TELEFON DLA KOBIET DOŚWIADCZAJĄCYCH PRZEMOCY

Телефон для жінок, які зазнають насильства

CZYNNY PONIEDZIAŁEK-PIĄTEK
OD 11.00 DO 19.00

Активний з понеділка по п’ятницю з 14:00 до 19:00

Szukaj
Close this search box.

Jestem kobietą i piszę o kobietach. Rozmowa z Renatą Rusnak

Agnieszka Małgowska: Zacznę od Jamesa Bonda. Skąd wziął się w obu Twoich książkach, zaludnionych kobiecymi bohaterkami, patriarchalny fantazmat męskości?

Renata Rusnak: Wychowałam się na Bondzie. Filmy przygodowe to moje dzieciństwo, spędzone bez YouTube’a i TikToka. Moja bohaterka, Bazylia von Wilchek, powstała między innymi z fascynacji serią o Bondzie. Jasne, że Bond to patriarchalny bohater, który nieodpowiednio traktuje kobiety, ja jednak nigdy nie identyfikowałam się z kobietami z tych filmów. Od dziecka chciałam być Bondem. Fascynowały mnie jego samochody, gadżety i przygody. Niektóre bondowskie rozwiązania wprowadzałam w życie, głównie w pracy, na przykład wnosząc potajemnie cyfrowy aparat do analogowych archiwów. [śmiech]

AM: Bond nie jest patriarchalny tylko dlatego, że instrumentalnie traktował, bo już nie traktuje, kobiety. To wyobrażenie samca alfa. Choć trzeba przyznać, że Ty podchodzisz do niego z przymrużeniem oka. W obu książkach balansujesz na granicy zachwytu i żartu.

RR: Dowcip i autoironia w opowieściach o superbohaterach są dla mnie kluczowe. W Sto siedemdziesiątej pierwszej podróży Bazylii von Wilchek potrzebowałam dla Bazyli partnera, który ją – superbohaterkę – zdradzi. A w kimże mogłaby się zakochać taka postać? Niezbyt poważna, budująca dla kamuflażu wizerunek nonszalanckiej arystokratki, lubiąca gadżety, alkohol i kasyna? W Bondzie. W Jamesie Bondzie z ulubionym Craigiem w roli głównej.

AM: Był choć jeden konkurent Bonda na kochanka Bazylii?

RR: Początkowo myślałam o nolanowskim Batmanie, również ze względu na technologie, których używa. Bardziej jednak pasował mi model superbohatera pochodzącego spoza komiksu. Mimo że Bond ma za zadanie ratowanie świata, jest człowiekiem zwyczajnym. Nie posiada mocy nadprzyrodzonych, ma za to spore możliwości: wspiera go rząd, wzmacniają techniczne nowinki oraz pieniądze. Batman dodatkowo nosi w sobie mrok, który – choć pociągający – nie był w tym przypadku potrzebny. Zadaniem Bazylii, oprócz ratowania świata, jest pokonanie własnego mroku. To dlatego ostatecznie odbija się od szelmowskiego uroku Bonda.

AM: Tak było w historii Bazylii, a w Twojej drugiej powieści? Dlaczego Bond?

RR: W Tatianie i Panu Wogelkowie to mrugnięcie okiem do czytelników. Wielki macho z Casino Royale obrywa po nagich jądrach i znosi to dzielnie. Jan Wogelkow, który nie wytrzymuje tej sceny do końca, projektuje na Tatianę fascynację Bondem, popada w zazdrość i kompleksy, i na różne sposoby usiłuje to sobie zrekompensować. Bond jest zatem lustrem dla obojga moich bohaterów.

AM: Pytam o Bonda, choć oczywiście postrzegam go jako dowcip. Zwłaszcza, gdy Bond zostaje umieszczony w ezoterycznym świecie. Podbija kampowość opowieści o Bazylii, która jest mieszanką Jeffa Bezosa, Elona Muska i Bonda właśnie. Bazylia jest dzięki temu zabawna, będąc jednocześnie mądra, uduchowiona, odważna. Jest cudowną materializacją kobiecej mocy, wyrafinowania i sprawczości.

RR: Cieszę się, że widzisz jej poczucie humoru. Wiele czytelniczek i czytelników złości się na to, że jest przerysowana. Próbowałam ją nieco przyciąć, ale było mi żal rezygnować z tego przerysowania. Przy jego pomocy wrzuciłam do powieści i humor, i to, co jest takie charakterystyczne dla współczesności – medialny wizerunek przykrywający rzeczywistość. Bazylia jest świadoma tego, że jak cię widzą, tak cię piszą, i gra w tę grę na całego. Kuje własny los i również w tym sensie jest sprawcza (i wyrachowana). Naprawdę dobrze bawiłam się przy tworzeniu tej postaci. Koniec końców książka stała się taką bombonierką, do której zamówiłam ilustracje u Barbary Iwańskiej. Mam nadzieję, że wyszła wystarczająco smakowicie, żeby odczuwać przyjemność z czytania.

Nie mieszałabym za to Bezosa ani Muska w tę historię. Ostatnio są ucieleśnieniem winy za zmiany klimatyczne, a Bazylia jest przecież wielką i oddaną ekolożką. [śmiech]

AM: Wiadomo, że Bezos i Musk mają wiele za uszami, użyłam ich jako przykładów ludzi omnipotentnych, wizjonerskich i realnie istniejących. Oni nie mają jak Bond dostępu do ezoświata, choć kto wie…

RR: Od lat obserwuję ten, tak zwany, ezoświat, który nagle zaczął urastać do rangi mądrości. Dziś każdy, kto odbębni jeden kurs samorozwoju, z automatu staje się oświecony i zaczyna nauczać. W Podróży Bazylii troszkę się z tego podśmiewam. Wplotłam w nią różne teorie spiskowe, wyznawców UFO, mityczną krainę Agarthę, wreszcie Maszkarona – istotę spoza naszego wymiaru, która włada ludzkimi umysłami i sprowadza na złą drogę. Ta ostatnia postać towarzyszyła mi w dzieciństwie spędzonym na wsi w górach. Babka często opowiadała historie o Panu Szatanie, który pojawia się w momencie, gdy tylko możesz zboczyć z obranej ścieżki. Dosłownie mógł cię zgubić w górach albo w przenośni wplątać w grzech. Ta postać była dla nas równie żywa, co i sama babka.

AM: Dzięki temu czytam kampową herstorię o odjechanej kobiecie, która ma misję o dużym ciężarze, ale nie traktuje tego zakonnie. Jest sybarytką, pije wino bez umiaru, śpi do południa. Dużo je i od tego nie tyje. Niezła sztuczka z tym nietyciem. Zacytuję, bo to mnie uwiodło, podobnie jak motyw włosów, które wrastają w ziemię:  Nie tyła od tego regularnie, tylko nieregularnie. – To przez ten ruch i podróże – mówiła każdemu, kto nie mógł się nadziwić, że w jej kobiecym ciele mieściły się takie ilości smakołyków. Po każdym wyjątkowo obfitym posiłku przybierała na wadze, ale zaraz znowu szczuplała i wszystkim wydawało się, że to było tylko przewidzenie.

RR: Nie mogłam sobie tego darować. [śmiech] Tak jak nie mogłam sobie darować zakrzywienia czasu. Jest tyle do zrobienia, napisania, nie wiadomo w co włożyć ręce, a wystarczy zakrzywić czas: robisz swoje, wracasz, a czas stoi w miejscu. Dzięki temu między innymi Bazylia jako Bazyl M. napisała tyle powieści. Ja na to nie mam czasu!

AM: Ale też dzięki temu i konieczności agenturalnego kamuflażu Bazylia queeruje, wciela się w różne postacie. Zmienia się, mistyfikuje, myli tropy – robi to dla ratowania świata. Szkoda tylko, że blask sławy i sukcesu pada na Bonda.

RR: Ale wiesz dlaczego tak jest?

AM: Jasne. Ale uwiera mnie, że znowu buduje się męski mit. Sytuacja wygląda na kolejny przykład niewidocznej pracy kobiet.

RR: No bo przecież Bazylia, mimo wszystko, nadal pozostaje kobietą ukształtowaną przez XX wiek. Niby technologicznie sięga do wieku XXI, ale przecież obserwujemy i ją, i zagadnienia z jakimi się boryka, i to, co spotyka drugą bohaterkę Polę – że to wszystko jest ze starego świata, z którego one (jak i my) bardzo powoli się wydostają. Nie da się machnąć ręką i odciąć od całego bagażu kulturowego, w którym funkcjonujemy. Dobrze natomiast jest go widzieć.

AM: Rzeczywiście, Bazylia jest nową Wonder Woman koło pięćdziesiątki, i to cymes, ale i tak w Twojej baśni najważniejsza wydaje się jej relacja z Polą. To jest też wartość powieści.

RR: Wszyscy potrzebujemy relacji. Dlatego odklejonej od rzeczywistości superbohaterce Bazylii potrzebna jest Pola. Bazylia ratuje świat, bo urodziła się w jakimś sensie wyjątkowa. Taka musi być, lecz gdy spotyka Polę, schodzi na ziemię. Musi wziąć odpowiedzialność nie tylko za przyszłość Poli, ale i za własną przeszłość. Perspektywa się zmienia, gdy pojawia się ktoś młodszy – dziecko własne czy przyszywane. I w drugą stronę, Bazylia jest równie potrzebna Poli. Seria zdarzeń sprawia, że Pola jest taka, jaka jest. Bazylia staje się dla niej ciotką, starszą siostrą i wreszcie matką, przez co pozwala jej załatwić sprawę z rodzicami.

O ich relacji początkowo myślałam jako o relacji ciotka – bratanica, postać Poli zaczerpnęłam częściowo z mojej bratanicy, a częściowo ze swojego dzieciństwa w górach. Miały być spokrewnione, i cień tego pokrewieństwa Pola odnajduje potem w Ogrodach Przodków. Bazylia von Wilchek ma z kolei wiele z mojej pięćdziesięcioletniej wówczas znajomej, która pewnego dnia zapytała mnie, jakie buty kupić w góry na majówkę. Poszła po te buty, a wróciła z fotelem. To był impuls, od którego wszystko się zaczęło.

