TELEFON DLA KOBIET DOŚWIADCZAJĄCYCH PRZEMOCY

Телефон для жінок, які зазнають насильства

CZYNNY PONIEDZIAŁEK-PIĄTEK
OD 11.00 DO 19.00

Активний з понеділка по п’ятницю з 14:00 до 19:00

Szukaj
Close this search box.

WARSZAWA. DKF Kino lesbijskie z nutą poliamoryczną – „Przewracając strony”

DKF 19.10. g.18.30

Lambda Warszawa & Damski TANDEM Twórczy & O’LESS Festiwal 2014 zapraszają na DKF Kino lesbijskie z nutą poliamoryczną

Przewracając strony (the turner page), reż. D. Dercourt, Francja 2006

19. 10, niedz. g. 18.30

Lambda Warszawa, ul. Żurawia 24a

Wstęp wolny

http://kinolesbijskie.blogspot.com/

 

Trzeci sezon naszego filmowego cyklu inaugurujemy muzycznym wątkiem, na który składają się: „Koronacja Poppei”, „Przewracając strony”, „Cztery minuty”. Wszystkie filmy traktują muzykę jako wehikuł lub pretekst, żeby opowiedzieć także o sprawach płci lub orientacji seksualnej.

„Przewracając strony” to film elegancki, pełen chłodu, z muzyką fortepianową jako jedną z bohaterek opowieści. Ale to też film o manipulacji, okrucieństwie i wykorzystaniu lesbijskiej fascynacji do zemsty.

Po projekcji zapraszamy do rozmowy o erotyczno-emocjonalnych nadużyciach między kobietami, o filmowych obrazach, które tworzą negatywne wizerunki lesbijek.

Przewracając strony (the turner page), reż. D. Dercourt, Francja 2006 – Córka rzeźnika z prowincji, Mélanie, w wieku 10 lat wykazuje niebywały talent do pianina. Dziesięć lat później, już dorosła Mélanie, przybywa do kancelarii adwokackiej w poszukiwaniu pracy. Szef kancelarii jednak nie poszukuje adwokata, a opiekunki do dziecka. Zrezygnowana Mélanie godzi się na ofertę zajmowania się synem szefa. W szczególności przypada ona do gustu żonie pracodawcy, która, jak się okazuje, jest pianistką. Wrażliwość Mélanie na muzykę robi na niej wrażenie.

We are the best! – wywiady z twórczyniami i twórcą filmu

we are the best moodysson

WE ARE THE BEST

Reżyseria: Lukas Moodysson na podstawie komiksu Coco Moodysson

Wystepują

Bobo: Mira Barkhammer

Klara: Mira Grosin

Hedvig: Liv LeMoyne

Polska premiera 24 października 2014

O FILMIE:
Sztokholm, 1982 rok. Bobo, Klara i Hedvig to zbuntowane 13-latki, które włóczą się po mieście i uważają, że ćwiczenia na w-fie to nuda. Są jednocześnie odważne, silne i bezkompromisowe, ale też niepewne siebie, dziwne i delikatne.
Kiedy mama wychodzi do pubu, odgrzewają sobie paluszki rybne w tosterze, stawiają irokezy i piszą piosenki. Zakładają zespół punkowy, mimo że nie potrafią grać na żadnym instrumencie, a wszyscy twierdzą, że punk is dead.

 

LUKAS MOODYSSON W ROZMOWIE Z JANEM LUMHOLDTEM

Czy możesz powiedzieć w skrócie, co robiłeś od czasu premiery twojego ostatniego filmu?

Po „Mamucie” byłem zmęczony filmem, więc szukałem innych obszarów, na których mógłbym spełniać się jako reżyser. Napisałem dwie powieści, uczyłem w szkole filmowej w Helsinkach, próbowałem się nauczyć grać dobrze w szachy – nie udało mi się to – a także znaleźć inne źródła zarobku, ale tu również nie odniosłem sukcesu. Nie chciałem robić kolejnych filmów. „Mamut” był rozczarowaniem, nawet nie chodzi o sam film, ale o proces jego produkcji, który był nużący…
To nie do końca prawda, że chciałem porzucić medium filmowe, bo w czasie postprodukcji umarł mój ojciec i wtedy myślałem o nakręceniu obrazu o umierającym ojcu. W porównaniu z „Mamutem” to miał być skromy film, z udziałem trzech aktorów, trzech osób odpowiedzialnych za stronę techniczną. Ale zamiast tego zdecydowałem się napisać powieść Döden & Co. (Śmierć i spółka), z której jestem częściowo zadowolony. Moją kolejną powieścią były Tolv månader i skuggan (Dwanaście miesięcy w cieniu).

„We are the best!” jest oparty na powieści graficznej twojej żony Coco. Trzy nastolatki odkrywają punk rocka i wbrew wszystkim zakładają zespół. Dlaczego zdecydowałeś się na adaptację?

Chciałem nakręcić film, który byłby jasny, pogodny, wbrew ponurości, która nas otacza. Chciałem pokazać, że w życiu są różne możliwości, taki, którego kręcenie byłoby przyjemnością.

Film meandruje pomiędzy kosmosem twoim i Coco – trudno znaleźć pomiędzy nimi granicę. Ale ostatecznie jest to dzieło Lukasa Moodyssona. Opowieść i ton pochodzą jednak z książki. Co o tym myślisz?

Chciałem zachować ton książki, najwyżej zmienić trochę historię, ale nie ton. Zawsze tak postępuję, nastrój jest ważniejszy niż akcja. Skupiam się raczej na szczegółach, a nie ogólnej idei. To chyba Herta Müller powiedziała (a może powtórzyła po Ionesco), że żyjemy w szczegółach. Ja również nie ufam historiom, wyjaśnieniom i ideologiom, które twierdzą, że dotyczą wszystkiego. To dlatego cieszy mnie otwarte i mało dramaturgiczne zakończenie „We are the best!”. Film właściwie się nie kończy, historia trwa dalej po seansie.

Możesz powiedzieć coś o wyjątkowej dziewczynie, jaką jest Hedvig?

Ona należy do grupy nawróconych chrześcijan, narzuca pewien porządek Klarze i Bobo, których życie jest chaotyczne. Bez niej stworzenie zespołu byłoby raczej niemożliwe, jest outsiderką, która scala grupę.

 Powiedziałeś, że dla mężczyzny opowiadanie o dziewczynach jest wyzwaniem. Dlaczego?

No cóż, tym razem opowiedziałem historię napisaną przez Coco, która jest oparta na jej życiu. Ale czułem się dobrze opowiadając o trzech punkówach, szczególnie że z perspektywy czasu zauważam, że punk był zdominowany przez mężczyzn. Ja akurat nie byłem za bardzo zainteresowany tłuczeniem szyb i waleniem głową w lampy uliczne, ale znałem punków, dla których był to punkt honoru. Doskonałym przykładem jest składanka Bakverk 80, którą w filmie Bobo pożycza Elisowi. Na jej okładce widzimy ciasto, w które powkładano pety i kapsle.
Innym problemem, na który napotykają dziewczyny, które chcą być alternatywne w 1977, 1982 albo w 2013 roku jest to, że nawet od punkówek oczekuje się, że będą dobrze wyglądały. Dlatego dobrze, że niektóre z nich przeciwstawiają się temu, tak jak Coco i jej przyjaciółki. Rozmawiałem o tym z obiema Mirami i Liv, kiedy pracowaliśmy nad ich ubraniami i fryzurami. Powiedziałem wtedy, że grane przez nich postaci nie chcą wyglądać ładnie, tylko twardo, zabawnie albo w jakiś niezwykły sposób. Że nie są konformistkami. Taka postawa jest rzadkością, tak było również w przeszłości. Cieszy mnie ten aspekt filmu, to, że bohaterki nie przejmują się tym, co inni o nich myślą, że wybierają swoją własną drogę w życiu.

Porozmawiajmy o wyborze aktorów. W filmie widzimy zarówno twarze dobrze znane, jak i zupełnych debiutantów. Jak przebiegał casting, szczególnie w przypadku głównych bohaterek?

Widziałem Mirę Grosin w Astrid, krótkometrażówce Fijony Jonuzi. Liv LeMoyne gra na gitarze i śpiewa w sposób, który zupełnie mnie rozczula. Mira Barkhammer przyszła na casting i powiedziała coś, co dobrze zapamiętaliśmy z Coco. Pomyśleliśmy wtedy: ona wie, o co tu chodzi. Niestety, nie poszliśmy za instynktem i cały proces wyboru aktorów trwał bardzo długo. Próbowaliśmy kombinacji różnych osób, co musiało być dla nich męczące.
Jeśli chodzi o dorosłych aktorów, to lubię pracować z mało znanymi aktorami.
Tak się szczęśliwie złożyło, że Matte Wiberg i Johan Liljemark są naprawdę częścią zespołu Sabotage, który widzimy w filmie. Brezjney Reagan Fuck of to ich piosenka. Johan i Coco byli przez tydzień w związku, kiedy mieli po trzynaście lat. Obie Miry robiły wszystko, żebym był z tego powodu zazdrosny

Coco jest ważnym współtwórcą „We are the best!”. Jaki był jej wkład w twoje poprzednie filmy?

Olbrzymi. Jesteśmy jak bliźnięta, jak Chip i Dale, dwoje idiotów, którzy myślą w podobny sposób. Ona miała zawsze duży wpływ na moją pracę, to nawet nie był wpływ, to było coś znacznie ważniejszego.

Czy twoje różne filmy łączy jakiś wspólny temat? A może jest ich kilka?

Wszystkie są o dorosłych i dzieciach. O tęsknocie za innym miejscem. O samotności. I euforii. Chciałbym powiedzieć, że coś dobrego się wydarza, mimo wszechobecnych tragedii, ale nie wiem, czy tak jest. Chciałbym, żeby tak było.

Jakbyś zareagował, gdyby ktoś powiedział, że „We are the best!” to powrót do Tylko razem i Fucking Åmål?

