TELEFON DLA KOBIET DOŚWIADCZAJĄCYCH PRZEMOCY

Телефон для жінок, які зазнають насильства

CZYNNY PONIEDZIAŁEK-PIĄTEK
OD 11.00 DO 19.00

Активний з понеділка по п’ятницю з 14:00 до 19:00

Szukaj
Close this search box.

Sztuka wiele normalizuje. Rozmowa z Katarzyną „PannaN” Witerscheim.

Agnieszka Małgowska: Zacznę od legendy o pierwszej czarownicy. Tę opowieść wykorzystałaś w swojej pracy dyplomowej i stała się ona punktem wyjścia Twojej twórczości, z niej pochodzą wątki, które do dziś kontynuujesz. Czym ta herstoria przyciągnęła Twoją uwagę?

Katarzyna Witerscheim: Szukałam czegoś, co mogę zrobić szybko i sprawnie. Musiałam znaleźć opowieść, która dobrze się sprawdzi, jako historia obrazkowa. Przyznam, że było to wyzwanie. Historia miała być krótka, i to był dobry pomysł. Jeśli ktosia_ktoś chce się nauczyć robić komiksy –  dziś to powtarzam na swoich warsztatach –  to niech zacznie od krótkiej formy, jedna, dwie strony najwyżej. Ja wtedy wymyśliłam sobie, że zrobię ośmiostronicowy komiks, który będzie mieć niewielu bohaterów i jedno miejsce akcji. Legenda o czarownicy spełniała te wszystkie warunki.

AM: To formalne motywacje, ale podejrzewam, że gdyby temat Ci nie odpowiadał, nie wykorzystałabyś tego tekstu?

KW: Naczytałam się wcześniej różnych legend i mitów. Szukałam odpowiedniej opowieści. Trudno zrobić adaptacje bajek i legend, niosą treść z zamierzchłych czasów, są przemielone przez wieki, naznaczone minionymi stuleciami, często też patriarchatem. Trzeba z tego wydobyć coś, co może interesować współczesną_eqo odbiorczynię_cę, nie ma sensu robić adaptacji jeden do jednego, historia może być już niezrozumiała, ponieważ nie ma już kontekstu kulturowego, który znał ktoś sprzed pięciu tysięcy lat. Herstoria pierwszej czarownicy wydawała się prosta i sprytna, i odpowiednia dla współczesnego człowieka.

AM: To prosto opowiedziana historia dekonstruująca mit patriarchatu. Takie wystrychnięcie na dudka patriarchy znamy już z mitologii greckiej, jak choćby historia Prometeusza, który wprowadził Zeusa w błąd w sprawie ofiar składanych przez ludzi bogom. Ale to się odbywało w męskim gronie, w boskim porządku, tu jest stary bóg i młoda bystra dziewczyna. To też gynealogia wiedźmińska. Miało to dla Ciebie znaczenie?

KW: Zawsze mnie interesowały postacie wiedźm. W dzieciństwie lubiłam, jak wiele dziewcząt w moim pokoleniu, seriale o wiedźmach. Byłyśmy fankami Czarodziejek z księżyca, serii Witch. Uwielbiałam anime Slayers: magiczni wojownicy. Pamiętam też serial Sabrina, w którym główną bohaterką była nastoletnia czarownica. Gdy patrzę na postaci kobiece, które znałam w dzieciństwie i nastoletnich latach, to widzę, że zazwyczaj były czarownicami czy czarodziejkami. Potem przyszedł czas Harrego Pottera. Na tym się wychowałam, zawsze w jakiś sposób mnie fascynowało fantasy, magia i wiedźmy, czarownice i czarodzieje – ludzie władający magią. Gdy przymierzałam się do dyplomu, zaczęłam bardziej interesować się słowiańszczyzną. Chciałam znaleźć coś bardziej oryginalnego niż to, co już znałam, a znałam zachodnie podejście do magii. Chciałam poznać jak temat magii wyglądał na naszym podwórku, kiedy to raczkowało jeszcze w naszej popkulturze. To były czasy, kiedy powstawała dopiero gra na podstawie Wiedźmina, pojawił się pierwszy sezon Gry o tron i wróciła moja fascynacja thigh fantasy. To się skumulowało i w sumie nie dziwię się, że wtedy ruszyłam temat wiedźmy, to zupełnie nie jest dla mnie zaskakujące.

