TELEFON DLA KOBIET DOŚWIADCZAJĄCYCH PRZEMOCY

Телефон для жінок, які зазнають насильства

CZYNNY PONIEDZIAŁEK-PIĄTEK
OD 11.00 DO 19.00

Активний з понеділка по п’ятницю з 14:00 до 19:00

Szukaj
Close this search box.

Bycie lesbijką to moja pierwsza tożsamość. Rozmowa z Drag Queen Romą Riots

Agnieszka Małgowska: Roma Riots to Twój pseudonim artystyczny, Twoje alter ego czy postać realnie istniejąca?

Roma Riots: Roma Riots to mój dragowy pseudonim sceniczny. Kiedy zaczynałam robić drag, byłam zupełnie inną osobą, inną niż jestem teraz. Drag pozwolił mi odkryć dużo rzeczy o sobie, sporo wydarzyło się w moim życiu przez to, że zajmuję się dragiem. Teraz więc Roma jest trochę mną, trochę moim alter ego. W dragu dalej jestem sobą, ale są w nim też części mnie, których nie ma na co dzień.

A samo imię Roma Riots skąd się wzięło?  

Lubię, gdy mnie o to pytają, bo to jest śmieszna historia. Poza tym, że większość moich zainteresowań związana jest z kulturą queerową, jestem też wielkim fanem wrestlingu. Mój pseudonim jest imieniem, które powstało z inspiracji jednym z moich ulubionych wrestlerów Romanem Reigns. Spodobała mi się forma tego imienia, które w języku angielskim brzmi jednocześnie jak imię i nazwisko oraz jak proste zdanie – Roman Rządzi. Zależało mi na tym, żeby moje imię również działało w takiej formule. Zostałam więc Romą od Romana, i wtedy zaczęło się poszukiwanie nazwiska-czasownika. Stanęło na Riots, z kilku powodów. Pierwszym impulsem był album Paramore Riot!, co przywołało skojarzenie ze Stonewall Riots – przełomowym momentem queerowej historii. I to wszystko złożyło się w całość, także bunt, który mnie charakteryzuje, kiedy robię – jako osoba, która nie jest mężczyzną – kobiecy drag.

Robienie dragu postrzegasz jako bunt?

Kiedy zaczynałam dragowanie trzy lata temu, zdarzało mi się usłyszeć, że to, co robię, to nie jest prawdziwy drag, bo nie jestem mężczyzną przebierającym się za kobietę, że jeśli chcę robić drag, to mogę być tylko kobietą przebierającą się za mężczyzn.

Naprawdę to słyszałeś?

Tak. Bardzo trudno było mi znaleźć osoby, które nie były mężczyznami i które robiły drag, a tym bardziej drag kobiecy, a kiedy już udawało mi się je znaleźć, od razu widziałem, jaki jest ich odbiór i jak dużo osób uważa, że to nie jest prawdziwy drag.

Jestem częścią dragkingowej grupy SharmTRIO i mam odczucie, że jest odwrotnie. Drag king to formuła retro, niemal wstydliwa. Drag jest coraz bardziej niebinarny. A co było impulsem, że zajęłaś się dragiem?

Drag jest fajny, jest formą sztuki, dzięki której mogę łączyć rzeczy, które lubię: makijaż i charakteryzację, kreowanie nowych postaci i historii. Tak naprawdę każdy mój występ jest o czymś innym, każdy jest mini historią o konkretnej wersji Romy Riots. Drag poznałem, jak większość osób w tych czasach, przez RuPaul’s Drag Race. Jednocześnie mnie zachwycał i bardzo uwierał. Odbierałem go jako świetną rzecz, którą bardzo chcę robić, ale wydawało mi się, że nie mogę, bo – jak mówiłem – słyszałem, że drag queen robią tylko mężczyźni przebierający się za kobiety. 

Wracasz do tej myśli, rozumiem, że to było silne Twoje doświadczenie. Możesz powiedzieć, gdzie słyszałeś te opinie?  W internecie czy w klubach? To przecież było niedawno.

Przede wszystkim spotykałem się z tymi opiniami w internecie, ale zdarzało się też, że w klubach, do których zaczynałem chodzić na pokazy drag shows.

Gdzie chodziłaś?

Chodziłem do warszawskiej Galerii, bo było to jedyne miejsce, o którym w danym momencie wiedziałem. Tam jest dosyć specyficzne towarzystwo, na każdą moją wzmiankę o tym, że może ja też zacznę dragować, od razu pojawiały się komentarze: no możesz być drag kingiem.  A ja czułam, że nie chcę iść w tym kierunku.

Dlaczego? 

Ja wtedy jeszcze nie wiedziałem, że jestem osobą niebinarną. Myślałem, że jestem kobietą i że to jest przeszkoda nie do przeskoczenia.

Moim zdaniem trafiłaś do konserwatywnego środowiska drag.

Tak, teraz to wiem. Ale z dragiem jest jak z ekskluzywnym klubem na hasło. Dopóki nie wiesz, gdzie go szukać, nie znajdziesz. Musisz wiedzieć, w które drzwi zapukać. Wtedy drzwi się otwierają i nagle się okazuje, że jest całe podziemne miasto. Ale dopóki tego nie wiesz, ciężko nawet zacząć szukać. 

Fot. Katarzyna Stryjek

Gdzie zapukałaś po raz pierwszy?

Do Madame Q w Warszawie. Trafiłam tu zupełnie przez przypadek. Umówiłam się na randkę z Tindera. [śmiech] No i w ramach randki poszłyśmy zobaczyć Let’s Talk About Drag. Z tinderowej znajomości nic większego nie wynikło, ale wtedy po raz pierwszy zobaczyłam na scenie, na żywo, Lolę Eyeonyou Potocki, robiącą kobiecy drag. Cudowna osoba. Dało mi to moc, pomyślałam, że jeżeli ona może, to ja też. Ten moment pamiętam doskonale. To było 29 listopada 2018 roku, dzień przed moimi urodzinami, odtąd wszystko potoczyło się już bardzo szybko. Decyzja podjęła się sama. Skoro mogę, to robię. Mój debiut wydarzył się na samym początku lutego 2019 roku.

A gdzie?

W Pogłosie w Warszawie. Poradziła mi to miejsce Drag Queen Black Diva. Powiedziała, że jeżeli chcę spróbować wystąpić bez większej presji, to bingo w Pogłosie jest dobrym miejscem. Więc poszłam na bingo z Charlotte. Przychodziłam tam przez 2-3 tygodnie, w końcu zapytałam, czy mogę wystąpić. Dostałem zgodę. Jestem wdzięczna za to, że mogłem tam zacząć.

Od czego zacząłeś?

Wystąpiłam z piosenką Lesbian Vampyres from Outer Space Scary Bitches i numerem Lady Gagi Bad Romance. To był oczywiście występ absolutnie koszmarny – jak większość debiutów – rzadko się zdarza, żeby ktoś od początku wiedział co chce robić na scenie.

W jakim sensie to był koszmarny występ? W przestrzeni kampowej i dragowej taka ocena może mieć inny sens.

