TELEFON DLA KOBIET DOŚWIADCZAJĄCYCH PRZEMOCY

Телефон для жінок, які зазнають насильства

CZYNNY PONIEDZIAŁEK-PIĄTEK
OD 11.00 DO 19.00

Активний з понеділка по п’ятницю з 14:00 до 19:00

Szukaj
Close this search box.

Patriarchat udomowiony – Listy do Feminoteki

PATRIARCHAT UDOMOWIONY

Listy do Feminoteki

Autorka tekstu: Arnika – Wasza sąsiadka, koleżanka, współpracownica

Zdjęcia: Jenna Newman/Unsplash

 

Tak, żyję w patriarchacie. Zdałam sobie z tego sprawę dziś, 8 marca, w Międzynarodowy Dzień Praw Kobiet. Takie odkrywcze stwierdzenie w ustach feministki i działaczki społecznej brzmi groteskowo. Przecież to, że żyję(my) w patriarchacie jest tak oczywiste, jak fakt, że Ziemia jest okrągła. Jednak dojście do tej konstatacji nie w odniesieniu do ludzkości, ale do własnej relacji z partnerem jest już znacznie dłuższym i psychologicznie trudniejszym procesem.

Pomógł mi dziś w tym poranny przebieg zdarzeń. Jestem matką 14 miesięcznego dziecka. Mój partner po nocy spędzonej na wolontaryjnej pracy społecznej (pisanie tekstów), stwierdził, że on potrzebuje sobie pospać. Był to kolejny dzień, kiedy nie uczestniczył on w naszych porannych rytuałach, a rodzicielskich wysiłkach.

Spróbowałam sobie wyobrazić odwrotną sytuację, kiedy ja wykonując moją pracę najemną lub społeczną do późna w nocy (a także wykonuję obie te rzeczy i to wyłącznie w tych porach, bo to jest jedyny czas, kiedy mogę się na tym skupić), rano stwierdzam, że ja jednak nie zajmuję się Małą, bo muszę się wyspać. Brzmi jak kiepski żart. I jest kompletnie nierealnym scenariuszem.

Postanowiłam zatem dziś – w Międzynarodowym Dniu Praw Kobiet – zrobić inną listę, niż robi się zazwyczaj. Nie listę zakupów, zadań do zrobienia, czy marzeń, ale listę wykonywanych przeze mnie prac opiekuńczych. Tych, które wykonuję TYLKO JA, choć dziecko ma przecież dwoje rodziców.

 

Poza karmieniem, przewijaniem, przebieraniem i tzw. codziennym byciem z dzieckiem:

