliną Caligo
4.   Moja droga do siebie samej. Rozmowa z Marią Kowalską
5.   
Potrzebne są niehetero bohaterki. Rozmowa z Anną Bartosiewicz
6.   Chcemy więcej! Rozmowa z Anną i Zandrą Ra Ninus

7.   Lesbijki, pora na prokreację! Rozmowa z Anną Adamczyk
8.   Kto ma prawo do słowa “lesbijka”? Rozmowa z Magdą Próchniak
9.   Czasem miałam wrażenie, że jestem jedyną lesbijką w Lublinie. Rozmowa z Małgorzatą Szatkowską

10. Trzeba stawiać opór. Rozmowa z Magdaleną Tchórz
11.  Dziewczyna i dziewczyna – normala rodzina. Rozmowa z  Zuch Dziewuchami
12.  Niepytana nie mówiłam, że jestem lesbijką. Rozmowa ocenzurowana

13.  Co Ty tutaj robisz? O poczuciu wyobcowania i przynależenia. Rozmowa z Nicole G.
14.  Mam na imię Kasia i to jest moja tożsamość. Rozmowa z Katarzyną Gauzą
15. Tęczowe aktywistki na Ukrainie są wyłącznie feministkami. Rozmowa z Katją Semchuk
16. Oryginalnie nieheteroseksualna. Rozmowa z Agnieszką Marcinkiewicz
17.  Sama zrobię dla siebie miejsce. Rozmawa z Klaudią Lewandowską
18.  Dziś określam siebie jako osobę panseksualną. Rozmowa z Alex Knapik
19   Perspektywa lesbian studies. Rozmowa z dr Martą Olasik

20.  Mogę tylko powiedzieć: przykro mi bardzo, jestem wyjątkowa. Rozmowa z Voyk
21.  Tożsamość jest zawsze polityczna. Rozmowa z Elżbietą Korolczuk
22. Jesteśmy nie do ruszenia. Rozmowa z matką i córką. MB & Shailla
23. Wchodzę w krótkie erotyczne relacje poliamoryczne. Rozmowa z Retni
24. Aktywizm jest moim uzależnieniem. O niepełnosprawnościach, nieheteronormatywności i feminizmie. Rozmowa z Anetą Bilnicką
25. Wolę nie zostawiać niedomówień. Rozmowa z Adą Smętek
26. Do tej pory myślałam, że LGBTQ to nie ja. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
27. Ciągle zajmujemy się sobą i żądamy od innych akceptacji. Rozmowa z Anną Marią Szymkowiak

.
III. Głos z zagranicy
1Węgry. Brakowało nam środowiska kobiet niehetero – stworzyłyśmy je. Rozmowa z Anną Szlávi
2. Czechy. Lesba* na wychodźstwie. Rozmowa z Frídką Belinfantová

.
IV. Męskoosobowo
1. To co polityczne jest wspólne. Rozmowa z Tomaszem Gromadką

2. Przyszło nowe pokolenie kobiet nieheteronormatywnych. Rozmowa z Marcinem Szczepkowskim

V.  EL*C. Wieden 2017
1.  Magdalena Wielgołaska. Odzyskiwanie lesbijskiej tożsamości – wreszcie pomyślmy o sobie, Siostry.
2. Monika Rak. Siła filmu dokumentalnego, czyli lesbijki do kamer!
3. Magdalena Świder. Wokół tożsamości.
4. Agnieszka MałgowskaPeformansy, czyli witamy w Lesbolandii.
5.  Joanna Semeniuk. Jeśli nie zrozumiemy naszej przeszłości, nie zrozumiemy siebie. 
6.  Agnieszka Frankowska. PL, czyli Polskie Lesbijki w Wiedniu. 

————————————-——

Aktualne wiadomości na temat projektu Lesbijska Inspira znajdziesz na:

Feminoteka
Kobiety kobietom
Strefa Les*
Kobieta Nieheteronormatywna
A kultura LGBTQ+ nie poczeka!

LESBIJSKA INSPIRA I Chcemy więcej! Rozmowa z Anną i Zandrą Ra Ninus

unnamed

Magda Wielgołaska: Rozmawiając w przestrzeni, którą tworzymy dla lesbijek z gwiazdką, czyli dla kobiet nieheteronormatywnych, chciałabym wiedzieć, jak czujecie się ze słowem lesbijka?

Anna Ninus: Nie znam innego słowa, jakim mogłabym się określić, więc mówiąc o sobie mówię, że jestem lesbijką. Kiedy byłam młodsza i zastanawiałam się, jak “to” się nazywa – “to”, że lubię dziewczyny, znalazłam słowo lesbijka. To było naprawdę wiele lat temu. Jestem do tego słowa przywiązana, jest ze mną już kilkanaście lat.