Jestem perfekcjonistą i ciężko jest mi się pogodzić z tym, że nie każda sekunda występu może być interesująca, że nie każdy pokaz musi być idealny, więc krytycznie patrzę na wszystko, co robię. To może być motywujące, ale i niezdrowe – jeszcze nie do końca wiem, jakie jest u mnie. Gdy mówię koszmarny, mam na myśli po prostu to, że nie był przemyślany. Także dlatego, że miałam tylko tydzień na przygotowanie – od momentu, w którym się dowiedziałam, że mam taką możliwość. Miałam 10 minut pokazu. To nie mogło się udać, nie tak dobrze, jakbym chciała, ale najwidoczniej na tyle dobrze, że dostałam propozycję, żeby robić to częściej. Występy odbywały się w przerwie między jedną a drugą turą bingo, kiedy połowa ludzi w ogóle nie jest zainteresowana występem. Ale to ma dobrą stronę. Nie ma takiej presji, jak na biletowanym show, gdzie wiesz, że wszyscy mają wobec ciebie oczekiwania, bo zapłacili za to, żeby zobaczyć występ, więc pod tym względem to była bardzo przyjemna przestrzeń.

Powiem, że to raczej twórczy survival. [śmiech]

Dla mnie to było w porządku. Mogłam się poprzyzwyczajać do sceny, dowiedzieć się, jak się poruszać, jak się zachowywać w stosunku do widowni, nabrać pewności siebie. Miałam czas, żeby odkryć, co na scenie działa, a co nie. Trwało to kilka miesięcy i na pewno dużo mi dało. Potem zaczęłam robić rzeczy, które mi się podobają, a nie te, które powinno się zrobić, żeby nabrać doświadczenia.

Wróćmy do Twojego pierwszego numeru, do Lesbian Vampyres. Lesbijka i wampiryzm to jeden z flagowych les*tematów. Czemu wybrałaś ten utwór? 

Bardzo mi się spodobał. Poza tym miałem jeszcze ważniejszy cel. Kiedy zaczynałem, było mało kobiet i osób niebinarnych na scenie dragowej. Wygasła pierwsza fala dragkingowania, a jeszcze nie zaczęła się druga, która trwa do teraz. 

Właśnie się rodziły dwa tercety. Drag King Heroes oraz  Drag Kings SharmTRIO plus.

Ja tego wtedy nie wiedziałam. W każdym razie, kiedy zaczynałam, ludzie często odbierali mnie jako hetero dziewczynę, która wchodzi z butami w cudzą przestrzeń i bardzo mi to nie odpowiadało. Stwierdziłam, że dobrze zacząć swoją karierę od zaznaczenia, że jestem lesbijką i że queerowe przestrzenie są też moje. Przekaz dla innych: nie macie wyjścia, musicie mi tu zrobić miejsce, bo ja tu po prostu należę.

A dlaczego Lady Gaga? 

Mam poczucie, że utwór Lady Gagi należy do takich utworów, do których się tańczy na after party, po takim evencie jak bingo. Chciałem złagodzić eksperymentalne gotycko-rockowe klimaty pierwszej piosenki, żeby było przystępniej, jak na czwartkowe popołudnie. To piosenka, którą wszyscy znają, a która nie jest zbyt daleko poza moją strefą komfortu.

Takie piosenki, jak Lady Gagi, są jak ruchomy chodnik, po którym jedzie występ dragowy. Potrzebujesz takich numerów?

Teraz zrezygnowałam z takiego dopasowywania się do publiczności, ciężko jest mi znaleźć utwory, które jednocześnie pasują do mojej wizji artystycznej i są powszechnie znane. Wolę się skupić na tym, żeby piosenka mi pasowała. Wolę wykonać więcej pracy, żeby to dalej było dla ludzi fajne, ale było moje. Nie chcę mieć poczucia, że jadę – jak mówisz – po chodniku ruchomym. Taka Lady Gaga to była po prostu łatwa piosenka dla osoby, która debiutuje i która chce zrobić dobre wrażenie, żeby jej pierwszy występ nie był jej ostatnim. [śmiech] Wtedy mi zależało na tym, żeby utwór był wpadający w ucho. Teraz, przy wybieraniu piosenki, kieruję się tylko własnym gustem.

Jak pracowałeś_ujesz nad numerem?

Lesbian Vampyres przyszedł naturalnie, jest w znanej mi stylistyce alternatywnej gotycko-punkowej subkultury, która do dziś mnie bardzo inspiruje w dragu. Ruch sceniczny ćwiczyłam przed lustrem, było dużo nagrywania samego siebie, oglądania i zastanawiania się, czy to wygląda interesująco, czy to działa.

Mówiłeś, że każdy numer to nowa postać albo jej nowa odsłona. Niektóre pewnie są na chwilę, ale zapamiętuje się Matkę Boską Lesbijską.

Słuchając piosenek przychodzą do mnie historie, które mogę pokazać na scenie. Z historiami pojawiają się postacie. Przez trzy lata występów pojawiło się ich wiele, zwłaszcza gdy trzeba było jak maszyna, tydzień w tydzień wymyślać coś nowego, by nie zanudzać widza ciągle tym samym. Z czasem przestałam myśleć w ten sposób, że zbliża się kolejne show, więc muszę wymyślić coś nowego. Staram się zbudować stały repertuar i pozwalam sobie, żeby to do mnie samo przychodziło, w swoim tempie. Jeżeli ktoś nie chce obejrzeć kolejny raz mojej Matki Boskiej, to jest mi przykro, ale trudno – jeżeli przyjdzie, to prawdopodobnie ją zobaczy. To dobry występ, na stworzenie którego poświęciłam dużo czasu i pieniędzy. Teraz bardziej zależy mi na tym, żeby zrobić coś naprawdę przemyślanego i coś co będzie mi się podobało. Wiadomo, że sztuki performatywne trzeba tworzyć dla innych, bo to inni je oglądają, ale jednak ważne jest, żeby to było prawdziwe i żeby mi też się podobało. Teraz moje numery powstają tylko wtedy, jeżeli usłyszę piosenkę i od razu mam do niej historię.

Fot. Malwina Łubieńska 

Jakie historie przychodzą?

Bardzo różne. Mam numery aktywistyczne, takie które czerpią z moich własnych doświadczeń i takie, które są o niczym.

Jaki to numer o niczym?

Na przykład występ w przestrzeni internetowej do piosenki Japanese Breakfast Everybody Wants To Love You. Powstał w trakcie pandemii na walentynki. Zdecydowałem, że chcę po prostu zrobić ładną, miłą dla oka pozytywną piosenkę. Myślę, że mamy już naprawdę dość koszmarnych rzeczy i że czasami trzeba zrobić coś, co jest łatwe, ładne i przyjemne w odbiorze. Można zobaczyć to na moim Instagramie i na YouTubie.

A te aktywistyczne numery?

Miałam występ do piosenki OTEP Equal Rights, Equal Lefts, który pokazałam na festiwalu w Berlinie. Został dobrze przyjęty, ludzie podchodzili do mnie po występie i dziękowali. Było fantastycznie, ale czułam, że musiałam wejść w konkretny mindset, który był dla mnie bardzo ciężki: żeby było naprawdę autentycznie, trzeba poczuć całą tę złość, całą niesprawiedliwość, które przytrafiają się mi i innym ludziom z marginalizowanych społeczności. W końcu z tych powodów zrezygnowałam z robienia tego numeru zaledwie po dwóch występach. 

Co jeszcze sprawia, że rezygnujesz z numerów?

Rezygnuję, jak w przypadku Equal Rights, Equal Lefts, kiedy nie umiem tego udźwignąć mentalnie, albo kiedy czuję, że to piosenka ciągnie numer, a ja nie robię w nim nic kreatywnego.

