TELEFON DLA KOBIET DOŚWIADCZAJĄCYCH PRZEMOCY

Телефон для жінок, які зазнають насильства

CZYNNY PONIEDZIAŁEK-PIĄTEK
OD 11.00 DO 19.00

Активний з понеділка по п’ятницю з 14:00 до 19:00

Szukaj
Close this search box.

Żądamy zaprzestania przemocy na tle seksualnym w Parlamencie Europejskim! #metooEU

Członkinie Parlamentu Europejskiego przyłączyły się do kampanii #MeToo przeciwko molestowaniu seksualnemu. Stwierdziły, że postawy i prawo muszą się zmienić na całym kontynencie, aby zwalczyć  „powszechny problem”.

W debacie pojawiły się zarzuty, że władze Brukseli nie robią wystarczająco dużo, aby zająć się problemem nękania, napaści i gwałtu w swoich własnych instytucjach. Terry Reintke, eurodeputowana Partii Zielonych z Niemiec, powiedziała:

– Też byłam molestowana seksualnie, podobnie jak miliony innych kobiet w Unii Europejskiej i uważam, że nadszedł czas, aby powiedzieć, że to nie my powinnyśmy się wstydzić, lecz sprawcy. Molestowanie seksualne jest tak powszechnym problemem w całej UE i będziemy potrzebować zmian legislacyjnych, by zwalczyć ten problem.

I wezwała do opracowania jasnej dyrektywy UE zawierającej „konkretne środki”, by walczyć z molestowaniem seksualnym.

Holenderka Sophie in’t Veld z klubu liberałów powiedziała:

– Seksistowskie dowcipy nie są zabawne. One są po prostu seksistowskie. A seksizm nie jest nieszkodliwy, bo osłabia bariery przed molestowaniem, a nawet przemocą. Czas, by kobiety traktować z szacunkiem – dodała europosłanka.

PE rozpoczęła kampanię przeciwko tej praktyce w zeszłym roku, wydając instrukcje dla osób, które doświadczyły molestowania seksualnego. Jednak  władze parlamentarne zostały skrytykowane za to, że nie zrobiły wystarczająco dużo, po tym, jak strona internetowa Politico Europe po wezwaniu do składania zeznań, zebrała w ciągu jednego tygodnia ponad 30 zarzutów przypadków domniemanego nękania, napaści, a nawet gwałtów.

Dlatego Terry Reintke wraz z organizacją feministyczną Period.Brussels rozpoczęła kampanię #metooEU. W ramach tej kampanii domagają się:

✔ Stworzenia atmosfery zero tolerancji dla przemocy w każdej formie: seksualnej, fizycznej, czy psychicznej.
Odpowiedzialności sprawcy: rozszerzenia i egzekwowania w pełni dostępnych kar i sankcji.
✔ Stworzenia jednego centralnego biura skarg dla wszystkich instytucji UE, do którego można byłoby zgłaszać przypadki molestowania.
✔ Zapewnienie dostępu do niezależnego komitetu zajmującego się sprawami molestowania w Parlamencie Europejskim, w którym nie będą zasiadać posłowie do PE.
✔ Ofiary potrzebują specjalnego statusu: ofiary i osoby zgłaszające przypadki znęcania się muszą mieć całkowitą pewność co do ich anonimowości i dyskrecji w zakresie swoich żądań.
✔ Wsparcia psychologicznego dla ofiar: każda z instytucji powinna mieć centralne biuro z lekarzami, pracownikami opieki społecznej i adwokatami.
✔ Obowiązkowych szkoleń dotyczących przemocy seksualnej i mobbingu oraz rosnącej siły patriarchatu.
Szkoleń dla pracowników dotyczących rozpoznania molestowania seksualnego oraz przysługujących im praw.
✔ Żądamy od Komisji Europejskie, by ostatecznie zatwierdziła dyrektywę przeciwko przemocy wobec kobiet. Jak na razie nie było wystarczającej woli politycznej, żeby zamknąć tą kwestię. Wszystkie kobiety w Europie zasługują na lepszą ochronę przed molestowaniem seksualnym i napaściami.

Siła nigdy nie powinna być wykorzystywana w ten sposób. W ramach tej kampanii, stajemy razem z tymi wszystkimi kobietami, które zabrały głos w tej sprawie. Wszystkie zgłaszane przypadki molestowania powinny zostać zbadane!