AM:  A co jest dla Ciebie interesującego w wiedźmie?

KW: Zachwyciła mnie etymologia samego słowa wiedźma. Wiedźma to kobieta, która posiada wiedzę i umiejętności związane z magią. Te kobiety były potrzebne społeczności, miały wiedzę medyczną, często były zielarkami i znachorkami. Pierwsza legenda to właśnie pokazuje, wiedźma jest inteligentną dziewczyną, która dostała od boga ogromną wiedzę.

AM: Naprawdę wspaniała herstoria. Ona automatycznie – moim zdaniem –  jest emancypacyjna, feministyczna. Czy jak ją wybierałaś miałaś tego świadomość? To było feministycznie intuicyjne czy intencjonalne?

KW: Jednak nieświadomie, ale żeby to wyjaśnić, muszę zarysować szerszy kontekst. Gdy byłam młodą osobą, chodziłam do Kościoła i słuchałam kazań, jednocześnie zaczynałam zauważać, że coś jest nie tak z tym, co mi mówią o kobietach czy osobach LGBTQ+. Czułam, że nie tak powinien wyglądać świat. Były rzeczy, z którymi dyskutowałam, najpierw w swojej głowie, a potem z rówieśniczkami_kami, które_rzy miały_mieli podobne –  jak ja wówczas – poglądy, a jednak je zmieniały_li. Z jednej strony byłam więc dzieckiem wychowywanym w typowej katolickiej polskiej rodzinie, z drugiej strony znałam dziewczynę, która miała plakat Spice Girls z napisem qirl power, oglądałam Czarodziejkę z księżyca, w której były feministyczne wątki, a także para lesbijek. Mówiło się, że to kuzynki, siostry, ale każde dziecko wiedziało, że osoby spokrewnione tak się nie zachowują, a w ostatnim sezonie pojawiły się nawet postacie transpłciowe. To było totalne zderzenie, które przewartościowało moje myślenie.

AM: Czy był jakiś moment przełomowy?

KW: To raczej był proces. Choć punktem zwrotnym były dyskusje na temat adopcji dzieci przez pary jednopłciowe. Miałam poważny dylemat, ale w tym czasie zaczął się serial Modern familii. Już w pierwszym odcinku zobaczyłam parę gejów, która adoptuje dziecko. To wszystko zmieniło.

AM: Moc seriali…

KW: Taki serial może wiele dobrego zrobić. Dlatego jestem za tym, żeby w popkulturze była jak największa reprezentacja osób nieheteronormatywnych. Może to pomóc nie tylko osobom LGBTQ, ale też tym, które próbują – jak ja kiedyś – poukładać sobie w głowie podobne sprawy. To może zmienić cały światopogląd. Seriale to kontra dla domu, w którym chodzi się do Kościoła, Kościoła, który ma duży wpływ ma na młodych ludzi.

AM: Myślisz, że nadal Kościół oddziałuje na młodych?

KW: Tak. Ma wpływ na rodziców, a rodzice na dzieci, przynajmniej przez pierwsze lata życia. Dopiero potem pojawia się bunt, a rodziców zastępują rówieśniczki_cy. Na szczęście teraz, dzięki internetowi, wiedza i kultura jest szerzej dostępna. To kolejna kontra wobec tradycyjnego modelu. Dzięki temu jest szansa na mniejsze cenzurowanie postępowych poglądów. Dzieciaki mogą uczyć się tolerancji czy odkrywać swoją tożsamość.

AM: Nic dziwnego, że Netflix jest solą w prawicowym oku. [śmiech] Ale wolałabym, żeby nie tylko mainstream pokazywał wzorce, bo zwykle jest neoliberalny, podrzuca dużo kapitalistycznych schematów.

KW: Tak, zgadzam się. Kultura jednak polega na tropach, schematach, które dobrze jest łamać, ale musi być jakaś podstawa, od czegoś trzeba zacząć.

AM: Można zacząć równolegle od budowania nisz, które mogą stać się masą krytyczną, nabywając mocy transformacji schematów. Są już takie fandomy miłośniczek_ów fantasy, gier, komiksów, które gromadzą dużą społeczność. Tu są proponowane nowe rozwiązania, tu zmienia się świadomość. A czy Twoja sztuka wpłynęła na Twoją świadomość? Czy widzisz sztukę w roli edukacyjnej?  