AM: Znając Twoją biografię multitastingową, podejrzewam, że Bazylia jest też Twoim alter ego. Tylko fotel-wehikuł był Ci potrzebny.

RR: Ale ja mam taki fotel! [śmiech]

AM: A wracając do relacji, to trzeba zaznaczyć, że mimo dużej różnicy wieku i doświadczenia, jest w miarę możliwości równościowa. Bazylia i Pola to bardziej współpracujący tandem, który wzajemnie się uczy i rozwija, niż układ mistrzyni i uczennica.

RR: Może dlatego, że Bazylia przez swoje zachowanie przypomina dziewczynę? Gra lekkomyślną, chociaż jest osobą dojrzałą i doświadczoną. Pola zaś odwrotnie, jest zbyt poważna, zbyt dojrzała jak na swój wiek. I lekkość Bazylii jest jej potrzebna jak lekarstwo.

AM: W obu Twoich powieściach pokazujesz rozbudowane relacje między kobietami. W drugiej książce śledzimy związek rówieśnic – Tatiany i Olgi, kobiet około czterdziestki.

RR: Dla mnie ludzie nie występują bez relacji. A ponieważ jestem kobietą i byłam dziewczynką, to relacje z kobietami zawsze były dla mnie bardzo ważne. Może dlatego, że urodziłam się w górach w czasach analogu. Pamiętam te wieczory, kiedy do mojej góralskiej babki czy dziadka przychodziły_li inne starczynie i starcy, a my, dzieci, siedzieliśmy po kątach i słuchaliśmy, co mówią. Pewnie dlatego lubię otaczać się starszymi kobietami, mają inną perspektywę, która zmienia moją.

Mam na przykład żydowską przyjaciółkę, która mieszka między Krakowem a Berlinem. Znamy się od prawie dwudziestu lat, w tym czasie miałam szansę omawiać z nią różne etapy swojego życia. Mogłam też obserwować, jak wiek nas zmienia – na korzyść. Dlatego nie boję się starości ani starzenia. Moja przyjaciółka jest już po osiemdziesiątce, i od niedawna ma nowego przyjaciela ze Sztokholmu. To przywilej obserwować, co w dojrzałym wieku wydarza się w relacjach miłosnych, w jaki sposób można kochać.

AM: Bazylia jest przewodniczką, osobą już ukształtowaną. Pola podąża za nią i dopiero się kształtuje. W relacji Tatiana – Olga przewodniczką jest Olga, równie specjalna z racji swego statusu społecznego, jak i materialnego. Tatiana uczy się przy niej. Zmieniłaś konwencję z baśni na powieść obyczajową, ale typ relacji powtórzyłaś.

RR: Relacje z przewodniczkami popychają nas w życiu. Sama dużo rozmawiam z innymi. Jeśli mam problem, którego nie potrafię rozwiązać, to szukam osoby, z którą mogę o tym porozmawiać. To mój sposób radzenia sobie z problemami. Szukam nauczycielek, nauczycieli, które_rzy potrafią pokazać mi inną perspektywę. Sama też dzielę się swoim doświadczeniem i swoim rozumieniem. No i oczywiście czytam książki i artykuły. [śmiech].

AM: Olga jest nauczycielką dla Tatiany, i to jest mentorskie. Niewygodnie mi z tym…

RR: Wiem, że Olga mówi rzeczy oczywiste i może irytować, ale taka właśnie była mi potrzebna w relacji z Tatianą. Ta postać pojawiła się podobnie jak biała kotka w baśni o Bazylii – same się napisały. Przyszły do jednego wydarzenia i już zostały. Olga dołączyła najpóźniej. Pisałam Tatianę długo. Zaczęłam w 2006 roku i bohaterem był tylko niemiecki Polak Jan Wogelkow, dziwak i antykwariusz. Tatiana, jak i pozostali sąsiedzi Wogelkowa, była postacią epizodyczną. Dałam jej narodowość polsko-ukraińską, bo potrzebowałam osoby, którą Wogelkow mógłby traktować z wyższością.

Kiedy zaczęłam przepisywać powieść w 2017 roku, Tatiana nabierała kształtu, by w końcu z postaci epizodycznej stać się główną bohaterką. Jej historię zaczerpnęłam i skleiłam z opowieści sześciu kobiet przechodzących dołujące małżeństwa i późniejsze rozwody według zdumiewająco podobnego scenariusza. Sceny z Iwanem są niemal reportażem. Każda z moich rozmówczyń przeżyła swój własny moment odbicia – od sytuacji albo od osoby. Tatiana też czegoś takiego potrzebowała. Dla niej była to Olga, choć jej nie planowałam, ani nie planowałam ich związku. Olga zjawiła się samoistnie w chwili, w której Tatiana zaczęła docierać do siebie. Po prostu jechały jednym tramwajem. Potem Olga weszła do antykwariatu Wogelkowa, a potem w naturalny sposób znalazła się pomiędzy Tatianą i jej mężem. I stała się lustrem dla Tatiany.

AM: Lustro – klasyczny lesbijski* motyw w sztuce. Bohaterki się spotykają, uczą się od siebie i relacja się kończy. Na szczęście niemelodramatycznie.

RR: Nie wiem, czy to tylko lesbijski motyw. Lustro jest chyba wszechobecne, i w literaturze, i w życiu. Wszyscy odbijamy się w innych, bez innych zwyczajnie nie istniejemy. Olga jest nieco pretensjonalna, ale w powieści pełni funkcję praktyczną. Jest nią bycie nadświadomością Tatiany, bez głosu Olgi Tatiana, jako postać, rozpada się we własnej nieporadności i męczy równie mocno, co Wogelkow. Gdyby historia Tatiany rozgrywała się w świecie magicznym, bazyliowym, to rozmawiałaby ona z Olgą w jakimś Shangri-La – Olga byłaby na przykład Starczynią w Wieży Kamiennych Mis. Ale historia Tatiany jest realistyczna, Olga musi więc być realną osobą.

AM: Mówisz, że Olga to postać realna, ale dla mnie jest zbyt doskonała, wyidealizowana. Piękna i świadoma.

RR: Opisałam Olgę jako ikonę, mówi o tym sama Tatiana. Ikona z jednej strony emanuje pięknem, z drugiej jest niedostępna. Jako ukrainistka mam pewne obrazy w głowie. Olga to symbol, reprezentuje charakterystyczny, wzorcowy typ ukraińskiej urody. Zgodny ze stereotypowym wyobrażeniem nieposkromionej czarnobrewej dziewczyny z polskich Kresów, jak ją opiewali romantycy. Wiadomo, że uwspółcześnionym. Dla Tatiany Olga jest Wielką Księżną Kijowską, prosto ze staroruskich ikon. Wiele takich rzeczy włożyłam w tę książkę. Zobaczą je Ukraińcy i Ukrainki, jeśli kiedyś będą tę powieść czytać.

AM: To jest podstawa symboliczna, ale obdarzyłaś ją konkretną biografią.

RR: Jasne. Starałam się stworzyć realistyczną, możliwą do zaistnienia fikcję – konsultowałam te postaci ze swoimi ukraińskimi przyjaciółmi. Olga miała pochodzić z Kijowa i mówić po ukraińsku, a pamiętajmy, że do wybuchu wojny językiem dominującym w stolicy był rosyjski. Mieszka tam jednak pewna część świadomej narodowo ukraińskiej inteligencji, która używa i używała tylko języka ukraińskiego. Dostałam więc ogólne wytyczne, których Olga jest wypadkową. Nawet jej imię zostało wskazane jako najbardziej typowe dla środowiska, z jakiego miała się wywodzić. W ten sposób została artystką i córką lekarzy z prywatną praktyką. Choreografką zaś stała się dlatego, że chciałam ją powiązać z Tatianą zainteresowaniami muzycznymi. Jest też silna, niezależna, pewna siebie, i może robić co chce. W tym sensie masz rację, przypomina Bazylię, chociaż nie jest to celowe.

AM: Mówiłaś, że Tatiana potrzebuje Olgi jako lustra. Tatiana przegląda się w wielu kobietach: w matce, babce, siostrze. Bohaterki mogły zostać przyjaciółkami, a Ty pogłębiłaś ich relację o erotyczną sferę. Nie wiem, czy możemy ich relacje nazwać związkiem lesbijskim. Tatiana nie nazywa się lesbijką. Olgę lesbą nazywa Saszko, przyjaciel Tatiany, i mówi to raczej ostrzegawczo.

RR: Wybrałam miłość, bo miłość najbardziej motywuje. Można dzięki niej dostać kopa. Tatiana jest w trudnym momencie życia. Funkcjonuje tak, jak wymaga tego społeczeństwo, tradycja i rodzina. Tkwi w nieszczęśliwym małżeństwie z Iwanem. Mimo, że jest muzyczką, pracuje jako sprzątaczka. Odczuwa bezsens tego życia, nie jest jednak w stanie sama się z tego wyrwać. Kto może jej w tym pomóc? Na pewno nie kochający się w wyimaginowanym obrazie Tatiany antykwariusz Wogelkow. Pomoże jej druga kobieta, to ona jest kołem ratunkowym.

AM: Tworzą zatem maleńką bezpieczną wysepkę. Mogą się uczyć i odpoczywać.

RR: Tatiana weszła w małżeństwo ze starego patriarchalnego świata, a sama pochodzi już ze świata nowego. Nie nadaje się na tradycyjną żonę. Kobiety przez ostatnie stulecie dokonały olbrzymiego skoku w rozwoju, mężczyznom idzie to wolniej, bo do tej pory nie mieli wielkiej potrzeby zmian. Rozmowy o tym, co znaczy być nowoczesnym mężczyzną, toczą się zaledwie od dwóch, trzech dekad, a i to nadal marginalnie. Jak więc spotkać mężczyznę, który przeprowadzi kobietę do nowego świata? Wyobraź sobie, że w chwili kryzysu Tatiana spotyka mężczyznę, i to z mężczyzną wchodzi w romans. Pomijam już, jak fatalny banał powstałby z tej sytuacji. Ale czy facet mógłby powiedzieć jej te wszystkie słowa, które wyszły z ust Olgi? To dopiero brzmiałoby fałszywie.