Proszę, wesprzyjcie nas swoim podpisem!

Petycję możesz podpisać TU

Źródło: Independent

 

 

Marta Rawłuszko: Siostrom kończy się cierpliwość

Od Feminoteki: 

Tekst Marty Rawłuszko „Siostrom kończy się cierpliwość” jest naszym, feminotecznym zaproszeniem wszystkich chętnych osób do mądrej, merytorycznej debaty na temat przemocy seksualnej w Polsce, problemach, które ujawniły się w trakcie akcji #metoo #jateż, po tekście w Codzienniku Feministycznym „Papierowi feminiści”.

Wiele już w tej kwestii napisano, mamy na czym się oprzeć, by wprowadzić debatę na inne tory – szukania rozwiązań,  które, mamy nadzieję, przyczynią się do zmiany sytuacji kobiet i dziewczyn, które doświadczyły przemocy seksualnej, czy są na nią narażone, biorąc pod uwagę fakt, że wpływ na zmiany prawne mamy w tej chwili niewielkie albo żadne. Być może pozwoli wypracować zasady, mechanizmy, procedury, dzięki którym sprawcy przemocy seksualnej będą ponosili odpowiedzialność za swoje czyny, a kobiety, które doświadczyły przemocy seksualnej będą chronione, bo nasze prawo im tego nie zapewnia.

Zależy nam bardzo na głosach ekspertek/ów, przykładach dobrych praktyk z innych krajów, pomysłach, dyskusji w gronie osób, którym zależy na zmianie tej sytuacji. Chcemy, by polskie #metoo nie zostało zamrożone, nie utknęło w martwym punkcie, lecz stało się przyczynkiem do trwałej zmiany sytuacji kobiet doświadczających przemocy seksualnej.

Zapraszamy do zmierzenia się z odpowiedzią na pytania, które padają w artykułach Marty Rawłuszko i tekście, Elżbiety Korolczuk, z którą Rawłuszko polemizuje, ale też i inne, które, mamy nadzieję, pojawią się podzczas lektury.

  • Czy najlepszą drogą do sprawiedliwości i społecznej zmiany jest wskazywanie konkretnych osób jako sprawców, np. w mediach społecznościowych?
  • Czy istnieją rozwiązania, które sprawią, że głos ofiar zostanie usłyszany, ale one same będą chronione, a dyskusja nakierowana na problemy systemowe, nie na indywidualne historie?
  • A co z sytuacjami, których nie ujmują przepisy, ale są źródłem dyskomfortu lub wręcz cierpienia? Jak działać skutecznie?
  • Czy piętnowanie seksualnych nadużyć nie zostanie wykorzystane, by piętnować wolność seksualną?
  • W ramach amerykańskiego #metoo w sieci zaczął krążyć udostępniony dokument z imionami i nazwiskami mężczyzn z branży medialnej, na których warto uważać. Czy w rzeczywistości, w której żyjemy (powszechność przemocy, bezkarność sprawców, nieefektywne instytucje), nie jest to sensowne narzędzie? Czy takie listy nie powinny powstać w odniesieniu do wszystkich zakładów pracy? Szkół i uniwersytetów? Instytucji kultury? Polskiego parlamentu?
  • Co zrobić, jak sprawić, by kobiety, które doświadczyły przemocy seksualnej mogły dochodzić sprawiedliwości, w sytuacji, gdy instytucje wymiaru sprawiedliwości im tego nie gwarantują i zazwyczaj stoją po stronie sprawcy;
  • Czy publiczne wskazywanie sprawców jest skuteczne i co z zasadą „domniemania niewinności” w takich przypadkach – co to w praktyce oznacza dla kobiet, które przemocy seksualnej doświadczyły?
  • Jak powinniśmy reagować w mediach społecznościowych na ujawniane przypadki przemocy seksualnej, by nie przerzucać winy i odpowiedzialności ze sprawców na ofiary?
  •  Jakie zachowania w odpowiedzi na głosy kobiet mówiące o przemocy seksualnej uznajemy za właściwe.
  • Jak o takich sprawach powinny pisać media – oddawać głoś wszystkim stronom? jakich sformułowań używać? jakie pomocne informacje podawać?
  • Jak zbudować siec wsparcia i pomocy dla kobiet doznających przemocy seksualnej w obecnej sytuacji politycznej?

