TELEFON DLA KOBIET DOŚWIADCZAJĄCYCH PRZEMOCY

Телефон для жінок, які зазнають насильства

CZYNNY PONIEDZIAŁEK-PIĄTEK
OD 11.00 DO 19.00

Активний з понеділка по п’ятницю з 14:00 до 19:00

Szukaj
Close this search box.

Odrodzenie kultury Drag King w Polsce. SharmTrio plus. Magdalena Wielgołaska (recenzja)

Do tej pory występy Drag Queens i Drag Kingów kojarzyły się ze stale powtarzanym schematem. Osoba występująca odgrywa w przerysowany sposób rolę męską lub kobiecą do wybranego utworu, poruszając ustami, jakby śpiewała z playbacku. I tak numer po numerze…

SharmTrio plus w programie Drag King Show Retroseksualni odchodzi od tego klasycznego sposobu prezentacji i proponuje nową jakość. Teatralnie przemyślane show, które przeprowadza nas dynamicznie i płynnie przez kilka – wydawałoby się – nie powiązanych ze sobą światów reprezentowanych przez bohaterów. 

Każda z postaci uosabia inny typ męskości. Obserwujemy zdystansowanego poetę-gangstera – wrażliwego i protekcjonalnego. Śledzimy wysiłki mikrego chojraka, który usiłuje za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę i przylepić się do silniejszego. Przyglądamy się latynoskiemu kochankowi, który burzy heteroporządek – rozsiewając miłość, nie zważając na płeć, orientację i ustrój polityczny.(sic!) Wpatrujemy się w przemianę polskiego stereotypowego Janusza pozującego na sarmatę w…. ale tu sza! Przekonajcie się same_i przychodząc na spektakl!

Retroseksualni trochę rubasznie, czasem kontrowersyjnie, a na pewno przekomicznie obnażają polityczną i seksualną dominację mężczyzn zaszczepioną w kulturze.

Przemyślana ścieżka muzyczna – wykorzystująca przede wszystkim polskie przeboje – podkreśla śmieszność mitu macho. Ale dzięki tekstom piosenek Kabaretu Starszych Panów mit ten jest kwestionowany inteligentnie i z poczuciem humoru. Muzyczną polonofilię przerywa kilka dobrze znanych publiczności hitów latynoskich, a wisienką na torcie jest historia jednego z bardziej znanych bohaterów piosenki Dalidy – Gigi l’Amoroso. Historia rozrywająca serce…

Wszystko to – w atmosferze fiesty – pozwala rozładować napięcia i porzucić schematy, w których na co dzień funkcjonujemy – genderowo i narodowo. Retroseksualni bowiem nie unikają aluzji politycznych. Nie bez przyczyny premiera show odbyła się 13 października, w dniu wyborów parlamentarnych.

Performens igra ze stereotypami i rolami płciowymi do tego stopnia, że jeden z widzów nie mógł uwierzyć, że latynoski przystojniak, który skutecznie uwodzi ze sceny, to w rzeczywistości… kobieta. Zaczął nawet „kwestionować” swoją tożsamość psychoseksualną. 

Obecna na wydarzeniu legenda polskiego dragkingowania DK Tivv przyznała, że nie było w Polsce dotąd tak dobrego i profesjonalnego występu drag kingów. Jej słowa powinny być wystarczającą zachętą, żeby pojawić się na kolejnym spektaklu już 10 listopada w Madame Q. Data nie jest przypadkowa. 11 listopada, który powinien być dniem wspólnego celebrowania niepodległości, w naszym kraju nasila polaryzację pomiędzy lewą i prawą stroną. Czujesz to napięcie? Rozładujesz je na show, jakiego jeszcze nie widziałaś_eś.

Więcej informacji o wydarzeniu znajdziesz TUTAJ

                                                                                        ———————

SharmTrio plus Drag King Show Retroseksualni
reżyseria: Agnieszka Małgowska
show dają:
DK Maryjan Bear (bohater kliniczny)
DK Jean Jacques (bohater dramatyczny)
DK Richard the Great (bohater deliryczny)
DK Gigi Amoroso (bohater liryczny)
Produkcja: Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej*
premiera: 13.10.2019

 

Urodziny Chrząszczyków. Kobieca piłka z domieszką inności. Rozmowa z Suzi Andreis

Agnieszka Małgowska:  I 20 lat minęło… Spotykamy się z okazji urodzin kobiecej* drużyny piłkarskiej Chrząszczyki. Dla mnie to naprawdę wyczyn. Przetrwać tyle lat w niezbyt komfortowych warunkach to imponujące. Dlatego świętujemy to osiągnięcie wspólnie − Sistrum i Chrząszczyki  − organizując spotkania wspominkowe, wystawę i imprezę.  Dlatego też chcemy przyjrzeć się herstorii drużyny. Zacznę od oczywistego pytania: co sprawiło, że powstały Chrząszczyki?

Suzi Andreis: Pomysł nie był chyba mój. Tak naprawdę trudno dziś ustalić prawdziwe początki Chrząszczyków. Moim zdaniem było to w lipcu 1999 roku. Odbył się wtedy miting uczestniczek listy mailingowej Polles z całej Polski i z zagranicy. Podczas tego spotkania zagrałyśmy nieformalny, dość chaotyczny mecz piłkarski kobiet. Mecz się odbył, a ja zareagowałam na to wydarzenie entuzjastycznie.

AM: A skąd akurat pomysł na mecz piłkarski?

SA: Pamiętam, że miałam wcześniej taki pomysł, żeby zagrać z innymi dziewczynami w piłkę. Brałam udział w takim meczu we Włoszech, mieszkałam jeszcze w Turynie, miałam wtedy jakieś dwadzieścia trzy lata. To było spontaniczne, ludzie z różnych środowisk, z podwórka, ze studiów, liceum, pracy… Na obrzeżach miasta dwadzieścia kobiet zagrało mecz. 

AM: Czy na warszawski mecz przyszły dziewczyny z piłkarskim doświadczeniem?

SA: Była Moni, ona jedna umiała grać. Mieszkała we Frankfurcie i miała doświadczenie z klubów niemieckich, tam piłka amatorska była na wysokim − w porównaniu z naszym  − poziomie. Była też zaangażowana w pomysł stworzenia drużyny. Wtedy nie było jednej organizatorki. To była robota kolektywna. 

AM: To jak zorganizowałyście ten pierwszy mecz? 

SA: Podzieliłyśmy się na drużyny. Były dwie kapitanki. Zostały nimi Asica i Lemna, bo były bardzo aktywne na Polles. W tym czasie była nieprzyjemna seksafera z romansem Clintona i Moniki Lewińsky. Któraś strzeliła, że będzie mecz drużyn Lewińskich i Clintonów. Nastąpił bunt, żadna drużyna nie chciała być Clintonami. Bardzo mnie to wtedy ucieszyło. I odbył się mecz Lewińskie kontra Lewińskie.

AM: Któraś z drużyn Lewińskich wygrała?

SA: Chyba wynik był 1:O po dwóch godzinach gry. 

AM: Gdzie grałyście?

SA: Na warszawskim AWFie. Tam jest kilka zadbanych płatnych boisk, ale jest też duży teren, który traktowany jest jako park, teren piknikowy, właściwie trochę dzika łąka granicząca z lasem, ale można też tam grać w piłkę.  Co najważniejsze − jest dostępny bezpłatnie. Nazywałyśmy go kartofliskiem.

AM: Dlaczego tak? 

SA: Wydaje mi się, że po polsku używa się tego określenia na złej jakości miejsca. To pewnie wcześniej był teren do lekkoatletyki.

AM: Byłaś tam ostatnio?

SA: Tak. Jest tam to samo drzewo, i chyba tam sobie uświadomiłam, że niedługo mamy dwudzieste urodziny. Mam wrażenie, że spotkałyśmy się w cieniu tego drzewa.

AM: Jak przebiegł tamten mecz? Ustaliłyście zasady?

SA: Grałyśmy bez żadnych oznaczeń granic boiska, bramkami były plecaki. Było nas dużo, zdaje się dziesięć na dziesięć, a może nawet piętnaście na piętnaście, nie pamiętam dokładnie, ale mogłyśmy grać na pełnowymiarowym boisku. Wydaje mi się, że jakiś mały procent z nas miał pojęcie o grze. To musiało wyglądać bardzo niepiłkarsko. Ustaliłyśmy, że nie ma autów, a piłka należała do tej, która ją właśnie miała. Nie było żadnej osoby sędziującej.