AM: To byłby mansplaining… brrr! [śmiech] Ciekawe, co powiedziałaś wcześniej. Wejście w relację lesbijską wydaje mi się radykalną decyzją, skokiem, tymczasem Ty pokazujesz płynne przejście. To się dziewczynom po prostu zdarza!

RR: Tak. Kilka lat temu uświadomiłam sobie, że dla młodszych generacji bycie osobą nieheteronormatywną jest w dużym stopniu normalne. Może w tej chwili uczestniczymy w jakimś ostatnim podrygu patriarchalnej historii w postaci polityki obecnego rządu, i może najmłodsi borykają się z falą wtórnego społecznego wyparcia i nagonki, ale dla pokolenia Tatiany, czyli obecnych czterdziestolatków, romans czy seks z osobą tej samej płci nie jest już żadnym tabu. Usłyszałam wiele historii o tym, że podczas rozwodu kobiety wchodziły w intymne relacje z innymi kobietami. Znam kilka małżeństw 30+ praktykujących otwarte związki z dominacją kobiet. Dla naszego pokolenia orientacja była jednoznaczna: albo hetero, albo homo. Większość z nas z kobietami tylko się przyjaźniła, nie myślałyśmy o seksie ani o relacji romantycznej, która, jeśli się nawet zdarzała, kończyła się ucieczką jednej ze stron. Tymczasem wśród młodszych erotyczne kontakty kobiet z kobietami są bardziej płynne. A najmłodsze pokolenia, jeśli nie pochodzą ze skrajnie prawicowego otoczenia, seksualność i płciowość odbierają jeszcze swobodniej i naturalniej. Chłopaki całują chłopaków, dziewczyny próbują z dziewczynami, bo w świecie możliwości jak nie spróbować tego, co jest? Oni już nie mają czego negować – chyba że nadal straszy się ich grzechem czy zwyrodnieniem. Więc oczywiście, nie dotyczy to całego społeczeństwa, ale da się zaobserwować rozluźnienie w tej sprawie.

AM: Dobrze, że możemy zobaczyć zmianę – z perspektywy 50-tki. Czy dla uświadomienia sobie tej zmiany pojawia się w powieści ciotka Stefa, która najprawdopodobniej była lesbijką-skrytką? Jej domniemana homoseksualna orientacja to niewielka cząstka jej rewolucyjnej i tragicznej biografii, ale ważne, że taka cząstka jest.

RR: Historia Stefy to historia pokoleniowa. Muszę o tym opowiedzieć szerzej. Podczas pracy w Polskiej Akademii Nauk zajmowałam się relacjami polsko-ukraińskim w dwudziestoleciu międzywojennym. Przyglądałam się nacjonalizmom, które rozwijały się po pierwszej wojnie, ale też oczywiście całej dwudziestowiecznej historii Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Fale represji przeplatały się z falami odwilży, podczas których dochodziło do szybkiego odrodzenia i rozkwitu literatury, i kultury. To natychmiast skutkowało kolejnymi represjami i powtarzało się co pokolenie. Najtragiczniejszy los spotkał pokolenie, które rozkwitło w latach dwudziestych XX wieku. W latach trzydziestych zostało praktycznie całe zlikwidowane. Do historii literatury pisarze i pisarki weszli pod nazwą Rozstrzelane Odrodzenie. Pokolenie Stefy jest pokoleniem, które dojrzało w latach sześćdziesiątych (tak zwani Sześćdziesiątnicy), a zostało zduszone w latach siedemdziesiątych i ostatecznie w osiemdziesiątych. Ciotka to szablonowy przykład represjonowanej inteligencji. Pisarka, która chciała pisać po ukraińsku poza dyrektywami komunistów. Tacy jak ona, jeśli nie zostali zamordowani, dostawali wilczy bilet. Nie mieli żadnych szans na publikację swojej twórczości, ani nie mogli znaleźć pracy innej niż fizyczna. Praca w kotłowni czy właśnie na zmywaku, to była jedyna dostępna opcja, wielu z nich po prostu przymierało głodem. Stefa jest zatem obrazem tego pokolenia.

AM: Rozumiem, ale wybrałaś jako przykład pokolenia kobietę, dodatkowo sugerujesz, że była lesbijką. To ma dla mnie duże znaczenie.

RR: Nie mogłam inaczej. Jestem kobietą i piszę o kobietach. Kogo mam opisywać? Męski świat jest mi znany wyłącznie z obserwacji. Moim światem jest świat kobiet, piszę więc o kobietach. Prawdopodobnie dlatego, że zostałam ukształtowana przez system płciowy. Może w czasach, jakie opisuje Ada Palmer w Do błyskawicy podobne, kiedy ludzkość wyzbyła się płciowości i traktuje ją jako relikt przemocowej przeszłości, pisałabym w inny sposób. Tak, jak mówią o sobie bohaterowie jej serii Terra Ignota: ono. Mnie jednak interesują kobiety, bo my kobiety występujemy w kobiecym systemie. To kobiety kobietom mówią, co powinny robić, jak się zachowywać. Na kimś się wzorujesz albo odbijasz od kogoś.

AM: Mówisz to jak oczywistość, ale tak nie jest. Żeby podążać za kobietami musimy uznać je za autorytetki. A w naszej kulturze nadal autorytetami są mężczyźni. Potrzebujemy rewolucji, a Stefa niesie kilka kobiecych rewolucji – jako Ukrainka, kobieta, lesbijka. Kondensuje marginalność.

RR: Może dlatego tak mówię, że wychowały mnie bardzo twarde mama i babka. Wiesz, góralki to nie są pokorne kobiety. A żeby wrócić na poważne tory, to w czasach reżimu kobiety-pisarki były traktowane tak samo jak mężczyźni. Nie było dla nich taryfy ulgowej. Był reżim i byli jego wrogowie. Płeć nie miała tak dużego znaczenia. Z pokolenia Stefy wystarczy wymienić zamordowaną Allę Horską, Linę Kostenko, która pisała do szuflady czy Lubow Panczenko mieszkającą w Buczy do 2022 roku, która podczas ostatniej okupacji Rosjan zdecydowała się na protest głodowy i zmarła z wycieńczenia. Gdyby Stefa była w powieści mężczyzną, historia potoczyłaby się podobnie. Może tylko, jeśli byłby to gej, byłby mocniej represjonowany, i prawdopodobnie nigdy nie wyszedłby z więzienia albo łagrów.

                                                               Ilustracja: Barbara Iwańska

AM: Będę się upierać, że płeć zawsze ma znacznie. Poza tym z perspektywy polskiej, to tak nie wygląda. Książka Kobiety w Polsce 1945-1989. Nowoczesność – równouprawnienie – komunizm Małgorzaty Fidelis, Barbary Klich-Kluczewskiej, Piotra Perkowskiego, Katarzyny Stańczak-Wiślicz pokazuje, że z tym równouprawnieniem to trzeba uważać, bo go nie było u władzy. Poza tym z czasem, gdy komunizm złagodniał, kobiety miały wracać do tradycyjnych patriarchalnych ról.

RR: Ja mówię o komunizmie do końca lat osiemdziesiątych w Ukrainie. W Polsce nie doświadczyliśmy reżimu w takim stopniu, w jakim doświadczały go kraje włączone do ZSRR. Pamiętajmy, że Ukraina była republiką radziecką i tam reżim szalał. Nie mamy o tym pojęcia w potraktowanej łagodnie – w odniesieniu do na przykład Ukrainy – Polsce.

AM: Dla Ciebie naturalne było napisanie powieści o współczesnych Ukrainkach, której tłem jest polsko-ukraińska historia. Ukraina to teraz jeden z głównych tematów społeczno-politycznych. Trafiasz w czas tą książką. Dlatego właśnie teraz została wydana?

RR: Jako ukrainistka obserwuję procesy, które toczą się w Ukrainie od dawna, Ukraina leży w polu moich zainteresowań, o czym pisałam wielokrotnie na blogu. To nie jest koniunktura wywołana wojną. Jak wspomniałam, powieść pisałam przez ponad dekadę. Zaczęłam od Wogelkowa, który wtedy był jeszcze bardziej analogowy. Gdy wróciłam do tekstu po dziesięciu latach, musiałam go przerabiać, tyle się zmieniło. Dziewiętnastowieczny Wogelkow stał się reliktem XX wieku.

Książka była gotowa do druku na początku 2020 roku. Chciałam ją wydać sama, więc zleciłam pracę na okładkę i jej projekt bardzo zdolnym panom – Boczarowi i Królowi. Ale wybuchła pandemia, która zastała mnie w Oslo. Myślałam, że lockdown, który wydawał mi się niemożliwy do ogarnięcia mózgiem, potrwa krótko. Spakowałam małą walizeczkę i na dzień przed zamknięciem granic poleciałam do Oslo. Pomyślałam, że skoro świat ma stanąć na głowie, to nie ma sensu nudzić się w Krakowie. Założyłam, że na Wielkanoc wrócę i wydam tę książkę. Tymczasem zostałam na półtora roku. Szczerze polubiłam Norwegię, a stąd nie mogłam zająć się wydawaniem. W końcu zrozumiałam, że raczej nie wrócę do Polski, zaczęłam się więc rozglądać za wydawcą. Zgłosił się Szelest, który w cudowny sposób zaakceptował cały projekt książki i wpisał ją do kalendarza na wiosnę 2023 roku. Pół roku później wybuchła wojna. Książka się w nią samoistnie wpisała, chociaż gdybym tworzyła ją teraz, element wojny z pewnością zająłby w niej znaczące miejsce.

AM: Powiedziałaś, że wplotłaś w tę powieść rzeczy, które zobaczą Ukrainki i Ukraińcy. Czego ja, jako Polka, nie dostrzegam w tej historii? Czego charakterystycznego dla ukraińskości?