To, oczywiście, tylko część pytań, które możemy sobie postawić i próbować na nie odpowiedzieć. Wiele pytań w swoim tekście postawiła Elżbieta Korolczuk, wiele inspiracji może dostarczyć także tekst Marty Rawłuszko. Zachęcamy do lektury i pisania tekstów.

Teksty prosimy przysyłać na adres mailowy: [email protected], w tytule prosimy pisać: „debata – polskie #metoo”

Dziękujemy Marcie Rawłuszko, że zgodziła się, by jej tekst został u nas opublikowany i stał się punktem wyjścia do wspólnej dyskusji.

*************************************************************************************************************

Marta Rawłuszko*: Siostrom kończy się cierpliwość

Zacznijmy od podstaw.

Po pierwsze i przede wszystkim, zagrożenie molestowaniem seksualnym, napastowaniem czy gwałtem jest wpisane w cykl życia kobiety. Prawie każda dziewczynka, nastolatka czy dorosła kobieta w ciągu swojego życia doświadczy przemocy seksualnej ze strony jakiegoś mężczyzny.

Uwaga, poniżej znajdują się treści opisujące przemoc seksualną.

Wujek skomentuje rosnący biust, mocniej przyciśnie, sadzając sobie na kolanach. Nauczyciel rzuci: „do czego jest kobieta? kobieta jest do łóżka”. Kilku uczniów zamknie koleżankę w szkolnej toalecie, przytrzyma, podniesienie bluzkę i obmaca piersi. Współpracownik na służbowym wyjeździe wciśnie język w usta. Przełożony będzie gadać o seksie i rechotać się z seksistowskich żartów. Mąż wymusi stosunek, kilkanaście lub kilkadziesiąt razy na przestrzeni lat…

I co dalej?

Kobieta, która doświadczy przemocy seksualnej ze strony mężczyzny, najczęściej będzie go osobiście znała, a sprawca uniknie jakichkolwiek konsekwencji. Skutki przemocy poczuje wyłącznie ona – będzie przeżywać wstyd i lęk, doświadczy obniżonego poczucia własnej wartości, stanów depresyjnych, kłopotów ze snem i koncentracją. Odbije to się na wynikach w nauce i karierze zawodowej. Czasami przyczyni się do przerwania lub całkowitej rezygnacji z pracy. Zdecydowanej większości sprawców nigdy nie spotka żadna kara.

Powszechność przemocy seksualnej wobec kobiet oraz bezkarność mężczyzn, którzy ją stosują, to punkt wyjścia dla rozumienia kampanii #metoo.

Brak zaufania do kobiet, które mówią o przemocy, to punkt drugi. Doświadczenia kobiet, które przetrwały przemoc i ją ujawniły, są nagminnie podważane („bez przesady”, „to była zabawa”), a wiarygodność ich wypowiedzi kwestionowana („ma traumy”, „koloryzuje”, „szuka zemsty”). W zachowaniu lub wyglądzie kobiet szuka się źródła, a zarazem usprawiedliwienia dla przemocy, której sprawcami są mężczyźni („sprowokowałaś”, „zachęcałaś”, „nie protestowałaś”). Tych ostatnich zaś wyjątkowo często się tłumaczy lub broni („nie chciał”, „żartował”, „taki jest”).

Trzecim punktem odniesienia dla #metoo jest prawie całkowicie bezużyteczny wymiar sprawiedliwości. Statystyki nie pozostawiają wątpliwości. W przypadkach przemocy seksualnej postępowania prokuratorskie nad wyraz często są umarzane, a jeśli dochodzi do procesów, to wyroki zapadają niskie, w zawieszeniu lub nie ma ich wcale. Normy i praktyki bagatelizujące przemoc mężczyzn, a zarazem krzywdę kobiet, są integralną częścią kultury stosowania prawa. Nic dziwnego, że większość kobiet, które przeszły przez przemoc, nie widzi żadnego sensu, aby zgłaszać ją na policję lub gdziekolwiek indziej. Państwo stoi po stronie sprawców, którzy często mają też pieniądze i znajomości, by w zgodzie z literą prawa bronić swoich interesów.