Liczyłeś, ile masz po trzech latach numerów dragowych?

Ciężko jest policzyć, ale sporo. Jednak takich numerów, które zrobiłem – już powiedzmy – jako świadoma performerka i z jakimś przemyśleniem, to mam cztery. Dwa pokazuję do tej pory.

Powiedziałeś, że przestałeś występować przy każdej okazji. Dokonujesz wyboru miejsc i repertuaru. Od kiedy tak się dzieje?

Po prostu zmęczyło mnie taśmowe robienie numerów i występów. Pomyślałem, że nauczyłem się wszystkiego, czego można się było w takich warunkach nauczyć i że chcę się zająć robieniem rzeczy dla siebie, z myślą o tym, co chcę pokazywać i gdzie to chcę pokazywać. Zdaję sobie sprawę, że większość moich numerów nie nadaje się na komercyjne eventy.

To gdzie chcesz teraz występować?

Tam, gdzie czuję, że jestem mile widziana, oraz na eventach, do których mnie ciągnie ze względu na koncept wydarzenia, osoby organizatorskie albo miejsce. Zdecydowanie takim miejscem jest Madame Q. Tam się czuję dobrze. To jest miejsce, do którego przychodzi i w którym występuje dużo osób, które znam. Jest prowadzone przez znane i lubiane przeze mnie osoby. To jest miejsce, które pozwala mi robić swoje rzeczy. Jeżeli chcę zorganizować event albo pokazać nowy numer, to wiem, że pierwszym miejscem, do którego się zgłoszę będzie Madame Q.

A czym się różni – Twoim zdaniem – Madame Q, choćby od Lokum w Poznaniu? Występowałeś tam?

Tak, z Maxem Reaganem-Thatcherem i Black Divą. Poznańska Scena Berlin robi kawał dobrej roboty, jestem wielką fanką tego, co robi pozqueer., który tę scenę ogarnia. A co różni Madame Q i Lokum? Jest między nimi ewidentna różnica. Madame Q jest barem, trochę ekskluzywnym i glamour, a w Lokum jest bardziej klubowo. No i Madame Q nie jest miejscem stricte dragowym, to scena burleskowa, ale tam jest też miejsce na drag – organizują imprezy dragowe i eventy łączone, dragowo-burleskowe. Lokum natomiast skupione jest głównie na dragu. 

Mówimy o tym dragu, a nie zadałam pytania zasadniczego: czym jest dla Ciebie drag?

Moim zdaniem jest performowaniem płci. Dla mnie drag jest naczyniem – używam tej metafory od jakiegoś czasu, dobrze opisuje to, jak go postrzegam – w które mogę przelać wszystkie rzeczy, które lubię, ale których nie chcę mieć na co dzień. Na przykład piękne – zajmujące wiele godzin – stylizacje, makijaże, paznokcie, peruki i inne elementy stereotypowej kobiecości, wszystko, co w życiu jest odbierane w konkretny sposób. W dragu to ja decyduję – w jakim celu i czy w ogóle coś wykorzystam. Mój drag traktuję jako performans kobiecości, która była moją codziennością, dopóki nie zacząłem robić dragu, i nie okazało się, że w dragu czuję się tak samo jak bez dragu.

Możesz to sprecyzować?

Jak mówiłam, drag mnie popchnął do odkrywania siebie. Między innymi doszedłem do wniosku, że moja kobiecość jest performansem i że przez całe życie czułam się, jakbym była na scenie i jakbym musiała coś komuś udowadniać, i przebierać się, żeby być odbierana w konkretny sposób. Musiałam się do tego dogrzebać, i nie wiem, czy bym to sobie uświadomiła bez dragu. Ale najważniejszą rzeczą, którą uświadomił mi drag, jest moja niebinarna tożsamość.

Czy kobiecość interesuje Cię z powodu Twojego doświadczenia AFAB?
Czy może wynika z tego, że
w jakimś sensie kobieca estetyka scenicznie daje więcej możliwości?

Kobieca estetyka po prostu nadal mnie kręci, ale tylko kiedy jest bardzo przerysowana i tylko kiedy tworzę postać drag queen. W sumie to fajnie wygląda i czuję się wtedy świetnie, czuję się w tym bezpiecznie.

Czy kiedyś zaskoczyła Cię kobieca dragowa postać, czy poprowadziła w stronę, której się nie spodziewałeś?

Zaskoczyło mnie to, że kiedy już mam przepracowane 200% kobiecości, to nagle okazuje się, że w tej przesadzie kobiecości mogę być też niebieską kosmitką albo elfem, albo Matką Boską. W sumie kimś, kto się wymyka ramom płciowym. Zaskakuje mnie wszystko ponad płciowy podział i ponad to postrzeganie. Cieszy mnie, że mogę sobie pozwolić na dziwność.

Drag daje możliwość ucieczki od rzeczywistości?

Tak mi się wydaje, że realizuje potrzebę odlotu, odrealnienia.

Fot. Emilia Lyon 

Czy to performowanie kobiecości nie jest też rodzajem tęsknoty, trochę żegnaniem się z nią?

Myślę, że tak, sam bym tego lepiej nie wymyślił.

A nie masz potrzeby performowania męskości? 

Nigdy mnie do tego nie ciągnęło i nie potrzebuję tego badać. Męskość mnie nie interesuje, w moim życiu ogólnie jest mało przestrzeni dla mężczyzn. Nawet myślałam o tym, żeby przy jakichś mniejszych projektach przygotować coś bardziej męskiego w dragu, ale wiedziałam, że musiałabym to na sobie wymusić i też od nowa wymyślić, co by mi się w tym mogło podobać i co mogłabym z tego wynieść. To nie byłoby organiczne, ponieważ to nie jest moje doświadczenie. Organiczne jest moje doświadczenie kobiecości, o którym mogę opowiedzieć co chcę, z którego mogę czerpać do woli. To potrzeba z wewnątrz, performowanie męskości byłoby z zewnątrz.

Pracujesz nad wszystkim sam?

Kiedyś wszystko robiłem sam. Teraz przy tworzeniu numerów spotykam się z moimi znajomymi i z innymi performerami_kami, którzy_re mogą mi dać rady i zobaczyć moje pomysły świeżym okiem. Bardzo pomaga mi mój przyjaciel, drag king Max Reagan-Thatcher, z którym – śmiejemy się – że nie umiemy się spotkać normalnie na kawę, tylko zawsze spotykamy się przy tworzeniu numerów i dajemy sobie feedback.

A feedback od publiczności i sama publiczność jest dla Ciebie ważna?

Publiczność zdecydowanie jest ważna i kiedy wybieram numer na jakieś wydarzenie, myślę o tym, jacy ludzie tam będą i co chcę im pokazać, co dla nich będzie odpowiednie. Są osoby, które przychodzą by zobaczyć drag i są takie, które przychodzą na większą imprezę i drag to jeden z elementów wieczoru. Chciałabym, żeby mój dragowy występ i dla nich był ciekawym doświadczeniem.

Pamiętasz jakieś szczególne zmierzenie się z publicznością?

Pamiętam, jak występowałem w Lublinie w galerii Labirynt. To był event trochę inny niż te, w których dotąd brałam udział. Wszystko, co do tej pory robiłam, odbywało się w klubie, barze albo w jakiejś festiwalowej przestrzeni, nie w galerii sztuki. Lubelskie show zgromadziło ludzi, którzy nigdy wcześniej nie byli na evencie dragowym, a ja zdecydowałam się pokazać mój numer z Matką Boską Lesbijską – publiczność zupełnie nie wiedziała, jak zareagować na mój performance. Ja natomiast zupełnie nie byłam przyzwyczajona do tego, że pokazuję się w przestrzeniach, które nie są oswojone z dragiem.