RR: Charakterystyczne są obie babki Tatiany. Babka sowiecka i babka ukraińsko-polska. Takich babek, a więc i rodzin w Polsce nie ma. Nie mamy aż tak głębokiego doświadczenia ludzi sowieckich. Po rozpadzie ZSRR przetrwała potężna grupa osób, która nie identyfikuje się z narodowością ukraińską, ani też zresztą rosyjską. Czują się częścią Związku Radzieckiego lub Federacji Rosyjskiej, ale żyją poza nią. Obecna wojna o Donbas wywodzi się z takiego właśnie myślokształtu.

Dla babki Tamary Ukraina jest udręką, jej istnienie nie ma sensu. Babka ta została ukształtowana przez komunizm i jego układy, i nie jest w stanie poradzić sobie z nową rzeczywistością. Na mniejszą skalę może to przypomina mentalność wyborców PIS-u, chociaż oni przynajmniej czują się lojalni do tej samej ojczyzny, do Polski. To jest wojna o wartości – jedni zmierzają do kraju europejskiego, nowoczesnego, a drudzy, zwani tam sowkami, chcą powrotu do tego, co było w ZSRR, fantazjują o wielkim imperium.

To wszystko jest trudne, bo się dzieje w rodzinach. Mieszane małżeństwa były i są tam przecież na porządku dziennym. Kiedyś wchodziła w to jeszcze religia: katolicka i prawosławna, która dzieliła dzieci. Dziewczynki przejmowały religię po matce, chłopcy po ojcu. A dodajmy jeszcze wspierany przez ZSRR ateizm. Jesteśmy tego świadkami po dziś, podczas obecnej wojny. Chodzę na kurs norweskiego z uchodźcami i uchodźczyniami z Ukrainy i historii łamiących serce znam wiele. Na przykład o tym, że córka i wnuczka uciekły z Donbasu do Charkowa w 2014 roku, kiedy bomby wybiły wszystkie szyby w oknach, a potem przeżyły powtórkę z rozrywki w 2022 roku i uciekły przez Polskę i Czechy do Norwegii. Ojciec został w Donbasie po stronie najeźdźców i już nawet nie rozmawiają przez telefon, bo on cieszy się, kiedy jakaś bomba niszczy domy nacjonalistów ukraińskich.

AM: Do tej podwójności wprowadziłaś jeszcze niemiecki wątek. Uosabia go Wogelkow.

RR: Było mi to potrzebne, bo nie do końca rozumiemy, co dzieje się w Ukrainie, ale Wogelkowa, który czuje się lepszy od Tatiany już zrozumiemy. Częścią polskości jest poczucie wyższości nad mieszkańcami Kresów, jak i roszczenie jakiś praw do tych ziem. Zestawiłam więc tych dwoje, żeby pokazać, że ich losy niewiele się różnią. Choć Wogelkow ma poczucie wyższości, a Tatiana nie, to przecież los pomieszał i wyrzucił ich rody z orbit w podobny sposób.

AM: Czy nie wynika to jednak z płci? Nie wiem jak Wogelkow, ale Tatiana dźwiga nie tylko historię rodziny, niesie przede wszystkim herstorię – wyznaczone jej miejsce jako kobiety w rodzinie we Lwowie i jako imigrantki-sprzątaczki w Krakowie.

RR: Przypominam o relacji Wogelkowa z dominującą matką. Wiele tę postać łączy z Tatiany babką, Tamarą. Wogelkow, mimo iż jest postacią tragikomiczną, też jest w jakimś sensie ofiarą systemu patriarchalnego. Poznając jego historię widzimy wrażliwego, nieśmiałego chłopca, który jest poniżany i przez matkę, i żonę, i nawet przez ojca, właśnie za te cechy charakteru. Świat, a co za tym idzie on sam, wymagają od niego by był Jamesem Bondem, podczas gdy on pragnie tylko poczucia bezpieczeństwa i odrobiny miłości. Kiedy wyraża się negatywnie o Tatianie, robi to głosem swojej matki. Zmiana zachodzi w nim na skutek tego rozróżnienia. Decyduje się na odcięcie od toksycznej matki, i na miarę swoich neurotycznych możliwości wprowadza tę zmianę w życie.

AM: Rozumiem, że rysujesz osobiste losy wrośnięte w myślokształt rodziny, państwa, narodowości. Ja to widzę jako wyraz struktury patriarchatu. Jego emanacją jest scena awantury w domu Tatiany we Lwowie. Groteskowa, mocna scena obnażająca przemocowe mechanizmy.

RR: To jest prawdziwa scena. Opowiadała mi ją jedna ze znajomych, której dzieje złożyły się na herstorię Tatiany. Tam babka Tamara staje po stronie mężczyzny, poniżając całkowicie swoją własną wnuczkę. To był ważny element tej opowieści, bo my kobiety też jesteśmy niezwykle destrukcyjne. I właśnie ta destrukcyjna siła kobiet również leży w moich zainteresowaniach.

AM: Twoja powieść to moim zdaniem opowieść o wielopoziomowym poniżeniu. Doświadcza tego Tatiana od męża, babki Tamary, Polaków i Polek, ale też od zakochanego Wogelkowa, postaci wyjątkowo nieprzyjemnej, protekcjonalnej, która też była poniżana przez matkę i żonę. Poniżenie i pogardę czuje się najmocniej podczas lektury. Wyrwanie się z tej energetycznej mazi to jest główny cel bohaterów_ek.

RR: Moim zamierzeniem było pokazanie tego poniżenia. W 2017 roku, kiedy wróciłam do pisania książki, Polska zaczęła wydawać pozwolenia na pracę dla Ukrainek i Ukraińców. Z racji tego, że znam wiele osób stamtąd, poznałam sporo niemiłych zdarzeń z ich życia w Polsce. Wynikało z tego, o czym już wiedziałam wcześniej, że Polacy są wyniośli i wielkopańscy, szczególnie wobec ludzi ze wschodu. Postać Kapuścińskiej, zamożnej kobiety, u której sprząta Tatiana, jest prawdziwa.

AM: To poczucie wyższości to ludzka uniwersalna cecha czy szczególna cecha polska?

RR: Wydaje mi się, że wszyscy ludzie to mamy, natomiast przejawiamy to na różne sposoby. Zależy jak bardzo zaakceptowaliśmy obcość i na ile pewnie czujemy się we własnej narodowej skórze. Niemcy są wyniośli, bo stworzyli potężną kulturę. Norwegowie, którzy jawią się jako tolerancyjni, otwarci, nienacjonalistyczni, też pielęgnują narodową dumę, która stawia ich wyżej niż inne narody. Rosjanie – każdy widzi. Francuzi? Wiadomo, że czują się najlepsi z powodu równości i braterstwa, które rozumieją na swój sposób. Amerykanie? Japończycy? Chińczycy? Każdy znajdzie powód do narodowej dumy, chociaż tak naprawdę jest to tylko różnorodność – nas, jako ludzi. Mamy swoje wartości i wydaje nam się, że nasze wartości są najlepsze.

AM: Usłyszałam niedawno, że Polacy bardziej lubią Ukrainę niż Ukraińców.

RR: Polski nacjonalizm, mimo wspaniałej akcji wsparcia Ukrainek i Ukraińców po wybuchu wojny w 2022 roku, umacnia się na naszych oczach od roku 2015. I będzie się umacniał, dopóki jako ludzie porównujemy siebie do innych. Dopóki wierzymy, że cenione przez siebie wartości i kody kulturowe są najlepsze. W książce chciałam pokazać, że polska wyniosłość jest niezasadna, że wynika w dużym stopniu z braku zrozumienia odmiennej kultury i uwarunkowań historycznych. Bo czymże jest ta dumna polskość? Co to za koncept? Zabawny, szczególnie tutaj, w Norwegii, gdzie mogę obserwować kim jest Polak na budowie albo w firmie sprzątającej. To przecież nie jest wyższość?

AM: A wobec kogo mają poczucie wyższości Ukraińcy?

RR: Różnie, w zależności od tego, z której części Ukrainy pochodzą. Na pewno spora część z nich jest wyniosła wobec Rosjan. Zapewne da się to wytłumaczyć historycznym uwarunkowaniem, podobnym do tego, co Polacy odczuwają wobec Niemców. Jest to trochę podszyte lękiem, a trochę pomaga radzić sobie z kompleksami. Ukraińcy z Zachodu są polonofilami albo polonofobami, zależnie od tego, jakie mieli doświadczenia. Trzeba by zerknąć do jakichś statystyk. Jako Polka nigdy tego nie badałam, interesuje mnie moje społeczeństwo i mój kontekst kulturowy.

AM: Pogarda ze strachu to co innego, niż wyższość moralna wynikająca z wartości chrześcijańskich czy statusu materialnego.

RR: Niby tak, ale to nadal pogarda i odwrócenie się od człowieka. I bardzo to smutne, że ludzie mierzą wartość pieniędzmi. I gardzą obcymi, bo mają inne wartości, inne kody kulturowe, inaczej się zachowują.

AM: Marzy nam się taki świat_kraj jaki Bhutan, który opisałaś w historii Bazylii i na swoim blogu. Mnie też to miejsce uwiodło. Udało Ci się odwiedzić Królestwa Grzmiącego Smoka?

RR: Jeszcze nie! Nie jest to proste ze względu na ograniczenia turystyczne, które obowiązują w Bhutanie. Dodatkowo ostatnie lata poświęciłam na Norwegię i trochę brakuje mi czasu na cokolwiek innego. Wciąż jednak podglądam, co się tam u nich dzieje, co na szczęście jest coraz łatwiejsze. Na Netflix na przykład można już coś obejrzeć z bhutańskiego kina, i oczywiście coraz więcej da się znaleźć w sieci, na Instagramie na przykład.

AM: Na koniec naszej rozmowy muszę zapytać o koty, które przemykają w obu Twoich powieściach. Opowiedz coś o nich. Przecież koty to lesbijski* lejtmotyw.

RR: No wiesz, co tu pisać o kotach? Albo je masz i rządzą twoim życiem, albo ich nie masz i wtedy nie wiem, co robisz? Pewnie sądzisz, że jakoś kontrolujesz świat i swoje życie? [śmiech]

AM: Pięknie się wywinęłaś… jak kocica. Dziękuję za rozmowę.