W pewnym sensie tak jest. Chciałem powrócić do emocji z tamtych filmów. Znów mówię o emocjach, tonacji, tak jak Bob Dylan mówił o srebrnej tonacji, która siedziała mu w głowie i która była potem na jego płytach. Dokładnie go rozumiem. Czasem budzę się w nocy z płaczem, czując coś takiego, i potem jestem zrozpaczony, że nie potrafię oddać tego w filmie.
Od czasu do czasu udaje mi się jednak – w dialogu, spojrzeniu postaci, a nawet w całej scenie jest to coś – ton, prawda. Tak jest na przykład, gdy Bobo obcina włosy Hedvig. Patrzy wtedy na nią i mówi: „Spójrz na to w ten sposób: odrosną”. Dla takich momentów warto kręcić całe filmy. Tak samo jest, kiedy mama Bobo przynosi obiad, a jej tata wykrzykuje: „Super, kurczak!”. Wyglądają w tej scenie doskonale.
W takich scenach wszystko gra, to dla nich pracuję, koncentruję się. Takie momenty potrafią doprowadzić mnie do płaczu.

Twój debiut pełnometrażowy Fucking Åmål, został uznany za jeden z najbardziej świeżych filmów szwedzkich w 1998 roku. Minęło 15 lat. Obecnie czujesz się osobą ustatkowaną czy buntownikiem? Żyje wciąż w tobie płomień młodości?

Nie zastanawiam się nad swoją relacją w stosunku do świata. Spędzam mało czasu z innymi ludźmi, w tym z osobami z branży. Nie interesuje mnie to, jaką pozycję zajmuję w szwedzkim kinie. Robię to, co robię, a oni mogą mówić, co chcą, jak śpiewa Rihanna. Ona jest moją bohaterką, uratowała mi życie, co pokazuje, że bez sztuki umieramy. Więc możecie mówić, co chcecie, a ja i tak zrobię swoje. Muszę mieć tylko dobre buty – najlepiej jakieś drogie.
Fakt, że jest się publicznie ocenianym przy pomocy cyferek i gwiazdek, jest nieprzyjemny, dlatego chciałbym robić coś bardziej prywatnego. Ale niestety nie zostanę pielęgniarzem ani strażakiem – chociaż jest to moje marzenie. Ale odszedłem od tematu…
Jeśli chodzi o płomień młodości… Nie wiem. Czuję się jednocześnie młody i stary, wierzę w kontynuację i zmianę, w buntowniczość młodości i w mądrość starości. Jeśli nie godzisz się z upływem czasu, oszukujesz sam siebie.

KSMB i Ebba Grön to ważni reprezentanci szwedzkiej sceny punkowej z lat 70. i 80. Bekverk 80 to składanka wydana w 1979 roku. Były na niej utwory zespołów KSMB, Travolta Kids i Incest Brothers. Sabotage to jeden z licznych mniejszych zespołów tamtych czasów.
lukasmoodysson.tumblr.com

we are the best dziewczyny

MIRA BARKHAMMAR, MIRA GROSIN, LIV LEMOYNE – WYWIAD

Zostałyście w pewien sposób cofnięte w czasie. Jak czułyście się w 1982 roku?

Mira Grosin: Ludzie mówili w inny sposób. O niektórych rzeczach nie mówiło się w taki sposób jak teraz.
Liv LeMoyne: Wciąż żyły iskry hipisowskich lat 60. i 70., wydaje mi się, że ludzie mieli wtedy o co walczyć.
Mira Barkhammar: Zgadzam się. Bohaterki, które gramy, sprzeciwiają się systemowi, mają świadomość polityczną.
LeMoyne: Ubrania były wygodniejsze, jeszcze nie nadeszła moda z lat 80. Wciąż żył duch punka i buntu. Dziś ludzie są spokojniejsi.
Grosin: W nas żyje polityka, częściowo dzięki zainteresowaniu punkiem, ale nie tylko. Bycie punkiem w 1982 roku było super. Nie była to może ostatnia moda, ale ludzie wciąż w to wierzyli. Dziś punk umarł.
Barkhammar: Wtedy szkoła wyglądała inaczej, dzieciaki patrzyły na świat w inny sposób. Ludzi wtedy byli dla siebie niemili w bardziej otwarty sposób.
LeMoyne: Tak. Nie doświadczyłam czegoś takiego w swoim życiu. Obecnie inaczej okazuje się niechęć do kogoś, w bardziej subtelny sposób. Dostajesz mniej like’ów na facebooku, jeśli nie jesteś lubiany. Natomiast wtedy ktoś mógł podejść do ciebie i po prostu powiedzieć: „Jesteś idiotą”. Teraz ludzie są większymi tchórzami.
Barkhammar: Stopniowo przyzwyczaiłam się do świata filmu, po jakimś czasie wydawał mi się zwyczajny.
LeMoyne: Chciałabym żyć w tamtych czasach. Było zabawniej, bardziej spontanicznie, muzyka była lepsza. Książki i płyty były prawdziwe, iPad nie jest prawdziwy. Książkę można przewertować, jest czymś dotykalnym.
Grosin: Mnie by się tam nie podobało, jestem uzależniona od komórki, nawet nie wiem, czy wtedy istniały komputery. To były dziwne czasy.
LeMoyne: Tęskniłabym za możliwością kontaktu z całym światem. Teraz możesz mieszkać w Sztokholmie i wiesz, co się dzieje w Ameryce albo w Hiszpanii. Ale wtedy było mnie stresu, muzyka była lepsza. Dzisiejsza muzyka jest śmiertelnie nudna.

Jak podobała się wam współpraca z Lukasem i co o nim wiedziałyście?

Barkhammar: Dowiedziałam się o nim z ogłoszenia o castingu. Mamo opowiedziała mi o Fucking Åmål i przypomniałam sobie, że widziałam ten film. Lubię filmy, w szczególności szwedzkie.
Grosin: Nic o nim nie wiedziałam. Ale sześć miesięcy przed ogłoszeniem o castingu wygrałam na loterii płytę z Fucking Åmål. Podobał mi się ten film.
LeMoyne: Obejrzałam dzisiaj Fucking Åmål, Tylko razem, Mamuta i Lilya 4-ever. Lukas jest dla mnie jak Muminek albo Włóczykij – spokojny i mądry.
Barkhammar: Na początku zauważyłam, że nie patrzył na mnie. No i nigdy się nie przytula.
LeMoyne: Zastanawiam się, czy zawsze jest taki ostrożny? Doskonale potrafi ocenić innych ludzi. Wspaniale nas dobrał.
Barkhammar: Pozwalał nam improwizować, ale rozumiałyśmy, do czego zmierza. Jest cichy i wycofany, ale wie, co się dzieje, wie, do czego zmierza. Niektóre sceny kręciliśmy po piętnaście razy.
Grosin: Przyjemnie się z nim pracuje. Przy Astrid musiałam trzymać się scenariusza, a Lukas pozwala na więcej swobody. Jeśli widzi, że wymyśliłyśmy coś dobrego, bierze to do filmu. Kiedy oglądam teraz ten film, widzę w Klarze dużo siebie.

Będziecie grały w przyszłości w kolejnych filmach?

Grosin: Kiedy skończyliśmy kręcić, byłam wykończona. Powiedziałam sobie: nigdy więcej! Ale teraz chciałabym znów grać. Ale nie muszę, bo już raz to przeżyłam. Jeśli się zdecyduję, to tylko po przeczytaniu dobrego scenariusza.
Barkhammer: Jestem na tak. Ale nie zagram w byle czym, chcę, żeby było równie wspaniale jak za pierwszym razem.
LeMoyne: Mam wrażenie, że wyrobiłam sobie pewną markę. Zagrałam w filmie podnoszącym na duchu, takim jak Fucking Åmål. Mam nadzieję, że publiczność też tak to widzi.

Wywiad przeprowadził Jan Lumholdt

WYWIAD Z COCO MOODYSSON

„We are the best!” to film oparty na twojej powieści graficznej Aldrig godnatt (Noc nigdy nie jest dobra). Jaki był twój udział w podróży od książki do filmu?

Lukas zapytał mnie, czy chce zaadaptować powieść i się zgodziłam. Cieszyłam się, że mogę mu pomóc, bo po śmierci ojca był przygnębiony i pisał ponure książki na ten temat. Uważałam, że najwyższy czas, żeby zrobił coś przyjemnego. Nie byłam zaangażowana w produkcję filmu, na planie pojawiłam się dopiero ostatniego dnia, ale miałam wiele pomysłów, jeśli chodzi o kostiumy i wybór aktorów.

Które zmiany w powieści uważasz za największe i dlaczego nastąpiły?

Zapytaj Lukasa, to on ich dokonał.

Nie miałaś nic przeciwko temu?

Nie. Lukas musiał zrobić wszystko po swojemu, ustalić własne reguły. Moja książka nie była dla mnie świętością, zazwyczaj zostawiam to, co napisałam za sobą, zresztą nie uważam, żeby zmiany, których dokonał, były znaczne. Usunął niektóre postaci i wydarzenia, dodał inne. Ale ton opowieści się nie zmienił.

Czy w jego pracy jest jakaś część ciebie i na odwrót?

Temat smutnych dziewczyn jest bliski nam obojgu, podobnie skupienie na szczególe. Lubimy mieszankę humoru i niesamowitości, a także perspektywę dziecka. Oboje również stworzyliśmy liczne portrety dorosłych, które są dość nieprzyjemne. To są nasze punkty wspólne.

W jakim stopniu wpływasz na filmy Lukasa?

On ciągle coś podkrada z mojego doświadczenie, bo jego życie jest bardziej zwyczajne niż moje, mniej się w nim wydarza. Ja biorę od niego mniej, ale być może on widzi to inaczej.

Piszesz kolejne powieści graficzne?

Ostatnio napisałam tradycyjną książkę. Jeszcze nie zdecydowałam, co będę robiła w przyszłości, być może napiszę powieść graficzną, kto wie.

Czy twoje książki ukazują się w innych krajach?

Niektóre powieści zostały przetłumaczone, ale funkcjonują raczej wśród fanów, na poboczach głównych nurtów. Jedna książka została przetłumaczona na włoski. Pojechałam wtedy na zlot fanów komiksu, ale ludzie byli tam bardziej zainteresowani paleniem marihuany niż czytaniem.

Twoje powieści są typowo szwedzkie, czy bardziej uniwersalne?