  • planuję z wyprzedzeniem co dziecko będzie jadło na kolejne posiłki (4 dziennie), często przygotowuję dzień wcześniej półprodukty, aby rano dziecko mogło szybko zjeść pierwszy posiłek;
  • odzież i obuwie – na bieżąco robię selekcję za małych rzeczy i przekazuję je innym osobom, które będą mogły z nich skorzystać; myślę nad tym, jakich nowych ubrań i obuwia potrzebuje moje dziecko i organizuję lub kupuję te rzeczy;
  • niezbędne sprzęty typu wózek, chusta do noszenia, łóżeczko, krzesełko do jedzenia, laktator – analizuję co jest na rynku, zbieram informację na temat charakterystyki produktów, różnic między nimi i opinii użytkowniczek (bardzo, bardzo dużo czasu spędzone w internecie), robię zakupy (umawiam się oraz jadę do osób, które sprzedają / oddają używane rzeczy);
  • pamiętam, wybieram i kupuję takie niezbędne pierdoły jak talerze do jedzenia, kubki kapki i niekapki, śliniaki, gryzaki etc.
  • wizyty w ośrodku zdrowia – poza umawianiem wizyt w związku z klasycznymi infekcjami (których na szczęście nie jest za dużo), przede wszystkim pilnuję kalendarzu szczepień; wykonuję telefony dotyczące umawiania się na wizyty do pielęgniarki środowiskowej; zawczasu tak planuję szczepienia, aby nie kolidowały z moją pracą albo innymi obowiązkami, abym tego dnia mogła być tylko dla Małej (w razie, gdyby Mała czuła się niedobrze);
  • zdrowie – czytam o różnych zaleceniach związanych ze zdrowiem, np. związanych z dietą wegetariańską czy myciem zębów. Dbam, aby dziecko codziennie otrzymało witaminę D3 i B12. Pamiętam, aby w sytuacji, kiedy już kończą się te suplementy, w domu były kolejne opakowania. Podaję leki i inne ziołowe specyfiki, kiedy dziecko jest chore.
  • zajęcia dodatkowe oraz kontakty z rówieśniczkami i rówieśnikami – analizuję dostępną w mojej okolicy ofertę, tzw. śpiewanki czy basen (znowu – bardzo bardzo dużo czasu spędzonego w internecie), wybieram najbardziej dogodną, planuję udział, jeżdżę i biorę z dzieckiem udział w tych zajęcia;
  • opieka instytucjonalna – analizuję dostępną w mojej okolicy ofertę (bardzo bardzo dużo czasu spędzonego w internecie), kontaktuję się z poszczególnymi placówkami, żeby dowiedzieć się szczegółów (cena, dostępność czy dzieci muszą brać udział w zajęciach religii etc.), umawiam się na spotkania osobiste. No i cały czas myślę, która placówka będzie dla mojej Malutkiej najlepsza i muszę podjąć decyzję;
  • Pakuję dziecko na wszystkie wyjazdy;
  • Dbam, aby w domu była odpowiednia ilość pieluch i mokrych chusteczek na zapas;
  • Czytam i podejmuję refleksję na temat rozwoju motorycznego, intelektualnego i emocjonalnego Małej.

O ironio! W istocie zrobiłam to, o co proszę uczestników i uczestniczki prowadzonych przeze mnie warsztatów dotyczących (nie)równości płci. A przecież mówimy o związku zbudowanym na micie partnerskich relacji, gdzie jedna i druga osoba określa się jako feministka.

Patrzę na ten tekst i pytam się siebie – jak to się, kurwa stało? Żeby inni znajomi, rodzice, małżeństwa kuzynów – to co innego. Ale ja, my…? Przecież nic nie wskazywało na taki bieg wypadków – chłopak potrafi ugotować (często znacznie lepiej niż ja sama), sprząta w domu i generalnie sam się ogarnia (typu pranie etc.), co w patriarchacie nie jest przecież takie oczywiste, że będzie to robił mężczyzna.

I nagle przypominam sobie te wszystkie dane, na które powołuję się na swoich warsztatach. W badaniach blisko połowa Polaków i Polek (46%) preferuje model partnerski, w którym kobieta i mężczyzna mniej więcej tyle samo czasu przeznaczają na pracę, zawodową i oboje w równym stopniu zajmują się domem i dziećmi, ale…. zaledwie 28% par przyznaje, że funkcjonuje w takim modelu[1]. Dodatkowo, częstokroć po pojawieniu się w rodzinie dziecka relacja partnerska często zmienia się na relację tradycyjną. Nierzadko to kobiety wspierają taki bieg wydarzeń. Czy to znaczy zatem, że w takim razie ja także – swoimi zachowaniami, wyborami czy zaniechaniem – wsparłam patriarchalne struktury!?

W literaturze dotyczącej równości płci istnieje takie pojęcie jak społeczny kontrakt płci, czyli podział pracy między kobietami i mężczyznami. Wykształca on specjalizację, czyli z grubsza rzecz ujmując, kobiety, przez ciągłą praktykę stają się bardziej efektywne w wykonywaniu prac domowych, a mężczyźni – stają się coraz bardziej sprawni w pracy zarobkowej.