Bywa też tak, że publiczność, która zna dragowy kod, może być zdezorientowana, gdy jej się zmienia formułę. Na przykład z klubowej na teatralną.

Właśnie dla tych ludzi w Labiryncie mój występ był jak doświadczenie teatralne, które się przeżywa w ciszy, a nie reaguje spontanicznie. W klubach – zwykle w kluczowym momencie – osoba występująca dostaje oklaski, ludzie szaleją. To było dla mnie tak nowe i silne doświadczenie, że ledwo zdążyłem zejść ze sceny zanim się popłakałam, byłam przekonana, że się nie podobało, że zrobiłam gówno. Pomyślałam, że źle dobrałam numer do publiczności, że nie wzięłam pod uwagę tego, że ci ludzie widzą po raz pierwszy drag, ale chciałam pokazać numer z Matką Boską, który był wtedy jeszcze dosyć świeży i chciałem go wszędzie pokazywać.

Co takiego zrobiła publiczność, że aż tak to przeżyłeś? 

Po prostu mój numer nie wywołał takiej reakcji, jakiej się spodziewałam. Długo to nade mną wisiało. Zdarzało się wcześniej, że reakcja podczas występu była mniej entuzjastyczna niż się przyzwyczaiłam, ale zwykle dostaję też feedback prywatnie od ludzi, którzy do mnie podchodzą. Wtedy wiem, że mimo nie entuzjastycznej reakcji występ się podobał. W Lublinie miałem poczucie, że to zupełnie przeszło bokiem. Myślę, że z mojej strony to był dobry występ – jak to się mówi – nie siadł.

To ciekawe, że to nie Ty zaskoczyłaś publiczność, a ona Ciebie. [śmiech] Czy chcesz projektować relacje z widzami_widzkami, czy się z nimi mierzyć?

Jeszcze tego nie wiem, myślę o tym. Na razie jest tak, że jeśli nie dostaję żadnego zwrotu, bardzo źle się czuję. Szczerze, wolałabym zostać wybuczana, niż skonfrontowana z ciszą, wtedy bym po prostu wiedziała, że było fatalnie i że muszę nad czymś popracować.

Ale cisza może oznaczać, że widzowie_dzki nie radzą sobie z tematem. Zarówno buczenie, jak i milczenie nie muszą być oceną jakości, mogą być procesowaniem przekazu. Publiczność może być zaskoczona i na swój sposób próbuje radzić sobie z sytuacją. 

Jako perfekcjonista mam potrzebę, żeby się podobać wszystkim, mimo że wiem, że to niemożliwe. Chyba dlatego, aż tak to mnie ruszyło, że nie byłam w stanie zejść ze sceny i powiedzieć sobie: dobra robota. Od połowy numeru jechałam na autopilocie. Gdyby nie to, że ćwiczyłam ten numer wiele razy i moje ciało pamiętało wszystkie ruchy, chyba zamarłabym w miejscu. To było dla mnie strasznie demotywujące. W ogóle podczas numeru z Matką Boską mam dwa strachy, że nie dość, że się nie spodoba mój występ, to jeszcze mogą być prawne konsekwencje.

Co masz na myśli?

W nowej przestrzeni numer z Matką Boską może się wydać komuś tak kontrowersyjny, że postanowi wytoczyć mi sprawę o obrazę uczuć religijnych.

To skupmy się na Matce Boskie Lesbijskiej. Kiedy się pojawiła, dlaczego się pojawiła, dlaczego jest lesbijska*? 

Koncept pojawił się dość wcześnie w moim dragu, kiedyś, chyba na początku w żartach, przypisałam sobie łatkę Matki Boskiej Lesbijskiej. Poza tym lubię przekraczać granice sacrum i profanum, zwłaszcza od czasu, gdy w Polsce wybuchła afera wokół tęczowej aureoli Matki Boskiej.

Jak się do tego odnosisz?

Wychowałam się w wierze katolickiej, mimo że nikt mnie do tego nie zmuszał, moi rodzice w ogóle nie są religijni, ale wychowałem się w małym mieście, w którym nie wypadało nie chodzić na religię i przez kilka lat, jako dziecko, byłem wciągnięty w religijność. Nie wiem, czy dlatego, że wszyscy tak robili, czy z jakiejś fascynacji. Tak wyszło. W efekcie dowiedziałam się wielu koszmarnych rzeczy o Kościele katolickim. Wtedy byłam w sytuacji, w której ktoś ma nade mną kontrolę, a teraz ja mam kontrolę nad tym, co robię i jaką mam tożsamość. Mówiłam o swoim pierwszym występie, że było dla mnie istotne, żeby być odbieranym jako osoba queerowa. A Matka Boska Lesbijska jest przekroczeniem i odwołaniem do doświadczenia religijnego, które w rzeczywistości wcale przyjazne osobom queerowym nie jest.

Piosenka, którą wybrałeś do tego numeru, jest znacząca.

To piosenka Zolity Holy bardzo mi pasowała – wpisana w katolicką narrację, ale jednocześnie opowiadająca o tym, że najbardziej świętą rzeczą dla artystki jest jej lesbijska miłość. To, co czuje do drugiej kobiety, którą będzie wielbić i święcić jak boginię. Mój występ jest bardzo prosty, ale przez całą tę otoczkę religijną i piękny kostium jest efektowny. Jestem posągowa, w białej sukni, wyglądam jak te wszystkie Maryjki w przydrożnych kapliczkach ze złożonymi rękami. Powoli się rozbieram, aż zostaję w samej bieliźnie, i kończę w pozycji z rozłożonymi rękami, patrząc do góry, jakby czekając na wniebowstąpienie.

Jako reżyserka szukałabym tu dobrego światła.

To prawda, że najpiękniej Matka Boska wygląda właśnie ze światłem reflektora. Ale robiłem ten numer w różnych przestrzeniach, z różnym oświetleniem. I myślę, że i bez tego wygląda dobrze.

Na wizytówce, którą od Ciebie dostałam, także jest Maryjka. 

Tak, ale ja mam kilka wizerunków na wizytówkach. Matka Boska to jeden z nich. Ale numer z nią to mój pierwszy występ, z którego jestem w stu procentach zadowolony – opowiada przemyślaną historię i każdy ruch ma znaczenie. Dzięki niej uświadomiłam sobie, że teraz będę robić kolejne performansy tylko wtedy, kiedy trafię na piosenkę, która do mnie przemówi.

Zaczęłyśmy rozmowę od pierwszego Twojego numeru, który był lesbijski* i kończymy Twoją dragową postacią lesbijską*. Ta klamra lesbijska* jest dla mnie tropicielki les*tematów idealna. Widzę, że konsekwentnie wykorzystujesz lesbijskie* kawałki muzyczne. Czy les*wątki przewijają się w innych Twoich numerach? 

Temat lesbijski pojawia się w wielu moich numerach. Lesbijstwo to zdecydowanie moja ukochana łatka, dla mnie najważniejsza. 

Opowiedz o tych innych les*motywach.