AM: Czyli klasyczny początek projektu lesbijskiego*. Spontanicznie, w oparciu o relacje towarzyskie na Polles, w przestrzeni offowej – boisko na skraju lasu, zabawa, brak zasad. Jaki był następny krok? 

SA: Długo formuła się nie zmieniała. W tym samym roku, może miesiąc później, odbył się kolejny mecz − nie taki duży, bo były tylko osoby z Warszawy. Dalej funkcjonowała Polles, tam się spotykałyśmy wirtualnie. Wydaje mi się, że tym skończył się 1999 rok, a od 2000 zaczęło się coś, co trwa do dziś – regularne spotkania. Nie pamiętam, jaka była częstotliwość – raz czy dwa razy w tygodniu, czy raz w miesiącu. To trwało przez pięć-sześć lat i działo się chyba głównie z mojej inicjatywy. Mecze nadal odbywały się na AWFie. Zdaje się, że większość uczestniczek należała do listy dyskusyjnej Polles, ale przychodziły też inne osoby. Polles w tym czasie przechodził kryzys i przekształcał się w portal Kobiety Kobietom. Społeczność ta sama, ale medium się zmieniało. 

AM: Opowiedz o dziewczynach, które przychodziły na spotkania piłkarskie?

SA:  Dziewczyny były bardzo różne. W większości bez doświadczenia piłkarskiego. Poziom był “rekreacyjny”, więc osoby sportowo zainteresowane nie mogłyby się odnaleźć. Doświadczone zawodniczki przychodziły rzadko. Choć szkoda, że nie było zawodowczyń, bo nauczyłybyśmy się więcej i szybciej. Muszę przyznać, że bawiłyśmy się brakiem umiejętności. Najważniejsze, że grałyśmy, że były zakwasy i zmęczenie, nie obijałyśmy się. Ta forma ruchu była przyjemnością dla naszych ciał. Dziś w moich projektach wracam do tej koncepcji.

AM: Czy przez kolejne lata coś zmieniało się w Waszej grze? Wprowadzałyście zasady, sędzie, treningi?

SA: Wydaje mi się, że niewiele. Chyba pojawiły się jakieś auty. Myślałyśmy o trenerce. Dalej grałyśmy na AWFie i innych kartofliskach. To było jeszcze przed powstaniem orlików, orliki to luksus. 

AM: Opowiedz, proszę, o tych kartofliskach. Mówiłaś o AWFie, a inne miejsca?

SA: Na samym AWFie są też inne boiska, z których korzystałyśmy. Pamiętam, że były piaszczyste, z kępami trawy. Kolejne było obok parku Skaryszewskiego, tam teraz jest orlik. Przedtem była polana, koło stawu, do którego wpadała nam piłka.
Grałyśmy też pod mostem Poniatowskiego na Saskiej Kępie, na ulicy Czeskiej. To nie było super boisko. Bramki wyglądały jakby ktoś je zespawał, żeby po prostu były.
Grałyśmy również pod mostem Siekierkowskim, na boisku trawiastym. To było nasze ostatnie miejsce, zanim nie zmieniłyśmy się w poważną drużynę piłkarską. [śmiech] Są tam tereny rekreacyjne, z miejscem do gry w piłkę i strzelnice. Miałyśmy czasem problem z tymi strzelnicami, bo zbierała się też grupa łuczników i chcieli strzelać z łuków, a my chciałyśmy grać. Przyjaźnie to rozwiązałyśmy. Oni przychodzili strzelać w niedziele, a my grać w soboty.  Były tam dwa równolegle boiska zrobione w nieckach. To było duże ułatwienie, bo gdy przychodziło dużo osób, miałyśmy dodatkowe boisko. Były tam bramki, niezbyt równe podłoże, ale znacznie lepsze niż te, na których grałyśmy wcześniej.
Najważniejsze w tych wszystkich miejscach było to, że mogły gościć także dziewczyny czy koleżanki, które przychodziły z piłkarkami. W ładną pogodę można było przyjść z kocykiem i popatrzeć na mecz, pogadać z nami. To był taki piknik towarzyski.

AM: Na tradycyjnym boisku nie ma takich możliwości, publiczność siedzi oddzielnie na trybunach.

SA: Nasza publiczność pasowała do nas. My grałyśmy nieobowiązująco, dla zabawy. Nie chciałyśmy koniecznie grać lepiej. To było bardzo nieambitnie. Celem była integracja środowiska kobiet nieheteronormatywnych. 

AM: Ale pojechałyście dość szybko na Tęczowe Mistrzostwa…

SA: Tak się stało, bo poznałyśmy Sue Emerson, aktywistkę sportową, członkinię zarządu Gay Games. W 2000 roku spotkałyśmy ją w Warszawie na konferencji queerowej. Zaprosiłyśmy na mecz, przyszła zobaczyć, jak gramy i zaprosiła nas na Mistrzostwa Świata IGLFA dla gejów i lesbijek do Londynu. Nie miało −  jej zdaniem − znaczenia, jak gramy. Martwiłyśmy się, że możemy być za słabe, ale jednocześnie cieszyłyśmy się z zaproszenia.

AM: Jak się do tego turnieju przygotowałyście?

SA: Długie były przygotowania do wyjazdu i mnóstwo wątpliwości, co z noclegiem, pieniędzmi na podróż. Kiedy wszystko było już pewne, wymyśliłyśmy nazwę. Była burza mózgów, chyba on-line. Nie pamiętam, kto wyszedł z propozycją nazwy „chrząszczyki” −  chyba Gosia Rawińska. Wspólnie uznałyśmy, że skoro sam nasz udział będzie zabawny i absurdalny − ze względu na słaby poziom −  to niech i nazwa będzie żartobliwa, żeby choć spikerzy pomęczyli się, wymawiając słowo “chrząszczyki”. Do dziś jest problem, jak bywamy zagranicą łamią sobie języki. Jak słychać w głośnikach jakieś rzężenie, to wiadomo, że mówią o nas. To jest też jak icebreaker. Jak gdzieś występujemy, zadają pytanie, jak to wymówić i wszyscy się śmieją na widowni

AM: Z jednej strony pijarowo ta nazwa to szalony pomysł, ale z drugiej, czy ten icebreaker nie jest pijarem nienormatywnym? [śmiech]

SA: Gdy nazwa powstawała pijar nas nie interesował. A potem nazwa została. Nikt się nie spodziewał, że przetrwamy dwadzieścia lat.

AM: Rozumiem, że miało być to słowo trudne do wymówienia, ale dlaczego akurat takie? Czy to z tego słynnego artykulacyjnego zdania: w Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie?

SA: Tego nie wiem. Może Gosia Rawińska będzie pamiętała. 

AM: Czy w Londynie miałyście już chrząszczykowe koszulki?

SA: Tak. To było nasze pierwsze wyposażenie piłkarskie: koszulki, spodenki, getry. Korki chyba musiałyśmy sobie kupić we własnym zakresie. Nie miałyśmy wyboru, na mistrzostwach trzeba było mieć jednolite stroje. Chyba to Moni załatwiła czarne spodenki i żółte koszulki. Ten kolor został przy Chrząszczykach w całej identyfikacji graficznej.

AM: Miałyście od razu logo?

SA: Tak, powstało od razu. Zrobiła je żona brata Łomci, która jest graficzką.

AM: Zainwestowałyście w stroje, a w podróż też?

SA: Nie, nie dałybyśmy rady. Miałyśmy szczęście, że organizatorki nam zafundowały i loty, i nas gościły w swoich domach. Jednak resztę sfinansować musiałyśmy same, a byłyśmy wówczas – niektóre z nas – w trudnej finansowej sytuacji. Ale nie można było nie pojechać. 

AM: Jak zebrała się ta londyńska dwunastka? Czy pojechały te dziewczyny, które mogły, czy była jakaś selekcja?