                                                                                                           Korekta:  Maja Korzeniewska

Ilustracja: Barbara Iwańska

 

**************************

 

Renata Rusnak  (ur.1974)
pisarka, tłumaczka, blogerka. Urodzona na wsi w Polsce, mieszka na wsi w Norwegii.

Naturalnie. Blog Renaty Rusnak
Tatiana i pan Wogelkow Wydawnictwo Szelest
Sto siedemdziesiąta pierwsza podróż Bazylii von Wilchek

Agnieszka Małgowska (Damski TANDEM Twórczy) 
lesbijka / feministka / artaktywistka / performerka / moderatorka procesu teatralnego / archiwistka / teatrolożka / współtwórczyni projektów: m.in. Kobieta Nieheteronormatywna (cykl debat) / A Kultura LGBTQ+ nie poczeka (projekt archiwistyczny / Teatr Lesbijski w Polsce (cykl teatrologiczny) / O’LESS Festiwal (2012-2014) / DKF Kino lesbijskie z nutą poliamoryczną / Portret lesbijek we wnętrzu (czytanie dramatów) / Orlando. Pułapka? Sen (spektakl) Fotel w skarpetkach (spektakl), 33 Sztuka (spektakl), Czarodziejski flet (opera zaangażowana), Gertruda Stein & Alice B. Toklas & Wiele Wiele Kobiet (nanoopera) / Brokatowa Wstęga Mobiusa (dragking show) / L.Poetki (film dokumentalny)/ Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej* (stowarzyszenie) / L*AW. Lesbijskie* Archiwum Wirtualne.

**************************

LESBIJSKA INSPIRA. Manifest i wywiady POCZYTAJ
AAAKulturalnik. Teatr lesbijski w Polsce. Cykl teatrologiczny  POCZYTAJ
AAAKulturalnik. Sistrium rozmawia o L*Kulturze POCZYTAJ

 

 

 


 

 

 

ORLANDO. Pułapka? SEN. Pamiętniki intymne. Nie przyszłyśmy siebie przekraczać.

Tekst jest zapisem scenariusza, który powstał na podstawie prezentacji przygotowanej na konferencję Obscena 24 maja 2011 roku w Instytucie Teatralnym w Warszawie.

ORLANDO. Pułapka? SEN. Pamiętnik intymny to performatywny dialog między członkiniami zespołu w obecności widzów_ek, ilustrowany zdjęciami Leszka Szymańca, Patrycji Mic i Kamila Musiejczuka, Andrzeja Majosa poświęcony pracy nad projektem teatralnym ORLANDO. Pułapka? SEN.

ORLANDO. Pułapka? SEN fot. PAT MIC

PROLOG……………………………………………………………………………

I. projekt

ORLANDO. Pułapka? SEN to marzenie, ale i koszmar senny. Wszystko się w tym scenicznym dzianiu przetwarza, plącze, miesza. Nie obowiązuje tu oczywistość w żadnej postaci. Rządzi zmienna energia.

Przedstawienie, które w swym zamierzeniu było przeznaczone dla kobiet, stało się zaskakującym wojażem po kobiecości, która multiplikowała w sposób coraz bardziej nieprzewidziany. W relacjach postaci scenicznych i poza nimi.

Powstał wymarzony, ale nieprojektowany kobiecy krąg. W jego zasięgu, w ekstremalnych warunkach powstało wiele niezwykłych rzeczy, też nierzadko bulgotało jak w wielkim garze, a jednak udało się zagrać spektakl w kilku miastach Polski (Warszawa, Poznań, Siedlce, Gdańsk)

W tym kręgu nasza kobiecość (sceniczna i prywatna) – między 10 a 43 rokiem życia – przybrała niemal wszystkie kształty. Ostatecznie symbolicznie spotkały się w naszym ŚNIE: Dziewczynka, Dziewczyna, Kobieta… Z całą ich mądrością, bólami i doświadczeniem.

Zabrakło nam tylko Starej Kobiety – babki. Jak twierdzą niektóre krytyczki literackie, starość była wielkim lękiem Virginii Woolf, więc nie wyposażyła Orlando w bogatą energię starości. My jednak spróbowałyśmy poszukać staruchy, dla której też znalazło się miejsce w spektaklu.

Taka wielowymiarowa kobiecość buduje Orlando książkowego i spektaklowego. ORLANDO jest tymi wszystkimi kobietami. W powieści to on_ona rozmawia z nimi, najpierw pod postacią bohaterek_ów swej opowieści, potem wyodrębnia je jako części swojej osobowości – głosy wewnętrzne. Głosy te w naszym spektaklu spotykają się w ariettcie i przemawiają dziwnym chórem, który wspiera przewrotny i zabawny fragment powieści Woolf.

Siadywały więc wokół misy z ponczem, którego dostarczanie w wielkiej obfitości wzięła na siebie Orlando, i opowiadały wiele wspaniałych historii, i czyniły wiele zabawnych spostrzeżeń, jako iż nie można zaprzeczyć, że gdy kobiety się zbiorą – ale pssst! – zawsze pilnują, by drzwi były dobrze zamknięte i ani słowo nie przedostało się do druku. Pragną jedynie – ale pssst! czy to nie kroki mężczyzny na schodach? Pragną jedynie – to chciałyśmy powiedzieć, gdy ten dżentelmen wyjął nam słowa z ust. Kobiety nie mają pragnień, mówi ów dżentelmen, wchodząc do saloniku Nell – mają jedynie słabości. Bez pragnień (obsłużyła go i odszedł) ich konwersacja nie może nikogo w najmniejszym stopniu interesować. „Jest rzeczą powszechnie znaną”, mówi pan S.W., „że kiedy brak im bodźca ze strony płci przeciwnej, kobiety nie mają sobie nic do powiedzenia. Kiedy są same, nie rozmawiają, tylko się drapią”. A skoro nie mogą rozmawiać, a drapanie nie może trwać bez przerwy, i jest powszechnie wiadome (dowiódł tego pan T.R.), „że kobiety nie są w stanie odczuwać słabości do osoby własnej płci ani też żywić do siebie niechęci”, cóż – jak możemy przypuszczać – robią kobiety, kiedy szukają własnego towarzystwa? (tłum. Władysław Wójcik, Tomasz Bieroń, 1994)

Teraz niech przemówią indywidualnie jako postacie, jako aktorki, jako osoby prywatne. Niech opowiedzą lub przemilczą swe doświadczenia, uczucia, afekty, fochy, bodźce, impulsy powstałe w procesie tworzenia. Chcemy, żeby słowa płynęły w sposób swobodny, w formie odpowiadającej każdej z współtwórczyń projektu.

II. przekroczenie

Agnieszka MAŁGOWSKA
Dziś chcemy opowiedzieć o doświadczeniu intymnym, o którym można mówić różnymi językami, na przykład językiem naukowym, ale takiego nie użyjemy.

Albo językiem literatury, jak zrobiła Virginia Woolf tworząc dzieje Orlando, w których wykorzystała własne przeżycie – miłosny związek z kobietą. Powieść bywa nazywana listem miłosnym do Vity Sackville-West.

Można też wziąć udział w projekcie ORLANDO, a potem o tym opowiedzieć.

Dziś więc podzielimy się naszym orlandowym przeżyciem, refleksją, wymknięciem, które nas naznaczyły, w sposób nieuporządkowany, fragmentaryczny, używając swobodnego, niejednolitego języka.

Choć każda z nas zjawiła się w projekcie z różnych powodów, bez wątpienia na początku wszystkie mogłyśmy powiedzieć: nie przyszłyśmy siebie przekraczać. Ale ORLANDO nam się wymknął, jak wymknął się Virginii Woolf, która napisała w Dzienniku: Jakiż kompletnie niepodległy mej woli, ale sam w sobie silny jest ten Orlando! – jakby odsuwał na bok wszystko, żeby zaistnieć.

Czas z ORLANDO to przekroczenia, które nam się zdarzyły. Projekt stał się właściwie serią przekroczeń dziejących się samoistnie. Czasem dotkliwych – dokonanych z wysiłkiem, czasem jakby przypadkowych – bezbolesnych. A jakie miałyśmy założenia?

Orlando.Pułapka?SEN fot. Kamil Musiejczuk

ZAŁOŻENIA ………….………………………………………………….……

Agnieszka MAŁGOWSKA
Miał to być spektakl o postaci poszukującej, niebanalnej – o Orlando, ale przede wszystkim działanie artystyczne, w które wpisany jest rozwój, ale ten rozwój mnie zaskoczył! Ponieważ zaskoczyły mnie wszystkie uczestniczki.

Monika RAK
Ja chciałam grać, recyklingować się aktorsko, tylko nie było teatru, w którym byłoby miejsce dla mnie. Więc jako aktorka zaczęłam robić swój teatr, w którym nie muszę nikomu niczego udowadniać, w którym mogę mówić o moim świecie, który nazywam RÓWNOLEGŁYM, czyli o świecie queerów, lesbijek, o świecie genderowym. Tym samym przekroczyłam niemożności. A przy okazji realizuję moje projekty graficzne i filmowe, co stanowi połowę całej pracy teatralnej.

Magdalena POGORZELSKA
Przystępując do projektu nie sądziłam, że przekroczenia będą mnie dotykać na każdym kroku. Chciałam po prostu grać, ale bycie w ORLANDO nie ma nic wspólnego z określeniem tak po prostu.

Nowe spojrzenie na teatr, na aktorstwo, na tworzenie spektaklu, na poszukiwanie postaci to są moje przekroczenia. W całym moim życiu niczemu nie poświęciłam tak wiele czasu, jak Arcyksiężnej. Wymagająca franca, którą ujarzmiłam, a może ona ujarzmiła mnie?

Agnieszka WESELI / FURJA
Doświadczenie współtworzenia pierwszego w Polsce kabaretu lesbijskiego Barbie Girls narobiło mi apetytu: chciałam, powiedzmy, rozwijać się aktorsko. A tymczasem okazało się, że w projekcie ORLANDO, oprócz pracy z głosem, ciałem i psychiką biorę udział w pracy na różnych płaszczyznach, także organizacyjnej, administracyjnej, fundraisingowej. I w sprzątaniu sali, które również stało się naszą wspólną odpowiedzialnością.