Trzy punkty, które wymieniam, to faktograficzne ABC na temat przemocy seksualnej, wyznaczające krańce społecznego pola, w którym żyjemy i w którym rozgrywa się kampania #metoo: oddolne i spontaniczne działanie milionów kobiet na całym świecie, polegające na używaniu w mediach społecznościowych hashtagu #metoo (#jateż) dla dzielenia się swoimi doświadczeniami przemocy seksualnej. #Metoo zostało użyte w postach milionów kobiet i dziewczyn, w ponad 80 krajach na całym świecie, dobitnie wskazując na przerażająco masową skalę przemocy seksualnej i jednocześnie budując szeroką falę wzajemnego zrozumienia i wsparcia między samymi kobietami.

Akcja #metoo jest pod wieloma względami wyjątkowa i niezwykle poruszająca. Po raz pierwszy kobiety na własnych zasadach masowo nazwały swoje doświadczenia. Robiły to, co chciały i w sposób, który uznały za najlepszy. Oczywistym novum, ale też kwestią przełomową, było zaufanie dla ich słów. Ceniona w Polsce amerykańska feministka Ann Snitow napisała: „po pierwsze i ponad wszystko inne: dla feministki takiej jak ja, po czterdziestu pięciu latach aktywizmu, #metoo jest po prostu cudowne: „ufamy kobietom!” (…) co za zmiana. Gdy nam się wierzy, gdy to, co mówimy posuwa rzeczy do przodu. Tak, jest to wspaniałe”.

#Metoo wydarzyło się także w Polsce. Po przeszło pół roku od rozpoczęcia akcji, zaczynamy etap ocen i podsumowań. Na łamach „Gazety Wyborczej” otworzył go tekst Elżbiety Korolczuk „Siostra, mój najgorszy wróg?” [w wydaniu internetowym tekst jest opublikowany pod tytułem „Zaprośmy do rozmowy o #MeToo kobiety, które do tej pory w niej nie uczestniczyły: pracownice supermarketów, rolniczki, emerytki” – przyp. red.], do którego chcę się odnieść.

Korolczuk za zwrotny moment polskiego #metoo uznaje list „Papierowi feminiści”. To tekst pięciu kobiet opublikowany w „Codzienniku Feministycznym”, w którym opisały one przemoc seksualną i fizyczną oraz z imienia i nazwiska wskazały na jej sprawców – znanych publicystów. Według socjolożki, część wątpliwości zgłaszanych wobec przebiegu #metoo w Polsce, ogniskujących się wokół oceny „Papierowych feministów”, była niesprawiedliwie odbierana jako obrona sprawców przemocy lub „zamykanie ust ofiarom”. Kontrowersyjne wątki, o których mowa, dotyczyły przede wszystkim wskazywania sprawców przemocy seksualnej z imienia i nazwiska w mediach społecznościowych i wynikającego z tego ryzyka społecznego potępienia mężczyzn z naruszeniem zasady domniemania niewinności.

Wreszcie, Korolczuk traktuje spory w środowisku feministycznym wokół wymienionych kwestii jako konflikt personalny, który odciąga naszą uwagę i zarazem blokuje o wiele potrzebniejsze działania. Stąd propozycja, aby przenieść dyskusję z internetu na spotkania osobiste: zamiast zajmować się „jednostkowymi zdarzeniami”, powinniśmy wspólnie szukać długofalowych i instytucjonalnych mechanizmów walki z przemocą.

Jeśli chodzi o wskazanie momentu przełomowego w polskim #metoo – pełna zgoda. Gest Sary Czyż, Dominiki Dymińskiej, Patrycji Wieczorkiewicz oraz Agnieszki Ziółkowskiej stanowił przełom przynajmniej z kilku powodów.

Kobiety oskarżyły konkretnych mężczyzn o przemoc i, poza jednym oskarżeniem o gwałt, sprawcy przyznali się do winy: zachowań seksistowskich, poniżających i napastliwych. Przypomnę, że w relacji kobiet chodziło o „obłapianie”, „rzucanie się na koleżanki bez żadnego ostrzeżenia”, „wymuszanie pocałunków”, „macanie ukradkiem”, „rozwalenie ręki”, „przywalenie głową w nos”. Następnie, w efekcie decyzji swoich pracodawców („Gazety Wyborczej” i „Krytyki Politycznej”), sprawcy przemocy zostali odsunięci od dotychczasowych stanowisk – do naruszeń dochodziło w środowisku osób, które współpracowały ze sobą.