Zandra Ra Ninus: Bardzo lubię to słowo, podoba mi się samo jego brzmienie i dla mnie osobiście nie ma negatywnych konotacji, w przeciwieństwie do takich słów, jak angielskie queer czy fairy, słowo lesbijka – moim zdaniem – jest wolne od tego typu naleciałości i nie mam z nim zupełnie problemu, i jak najbardziej go używam.

MW: Pociągnijmy jeszcze kwestię tożsamości. Kiedy dwie kobiety, Polki, lesbijki spotykają się, to interesuje mnie zderzenie różnych doświadczeń, wynikających z tego, w jakim kraju i w jakiej kulturze żyjemy. Jak to wyglądało u Was? Miałyście podobne do siebie doświadczenia? Czy może było to zderzenie dwóch obcych sobie światów?

AN: Obie byłyśmy na bardzo różnych etapach w życiu. Totalnie. Prowadziłyśmy odmienny styl życia, ale jeśli chodzi o tożsamość, nie tylko seksualną, byłyśmy podobnie dojrzałe.

ZN: Jedyne, co nas różniło, to kwestia coming outu. Ja swój coming out zrobiłam w wieku 21 lat, w jedyny znany mi sposób, czyli mocno. Ogoliłam głowę na zero, pojechałam do rodzinnego miasta i wszystkim powiedziałam, że jestem lesbijką. Pomyślałam, że skoro uświadomiłam sobie coś tak przełomowego i to tak późno, to cała moja tożsamość była dotąd kłamstwem i muszę ją wyzerować, i zbudować na nowo. Myślę, że moi rodzice przyjęli to jako przejściową fazę, tak jak przyjmowali moje wybryki, kiedy byłam młodsza. Dlatego wiadomość, że planuję ślub ich zszokowała, ale ponieważ nigdy nie byliśmy blisko – aktualnie ze sobą nie rozmawiamy – to ten fakt nie stanowi dużego dyskomfortu w codziennym życiu. Oczywiście, jest mi przykro, kiedy przygotowuję się do ślubu, wiedząc, że moich rodziców tam nie będzie, ale dostali zaproszenie i podjęli decyzję, a ja muszę to uszanować, tak jak oni szanują moją i nie próbują na siłę mnie zmieniać ani w jakiś sposób przekupić. Rodzina Ani nie wiedziała, a raczej wypierała fakt, że Ania jest lesbijką.

AN: Powiedziałam, że jestem w związku z kobietą i – co jest bardzo ważne – zależy mi na tym, żeby ten związek był traktowany poważnie, na równi ze związkiem mojej heteroseksualnej siostry. Wcześniej może nie byłam na tyle dojrzała, żeby zawalczyć o poważne traktowanie mnie i moich związków przez moją rodzinę. Natomiast poczułam, że tego potrzebuję. Moja rodzina nie potrafi zaakceptować mojej orientacji, nasz kontakt jest chłodny i bardzo sporadyczny. Poza rodziną, moje coming outy, w żadnym środowisku nie były i nie są jakieś spektakularne. Wiedziałam, że jestem lesbijką, chyba od przedszkola, choć oczywiście jeszcze wtedy nie umiałam tego nazwać. W szkole, później na studiach, teraz w pracy nigdy nie ogłaszałam, że jestem osobą homoseksualną. Po prostu w momencie, kiedy ludzie nawiązują ze sobą bliższe relacje, zaczynają opowiadać o swoim życiu prywatnym, planach na weekend, czy urlopach robię to samo. Opowiadam, że planuję ślub z partnerką, że idziemy na wernisaż, czy że ostatnio pokłóciłyśmy się o niepozmywane naczynia. Dzięki temu ludzie widzą we mnie normalną koleżankę zza biurka obok, która prowadzi ciekawe i szczęśliwe życie u boku kobiety. Na przestrzeni lat zauważyłam, że taka postawa sprawia, że osoby o homofobicznych zapędach na chwilę się zatrzymują i bardzo często radykalnie zmieniają swoje nastawienie. Jednak znajomi i rodzina to dwie różne kwestie. Kiedy z Zandrą zaczęło się robić poważnie, to wiedziałam, że chcę, żeby moi rodzice i moja siostra wiedzieli, co się dzieje w moim życiu i żeby patrzyli na tę relację jak na coś wartościowego i prawdziwego. Coś czego już nie zamiatamy pod dywan.

