TELEFON DLA KOBIET DOŚWIADCZAJĄCYCH PRZEMOCY

Телефон для жінок, які зазнають насильства

CZYNNY PONIEDZIAŁEK-PIĄTEK
OD 11.00 DO 19.00

Активний з понеділка по п’ятницю з 14:00 до 19:00

Szukaj
Close this search box.

„O matko! Umrę…” – czyli rak widziany z innej perspektywy | Recenzja filmu

„O matko! Umrę…” – czyli rak widziany z innej perspektywy

Autorka recenzji: Izabela Pazoła

Źródło grafiki: Filmweb

 

omatkoumre_600xautoTo film, który stosunkowo niedawno zagościł na ekranach polskich kin. Debiutancki, pełnometrażowy film belgijskiego reżysera Xaviera Serona, to studium relacji paranoicznej, wyczerpującej, a nawet makabrycznej pomiędzy głównymi bohaterami. Na nasze szczęście sam Seron z tym hor-rendum nie przesadził, bo zamiast tworzyć obraz patetyczny, sięgnął po konwencję czarnej komedii.
Czym jest rak? Czy ta choroba przenoszona jest drogą płciową, czy też pojawia się z powietrza, a może przekazujemy ją sobie przez dotyk? Główny bohater, to 37-letni hipochondryk Michel (Jean-Jacques Rausin). Jest niespełnionym aktorem, którego życie zawisło w próżni. Pracuje w sklepie z AGD ze swoim jedynym przyjacielem, prawdopodobnie Polakiem – Darkiem (Serge Riaboukine). W wolnym czasie jego życie toczy się wokół dwóch silnych kobiet, które owinęły go sobie wokół małego palca, których życzenia spełnia bez ociągania i marudzenia. Pierwszą z nich jest matka, Monique, która wykorzystując swoją chorobę nowotworową, manipuluje synem, wywołując w nim poczucie winy. Jest ona monolitem przytłaczającym wszystko inne, dominuje. Michel związany jest z nią niewidzialną pępowiną, co budzi u niego sprzeczne odczucia. Z jednej strony marzy o uniezależnieniu się, ale z drugiej – jest niezdolny do porzucenia rodzicielki, tym bardziej że ta jest umierająca. Umiera na raka piersi. Drugim bokiem tego swoistego trójkąta jest Aurelie, jego dziewczyna, chimeryczna malarka pragnąca sławy i miłości. Każda z nich chce zawładnąć życiem Michela, który sam próbuje walczyć ze swoimi chorymi lękami… Wierzy bowiem, że od matki wraz z życiem otrzymał też śmierć, a nawet raka. Wiara w to napędza jego ekscentryczne zachowanie, wkręca go w coraz bardziej paranoidalną rzeczywistość. Wszystko to dzieje się po to, aby przybliżyć widzom poważne tematy związane z naturą człowieka bez popadania w moralizatorskie czy akademickie tony. Debiut Xaviera Serona to czarna komedia, z naciskiem na kolor black…
Powyższa historia stanowi jedynie ramy filmu. Wyznacza punkty odniesienia, definiuje siły, które determinują zachowania głównego bohatera. Reżysera bardziej interesuje życie psychiczne Michela i to, jak radzi sobie z agresywnymi pragnieniami i toksyczną zależnością. Więź z matką pozbawia go psychicznej powłoki ochronnej, która w normalnych warunkach stanowi barierę przed destrukcyjną świadomością faktu, że każdy dzień życia jest dniem, w którym ktoś umiera. Reżyser stara się to pokazać, stąd w filmie pojawiają się abstrakcyjne sceny. Z samą fabułą mają one niewiele wspólnego, ale stanowią symboliczną reprezentację stanu ducha bohatera, jego apatii, bierności, zamykania się w kloszu, który pozwala mu się łudzić chwilami wytchnienia.
Jeszcze istotniejszą funkcję pełni w tym obrazie komizm. Sceny takie jak wizytacja w remontowanym domu starców, piknik na radioaktywnej plaży, czy badanie piersi u lekarza z towarzyszeniem szkieletu są esencją tego, czym dobra czarna komedia powinna być. Co jednak istotne, choć każda z tych scen jest zabawna, to zarazem pełno w nich mroku – wnosi go świadomość ulotności ludzkiej egzystencji i bliskości końca.
Przeplot symboli religijnych, strachu przed śmiercią, czarnego humoru z żywą muzyką barokową, prowadzi do niejednoznacznej percepcji filmu. To odważne i nieszablonowe podejście do odwiecznych tematów. Ciekawe stylistycznie wybory głównego bohatera sprawiają, że stajemy się zwolennikami tego obrazu i śmiejemy się w głos.
Seron lawiruje między humorem, dramatem a makabreską. Nie tylko nie boi się wyrazistych kontrastów – to na nich opiera swoją opowieść. Zamiłowanie do kontrastów u reżysera wzięło się z chęci nawiązania do baroku. Spoglądając na obrazy mistrzów z tamtego okresu, zauważymy w nich wyraźną opozycję między jasnością a mrokiem. Dominował światłocień, kontrasty barw, nieregularność form, a w samej tematyce dzieł często powtarzał się motyw śmierci i przemijania.
Film jest wyraźnie barokowy w swym odbiorze. Reżyser się z tym nie kryje, a wręcz umieszcza w swoim dziele wiele tropów, które mają dać wprawnemu obserwatorowi znać, z czym ma do czynienia. W „O matko! Umrę…” są liczne odwołania do ikonografii barokowej, pojawia się reinterpretacja obrazu „Kobieta z brodą” José de Ribery czy „Cudu laktacyjnego św. Bernarda” Alonso Caro, jest też muzyka Bacha, Purcella i Händela. Belgijski twórca nie boi się sięgać po oryginalne rozwiązania, manipulować konwencją, na zmianę bawić i wygrzebywać na wierzch lęki egzystencjalne. Tworzy to film charyzmatyczny, na swój sposób magiczny i bardzo wyrazisty, wymagający wiele od widza, ale dający sporo w zamian.