Lubię szwedzkość: szwedzkie miasta, budynki, jedzenie, ubrania, stacje benzynowa. Jest też w moich powieściach samotność, może szwedzka, a może bardziej uniwersalna.

Główna bohaterka „We are the best!” przypomina ciebie…

Mam trudności z odpowiadaniem na takie pytania. Moje książki są oparte na prawdziwych wydarzeniach, ale to nie jest tak, że główna bohaterka jest dokładnie taka jak ja. Przypomina mnie, ale jest jednak kimś innym.

Masz swoją ulubioną scenę w tym filmie?

Nawet dwie. Kiedy Bobo patrzy na ostrzyżoną Hedvig i mówi: „Spójrz na to w ten sposób: odrosną” – ten moment jest zabawny, a jednocześnie smutny i mądry. Drugą sceną jest ujęcie Bobo w łazience, kiedy patrzy ona na swojego ojca siedzącego w kuchni. Lubię aktora, który gra tę postać.

Umiesz grać na jakimś instrumencie?

Tak, trochę rzępolę na gitarze. W przyszłym roku zamierzam udać się na tournée po ulicach Europy, będę grała tylko piosenki The Cure.

Wywiad przeprowadził Jan Lumholdt

„We are the best!” – deklaracja girl power – najnowszy film Lukasa Moodyssona. BILETY!

we are the best moodysson24 października do kin wejdzie najnowszy filmu Lukasa Moodyssona „We are the best!”. Film powstał na podstawie komiksu żony Moodyssona – Coco i opowiada o sile dziewczęcej przyjaźni, o dojrzewaniu i buncie. To bardzo kobiece kino, pokazujące, że dziewczyny są najlepsze!

Sztokholm, 1982 rok. Bobo, Klara i Hedvig to zbuntowane 13-latki, które włóczą się po mieście i uważają, że ćwiczenia na w-fie to nuda. Są jednocześnie odważne, silne i bezkompromisowe, ale też niepewne siebie, dziwne i delikatne.

Kiedy mama wychodzi do pubu, odgrzewają sobie paluszki rybne w tosterze, stawiają irokezy i piszą piosenki. Zakładają zespół punkowy, mimo że nie potrafią grać na żadnym instrumencie, a wszyscy twierdzą, że punk is dead.

 

KONKURS! Zapraszamy Was do kina. Mamy 5 podwójnych zaproszeń na pokaz przedpremierowy filmu, który odbędzie się 20.10 o g. 19:00 w Kinie Praha.

W jednym ze swoich wczesnych filmów Lukas Moodysson porusza temat nielegalnej prostytucji, dedykuje film „milionom dzieci, wykorzystywanym na całym świecie w seksbiznesie”.  Czekamy na tytuł filmu pod mailem [email protected]. Wygrywa 5 pierwszych odpowiedzi.

 

 

WARSZAWA: Spotkanie z Patrycją Dołowy wokół spektaklu „The HIDEOUT/KRYJÓWKA”

The HIDEOUT_KRYJÓWKA - grafika M. Jadczak15 października, w środę, o 18:00 zapraszamy do Feminoteki na spotkanie z Patrycją Dołowy – artystką, performerką, dramaturgiem, która od lat zajmuje się problematyką pamięci. Pamięci niechcianej, wypartej, ukrywanej.

Autorka projektu „Widoczki: pamięć miasta/pamięć ciała” – próbuje za jego pomocą ukazać inne spojrzenie na przestrzeń, pamięć, historię z kobiecej (codziennej) perspektywy, szukania świadectw bycia, rejestracji lub przywrócenia pamięci nie tego co publiczne, ale tego co gdzieś w zakamarkach i pamięci miasta ukryte, niewidoczne, zatarte. Współpracując z neTTheatre zbierała świadectwa o sąsiedztwie polsko-żydowskim. O ukrywanych i ukrywających, o przemilczanych, o odebranej lub rozdwojonej tożsamości. Odnalezione świadectwa posłużyły za kanwę scenariusza najnowszego spektaklu neTTheatre „The HIDEOUT/KRYJÓWKA”.

Spotkanie będzie próbą opowiedzenia o niezwykłej podróży, jaką Dołowy odbyła w poszukiwaniu kolejnych historii. O mierzeniu się z nieustannymi odmowami ze strony rozmówców, z pytaniami: „po co ci to, dziecko?”, z ciężarem przekazywanych wspomnień. O przeistaczaniu ich w „Widoczki” i w tekst dramatu. Będzie też okazją do dyskusji nad problematyką pamięci. Czy warto powracać do tego, co wyparte? Czy w oficjalnej Historii istnieje miejsce dla indywidualnych świadectw, okruchów wspomnień, fragmentów opowieści?

 

Patrycja Dołowy – Artystka multimedialna, posługująca się fotografią, performance, grafiką, video i tekstem. Ma na koncie ponad 50 wystaw w Polsce i zagranicą. Prace i teksty publikuje w pismach artystycznych oraz w magazynach wielkonakładowych. Autorka 2 sztuk teatralnych. Z wykształcenia doktor nauk przyrodniczych (2007), absolwentka UW (2002) oraz Akademii Fotografii Artystycznej Wyższych Szkół Fotograficznych we Wrocławiu (wyróżnienie, 2005). Wiceprezeska Fundacji MaMa, współpracuje m. in. z Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Laureatka Nagrody im. Karola Sabatha 2011, stypendystka Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego 2012.

 

https://www.facebook.com/events/1510229472564407/?source=1&sid_create=3589160974

Patrycja

WARSZAWA: Promocja książki Tsultrim Allione „Nakarmić swoje demony” połączona z pokazem filmu „Kiedy wzleci żelazny ptak”

nakarmic demony

Zapraszamy 13 października o godzinie 18:30 na promocję książki Tsultrim Allione Nakarmić swoje demony połączoną z pokazem filmu Kiedy wzleci żelazny ptak.

 https://www.facebook.com/events/377178499099254/?fref=ts

 

Tsultrim Allione jest nauczycielką buddyzmu tybetańskiego, która w swoich naukach niezwykle konsekwentnie łączy ścieżkę duchową z postawą feministyczną i wykazuje się niezwykłą wrażliwością na kwestie dyskryminacji kobiet także w buddyzmie. W wieku 22 lat jako jedna z pierwszych Amerykanek została wyświęcona na mniszkę, po kilku latach intensywnej praktyki zwróciła śluby, wyszła za mąż i urodziła dwoje dzieci. Rozwiodła się, wyszła ponownie za mąż i urodziła bliźnięta, z których jedno zmarło. Zawsze podkreślała, że jej osobista praktyka duchowa ma bliski związek z jej doświadczeniami jako kobiety, żony i matki. Jej misją jest odtworzenie żeńskiej linii buddyzmu.

Info o książce Nakarmić swoje demony

Stworzona przez Tsultrim Allione pięciostopniowa metoda karmienia demonów wywodzi się ze starożytnej buddyjskiej praktyki czie, ale nie jest praktyką religijną, nie wymaga znajomości buddyzmu. Stosowana jest przez profesjonalnych psychoterapeutów, psychologów, lekarzy i doradców życiowych.

Z okładki:

„Demony są w nas. To nasze lęki, zazdrość, uzależnienia. Prowadzimy z nimi ciągłą walkę, a one nie znikają. W miejsce odciętej głowy smoka wyrasta nowa. A gdyby tak karmić demony, zamiast z nimi walczyć? Autorka przekonująco pokazuje, że współczucie i rozumienie to lepsza droga rozwiązywania konfliktów. Tych wewnętrznych i tych zewnętrznych. Gdyby przyjąć tę nową strategię w stosunkach społecznych, świat miałby szansę na pokój. Nie musimy na to biernie czekać. Możemy zacząć od siebie.

Hanna Samon – pisarka, psycholożka

 

„KIEDY WZLECI ŻELAZNY PTAK” – film zabierający nas w ciekawą podróż eksplorującą interakcje pomiędzy buddyzmem tybetańskim, a zachodnią kulturą. Przedstawia doświadczenia i wglądy zarówno nauczycieli tybetańskich jak i zachodnich praktykujących. Ukazuje zagadnienia buddyjskich prawd w świetle nowoczesnej nauki, psychologii i sztuki. Co ważne porusza też kwestie dotyczące kobiet w buddyzmie. Tworzy żywy i ciekawy portret świata buddyzmu tybetańskiego na Zachodzie i zadaje istotne pytanie: Czy w tych coraz bardziej chaotycznych czasach te pradawne nauki mogą pomóc nam odnaleźć prawdziwe szczęście i stworzyć zdrowszy, bardziej współczujący świat XXI wieku?

O czym jest film?

„Kiedy wzleci żelazny ptak, a konie pogalopują na kolach Tybetańczycy zostaną rozproszeni po całej Ziemi niczym mrówki” – Guru Padmasambava VIII wiek 

W roku 1959 roku chińska inwazja na Tybet otworzyła drzwi do tajemniczego świata buddyzmu tybetańskiego, w nagły sposób pradawne nauki stały się dostępne dla współczesnego zachodniego świata.

Po prawie 50-ciu latach wyjątkowej współpracy pomiędzy Wschodem i Zachodem nasz film zadaje pytanie: Gdzie teraz jesteśmy? Czego się nauczyliśmy? Co działa, a co nie działa? Czy istnieje coś, co można nazwać zachodnim buddyzmem tybetańskim?  Naszą uwagę zwracają też kontrowersyjne kwestie patriarchatu, hierarchii, związku nauczyciel-uczeń oraz uprzedzenia związane z płcią.

 

Historia filmu

„Kiedy wzleci żelazny ptak” tka misterny gobelin z rozmów z współczesnymi nauczycielami buddyzmu tybetańskiego, z historii zachodnich praktykujących, unikalnych archiwalnych materiałów oraz obrazów nowoczesnego zachodniego życia, w którym nauki Buddy są dostępne i rozświetlają drogę.