Od stycznia 2010 roku zdarzyło nam się, jako grupie, wiele kryzysów, przez które razem się przeprawiłyśmy – i wciąż zastanawiam się, jak to możliwe, że taki projekt – bez finansowania, bez lokalu, z mnóstwem ścierających się, przekraczających wzajemnie osobowości – że taki projekt przetrwał. W dodatku wciąż się rozwija przez zmianę: wczesną wiosną 2011 roku opracowałyśmy wersję bez dzieci i połączyłyśmy dwie odrębne sceny w jedną Arcy/księżnej/księcia.

Na własnej skórze przekonałam się, że robię to, co zawsze chciałam robić. Nasz ORLANDO to nie tylko działanie w sferze sztuki, ale działanie polityczne – prowadzące do zmiany społecznej – która postępuje w kierunku od jednostek do większych grup.

Greta PUCHAŁA
Przyszłam do projektu, bo zainteresował mnie temat, ponieważ mam Orlando w domu. Od kilku lat żyję w queerowej rodzinie. Mój mąż jest tak naprawdę moją żoną. Jej_jego transpłciowość i moje przekroczenie biegunowości stały się naszą misją, z którą staramy się dotrzeć do różnych środowisk.

Przy spektaklu ORLANDO okazało się, że musiałam przekroczyć swoje myślenie o sztuce. Jestem raczej człowiekiem racjonalizmu i techniki, lubię nowoczesny teatr, ale go nie rozumiem. Przed przyłączeniem się do grupy teatralnej nie rozumiałam prawie w ogóle, teraz przekraczam swoją wrażliwość.

Iwona LEWANDOWSKA
Przyszłam do projektu w ostatniej fazie. Właściwie po to, by wyłączyć i włączyć światło. Okazało się, że to skomplikowane, gdyż robię to bez przygotowania zawodowego. Dziś w spektaklu jest 70 zmian świateł.

Wkraczając do projektu nie miałam poczucia, że coś przekraczam, co wiąże się w moim myśleniu z wysiłkiem, z poczuciem jakiejś niemożności, z poczuciem wyzwania lub określenia punktu przekroczenia. Choć myślę, że właśnie przekraczanie mnie zachwyciło. Przekraczanie tradycyjnego/stereotypowego myślenia o teatrze, o sztuce, o płci, o kobietach.

Anna / Krzysztof WOJKIEWICZ
Mnie interesował progres. Wyznaczyłam sobie zadanie – przekroczyć siebie. Stwierdziłem, że w życiu nigdy nie byłem, nie jestem i nie będę seksbombą w heteryckim stylu, a chcę nią zostać na scenie! Podpisałam kontrakt – nazwano mnie tam aktorką – kontrakt wisi teraz u mnie na ścianie. Zaangażowałam się również w działania promocyjne. Wszystko to na rzecz kaganka oświaty, który niosę, biorąc udział w projekcie. To moje pierwsze działanie teatralne.

Aniela Małgorzata PIENIĄŻEK
A ja nie miałam założeń. Znamy się z reżyserką już całkiem długo, jest moją przyjaciółką i miałyśmy wcześniej okazję razem pracować w przestrzeni teatralno-performatywnej. Któregoś dnia Agnieszka do mnie zadzwoniła i powiedziała, że robi projekt teatralny. Spytała, czy jestem w Polsce i czy chciałabym wziąć udział w ORLANDO. Akurat byłam i nie miałam zamiaru przez jakiś czas wyjeżdżać, także zgrałyśmy się w czaso-przestrzeni idealnie.

Agnieszka MAŁGOWSKA
Zgrałyśmy się w czaso-przestrzeni idealnie. W tym się zgrałyśmy, a reszta? No właśnie, TAK różne osobowości, różne umiejętności teatralne, różne oczekiwania, różne cele… Ciągłe dziwimy się, że grupa działa, że się nie rozpada, a bywa naprawdę trudno. Koordynowanie takiego zespołu, który teoretycznie nie ma racji bytu to wyzwanie, ale i przekroczenie samo w sobie. Od czego zaczęły się zmiany, przekroczenia?

ORLANDO. Pułapka? SEN. Melanch-Ola & M-Ania fot. Andrzej Majos

CIAŁO ………………………………………………………………

Agnieszka MAŁGOWSKA
Zaczęło się od ciała, choć ciało rozumiemy szeroko, ale najpierw opowiemy o ciele rozumianym dosłownie.

I. Ciało to ciało

Agnieszka WESELI / FURJA ciało nie/świadome
Podczas pracy nad spektaklem moim udziałem było ćwiczenie ciała, dotąd zaniedbanego i nielubianego – musiałam je potraktować jako instrument wyrazu równorzędny ze słowem, które przedtem było mi bliższe, właściwie wyłącznie ważne. Ciało poszło na współpracę, zgodziło się na przekroczenia: oprócz związanych z samą rolą, także na występ podczas ciężkiej choroby czy siedzenie przez kilkadziesiąt minut w zimnych, ciemnych, przeraźliwych dziurach – bo tego wymagał spektakl.

Agnieszka MAŁGOWSKA
Dziś Furja nieźle radzi sobie z ćwiczeniami fizycznymi, wibruje basami jak perkusja, jej siła jest w potężnym głosie, który nauczyła się wydobywać z głębi swego ciała.

A co do chorób, tych miałyśmy całą serię i w związku z tym cały cykl przekroczeń. Na przykład Aniela ćwiczyła mimo zapalenia nerek, a Monika…

Monika RAK – ciało nie/normatywne
Ja? Ja grałam tuż po ataku pęcherzyka żółciowego. Ale moje przekroczenie dotyczące ciała wynika głównie z tego, jak wyglądam: jestem mała i okrągła. W tym spektaklu gram kobietę i gram mężczyznę. W naszym teatrze mogę grać kogo chcę, choć nie jestem normatywnie naznaczona pięknem. Odbiegam od przyjętego w mainstreamie wyglądu aktorki. To jest moje przekroczenie związane z ciałem – zaakceptowałam je. Nareszcie mogę – wchodząc na scenę – nie mieć obsesji, że nie wyglądam jak powinnam i mogę nareszcie skupić się na zadaniach, bez lęku przed oceną. Jestem wolna.

Agnieszka MAŁGOWSKA
I to nienormatywne ciało zagrało ORLANDO. Taki był cel.

Anna / Krzysztof WOJKIEWICZ ciało nie/energetyczne
Do tej pory spotykałam się ze swoim ciałem jedynie uprawiając sport. W teatrze odkryłam sztywność kręgosłupa i zamiast ćwiczeń wysiłkowych pracowałam tańcząc z chustą na próbach. Oprócz tego poznałam technikę Aleksandra, dzięki której trenuję ciało umysłem.

Z ciałem związana jest również moja pierwsza premiera sceniczna, podczas której nie mogłam opanować drgawek. Na szczęście taki tremens może być częścią roli. Z każdym spektaklem jest lepiej.

Agnieszka MAŁGOWSKA
Dziś Anna to ciało emanujące skupioną energią.

Aniela Małgorzata PIENIĄŻEK ciało nie/upodporządkowane
Dla mnie znaczące były dwie techniki: Aleksandra i baletowa.

Technika Aleksandra. Pomogła mi nabrać elastyczności, nadała lekkości i pozwoliła mi osiągnąć prostą sylwetkę. Dzięki niej wyłoniła się postać Saschy – istoty o długiej szyi i miękkim chodzie.

Balet. Dużo więcej trudności przysporzyło mi przybieranie odpowiednich póz, takich jak rozłożone ramiona, zaokrąglone dłonie, odpowiednio ustawione stopy itd. Wymagało to skupiania się na formie i technice. I taki przyspieszony kurs baletu bywał czasami niezwykle wyczerpujący. Muszę przyznać, że wyzwanie, które na początku było niewyobrażalnie trudne, w końcu przyniosło efekty i radość z nowo opanowanych postaw ciała.

Agnieszka MAŁGOWSKA
Dziś Aniela z gracją przemierza każdą przestrzeń, w której gramy. Choć z baletowym ruchem bywają jeszcze pewne trudności… [śmiech]

Iwona LEWANDOWSKA – ciało nie/poznane
Najpierw słyszałam o ćwiczeniach, potem wzięłam udział w kilku warsztatach i spodobało mi się, i niewątpliwie czuję, że trzeba będzie poprzekraczać, mam jeszcze dużo do zrobienia z ciałem i głosem. Mam nadzieję, że wszystko, co trzeba, uda się przekroczyć w nowym projekcie Damskiego Tandemu Twórczego 33 Sztuka, w którym jestem już aktorką.

Agnieszka MAŁGOWSKA
Dziś Iwona to wielki potencjał aktorski.

II kostium to ciało/rola

Agnieszka MAŁGOWSKA
Tyle o ciele traktowanym dosłownie, ale ciałem może też być kostium, niosący z sobą niemałe aktorskie i tożsamościowe problemy. Zwłaszcza, że inspirowałyśmy się stylistyką Vivian Westwood – projektantką nie hołdującą klasycznej kobiecej sylwetce, a postacie z powieści Woolf potrafią w nas wrastać.

Magdalena POGORZELSKA
Ja zamknęłam moją postać w naprawdę niekonwencjonalnym kostiumie i przestrzeni teatralnej, nie pozwalam jej istnieć poza sceną – to jest przekroczenie, na które mnie nie stać.

Aniela Małgorzata PIENIĄŻEK
Ja – w przeciwieństwie do Pogo – nie mam tego problemu. Dla mnie przenikanie się teatru i życia jest czymś naturalnym. Prawie za każdym razem zdarza mi się chodzić w kostiumie po zakończeniu spektaklu wśród widzów i innych osób obecnych. A ponieważ często gramy w przestrzeniach nieteatralnych – w klubach, centrach artystycznych – przejście to jest łatwe.