SA: Głównym kryterium było to, żebyśmy się lubiły. Nasza kopanina nie była atrakcyjna dla dziewczyn, które niekoniecznie były piłkarkami, ale miały doświadczenie sportowe, zwłaszcza drużynowe. Grupa tworzyła się nieformalnie, nie było łatwo, było mnóstwo niedomówień. Wydaje mi się, że pojechały te osoby, które były najbardziej zdeterminowane, bo dyskusja trwała − jak mówiłam − chyba z rok. Skład skompletowałyśmy dosłownie na ostatnią chwilę, ostatnie dwie zawodniczki − Nurasy − dołączyły do nas chyba na dwa tygodnie przed wyjazdem.

AM: W Londynie wszystkie mieszkałyście razem?

SA: Drużyna podzieliła się na dwie grupy. Ja mieszkałam z częścią drużyny, która dostała do dyspozycji dom jednej z organizatorek mistrzostw. Było nas tam sześć lub siedem dziewczyn. Druga część drużyny mieszkała w domu innej organizatorki. W sumie byłyśmy tam razem przez tydzień.

AM: To musiało być niezłe doświadczenie.

SA:  Było interesująco i śmiesznie. Na początek ciekawostka. Wzięłyśmy dużo jedzenia i chciałyśmy gotować. W domu kuchnia była wypasiona, ale miała różne dziwne sprzęty kuchenne, których nie dało się albo nie umiałyśmy użyć. Były piękne garnki, ale coś nie pasowało, były absurdalnie duże lub małe, nie pamiętam dokładnie. Miałyśmy wrażenie, jakby gospodyni dostała je w prezencie, ale raczej ich nie używała.

AM: W końcu udało się Wam gotować? [śmiech]

SA: Tak, jakoś  się udało. To nie był problem. Coś innego sprawiało nam trudność. Mieszkałyśmy w siedem pod jednym dachem, z jedną łazienką. Nie znałyśmy się dobrze prywatnie, nie wiedziałyśmy, która ile czasu potrzebuje rano, żeby się obudzić i przygotować. Jako grupa miałyśmy więc kłopot, żeby się zorganizować. Poranna logistyka była wyzwaniem, musiałyśmy dojechać na miejsce rozgrywek na 10.00. A była to prawdziwa wyprawa. Trzeba było przedostać się z północno-zachodniego Londynu na południowy wschód, poza miasto. Trwało to, jeśli nie przegapiłyśmy metra czy autobusu, od półtorej do dwóch godzin. Żeby być o dziesiątej rano ubrane na boisku, musiałyśmy wyjść o 8.00. Chaos wynikał pewnie z tego, że wszystkie miałyśmy poczucie, że jesteśmy na wakacjach. Zmobilizowanie się wszystkich graniczyło z cudem. Ale jakoś się udało ustalić grafik budzenia się i korzystania z łazienki.

AM: Oczywiście. [śmiech]

SA: Na szczęście była Karolina, która przejęła zadanie dowożenia nas do miejsca rozgrywek.
W grupie sześcio-siedmioosobowej przedostanie się z Finsbury Park na miejsce było trudne. Karolina wiedziała gdzie wysiadać, gdzie wsiadać, gdzie iść na stacjach metra i na dworcach, w którym kierunku biec, by trafić na dobry peron. Prowadziła nas dosłownie każdego dnia, żadna z nas nie kwestionowała tej hierarchii. Musiałyśmy dojechać, inaczej oddałybyśmy mecz walkowerem.

AM: A jak wypadły mecze?

SA: Sportowo to było trudne doświadczenie. Nasza gra była naprawdę słaba. Nie wychodziłyśmy ze swojej połowy, a musiałyśmy grać na pełnowymiarowych boiskach, z autami, bramkami, co było dla nas nowe. Nie znałyśmy wtedy w ogóle zasad gry, a to były w miarę poważne mistrzostwa. Sędziowie i sędzie tłumaczyli_ły nam jak rzucać z autów poprawnie. Uświadomiłyśmy sobie wtedy, że to nas sportowo przerasta.

AM: Ale pojechałyście rok później na turniej zagraniczny?

SA: Tak, do Antwerpii. Tam było lepiej. Byłyśmy pogodzone z tym, że może być źle. Grałyśmy na małych boiskach na sześcioosobowe zespoły. Zemisowałyśmy dwa mecze, może nawet jeden wygrałyśmy. Nie było takich wielkich różnic między drużynami. 

AM:  Nawet gdy jest trudno, to taki wyjazd jest jak prezent. Coś jak skok kwantowy. 

SA: Oczywiście. Sue Emerson trzeba podziękować, przyczyniła się do scalenia i uporządkowania spraw drużyny. Może byśmy doszły do tego, co jest teraz, ale na pewno udział w mistrzostwach przyspieszył rozwój. Miałyśmy już wszystkie potrzebne rzeczy i łatwiej było dołączyć innym do grupy. Nie trzeba było zaczynać od zera. Ale muszę przyznać, że podczas mistrzostw byłyśmy trochę złe, że Sue uznała, że jesteśmy gotowe, by grać w tak poważnym turnieju. Wrzuciła nas na głęboką wodę.  Ale ten wyjazd miał dwa wymiary.

AM: Jakie?

SA: Wymiar sportowy był – jak mówiłam – tragiczny. Nie jest przyjemne, gdy na boisku niewiele się umie, a my dodatkowo nie byłyśmy też nastawione na rywalizację. To było frustrujące. Spodziewałyśmy się, że będziemy najsłabsze, więc to jakoś zniosłyśmy. Ale trzeba przyznać, że to jest przykre. W sporcie się wygrywa i przegrywa, ale przegrana nie jest łatwa. Nawet jak to się robi ze wzniosłymi ideami.

AM: A drugi wymiar?

SA: Aspekt integracyjny. Chętnie przebywałyśmy ze sobą. Byłyśmy lesbijkami i była szansa uczestniczyć w świecie lesbijskiego sportu. To nas motywowało. Wymiana i doświadczenie. Nie wiem, czego można szukać w takich wydarzeniach, jak nie poszerzenia znajomości? Chciałyśmy poznać społeczność nieheteroseksualną, to było coś więcej, niż spotkania na kartoflisku. 

AM: Czy zmieniło się coś w funkcjonowaniu drużyny po powrocie z Londynu? 

SA: Nic się nie zmieniło. Funkcjonowałyśmy nieformalnie. Spotykałyśmy się wciąż regularnie, ale sportowo niespecjalnie się rozwijałyśmy. Tam zmierzyłyśmy się z klubami, a tu w Polsce w 2001 roku od kogo miałyśmy się uczyć? Nie było nawet organizacji tęczowych, prócz Lambdy. Nie chciałyśmy się też formalizować, nie było takich ambicji. Nie o to nam chodziło. Nie było infrastruktury, a ja nie wyobrażałam sobie też, że będę chodzić trzy razy w tygodniu na treningi i mieć co weekend mecz. Nie miałyśmy na to czasu. Aktywność fizyczna − to mnie motywowało. W grupie nie było też rozłamu z tego powodu. Dalej grałyśmy na kartofliskach. Od wczesnej wiosny do późnej jesieni − ze względu na pogodę. 

AM: Ale znam dziewczyny, które przychodziły na mecze i mówiły, że jak na amatorską drużynę, to trudno było za Wami nadążyć.

SA: Pewnie poziom sportowy polepszył się z czasem. Też pojawiła się potrzeba doskonalenia. Może około 2005 roku. Dla mnie przełomem był 2007 rok, kiedy urządziłam pierwszy turniej o puchar Kobiety Kobietom. Myślę o tym jak o przejściu między starym a nowym. Na tym turnieju były sędzie i zasady turniejowe. Wtedy − wydaje mi się − wyłoniła się grupa osób, która chciała bardziej skupić się na piłce nożnej.

AM: Kiedy zdecydowałyście, żeby się sformalizować? 

SA: Zdaje się, że to ja wyszłam z propozycją, żeby założyć najprostsze stowarzyszenie, czyli klub sportowy na prawach stowarzyszenia. To był rok 2013 i osobowość prawna wiele zmieniła. Wreszcie podzieliłyśmy się zadaniami. Łatwiej było na przykład starać się o większe granty. Poprzednio, gdy aplikowałyśmy, użyczała nam osobowości prawnej Lambda Warszawa. Mam bardzo miłe wspomnienia ze współpracy z Lambdą, głównie z Krzysztofem Kliszczyńskim. Nie zawsze chodziło o zdobywanie funduszy. Miałyśmy na przykład zaprzyjaźnioną społeczność kobiecych drużyn piłkarskich i żeby przyjechały na turnieje dziewczyny z Ukrainy, trzeba było wystąpić o zaproszenie − musi to zrobić osoba prawna. Poza tym osobowość prawna nadaje powagę. Utwierdza i wzmacnia działanie.