KW: Chciałabym, żeby moja sztuka wpływała na ludzi tak, jak na mnie wpłynęły seriale, które zmieniły moje myślenie o świecie. Chcę, żeby ludzie dostali coś estetycznego i co niesie treść, która może przekonać kogoś do czegoś, albo sprawić, żeby komuś po prostu było miło. Lubię ludziom sprawiać przyjemność, lubię cieszyć ludzi. Pamiętam, że parę lat temu napisała do mnie na fanpage’u znajoma ze Stanów, z którą mam sporadyczny kontakt. Pisała, że cieszą ją moje prace o tematyce LGBTQ+, jest nauczycielką, i dzięki nim zrobiła coming out przed swoją klasą, co równocześnie ośmieliło jej uczennice_niów do coming outu. Teraz mogą się wspierać. Moje ilustracje sprawiły, że nauczyciele i uczniowie mogą na ten temat rozmawiać. Nawet jeden rysunek może spowodować, że ktoś się poczuje po prostu lepiej ze sobą. A ja lubię, gdy ludziom jest dobrze. Tego jestem świadoma jako twórczyni, jeśli jest coś więcej, to kwestia interpretacji.

AM: To dobrze oznacza wsparcie?

KW: Jak najbardziej, wsparciem jest podjęcie wszelkich działań normalizujących sytuację, w której żyjemy. Kultura, sztuka wiele normalizuje.

AM: Dziwnie brzmi słowo normalizacja, ale to trafne. Jak jeszcze normalizujesz?

KW: Pamiętam, że kiedyś na Facebooka wrzuciłam luźną ilustrację z postacią Sambora, który w moim kanonie jest osobą niebinarną. Powtórzyłam ten motyw niedawno, i też pokazałam na fanpaqe’u, pamiętam komentarz dziewczyny, która napisała, że za pierwszym razem się oburzyła, gdy zobaczyła, że użyłam damskiego ubioru dla męskiej postaci, a potem inne rysunki o tej tematyce sprawiły, że zaczęła czytać, badać i zmieniła sposób myślenia o osobach LGBTQ+. I właśnie o to chodzi, ludzie patrzą na takie rzeczy i albo się wkurzą, albo będą chcieli szukać dalej i czegoś się dowiedzą, i nauczą. Normalizowanie to doprowadzenie do tego, żeby w końcu ludzie się opatrzyli, przyzwyczaili do tematu.

AM: Dopytam o postać Sambora, jest rozpoznawalny w Twojej twórczości. Czy to jest postać zapożyczona od Andrzeja Sapkowskiego? 

KW: Sambor jest całkowicie autorską postacią. NIE JEST figurą z uniwersum Sapkowskiego, jest oryginalnym bohaterem mojego komiksu Uczeń Czarnoksiężnika, który narysowałam w cyklu komiksowym Slavonica. To główna postać historii: porzucone dziecko próbuje uciec spod pieczy przemocowego czarnoksiężnika, który go wychowuje.

AM: Jak to się stało, że Sambor jest niebinarny?

KW: Nie wiem, kiedy zdecydowała, że będzie niebinarny.  Mam wrażenie, że wyszło to naturalnie. Jestem bardzo przywiązana do swoich postaci. Myślę, że dużo twórczyń_ów, tak ja, traktuje swoich bohaterów trochę jak własne dzieci. Tworzę osobowość, znajduję charakter, ale w pewnym momencie postacie zaczynają żyć własnym życiem, to nie jest tak, że pewnego dnia wstaję i mówię: dobra, ty będziesz dzisiaj niebinarny albo będziesz gejem. Tu znowu wrócę do komiksu dyplomowego, który z początku miał opowiadać właśnie o Samborze, ale byłaby to za długa opowieść, więc zrezygnowałam z tego konceptu. Jednak pomysł wciąż żył i ewoluował. Gdy zaczęłam tworzyć Ucznia czarnoksiężnika, nie wymyślałam historii z dorosłym bohaterem, tylko zaczęłam snuć narrację poczynając od jego dzieciństwa. W tym komiksie obserwujemy jak dorasta, jak przeżywa swoje traumy, pierwsze zauroczenia, pierwszą przyjaźń, pierwsze rozczarowanie. Sambor po prostu dorastał ze swoją niebinarnością – gdybym tworzyła komiks opowiadający o dorosłym i ukształtowanym mężczyźnie, nie udałoby mi się, chyba, tej postaci tak wykreować.