W naszym związku nie raz podejmowaliśmy wysiłki, aby przełamać tradycyjny kontrakt płci i redefiniowaliśmy podział obowiązków. Czasami robiłam strajk – na przykład przestawałam zmywać naczynia, które zaczynały piętrzyć się w zlewie niczym Krzywa Wieża w Pizie. Zadziałało – wypracowaliśmy zasadę, że każde zmywa naczynia co drugi dzień. Metoda ta załamuje się jednak, jeśli chodzi o małego człowieka. Bo jeśli metaforą zlewu pełnego naczyń ma być jama ustna naszego dziecka, moja gotowość do strajku maleje. Dwa tygodnie temu zakomunikowałam mojemu partnerowi, że skoro ja jestem odpowiedzialna za długą listę spraw, to oczekuję od niego, że to on będzie „ogarniał” mycie zębów Małej. Od tamtej pory Mała miała myte zęby trzy razy…

Gdy patrzę na to wszystko jestem wściekła! Wiem jedno – po raz enty pójdę jutro na Manifę i będę krzyczeć znacznie głośniej niż zazwyczaj. Może to jednak za mało, siostry. Może trzeba wykrzyczeć to czasami w domu. Jeśli prywatne jest polityczne, to znaczy, że trzeba zrobić Manifę na środku dużego pokoju! Tekst piszę pospiesznie, korzystając z faktu, że mój partner wyszedł z dziecięciem na godzinny spacer. Przed wyjściem zapytał „A nie idziemy razem?”.

 

[1]      „Potrzeby prokreacyjne oraz preferowany i realizowany model rodziny”, CBOS, maj 2012

 

Akademia Feministyczna: Patriarchat i kapitalizm. Kto nam to zrobił? | Relacja

Autorka relacji: Kinga Letkiewicz

engels-5

Dziesiątego stycznia w siedzibie Fundacji Feminoteka odbyło się kolejne wydarzenie w ramach Akademii Feministycznej: Patriarchat i kapitalizm. Kto nam to zrobił?. Spotkanie poprowadziły Maja Szmidt i Anna Dzierzgowska. Wydarzenie zgromadziło liczną grupę bardzo zaangażowanych uczestniczek i uczestników.

Punktem wyjściowym do wykładu był tekst Fryderyka Engelsa Pochodzenie rodziny, własności prywatnej i państwa, a zwłaszcza rozdział drugi, mówiący o zmianie struktury i modeli rodziny w przestrzeni historycznej. Jak przyznały prowadzące, mimo że tekstowi Engelsa można zarzucić pewną dozę konserwatyzmu i założenie istnienia jedynie heteronormy, to musimy pamiętać, że każdy z nas jest wytworem swoich czasów i kultury. Po kilku tysiącach lat patriarchatu, Engels dostrzegł brak kobiet oraz ich praw w przestrzeni publicznej, i przełamał sposób myślenia uznawany w jego czasach za jedyną, niepodważalną formę.

Już na samym początku spotkania prowadzące spytały publiczność z czym kojarzy im się patriarchat. Po początkowej ciszy i pojedynczych wypowiedziach takich jak: podporządkowanie – porządek społeczny, władza – relacja władzy, już śmielej zaczęły padać skojarzenia: wyzysk, kapitał, nierówność, agresja, dominacja, maskulinizm, własność, władza, ojcostwo. Nietrudno zauważyć, że patriarchat kojarzy się głównie z opresją, ale uczestnicy i uczestniczki spotkania nie zapomnieli/miały także o jego związkach z kapitalizmem.