Anka / Krzysztof WOJKIEWICZ
Ubierałam się w postać Seksbomby po kolei: buty, gorset, pończochy, rękawiczki, kapelusz, okulary, szminka. Wszystkie te drobiazgi rozdziewiczałem. Na próbach ćwiczyłem chodzenie i gest, szczególnie pamiętam pracę nad biodrami, nie wiedziałem, że można nimi ruszać – tylko nimi.

Prócz tego na próbach stacjonarnych oglądałem ikony seksu, analizowałem ich zachowania. I co mnie bardzo zaskoczyło – w ich gestach było bardzo dużo męskich pierwiastków. Przy tej okazji mogłam odkryć, że paląc papierosa mogę robić to kobieco – pokazując nadgarstki lub po męsku – pokazując wierzchnią stronę dłoni.

Agnieszka WESELI / FURJA
Postać, którą gram, jest najdziwniejsza. Nosi trudny kostium, który w trakcie spektaklu zmienia się wraz z osobowością. Pod koniec przedstawienia udający mężczyznę, w rzeczywistości kobiecy, a zawsze walczący o formę – Arcyksiążę staje się pięknym, nieopanowanym ko-ko-koczkodanem w komicznym czepku z piórkami. Jest to bardzo ważny wyraz mojej osobowości. Wcześniej tego nie podejrzewałam

Agnieszka MAŁGOWSKA
No i jeszcze wszystkie spektaklowe artystki – nieaktorki noszą na spektaklach krawaty, żeby włączyć się w nieoczywistość płciową świata ORLANDO.

III ciało to przedmioty/przedłużenia ciała

Agnieszka MAŁGOWSKA
Magda chodzi o kulach, sama to wymyśliła, ale nie spodziewała się konsekwencji tego pomysłu. To nam uświadomiło kolejne przekroczenie, dotyczące przedmiotów, które stały się następną warstwą naszego spektaklowego ciała.

Magdalena POGORZELSKA
Postać Arcyksiężnej, którą gram, jest największym artystycznym przekroczeniem, jakiego dokonałam. Odkrywając ją i odzierając po kolei z warstw, które na siebie nakłada, w pewnym momencie zrozumiałam, że to ona mnie rozwarstwia. Musiałam zmierzyć się z własnymi lękami, stać się emocjonalną ekshibicjonistką.

Arcyksiężna manipuluje ludźmi, bawi się przedmiotami. Jej zabawki to martwy lis spoczywający na jej ramieniu i kule inwalidzkie, które nosi z dumą jak torebkę od Prady. Natomiast wózek inwalidzki, którym przyjechała, to Aston Martin – przecież taka dama nie będzie chodzić pieszo!

Stając w świetle reflektorów naprzeciw widza_ki, który_a również przyjechał na wózku inwalidzkim lub mierząc się z kobietą w pierwszym rzędzie podpierającą się kulami, nie jest mi łatwo. Wtedy wstępuje we mnie Hariett Grizelda i krzyczy: Hej, kochana, widzę, że grasz w mojej bajce! I nuci… ta ta tara Ra, ta ta tara !

Kiedy zapada ciemność i przedstawienie się kończy, trudno jest mi spojrzeć tym ludziom w oczy, może dlatego tak szybko chcę się pozbyć kostiumu i znowu wrócić do siebie.

Agnieszka MAŁGOWSKA
Magda dotknęła delikatnego tematu – niepełnosprawności – który można oswoić nie tylko bezradną powagą. Można też doświadczyć tego w zabawie. W jednej z wersji spektaklu dziewczynki, jak szalone, jeździły na wózku inwalidzkim.

IV. ciało to technika

Agnieszka MAŁGOWSKA
Koła wózka mają sflaczałe opony i jeździ się na nim z trudem. Ale co to dla nas. Przecież zmaganie się z potwornym ciałem technicznym, które nieraz nas pokonało, to dla ORLANDO nie pierwszyzna. Grałyśmy w warunkach technicznie koszmarnych albo luksusowych – oba przypadki przerażające. [śmiech]

Ja nie przepadam za techniką, jesteśmy niekompatybilne, a tu przymus obsługiwania urządzeń. Jestem bowiem operatorką projektora, komputera, stosu pilotów. Te narzędzia same gasną mi w dłoniach.

Wciąż więc walczę z myślą: czy technika to przekleństwo sztuki, czy jej czar…

Iwona LEWANDOWSKA
Prawda. To zadanie ogromne, za każdym razem inny sprzęt: od przycisków na rozgałęziaczu po komputerowe reflektory. Nowe koncepcje oświetleniowe. Momentem przekroczenia dla mnie była rozmowa z technikami w Poznaniu w Teatrze 8 Dnia w pełni profesjonalnym. Podołałam.

Greta PUCHAŁA
Tutaj ja się właśnie spełniam. Technika i jej wyzwania to ja. Mam do pokonania stres, kiedy widzę nowe urządzenie lub nowy komputerowy program, ale czuję zadowolenie, kiedy okazuje się, że w sumie to nic skomplikowanego…

No może nie do końca… Ciągłe zmiany reżyserskie i palec, który drętwieje na spektaklu od pukania w laptopową myszkę.

V. ciało to spektakl

Agnieszka MAŁGOWSKA
Te wszystkie mniejsze ciała, o których mówiłyśmy, budują nasze wspólne ciało – spektakl. Forma zmieniająca się, mutująca jak postać Orlando.

Prawdę powiedziawszy każdy kolejny spektakl to premiera, ORLANDO to niekończąca się historia.

Ale ORLANDO to nie tylko przedstawienie – zjawisko artystyczne, to też w pewnym sensie zjawisko społeczne, które musi sobie radzić w polskich realiach sztuki offowej.

Agnieszka WESELI / FURJA
Właśnie. Podczas pracy nad spektaklem uświadomiłam sobie, że to, co tutaj robimy, idealnie spełnia założenia projektu artystycznego według wytycznych programu kulturalnego Unii Europejskiej. [śmiech] Jest to działanie oddolne, włączające dużą grupę osób, w dodatku z wielu powodów wykluczonych społecznie. Ale to działanie również absolutnie nie pasuje do żadnej struktury unijnej, dlatego nie mamy szansy na jakiekolwiek dofinansowanie. Dlatego jesteśmy teatrem ubogim, teatrem z przedłużaczami.

Agnieszka MAŁGOWSKA
Ale to jest absolutnie twórcze i pokazuje, jak funkcjonuje większość nieformalnych grup artystycznych ze społecznym zacięciem. Na szczęście nie to nas ostatecznie określa. Myślę, że robią to emocje.

Orlando. Pułapka? SEN fot. Kamil Misiejczuk

EMOCJE………………………………………………………………

Agnieszka MAŁGOWSKA
ORLANDO to emocje – prywatne i postaci. Wielki Tygiel.

W mojej roli – reżyserki i trenerki teatralnej – zmaganie się z emocjami aktorów to znaczna część pracy. Szczególnie w tak zróżnicowanej grupie. Są jeszcze moje prywatne emocje, raczej wulkaniczne. Wciąż to oswajam, choć bywa, że absurdalnie marzę o świętym spokoju. Czasem udaje się go osiągnąć – na chwilę. [śmiech]

A sam pokaz spektaklu to dla mnie potworne emocje. Paraliżuje mnie lęk, najchętniej odwołałabym każde przedstawienie. Nerwy, komplikacje techniczne, mierzenie się z odbiorem publiczności: milczącej, opornej, nieprzyzwyczajonej do takiej formy i takiego tematu – to moje przekroczenia.

Monika RAK
Mnie zasadniczo publiczność nie przeszkadza, nawet ją lubię. [śmiech] Ale mam na to sposób: myślę i mówię o sobie ona/aktorka, co ułatwia mi komunikowanie się, oddzielenie siebie od postaci na scenie.

Zatem aktorka doświadczyła przekroczenia w pracy z zespołem. Zobaczyła, że nie wszystko trzeba rozwiązywać emocjonalnie. Że jest wiele perspektyw i że nieraz czas daje nam najlepsze rozwiązanie.

Aktorka myślała, że teraz wszystko będzie proste. Dostała przecież rolę Orlando, w której mogła być kimś pomiędzy – mutować – być kobietą i mężczyzną w jednym, i przyszła scena, w której na poważnie miała zagrać amanta_tkę. Aktorka spojrzała w lustro i zobaczyła osobę, która wzbudza uśmiech. Czy widz_ka uwierzy, że może pragnąć i kochać, czy może być pożądana i kochany? Zmagania trwały jakiś czas… Aż aktorka uwierzyła, że może być w tym teatrze, kim tylko chce.

Aniela Małgorzata PIENIĄŻEK
Ja nie miałam żadnych wątpliwości, co do pragnień i intencji Orlando, nie widziałam w nim osoby śmiesznej ani dziwnej, tylko kogoś, kto chce wejść w relacje z księżniczką Saschą.

Jednocześnie dla mnie samej znajdowanie się w roli uwodzicielki i obiektu westchnień było czymś kompletnie nowym i nie do końca zrozumiałym. Tak więc każda z nas miała w sobie jakieś obawy. A w przeciwieństwie do Arcyksiężnych, u których forma i technika są bardzo istotnymi elementami roli, moje granie z Orlando polega na zbudowaniu i utrzymaniu więzi emocjonalnej. Okazało się, że nie jest to możliwe bez stworzenia dobrej i głębokiej prywatnej relacji pomiędzy nami, bez podzielenia się obawami i oczekiwaniami. I udało się.

Magdalena POGORZELSKA
Przy odkrywaniu Arcyksiężnej musiałam przekraczać granice mojego wstydu, mierzyć z ekshibicjonizmem emocjonalnym i lękiem przed porażką wynikającą z obawy nieokiełznania jej_jego osobowości, charakteru, niezwykłej odwagi i szaleństwa. Żeby to osiągnąć i choć w małym stopniu zbliżyć się do Arcy, przekraczałam granice moich możliwości głosowych i sprawności fizycznej.

Greta PARAOBCZYK
Strach przed pomyłką towarzyszą mi w czasie każdego spektaklu – przekraczanie tego bardzo mi się podoba, jest pożądane i niecierpliwie oczekiwane.