AM: Kiedy powstał Sambor? Jeszcze przed wydarzeniami z Margot?

KW: W 2017 roku, przed wydarzeniami z Margot.

AM: Co najbardziej dotyka Cię w podejściu do niebinarności? Był jakiś głębszy powód, dla którego sięgnęłaś po tę problematykę?

KW: Dotyka mnie bardzo patriarchalny język, dlatego cenię sobie inicjatywy polegające na ewolucji języka. Na tworzeniu bardziej kobiecego języka, ale przede wszystkim takiego, by ludzie mogli wybierać sobie to, z_w czym czują się dobrze. Jestem za takimi inicjatywami jak zaimki.pl, świetnie pokazują, jak można zmieniać i kształtować współczesny język polski dla osób niebinarnych. To żadna nowa moda, to szukanie sposobu na to, jak o tym mówić. Jest coraz więcej ludzi samoświadomych i potrzebują nowej polszczyzny.

AM: Twoja twórczość jest nienormatywnym klinem w świecie komiksowym, dzięki Tobie, jako osobie, jak i tematyce. A co z Nocą Kupały? Słowiańskie święto miłości bez lesbijek? [śmiech]

KW: Jeszcze nic straconego.

AM: Trzymam cię za słowo. I czekam na każde zlesbianizowanie tradycji, szczególnie słowiańskiej.

KW: Na pewno temat miłości lesbijskiej pojawi się w mojej kupałowej pracy.

AM: Jasne, ale musiałam o to zapytać. Widzę w Twojej twórczości dużo kobiet i zastanawiam się, czy jakoś szczególnie traktujesz relacje kobiet nieheteronormatywnych, czy dostrzegasz ich inność w tęczowej społeczności?

KW: Ciężko powiedzieć, ale może tego nie zauważam, nie wszystko widzę. Jest u mnie wiele kobiet, bo ja po prostu lubię rysować kobiety. [śmiech] To jest wdzięczny temat. Sama jestem kobietą, to bliski mi motyw, zwłaszcza kobiece ciała. Pewnie wynika to też z faktu, że interesuje mnie także kobieca moda, o wiele  bogatsza od męskiej.

AM:  Nawet narysowałaś cykl grafik o kobiecej modzie słowiańskiej. Bardzo mi się podobało, że wystające spod sukien łydki są owłosione. A słowiańszczyzna to kolejny lejtmotyw Twojej twórczości, widoczny zwłaszcza w cyklu Slavonica.

KW: Od dłuższego czasu interesują mnie mitologie różnych kultur. Jako dziecko byłam zafascynowana mitologią grecką i Egiptem, miałam nawet do końca liceum pomysł, że pójdę na studia egiptologiczne. Później przyszła fascynacja japońską kulturą. Zrozumiałam jednak, że najlepiej o kulturach wypowiadają się osoby, które wychowały się w danym kręgu kulturowym. Wątpliwe, że ja swobodnie będę się posługiwać mitologią japońską czy koreańską.

AM: Czym dla Ciebie jest słowiańskość?

KW: Jestem w różnych grupach słowiańskich na Facebooku i spotkałam się wiele razy z dyskusją, kto jest prawdziwą_ym Słowianką_inem.. Ludzie licytują się o to, a ja się zastanawiam, skąd to wiedzą, gdzie jest ten regulamin bycia Słowianinem? W dużej mierze nie mamy żadnych źródeł pisanych z czasów pierwszych Słowian. Wszystko to, co wiemy na temat tej kultury, jest zasłyszane i już przemielone przez kolejne stulecia. Dla mnie bardziej słowiańska jest czerwona wstążeczka dziecka przy wózku, niż rodowód słowiańskich bogów, bardziej ludowe są szeptuchy w Bieszczadach, niż ci wszyscy rodzimowiercy, którzy uważają, że to oni teraz będą robić prawdziwe pogaństwo.

AM: Czerwona wstążeczka?