Anna i Maja zaakcentowały podział na patriarchat i turbopatriarchat, czyli spotęgowaną postać patriarchatu. Mimo że zaczątkiem dyskusji był tekst Engelsa, udostępniony uczestniczkom i uczestnikom wydarzenia do wcześniejszego zapoznania się, prowadzące prezentowały oblicza patriarchatu i turbopatriarchatu na podstawie materiałów wizualnych. Pozornie niezwiązane z feminizmem zdjęcia, ryciny i obrazy, bardzo wiele mówią o pozycji i roli społecznej kobiety oraz wyobrażeniu o niej. Zobaczyliśmy/łyśmy obrazy przedstawiające wyidealizowany obraz burżuazyjnego świata, skontrastowany ze zdjęciami przedstawiającymi brutalną rzeczywistość dzieci pracujących w fabrykach. Wyświetlone zostały akty przedstawiające uległą, bierną, idealną kobietę prezentowaną jako obiekt. Zobaczyłyśmy/liśmy także całkiem współczesne, bo pochodzące z XX i XXI wieku reklamy uprzedmiotawiające kobiety. Na samym końcu prowadzące pokazały zdjęcie przedstawiające grupę polskich polityków. To z pozoru niewinne zdjęcie, dokumentacja spotkania politycznego, pokazało rolę, nawet współcześnie przypisywaną kobietom w polityce – odsuwane są na bok, w cień, posiadają mniejszą moc sprawczą.

Podczas spotkania zastanawialiśmy/łyśmy się, dlaczego pojawienie się  kapitalizmu jest nierozerwalnie związane z walką przeciw kobietom. Zanalizowaliśmy/łyśmy wpływ jaki na pozycję kobiety miał podział życia na sferę publiczną i prywatną.

Zorganizowane przez Maję Szmidt i Annę Dzierzgowską spotkanie było niezmiernie ciekawe. Prowadzące w przejrzysty i interesujący sposób przedstawiły swoje spojrzenie na patriarchat i sytuację kobiet. Podobnie jak organizatorki, mam nadzieję, że to spotkanie stanie się zaczątkiem większego projektu, na który z niecierpliwością czekam.

 

Korekta: Klaudia Głowacz

Mężczyźni w sidłach patriarchatu / Przemysław Górecki

Patriarchat jest podstawową ramą modalną rzeczywistości społecznej, w której funkcjonują kobiety. Taka bezdyskusyjna teza nie budzi już oporu, nie jest źródłem polemiki, lecz punktem wyjścia każdej uświadomionej kulturowo refleksji. Jako struktura opresywna w stosunku do kobiet, patriarchalny układ sił jest oczywistą niesprawiedliwością, której efekty dostrzegane są nawet przez osoby sceptyczne wcielaniu w życie idei równościowych.

przemyslaw-goreckiPodmiotem patriarchalnego ucisku jest niesłusznie uprzywilejowany hegemon: mężczyzna; co jednak, jeśli przedmiotem okazuje się nie kobieta, a… inny mężczyzna? Oto kamyk rzucony na gładką taflę dyskursu mężczyzn usprawiedliwiających istniejącą nierówność w układzie sił „odwiecznym” porządkiem płci i, jednocześnie, kij wetknięty w mrowisko dyskusji kobiet oskarżających, zgodnie z prawami odpowiedzialności zbiorowej, wszystkich mężczyzn za reprodukowanie systemu represyjnych relacji.

Patriarchat usidlający mężczyzn to pojęcie umowne, określające problem rozumiany szerzej, niż przejawy męskiej dominacji i uciskający wpływ patriarchalnej dywidendy. To także wszelkie przejawy dyskryminacji mężczyzn w świecie specyficznie „andronormatywnym”, kulturowa presja związana z pożądanymi i wymaganymi wzorcami męskości, sztywność semantyczna samego terminu „męskość”, wpływ mizoandrii na komfortowe funkcjonowanie w społeczeństwie, konieczność konfrontacji ze stereotypami dotyczącymi mężczyzn czy choćby identyfikacji w ramach grupy, do której nie czuje się przynależności. Cała ta rozbudowana sieć problemów traktowana jest nawet przez środowiskowe, równościowe czy „proemancypacyjne” media jako fakt antropologiczny znajdujący się wciąż na marginesie rozważań o konflikcie na linii męsko-kobiecej. Wrażliwość genderowa mediów głównego nurtu, co nie zaskakuje, nie pozwala w ogóle na dostrzeżenie zjawiska. W pierwszej dekadzie XXI wieku termin „homofobia” wszedł do potocznego słownika publicystycznego, samo zjawisko zostało oswojone i przyjęte jako fakt, do którego należy się odnieść. Z „heteronormatywnością” wciąż jeszcze są pewne problemy, jednak zaczyna funkcjonować już jako swego rodzaju odpowiednik „patriarchatu” w sferze psychoseksualności. Co zaś z gotowością na nowe (choć stare jak płeć) zjawisko, które nie doczekało się nawet nośnej nazwy?