Odwaga dziewczyn doprowadziła więc do rzeczy w warunkach polskich całkowicie wyjątkowej – sprawcy przemocy seksualnej ponieśli konsekwencje swoich czynów. To radykalne przesunięcie i precedens, z którym, jak się okazało, nie jest łatwo skonfrontować się ani samym sprawcom, ani ich środowiskom.

List dziewczyn zrobił coś jeszcze. Jestem przekonana, że uratował przed przemocą inne kobiety. Na jednego sprawcę przemocy przypada najczęściej więcej niż jedna ofiara.

Zobaczmy więc to wyraźnie – wystarczyło dwóch „papierowych feministów”, by skrzywdzić przynajmniej osiem kobiet (artykuł „Papierowi feminiści” sygnują cztery nieanonimowe autorki, które współpracowały z kolejnymi czterema kobietami). Ujawnienie przemocy daje szanse na jej zatrzymanie. I nie dlatego, że akcje typu #metoo zmieniają sprawców (raczej w to wątpię). Dzieje się tak, ponieważ inne kobiety dostają ostrzeżenie, a tym samym szansę na zapewnienie samym sobie bezpieczeństwa.

To coś, co kobiety robią do wieków. Od wczesnego dzieciństwa, poprzez każdy etap edukacji i pracy, przekazujemy sobie informacje, pomagamy sobie nawzajem, mówimy, kogo unikać. I chociażby z tej perspektywy – wzmocnienia bezpieczeństwa innych kobiet – myślę o autorkach tekstu „Papierowi feminiści” z podziwem i głęboką wdzięcznością.

Co ciekawe, w ramach amerykańskiego #metoo w sieci zaczął krążyć udostępniony dokument z imionami i nazwiskami mężczyzn z branży medialnej, na których warto uważać. Konkretne historie nadużyć, nieanonimowi sprawcy. Czy w rzeczywistości, w której żyjemy (powszechność przemocy, bezkarność sprawców, nieefektywne instytucje), nie jest to sensowne narzędzie? Czy takie listy nie powinny powstać w odniesieniu do wszystkich zakładów pracy? Szkół i uniwersytetów? Instytucji kultury? Polskiego parlamentu? Listy obleśnych kolesi niepotrafiących utrzymać rąk przy sobie, z której mogłaby skorzystać każda z nas. Czy jeśli szerokie udostępnienie tych informacji mogłoby zmniejszyć liczbę nadużyć wobec kobiet, nie warto tego zrobić? I czy możemy użyć do tego internetu?

W tym miejscu dochodzimy do pytań postawionych przez Korolczuk. Wbrew pozorom nie brzmią one tak prosto. Nie chodzi o to, czy kobiety mogą pisać o przemocy seksualnej w internecie. Tak postawione pytanie jest absurdalne, choć oczywiście nie bez znaczenia jest, że pojawia się akurat w odniesieniu do kobiet i przemocy seksualnej.

Poradźmy sobie więc z nim szybko. Po pierwsze, kobiety mogą robić to, co chcą (brzmi dość oczywiście, ale wciąż oczywistością nie jest). Po drugie, jest XXI wiek, korzystamy z internetu, który przekształca praktyki oraz stosunki społeczne i owszem tak, kobiety też mogą z niego korzystać!

Sedno sporu jest gdzie indziej. Moim zdaniem chodzi o to, czy kobiety powinny mówić o przemocy seksualnej w internecie, jeśli w efekcie sprawcy tej przemocy poniosą konsekwencje swoich działań. Ważne jest, że chodzi o implikacje, które nie są przewidziane prawem, a w rozumieniu samych sprawców (oraz części opinii publicznej) mogą okazać się niewspółmierne lub niesprawiedliwe. Mówiąc inaczej, dyskusja na temat, jak zatrzymać przemoc seksualną wobec kobiet, doszła do momentu, w którym pytamy, czy kobiety powinny karać mężczyzn za przemoc, której się dopuścili, w sposób, nad którym mężczyźni nie będą mieć kontroli. To moim zdaniem sedno tej rozmowy. Centralną sprawą jest przesunięcie władzy z rąk mężczyzn w ręce kobiet, które może dokonać się przez media społecznościowe.