Przez ostatnie trzy lata pracy nad filmem ekipa filmowa podróżowała do Anglii, Meksyku, Nepalu i przez Stany Zjednoczone filmując wielu znanych, a także wschodzących nauczycielu buddyzmu tybetańskiego na Zachodzie m.in.: Tsoknyi Rinpoche III, Chokyi Nyima Rinpoche, Dzigar Kongtrul Rinpoche, Dzongsar Khyentse Rinpoche, Anam Thubten, Choegyal Rinpoche, Thrangu Rinpoche, HH Dalai Lama, Phakchok Rinpoche, Khandro Rinpoche, Mingyur Rinpoche i wielu zachodnich nauczycieli: Lama Tsultrim Allione, Matthieu Ricard, Reggie Ray, Alan Wallace, Gerardo Abboud, Elizabeth Mattis-Namgyal, Fleet Maull, Sharon Salzburg, a także aktor Richard Gere.

Film zawiera ciekawe historie zachodnich praktykujących z różnych tradycji buddyzmu tybetańskiego m.in.:

– niemiecką mniszkę, którą widzimy, jako pierwszą kobietę w historii buddyzmu tybetańskiego otrzymującą stopień Geshe (odpowiednik europejskiego doktora filozofii).

– młodego mężczyznę, który po spędzeniu kilku lat, jako bezdomny na ulicy przenosi się do Indii i rozpoczyna intensywne studia buddyjskiej filozofii w tybetańskim college’u.

– mężczyznę, który spędził trzynaście lat w więzieniu, gdzie rozpoczął na poważnie praktykę medytacji. Teraz naucza na całym świecie. Widzimy jak w osobistym życiu integruje zrozumienie nauk opiekując się umierającą żoną.

– młodą kobietę, która porzuca pracę i szybkie tempo nowojorskiego życia, aby spędzić pięć miesięcy na samotnym odosobnieniu w górach Kolorado.

 

Recenzje:

Film „Kiedy wzleci żelazny ptak” oferuje żywe, trzymające w napięciu i gruntowne wprowadzenie do najbardziej podstawowych ludzkich prawd: nasze umysły ciągle odczuwają brak satysfakcji i egzystencjalny niepokój – oraz jak w końcu możemy odnaleźć spokój. Polecam gorąco.

– Daniel Goleman, autor, „Inteligencja emocjonalna”

„Film opowiada ewoluującą historię podróży tybetańskiej Dharmy z klasztorów i jaskiń Wschodu do pędzącego współczesnego świata Zachodu oraz ukazuje jej wpływ na XXI wiek. Mam nadzieję, że ten film zainspiruje wielu ludzi do eksploracji tych cennych i zawsze aktualnych nauk. Wiem, że ten film przyniesie wielki pożytek w tych trudnych czasach”

-Tsoknyi Rinpocze III

„Film jest wzruszającym i żywym udokumentowaniem wędrówki Dharmy ze Wschodu na Zachód, jego przesłanie jest ważne i bardzo potrzebne w dzisiejszych trudnych czasach”

– Kate Crisp – Prison Dharma Network

“Żyjemy w historycznych czasach, w których buddyzm przybył ze Wschodu na Zachód i po raz pierwszy tybetańskie nauki wyszły poza granice swojej tradycji. Jak te odległe nauki, najbardziej ezoteryczne w świecie stały się dostępne i praktykowane na Zachodzie? W filmie „Kiedy wzleci żelazny ptak” odkrywamy różnorodność odpowiedzi na to pytanie w wypowiedziach nauczycieli tybetańskich nauk i praktykujących buddyzm na Zachodzie”

– Lama Tsultrim Allione, założycielka Tara Mandala, autorka książki „Kobiety Mądrości” i „Karmiąc Swoje Demony”

„Ten film w piękny i wzruszający sposób otwiera okno do rozkwitu buddyzmu tybetańskiego na Zachodzie.

– Tara Brach, buddyjski nauczyciel i autor, „Radykalna Akceptacja”

Matronat: Radio Azja i Festiwal Filmowy Pięć Smaków. Koncert Be-Being

Koreańska opera pansori i buddyjskie mantry w TR Warszawa. Zapraszamy na pierwszy koncert z cyklu RADIO AZJA.

be-being 

Już 20 października na scenie TR Warszawa wystąpi kolektyw Be-Being z projektem muzyki buddyjskiej Li&Sa. To wyjątkowe i nowoczesne w formie widowisko oparte jest na koreańskiej muzyce tradycyjnej, operze pansori, mantrach i buddyjskim tańcu. Muzyka grana na żywo przeplata się z elektroniką, a dźwiękom towarzyszą absorbujące wizualizacje.

Li & Sa to inspirowane buddyjską filozofią widowisko, będące połączeniem koreańskiej muzyki tradycyjnej, buddyjskiego tańca i mantr z kanonami sztuki współczesnej. Muzyka grana na żywo przeplata się z elektroniką, a dźwiękom towarzyszą absorbujące wizualizacje.

Projekt został stworzony przez zespół Be-Being, w skład którego wchodzą najznamienitsi koreańscy muzycy, wykonujący muzykę tradycyjną i współczesną: Jang Young-gyu – kompozytor (znany już polskiej publiczności jako basista UhUhBoo Project) oraz wirtuozi i wirtuozki tradycyjnych instrumentów koreańskich: Park Soon-a, Na Won-il, Chun Ji-yoon, Shin Won-young, a także Lee Seung-hee – mistrzyni koreańskiej opery pansori.

Współtwórcą projektu jest Jeong Gak, młody mnich buddyjski, będący jednym z wykonawców. Spektakl jest odbiciem współczesnej wrażliwości, kształtowanej przez świadomość dawnych form sztuki oraz ich rezonans w teraźniejszości. Jest więc próbą zrozumienia buddyjskiej filozofii uosabianej przez sztukę,  a także reinterpretacją tradycyjnej buddyjskiej muzyki i tańca z perspektywy sztuki współczesnej.

Lee_Sueng_hee

Tytuł Li&Sa odnosi się do pojęć Do-Li (rozum) oraz Sa-Sang (zjawisko), będących dwoma różnymi, a zarazem uzupełniającymi się, aspektami filozofii buddyjskiej. Li reprezentuje intelektualną ścieżkę do osiągnięcia świadomości, Sa to pełna umiłowania droga prowadząca do współodczuwania. Dualizm ten jest obecny we wszystkich buddyjskich rytuałach i praktykach muzycznych.

Proces tworzenia muzyki przez Be-Being wyjaśnia część magii zawartej w przedstawieniu. Artyści wybierają motyw wywodzący się z muzyki tradycyjnej i przekształcają go w rozbudowane sekwencje muzyczne, śpiew, rytm i obraz – rodzaj sztuki totalnej, nową interdyscyplinarną formę, bazującą na tradycyjnej muzyce koreańskiej i sztukach wizualnych. Bardzo istotną rolę w projekcie pełni unikalna sztuka wokalna pansori. Jest ona domeną zarówno kobiet, jak i mężczyzn.  Lee Sueng-hee, wokalistka Be-Being, rozpoczęła naukę pansori w wieku dziesięciu lat, trwające już 23 lata studia zdają się nie mieć końca. Pansori to opera jednego wokalisty. Gra on wszystkie role w sztuce, opowiada historie, odgrywa dialogi, wydaje odgłosy dźwiękonaśladowcze, a przede wszystkim śpiewa pieśni. Całe życie wokalistów pansori podporządkowane jest ćwiczeniom głosu. Okres osiągnięcia przez artystę dojrzałości wokalnej określa się mianem „Deugeum”, czyli utrzymaniem perfekcyjnego głosu. Dawni mistrzowie, aby osiągnąć perfekcyjnie brzmiący głos wykonywali ćwiczenia wokalne przy wodospadzie. Jeśli głos słychać mimo szumu spadającej wody, oznacza to, że artysta jest gotów do publicznych występów.

Zespół wystąpi w składzie:

Park Soon-a – Gayageum (cytra)

Na Won-il – Piri (stroikowy flet trzcinowy)

Shin Won-young – Janggu (bęben klepsydrowy)

Lee Seung-hee – Pansori (tradycyjna koreańska sztuka wokalna)

Chun Ji-yoon – Haegeum (dwustrunowa fidel kolanowa)

Goście specjalni: mnisi Jeong Gak i Beop Soo

 

Słodko, gorzko, Seul

Zespół Be-Being  napisał muzykę do wielu koreańskich filmów. Znany jest ze współpracy m.in. z Park Chan-wookiem. Jego film pt. „Słodko, gorzko, Seul” (Korea Płd, 2014), wyreżyserowany wspólnie bratem Park Chan-kyongiem, to wyjątkowy projekt dedykowany koreańskiej stolicy, zrealizowany wspólnie z internautami oraz właśnie z zespołem Be-Being. Uroczysty pokaz filmu, z udziałem artystów, odbędzie się w kinie Luna 19 października. Wstęp wolny.

 

Bilety na koncert: 40 zł (normalny), 35 zł (ulgowy)

Bilety dostępne są na stronach piecsmakow.pl, eBlilet.pl oraz w sieci salonów Empik i kasie TR Warszawa.

Posiadacze karnetów na Festiwal Filmowy Pięć Smaków mogą nabyć bilety na koncerty z 50 % zniżką na stronie www.piecsmakow.pl.

Bilety ulgowe dla młodzieży uczącej się do 26 roku życia oraz emerytów i rencistów dostępne są wyłącznie na stronie eBilet.pl oraz w salonach Empik i kasie TR Warszawa.