Raewyn Connell poświęciła wnikliwe studia zagadnieniom męskości, w obrębie których dokładnie opisała ich rodzaje. Z kilku grup najistotniejsze w kontekście problemu są tzw. męskości marginalizowane, do których zaliczają się wszyscy wykluczeni lub definiujący swoją męskość na sposób indywidualny. Powstają zawsze na marginesie męskości hegemonicznej, która jest mocą sprawczą patriarchatu i podstawowym podmiotem patriarchalnej dywidendy, z której (nawet nieświadomie!) korzystają wszyscy mężczyźni. Czy ci marginalizowani również? Mężczyzna-feminista jest trochę „antymężczyzną”, tak samo jak mężczyzna-homoseksualista czy mężczyzna-kastrat, wszyscy oni stanowią ów margines, na który wypychani są przez uosabiającego siłę i dominację hegemona. To właśnie oni zazwyczaj cierpią z powodu swojej podrzędnej pozycji, podporządkowania, szowinizmu, uprzedzenia i w konsekwencji dyskryminacji. Sami skazują się na usidlenie i pozycję wyrzutków, owych niechcianych odpadów patriarchatu, ponieważ nie spełniają podstawowych warunków bycia jego świadomą częścią: są pozbawieni oręża (może być nim karabin, może penis) nie uczestniczą w procesie prokreacji, podważają fallogocentryzm codziennej komunikacji, praktykują i postulują równouprawnienie relacji społecznych.

Poza sferą dyskursu naukowego kwestia męskości marginalizowanych niestety nie funkcjonuje. A przecież studia nad męskościami są tak ważnym i płodnym naukowo, społecznie i politycznie narzędziem analizy socjologicznej współczesności! Jarzmo patriarchatu prowadzi do realnych problemów i prawdziwych dramatów chłopców i mężczyzn pod każdą szerokością geograficzną.