Wcześniej wspomniane Equal Rights, Equal Lefts jest o queerowej dziewczynie, która nie boi się walczyć o siebie i swoje prawo do życia po swojemu. Podobny wydźwięk ma mój pierwszy występ online, którego chyba nigdy nie wrzuciłam na YouTube’a, ale był pokazany na In Sappho We Trust An online digital drag show zorganizowany przez znajomą osobę drag queen. Był do piosenki Kiss My Fist zespołu DREAM NAILS i mierzył się z jednoczesną fetyszyzacją lesbijek i homofobią, z którą się zmagamy. Mam też inny występ online do piosenki Poppy I Disagree, który jest odpowiedzią na bardzo aktualny wtedy temat Tęczowej Nocy i systemowej przemocy wobec osób nieheteronormatywnych. Ten akurat można zobaczyć i na moim YouTube, i na Instagramie. Te trzy przychodzą mi na myśl, jako najbardziej skupione na lesbijstwie.

Możesz mi wyjaśnić, na czym polega związek lesbijskości z niebinarnością? Dla mnie lesbijskość* to hiperkobieca przestrzeń.

Mam poczucie, że odbieramy płeć i seksualność inaczej. Dla mnie lesbijskość to trochę ponadpłciowość. Nie wiem, czy mam do końca słowa na wyjaśnienie tego. To jest coś, co po prostu czuję głęboko. Żyjemy w patriarchalnym świecie, w którym rola kobiety jest przedstawiana w relacji do mężczyzny, i ja, jako lesbijka, i jako osoba, która odrzuca ten porządek rzeczy, nie mogę się w tym odnaleźć. Kocham przestrzenie kobiece, w takiej się zresztą poznałyśmy.

To było spotkanie w ramach Performing Women Europe.

Czuję się częścią kobiecego świata, ale jednocześnie czuję obcość, kiedy jestem postrzegana tylko jako kobieta.


Fot. Karolina Jackowska 

Ale feminizm, który dąży do równości płci i walczy z patriarchatem, nie musi wyjść poza ramy tradycyjnego gender.

Bycie lesbijką to moja pierwsza tożsamość. Gdyby ktoś mi powiedział: możesz sobie wybrać teraz jedną łatkę, którą się będziesz opisywać. Mówię od razu: lesbijka. Jestem lesbijką, ale kiedy się wchodzi w szczegóły, to czuję, że niebinarność też mi gra. 

Rozumiałam, że niebinarność może być ucieczką od konstruktu płci, ale jak płeć znika, nie ma też lesbijki. Choć po wypowiedziach osób w projekcie 100LESB.COM w którym też uczestniczyłeś to już nie jest takie oczywiste.

Nie jestem pewna, o co pytasz. Powiem tak. Wchodzę tylko w lesbijskie związki, obecnie jestem z dziewczyną, która również jest lesbijką, i ona widzi mnie tak, jak najbardziej chcę być widziana – nie jako kobietę, ale właśnie jako lesbijkę. I mam poczucie, że bliskość między nami jest moim najsilniejszym połączeniem z kobiecością. A nazwanie siebie osobą niebinarną jest pewnym uproszczeniem, żeby ludziom było łatwiej o mnie myśleć. To po prostu zamyka temat, a mnie się zwykle nie chce drążyć, co to dla mnie znaczy. Bycie lesbijką jest dla mnie całkowitą łatką, która obejmuje też moją tożsamość płciową. Ponieważ to jest trudne i przynajmniej na tym etapie mojego życia niemożliwe dla mnie do objęcia słowami, to łatwiej mi dodać, że jestem osobą niebinarną, niż tłumaczyć, że jestem lesbijką i tylko lesbijką, a moje odczuwanie płci też jest definiowane przez moje lesbijstwo. W końcu niebinarność nie jest monolitem i każde odstępstwo od czucia się 100% kobietą albo 100% mężczyzną może się tam znaleźć.

Czy można skończyć piękniej naszą rozmowę? Dziękuję. I do zobaczenia na dragowej scenie AFAB.

Korekta:
Maja Korzeniewska

**************************

Roma Riots (ur. 1998)
Drag queen. Z własnego błogosławieństwa Matka Boska Lesbijska. Od 2019 r. działa na klubowych i festiwalowych scenach, oraz w przestrzeni wirtualnej. Angażuje się w projekty promujące różnorodność dragu – zarówno samej sztuki, jak i osób ją performujących. Inspirują ją potworności i wymyślone światy. Jej matka twierdzi, że znalazła ją w spodku kosmicznym. WIĘCEJ

Agnieszka Małgowska (Damski TANDEM Twórczy) 
lesbijka / feministka / artaktywistka / reżyserka / trenerka teatralna / współtwórczyni projektów: Kobieta Nieheteronormatywna (cykl debat) / A Kultura LGBTQ+ nie poczeka (projekt archiwistyczny O’LESS Festiwal (2012-2014) / DKF Kino lesbijskie z nutą poliamoryczną / Portret lesbijek we wnętrzu (czytanie dramatów) / Orlando.Pułapka? Sen (spektakl) Fotel w skarpetkach (spektakl), 33 Sztuka (spektakl), Czarodziejski flet (spektakl), Gertruda Stein & Alice B. Toklas & Wiele Wiele Kobiet (nanoopera) /L.Poetki (film dokumentalny)/ Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej* (stowarzyszenie) /
L*AW. Lesbijskie* Archiwum Wirtualne.

**************************

LESBIJSKA INSPIRA. Manifest i wywiady POCZYTAJ
AAAKulturalnik. Teatr lesbijski w Polsce. Cykl teatrologiczny  POCZYTAJ
AAAKulturalnik. Sistrium rozmawia o L*Kulturze POCZYTAJ

 

Udostępnij

Share on facebook Share on twitter Share on linkedin

Ostatnie wpisy

Jak bezpiecznie korzystać z pomocy na granicy – ulotka

Feminoteka wraz z Ukraińskim Domem Otwartym fundacji Nasz Wybór przygotowała ulotkę dla osób uciekających z Ukrainy oraz dla osób z Polski oferujących transport. Wspólnie zadbajmy

Apel o zapewnienie bezpieczeństwa osobom uciekającym z Ukrainy

Feminoteka wraz z ponad czterdziestoma sygnatariuszk_ami, wystosowała apel o zapewnienie osobom uchodźczym bezpieczeństwa. Apel został wysłany do Policji, Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji oraz prezydentów

Petycja o zmianę definicji gwałtu

8 marca minie ROK odkąd Klub Lewica złożył projekt zmiany definicji gwałtu. Ale projekt utknął w marszałkowskiej zamrażarce. Domagaj się wraz z nami wprowadzenia zmian!

Nazywam się Miliard/ One Billion Ring Poland 2022 po zmianę definicji gwału

Po raz trzeci w ramach tanecznej akcji Nazywam się Miliard/ One Billion Rising Poland domagamy się zmiany definicji gwałtu. Chcemy, by zawierała zapis dotyczący zgodyZOBACZ WSZYSTKIEPrevPOPRZ

EL*C. Wiedeń 2017 I Agnieszka Frankowska. PL, czyli Polskie Lesbijki w Wiedniu

W Wiedniu podczas EL*C spotkało się kilka Polek: m.in. Agnieszka Frankowska / Agnieszka Małgowska / Izabela Morska / Monika  Rak / Joanna Semeniuk / Magdalena Świder / Magdalena Wielgołaska / Anna Zawadzka oraz jedna z organizatorek wydarzenia Ewa Dziedzic. To dla wielu z nas była niespodzianka. Większość polskich uczestniczek opisze swoje wrażenia, doświadczenia. Ciekawe jesteśmy, w których punktach się zgodzimy, w których miniemy, w których będziemy mówić wspólnym głosem. Sukcesywnie będziemy publikować te wypowiedzi w cyklu Lesbijska Inspira.