 

RADIO AZJA

Koncert:

Be-Being (Korea Południowa)

Li & Sa – Projekt Muzyki Buddyjskiej

20 października 2014, godz. 20.00

TR Warszawa

 

Film:

„Słodko, gorzko, Seul”

Korea Południowa 2014, 63’

reżyseria: PARKing CHANce (Park Chan-kyong, Park Chan-wook)

19 października 2014, godz. 19.00

Kino Luna

 

Kolejne wydarzenia w cyklu Radio Azja:

26.11.2014, g. 20.00 „i tak nie zależy nam na muzyce”, reż. Cedric Dupire, Gaspard Kuentz – pokaz filmu i spotkanie z Hiromichim Sakamoto, Kino Muranów

27.11.2014, g. 20.00 – Hiromichi Sakamoto – koncert w TR Warszawa

08.12.2014, g. 20.00  – DaWangGang – koncert w TR Warszawa

 

www.radioazja.pl

Organizator: Fundacja Sztuki Arteria, TR Warszawa

Partnerzy: Miasto Stołeczne Warszawa, ARKO, Sen Pszczoły Loft Hotel

Patronat medialny:

Aktivist, 5 Kilo Kultury, CSPA, Dzika Banda, Etnosystem.pl, Feminoteka, IRKA, Japonia-online, Magazyn Kulturalny, Plac Defilad, Popmoderna, wazji.pl, The Warsaw Voice, jazzsoul.pl, eBilet.pl, naobcasach.pl, W językach, Halo Wawa, Koncertomania

 

Fragment spektaklu Li&Sa:

SZCZECIN: Dyskusja wokół książki „Prowincje literatury. Polska proza kobiet po 1956 roku”

1395391945_GALANTWydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Szczecińskiego zapraszam na dyskusje wokół książki Arlety galant „Prowincje literatury. Polska proza kobiet po 1956 roku „

Spotkanie odbędzie się o 16 października godzinie 18.00 w Secesja Cafe, al. Papieża Jana Pawła II 19/1. W rozmowie udział wezmą: Agnieszka Gajewska (UAM), Aleksandra Grzemska (US) oraz dr Arleta Galant.

https://www.facebook.com/events/975346899157983/?fref=ts

KRAKÓW: Dyskusja wokół książki „Prowincje literatury. Polska proza kobiet po 1956 roku”

1395391945_GALANTWydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Szczecińskiego zapraszam na dyskusje wokół książki Arlety galant „Prowincje literatury. Polska proza kobiet po 1956 roku „

 

Spotkanie odbędzie się o 13 października godzinie 17.00 w Massolit Books & Cafe, ul. Felicjanek 4. W rozmowie udział wezmą: dr hab. Dorota Kozicka, dr Monika Świerkosz oraz dr Arleta Galant. Spotkanie organizowane jest przez Pracownię Pytań Krytycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego.

 

„Mundra” w recenzji Agnieszki Sosińskiej

mundraMundra
Autorka: Sylwia Szwed
Czarne, 2014

Recenzuje: Agnieszka Sosińska

 

Sylwia Szwed w rozmowach z położnymi dociera do źródeł naszego życia. Odkrywa  historię tyleż uniwersalną, co niezwykłą. Poród.

Autorka tworzy w swojej książkę przestrzeń dla wypowiedzi tytułowych mundrych, tych, których wiedza kiedyś otoczona była ogromnym powszechnym szacunkiem. Wyjątkowa i otoczona tajemnicą, intymnością, choć tak powszechnie potrzebna – wszak przy narodzinach każdego, lub prawie każdego dziecka obecna była babka, mądra, akuszerka, kobieta która babiła i która wiedziała. Brała w swoje doświadczone, mocne, sprawne ręce życie rodzącej kobiety i rodzącego się dziecka.

Nie jest to jedyny, ale na pewno szczególny zawód (a może raczej: posługa?), który od lat będąc przypisany kobietom, stosunkowo niedawno stał się domeną mężczyzn, męskiego budowania i stosowania wiedzy, męskiej kontroli. Rozmówczynie Sylwii Szwed przytaczają historie sal szpitalnych, w których panowała doskonała czystość i takiż rygor. Podporządkowanie rodzących, dzieci i samego porodu szpitalowi, instytucji totalnej wiązało się z postawieniem na pierwszym miejscu lekarza. Co to oznaczało dla położnych? Podrzędne w stosunku do lekarzy traktowanie, niższe zarobki, brak lub ograniczoną możliwość podejmowania decyzji, które często bliskie były doświadczeniu rodzących kobiet.

Z całą pewnością doborowi opowieści, jakie zebrała Sylwia Szwed nie można jednak zarzucić jednowymiarowości. Mamy tu historie zebrane na przestrzeni niemal stulecia. Znalazło się miejsce na różne głosy, podejścia i doświadczenia. Bo przed szpitalem totalnym było przecież odbieranie porodów w czasie wojny. Po nim zaś stopniowo nastąpiła prawdziwa fascynująca rewolucja w polskim położnictwie., którą możemy śledzić podążając za świadectwem jej uczestniczek, inicjatorek i oponentek.

Czy owa rewolucja była potrzebna? Czy jest to rewolucja zakończona sukcesem? Teściowie jednej z bohaterek cieszyli się, gdy ta postanowiła zostać położną, bowiem w Skandynawii znane jest powiedzenie na określenie męża położnej – to mężczyzna, który nigdy nie będzie się musiał martwić o swój byt. Praca położnej jest bowiem otoczona powszechnym poważaniem, samodzielna i godnie wynagradzana. Inna opowiada, jak reagowały jej koleżanki położne pracujące wraz z nią w Tanzanii, gdy zaczęła proponować kobietom poród w kucki zamiast na leżąco. Bo – jak mówi i właściwie to zdanie mogłoby być mottem książki – nie ma jednego sposobu na rodzenie.

 

Agnieszka Sosińska – Socjolożka, absolwentka Instytutu Filozofii i Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Działaczka i badaczka społeczna. Napisała pracę magisterską o Kongresie Kobiet Polskich widzianym oczami liderek polskiego feminizmu. Przygodę z Feminoteką zaczynała jako studentka Gender Studies w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego. Członkini Gendermerii. Interesuje się ruchami społecznymi i społeczną sytuacją kobiet. W wolnych chwilach pisze, tłumaczy i podróżuje.

WARSZAWA: Bez fikcji o życiu i pisaniu rozmawiają Joanna Woźniczko-Czeczott, Sylwia Szwed i Joanna Jagiełło

czarne_bez_fikcji

4 października, godz. 13:00
Moda na Czytanie, Dom Braci Jabłkowskich, ul. Bracka 25, Warszawa

Joanna Woźniczko-Czeczott, autorka książki „Macierzyństwo non-fiction. Relacja z przewrotu domowego”, która zainaugurowała serię „Bez fikcji o…” dwa lata temu, porozmawia o życiu i literaturze z dwiema innymi pisarkami, debiutującymi w tej serii w tym roku. Jej rozmówczynie to Sylwia Szwed, autorka książki „Mundra”, zawierającej rozmowy z kilkoma pokoleniami polskich położnych, oraz Joanna Jagiełło, autorka „Hotelu dla twoich rzeczy. O życiu, macierzyństwie i pisaniu”.

 

Książki „Macierzyństwo non-fiction. Relacja z przewrotu domowego”„Mundra”„Hotel dla twoich rzeczy. O życiu, macierzyństwie i pisaniu” są objęte matronatem Feminoteki i dostępne w naszej księgarni

Granice Nałkowskiej. Spotkanie z Agatą Zawiszewską, prowadzi Krzysztof Tomasik

Granice Nalkowskiej (1)ZAPRASZAMY NA SPOTKANIE „GRANICE NAŁKOWSKIEJ” w 60. rocznicę śmierci pisarki

8 października 2014, godz. 19.00

FEMINOTEKA, ul. Mokotowska 29A (wejście od ul. Marszałkowskiej 34/50, do samego końca w podwórzu)

 ***

Co Nałkowska myślała o kobietach i mężczyznach?

Czy Nałkowska była feministką?

Co Nałkowska myślała o sobie jako kobiecie i pisarce?

Jak Nałkowska widziała zwierzęta?

Jakie są „granice Nałkowskiej”?

Rozmawiać o tym będą: Agata Zawiszewska (Uniwersytet Szczeciński) – redaktorka zbioru wydanego przez Wydawnictwo Feminoteka oraz Krzysztof Tomasik (Krytyka Polityczna)

Książka „Granice Nałkowskiej” jest dostępna w księgarni Feminoteki

Intermedium. Fragment „W powietrzu” Ingi Iwasiów

W_powietrzu_frontW powietrzu

Autorka: Inga Iwasiów

Wielka Litera, 2014

Spotkanie wokół książki – 29 września, godz. 18:00, Feminoteka

 

Intermedium

Opowiadam jak w transie lub orgazmowo-nostalgicznym ciągu. Bez nadziei, że mnie zrozumiecie, zaakceptujecie, bo nie podaję znieczulenia. Nie znajdziecie tu nic, co mogłoby was bezkarnie podniecić. Mięso, samo mięso zamarynowane w feromonach sentymentów. Tamagotchi kierowało mną, nie próbując wejść w ludzki kontakt.

Wówczas, trzydzieści lat temu, większości z nas najlepiej gadało się i kochało po prostu przy lub po wódce – nazywanej wódeczką, wódą, paliwem, gorzałką, gorzałeczką, naftą, charą; pieszczotliwie, mocno, chwacko, zawadiacko, straceńczo, odświętnie i codziennie – jeśli nie była to baltic vodka, straszliwa w natychmiastowym działaniu, unieruchamiająca w pozycji, w jakiej się ją przyjęło. Podobnie działał inny miejscowy specjał, obecnie wpisany na listę towarów podtrzymujących regionalną dumę: starka. Nie wiem, czego do nich dodawano. Wywoływały białą gorączkę, opisywaną przez znanych reportażystów jako choroba niewielkich narodów dalekiej Północy. Normalne spirytualia, w tym cukrowe, owocowe i kartoflane samogony, działały w sposób zróżnicowany, ale wszystkie wywoływały dłuższą lub krótszą fazę wymowności i konfabulacji. Wyświetlały w głowach równoległe życiorysy sprawiające wrażenie zupełnie realnych.

Po pijaku opowiadałam nieraz o swoim związku z wpływową osobą, o dzieciństwie w domu dyplomatów, o śmiertelnej chorobie. Co ciekawe, opowieść o chorobie należała do wersji różowej, snułam ją i rozwijałam w ciepłe dotykowo-wizualne spektrum, gdy chciałam na użytek swój i współbiesiadników stworzyć przyjemne obrazy. W wersji płaczliwej i tragicznej umieszczałam fragmenty prawdziwych strat i lęków: chora tym razem była matka, obwiniałam swojego mężczyznę za własną zdradę, powoływałam do życia nieistniejące przyrodnie rodzeństwo, pokazywałam blizny i opowiadałam ich nieprawdziwą historię.