W poświęconej zjawisku gwałtu książce Gwałt. Głos kobiet wobec społecznego tabu można przeczytać o makrostrategii trywializacji przemocy seksualnej: „polega [z kolei] na pomniejszaniu wagi problemu przemocy seksualnej, opisywaniu tego tematu w tonie humorystycznym”[1]. Mowa jest oczywiście o gwałcie „domyślnym”, a więc przejawie męskiej przemocy ukierunkowanej na kobiety. Kultura gwałtu jest tak dobrze zadomowiona w codzienności, że skandaliczne kamuflowanie dramatu próbami retorycznego usprawiedliwienia, wytłumaczenia i racjonalizacji przemocy seksualnej nie budzą powszechnego oporu, sprawiając niekiedy wrażenie tematu, który trzeba oswoić śmiechem – bo, przecież, jakoś trzeba sobie z nieznośnym poczuciem bycia policzonym w szeregi męskiej, brutalnej społeczności, poradzić. Wystarczy więc wyobrazić sobie, jak bardzo owo „pomniejszanie wagi problemu przemocy seksualnej” jest znaturalizowaną i oczywistą praktyką w przypadku gwałtów na mężczyznach, by dostrzec w nerwowym chichocie znamiona płaczu przez łzy. Problem molestowania oraz przemocy fizycznej i seksualnej na mężczyznach został przez media zwulgaryzowany i sprowadzony do prostackich „humorystycznych” replik na pamiętne hasło kampanii społecznej „Bo zupa była za słona”: „Bo nie miała orgazmu”. Wizerunek mężczyzny z podbitym okiem to dowód jego słabości i poddania się dominacji kobiety, najpewniej feministki. W konsekwencji, współczucie jest tu co najmniej równie „niemęskie” a próby poważnego podejścia do problemu stratą czasu w obliczu „prawdziwych problemów”. Zamiast godzić się z przegraną, warto spróbować przenieść punkt ciężkości na przemoc męsko-męską. I ta poddawana jest zazwyczaj rozmaitym klasyfikacjom unikającym uznania grupy wyjściowej „mężczyźni” za siłę sprawczą przemocy. To przemoc w stosunku do dzieci (gdy sprawcą jest ojciec), uczniów (nauczyciel), imigrantów („rdzenny” mieszkaniec), więźniów, żołnierzy czy podopiecznych domu poprawczego. Taka nazewnicza elastyczność pozwala ukryć patriarchalną wyższość i szowinizm jako podstawowe źródło nadużyć. Zgwałcony mężczyzna to tabu – informuje jeden z nagłówków nielicznych artykułów poświęconych kwestii gwałtów na mężczyznach. Co symptomatyczne, niemal wszystkie z nich precyzują, że teksty dotyczą „gwałtów heteroseksualnych”. Pomijając kwestię nierzetelności i nienaukowości (jaki związek ma orientacja psychoseksualna z homoerotycznym charakterem czynności seksualnej?), takie stereotypizujące pojęcie utrwala tylko kulturę gwałtu w jeszcze jednym kontekście – jako przyzwolenie na seksualne uprzedmiotowienie mężczyzn. Niewielka stosunkowo ilość przypadków w materiale dowodowym statystyk nie usprawiedliwia lekceważenia kwestii. Nie można jednak również czynić zbyt prostych analogii między mężczyzną a kobietą jako obiektem seksualnym i seksualnym podmiotem. W tej relacji nie istnieje zwyczajna, równościowa zależność odpowiedniości i nie będzie istnieć dopóty, dopóki w niepamięć odejdą wszystkie ślady wielowiekowych zbrodni patriarchalnego ucisku. Uprzedmiotowienie kobiety w pornografii jest aktem, który budzi sprzeciw i moralne obrzydzenie, ponieważ odsyła do najgorszych, niewolniczych skojarzeń, nasuwa skojarzenia z wyzyskiem i odwiecznym uprzedmiotawianiem kobiecego podmiotu przez mężczyznę-zdobywcę. Podobne uprzedmiotowienie mężczyzny traktowane jest jako – w zależności od homoerotycznego lub heteroerotycznego charakteru – apologia wyzwolenia i wolności gejowskiej seksualności dokonywana w duchu emancypacyjnej demonstracji siły i partnerskiej równości płci lub wyraz sadomasochistycznej rozkoszy będącej świadomym paktem zawieranym przez mężczyznę i kobietę – i przy okazji jeszcze niechybną, zasłużoną spłatę długu za nieustające wykorzystywanie kobiet. To z pewnością argumenty i kwestie wymagające gruntownego przemyślenia i rozsądnych polemik. Warto jednak te ramy argumentacyjne przyłożyć do zjawiska molestowania seksualnego i gwałtu. Czyż nie pasują do nich idealnie? Gdy, idąc dalej, wejść do klubu gejowskiego, problem staje się nierozwiązywalny. Molestowanie seksualne i gwałt stają się, cytując Michała Witkowskiego, „pojęciami z Polityki i Wprosta”, w żadnym wypadku zaś nie kategoriami opisującymi rzeczywistość. Dzieje się tak tylko dlatego, że tożsamość płciowa sprawcy i ofiary czynu jest jednakowa. To nie podmiot przestępstwa, lecz jego ofiara jest istotna: w przypadku, gdy jest nią kobieta, całość zaczyna funkcjonować w ramach powszechnej narracji ciemiężyciela i wykorzystanej. Podczas, gdy podsumowaniem prawno-obyczajowych dyskusji toczących się obecnie wokół problemu gwałtu na kobietach jest hasło „Tak znaczy tak” kładące nacisk na całkowicie dobrowolną i świadomą zgodę na zbliżenie, w przypadku gwałtu na mężczyznach dyskusja nie wyszła jeszcze nawet z podstawowego punktu „Nie znaczy nie”: „nie” nie istnieje, bo przecież mężczyzna zawsze chce „tak”! Dlaczego chwyt za pośladki, nakłonienie do seksu w darkroomie czy wszechobecne „żarciki rozładowujące napięcie seksualne” mogą spotkać się, w najgorszym wypadku, z pogardliwym i wyniosłym prychnięciem jeśli są skierowane do bywalców klubu gejowskiego, skoro takie same formy molestowania skierowane do bywalczyń klubów „straightowskich” z łatwością uznawane są za naganne przejawy kultury gwałtu? W końcu gej i kobieta to ten sam Inny[2]