 

Korekta: Klaudia Głowacz

Cztery kobiety, które połączyło piękno łysienia

Cztery łyse kobiety wchodzą do baru. Ten bar to brooklyński Sycamore w Ditmas Park. Chcemy określić, ile to już razy któraś z nas została pomylona z inną z naszej czwórki, oraz porównać notatki na temat tego, jak wygląda życie kobiety z łysieniem całkowitym (alopecia universalis) w Nowym Jorku.

Nigdy nie spotkałam żadnego z moich trzech sobowtórów, a mimo to, w pewnym sensie, już je znam. W 2011 roku, po osiemnastu latach bycia łysą, przestałam zakrywać głowę chustą. Od tego czasu zaczepiają mnie obce osoby – witają się, pytają o psa, przypominają, że znamy się z przyjęcia, twierdzą, że to ja byłam na wczorajszej jodze.

W 2012 roku Megan Sanders, wówczas trzydziestoletnia kierowniczka pracowni kostiumów, szła na spotkanie w Chelsea, kiedy przywitał się z nią operator windy. Był jednak przekonany, że wita się z Rachel – i tego imienia użył.

Megan zdawała sobie sprawę z istnienia Rachel (Fleit) – już wcześniej je mylono. Zdarzało się, ze ktoś gonił Megan na ulicy, wykrzykując imię jej sobowtóra. Kobieta uświadomiła sobie, że właśnie trafiła na miejsce pracy Rachel (dyrektorki ds. projektowania dla marki Honor). Dwadzieścia minut później operator windy przerwał spotkanie Megan, aby dać jej kartę należąca do Rachel.

Żaden mężczyzna, wyobrażając sobie dziewczynę w swoim typie, nie wyobraża sobie łysej kobiety – Rachel Fleit.

Według trzydziestoczteroletniej Rachel (będącej inspiracją dla stworzenia postaci łysej bohaterki filmu Josha Radnora „SzczescieDziekujeProszeWiecej” z 2010 roku i pracującej nad własnym scenariuszem opowiadającym o dziewczynie dorastającej z łysieniem) nie można obwiniać ludzi za to, że nie odróżniają łysych kobiet o podobnym wzroście, w podobnym wieku i tej samej rasy; zwłaszcza że nawet łysa koleżanka Rachel wysłała jej ostatnio zdjęcie łysej kobiety (rzekomo kolejnego sobowtóra) czekającej na metro.

„To byłam ja” mówi Rachel. „Czekałam na dwójkę albo trójkę przy Atlantic Avenue”.

Żadna z naszej czwórki nie chce nazywać tego stanu, na który nie ma niezawodnego środka, a który dotyka jedną na dwieście tysięcy osób, chorobą. „Choroba” wydaje się zbyt dosadnym określeniem problemu niezagrażającego życiu ani nawet zdrowiu.