AM:  W oczach świata. Zawsze mnie to zadziwia.

SA: Mnie też. Klub Sportowy Chrząszczyki działa do dziś. Do 2016 roku działałyśmy w większej grupie. Realizowałyśmy projekty, brałyśmy udział w Dniach Różnorodności, stworzyłyśmy Kobiecą Akademię Piłkarską. W tym samym roku przeszłyśmy kryzys. Większość grupy poczuła się wypalona. Jednak przetrwałyśmy ten kryzys. Część osób została, część odpadła, ale ta, która opuściła klub, pozostała w grupie, gra na turniejach i jest gotowa do pomocy w razie potrzeby. Teraz w klubie działa mniej osób. Prowadzimy działania kampanijne. Bierzemy udział w turniejach w Polsce i za granicą.

AM: Interesuje mnie zjawisko wypalenia, o którym wspomniałaś. To teraz „modne” pojęcie. Istnieje nawet grupa regeneracyjna dla wypalonych aktywistek. Co to dla Ciebie znaczy?

SA: Dla mnie taka grupa ma sens, a wypalenie to ważny temat. Mnie to też dotyczy. Objawia się frustracją i zniechęceniem. Mam mniejszą radość działania, a większe poczucie obowiązku. Czuję się zniewolona, aż chcę się rzucić wszystko w cholerę i wyjechać do Indii.

AM: Dość ostateczne.

SA: Wypalenie wynika też z tego, że niestety nie widzę − mimo tylu lat pracy − zmian systemowych. Jak mówi Natalia Sarata, wypalenie to właśnie problem systemowy, mnóstwo spraw zrzuca się na trzeci sektor, który jest niedofinansowany i oparty na prekariacie, i wyzysku. Byłoby zdrowiej to rzucić, ale mam poczucie misji. Wiem, że jeśli odejdę, to nikt nie zajmie się piłką nożną kobiet i osób nieheteronormatywnych. To podkreślam, bo jest już trochę działaczek na rzecz piłki kobiecej, które robią ważną robotę, ale nie dotykają tematu orientacji i tożsamości seksualnej. Moim zdaniem takie działania utrwalają feminizację i heteroseksualizację kobiet w piłce nożnej. Tymczasem ja skupiam się na kwestionowaniu binarności, podważaniu konstruktu kobiecości i męskości. Moim zdaniem ważne jest to, żeby przestrzeń sportowa była dostępna dla wszystkich. Bez względu na płeć czy inne czynniki. Dyskryminacja zamyka kobietom dostęp nawet do boisk. 

AM: To praca u podstaw.

SA: Tak. Pierwszy problem, z którym się spotkałyśmy, to dostęp do sportu. Potem była pora na widzialność. Może nie dokładnie w takiej kolejności. Widzialność i różnorodność zawsze były ważne, ale na początku − jako kobiety − nie miałyśmy gdzie i z kim grać. W naszej nowo powstałej społeczności piłki kobiecej nie miałyśmy problemu z widzialnością, byłyśmy tu bezpieczne. Ważne jest jednak wyjście na zewnątrz, dlatego nie chcę też ograniczać się do piłki nożnej kobiet, to zbyt reduktywne. 

AM: Czy widzialność oznacza na przykład wpisywanie się w polską symbolikę? Pamiętasz, gdy przeglądałyśmy zdjęcia Chrząszczyków, zobaczyłyśmy fotografię, na której cała drużyna prezentuje biało-czerwony szalik z napisem Polska. To Ci nie przeszkadza?

SA: Kiedyś nie. To fotografia z Londynu. Był 2001 rok, jeszcze przed pierwszym kaczyzmem, nie było jeszcze tego szaleństwa patriotycznego. Flaga była wtedy drugorzędna, była gadżetem na międzynarodowe rozgrywki. Gdy na przykład jechałyśmy do Antwerpii, organizatorzy prosili, byśmy wzięły flagę, więc wzięłyśmy. Zamierzali wieszać flagi z krajów wszystkich drużyn, które wzięły udział w rozgrywkach. To był turniej międzynarodowy. Pamiętam, jaki miałyśmy problem ze znalezieniem tej flagi. Nikt nie miał. Dopiero dziadkowie jednej z zawodniczek, mieszkający w Ożarowie, mieli taką flagę. Już jadąc do Berlina, zahaczyłyśmy o ten Ożarów. Wtedy nie utożsamiałam się z napisem Polska, ani barwami polskimi, ale nie miałam z nimi problemu. Teraz to jest dla mnie kłopotliwe. To zdjęcie mi to uświadomiło.

AM: Na czym polega kłopot?

SA: Muszę podkreślić, że nie mogę mówić o polskiej fladze w imieniu członkiń drużyny. W tej sprawie nie mamy wspólnych ustaleń. Mój stosunek jest inny, bo przyjechałam do Polski w 1997 roku, nie jestem Polką z urodzenia. Miałam kiedyś przez to taryfę ulgową na polski patriotyzm, natomiast włoski − odkąd pamiętam − wyprowadza mnie z równowagi. Moment przełomowy to początek lat 2000, kiedy dyskurs patriotyczny zintensyfikował się. Wcześniej mniej ingerował w moje życie, nie zabierał mi tyle przestrzeni, przynajmniej tak czułam. Przez ostatnie piętnaście lat symbole narodowe stały się wszechobecne albo może ja je dopiero dostrzegłam. To, co robię, jest bardzo dalekie od tego, co symbolizuje flaga polska. 

AM: Dla niektórych piłkarki kłócą się z biało-czerwoną flagą, bo kobiety i piłka nożna to oksymoron, a gdy są to jeszcze kobiety nieheteronormatywne, podważają polskość i katolicyzm samym swym istnieniem. Może nawet bezczeszczą.  W pewnym sensie swoją inicjatywą dyskutujesz z polską flagą.

SA: Nie wiem, czy dyskutuję. Barwy narodowe są per se wykluczające, tak że nie da się dyskutować. W kontekście tego, co dzieje się na świecie, wewnątrz i za murami fortecy Europy, której Polska jest częścią, niedobrze jest akceptować wykluczenie, które symbolizuje polska flaga. Wspieram sukcesy sportowe Polek, pomimo barw biało-czerwonych, ale chciałabym, żeby sport był nienarodowy, nienormatywny, antykapitalistyczny, nieheteroseksualny, niehierarchiczny. Jestem w tym coraz bardziej bezkompromisowa. To, co robię, to kobieca piłka z domieszką inności. 

AM: Ta inność wyraża gwiazdka przy słowie kobieta, która pojawia się w opisach Akademii Piłkarskiej. Zanim o samej Akademii, powiedz o tej gwiazdce.

SA: Tak, gwiazdka pojawiła się w nazwie. Punktem wyjścia było wykluczenie, którego bezpośrednio doświadczałyśmy jako kobiety, dlatego początkowo projekt nazywał się Kobieca Akademia Piłkarska. Z czasem zdałam sobie sprawę, że wiele osób się nie mieści w ogólnie przyjętej definicji kobiecości. A chciałam, żeby projekt był inkluzywny, nie tylko dla kobiet cis, także dla tych osób, które z racji swojej tożsamości i orientacji nie mają dostępu do sportu. Nie chciałam zmienić nazwy, bo była już rozpoznawalna. Najlepszym sposobem była ta gwiazdka. I teraz to jest Kobieca* Akademia Piłkarska. 

AM: Jestem zwolenniczką gwiazdki, która jest w Stowarzyszeniu Sistrum i uzupełnia podtytuł − Przestrzeń Kultury Lesbijskiej*. Też jest inkluzywna i wchłania wszelkie odmiany kobiecego gender, ale w centrum jest słowo “lesbijka”. 

SA: U mnie słowem centralnym jest “kobieta”, bo od tego się zaczęło. Być może teraz lepsza nazwa dla tego projektu byłaby Queerowa Akademia Piłkarska. 

AM: No to pora na opowieść o Akademii Piłkarskiej.