MW: Zrobiło się na tyle poważnie, że w walentynki bierzecie ślub poza granicami Polski. W dniu publikacji tego wywiadu będziecie już w Danii, a od stania się żonami będą Was dzieliły chwile.

ZN: Tak. W momencie, kiedy zrozumiałyśmy w jakim kierunku postępuje “dobra zmiana”, decyzja o ślubie była naturalna i oczywista. Nie chcemy tu zostać i być częścią społeczeństwa, które jest wykluczające i odziera z podstawowych praw. Jesteśmy dyskryminowane na wielu płaszczyznach, nie tylko jako lesbijki, ale przede wszystkim jako kobiety. W ciągu ostatnich 2 lat sytuacja każdej kobiety w tym kraju zmieniła się diametralnie, poprzez odebranie nam szczątkowych praw o decydowaniu o swoim życiu i zdrowiu. W momencie, kiedy za państwowe pieniądze nagradzana jest organizacja zajmująca się „leczeniem homoseksualizmu”, nie pozostaje nam nic innego jak emigracja.

AN: Oczywiście ślub wzięłybyśmy tak czy inaczej, pewnie gdyby nie polityczna atmosfera, to uzbierałybyśmy w spokoju pieniądze na nasz wymarzony ślub z weselem i podróż poślubną do ciepłych krajów. Ale chcemy zrobić to jak najszybciej, bo realnym staje się zagrożenie, że po cichu, tylnymi drzwiami, wprowadzone zostaną kolejne ustawy ograniczające naszą wolność i odzierające nas z godności. Fakt, że dwie osoby kochające się, prowadzące wspólne gospodarstwo domowe i posiadające wspólne życie intymne w świetle prawa są dla siebie nikim jest uwłaczające i niegodne. Świadomość, że ślub cywilny może wziąć dowolna para ludzi o odmiennej płci, których nie łączy żadna z wyżej wymienionych więzi, że mogą to zrobić za jedyne 106 zł w każdym Urzędzie Stanu Cywilnego w całej Polsce jest dyskryminacją. Stąd narodziła się w nas potrzeba głośnego mówienia o tym, że istnieją pary jednopłciowe, które wbrew misternie konstruowanej przez hetero świat mitologii homoseksualizmu, chcą być ze sobą w stałym, monogamicznym i sformalizowanym związku, i że są sposoby, żeby do tego doprowadzić, ale to wymaga dużo więcej wysiłku niż w przypadku pary heteroseksualnej.

Poza kwestiami politycznymi i społecznymi, wiedziałyśmy po prostu, że chcemy ze sobą być. Zaczęłyśmy planować wspólne życie i wspólną rodzinę, i w sposób naturalny czułyśmy, że to jest po prostu kolejny etap dla naszego związku. Co ciekawe, odezwało się we mnie takie konserwatywne podejście. [śmiech] Tworzę związek, były zaręczyny, to naturalnym krokiem w związku jest po prostu ślub.

ZN: Nie wypada żyć bez ślubu. [śmiech]

AN: Trochę tak. Czy nie wypada? Inni ludzie mnie nie obchodzą, ale przeszedł mi przez głowę taki proces: to jest Ta osoba – zaręczyny – ślub. Jesteśmy parą, a pary tak robią, więc dlaczego my miałybyśmy się nie pobrać?

MW: Ta prywatna decyzja urosła do rangi działania aktywistycznego. Stała się w jakiś sposób kwestią publiczną. Założyłyście bloga Ninusy, na którym dzielicie się swoimi doświadczeniami i procesem, przez który przechodzicie. Jak odnajdujecie się w tym, że zwyczajnie ludzie na Was patrzą w tak intymnym i ważnym momencie jak zawarcie związku małżeńskiego?

ZN: Uważam, że jeśli jesteś kobietą nieheteronormatywną, to absolutnie każde Twoje działanie nie jest prywatne a polityczne, tak jak powiedziała to Carol Hirsh – feministka drugiej fali. Po prostu nie ma takiej możliwości, żeby coś co robimy, nie stanowiło dla ludzi z zewnątrz deklaracji. W momencie, kiedy para hetero decyduje się wziąć ślub, czy porusza się po przestrzeni publicznej i okazuje sobe uczucia, to nikt nie zwraca na to uwagi. Natomiast kiedy dwie kobiety pocałują się w miejscu publicznym i dwie kobiety mówią o tym, że chcą wziąć ślub, to ludzie robią z tego wielkie halo. I właśnie przez to, że to wywołuje reakcje i nie jest czymś na porządku dziennym, należy o tym mówić. My postanowiłyśmy dotrzeć do jak najszerszego grona po to właśnie, żeby ta kwestia przestała być polityczna, żeby to, co robimy, przestało być traktowane jako deklaracja, jako prowokacja albo cokolwiek innego, nad czym trzeba zwoływać całe konsylium i naradzać się i oceniać, i nad tym dyskutować. Chcemy być tak samo traktowane jak każda inna para, ale żeby do tego doszło, to ludzie muszą sobie zdawać sprawę z tego, że takie pary, jak nasza, istnieją. Dlatego robimy szum…