„Nienawidzę, kiedy ludzie mówią, że >>cierpię<< na łysienie” mówi Rachel. Potwierdzamy. „Nie lubię, kiedy łysienie nazywa się chorobą albo zaburzeniem”.

„Zawsze nazywam to >>stanem tracenia włosów<<” dodaję.

„A ja nazywam to >>sytuacją<<” mówi Rachel i wszystkie wybuchamy śmiechem.

„Zawsze mam wątpliwości, kiedy ludzie pytają >>Ale czekaj, co to jest?<<” mówi trzydziestoletnia specjalistka ds. kreowania marki, Brittany Myers. „Mówię, że >>To sprawa autoimmunologiczna<<, bo nie chcę mówić, że to >>zaburzenie<< czy >>choroba<<”.

Ojciec Rachel, immunolog, powiedział córce, kiedy była dzieckiem, że jej ciało atakuje swoje własne mieszki włosowe. Od tej pory – ze względu na wyjątkowo aktywny system immunologiczny – Rachel określała się mianem Superczłowieka.

Tutaj, przy czteroosobowym stoliku, gdzie reszta świata to „owłosieni”, my – Superludzie – dyskutujemy o tym, co nas łączy. Prysznic trwający 30 sekund. Poirytowanie z powodu potu spływającego z łysej głowy podczas robienia skłonów. Złość spowodowana aż nazbyt dobrze znanym, niewybrednym pytaniem: „Czyli nie masz włosów nigdzie?”.

„Każdy ma słabe punkty, nasze są bardziej widoczne i oczywiste” – Megan Sanders.

I to, jak bardzo doceniamy fakt, że żyjemy właśnie w Nowym Jorku, gdzie łysa kobieta rzadko jest wydarzeniem dnia. Nasza wspólna obserwacja dotyczy tez podroży – poza Nowym Jorkiem ludzie wychodzą z założenia, że chorujemy na raka.

W mieście najczęściej słyszymy „Ładna fryzura” i „Dajesz, dziewczyno!”, ale padło też pytanie „Czy jesteś sławna?” (skierowane do Brittany przez starszego mężczyzna) i, moje ulubione, „Musisz słuchać muzyki, o której nigdy nie słyszałem” (podczas flirtu z Megan).

W podobny sposób krępuje nas towarzystwo dzieci, które patrzą na nasze łyse głowy z dużo mniejszym wyczuciem niż dorośli. Dla mnie i Rachel, jako że obie straciłyśmy włosy w dzieciństwie, przywołuje to wspomnienia lat spędzonych na ukrywaniu łysienia przed rówieśnikami. „Codziennie musiałam walczyć z jakimś dzieckiem, które pytało mnie, czy noszę perukę” mówi Rachel. „Mówiłam, że nie”. Przyznaje, że z jej peruką łączyła ją skomplikowana relacja „współuzależnienia”. Przez cały pierwszy rok studiów Rachel spała w peruce – myśl o wyznaniu współlokatorce prawdy zbyt ją stresowała.

Megan i Brittany, które straciły włosy w wieku 25 lat, opowiadają o tych trudnych przeżyciach. Brittany, jak mówi, początkowo uważała, że skoro jest łysa, piękno nie stanowi części jej życia i musi tę myśl zaakceptować.

Pewnego wieczoru zapomniała o spakowaniu bandany do torby sportowej. „Musiałabym wyjść na siłownię bez okrycia głowy. Zwyczajnie nie mogłam tego zrobić, siedziałam załamana w szatni”.

Przychodzi jednak moment, kiedy poczucie wolności związane z chodzeniem „topless”, jak to nazywa Rachel, bierze górę nad nieśmiałością i obsesją na punkcie tego, jak zareagują inni.

W tym samym tygodniu, w którym ukazała się moja pierwsza książka, schowałam chusty. Nie mogłam dłużej ukrywać łysej głowy, skoro w książce odkryłam swoje wnętrze. To wydawało się głupie. Ten nieplanowany ekshibicjonizm, spowodowany wieloletnim łysieniem, prawdopodobnie ułatwił mi podjęcie decyzji o rozpoczęciu kariery literackiej. Teraz dzielenie się swoimi odczuciami to moja praca.

„Dzień, w którym zdecydowałam, że jestem gotowa odpuścić i zgolić głowę, był najbardziej inspirującym dniem mojego życia” mówi Megan. Jako że straciła ona zbyt dużo włosów, aby móc dłużej ukrywać łysienie, przyjaciółka pomogła jej przy goleniu, „a następnie namalowała mój portret”.