SA: To był mój pomysł, który dość długo kiełkował. Grałyśmy przez lata nieformalnie, żadna z nas nie grała w zawodowej drużynie, byłyśmy samouczkami. Jednak w pewnym momencie poczułyśmy, że potrzebujemy zdobyć konkretne umiejętności. Wiem, że już istniały kluby kobiece, ale były i są do tej pory dostępne tylko dla dziewczyn i młodych kobiet. Powyżej wieku studenckiego nie ma szans do nich dołączyć. Znowu chodziło o to, żeby piłka nożna była dla kobiet*  bardziej dostępna. Żeby można było się jej uczyć w każdym wieku. To była pierwsza szkoła piłki nożnej dla dorosłych kobiet.

AM: Kiedy zaczęłyście ten projekt?

SA: Podczas O’LESS Festiwalu w 2012 roku. Termin premiery był raczej przypadkowy, ale jako Chrząszczyki miałyśmy wiele wspólnego lesbijskim festiwalem kultury.

AM: Pochwalę się, że byłam jedną ze współorganizatorek O’LESS Festiwal, który w podtytule miał − jak Sistrum − Przestrzeń Kultury Lesbijskiej. Ale jeszcze bez gwiazdki.

SA: Formę spotkania wymusił trochę grant, który dostałam, zresztą po raz pierwszy. Nie było sensu robić czegoś większego, na przykład turnieju. Dlatego zamiast sparingu zorganizowałyśmy trening. I wówczas zdecydowałam, że ruszy Akademia Piłkarska. Wtedy była fajna kolektywna praca, dużo entuzjazmu. Chyba jesienią 2013 roku rozpoczął się pierwszy sezon. W tym czasie dostałyśmy spore darowizny. Mogłyśmy zaplanować treningi na pół roku. Były też osoby chętne do prowadzenia i naszą pierwszą trenerką została Luca.

AM: Gdzie ją znalazłyście?

SA: Luca była i jest członkinią Klubu Sportowego Chrząszczyki. Jest osobą, która skończyła AWF, zajmuje się kulturą fizyczną, ma umiejętności i kompetencje. Została drogą aklamacji wybrana trenerką. [śmiech] Zgodziła się. Prowadziła treningi do 2015, może 2016 roku. Potem się zmieniła jej sytuacja zawodowa i odeszła. Zastąpiła ją Danka, też członkini klubu, która dzięki doświadczeniu w Akademii postanowiła wyrobić sobie papiery trenerskie. Jest jeszcze trzecia trenerka − Swoja, która należy do grupy nieformalnej i na zmianę z Danką prowadziła treningi. Chcę im podziękować, że mogłyśmy na nie liczyć.

AM: Jak wyglądają treningi?

SA: Każdy trening składa się z rozgrzewki, ćwiczeń taktyczno-technicznych i gry. W sumie półtorej do dwóch godzin.

AM: Gdzie grywacie?

SA: W pierwszym sezonie na Targówku, w naszej ukochanej hali sportowej. To miejsce miało dwie główne zalety: nie była drogie i nie miałyśmy problemu, żeby zarezerwować termin. Do dziś tak jest, bo w OSiRze nas znają. Gdy skończyła się darowizna, przeniosłyśmy się na orliki i tam już nie było łatwo. Graniczyło z cudem, żeby zarezerwować popołudniowe godziny dla piłki kobiecej. Pierwszeństwo mają kluby, grupy męskie i dzieci. Kobiety są na szarym końcu w priorytetach zarządzających orlikami. Ale w końcu zadomowiłyśmy się na orliku na Mokotowie na ul. Kazimierzowskiej. W 2018 roku grałyśmy w hali OSiR Śródmieście, a od tego roku znowu przeniosłyśmy się na orliki, głównie na Mokotowie, ale też w innych dzielnicach.

AM: Jedna z piłkarek opowiadała, że zdarzało się, że choć drużyna miała zarezerwowany orlik, była z niego wypraszana. Na miejscu okazywało się, że jest właśnie jakaś męska rozgrywka, która jest ważna i wchodzi na boisko poza kolejnością. Drużyna dziewczyńska nie była nawet o tym informowana. 

SA: Były kłopoty, ale jakoś udało się przetrwać. Dzięki temu mogłyśmy aplikować o granty do dzielnicy Mokotów i nawet je dostawałyśmy. Przez dwa lata treningi odbywały się na terenie Mokotowa, w hali na ulicy Bytnara.

AM: Jak się rozwijała Akademia?

SA: Pierwsze pokolenie Akademii działało beze mnie, bo tak się złożyło, że wyjechałam na dziewięć miesięcy do Stanów Zjednoczonych. Wtedy stworzyła się bardzo zwarta grupa, uformowała się prawdziwa drużyna. Gdy wróciłam w 2014 roku pojawił się konflikt. Wydaje mi się, że wówczas grupa nie była zadowolona, że o Akademii Piłkarskiej pisze się i mówi nie tylko w kontekście sportowym, ale też politycznym. Chodziło o to, że ja − wtedy zajmowałam się komunikacją − mówiłam także o orientacji seksualnej i innych dyskryminacyjnych przesłankach. Ostatecznie Akademia podzieliła się na dwie grupy, nastąpił pierwszy rozłam. Jest mi przykro, że tak się stało. Czułam się osobą niemile widzianą w tej grupie, która odeszła. One mają pewnie inną wersję, ja do dziś nie wszystko rozumiem, ale cieszę się, że ta grupa założyła własny klub piłkarski FC WAW. Były to osoby zaangażowane w tęczową aktywność, może nie w organizacjach, ale były wyautowane. Występowały na przykład w audycji “Lepiej późno niż wcale” i rozmawiały o sporcie LGBTQ+. 

AM: Chciałaś się wtedy wycofać z działań?

SA: Tak. Bo kolejny kryzys, tym razem w Klubie, nastąpił w 2016 roku. Kilka osób mnie pytało, czy nie powinnyśmy rozwiązać Klubu, bo nie czują potrzeby, by dalej w nim działać. Ja też zastanawiałam się, czy kontynuować projekt. Ale w 2018 roku dostałam grant od Fare Network i postanowiłam kontynuować − w pierwszej kolejności − Kobiecą* Akademię Piłkarską. Wtedy wprowadziłam gwiazdkę.

AM: Wspomniałaś o O’LESS Festiwalu. To był festiwal kultury lesbijskiej* i choć w powszechnym przekonaniu to powinno dotyczyć sztuki, jako organizatorki poszerzyłyśmy tematykę o duchowość/religię i sport. A sport to przecież kultura fizyczna. Myślałyśmy o kulturze szeroko rozumianej, także o tworzeniu społeczności. A Wy nieraz organizowałyście, jako Chrząszczyki, imprezy kulturalne.

SA: Nie chciałyśmy się koncentrować tylko na sporcie. To było wiadomo od początku. Chciałyśmy tworzyć kulturę lesbijską − byłyśmy jej częścią. Robiłyśmy benefity wraz z portalem Kobiety Kobietom, w Ufie, CDKu i SDKu. Dzięki nim zdobywałyśmy pieniądze na naszą działalność. Wtedy nie było jeszcze zbiórek on-line. 

AM: Gwiazdami tych imprez często były drag kingi.

SM: Tak, bo w drużynie były drag kingi. Ich udział w benefitach miał bardzo praktyczny cel – zdobywanie pieniędzy, a oni budzili zainteresowanie. Współpracowałyśmy z Warsaw Boys i z Da Boyz, w których występowała Megi jako DK Morfi, główna łączniczka między naszymi światami. Swoją drogą relacja między drag kingami a Chrząszczykami pokazywała wzajemne oddziaływanie. Nie tylko drag kingi grały w piłkę, także piłkarki występowały na scenie drag kingowej. Przykładem była Maryna, która grała w Chrząszczykach, ale zainspirowała się drag kingami i zaczęła występować. 

AM: Oprócz imprez robiłyście też pokazy filmów o kobiecych, nieheteronormatywnych drużynach. 

SA: Zależało nam na tym, żeby dotrzeć do szerszego grona z wiedzą o piłce nożnej kobiet nieheteronormatywnych, o uprzedzeniach, dyskryminacji, przemocy. Chciałyśmy, żeby się o tym mówiło, ale i my chciałyśmy o tym mówić. To dawało widzialność. Udało nam się pokazać kilka filmów, często we współpracy z innymi.

AM: Te filmy to rarytasy.