AN: …żeby potem było ciszej. Żeby było normalnie. Co prowadzi nas do konkluzji, że coming out jest cholernie ważny. Właśnie dlatego, że kiedy jesteś osobą LGBT+ to, co prywatne, staje się polityczne, a jedyne, co można zrobić, żeby przestało takie być, to do znudzenia powtarzać, że tu jesteśmy. Nie dajmy się marginalizować, pomijać i wtłaczać w heteromatrixa. Tylko dlatego, że tak już jest, nie znaczy, że tak być musi. Nie staniemy się normą i oczywistością, nie będziemy szanowanymi członkami społeczeństwa, jeśli nie podejmiemy wysiłku uświadamiania społeczeństwu, że jest ono bardziej różnorodne niż mogłoby się wydawać. I że ta różnorodność jest ok.

ZN: Szczególnie ważne jest dla nas mówienie o tym, że żyjemy w kraju, gdzie konstytucyjnie określone małżeństwo jest niedostępne dla części obywateli/elek, co oznacza jawną dyskryminację części społeczeństwa. Wiele osób nawet nie zdaje sobie sprawy, że pary jednopłciowe nie mają możliwości zalegalizowania swojego związku – nasi heteroseksualni znajomi byli zaskoczeni, że musimy wyjechać, aby wziąć ślub. Część ludzi sądzi, że ślub cywilny dostępny jest dla każdego, część ludzi myślała, że związki partnerskie mamy już dawno. Dla uświadomienia tych ludzi, a także dla pokazania, że bycie w takim związku oznacza czasem brak wsparcia ze strony najbliższych i konsekwencją tego jest między innymi brak materialnej stabilizacji, oraz dla pokazania, że jak się bardzo czegoś chce, to można – zorganizowałyśmy zbiórkę. Dzięki kontrowersjom, jakie wokół niej narosły, pojawiła się dyskusja, pojawiły się hejty, ale pojawiły się też wyjątkowe osoby i niesamowite doświadczenia, jak wzięcie udziału w nagraniu teledysku LGBTQ. Właśnie na bazie tego doświadczenia dotarło do nas, jak świetnie niektóre pary gejowskie prosperują w social mediach i jak niewiele w tym świecie jest par lesbijskich. Uznałyśmy, że nasz ślub i związane z nim emocje oraz przygotowania, to świetny punkt wyjścia do prowadzenia bloga. Blog powstał miesiąc temu i już stał się pretekstem do nowych projektów i nowych znajomości. Okazało się, że pary lesbijskie mają się całkiem dobrze, ale nadal jest ich mało i robią wokół siebie zdecydowanie mniej szumu niż pary gejowskie.

MN: Mówisz, że zauważyłyście to, jak dobrze w świecie mediów społecznościowych radzą sobie geje. W Manifeście Lesbijskiej Inspiry zastanawiamy się m.in. nad tym, czy droga, jaką idą geje – faktycznie dużo bardziej widoczni medialnie – jest również drogą dla lesbijek? Dlaczego lesbijki mają tak radykalnie inną sytuację? Czy to może kwestia tego, że po prostu cały czas nasze społeczeństwo jest jakoś fallocentrycznie ukierunkowane i czego by kobiety nieheteronormatywne nie zrobiły, czy kobiety w ogóle, to nadal będą mniej widoczne? Jak się przez to przebić?

ZN: Myślę, że Frueud już nie żyje i większość jego koncepcji również. [śmiech] Ale faktem jest, że kiedy dostałyśmy zaproszenie od Jakuba i Dawida, to nie do końca zdawałyśmy sobie sprawę, o co tak naprawdę chodzi. Po prostu jacyś obcy ludzie zaproponowali nam wspólne nagranie teledysku i nagle okazało się, że ci wszyscy ludzie, których tam spotkałyśmy, są w jakiś sposób rozpoznawalni. My oczywiście ich nie znałyśmy, [śmiech] nie wiedziałyśmy nawet, kim są Jakub i Dawid. Okazało się, że są pary, które są po ślubie, że są różne rodzaje ślubów. Była tam para gejów, która zawarła pierwszy ślub humanistyczny w Polsce, była para, która zawarła ślub zagranicą, inna para, która ma wszystko notarialnie uporządkowane i mają status niemalże równy małżeństwu na tyle, na ile to można zrobić w naszym kraju. I dodatkowo każda z tych par prowadzi jakąś działalność w mediach społecznościowych i są rozpoznawalni. A my przyjechałyśmy jako para, która tak naprawdę po prostu ogłosiła zbiórkę w internecie, bo chciała pokazać, że nie jest traktowana tak jak heteroseksualne pary i że potrzebujemy 2000 zł na ślub, za który inni zapłacą 100 zł. Z tego powodu tam się znalazłyśmy. Nie miałyśmy żadnego zaplecza, nie kręciłyśmy relacji z tego wydarzenia.