Molestowanie seksualne to tylko jedna z problematycznych kwestii, które uwidaczniają się przy próbie „maskulinizacji” feministycznej troski o ofiary patriarchatu. Równie powszechną udręką jest wszechobecny seksizm jako punkt wyjścia strategii marketingowej. Seksualne uprzedmiotowienie kobiety w komercyjnych wizerunkach są wciąż jeszcze boleśnie rozpowszechnioną (rzekomą) dźwignią handlu. Eksponujące biust kobiet reklamujące myjnię samochodową czy przetwory spożywcze budzą większy opór, niż umięśniony polski hydraulik w naznaczonej seksualnością pozie (dlaczego nie półnagi?!) – dzieje się tak głównie z powodu niezmiernie rzadkich przypadków funkcjonalizowania męskiego ciała w przestrzeni publicznej w stosunku do przeraźliwej powszechności ciała kobiecego traktowanego jako estetyczny element kampanii reklamowych. Takie wykorzystywanie kobiet jest jednak niechlubnym medalem, który ma swoją drugą, wciąż zbyt rzadko dostrzeganą stronę: jest obraźliwym także dla mężczyzn sygnałem, że wystarczą niewymagające seksualne komunikaty, by zachęcić ich do jakiejkolwiek opcji. W prostym przełożeniu, punktem wyjścia dla takiego mechanizmu jest uznanie, że dla każdego mężczyzny najlepszym „wabikiem” jest kobiece ciało. Każde podejmowane na zasadzie analogii próby zbicia interesu na kobiecym „elektoracie” kończyły się kpiną i humorystycznym napiętnowaniem – wystarczy wspomnieć niechlubny przypadek reklamy „Siedzę na koniu…”. „Komercyjna” odsłona męskiej cielesności jest niemal zawsze równie doskonała, co obiegowa medialna cielesność kobieca – kult dużego biustu i młodości zastępuje apoteoza umięśnionej sylwetki i wiecznej seksualnej gotowości, której symbolem najlepiej, by była nieustająca erekcja. Wszak mężczyzna to wieczny zdobywca, a ilość jego zdobyczy musi być imponująca – nigdy hańbiąca.

W popularnej opowieści o złych i nieprawdziwych wzorcach wizerunku kobiety i ich szkodliwym wpływie na zdrowie psychiczne dziewczynek czasem tylko można znaleźć będącą wypełnieniem kronikarskiego obowiązku wzmiankę, że problem dotyczy w bardzo niewielkim stopniu także chłopców. Co jednak z tym „niewielkim stopniem”, zwykle bardzo wrażliwym, który poszukując wiedzy o anoreksji,  bulimii czy depresji trafia na informację zwrotną, według której to typowo „kobiecy” problem, znajduje rady ściśle powiązane ze specyfiką „kobiecej” biologii i fizjologii i zyskuje dojmujące poczucie bycia błędem statystycznym?[3] Chce się powiedzieć: witaj w świecie kobiet, w rzeczywistości, w której my – kobiety – najliczniejsze błędy statystyczne – dostajemy komunikaty pisane w formie męskoosobowej, jesteśmy „pracownikami”, „nauczycielami”, „pacjentami” a wiedzę o seksualności czerpać musimy z męskocentrycznych poradników informujących, że kobieca przyjemność jest tylko rzadkim produktem ubocznym mechanizmu dostarczania rozkoszy mężczyźnie. Zdecydowanie lepiej byłoby jednak, gdyby dążność do równości skupiała się równocześnie na niwelowaniu fallogocentryzmu i „odkobiecaniu” problemów, z którymi identyfikować mogą się także mężczyźni, wszak każde z tych działań to równie stanowcze sprzeciwianie się płciowym stereotypom.