Teoretycznie, czysto teoretycznie, picie sprzyja narracji. W praktyce zabija świat dookoła i uruchamia ciągi kłamstw, które udają literaturę autobiograficzną. Wspominam o tym, bo przecież moja opowieść ma być szczera. Zacny trunek, dodajmy, spowalniał narrację, dopuszczał do niej współbiesiadników i rzeczywistość. Mogła to być finlandia, smirnoff, żytnia, bo o kombinacjach w rodzaju mojito nikt nie słyszał. Po mojito to można rzygać albo tańczyć, nie opowiadać. Po żytku samo się mówiło. Po przepalance na sztucznym miodzie do pakietu dodawało się dziadków i wojny. Tak, były też dziwne, trącące aluminiowymi beczkami specjały, które wywoływały halucynacje. Ze strachu mogłabym się bić, ale jako kobiecie wypadało mi tylko krzyczeć. Stopniowo rezygnowałam z picia, dolewałam alkoholu pozostałym, zadowalając się innego rodzaju podnietami.

Spowiadam się, jakbym – wiecie, wiecie, o czym mówię – sączyła peweksowskie czerwone martini lub campari z lodem. Zanim żołądek odpowie na mieszankę alkoholu i aromatów w wiadomy, nieprzyjemny sposób i mnie uciszy. Siedzimy sobie elegancko w fotelach, popijamy, zagryzamy czymś innym niż wówczas – precz z paluszkami, orzeszkami, ananasem z puszki, kanapkami, krakersami, precz z pierwszymi mięsami z grilla – a ja staram się na wasz użytek zrekonstruować węzłowe momenty swojego życia erotycznego, historię oswajania Tamagotchi, swoje wątpliwości i motywacje. Spokojnie, leci z nami pilot i w stosownym momencie go użyję.

Czy cała moja egzystencja upływała pod znakiem podbojów miłosnych? Tak i nie. W dwudziestym czwartym roku życia miałam za sobą humanistyczną edukację formalną z zupełnie nieźle zaliczonymi przedmiotami ścisłymi. Wiedziałam o świecie wszystko, co dziś mogłabym przeczytać w Wikipedii. Przeczuwałam już także luki, nad którymi zamierzałam pracować. Już mnie uwierali Kundera i Hrabal, chociaż nie używałam słowa „mizoginia”, może go nawet nie znałam. Antykomunizm mi nie wystarczał. Klasycy literatury i filmu polskiego zaczęli budzić moje wątpliwości. Kino moralnego niepokoju niepokoiło mnie w niewłaściwy z punktu widzenia twórczych celów nadrzędnych sposób. W DKF-ie zaliczyłam Emmanuelle, nad samodzielnie przetłumaczoną Historią O spędziłam noc zaraz po nocy z Małą apokalipsą, którą kolportowała młodzież z duszpasterstwa akademickiego. Oczywiście, miałam etap Gombrowicza, ale już nie Witkacego. Z kobiet, poza przekładami francuskiej i angielskiej klasyki, nieco ukradkiem czytałam Gojawiczyńską i Nałkowską. Wydawały się jakoś za bardzo dla kobiet. Nie wiedziałam, co z tym zrobić.

Przeszłam też szkołę oporu. Stan wojenny zastał mnie w liceum, wychodziłam na trzeciomajowe demonstracje, na studiach strajkowałam, byłam przesłuchiwana. Jeździłam do NRD na dowód, czekałam w długiej kolejce do wydziału paszportowego i nie wiedzieć czemu nie dostałam paszportu. Po latach wyszło na jaw, że mój ojciec odmówił współpracy z bezpieką, nie chciał zbierać informacji o kolegach, z którymi podróżował służbowo. Pozwalali mi jeździć na Ochotnicze Hufce Pracy do demoludów. Byłam ateistką, ale uczestniczyłam sporadycznie w kościelnych przedstawieniach. Robiłam swetry na drutach. Umiałam ugotować coś z niczego, najczęściej jedliśmy wówczas pizzę na grubym cieście z – uwaga – kiełbasą zwyczajną i majerankiem. Pasowało do niej piwo Bosman.

Co jeszcze? Kochałam wszystkie swoje polonistki. Mówię to pierwszy raz w życiu i nie wiem, czy się dowiedzą. W szkole byłam zbyt krytyczna, żeby to ujawnić. Kochałam je w sensie czysto intelektualnym i chciałam naśladować. Ubierać się jak one, mówić jak one, chodzić jak one, siadać na krawędzi biurka jak one. Kłóciłam się z nimi o każdy akapit wypracowania, więc chciałabym umieć jak one reagować na takie bezczelne uwagi. Ze względu na wszystko, co już powiedziałam i co powiem, może wolałyby, żebym nie robiła takich wyznań, ale czy będzie kiedyś okazja? Kto ma coś do powiedzenia, niech uczyni to teraz lub zamilknie, bo taka jest kolej rzeczy. Kocham was, moje panie od polskiego, których imiona i nazwiska zagubiły się w moich euforiach i dołach. Utrwalam wasze istnienie każdym zdaniem, choć na pewno macie ważniejsze zasługi życiowe. Bez was nie byłoby nas – mnie, mojego czasopisma i moich historii. Ale przysięgam – nie umieszczałam was w centrum swoich fantazji. Co najwyżej nosiłam podobny do waszych naszyjnik. Nie zazdrościłam waszym mężom, nie wykorzystywałam was bez waszej wiedzy. Byłyście święte, trzymałam was na ołtarzykach i paliłam wam najlepsze fajki.

Może postronni nie dadzą wiary, bo znajome, dzięki wielokrotnemu wałkowaniu sprawy, już wierzą: nie miałam tak zwanych kłopotów z tożsamością. Nie słyszałam o zahamowaniach seksualnych. Podręczniki medyczne używały twardej nomenklatury, czytałam je od dziecka, więc byłam przyzwyczajona do tych nazw, a zarazem spokojna o siebie. Co nie znaczy, że seks był na początku tylko seksem. Przeciwnie, wymuszałam miłość – sposobem na bezdomnego psa, opuszczone dziecko, rychły zgon. Obiecywałam rzeczy, których nie miałam. Zbliżałam się do ludzi przez łóżko i niemal wyłącznie przez łóżko. Nie wierzyłam, że ktoś może mnie lubić po prostu. Za co? Jaką mogłabym mieć wartość, krótko obcięta, niewyjątkowa? W rezultacie nie zadawałam się z cnotkami płci obojga, dzięki czemu unikałam odmowy. Czasem traciłam kontrolę i uwodziłam kogoś „porządnego”, przyznaję. Częściej jednak wyczuwałam swego, proponowałam siebie tym, do których był łatwy dostęp. Na co liczyłam? Otóż nie, niekoniecznie na miłość. Czego chciałam? Ciepła, powstającego przez tarcie ciała o ciało? Na szczęście seks dość szybko okazał się także seksem. Myślę, że już w łóżku nauczyciela. Poczułam w nim coś, co znałam – ekscytację płynącą z różnicy, w tym przypadku metrykalnej. Różnicę czułam także, kochając się z kobietami. Kochając się z nimi, byłam kowbojem, zdobywcą. Kochając się z nimi, byłam małą dziewczynką. Mogłam wszystko.

Przyznam – choć niestraszny mi był czysty spirytus, stopniowo zaczęłam odrobinkę markować picie w tej pijącej republice, jaką był końcowy PRL, bo potrzebowałam trzeźwego umysłu, żeby realizować planowane podboje. Prawdziwego kopa dostawałam przez własny układ krwionośny – od Tamagotchi.

Kiedy opuszczałam uczelnię z dyplomem w kieszeni, byłam niedoszłą żoną, która uprawiała seks średnio pięć razy w tygodniu i za każdym razem miała przynajmniej trzy orgazmy, jakby co – po wyjściu partnerów. Właściwie nie znałam słowa lesbijka; gdy pisałam je palcem na szybie, stopą na piasku, majaczyła mi przed oczami rajfurka z Nany Zoli jako moja własna bohaterka literacka i ciotka ze Słupska, o której mawiano „piękna, ale nienormalna”. Byliśmy w tamtej epoce na ogół dość wyzwoleni seksualnie, ponure rozliczanie z nocy miało nadejść po odzyskaniu niepodległości.

WARSZAWA: Wieczór autorski – Inga Iwasiów „W powietrzu”

W_powietrzu_frontFeminoteka oraz wydawnictwo Wielka Litera zapraszają na spotkanie z Ingą Iwasiów z okazji premiery powieści „W powietrzu”. Rozmowę poprowadzi Justyna Sobolewska.

29 września, poniedziałek,  o godzinie 18:00
***

Kiedy skończyłam czternaście lat, zaczęłam polowanie – wyznaje bohaterka z pokolenia dzisiejszych pięćdziesięciolatków, a jej perwersyjnie odważna spowiedź układa się w niejedną kobiecą biografię naznaczoną burzliwą historią Polski ostatnich dekad. Odkrywając jasne i mroczne strony kobiecości Inga Iwasiów tworzy powieść erotyczną jakiej w polskiej prozie jeszcze nie było. Intelektualistka, wydawczyni literackiego pisma, kilkukrotnie prawie-żona, zachłanna kochanka i samotna matka z wyboru to role, w które wciela się bohaterka „W powietrzu”. Swoją historię opowiada poprzez ociekające seksem damsko-męskie gry, których początki sięgają przedszkolnego leżakowania. Niewinne zabawy w dom i nieporadne fascynacje nie zapowiadają czasów erotycznej brawury, które rozpocznie jako czternastolatka. Erotycznie wyzwolona, porzuca kochanki i kochanków bez znieczulenia i zahamowań. Pragnąc zachować wolność w ciasnym świecie półkotapczanów i kryształów na meblościankach, zmienia partnerów i partnerki jak rękawiczki, by w końcu odnaleźć spokój i pogodzić się z niejednoznacznością własnych uczuć.
Inga Iwasiów bezkompromisowo i finezyjnie, opowiadając o seksie jako takim, kreśli także celną obyczajowo psychologiczną panoramę kilku polskich epok. Muzyka ze szpulowego grundiga, upojny zapach Starego Brutala z fabryki Lechia, enerdowska bielizna i brandy z Peweksu oddają klimat siermiężnej Polski. Te smakowite detale oraz sugestywne charakterystyki ludzi z bagażem traum wychowania i kompleksów stanowią o charakterystycznym uroku tej erotycznej odysei. W powietrzu odnajdziemy siebie i ludzi, których znamy „współuzależnionych, zarazem butnych i zakompleksionych. Nieuważnych i obrażalskich. Nieempatycznych i megalomańskich. Wesołkowatych i przekraczających cudze granice. Nienawidzących i gotowych z każdym się bratać”. Lektura nowej książki autorki „Na krótko” ma coś wspólnego z doświadczeniem pójścia do kina na osławioną „Nimfomankę” von Triera. Głodni kolejnych opisów kolejnych erotycznych przygód dostajemy je, ale w opakowaniu, które każe nam myśleć o czymś znacznie istotniejszym, niż kto, z kim, kiedy, jak i dlaczego…

„Niezłomna tropicielka niuansów, najwyższej klasy specjalistka od wychwytywania i opisywania smaków i dotyków.  Pociąga ją wszelka wieloznaczność i nierozstrzygalność.”