Moja odpowiedź w odniesieniu do tego punktu jest jedna.

Przemoc mężczyzn wobec kobiet i bezkarność sprawców trwają o wiele za długo. Wobec bezradności systemowej jedyną sensowną kontrą jest indywidualna i zbiorowa sprawczość kobiet. Gdy dochodzi do przemocy bezwzględnym priorytetem jest zaś jej zatrzymanie. Jeśli droga do tego momentu wiedzie przez naznaczenie sprawców w internecie, a konkretne kobiety są gotowe zdecydować się na taki krok, to mają do tego pełne i oczywiste prawo. To prawo do decydowania o sobie i samoobrony.

I jeszcze jedno. Najskuteczniejszym rozwiązaniem problemu przemocy jest powstrzymanie się od jej stosowania. Jeśli więc strach przed karą – w subiektywnym odczuciu dotkliwą, bolesną i, na skutek wykorzystania mediów społecznościowych, nieprzewidywalną – powstrzyma jakiegokolwiek mężczyznę od przemocy, jestem na „tak”. Jestem za zmianą, której częścią jest obawa mężczyzn przed konsekwencjami przemocowych działań (sic!) – również przed społecznym ostracyzmem i zwykłą ludzką niechęcią.

Czy oczekuję zbyt wiele? Moim zdaniem nie. Czy więc mamy szanse na taki obrót spraw?

#Metoo było dla mnie momentem nadziei, w którym pomyślałam, że zmiana jest możliwa. Niestety nie trwało to długo. I tu dochodzimy do drugiego kluczowego pytania – jakie zachowania w odpowiedzi na głosy kobiet mówiące o przemocy seksualnej uznajemy za właściwe.

W przypadku „Papierowych feministów” naprzeciwko realnych i nieanonimowych kobiet, które ujawniły przemoc, stanęli komentatorzy i komentatorki, z często niebagatelnym kapitałem i rozpoznawalnością medialną, podsuwający kolejne wątpliwości i znaki zapytania.

Czy nie lepiej było pójść na policję, poprosić dziennikarza o śledztwo, skoordynować tej akcji z kimś innym? Czy nie słuszniej bardziej ważyć słowa, opublikować to w innym medium, napisać o tym, a nie o tamtym? Czy nie można tego było zrobić bardziej „profesjonalnie”? Czy nie warto było przeprowadzić tego tak jak w Szwecji? Albo w Hollywood?

Podnoszenie tego typu pytań w ciągu zaledwie kilkunastu czy kilkudziesięciu godzin po tak dramatycznym wyznaniu kobiet to według mnie patriarchat w czystej postaci. Formułowanie pytań retorycznych, jak również rad i rekomendacji, to odsunięcie się od kobiet i ich publiczne pouczanie z poziomu eksperckiego fotela. To zajęcie pozycji chłodnego dystansu i intelektualnej wyższości. Pozycji, która, jak pokazało #metoo, połączyła „narodowych”, liberalnych i lewicowych publicystów. W Polsce mężczyznom o skrajnie różnych politycznych sympatiach równie łatwo naucza się o tym, jak kobiety „powinny” informować o własnych doświadczeniach.

Na podawaniu w wątpliwość decyzji autorek „Papierowych feministów” o tym, jak mówić o własnym doświadczeniu oraz samych doświadczeń, się nie skończyło.

Kilka dni po publikacji „Papierowych feministów” kilkadziesiąt osób tzw. ludzi kultury, w tym m.in. osób ze środowisk, do których należeli sprawcy, postanowiło stanąć w obronie „podstawowych wartości demokratycznego społeczeństwa”. Autorzy i autorki listu poczuli się w obowiązku pouczyć o fundamentalnej zasadzie „domniemania niewinności” oraz konstytucyjnym „prawie do obrony”. Zamiast krzywdy kobiet i ich sprawczego głosu, na pierwszy plan wysunięto części składowe systemu, który w żaden sposób nie chroni kobiet przed przemocą seksualną. I sugerując, że ujawnienie przemocy w internecie odbiera oskarżonym „prawo do sprawiedliwego procesu”, zaczęto robić coś wyjątkowo szkodliwego – odwracać pozycję ofiar i sprawców, tworząc obraz, w którym wszyscy są ofiarami tej samej sytuacji. Elity z kapitałem i pomysłem, by zdefiniować „standardy proceduralne i etyczne”, wysłały jasny sygnał nie tylko do autorek „Papierowych feministów”, ale do kobiet w ogóle.