Agnieszka WESELI / FURJA
Moje przekroczenie dotyczyło obawy przed wystąpieniem przed ludźmi. Musiałam uwierzyć, że wartość stanowi to, że mówię od siebie szczerze, że czerpię z siebie, a doskonałość formy jest o wiele mniej ważna.

Konieczne było odsłonięcie się, obnażenie, przełamanie wstydu również przed sobą. I zgoda na przyjęcie kierownictwa z zewnątrz, na zawierzenie komuś innemu, chociaż wcześniej to ja nadawałam kierunek. Moją nauką jest pokora wobec wiedzy i intuicji reżyserki.

Agnieszka MAŁGOWSKA
Współpraca w grupie to dopiero przekroczenie. Ciągły emocjonalny trud. Niech wyliczę: negocjowanie, rozluźnianie swojej autorytarności, akceptowanie kompletnie odmiennych – często sprzecznych z moimi – postaw życiowych, przekonywanie uczestniczek o sensie nietypowej, pozbawionej pewników pracy teatralnej.

Efektem są niekończące się transformacje grupy – trudne i delikatne, wykluwanie się wspólnotowej formy. To okazało się znacznie trudniejsze niż mierzenie się z głównym tematem tekstu Woolf – z tematem płci!

Orlando. Pułapka? SEN fot. PAT MIC

PŁEĆ: GENDER / QUEER / TRANS / LES ………………………….

Agnieszka MAŁGOWSKA
Płeć nienormatywna! To nasza codzienność. Nie przypominam sobie konfliktu związanego z naszymi orientacjami seksualnymi czy tożsamością płciową, mimo że w naszym gronie wiele
płciowych wcieleń. Cieszymy się nimi i dziwi nas, że świat ma z tym problem.

Anka / Krzysztof WOJKIEWICZ
Praca teatralna nad ORLANDO, to w moim przypadku, wycieczka w głąb siebie. Poznawałem nowe pojęcia jak gender czy queer. Przeprowadziłam analizę własnego gender, przyjrzałam się sobie. Moja męska część osobowości dostała nawet imię – Krzyś.

Na scenie pojawiam się jako Green, w trakcie spektaklu przechodzę przemianę z mężczyzny w kobietę. Idzie to dość gładko, choć niemałym zaskoczeniem dla wielu jest fakt, że mam cycki i generalnie kobiece ciało, kiedy je odsłonię.

Teraz z większą śmiałością i bardziej świadomie bawię się płcią na co dzień. Prowokuję nawet czasami. Tu też przemycam kaganek oświaty. Płeć, hmm, jakie to jednak niejednoznaczne.

Aniela Małgorzata PIENIĄŻEK
Moje przekroczenie związane z płcią dotyczyło kwestii gender. Jako wojująca feministka zawsze starałam się dbać, żeby ludzie uważali na końcówki w języku polskim, zarówno w formie mówionej, jak i pisanej. Natomiast przebywając z Anią/Krzysiem/Greenem/Seksbombą bawię się w dekonstrukcje form płciowych. Przejawia się to tym, że Ania, z którą pracuję, przychodzi i pyta mnie, co robiłam, a ja jej odpowiadam: byłem wczoraj w kinie i spotkałem kilku znajomych. W którymś momencie zauważyłyśmy, że zdarza nam się tak mówić nie tylko we własnym gronie, ale i nieświadomie na przystanku autobusowym, w sklepie itd. To pewne przekraczanie – zabawa z płcią, queerowanie.

Agnieszka WESELI / FURJA
Moja psychika nie ma jednoznacznej płci, ale moje ciało dotąd było kobiece – taka była jego forma przyrodzona i forma wyuczona. Podczas pracy nad ORLANDO musiałam znaleźć w ciele męskość, co jeszcze nie było najtrudniejsze. Trudniej przyszło mi się pogodzić z tym, że moje ciało może być pokraczne, queerowo przekraczające granicę akceptowalności. A ostatecznie odnaleźć w nim, właśnie takim, radość i wreszcie się zadomowić.

Agnieszka MAŁGOWSKA
Udało się wyśmienicie. Koczkodan to prawdziwa wolność. A co o tym myśli rewers Arcyksięcia – Arcyksiężna?

Magdalena POGORZELSKA
ORLANDO pokazał mi różne oblicza kobiecości i miłości – czuję się w tym dobrze, ale nadal mam oczy szeroko otwarte.

Przyodziana w martwego lisa Stefana, poruszająca się o kulach i odpoczywająca na wózku inwalidzkim, z całą żarliwością i opętaniem próbowałam uwieść kobietę… cóż, takie sobie przekroczenie. [śmiech]

Aniela Małgorzata PIENIĄŻEK
Tak jak już wcześniej wspominałam, moja postać – Sascha – jest księżniczką, osobą delikatną, kokietującą i oczarowującą wszystkich wokół. A ja doskonale pamiętam, jak na początku moje kokietowanie i chodzenie wokół Orlando doprowadzało wszystkie dziewczyny do śmiechu.

A zatem jedno z większych moich przekroczeń odbyło się w ciele, w opanowaniu gestów, zachowań osoby, której model w pewien sposób odrzucam w świecie rzeczywistym, jako mainstreamowy stereotyp kobiecości.

Greta PARAOBCZYK
Życie w queerowej rodzinie, w dużym mieście, głównie wśród podobnych sobie ludzi zmieniło moje rozumienie otoczenia. Cieszę się, że mam możliwość obserwowania jak inni ludzie – spoza tak zwanego środowiska – postrzegają transpłciowość. To bardzo poszerzyło moją wiedzę i pokazało, że jest jeszcze dużo do zrobienia.

Monika RAK
Nasza znajoma – młoda aktorka – po premierze doniosła nam, że nie wiedziała, na co ma patrzeć podczas spektaklu: na tych dziwaków na scenie czy na dziwaków na widowni? Na pierwsze przedstawienie przyszła grupa spokrewnionych z ORLANDO znajomych, które_rzy nie odbiegały_li wyglądem i zachowaniem od freakowych postaci Woolf na scenie. To było wspaniale!

Agnieszka MAŁGOWSKA
Ale wśród nich znajdowały_li się też stateczne_i reprezentantki_nci społeczeństwa w garsonkach i pod krawatem. Nie zabrakło też dzieci – były dwie dziewczynki – łączniczki światów. Jednocześnie widzki i aktorki spektaklu, które teraz już nie grają na scenie, ale zostały w filmie pokazywanym podczas przedstawienia.

Dziewczynki również jako MelachOla i MAnja uosabiają CHAD, czyli chorobę afektywną dwubiegunową, na którą – jak wskazują dziś badania – cierpiała Woolf.

Dziewczynki więc zajmują szczególne miejsce w ORLANDO. Z nimi wiąże się wiele historii, które świadczą o transgresyjnej sile projektu. My na koniec opowiemy jedną z nich.

Monika RAK
Pewnego razu przebieramy się przed spektaklem i 10-latka głośno oznajmia: Chłopaki – do Greena – chłopca ze spektaklu i do Orlando – także chłopca ze spektaklu. Mówi: Chłopaki, odwróćcie się. Więc patrzę, gdzie chłopaki, bo nie widzę, ale skoro nie widzę, to tym chłopakiem jestem ja. Green też poczuł, że to chyba on. I obaj kulturalnie odwróciliśmy się. A Ola i Ania mogły spokojnie się przebrać.

Agnieszka MAŁGOWSKA
Dziewczynki są cudownym kontrapunktem dla nas – spektaklowych dziwacznych cieni.

Orlando. Pułapka? SEN fot. Kamil Musiejczuk

***************

Iwona LEWANDOWSKA  43 lata / kobieta / orientacja bez definiowania / rozwódka / matka/ bez doświadczenia teatralnego / w spektaklu zajmuje się oświetleniem.

Aniela PIENIĄŻEK 27 lat / feministka / zaangażowana katoliczka / heteroseksualna, lecz nieheteronormatywna singielka / politolożka / aktywistka praw człowieka / z pewnym doświadczeniem teatralnym / w spektaklu  Sascha.

Magdalena POGORZELSKA  – 34 lata / heteronormatywna kobieta / organiczna feministka z momentami uległości / medialna zawodowo / aktorka z 3-letnim doświadczeniem w tradycyjnym teatrze dramatycznym / w spektaklu Arcyksiężna.

Agnieszka WESELI / FURJA 35 lat / prawdopodobnie queer / historyczka seksualności / eksmężatka / artaktywistka queerowa / doświadczenie z teatrem słowa i kabaretem / w spektaklu Arcyksiążę, który staje się koczkodanem.

Anna / Krzysztof WOJKIEWICZ 32 lata / lesbijka / queer / matematyczka / bez doświadczenia teatralnego / w spektaklu Nick Green i Seksbomba.

Ania  10 lat / nonszalancka i inteligentna, która chce zostać wielką malarką (no może wielką pisarką) / czasem grywa w spektaklu ciotki MAnję.

Ola 12 lat / nadmiernie ambitna uczennica / z wielką szufladą kosmetyków w biurku / nie bardzo już chce grać w spektaklu ciotki MelachOlę

Damski TANDEM Twórczy
Agnieszka MAŁGOWSKA
41 lat / kobieta / lesbijka / patologiczna teatrolożka / absolwentka Akademii Teatralnej / doświadczenie teatralne: 15 lat z przerwami w prowadzeniu teatru / ½ Damskiego TANDEMU Twórczego / w spektaklu reżyserka, scenarzystka, trenerka teatralna.

Monika RAK 40 lat / konsekwentna lesbijka o osobowości starego kawalera / aktorka dyplomowana tzw. recyklingowa / teatrolożka / absolwentka Akademii Teatralnej / doświadczenie teatralne: 15 lat z przerwami w pracy / ½ Damskiego TANDEMU Twórczego / w spektaklu rola Orlando oraz autorka grafiki i filmu.

Korekta: Maja Korzeniewska

************************

AAAKulturalnik. Teatr lesbijski w Polsce. Cykl teatrologiczny  POCZYTAJ
AAAKulturalnik. Sistrum rozmawia o L*Kulturze POCZYTAJ
LESBIJSKA INSPIRA. Manifest i wywiady  POCZYTA