AN: No tak, tylko że wszyscy mężczyźni, którzy tam byli i którzy są mocno aktywni na Facebooku, czy na Instagramie albo mają swoje kanały na YouTube, oni zaczęli x czasu temu i mam wrażenie, że wszyscy geje świata zaczęli x czasu temu, a lesbijki nie. Na przykład ja, jako aktywna lesbijka, która chce coś zrobić dla naszej społeczności, obudziłam się parę miesięcy temu i może ogólnie lesbijki obudziły się trochę później.

ZN: Geje mają zbudowaną całą sieć, swoją przestrzeń. Mówię tu na przykład o blogosferze – faktycznie istnieje blogosfera gejowska.

AN: Mam poczucie, że wiele lesbijek dopiero zaczyna budować tę przestrzeń.

ZN: Nie wiedziałyśmy o nikim poza Trzyczęściowym Garniturem, kto reprezentowałby lesbijki w blogosferze. Na dzień dzisiejszy poznałyśmy jeszcze ze dwie, trzy pary, ale to jest nieporównywalnie mało w stosunku do gejowskiej kultury. Sama badam obecność lesbijek w sztuce i kulturze, ponieważ piszę o tym pracę magisterską. Nawet jeśli ta kultura i sztuka istnieje, to jest totalnie niewidzialna.

MW: Kwestię niewidzialności, braku dostępu do kultury lesbijskiej i braku zainteresowania próbujemy właśnie przełamać w Lesbijskiej Inspirze, a przede wszystkim w Stowarzyszeniu Sistrum – Przestrzeń Kultury Lesbijskiej*. Z zainteresowaniem przysłuchuję się takim wypowiedziom jak Wasze. Są we mnie różne emocje, kiedy słyszę, że lesbijek nie ma, a wiem, że jednak są i tworzą, tylko z jakichś powodów to istnienie nie jest uznawane za fakt. Natomiast cieszy mnie, że te ostatnie miesiące są czasem buntu i coraz więcej dziewczyn, kobiet nie ma w sobie zgody na wpychanie w niewidzialność i decyduje się na konkretne działania. Staramy się odzyskiwać siostrzeństwo i kobiecą solidarność – “zamordowane” przez patriarchalne schematy. Coś takiego jak “kobieca solidarność” nie istnieje nawet w naszych umysłach, natomiast mamy “męską solidarność”, “siostrzeństwo” jest obco brzmiącym słowem, natomiast “braterstwo” jest na porządku dziennym. Dla mnie ta solidarność i siostrzeństwo to podstawowe narzędzia do odzyskania swego miejsca, siła, która może rozbić szklany sufit i w końcu zacząć po prostu istnieć w świadomości społecznej. Jesteście osobami, które właśnie zdecydowały się podbijać widzialność lesbijek, a pretekstem do tego stał się Wasz ślub.

ZN: Zastanawiam się, czy ta kwestia niewidoczności wynika z tego, że kobiety w ogóle mają trudniej. Jako lesbijka spotykam się z podwójną dyskryminacją, z jednej strony jako kobieta już mam przed sobą więcej przeszkód niż mężczyzna, żyję w kulturze patriarchalnej i mimo tego, że gej też nie ma prostej sytuacji, to jednak jest mężczyzną i pewne rzeczy dużo łatwiej mu przychodzą albo inaczej: są mu po prostu dane. Kobieta, która doświadcza dyskryminacji na wielu poziomach przez to, jaką ma płeć i dodatkowo jeszcze jest lesbijką, może się zwyczajnie bać i nie chcieć się wychylać i w związku z tym może nie radzić sobie tak dobrze ze swoją seksualnością/tożsamością jak mężczyźni. Myślę, że trzeba zacząć od budowania bezpiecznej przestrzeni i kultury kobiet nieheteronormatywnych.