SA: Z RKS Gwiazda pokazałyśmy film Football under cover (2008), dokument o podróży drużyny z Kreuzberga do Iranu. Nie wiem, jakim cudem udało im się rozegrać wspólny mecz. Co ciekawe, dzięki temu wyjazdowi powstała znacząca dziś organizacja, która walczy z dyskryminacją − Discover Football. 

AM: Cieszy mnie bardzo moc dzieła kulturalnego, które wywołuje konsekwencje w rzeczywistości. Taką moc miał też film Dumni i wściekli (2014).

SA:  Kolejny film to Thokozani Football Club: Team Spirit (2014), który zrealizowała wspaniała grupa z Paryża − radykalna , z wyraźnym przekazem inkluzywnym. Ten dokument mówi o lesbijskiej drużynie czarnych kobiet z RPA, o tym, z czym zmagają się piłkarki ze slumsów w okolicach Durban.

AM: Te dokumenty poruszają mocne problemy i zapuszczają się w niełatwe dla nieheteronormatywności rejony świata.

SA: Tylko takie filmy powstają. Nie pamiętam żadnego filmu o kobiecej piłce, opowiedzianej komediowo albo choć lekko, w którym orientacja seksualna nie jest przemilczana.

AM: Takim lekkim filmem mówiącym o dyskryminacji  w sporcie − wprawdzie nie o piłce nożnej − jest Wojna płci (2017), którego bohaterką jest tenisistka Billie Jean King.

SA:  To prawda. Mówi o komercyjnym wymiarze sportu, ale poza tym ma bardzo dobry przekaz.

AM: Nie możemy uniknąć w tej rozmowie pytania o podsumowanie tych dwudziestu lat. Co Ci dały? Jakie miały znaczenie? 

SA: Przede wszystkim dzięki Chrząszczykom mam możliwość grania w piłkę. To jest przywilej. Oprócz tej przyjemności zabiegam o dostęp do sportu dla kobiet nieheteronormatywnych i z tej perspektywy widzę pewne zmiany. Chrząszczyki długo były jedyną nieformalną drużyną piłkarską składającą się głównie albo wyłącznie z kobiet nieheteronormatywnych. Od kiedy zorganizowałyśmy pierwszy turniej kobiecej piłki w 2007 roku, zaczęły tworzyć się inne drużyny. Wiem to, bo wiele osób mówiło wprost, że zainspirowały się Chrząszczykami. Kobieca społeczność piłkarska – grupy nieformalne – w znacznym stopniu powstały z inspiracji Chrząszczykami.

AM: To prawdziwe efekty wieloletniej pracy.

SA: Ale widzę też bardzo dużo braków. Mam trzy zadania na przyszłość. Po pierwsze bardzo bym chciała, żeby Chrząszczyki działały jak kolektyw − queerowy, feministyczny, lesbijski. Chcę, żeby był silny, liczebny, zaangażowany. Żebyśmy wszystkie czuły się dobrze. Do tego zmierzam, bo nigdy nie chciałam być liderką czy szefową. 

AM: To wymagające zadanie. A drugi cel?

SA: Do tej pory działałyśmy instynktownie, teraz myślę o tym, by stworzyć długoterminową strategię dla Chrząszczyków. Z tym wiąże się współpraca z instytucjami, ale boję się, bo takie strategie mogą wiązać się z kompromisem, który odbierze Chrząszczykom to, co dla mnie ważne. Boję się, że na przykład dla celów strategicznych będę musiała stać się bardziej atrakcyjna, dopasować się do stereotypów, z którymi walczę.

AM: Zdarzyło Ci się już coś podobnego?

SA: Na szczęście nie, do tej pory granty, które dostałyśmy, nie wymagały niczego takiego. Nic nie traciłyśmy z politycznego przekazu Chrząszczyków. Ale to były pojedyncze wydarzenia. Nie mam wewnętrznej presji, by dostać grant dostaniemy albo nie. Gdybym jednak miała zaplanowane działanie, żeby je osiągnąć i to jeszcze w określonym czasie, nie wiem, z czego musiałabym zrezygnować, aby dotrzeć do celu. Jeżeli postawimy sobie cel, że w ciągu dwóch lat przyczynimy się do powstawania dziesięciu drużyn lesbijskich − bo pierwotny cel jest taki, żeby był ruch piłkarek nieheteronormatywnych − a siedem z nich okaże się drużynami tylko dla Polek, tylko dla ciskobiet, tylko dla dobrze sytuowanych finansowo kobiet… czy będzie ok, że powstał ruch, że są drużyny, które nie są queerowe, które nie są inkluzywne? Czy to nie będzie porażka?

AM: Znam te dylematy, niestety. Ale mówiłaś, że masz jeszcze trzecie zadanie.

SA: Tak, chcę poruszyć tematy, których przy okazji sportu jeszcze w Polsce nie poruszano. Nadal interesuje mnie to, co niszowe i niewygodne. Chcę, żeby to inspirowało innych. Wiem, że teraz istnieją kobiece drużyny lepiej zorganizowane, ze strategiami. Ale ja chcę drążyć trudne tematy w kobiecym sporcie, ale nie tylko. Interesuje mnie też miejsce sportu w kulturze społeczności LGBTQ+ i w ruchu feministycznym. Fajnie, żeby osoby działające dla tęczowej sprawy i na rzecz praw kobiet uwolniły się od przekonania, że sport to sprawa drugorzędna. To mnie wyjątkowo wkurza.

AM: Suzi, życzę Ci zrealizowania tych trzech zadań w kolektywie. Dziękuję za podróż przez dwadzieścia lat Chrząszczyków i gratuluję wytrwałości.

SA:  Dziękuję za życzenia. Na koniec chcę podkreślić, że nie mam pewności, czy moje wspomnienia są zgodne z pamięcią innych osób. Mówię tylko ze swojej perspektywy. Jestem najdłużej związana z Chrząszczykami i jestem najbardziej aktywną w tej chwili osobą w grupie, ale grupa jest. Porozmawiajmy koniecznie jeszcze za rok − na 21 urodziny, kiedy Chrząszczyki będą pełnoletnie.

AM: Koniecznie. Możemy też świętować pełnoletniość według amerykańskiego prawa [śmiech] A teraz zapraszamy na spotkania urodzinowe Chrząszczyków. I zachęcamy do wpłacana na zbiórkę. Bo drużynie należy się piękny i duży prezent!

Korekta: Maja Korzeniewska

  *************

Suzi Andreis (ur. 1971)
aktywistka sportowa, piłkarka, feministka, lesbijka, współzałożycielka kobiecej drużyny piłki nożnej i klubu sportowego „Chrząszczyki”, działa(ła) w różnych grupach nieformalnych feministycznych i queerowych.
20 lat minęło. Urodziny Chrząszczyków.
Zbiórka urodzinowa dla Chrząszczyków
Slam kłirowy + benefit na Chrząszczyki
www Chrząszczyki

Agnieszka Małgowska (1/2 Damskiego Tandemu Twórczego)
lesbijka / feministka / artaktywistka / reżyserka / trenerka teatralna / Współtwórczyni projektów: Kobieta Nieheteronormatywna (cykl debat) / A Kultura LGBTQ+ nie poczeka (projekt archiwistyczny O’LESS Festiwal (2012-2014) / DKF Kino lesbijskie z nutą poliamoryczną / Portret lesbijek we wnętrzu (czytanie dramatów) / Orlando.Pułapka? Sen (spektakl) Fotel w skarpetkach (spektakl), 33 Sztuka (spektakl), Czarodziejski flet (spektakl), Gertruda Stein & Alice B. Toklas & Wiele Wiele Kobiet (nanoopera) /L.Poetki (film dokumentalny)/ Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej* (stowarzyszenie).

                         **************

LESBIJSKA INSPIRA. Manifest i wywiady POCZYTAJ
AAAKulturalnik. Teatr lesbijski w Polsce. Cykl teatrologiczny  POCZYTAJ
AAAKulturalnik. Sistrium rozmawia o L*Kulturze POCZYTAJ

AIMO. Na płycie Hedo-Maso znowu trochę więcej śpiewam. Z Alicją Migdą rozmawia Agnieszka Małgowska

Fragment wywiadu Jestem psychofanką minimalizmu z cyklu SISTRUM rozmawia o L*kulturze.  