GŁOS SZÓSTY: Agnieszka Frankowska, PL, czyli Polskie Lesbijki w Wiedniu.

W Wiedniu, w centrum Europy spotkało się jedenaście Polek, lesbijek, kobiet nieheteronormatywnych. Odnalazłyśmy się wśród setek innych uczestniczek z całego świata, w bezpiecznym miejscu, wyjęte z polskiego kontekstu. Paradoksalnie, dopiero w tych warunkach zaczęłyśmy ze sobą rozmawiać, odnajdywać się we wspólnocie doświadczeń, wspierać się i doceniać. Może to być odebrane jako smutny fakt, że dopiero wyjazd do Wiednia pozwolił nam na przyjrzenie się sobie z uważnością i zrozumieniem oraz zaowocował zintegrowaniem działań. Ale dla mnie to spotkanie było potwierdzeniem myśli, że wystarczy tylko stworzyć dogodne warunki, by lesbijki się ze sobą dogadały. Trudno się nie dogadać, gdy tak wiele nas łączy, gdzie przy odrobinie dobrej woli, różnice stają się nieistotne i schodzą na dalszy plan.

Mój udział w Pierwszej Europejskiej Konferencji Lesbijek* zbiegł się z fermentem wokół (nie)widoczności lesbijek w Polsce. – Myślę tu przede wszystkim o projekcie Lesbijska Inspira. O Manifeście i o procesie dochodzenia do niego, którego byłam jedną z dumnych prowodyrek, wspólnie z Moniką Rak, Agnieszką Małgowską i Magdaleną Wielgołaską.

To ekscytujące uczucie, gdy zdajesz sobie sprawę, że jesteś częścią większego ruchu, że istnieje jakaś myślowa fala, która w tym samym momencie zalewa większość lesbijskich aktywistek i pcha do zmiany. Pcha do działania separatystycznego, które ma za zadanie przyjrzeć się obecnej kondycji lesbijki i umocnić lesbijską tożsamość.

Lesbijska tożsamość ostatnio doświadcza znaczącego rozmycia, co związane jest, między innymi z mnożeniem się – z rozróżnianiem kolejnych tożsamości, tzw. tożsamości plus. Prawdopodobnie organizatorki EL*C również pochyliły się nad tym aspektem, ustalając nazwę wiedeńskiego wydarzenia. Gwiazdka przy słowie lesbijka symbolizuje wkluczanie tych osób, które nie do końca identyfikują się z lesbijkami, ale mieszczą się w pojęciu kobieta nieheteronormatywna. Ten zabieg, moim zdaniem dobrze obrazuje lesbijską postawę, czyli ciągłą otwartość na innych i branie ich pod uwagę w naszych działaniach. Przytoczona postawa była również dyskutowana podczas wielu konferencyjnych paneli. Okazuje się, że w takim podejściu, które ma mocne ukorzenienie w heteronormie, tkwi ogromne zagrożenie dla emancypacji lesbijek. W trakcie kuluarowej rozmowy z jedną z organizatorek Konferencji (Polką na stałe mieszkającą i działająca w Wiedniu, Ewą Dziedzic), dowiedziałam się, że inicjacja tego spotkania pod taką, a nie inną nazwą, była bardzo hamowana przez duże organizacje LGBT+. Z mojej punktu widzenia żałuję, że ta sytuacja nie była szerzej ujawniona, bo w dalszej perspektywie idea porażki jest bardzo budująca dla grup czy organizacji. Wielkie organizacje obawiają się takich osobnych ruchów na rzecz poszczególnych grup, w tym przypadku na rzecz lesbijek, bo ich zdaniem, takie działania mocno osłabiają walkę o wspólne prawa, zakłócają panujący ład. Co prawda podczas konferencji nie było osobnego tematu poświęconego ruchom separatystycznym w lesstory oraz „tu i teraz”, ale temat przewijał się na każdym kroku. Na każdym kroku było słychać głos: zajmijmy się sobą, zajmijmy się literką L! I teraz my, jako Lesbijska Inspira nawołujemy do tego samego w polskiej rzeczywistości – robiłyśmy to już wcześniej, ale teraz nasz głos jest wzmocniony i jeszcze bardziej radykalny. A dołącza do nas coraz więcej lesbijek i być może zaowocuje to, już niebawem, powstawaniem lesbijskich grup i organizacji. Co symptomatyczne, żadna z nas – Polek, nie została wysłana na EL*C przez dużą, polską organizację LGBT+.

I tak ponad 500 lesbijek z całego świata, szczególnie z Europy Środkowej i Wschodniej uczestniczyło w tym znamiennym i wyczekiwanym wydarzeniu, by akcentować obecność lesbijek w wielu obszarach codziennego życia. A przede wszystkim uprawomocnić istnienie figury lesbijki w społeczeństwie, polityce, kulturze, duchowości, rozrywce, nauce… Uderzyła mnie niesamowita różnorodność uczestniczek. – Tylu lesbijek w jednym miejscu jeszcze nigdy nie widziałam! Wśród nas były osoby o różnym kolorze skóry, starsze, z niepełnosprawnością, translesbijki i tak mogłabym mnożyć odmienności, ale łączyła nas wspólna sprawa – działanie na rzecz lesbijek i potrzeba wspólnoty. I również dlatego znalazłam się w tym miejscu. Po wielu latach mojej obecności na lesbijskiej scenie w Polsce, że pozwolę sobie tak to ująć, dopadł mnie ogromny kryzys aktywistyczny – wypalenie, zwątpienie w słuszność podejmowanych działań. Tyle lat starań i żadnej namacalnej zmiany, jeśli chodzi o sytuację lesbijek w Polsce. Wiele rzeczy udało mi się zmienić na polu równouprawnienia kobiet czy wyrównywania szans osób z niepełnosprawnościami, a w przypadku lesbijek miałam poczucie, że kręcę się w kółko, że ciągle wracam do punktu wyjścia. Dojmującym doznaniem było spostrzeżenie, że nie jestem w tym co czuję osamotniona. Moje polskie doświadczenia pokrywały się z doświadczeniami setek lesbijek* uczestniczących w Konferencji. Mimo różnic kulturowych, politycznych czy ekonomicznych, wszystkie miałyśmy podobne przejścia, opowiadałyśmy tak samo brzmiące historie o wykluczeniu społecznym i niestety też w polu działań organizacji LGBTowskich.