Dariusz Nowacki, Gazeta Wyborcza

Inga Iwasiów  (ur. 1963) profesorka literaturoznawstwa, krytyczka literacka, pisarka, pracuje na Uniwersytecie Szczecińskim. W latach 1999-2012 redaktorka naczelna Szczecińskiego Dwumiesięcznika Kulturalnego „Pogranicza”. Opublikowała m.in. powieściowy dyptyk: „Bambino” (finał Nike 2008),  „Ku słońcu” oraz powieść „Na krótko”, a także opowiadania „Smaki  i dotyki”. W 2014 ukazały się eseistyczne „Blogotony” oraz autobiograficzny „Umarł mi. Notatnik żałoby”. Członkini jury Nagrody Literackiej Nike  w latach 2010-2013, prezeska Polskiego Towarzystwa Autobiograficznego.

 

Książka do kupienia w Księgarni Feminoteki

FRAGMENT: http://feminoteka.pl/matronaty/intermedium-fragment-w-powietrzu-ingi-iwasiow/

 

w_powietrzu_baner

Warszawa: Projekt Kobieta Nieheteronormatywna, spotkanie I: ,,Lesbijki a feminizm. Pogmatwane relacje’’

KNH-logo-600Pierwsze spotkanie projektu Kobieta Nieheteronormatywna: ,,Lesbijki a feminizm. Pogmatwane relacje’’ połączone z lekturą tekstu ,,Radicalesbians. Kobieta identyfikująca się z kobietami’’

20 września 2014 r., godz. 16:30

Fundacja Feminoteka, ul. Mokotowska 29A, Warszawa

***

Jak często dane Wam było usłyszeć: ,,Każda feministka to lesbijka”. Albo: „każda lesbijka to feministka”. A nawet: „Feminizm jest teorią, lesbianizm jest praktyką”?
Nadal w powszechnej świadomości mariaż lesbijki i feministki to oczywistość. Ale co o tym myślą same zainteresowane? Relacje wcale nie są łatwe.

Przyjrzymy się im podczas spotkania w Feminotece, które rozpocznie się wykładem o godzinie 19:30 oraz podczas wspólnej lektury tekstu, na którą zapraszamy na godzinę 16:30.

Czy wpływ na relacje lesbijek i feministek mają różnice celów kobiet heteroseksualnych i nieheteroseksualnych? A może to lęk przed radykalnością ruchu kobiecego czy podwójnym stygmatem? Czy może wciąż kobiety nie wyzwoliły się spod wpływu patriarchalnej władzy, która je dzieli?

Podczas spotkania spróbujemy odpowiedzieć na te pytania. Opowiemy również o historii związku les/fem na świecie i w Polsce. Spróbujemy też spojrzeć w przyszłość, zastanowimy się, co można zrobić, żeby zmienić obecny stan rzeczy. Swoim doświadczeniem i wiedzą podzielą się: Marzena Chińcz, Monika Kłosowska, Paulina Kropielnicka, Paulina Szkudlarek.

Wstęp na spotkanie jest wolny.

Przed spotkaniem odbędzie się wspólna lektura tekstu ,,Radicalesbians. Kobieta identyfikująca się z kobietami’’ (1970), jednego z najbardziej znanych tekstów o lesbijkach- rewolucjonistkach-feministkach, prowadzona przez Monikę Kłosowską.

Po raz pierwszy pojawił się w formie ulotki na „Second Congress to Unite Women” w 1970 roku. Grupa Radicalesbians, która napisała ten manifest, przerwała obrady i przeforsowała dyskusję na temat lesbianizmu w ruchu kobiecym. Radicalesbians tworzyły Rita Brown, Ellen Bedoz, Cynthia Ellen, Lois Hart, March Hoffman i Barbara XX.

Prosimy o zgłoszenia (z powodu ograniczonej ilości miejsc) na adres: [email protected]
Tekst jest dostępny na stronie www. knh.vxm.pl

Link do wydarzenia: https://www.facebook.com/events/718999514835277/

KNH plakat

KNH plakat z tematami

WARSZAWA: „Dolne partie” teatr ME/ST

DolnePartiePlakat„DOLNE PARTIE – musical intymny”

 

15.02 g.17.00 i 19.00 oraz 16.02 g.19.00

Pałac Zamoyskich (Pawilon SARP) ul. Foksal 2 w Warszawie

***

„Dolne Partie – musical intymny” to podróż do kobiecego świata intymności.
Ten godzinny mini-musical jest grany nieprzerwanie od 2004 roku. Ma swoich stałych fanów, którzy sztukę widzieli kilka lub kilkanaście razy.

Akcja spektaklu rozpoczyna się w momencie, gdy bohaterka postanawia pójść na warsztaty, na których podobno można odkryć swoją kobiecość.
Jak się okazuje, nic nie dzieje się na tych warsztatach tak, jak przewidywała.

„Dolne Partie – musical intymny” bawi, uczy, daje do myślenia a przede wszystkim otwiera na trudne tematy, dotyczące seksualności, dojrzewania, intymności i godności kobiecej.

Musicalowa forma sztuki sprawia, że poruszane przez aktorki tematy tabu
stają się bardziej dostępne, okazuje się, że można zaśpiewać piosenkę
o intymności w rytmie rock`n`roll lub w hip-hopowym stylu
opowiedzieć o dojrzewaniu.

„Dolne Partie – musical intymny” to doskonały sposób na spędzenie damsko-męskiego wieczoru w teatrze. Panie poczują więcej odwagi w mówieniu o swojej intymności a panowie usłyszą, może po raz pierwszy, rozmowy zarezerwowane wyłącznie dla kobiecych spotkań.

Feminoteka poleca: „Obce. Reaktywacja – Szkice” Katarzyny Zdanowicz-Cyganiak

obce reaktywacjaObce. Reaktywacja – Szkice
Autorka: Katarzyna Zdanowicz-Cyganiak
Uniwersytet Ekonomiczny w Katowicach, 2013

 

Katarzyna Zdanowicz-Cyganiak szuka odpowiedzi, jak we współczesnej poezji kobiet pojawia się temat inności i obcości. Autorka, przyglądając się różnorodnym wizerunkom Innego,  poszukuje odpowiedzi na pytanie: czy owe wizerunki są rekonstruowane w obrębie współczesnej liryki kobiet i w jakim zakresie jest dokonywana ewentualna modyfikacja.

 

Katarzyna Zdanowicz-Cyganiak nie napisała jednak monografii poezji kobiecej — jej celem nie był ogląd całości zjawiska, a jedynie opis sprofilowany kategorią inności/obcości, brała więc pod uwagę przypadki najbardziej reprezentatywne, stworzyła, można by rzec, pewne „modele” obcości w polskiej poezji najnowszej (na wybranych przykładach). Zarówno wybór poetek (m.in. Izabela Filipiak, Genowefa Jakubowska-Fijałkowska, Elżbieta Michalska, Eda Ostrowska, Ewa Sonnenberg, Jolanta Stefko), jak interpretacja ich wierszy są w pełni przekonujące; można by powiedzieć, że stanowią kluczowe punkty mapy, którą można co prawda poszerzać i uszczegóławiać, ale będzie ona stanowić punkt odniesienia dla przyszłych kartografów.

Fragment recenzji dr hab. Aliny Świeściak

Katarzyna Zdanowicz-Cyganiak – pracowniczka naukowa Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach (Samodzielny Zakład Dziennikarstwa Ekonomicznego i Nowych Mediów). Autorka książki Kto się boi Marii K.? Sztuka i wykluczenie (2004), artykułów naukowych, recenzji, wywiadów oraz zbiorów poetyckich, m.in. Szkliwo (2000; Nagroda Literacka im. W. Kazaneckiego), Jak umierają małe dziewczynki (2003; wyróżnienie Biblioteki Raczyńskich), ciemność resort spa (2013). Stypendystka w dziedzinie literatury: Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Prezydenta Miasta Białegostoku, Marszałka Województwa Podlaskiego.

Aleksandra Magryta o „Domu wzajemnych rozkoszy” Hanny Samson

dom_wzajemnych_rozkoszyO rozkoszy w najnowszej powieści Hanny Samson objętej matronatem Feminoteki pisze Aleksandra Magryta

Rozkosz. Moja. Twoja. Jej. Jego.  I dziś i jutro. Wspólnie z MacCipką. Z MacPenisem też.

W domu.  Jednym domu,  wspólnym domu. I w internecie. I w telewizji.

 

Powieść Hanny Samson Dom wzajemnych rozkoszy jest fantastyczną powieścią,  od której nie sposób się oderwać, pochłania, powoduje zatracenie się.

Dom wzajemnych rozkoszy przypomina wprawdzie Dekameron Boccacia, ale historie spod pióra Samson są ciekawsze, a tło powieści bardziej zaskakujące.

Dom wzajemnych rozkoszy jest wspólnym domem uczestniczek i uczestników, którzy  to przyciągnięci wizją wygrania miliona Euro decydują się wziąć udział w erotycznym reality show.  Erotyzmu i dużej ilości seksu pilnują MacCipka i MacPenis.