AN: Zgadzam się. Bycie kobietą na co dzień nie jest łatwe. Chociażby w pracy. To faktycznie jest walka o równość pomiędzy kobietami i mężczyznami. Walka, która pochłania tyle energii, że nie mamy sił jeszcze dodatkowo na tworzenie kultury lesbijskiej, codzienność nas po prostu wyczerpuje.

ZN: Kobiety wciąż muszą udowadniać, że są wystarczająco dobre, że – tak jak powiedziała Ania – mogą nie mieć siły do udowadniania czegoś jeszcze. Zużywamy energię na to, żeby udowadniać swoją wartość. Mężczyźni/geje nie muszą tego robić w takim zakresie jak kobiety, mierzące się z nierównościami płci. To w naturalny sposób stwarza im szerszą przestrzeń do działania i rozwoju. My jesteśmy tak zmęczone, że nie mamy siły, żeby udowodnić, że możemy zrobić coś równie dobrego, lepszego albo po prostu innego.

MW: Co Waszym zdaniem mogą zrobić lesbijki, żeby zmienić swoją sytuację?

AN: Skoro ktoś już coś wymyślił i to działa, to generalnie można skorzystać z tej drogi, którą już przeszli geje. Dla mnie to jest zupełnie normalne. W każdej dziedzinie się tak robi, więc ja myślę, że w ogóle nie ma sensu odcinać się od tego, co już osiągnęli geje i zupełnie z tego nie korzystać. Tylko, żeby to, co powstanie, mogło przetrwać i żeby było naprawdę silne i wyjątkowe, to lesbijki muszą się zastanowić nad swoimi postulatami i tematami, które chciałybyśmy pokazywać, ale korzystając z rozwiązań, które już są wymyślone i sprawne.

ZN: A ja uważam zupełnie odwrotnie. [śmiech]

MW: Zawsze mnie to cieszy, kiedy występuje różnica zdań, to nadaje dynamiki w rozmowie, zamieniam się w słuch.

ZN: Uważam, że celem kobiet nie powinno być granie w grę, którą wymyślili mężczyźni. Grę w zdobywanie władzy na zasadach patriarchalnych i grę w zachowywanie się jak mężczyźni w celu zdobycia władzy. Tak samo myślę, że lesbijki nie powinny iść śladami gejów, bo prawda jest taka, że lesbijki nie mają żadnych wspólnych interesów z gejami. Kobieta, która kocha kobietę i kultura lesbijska, która jest ukierunkowana na kobiety i na kobiecość, nie ma nic wspólnego z kulturą męską. Całe piękno bycia lesbijką polega na tym, że nie trzeba mieć do czynienia z tą męską kulturą.

AN: Ale czemu nie realizować sprawnego schematu?

ZN: Ten schemat wypracowali mężczyźni. Patriarchat jest systemem skonstruowanym przez mężczyzn i dla mężczyzn. Kobiety powinny iść w kierunku systemu, w którym wszyscy naprawdę są równi, a kultura kobieca czy lesbijska mają swój własny charakter, mogą być niezależne. Widzę konieczność stworzenia zupełnie nowego systemu w oderwaniu od patriarchalnego, takiego systemu, w którym kobiety się odnajdą i w którym będą czuły się dobrze. Teraz wkładamy wysiłek, by wpasować się system.

MW: Jak odnajdujecie się w tęczowej rzeczywistości, którą teraz mamy? Mam poczucie, że lesbijska rewolucja się rozkręca, ale zanim rozszaleje się tornado, jeszcze trochę pożyjemy w takich układach, jakie mamy. Pytam o zawieranie znajomości, przyjaźni, uczestnictwo w życiu środowiska LGBTQ+.

ZN: Tak naprawdę żyłyśmy do tej pory otoczone raczej osobami hetero. Od niedawna przyjaźnimy się z parą gejów i jest to pierwsze takie doświadczenie przyjaźni damsko-męskiej, jakie mamy i jest naprawdę super. Co do relacji z lesbijkami, to mamy takie doświadczenie, że to jest środowisko bardzo hermetyczne, i jednak brakuje tego siostrzeństwa, o którym mówiłaś. Brakuje poczucia więzi, które pozwoliłoby się bardziej otworzyć i wspólnie działać. Geje doświadczają męskiej solidarności i braterstwa i z nich korzystają. Mam też doświadczenie, że kobiety heteroseksualne są bardziej otwarte niż lesbijki, które znam. Już to powiedziałam wcześniej, ale powtórzę – mam wrażenie, że większość lesbijek się boi.

MW: A te, które się nie boją – same – bez integracji środowiska daleko nie zajadą. Nie mówię o coming oucie, chociaż samo przyjście na wydarzenie lesbijskie może dla kogoś być takim aktem ujawnienia, mówię raczej o tym, że byłoby świetnie poczuć, że dziewczyny chcą budować sieć relacji i wzajemnie siebie wzmacniać i po prostu wnosić wkład, nawet niewielki.