KW: To jest przykład jak folklor słowiański wpływa na dzisiejsze życie, a na co dzień się nad tym nie zastanawiamy. Dużo osób z naszego kręgu kulturowego ma coś wspólnego z tą tradycją. Te wszystkie czerwone wstążeczki przy wózkach – tego się nie spotyka na zachodzie – są typowo słowiańskie. Czerwona wstążeczka odgania demony i odbija uroki. Nie pozwala na tak zwane ociotanie dziecka, czyli rzucenie uroku na przykład przez inną kobietę. Wiele jest takich zwyczajów w naszej kulturze, jak obmywanie dziecka kilka razy tą samą wodą lub wywarem z ziół, żeby zmyć z niego klątwę, czy lizanie czoła dziecka. Nie tak dawno, na jakimś forum widziałam pytanie, co robić, bo dziecko cały czas płacze, a jest zdrowe. I jaka była odpowiedź? Że trzeba dziecku polizać czoło. To teraz często wydaje się śmieszne i traktowane jak zabobony, ale to element naszej kultury. Znamy rzucanie solą przez lewe ramię, żeby oślepić diabła, który nam się nad ramieniem już pochyla, czy te wszystkie zaklęcia, które się robi, żeby sprawdzić, czy człowiek jest opętany.

AM: Jakie?

KW: Jak chce się sprawdzić, czy człowiek ma klątwę na sobie, przykłada się do ciała jajko i masuje nim skórę. Następnie należy je rozbić i zobaczyć, czy nie jest zepsute. Jeśli zepsute, to znaczy, że na człowieku ciąży klątwa. To jest nasze dziedzictwo kulturowe, to pozostałości po słowiańskich przodkach, bardziej lub mniej zmiksowane z  chrześcijaństwem. Żyjemy w takiej szerokości geograficznej, gdzie migracja kultur była duża, wraz z kulturą chrześcijańską. To się wszystko ze sobą mieszało i przetrwało w języku mówionym, a właśnie źródła mówione są najbardziej podatne na zmiany i ewolucję. Nie ma run słowiańskich, ale mamy zabobony. Nie mamy ksiąg ze spisanymi warunkami bycia Słowianinem, mamy tylko to, co pozostało w naszym codziennym folklorze.

AM: Ale jednak potrzebujemy legend i magicznych postaci, i takie są.

KW: Są. Mitologia słowiańska to właśnie przede wszystkim słowiańska demonologia. Niebywałe jest bogactwo nieprawdopodobnych istot, które były przy ludziach. Ważne było to, co mieszkało w domostwie albo w lesie, blisko ziemi, blisko zwierząt, to co szkodziło albo to  co pomagało. Co miało chronić dom albo coś przed czym trzeba było się chronić. To są te wszystkie malutkie stworzonka, demony, duszki. I pisarki_rze, twórczynie_cy komiksowi wykorzystują te opowieści słowiańskie i postacie, i zabobony, i dzięki  temu współtworzą ten nowy słowiański folklor.

AM: Wpisuje się to w tendencję światową sięgania do tego, co lokalne. Słowiańskość postrzegam jako zjawisko lokalne, chociaż zajmuje kawał świata. I nie jest to zjawisko mainstreamowe. Chrześcijaństwo już nas zmęczyło, zgrało się, więc zdrapujemy je i szukamy czegoś, co pod spodem, i wtedy pokazuje się słowiańskość. W tej lokalności jest też śląskość. Dlatego wpuściłaś ją w swój komiksowy świat?

KW: To jest dla mnie oczywiste, jestem z Górnego Śląska.

AM: Jasne, ale nie każda_y arystka_ta ze Śląska śląskość wykorzystuje, a już nie wiem, kto łączy ją z feminizmem, jak w komiksie Helena Wiktoria i nieheteronormatywnością, jak w cyklu tęczowych plakatów-grafik Tańce.  Skąd takie pomysły?

KW: Zacznę od komiksu Helena Wiktoria i cofnę się do klasy maturalnej. Zamiast uczyć się do matury, jak porządna maturzystka, grałam w Simsy. Dużo. [śmiech] Po 20 latach to się nie zmieniło. Dla mnie są trzy pewne rzeczy na świecie: śmierć, podatki i to, że ja będę grać w Simsy. Wtedy startował YouTube i osoby w moim wieku, za pomocą prostego narzędzia do robienia zdjęć i filmów, kręcili filmiki z życia Simsów. Ludzie tworzyli całe seriale, to było fascynujące. Byłam na największym forum o Simsach w Polsce, gdzie ludzie publikowali swoje fotostory, robili zdjęcia, rysowali całe komiksy, pisali opowiadania. Ja zawsze chciałam pisać, coś tworzyć, opowiadać historie, robić komiksy. Uznałam, że mogę stworzyć postać i przyszedł mi do głowy pomysł, że zrobię fotostory, a że byłam wielką fanką My Chemical Romance i ich piosenki pod tytułem Helena, pomyślałam, że historia będzie się nazywać właśnie Helena. Po czym dodałam jeszcze jedno imię Wiktoria, bo pięknie mi brzmiało.