*********

AIMO to… eksperyment muzyczny łączący elektronikę z emocjonalnymi tekstami i  damskim wokalem. |
AIMO to… wokalistka, autorka tekstów, a także kompozytorka.
AIMO to… minimalizm w warstwie muzycznej, jak i tekstowej.

*********

Agnieszka Małgowska: Gry z mainstreamem pochłaniają mnóstwo energii. Poza głównym nurtem można więcej. Można podejmować niepopularne tematy, wyglądać jak się chce. Dlatego zapytam: czy reklamując swoją muzykę akcentujesz swoją nieheteroseksualność?

Alicja Migda: W wywiadach mówię o swojej orientacji, nie mam z tym problemu. Orientacja seksualna jest jedną z właściwości, która mnie definiuje, tak jak definiuje mnie to, że jestem kobietą. Moją nieheteroseksualność trudno też ukryć, teksty mnie zdradzają. [śmiech] Jestem lesbijką, ale nie chcę, by moja muzyka była postrzegana przez ten fakt, nie chcę też opierać na tym kariery. Tak mi zasugerowała niedawno jakaś menagerka. Moja muzyka jest ważniejsza, choć przyznam, że przykre jest, że w polskiej branży muzycznej nie ma wyautowanych lesbijek. A siedząc od lat w tej branży wiem, że jest ich niemało. Znane wokalistki milczą w tej sprawie i zastanawiam się, dlaczego tak jest. Gdyby udało mi się zaistnieć w mainstreamie, nigdy nie będę ukrywać, że jestem lesbijką.

AM: Śpiewasz o relacji między kobietami, więc to jest oczywiste, choć wiem, że kobiety mają absurdalne pomysły, żeby się wyprzeć swojej orientacji. Od razu przypomina mi się skecz Barbie Girls o wokalistce o pseudonimie Lesba, która śpiewa piosenki o seksie i miłości między kobietami, jest w bliskiej relacji z menagerką, ale twierdzi, że jest hetero! Historia nie tylko kabaretowa. Dziewczyny obawiają się zniszczenia kariery, szczególnie, jeśli jest ona zbudowana na opowieści o heteromiłości.

AM: Przypomina mi się historia Piotra Zioły. Zdolny młody człowiek zajmujący się muzyką alternatywną, przy płycie pomagała mu Natalia Przybysz. Miał umowę z wytwórnią Warner i nagle ktoś wyczaił na Instragramie kilka zdjęć jego i jego partnera. Stało się jasne, że jest gejem. Wytwórnia zadziałała. W ciągu jednej nocy zniknęła cała zawartość Instragrama i Facebooka. Po całej zadymie Zioło muzycznie zniknął, na szczęście ostatnio widzę, że wraca. Myślę, że stało się tak, bo wytwórnia kierowała muzykę Zioły do nastolatek.

AM: Trudno się czasem dziwić, że artystki chcą uniknąć takiej sytuacji. Ciągnąc tęczowy wątek, mówiłaś, że grywasz przy okazji Marszy Równości?

AM: Tak, gdy tylko jest to możliwe. W zeszłym roku pogoda uniemożliwiła nam zagranie koncertu plenerowego podczas Marszu w Poznaniu. Trzy lata temu graliśmy z Semantyką koncert przed Marszem we Wrocławiu.

AM: Pytam też dlatego, że kolejna Twoja EPka będzie miała premierę w czasie warszawskiego tygodnia, zapowiadającego Paradę Równości w Warszawie. Pewnie zbieg okoliczności, bo koncert macie w Poznaniu. Porozmawiajmy o tej muzycznej premierze. Mówiłaś, że będzie bardziej chilautowa, choć mam poczucie, że taka była poprzednia. [śmiech] Jak to jest? Na czym polega różnica?

AM: Różnica polega na brzmieniu i na tekstach. Wcześniejsze EPki były smutne. Smutna muzyka ze smutnymi tekstami dla smutnych ludzi. [śmiech]. Melancholia mnie opuściła, pozmieniało się w moim życiu i zaczęły powstawać inne teksty, w których bardziej doceniam jasne aspekty relacji między kobietami. To jest EPka, więc to raptem cztery utwory.

AM: Na tyle utworów starcza pozytywnych historii? [śmiech]

AM: Powstało więcej podobnych utworów, ale nie zdecydowałam się wrzucić ich na płytę. W sumie płyta mogłyby być skondensowanym obrazem związku: poznajemy się, zakochujemy, następuje kulminacja relacji, codzienna miłość, kryzys i rozstanie. Może więc jednak ta płyta nie jest całkiem chilautowa. [śmiech] Ale bez wątpienia patrzę na smutki z dystansem, na pewno będzie spokojniej, dużo więcej pozytywnych emocji.

AM: Na pewno jest pół na pół pozytywu i negatywu. EPka nosi tytuł Hedo-Maso.

AM: Tytuł to podsumowanie treści, charakterystyka mojego widzenia związku. Każdy związek ma w sobie hedonizm, zawsze czerpiemy z niego przyjemność. Ale to też masochizm, rozumiany jako dręczenie się, cierpienie emocjonalne. Dwie strony medalu.

AM: Kontynuujesz muzyczny dziennik przemiany emocjonalnej, stosunku do miłości… ale czy tylko to Cię interesuje?

AM: Nie, nie tylko, ale nie umieściłam tego na tej EPce. Powstał utwór, który jest reakcją na sytuację polityczną w Polsce. Tak mnie wkurza to, co się dzieje, że musiałam wyrazić swój gniew. Ten utwór powstał już dwa lata temu, a jest coraz bardziej aktualny. Nie pasuje do koncepcji chilautowej płyty, ale podzielę się nim na koncertach. [śmiech]

AM: Myślałaś, żeby stworzyć płytę zaangażowaną?

AM: Do tej pory byłam tak zajęta trudnymi emocjami, tak skupiałam się na swoim życiu, że nie było na to miejsca. Może teraz. Choć z drugiej strony myślę, że nawet bym to wywrzeszczała, ale jak to połączyć z elektroniką? [śmiech] Powinnam stworzyć raczej drugi zespół, skład hardrockowy, by tę wściekłość wykrzyczeć przy odpowiedniej muzyce. Niewykluczone, że tak będzie. [śmiech]

AM: Fajnie byłoby artystycznie się buntować, wobec sytuacji politycznej, jak w latach 80. Robili tak muzycy rockowi w Polsce. A ile czasu i w jaki sposób powstawała ta ostatnia EPka?

AM: Wcześniej potrafiłam jednego wieczoru napisać 2-3 teksty, muzyka sama przychodziła. Teraz teksty i muzyka powstawały powoli. Dałam sobie czas, nie chciałam, by ta płyta brzmiała podobnie do poprzedniej. Szukałam czegoś nowego do tego stopnia, że odwołałam kiedyś koncert, tak byłam zmęczona poprzednim materiałem. W sumie teksty i kompozycje powstawały bez ciśnienia i terminów. Bardzo mi zależało na jakości. To rozciągało się w czasie, trwało jakieś 1,5 roku.

AM: A zaprosiłaś kogoś nowego do współpracy?

AM: Do jednego utworu zaprosiłam przyjaciela-wokalistę Swiernalisa. To będzie przewrotny duet. Ja – jak na kobietę – mam niski głos, on – jak na mężczyznę – wysoki. Chcemy ten kontrast wykorzystać, zwłaszcza że śpiewamy dość wyuzdany tekst erotyczny. [śmiech]

AM: Premiera tej EPki już wkrótce. Masz jakieś niespodzianki?

AM: Koncert planujemy 7 czerwca w Poznaniu! Mam nadzieję, że uda nam się pokazać też clip do jednego z utworów, który może będzie też reklamującym całość singlem. Ale to jeszcze się okaże. A potem ruszamy z koncertami, by prezentować materiał światu.

AM: Jakie miasta i festiwale planujecie odwiedzić?

AM: Chcemy wystąpić w Warszawie, Wrocławiu, Gdańsku i w mojej Łodzi. Ale – jak już mówiłam – skupimy się jak zawsze na festiwalach. W tym roku chciałabym wystąpić na festiwalu Grzegorza Ciechowskiego, już po raz drugi.

AM: Festiwal Ciechowskiego to nie przypadek, słyszałam Twój cover piosenki Ciało.