ZN: Znamy właśnie takie przypadki życia w zaprzeczeniu, dziewczyny boją się siebie same określić, określić kim są. Budują wokół siebie heterofasadę i udają kogoś, kim nie są, do tego stopnia, że same przed sobą nie dokonają coming outu, więc jak tu mówić o budowaniu więzi i relacji, o budowaniu kultury lesbijskiej, kiedy część dziewczyn jest na początku trudnego procesu samoakceptacji. To jest problem, który widzę. Więc jeśli chodzi o budowanie relacji z ludźmi, którzy mają podobny do nas światopogląd i sposób działania, to łatwiej nam takich znajomych znaleźć wśród osób hetero. Nie jest też tak, że unikamy innych lesbijek, po prostu nie poznajemy takich, które pewne procesy miałyby już za sobą.

AN: Czasami poznajemy takie lesbijki, ale faktycznie znamy takich mało.

ZN: Jesteśmy otwarte na takie znajomości, tylko – jak mówiłam – większość naszych znajomych to osoby hetero o otwartych głowach.

MW: To dlaczego potrzebujecie kultury lesbijkiej? Mówicie o jakiejś tęsknocie za brakiem siostrzeństwa, Zandra mówi o konieczności szukania nowych dróg wychodzących poza ramy patriarchatu. Ale po co to wszystko?

ZN: Czuję, że my jesteśmy kawałkiem tej kultury. Same tworzymy, więc potrzebujemy też odbiorców/odbiorczyń. To, że założyłyśmy bloga, jest takim głosem o potrzebie kultury lesbijskiej. Poza blogiem tworzymy, obie zajmujemy się różnego rodzaju działalnością artystyczną i dobrze byłoby spotkać inne artystki. Wiem, że one istnieją, ale mogę je policzyć na palcach, jeśli mówimy o Polsce. Fajnie byłoby mieć wspólną przestrzeń twórczą, żeby już nie być taką samotną wyspą i jednostką, która coś tworzy w kontekście swojej tożsamości psychoseksualnej i ma poczucie, że jest w takiej twórczości sama. Chciałabym, żeby udało się stworzyć większą platformę, na której będziemy się mogły dzielić. Tak jak powiedziałam, nam samym są potrzebni odbiorcy/odbiorczynie i jednocześnie też chcę być odbiorczynią. Chcę słuchać, chcę chłonąć. Chcemy więcej! Potrzebujemy czuć i wiedzieć, że są inne lesbijki. Nie chcę już kalek z mainstreamu i przerabiania tego na lesbijskie albo na kobiece. Chcę czegoś naszego.

AN: Im więcej do wyboru, tym lepiej. Istnieje już bogata kultura gejowska, która dla mnie osobiście jest interesująca, ale chciałabym czerpać z kultury lesbijskiej, której jestem ciekawa, bo mnie dotyczy bezpośrednio. Zgadzam się, że potrzebujemy kultury lesbijskiej. Potrzebuję kultury lesbijskiej po to, żeby mieć miejsce, w którym będę się czuć zupełnie dobrze. Teraz mam trochę miejsc i przestrzeni, w których czuję się ok, ale czegoś mi brakuje. Uważam, że taka lesbijsko-feministyczna przestrzeń mogłaby być miejscem, w którym każda kobieta mogłaby się odnaleźć.

MW: Mam nadzieję, że takie miejsce i taka przestrzeń właśnie się rodzi, że w kobietach nieheteronormatywnych zaczyna budzić się potrzeba wspólnoty i siostrzeństwa, że uda nam się wspólnie stworzyć i wypracować takie metody działania, komunikowania i wspierania się, które pozwolą na wydeptanie własnych ścieżek. Wy niedługo wchodzicie na nową dla siebie drogę – małżeńską, więc na zakończenie rozmowy chcę Wam życzyć szczęścia i miłości. Naszymi lesbijskimi kanałami będziemy dawać znać, co słychać na Waszym blogu.

ZN: My również dziękujemy.

AN: I zapraszamy do śledzenia naszego bloga /  Instagrama / Facebooka i naszych działań, którymi chcemy włączyć się w budowanie przestrzeni dla lesbijek.