Zadaniem uczestniczek i uczestników jest opowiedzenie takich historii kipiących seksem, które najbardziej podniecą widzów i widzki przed odbiornikami telewizyjnymi. Zadanie dość trudne, ale wszyscy starają się dzielnie z nim zmierzyć. I snują te swoje opowieści. Raz to Mirek próbuje rozerotyzować oglądających Dom wzajemnych rozkoszy. Innym razem Jowita próbuje podniecić słuchających jej historii. I właściwie wszyscy próbują zaprezentować się jako mistrzynie i mistrzowie opowieści o seksie. I faktycznie wiele historii opowiedzianych przez uczestniczki i uczestników podnieca. Czasem nawet bardzo. Tak bardzo, że ma się ochotę być w tej historii,  tak jak w chociażby w tej historii:

,,Nagle usiadł obok moich nóg, kazał mi zgiąć je w kolanach, co zrobiłam, a on uklęknął na końcu posłania i ostrym ruchem podniósł moje nogi do góry i rozsunął, by to, co jest między nimi,  było widoczne. (…)  Stali u moich nóg stłoczeni, głowa przy głowie, wpatrzeni w moją kobiecość w napięciu, on był najbliżej, a oni za nim (…)”.

Smaku opowiadanym historiom dodaje element grozy. Otóż, bohaterki i bohaterowie padają jak muchy, jedna po drugim w niewyjaśnionych lecz zawsze takich samych okolicznościach. Na podłodze w łazience.

Dom wzajemnych rozkoszy Hanny Samson jest świetnie napisaną powieścią. Autorka wplatając w narracje mądrości ludowe i wiedzę potoczną nadaje rytm fabule. Każda historia zostawszy przerwana, po to aby, być w odpowiednim momencie kontynuowana. I to w taki sposób, że powieść pozostaje koherentna do końca. Jest to nie lada wyczyn patrząc na strukturę powieści, w której zachowana zostaje polifoniczność.

Dom wzajemnych rozkoszy daje nie tylko rozkosz, ale też edukuje. I nie mam tu na myśli edukacji technik seksualnych bynajmniej, lecz edukację w zakresie antydyskryminacyjnym. I to nie tylko ze względu na orientację seksualną, ale też na pochodzenie i płeć.

Hanna Samson nie zapomina w swojej książce o kobietach – konsekwentnie używa żeńskich końcówek, dzięki czemu stwarza podmiotowość kobiet.

Obok Domu wzajemnych rozkoszy nie da się przejść obojętnie. Trzeba do niego wejść i podążyć  za rozkoszą. Za rozkoszą czytania.

***

Książka dostępna jest w księgarni fundacji Feminoteka. http://www.feminoteka.pl/ksiegarnia/product.php?id_product=925

Serdecznie zapraszamy!

***

Hanna Samson

Dom wzajemnych rozkoszy

Czarna Owca

Warszawa 2014

Matronat Feminoteki

 

Aleksandra Magryta – literaturoznawczyni, germanistka, aktywistka społeczna: organizuje Warszawskie Manify.  W Feminotece koordynuje projekt „Staying Safe Online: Gender and Safety on the Internet”

Matronat: film „Violette”. Rozdajemy zaproszenia.

violetteFundacja Feminoteka i Aurora Films zaprasza na filmową biografię Violette Leduc – utalentowanej i brawurowej artystki oraz poszukującej szczęścia kobiety. 

VIOLETTE

Reżyseria: Martin Provost
Francja/Belgia 2013, 139 min.

Premiera kinowa 15 sierpnia 2014

Mamy dla Was  4 podwójne zaproszenia na pokaz przedpremierowy, który odbędzie się 11 sierpnia (poniedziałek) o 18:30 w warszawskim kinie Praha.

Aby wziąć udział w losowaniu, prosimy o maila na [email protected] (w temacie: Violette), z odpowiedzią na pytanie:  W jakim mieście urodziła się Violette Leduc ?

Czekamy do poniedziałku 28 lipca, godz. 16:00. Do zwyciężczyń odezwiemy się mailowo.

***

Powojenny Paryż. Do małego, skromnego mieszkania wprowadza się młoda pisarka Violette Leduc. Porzucona przez męża, jest zmuszona zacząć wszystko od nowa. Postanawia na poważnie zająć się pisaniem i to jest jej jedyny punkt zaczepienia. Przelewa na papier gorycz i wewnętrzny niepokój, które towarzyszą jej od zawsze. Dzięki pisaniu udaje jej się ujarzmić pełną dramatycznych wspomnień przeszłość i rozprawić z nieuregulowanymi relacjami z rodziną i otoczeniem.

Życie literackie Violette nabiera tempa, gdy pewnego dnia poznaje Simone de Beauvoir. Między kobietami rodzi się silna więź, która ma większy wpływ na Violette. To właśnie dzięki Simone Violette uda się wydać pierwszą powieść. Przyjaciółka nie kryje swojego ogromnego uznania dla talentu Violette i czuje się odpowiedzialna za jego rozwój. Tymczasem nadwrażliwa i neurotyczna Violette napastliwie zaczyna się domagać od Simone uwagi i miłości. Mimo sympatii i wsparcia przyjaciół, czuje się samotna, niechciana i nieszczęśliwa. Te uczucia nigdy jej nie opuszczą, będą siać spustoszenie w jej życiu i jednocześnie inspirować do pisania.

Filmowy portret francuskiej pisarki Violette Leduc – od momentu gdy zachęcona przez męża zaczyna pisać, poprzez lata naznaczone brakiem sukcesu i chorobą, aż do wydania kultowego Bękarta (1964 r.). Przyjaźń z Simone de Beauvoir, jednej z pionierek współczesnego feminizmu i autorki słynnej Drugiej płci (1949 r.) stanie się najważniejszą relacją w życiu Leduc. Silna więź między kobietami, pełna skrajnych emocji i zwrotów będzie mieć największy wpływ na jej twórczość oraz życie osobiste.

BYTOM: Wystawa „Barwy ruin” oraz projekcja filmu „Powstanie w bluzce w kwiatki”

powstanie_kotwica1 sierpnia o godzinie 17.00 zapraszamy do Muzeum Górnośląskiego przy placu Jana III Sobieskiego 2 na wernisaż wystawy „Barwy ruin. Warszawa i Polska w odbudowie na zdjęciach Henry’ego N. Cobba”, przygotowanej przez Dom Spotkań z Historią w Warszawie. Komisarzem wystawy w Muzeum Górnośląskim w Bytomiu jest dr Joanna Lusek.

Wystawie będzie towarzyszyć projekcja filmu pt. „Powstanie w bluzce w kwiatki. Życie codzienne kobiet w Powstaniu Warszawskim”. Dokument powstał w 2009 r. w ramach projektu zrealizowanego przez Fundację Feminoteka.

Autorki projektu o filmie: „Proponujemy inne spojrzenie na okres Powstania – Powstanie widziane oczami kobiet. Nie tylko ich opowieści o walkach, dowódcach i kolegach z batalionu. Realizując projekt „Życie codzienne kobiet w czasie Powstania Warszawskiego”, chciałyśmy dowiedzieć się, jak kobiety radziły sobie z prozą życia, z „kobiecymi sprawami”, ze strachem, ze śmiercią. To nie jest przekaz stricte historyczny. Mniej niż na datach, nazwach, topografii zależało nam na odtworzeniu emocji, uczuć, myśli, które towarzyszyły dziewczętom: ukrywającym się w piwnicach, łączniczkom, sanitariuszkom, szyfrantkom, matkom i ich córkom. Przedstawiamy świadectwa kobiet, które zarówno uczestniczyły w akcjach dywersyjno-sabotażowych, pracowały w szpitalach, dołączały się do budowania barykad i walki, jak i tych, które siedziały w schronach, rodziły dzieci, opiekowały się starszymi, były dziećmi”.

W projekcie udział wzięły uczestniczki Powstania Warszawskiego: Teresa Bojarska, Zofia Cierniak, Janina Ludwika Bauer Gellert, Anna Horczyczak-Walczyna, Kazimiera Jarmułowicz, Barbara Kania, Alina Kubecka, Katarzyna Kujawska, Stanisława Łodzińska, Alina Majewska Klein, Hanna Malewicz, Krystyna Malinowska, Bronisława Mazur, Halina Paszkowska, Wanda Piklikiewicz, Maria Stypułkowska-Chojecka, Barbara Tyc, Jadwiga Przybylska-Wolf, Barbara Żurowska i Pani Irena.

Koordynacja projektu: Olga Borkowska
Współpraca: Anna Czerwińska, Jolanta Gawęda
TEKSTY I WYWIADY: Olga Borkowska, Sylwia Chutnik, Anna Grzelewska, Jolanta Gawęda, Grażyna Latos, Alina Synakiewicz; konsultacja historyczna: Anna Nowakowska
FILM: zdjęcia: Anna Grzelewska; dźwięk: Natalia Komst; montaż: Paweł Potocki; montaż dźwięku: Rafał Biskup; muzyka: Olga Borkowska, Rafał Biskup

barwy_ruin_bytom

 

„Dom wzajemnych rozkoszy” Hanny Samson – rozdajemy książki!

dom_wzajemnych_rozkoszyDom wzajemnych rozkoszy
Autorka: Hanna Samson
Czarna Owca, 2014

 

Nowy reality show o erotycznej formule inspirowanej „Dekameronem” przyciąga przed telewizory miliony widzów. Prowadzący robią, co mogą, by podgrzać atmosferę. Ludzkie historie rządzą się jednak własnymi prawami. Spod słodkich z założenia opowieści wyziera gorzko-kwaśna rzeczywistość. W dodatku ginie jedna z uczestniczek programu. Czy jej śmierć uda się utrzymać w tajemnicy przed telewidzami? Inspektor Malicki rozumie powagę sytuacji, ale ta coraz szybciej wymyka się spod kontroli…

Śmieszno-smutna opowieść o szaleństwie świata, w którym ważniejsze od życia i śmierci są słupki oglądalności.

 

KONKURS! Mamy dla Was dwa egzemplarze „Domu wzajemnych rozkoszy”.  

Aby wziąć udział, w komentarzu wpisz co sądzisz o formule reality show – oglądać, nie oglądać, czemu?

Czekamy do 23 lipca (włącznie). Rozstrzygnięcie 24 lipca. Wygrane poinformujemy mailowo i w komentarzu pod konkursem