Przez te kilka konferencyjnych dni, najbardziej dla mnie cenna okazała się międzypokoleniowa wymiana doświadczeń aktywistycznych. Podczas panelu o starzeniu się lesbijek, gdzie była mowa o tym, jak ważne jest, by seniorki lesbijki mogły mieć odpowiednią opiekę w zakresie bytowym i medycznym, spotkałam się tu z Izabelą Morską (Filipiak). Usłyszałyśmy o dobrych praktykach w Czechach, gdzie w ramach dofinansowania projektowego, powstał dom spokojnej starości dla lesbijek, jeśli można to tak nazwać. A największym problemem tego przedsięwzięcia okazało się dotarcie do pokolenia lesbijek, które potrzebuje już takiego wsparcia – do kobiet od lat samotnych, bez wsparcia rodziny i środowiska LGBT+, potrójnie wykluczonych. Rozmawiałyśmy o tym, że w Polsce, w tej sprawie nic znaczącego jeszcze się nie dzieje (poza jedną czy dwoma próbami dotarcia do nich, np. w ramach projektu Lambdy), że jest to efekt dyskryminacji ze względu na wiek również w naszym środowisku, co skutkuje tym, że osoby starsze i ich potrzeby są zupełnie niezauważane. Niezmiernie budujące było doznanie, że lesbijska historia ma swoją ciągłość, że jest się do czego odnieść i z czego czerpać. Musimy budować lesbijskie archiwa – odzyskiwać lesbijskie bohaterki i przestrzenie, w każdym wymiarze naszego życia. Jak to zrobić? – Nie oglądać się na innych, nie czekać i zakładać lesbijskie organizacje, których celem będzie upełnomocnianie, przydanie władzy kobietom nieheteronormatywnym. W tej chwili, na gruncie polskim, takie archiwa nie istnieją. Owszem, są podejmowane bardzo cenne starania w tym temacie przez Damski Tandem Twórczy, czyli Monikę Rak i Agnieszkę Małgowską, ale to ciągle zbyt mało. Proces angażowania lesbijek w podejmowanie decyzji we własnym interesie może być długi i żmudny. Tym bardziej, że lesbijki często są grupą mocno wykluczoną ekonomicznie. Wierzę, że wzięcie odpowiedzialności za działania na rzecz lesbijek w lesbijskie ręce, ostatecznie bardzo się opłaci całemu polskiemu środowisku LGBT+. Decyzyjność lesbijek przełoży się na wzmocnienie lesbijskiej autonomii, co pozwoli również na poprawę relacji z innymi „literkami” tworzącymi naszą mniejszościową społeczność. Silna lesbijka, to lesbijka świadoma swojej tożsamości – mająca poczucie przynależności! Takie podejście do sprawy zapewne poprawi wydajność wspólnych działań w obrębie emancypacji lesbijek, gejów, osób bi, trans i innych.

Kulminacyjnym momentem dla mnie, podczas Pierwszej Europejskiej Konferencji Lesbijek*, była projekcja filmu dokumentalnego „L.Poetki” autorstwa Moniki Rak, który został doskonale przyjęty. To dzięki temu dokumentowi znalazłam się pośrednio w Wiedniu, jako jego – jedna z trzech bohaterek. Podczas tego seansu spotkały się prawie wszystkie Polki, które paradoksalnie nie miały szansy zobaczyć filmu w Polsce, gdzie moim zdaniem jest on mocno niedoceniony. Wśród widzek była między innymi Magda Świder, która na co dzień działa w KPH, a do Wiednia została wysłana z ramienia fundacji ProDiversity, działającej na rzecz osób LGBTQ w zatrudnieniu, by wygłosić prezentację o lesbijkach na rynku pracy w Polsce. Przytoczę odczucia Magdy po obejrzeniu „L.Poetek”, którymi podzieliła się w ramach cyklu Lesbijska Inspira, publikowanym na stronie Feminoteki: „Doświadczyłam sztuki jako formy dotykającej czegoś bardzo głęboko, ale przede wszystkim ogromnie wartościowej przez swój walor edukacyjny – mogłam zobaczyć i poczuć, jak wygląda codzienność lesbijek w Polsce. Mogłam wyjść z myślenia o problemie podwójnego wykluczenia, które znam z badań i poznać historie konkretnych, żywych kobiet. (…) Zobaczyłam, jak ważne jest uwzględnianie różnych form aktywizmu – łączenie pracy rzeczniczej na poziomie systemowym, z pracą budującą kulturę LGBTQ (niekoniecznie razem!), dokumentującą historię ruchu.” Dzięki interwencji Magdy Świder film „L.Poetki” jest szansa, że film pojawi się na dorocznej Konferencji ILGA EUROPE, która odbędzie się w Warszawie.

Przybyłam do Wiednia, jako jedna z reprezentantek polskich lesbijek – po lesbijską moc, po inspirację, której często brakuje mi w moim kraju i nie zawiodłam się! Poczułam, jak rodzi się nowa energia do działania – podejmowania kolejnych wyzwań, wbrew niesprzyjającym czasom „dobrej zmiany”. Otrzymałam pakiet dobrych praktyk, narzędzia do efektywniejszej walki o prawa lesbijek w Polsce i poczucie, jak wiele razem możemy zdziałać, dzięki dobremu sieciowaniu i wymianie doświadczeń. Niestety dotarło do mnie również, jak wiele jest do zrobienia i że jednego lesbijkiego życia może nie wystarczyć, by móc cieszyć się z efektów transformacji. Skąd ta dość przygnębiająca refleksja? – Spotkałam starsze lesbijki, rozżalone, które zaryzykowały wiele, starając się walczyć ramię w ramię z feministkami i gejami o wspólną sprawę. Dlaczego rozżalone? – Niestety, zostały one wypchnięte z dużych organizacji, których niejednokrotnie były współzałożycielkami. Pozostawione same sobie, często schorowane i bez środków do życia, a ktoś inny zbił kapitał na ich poświęceniu sprawie. Niestety w Polsce obserwuję podobne zjawiska i praktyki. Może brzmi to absurdalnie, gdy pomyśleć, że dzieje się to w społeczności, która z założenia powinna dbać o najsłabsze ogniwo, której miarą działania powinna być kondycja tych wielokrotnie wykluczonych. Analogicznie podobny los spotkał kobiety „Solidarności”, więc historia doskonale zna te mechanizmy dyskryminacji. Pytanie, co zrobić, by kolejne pokolenia nie poddały się łamaniu przez koło historii? Tylko świadomość może nas uratować przed powtórką z historii! Dlatego ośmielam się tu umieścić ten wniosek – przestrogę, która dla wielu może zabrzmieć jak frazes. Uważam jednak, że w kontekście lesbijskim powinno wybrzmieć, jak wiele zależy od tego, czy uczymy się na błędach. Podczas podsumowania Konferencji zostałyśmy zaproszone do zgłaszania tematów, których zabrakło lub były niedoreprezentowane. Tutaj powtarzały się głosy, że zbyt mało było o ksenofobii czy ruchach nacjonalistycznych w „płonącej” Europie, jak to mocno określiła jedna z uczestniczek. Podobne odczucia pojawiły się w mojej rozmowie z kolejną Polką, Anną Zawadzką, która trafiła na EL*C dzięki Fundacji „Naprzód”. W grupie Lesbijskiej Ispiry mówiłyśmy również o tym, że niektórym z nas brakowało inkluzywności ze względu na język. – Niestety Konferencja toczyła się prawie wyłącznie w języku angielskim, prawdopodobnie ze względów ekonomicznych nie było tłumaczenia. – Pomijając tu jedynie wyjątki potwierdzające regułę, chociażby performance „Otwarty mikrofon/slam poetycki”, gdzie Monika Rak wyrecytowała jeden z moich wierszy po polsku. Dzięki aktorskiemu warsztatowi zrobiła to tak, że większość odbiorczyń na szczęście odczuła, że chodzi tu o erotyk, a ja – mimo wszystko, odczułam pełne porozumienie.