Korekta: Maja Korzeniewska

————————————-

Anna Ninus – urodzona w Halloween/ bankowiec/ artystka/ lesbijka/ współzałożycielka bloga www.ninus.pl

Zandra Ra Ninus – artystka / lesbijka/ radykalna feministka/ studentka Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku/ współzałożycielka bloga www.ninus.pl

Magdalena Wielgołaska – aktywistka / lesbijka / feministka / współzałożycielka Stowarzyszenia na rzecz Osób LGBT Tolerado / działaczka na rzecz poszerzania wiedzy na temat leczniczego działania konopi / zaangażowana w Kręgi Kobiece i odzyskiwanie wewnętrznej, kobiecej Mocy / wartościami i zawodowo związana z Partią Zieloni/ założycielka strony Strefa Les*/ współpracowniczka projektu A kultura LGBTQ+ nie poczeka!/ współinicjatorka Stowarzyszenia SISTRUM. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej*.

——————————

LESBIJSKA INSPIRA
To niezależna inicjatywa, której e-przestrzeni udziela siostrzana Feminoteka.

I.    Manifest
1.    Manifest. Instant
2.    Rozmowa I. Od lesbijskiej konspiry do lesbijskiej inspiry
3.   Rozmowa II. Minął rok. To, o czym mówiłyśmy w prywatnych rozmowach, stało się częścią debaty publicznej

II. Rozmowy wokół manifestu
1.   Mamy wewnętrzną potrzebę wolności. Rozmowa z Małgorzatą Myślak i Magdaleną Sota
2.   Coming out – nie chcę i nie muszę. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
3.   Z miłości i gniewu rodzi się odwaga. Rozmowa z Angeliną Caligo
4.   Moja droga do siebie samej. Rozmowa z Marią Kowalską
5.   Potrzebne są niehetero bohaterki. Rozmowa z Anną Bartosiewicz
6.   Chcemy więcej! Rozmowa z Anną i Zandrą Ra Ninus
7.
   Lesbijki, pora na prokreację! Rozmowa z Anną Adamczyk
8.   Kto ma prawo do słowa “lesbijka”? Rozmowa z Magdą Próchniak
9.   Czasem miałam wrażenie, że jestem jedyną lesbijką w Lublinie. Rozmowa z Małgorzatą Szatkowską

10. Trzeba stawiać opór. Rozmowa z Magdaleną Tchórz
11.  Dziewczyna i dziewczyna – normala rodzina. Rozmowa z  Zuch Dziewuchami
12.  Niepytana nie mówiłam, że jestem lesbijką. Rozmowa ocenzurowana

13.  Co Ty tutaj robisz? O poczuciu wyobcowania i przynależenia. Rozmowa z Nicole G.
14.  Mam na imię Kasia i to jest moja tożsamość. Rozmowa z Katarzyną Gauzą
15. Tęczowe aktywistki na Ukrainie są wyłącznie feministkami. Rozmowa z Katją Semchuk
16. Oryginalnie nieheteroseksualna. Rozmowa z Agnieszką Marcinkiewicz
17.  Sama zrobię dla siebie miejsce. Rozmawa z Klaudią Lewandowską
18.  Dziś określam siebie jako osobę panseksualną. Rozmowa z Alex Knapik

19.  Perspektywa lesbian studies. Rozmowa z dr Martą Olasik
20. Mogę tylko powiedzieć: przykro mi bardzo, jestem wyjątkowa. Rozmowa z Voyk
21.  Tożsamość jest zawsze polityczna. Rozmowa z Elżbietą Korolczuk
22. Jesteśmy nie do ruszenia. Rozmowa z matką i córką. MB & Shailla
23. Wchodzę w krótkie erotyczne relacje poliamoryczne. Rozmowa z Retni
24. Aktywizm jest moim uzależnieniem. O niepełnosprawnościach, nieheteronormatywności i feminizmieRozmowa z Anetą Bilnicką
25. Wolę nie zostawiać niedomówień. Rozmowa z Adą Smętek
26. Do tej pory myślałam, że LGBTQ to nie ja. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
27. Ciągle zajmujemy się sobą i żądamy od innych akceptacji. Rozmowa z Anną Marią Szymkowiak

.
III. Głos z zagranicy
1Węgry. Brakowało nam środowiska kobiet niehetero – stworzyłyśmy je. Rozmowa z Anną Szlávi

.
IV. Męskoosobowo
1. To co polityczne jest wspólne. Rozmowa z Tomaszem Gromadką

2. Przyszło nowe pokolenie kobiet nieheteronormatywnych. Rozmowa z Marcinem Szczepkowskim

————————————-————

Aktualne wiadomości na temat projektu Lesbijska Inspira znajdziesz na:

Feminoteka
Kobiety kobietom
Strefa Les*
Kobieta Nieheteronormatywna
A kultura LGBTQ+ nie poczeka!