AM: Masz to jeszcze? Co to była za historia?

KW: Gdzieś ją mam, może ją wygrzebię. To była historia o młodym studencie medycyny, w roku pańskim 1880, który dorabiał sobie będąc guwernantem dziesięcioletniej Heleny Wiktorii. Wszystko było opisywane z jego perspektywy, taka forma pamiętnika, ilustrowana właśnie… fotosami z The Sims 2. To nigdy nie zostało skończone, wiadomo, przyszło życie, studia i poszło to wszystko do szuflady. Wtedy robiłam to dla siebie, dla zabawy, ale postać Heleny Wiktorii cały czas miałam w głowie przez kolejne lata. Ona miała już gotową osobowość. Miałam też w pamięci postać Artura, depresyjnego bumelanta. Powiem szczerze, że ci bohaterowie nie różnią się bardzo od tego, co jest w wydanym komiksie. Kiedy więc odezwał się do mnie internetowy wydawca Tapas (tapas.io) z pytaniem, czy nie opublikowałabym jakiegoś internetowego komiksu premium, czyli płatnego, zgodziłam się na ich propozycję i zdecydowałam, że wrócę do fabuły Heleny Wiktorii, w odnowionej wersji. Od razu wiedziałam, że musi być Ślązaczką. Akurat w tym czasie przeczytałam historię Joanny Gryzik, kopciuszka z Bytomia, która w wieku 8 lat odziedziczyła majątek Karola Goduli, największego przedsiębiorcy na ziemiach Śląskich w latach 60. XIX wieku. Była podopieczną jego gosposi, nie adoptował jej, tylko przepisał jej cały majątek. Umarł bezdzietnie, nie miał żadnej bliższej rodziny. Joanna była najbogatszym dzieckiem na Śląsku. Gdy miała 18 lat wróciła do Bytomia i wydano ją za mąż za hrabiego, bo miała pieniądze, a nie miała pochodzenia. 

AM: Filmowa biografia…

KW: Też tak pomyślałam. Nie chciałam jednak robić komiksu biograficznego, bo to dość ciężka i trudna sprawa. Już samo tworzenie komiksu historycznego wymaga niezłego researchu. Tymczasem chciałam trochę fabularnie poszaleć, dlatego połączyłam bohaterkę historii z Simsów z inspirującą postacią śląskiego kopciuszka, z tej super historii.

KW: Gdzieś ją mam, może ją wygrzebię. To była historia o młodym studencie medycyny, w roku pańskim 1880, który dorabiał sobie będąc guwernantem dziesięcioletniej Heleny Wiktorii. Wszystko było opisywane z jego perspektywy, taka forma pamiętnika, ilustrowana właśnie… fotosami z The Sims 2. To nigdy nie zostało skończone, wiadomo, przyszło życie, studia i poszło to wszystko do szuflady. Wtedy robiłam to dla siebie, dla zabawy, ale postać Heleny Wiktorii cały czas miałam w głowie przez kolejne lata. Ona miała już gotową osobowość. Miałam też w pamięci postać Artura, depresyjnego bumelanta. Powiem szczerze, że ci bohaterowie nie różnią się bardzo od tego, co jest w wydanym komiksie. Kiedy więc odezwał się do mnie internetowy wydawca Tapas (tapas.io) z pytaniem, czy nie opublikowałabym jakiegoś internetowego komiksu premium, czyli płatnego, zgodziłam się na ich propozycję i zdecydowałam, że wrócę do fabuły Heleny Wiktorii, w odnowionej wersji. Od razu wiedziałam, że musi być Ślązaczką. Akurat w tym czasie przeczytałam historię Joanny Gryzik, kopciuszka z Bytomia, która w wieku 8 lat odziedziczyła majątek Karola Goduli, największego przedsiębiorcy na ziemiach Śląskich w latach 60. XIX wieku. Była podopieczną jego gosposi, nie adoptował jej, tylko przepisał jej cały majątek. Umarł bezdzietnie, nie miał żadnej bliższej rodziny. Joanna była najbogatszym dzieckiem na Śląsku. Gdy miała 18 lat wróciła do Bytomia i wydano ją za mąż za hrabiego, bo miała pieniądze, a nie miała pochodzenia. 