Ta chwila nadeszła dla Rachel podczas przygotowań teatralnych w college’u. „Moi znajomi ujawniali się jako homoseksualiści, a ja – jako łysa”.

„Mówię, że >>To sprawa autoimmunologiczna<<, bo nie chcę mówić, że to >>zaburzenie<< czy >>choroba<<” – Brittany Myers.

Brittany, uprawiająca wspinaczkę i bieganie, przekonała się, że nie może jednocześnie nosić peruki i robić tego, co kocha. Musiała podjąć świadomą decyzję – nie miała zamiaru pozwolić, aby łysienie ją ograniczało.

Mimo wewnętrznych przemian zmierzających w kierunku podjęcia decyzji o odkryciu swoich łysych głów, nadal żyjemy w kręgu kulturowym, w obrębie którego włosy są kojarzone z kobiecością. Łysa kobieta zagraża powszechnie przyjętemu kanonowi piękna. Wszystkie w rożnym stopniu odczuwamy nacisk ze strony rodziny, która chce, abyśmy nosiły peruki i makijaż.

Na wniosku o paszport nie było możliwości zaznaczania „łysa”, dlatego Rachel wybrała „blond”.

Niektórzy – nieproszeni – zapuszczają swoje włosy, aby zrobić z nich perukę dla Megan. My same nie uważamy, że brak włosów to problem, ale świat zewnętrzny – wręcz przeciwnie, co może być zarówno zabawne, jak i obraźliwe.

„Żaden mężczyzna, wyobrażając sobie dziewczynę w swoim typie, nie wyobraża sobie łysej kobiety”.

„Pewnie nie wyobrażają sobie tego, bo nikt tego sobie nie wyobraża”.

„No tak, to przekracza najdziksze marzenia” prowokuje Rachel i wszystkie wybuchamy śmiechem.

Sekretem naszego klubu, klubu łysych dziewczyn, jest to, że bycie łysą może stanowić ogromny atut. Łyse głowy mogą być swego rodzaju marką, natychmiast zyskujemy na rozpoznawalności i wiarygodności. „Każdy ma słabe punkty” mówi Megan „nasze są bardziej widoczne i oczywiste”.

Naszą bezbronność widać jak na dłoni (a raczej na głowie), dlatego wygląd często pomaga nam budować więzi z tymi, których słabości nie są tak łatwo dostrzegalne. Odkryłyśmy, ze łysienie nie musi zagrażać naszej tożsamości – może stać się jej nieodłączną częścią.

Zanim się rozchodzimy, zadaję pytanie za milion dolarów: Gdybyś miała taką możliwość, chciałabyś znowu mieć włosy?

Padają różne odpowiedzi: „Myślę, że moje podejście jeszcze na tyle się nie zmieniło”; „Wolałabym mieć niż nie mieć”; „Chcę w końcu dotrzeć do momentu mojego życia, kiedy wreszcie nie odczuwam tego w taki sposób”; „Gdyby moje włosy jutro odrosły, musiałabym poważnie, na nowo przemyśleć, kim jestem. Odnalazłam w tym piękno, tak jak inne kobiety kojarzą piękno z długimi i pięknymi włosami. Żyję z tą częścią mnie i nie chcę tego stracić”.

Sytuacja, która przyśniła mi się niedawno i która była przeciwieństwem dawnego koszmaru o wypadaniu włosów, uświadomiła mi, jak brzmi moja własna odpowiedź na to pytanie. W tym śnie z przerażeniem i obrzydzeniem odkryłam grube, lśniące włosy na mojej głowie.

 

Helen Phillips jest pisarką z Brooklynu. Jej powieść „The Beutiful Bureaucrat” będzie opublikowana w sierpniu przez Henrego Holta.

 

***

oryg. – http://www.nytimes.com/2015/07/30/fashion/alopecia-four-women-bond-over-the-beauty-in-their-baldness.html?smid=fb-nytimes&smtyp=cur&_r=3
tłum. – Agnieszka Wojtczyk, wolontariuszka Feminoteki

ilustracja – The New York Times

logo batory

Rozwój wolontariatu w fundacji Feminoteka jest możliwy dzięki dofinansowaniu rozwoju instytucjonalnego w ramach Programu Obywatele dla Demokracji finansowanego z Funduszy EOG