Ten krótki paramanifest jest wymierzony przeciwko szeroko rozumianej marginalizacji problemów mężczyzn jako potencjalnych lub bardzo realnych ofiar patriarchatu. Patriarchatu, który jest bronią obosieczną – przykre jest jednak to, że w tym przypadku giną od niej ci, którzy nią nie władają.

[1] Zofia Nawrocka, Gwałt. Głos kobiet wobec społecznego tabu, Warszawa 2013, s. 71.

[2] Jacek Kochanowski udowadnia, że gej nie jest mężczyzną: „Geje nie posiadają żadnej płci. Żadnej z nich nie mogą bowiem zrealizować w sobie w sposób konsekwentny, skończony, ostateczny i zgodny z normą”. (Gender. Konteksty, red. M. Radkiewicz, Kraków 2004, s. 110).

[3] Lub bohaterem literackim – warto dostrzegać te rzadkie przejawy, gdy literatura problematyzuje temat męskiej depresji (np. Kobieta i mężczyźni Manueli Gretkowskiej).

 

***

Przemysław Górecki – Absolwent podyplomowych studiów gender studies w IBL PAN, student Instytutu Filologii Polskiej UAM. Członek redakcji „Pro Arte Online”, „Biuletynu Polonistycznego” IBL PAN i czasopisma społeczno-kulturalnego „Replika”, związany m.in. z Krytyką Polityczną i Kampanią Przeciw Homofobii.

logo batory

 

Rozwój wolontariatu w fundacji Feminoteka jest możliwy dzięki dofinansowaniu rozwoju instytucjonalnego w ramach Programu Obywatele dla Demokracji finansowanego z Funduszy EOG

Czy kończy się dominacja mężczyzn w społeczeństwie? – dyskusja w Muzeum POLIN

Muzeum POLIN zaprasza na kolejną dyskusję z cyklu Uwierzyć w Muzeum? Halina Bortnowska, publicystka, filozofka i teolożka, oraz prof. Stanisław Krajewski, filozof, omówią współczesne problemy, inspirując się fragmentami Tory (Pięcioksięgu).

Majowe spotkanie poświęcone będzie relacjom między kobietami i mężczyznami. Biblia może być odczytywana jako wyraz świadomości patriarchalnej. Opisuje świat, gdzie dopuszczalne jest wielożeństwo, a kobieta nie może funkcjonować bez mężczyzny. Także próba „gorzkiej wody” dotyczy podejrzewanej o cudzołóstwo kobiety, nie mężczyzny. Tymczasem współcześnie w świecie zachodnim kobiety cieszą się coraz większą samodzielnością i niezależnością. Czy zawarta w Torze wizja relacji między kobietami i mężczyznami ma dziś jakąkolwiek rację bytu? Co zmieniło się na lepsze, a co na gorsze? Jak nierówności między kobietami i mężczyznami przejawiały się w czasach biblijnych, a jak współcześnie?

Na te pytania poszukamy odpowiedzi wspólnie z gościem specjalnym, psychoterapeutką i publicystką Anną Dodziuk, zajmująca się m.in. poczuciem własnej wartości oraz problemami małżeńskimi i partnerskimi.

25 maja, godz. 18:00

Muzeum Historii Żydów Polskich Polin,  Anielewicza 6, Warszawa

Wstęp wolny