W tym miejscu całkowicie różnię się od oceny Korolczuk. Zgadzam się bowiem z poglądem, że jeśli jedyną reakcją intelektualnego salonu, w którym miała miejsce przemoc, napastowanie seksualne i poniżanie kobiet, jest list otwarty w obronie liberalnej demokracji lub rozważania o feministycznych debatach zza oceanu i sprzed dekad, to jest to nie tylko erudycyjna ściema, ucieczka od konfrontacji z tematem, ale przede wszystkim przesłanianie cierpienia konkretnych kobiet.

I nie jest to kwestia personalna czy osobista „wymiana ciosów”. To dotknięcie sprawy fundamentalnej i stricte merytorycznej. To pytanie o to, pod jakimi warunkami kobiety ujawniające przemoc seksualną mogą liczyć na empatię i troskę, zwłaszcza ze strony tych, którzy nadają ton publicznej debacie.

Wartości mają sens tylko w działaniu. Zaufanie do kobiet, które mówią o przemocy, to nie sprawa subiektywnego wyboru, lecz kwestia polityczna. Trzymając stronę kobiet, stajemy po stronie tych, którym społeczeństwo odmawia bezpieczeństwa, a zarazem wiarygodności. Kiedy więc pięć dziewczyn, które przetrwały przemoc, zabiera głos, jedynie słuszną postawą z perspektywy walki z przemocą jest solidarność, wynikająca z adekwatnego rozpoznania układu społecznych sił i systemu nierówności, w którym żyjemy.

Zaufanie do kobiet to też postulat czysto praktyczny. Oczywistych pomysłów, które formułuje Korolczuk, nie da się bowiem zrealizować, podważając słowa kobiet. Nie zbudujemy długofalowych strategii przeciwdziałających przemocy, reagując na głosy kobiet ich pouczaniem i recenzowaniem.

I na koniec jeszcze jedno. Debacie #metoo towarzyszy całkowita bezradność mężczyzn, w tym również tych przynależących do lewicowych i liberalnych środowisk. Chcę to krótko zaznaczyć – specjaliści od nierówności społecznych i odmiany słowa „kapitał” przez wszystkie przypadki, odnotowując wagę praw kobiet jako narzędzia w „zwycięstwie nad PiS-em”, po ujawnieniu sprawcy przemocy we własnych środowiskach nie zrobili z tym faktem NIC. To kubeł zimnej wody. Lewicowy i liberalny salonik nie był w stanie zająć się własną hipokryzją. „Papierowi feminiści” mają swoich indolentnych kumpli – bezsilnych i bezczynnych wobec przemocy seksualnej, której dopuszczają się koledzy. To zła wiadomość.

Jedyna nadzieja w kobietach. I w tym, że nasza cierpliwość zdaje się właśnie kończyć. Walka z przemocą trwa. A my możemy zrobić z #metoo wszystko, na co się zdecydujemy.

Tekst pochodzi z profilu autorki na Facebooku i został opublikowany za jej zgodą.

Dr Marta Rawłuszko – socjolożka, badaczka społeczna, feministka, współzałożycielka Towarzystwa Edukacji Antydyskryminacyjnej (TEA), lesbijka, autorka rozdziału o kobietach nieheteroseksualnych w najnowszym raporcie Kampanii Przeciw Homofobii, założycielka Funduszu Feministycznego. Pochodzi z Bydgoszczy.

Pulitzer za ujawnienie molestowania seksualnego

Za wpływowe dziennikarstwo, które ujawniło potężnych i bogatych przestępców seksualnych, w tym zarzuty przeciwko jednemu z najbardziej wpływowych producentów w Hollywood, pociągając ich do  odpowiedzialności za długo tłumione oskarżenia dotyczące brutalności i uciszaniu ofiar – troje dziennikarzy „New York Timesa” i „New Yorkera” – Jodi Kantor, Megan Twohey i Ronan Farrow otrzymało nagrodę Pulitzera w kategorii „służba publiczna”.