AM: I tak pojawił się Śląsk…

KW: W tym czasie zaczęłam śląskość odkrywać na nowo, to było szukanie swojej tożsamości, zwłaszcza, że wówczas padły pamiętne słowa naszego przywódcy, że Ślązacy to ukryta opcja niemiecka. To był punkt zapalny dla wielu Ślązaków. To był czas, żeby zacząć tę swoją tożsamość bardziej podkreślać, że my nie jesteśmy ani Niemcy, ani Polacy. My jesteśmy Ślązacy i taka jest nasza narodowość. Zaczęła przybierać na sile walka o swój język, swoją kulturę. Wychodziły wtedy książki Twardocha tłumaczone na język śląski. Chcieli nas wyśmiać, mówiąc, że my mamy tylko węgiel, więc odpowiadamy: tak, mamy i dlatego będziemy mieć biżuterię z węgla czy nawet mydło z węglem. Mówią, że jesteśmy ukrytą opcją niemiecką, dobrze, to będziemy godać po ślůnsku. Mogłam podłączyć pod tę śląskość wszystko, co chciałam. Pomyślałam, że jeżeli chcę zrobić wiktoriańską historię, to zrobię po śląsku, bo czemu nie?

AM: Wiktoriańska epoka przywołuje inne skojarzenia.

KW: Człowiek przyzwyczajony jest, że wiktoriańskie opowieści to Londyn, ale to tylko przyzwyczajenie. Jakiś czas temu, w 2017 roku, w TVN był wyświetlany historyczny serial Belle epoque, którego akcja działa się w Krakowie, ale też można narrację umieścić w przemysłowej Łodzi czy na Śląsku. To był przełom XIX i XX wieku, okręg przemysłowy, kwitł kapitalizm, postępowała industrializacja i miały miejsce gwałtowne zmiany społeczne, w których pieniądz miał większe znaczenie niż tytuł szlachecki.

AM:  To mam wyjaśnienie estetyki wiktoriańskiej, a skąd feminizm Heleny?

KW: To matriarchat śląski. Śląsk opiera się na kopalniach, najpierw cynku, potem węgla. Większość mężczyzn i chłopców schodziła pod ziemię, już dzieci pracowały w kopalniach. Na zewnątrz, na powierzchni zostawały kobiety ze swoimi córkami, dlatego też rodziny wykładały pieniądze na wykształcenie córki, a nie syna. Edukacja była oczywiście podstawowa, dziewczynki uczyły się pisać, rachować. Kobiety były odpowiedzialne za samorządy, parafie, za podejmowanie decyzji w mniejszych społecznościach, ogarniały życie. Oczywiście patriarchat dalej trwał wśród możnych tego świata, ale kobiety rządziły w klasie niższej. Kobiety wiedziały, co się dzieje w mieście, mężczyźni praktycznie całe życie spędzali pod ziemią, nie wiedzieli wiele. Do dzisiaj jest zwyczaj na Śląsku, że pensje oddaje się pani domu, kobieta wie, na co te pieniądze wydać, rozporządza domowym budżetem. Z kobietami trzeba było się liczyć, było i jest też ich więcej niż mężczyzn – wojny i praca pod ziemią  często kończąca się wypadkami… Ślady liczebnej przewagi kobiet na Śląsku widać w tradycyjnym tańcu śląskim, który nazywa się trojak. Na zabawach było za mało mężczyzn i trudno było tańczyć w parach, dlatego wymyślono, że jeden mężczyzna i dwie kobiety mogą zatańczyć razem, w trójkącie.

AM: Poliamoria. [śmiech]

KW: Dalej jeszcze. Wszystkie_scy na Śląsku są biseksualne_i. [śmiech]

AM: Żarty żartami, ale śląski matriarchat pokazuje, że feminizm Twojej bohaterki nie jest przypadkowy. Zastanawia historia Anny Gryzik, która zadziwiająco wpasowała się w rolę potentatki, jakby była dla niej stworzona. Mogła nie udźwignąć tej władzy, którą dostała niespodziewanie, ale udźwignęła. Zaskakujące dla mnie.