„Bądźmy właścicielkami własnego życia!” Podobnych haseł podczas EL*C usłyszałam wiele. Zostały one wykrzyczane na Marszu Lesbijek, który przeszedł ulicami Wiednia. Nigdy nie zapomnę tego rozpierającego uczucia dumy, gdy maszerowałam z innymi lesbami w samym centrum Europy. Uczucia, że jestem we właściwym miejscu i czasie, że tak oto tworzymy lesbijską historię i nikt, ani nic nas nie zatrzyma! To było pełne poczucie dumy z tego kim jestem i co robię. Jako organizatorka lokalnych Marszy Równości w Poznaniu, życzę sobie zorganizować lesbijski marsz, który przejdzie ulicami mojego miasta i zaśpiewać na swojską nutę: „Wszystkie kobiety w sercu są lesbijkami, włączając nasze matki!” Czy to marzenie jest z tych do spełnienia? – Ufam, że tak! Siostry, pokażmy naszą siłę i zróbmy to razem, bo lesbijki są wszędzie, polskie lesbijki są wszędzie!

________________

Dziękuję Monice Rak i Agnieszce Małgowskiej, twórczyniom filmu dokumentalnego L.Poetki, którego jestem jedną z bohaterek. To dzięki ich lesbijskiej determinacji dopuściłam myśl, że mogę być uczestniczką Pierwszej Europejskiej Konferencji Lesbijek* i tak się stało. Dodam, że „L.Poetki” brały udział w przeglądzie lesbijskich filmów i zostały bardzo dobrze odebrane – zrozumiane, co tylko potwierdza tezę o wspólnocie lesbijskich doświadczeń, gdziekolwiek lesbijki są, żyją, działają. Dziękuję Magdalenie Wielgołaskiej za wsparcie podczas całego wyjazdu, co dla mnie, jako osoby z niepełnosprawnością, miało ogromne znaczenie. Bez dofinansowania mojego udziału w tym wydarzeniu przez Fundację im. Heinricha Bölla, moja podróż do Wiednia nie doszłaby do skutku – również bardzo dziękuję.

Korekta: Maja Korzeniewska

_____________________

Agnieszka Frankowska – urodzona 8 marca; lesbijka / feministka / aktywistka / spółdzielczyni / poetka / osoba z niepełnosprawnością / przez lata zaangażowana w działania poznańskiego Stowarzyszenia Kobiet Konsola / współorganizatorka pierwszego Marszu Równości w Poznaniu (2004) oraz jego kolejnych edycji / założycielka poznańskiej Wyspy Kobiet (2011 – 2013) / obecnie członkini Partii Razem.

——————————-

LESBIJSKA INSPIRA
To niezależna inicjatywa, której e-przestrzeni udziela siostrzana Feminoteka

EL*C. Wieden 2017. 
1.  Magdalena Wielgołaska. Odzyskiwanie lesbijskiej tożsamości – wreszcie pomyślmy o sobie, Siostry.
2.  Monika Rak. Siła filmu dokumentalnego, czyli lesbijki do kamer!
3.  Magdalena Świder. Wokół tożsamości.
4.  Agnieszka Małgowska. Peformansy, czyli witamy w Lesbolandii.
5.  Joanna Semeniuk. Jeśli nie zrozumiemy naszej przeszłości, nie zrozumiemy siebie.
6. Agnieszka Frankowska. PL, czyli Polskie Lesbijki w Wiedniu.

EL*C. Kijów 2019.
1.  Monika Rak. L*Geniusza na Ukrainie.
2. Magdalena Wielgołaska. Lesbianizacja przestrzeni. 

———————————————

I.  Manifest
1.  Manifest. Instant. 
2.  Rozmowa I. Od lesbijskiej konspiry do lesbijskiej inspiry
3.  Rozmowa II. Minął rok. To, o czym mówiłyśmy w prywatnych rozmowach, stało się częścią debaty publicznej

II. Rozmowy wokół manifestu.
1.   Mamy wewnętrzną potrzebę wolności. Rozmowa z Małgorzatą Myślak i Magdaleną Sota
2.   Coming out – nie chcę i nie muszę. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
3.   Z miłości i gniewu rodzi się odwaga. Rozmowa z Angeliną Caligo
4.   Moja droga do siebie samej. Rozmowa z Marią Kowalską
5.   Potrzebne są niehetero bohaterki. Rozmowa z Anną Bartosiewicz
6.   Chcemy więcej! Rozmowa z Anną i Zandrą Ra Ninus
7.   Lesbijki, pora na prokreację! Rozmowa z Anną Adamczyk.
8.   Kto ma prawo do słowa “lesbijka”? Rozmowa z Magdaleną Próchnik
9.   Czasem miałam wrażenie, że jestem jedyną lesbijką w Lublinie. Rozmowa z Małgorzatą Szatkowską
10. Trzeba stawiać opór. Rozmowa z Magdaleną Tchórz
11.  Dziewczyna i dziewczyna – normalna rodzina. Rozmowa z Zuch Dziewuchami
12.  Niepytana nie mówiłam, że jestem lesbijką. Rozmowa ocenzurowana
13.  Co ty tutaj robisz? O poczuciu wyobcowania i przynależenia. Rozmowa z Nicole G.
14.  Mam na imię Kasia i to jest moja tożsamość. Rozmowa z Katarzyną Gauzą
15.  Tęczowe aktywistki na Ukrainie są wyłącznie feministkami. Rozmowa z Katją Semchuk
16.  Oryginalnie nieheteroseksualna. Rozmowa z Agnieszką Marcinkiewicz
17.  Sama zrobię dla siebie miejsce. Rozmawa z Klaudią Lewandowską
18.  Dziś określam siebie jako osobę panseksualną. Rozmowa z Alex Knapik
19.  Perspektywa lesbian studies. Rozmowa z dr Martą Olasik
20. Mogę tylko powiedzieć: przykro mi bardzo, jestem wyjątkowa. Rozmowa z Voyk
21.  Tożsamość jest zawsze politycznaRozmowa z Elżbietą Korolczuk
22. Jesteśmy nie do ruszenia. Rozmowa z matką i córką. MB & Shailla
23. Wchodzę w krótkie erotyczne relacje poliamoryczne. Rozmowa z Retni
24. Aktywizm jest moim uzależnieniem. O niepełnosprawnościach, nieheteronormatywności i feminizmie. Rozmowa z Anetą Bilnicką
25. Wolę nie zostawiać niedomówień. Rozmowa z Adą Smętek
26.Do tej pory myślałam, że LGBTQ to nie ja. Rozmowa z Anonimową Lesbijką
27. Ciągle zajmujemy się sobą i żądamy od innych akceptacji. Rozmowa z Anną Marią Szymkowiak
.
III. Głos z zagranicy
1Węgry. Brakowało nam środowiska kobiet niehetero – stworzyłyśmy je. Rozmowa z Anną Szlávi
2. Czechy. Lesba* na wychodźstwie. Rozmowa z Frídką Belinfantová
3.
Lesbijski projekt mieszkalny. Rozmowa z Yagner Anderson

.
IV. Męskoosobowo
1. To co polityczne jest wspólne. Rozmowa z Tomaszem Gromadką
2. Przyszło nowe pokolenie kobiet nieheteronormatywnych. Rozmowa z Marcinem Szczepkowskim

BONUS
Komiks. Superprocenta. Graficzny komentarz Beaty Sosnowskiej

——————————————————

Aktualne wiadomości na temat projektu Lesbijska Inspira znajdziesz na:

Feminoteka
Kobiety kobietom
Strefa Les*
Kobieta Nieheteronormatywna
A kultura LGBTQ+ nie poczeka!