Tekst Ronan Farrow z New Yorkera ujawnił nie tylko fakty molestowania seksualnego Harveya Weinsteina, ale także złożony system prywatnych detektywów, prawników i umów o nieujawnianiu, które Weinstein stosował, by ukryć swoje przestępstwa. Znany producent filmowy molestował i gwałcił kobiety przez kilkadziesiąt lat.  Dwie reporterki z New York Times – Jodi Kantor i Megan Twohey – po raz pierwszy donosiły o prześladowaniach seksualnych Weinsteina 5 października 2017 r.

Artykuły zamieszczone w gazetach dały początek ogólnoświatowej akcji #MeToo przeciwko wykorzystywaniu seksualnemu kobiet. Hasło #MeToo zostało spopularyzowane przez amerykańską aktorkę Alyssę Milano właśnie po ujawnieniu, że Harvey Weinstein – jeden z największych producentów filmowych w Hollywood – molestował seksualnie wiele kobiet.

15 października 2017 roku Milano zachęcała do rozpowszechnienia tego zwrotu w ramach kampanii uświadamiającej. Na Twitterze napisała: „Gdyby wszystkie kobiety, które były kiedyś molestowane seksualnie, napisały „ja też” w swoich statusach, być może udałoby się pokazać ludziom, jaką skalę ma to zjawisko.

Nagroda Pulitzera to jedno z najbardziej prestiżowych wyróżnień, przyznawane w Stanach Zjednoczonych od 1917 roku za osiągnięcia w dziennikarstwie, literaturze i kompozycji muzycznej. Zwycięzcy otrzymują świadectwo i czek na 10 tysięcy dolarów.

Źródło: pulitzer.org, New Yorker

LIST POPARCIA dla kobiet, które ujawniły przypadki molestowania seksualnego

po stronie kobietW związku z toczącą się w mediach i mediach społecznościowych dyskusją związaną z ujawnieniem przez kobiety przypadków molestowania seksualnego w tekście „Papierowi feminiści” w Codzienniku Feministycznym, wyrażamy solidarność i wsparcie dla kobiet, które miały odwagę publicznie opisać swoje osobiste i bolesne doświadczenia.

Jako organizacja od lat zajmująca się przeciwdziałaniem przemocy wobec kobiet i dziewcząt, na co dzień spotykamy się z sytuacjami, kiedy kobiety wciąż boją się i wstydzą mówić o przemocy, jaka ich spotkała i to wciąż one, mimo niechętnemu czy wręcz wrogo do nich nastawionego systemu, podważania ich wiarygodności, latami dochodzą swoich praw.

Jest to często bolesna i trudna droga. Nie pomaga im w tym ani nastawienie społeczeństwa czy  mediów, ani przedstawicielek i przedstawicieli instytucji pomocowych, ani także wymiaru sprawiedliwości i innych, którzy często winę i odpowiedzialność za przemoc przerzucają na kobietę, która tej przemocy doświadczyła.

W Polsce między innymi z tego właśnie powodu większość kobiet, które doświadczyły przemocy seksualnej nigdzie tego faktu nie zgłaszają, nikomu o tym nie mówią, bojąc się, że jeśli to zrobią, natychmiast uruchomi się mechanizm, znakomicie znany specjalistkom i specjalistom zajmujących się przemocą ze względu na płeć. Mechanizm polegający na podważeniu wiarygodności osób, które doznały przemocy i wybielania sprawców. Ma on wiele wymiarów – od nawoływania do bezstronności, zaprzestania zaszczuwania sprawców i rujnowania ich kariery, przez odwoływanie się do zasady „domniemanej niewinności” po mniej lub bardziej nienawistne komentarze skierowane do kobiet, które zdecydowały się przemoc ujawnić.

Dlatego doskonale znając te mechanizmy, a jednocześnie wiedząc, że obaj oskarżeni przyznali się do większości zarzucanych im zachowań, napisałyśmy ten list.

Od 12 lat stoimy po stronie kobiet, zwłaszcza tych, które doświadczyły przemocy. I nic tego nie zmieni. Teraz także trzymamy ich stronę.

Zespół fundacji Feminoteka