AM: Tak, zrobiłam nawet dwa covery Republiki: Ciało i Strażnik snu. Do numeru Ciało podeszłam bardzo po swojemu. Wzięłam tekst Ciechowskiego i starałam się zobaczyć siebie przez ten tekst. To, co powstało, nie ma wiele wspólnego z oryginałem. Długo nad tym pracowałam, zwłaszcza muzycznie. Traktuję taki utwór bardziej jako inspirację, niż kawałek do przerobienia. Teraz pewnie zrobiłabym go jeszcze inaczej. Minęło sporo czasu, a ja się rozwijam.

AM: Zdaje się jesteś perfekcjonistką i – jak mówiłaś – czuwasz nad wszystkim. Także nad graficzną stroną projektu Aimo. Skoro jesteś ilustratorką, trudno żeby było inaczej! Skąd pomysł na minimalistyczną, monochromatyczną, mleczno-bladoniebieską grafikę? Nie jest to nowa koncepcja, to kontynuacja wcześniejszego wizerunku Aimo. Na okładce widzę Twoją twarz wyłaniającą się z cieczy, która przywołuje dwa skojarzenia: Woopie Goldberg na zdjęciu Annie Leibovitz lub narodziny hiperbohaterki filmu Gost in Shell.

AM: Te barwy na moich fotach to wynik tego, że jestem albinoską. Kiedyś miałam z tym duży problem. W końcu zobaczyłam, że ta estetyczna inność jest oryginalna i piękna, i warto ją podkreślić. Zatem kolor biały, który kojarzę z minimalizmem i mój albinizm, stworzyły taki wizerunek Aimo. Jestem psychofanką minimalizmu i symetrii, a moja twarz jest symetryczna, więc grafika Aimo oddaje wszystko, co dla mnie ważne.

AM: To, co robisz, to też performowanie swojej fizyczności. Ja potraktowałam Twój albinizm jako dizajn, a nie naturalną właściwość. To znaczy, że taka inność weszła do kultury jako stylizacja.

AM: Prawda, dopytują mnie, czy sobie nie wybielam brwi i rzęs, a ja po prostu wykorzystuje moje naturalne predyspozycje w swojej sztuce.

AM: I robisz to do końca, Twoje klipy, jak na przykład Pokaż, też są konsekwentnie utrzymane w mlecznym minimalizmie.

AM: Tak. Czuwam też nad tym, żeby wszystko było spójne.

AM: Dziękuję za rozmowę i życzę sukcesu, ale takiego jakiego naprawdę chcesz. Do zobaczenia na koncertach!

***********

Fragment wywiadu  Jestem psychofanką minimalizmu  z cyklu SISTRUM rozmawia o L*kulturze. CZYTAJ CAŁY TEKST.

***********

AIMO
Debiutowała na Festiwalu Łódź Miastem Talentów, na którym zajęła drugie miejsce. Miała także możliwość zagrania na Enea Spring Break Festiwal, Songwriter Łódź Festiwal, International Boat of Culture Festival czy 41 Krakowskich Reminiscencjach Teatralnych. Jest także finalistką XII in Memoriam Festiwal Grzegorza Ciechowskiego z utworem Ciało.
5 października 2016 własnym sumptem wydała debiutancką EPkę – 
OMIA
Pod koniec stycznia 2017 w ramach Ekspresowych Sesji Nagraniowych Radia Łódź AIMO zarejestrowała kolejną EPkę – 
RADIO.
Do nagrania zaprosiła zaprzyjaźnionych muzyków i tak elektronika zyskała nowe oblicze żywych gitar i instrumentów smyczkowych.

7 czerwca 2018 EP Hedo-Maso otwiera kolejny rozdział drogi artystycznej AIMO. Singlem promującym EPkę jest utwór Na linii bioder, w którym gościnnie zaśpiewał SWIERNALIS.

Agnieszka Małgowska (1/2 Damskiego Tandemu Twórczego)
lesbijka / feministka / artaktywistka / reżyserka / trenerka teatralna / współtwórczyni projektów: Kobieta Nieheteronormatywna (cykl debat) / A Kultura LGBTQ+ nie poczeka (projekt archiwistyczny) / O’LESS Festiwal (2012-2014) / DKF Kino lesbijskie z nutą poliamoryczną / Portret lesbijek we wnętrzu (czytanie dramatów) / Orlando.Pułapka? Sen (spektakl) / Fotel w skarpetkach (spektakl) / 33 Sztuka (spektakl) / Czarodziejski flet (spektakl) / Gertruda Stein & Alice B. Toklas & Wiele Wiele Kobiet (nanoopera) / L.Poetki (film dokumentalny) / Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej* (stowarzyszenie).

                                                                 *********

DO POCZYTANIA
AAAKulturalnik. Sistrum rozmawia o L*Kulturze.
1. Komiksy dojrzały już dawno temu. Czas by dojrzeli też czytelnicy. Wspomnienie o Bostońskich małżeństwach.
Rozmowa z Sylwią Kaźmierczak
2. Próbowałam łączyć wodę z ogniem, teraz zaczynam czuć siebie. Rozmowa z Agnieszką Olszewską-Kaczmarek
3. Tkwimy w zero-jedynkowym myśleniu. Rozmowa z Anną Adamczyk
4. Jestem psychofanką minimalizmu. Rozmowa z Alicją Migdą AIMO
5. Lubię wydobywać queerowość z postaci popkultury. Rozmowa z Weroniką F. Justyńską vel DK Vera Cruz
6. Cudowne Lata to nasza prz_szłość. Rozmowa z Anną Włodarczyk i Aminą Dargham
7. Jesteśmy parą dziwaczek. Di Libe brent wi a nase Szmate. Rozmowa z Mają Pompą.
8. Burleska zawsze była feministyczna suwersywna i emancypacyjna. Rozmowa z Betty Q.
9Chciałam zostać panią inżynier, a kręcę cyckami. Rozmowa z Madame Mėduse
10. Teraz wszystko jest dla mnie polityczne. Rozmowa z Idą Dzik
11Jestem skupiona na ciemnej stronie seksualności. Rozmowa z Martą Motyl
12. Chciałam zrobić artystyczny coming out. Rozmowa z Karoliną Sobel
13. Urodziny Chrząszczyków. Kobieca piłka z domieszką inności. Rozmowa z Suzi Andreis
14. Fantastyka w kolorach tęczy. Postacie queerowe nie muszą mieć żadnego uzasadnienia istnienia.
Rozmowa z Magdaleną Stonawską i Loë Fjorsigviss
15. Egzystowanie poza binarnością jest fantastyczne. Rozmowa z Kirą Nin.

AAAKulturalnik. Teatr lesbijski w Polsce.
1. Rozmowa o spektaklu. Amy Conroy. Alicja & Alicja. Lesbijki w kolorze nude.
2. Rozmowa o spektakluSzelest. Laboratorium Ma(g)daleny Anny. Teatr Forum.Takie szekspirowskie marzenie, żeby teatr zmieniał świat.
3. Rozmowa z Jolantą Janiczak. Mam dość oglądania bohatera maczo, który kolonizuje świat. Wokół spektaklu
O mężnym Pietrku i sierotce Marysi. Bajka dla dorosłych.
4. Rozmowa z kolektywem CZARNE SZMATY. Razem znaczymy więcej niż każda osobno.
5. Rozmowa o spektaklu. Przebudzenie na podstawie Bachantek Eurypidesa w reżyserii Marty Malinowskiej.
Szkoda tych nagich dziewczęcych ciał.

6. Rozmowa o spektaklu. Bachantki w reżyserii Mai Kleczewskiej. Waginalny głos.
7. Rozmowa z kolektywem z SharmTRIO plus. Teatralizując drag kinga.
8. Rozmowa o dramacie i spektaklu. Kostka smalcu z bakaliami Ingmara Villqista i Łukasza Barczyka. Od banalnej historii do egzystencjalnej lestorii.
9. Rozmowa o przedstawieniu. Tentabulles. Feminist Lesbian and other Womyn International Circusproject! albo
Cyrk Kobiet i Lesbijek. 
Polimorficzna mission possible.

10. Rozmowa z Moniką Rak. 33 Sztuka czyli lesbijskie ménage à trois.
11. Rozmowa o dramacie. Powiatowe związki partnerskie Agnieszki Łuczak. Barwy ochronne
12. Rozmowa o performansie. Ślubne performansy. Cz. 2. Performans na niby.