KW: Właśnie, nawet po wyjściu za mąż za hrabiego, miała podpisaną intercyzę. Podzieliła swój majątek na dwie części: na posag i jej osobisty majątek. Posag dała swojemu mężowi, który nim zarządzał, a cała reszta – wszystkie kopalnie, huty, przedsiębiorstwa – została w jej rękach.

AM: Dziewczyna z ludu z takimi predyspozycjami to przekroczenie klasowe i płciowe. Skąd ta dziewczyna miała taki talent biznesowy?

KW: Była kształcona, umiała zarządzać majątkiem. Być może miała też dobrych doradców.

AM: Ta historia w pewnych aspektach przypomina opowieść o Annie Lister, która po śmierci ojca przejęła jego kopalniany biznes i rozwinęła go, ale to była arystokratka kształcona od dzieciństwa. Lister pisała szyfrowane pamiętniki, na podstawie których powstał film, a ostatnio mogłyśmy oglądać serial Gentelman Jack. Znasz?

KW: Oczywiście, oglądam w ramach szeroko pojętego researchu do komiksu!

AM: Mamy więc Helenę Wiktorię, czyli Joannę Schaffgotsch. Przy okazji gratulują wydobycia tej biografii, wzmacniającej lokalność i herstoryczność. Na dodatek opowiedziałaś to lekko, w formie komiksowej, tak, że ludzie to pochłaniają.

KW: Dziękuję. Nie chciałam, jak mówiłam, zrobić czegoś na kształt komiksowej biografii, która ma swoją graficzną manierę, dla mnie dość niestrawną. Chciałam zrobić komiks gatunkowy, nietypowy w Polsce.

AM: Zdefiniujesz komiks gatunkowy? 

KW: Helena Wiktoria to przykład romansu, ale nie klasycznego, chcę bowiem trochę odczarować określenie romans. Uwielbiam historie miłosne, lubię je oglądać, czytać. To jeden z moich ulubionych tematów. A komiksem gatunkowym jest na przykład fantasy, opowieści przygodowe, kryminał, thriller, horror. 

AM: Myślałam, że gatunek to manga, bo w tej stylistyce zrobiłaś swój komiks wiktoriański.

KW: Nie. Manga to po prostu po japońsku określenie na komiks. Ja celowo sięgnęłam po stylizację japońskich komiksów gatunku shoujo. To była decyzja bardzo szybka i bardzo spontaniczna. Gdy złożyłam propozycję komiksu wydawcy, to wyglądał zupełnie inaczej, ale ja nagle zdecydowałam, że to zmieniam – zmieniam stylistykę.  Pomyślałam, że skoro chcę romansu, to czemu nie zrobić właśnie tak zwanej shoujo-mangi, czyli mangi dla dziewczyn, często o tematyce romansowej. Postanowiłam to zmiksować i wyjść poza ramy.

AM: Wyszłaś czy zawęziłaś? Komiks o dziewczynie w dziewczyńskiej mandze mógł Ci zawęzić krąg odbiorczy?

KW: Nie do końca. Ten komiks ma wielu czytelników-mężczyzn. Podoba im się, że tworzę historię character driven, czyli taką, w której fabuła jest drugorzędna, a najważniejszy jest charakter postaci. Podoba im się, że to jest historia o Śląsku, że są wątki feministyczne, że się dobrze czyta, bo to jest – jak mówiłyśmy – bardzo serialowa fabuła.

AM: Pokolenie wychowane na serialach. [śmiech] Widzę, że z jednej strony wbijasz się klinem w patriarchalne schematy, a z drugiej strony estetyka Twojego komiksu jest bardzo normatywna. Wszystko jest ładne, gładkie, postacie dziewcząt i kobiet normatywne, choć wpadła mi w oko kobieta w ciąży, kobieta pulchna, widzę też androgeniczne osoby, ale niemal wszyscy ładni_e. Czy to świadoma decyzja?

KW: Nie zastanawiałam się nad tym. Mój wykładowca na malarstwie mówił, że ja wszystko robię smukłe. Dlatego myślę, że ta estetyka to odruch. Nie wiem dlaczego tak, nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Czasem próbuję to rozbić, parę lat temu stworzyłam serię księżniczek Disneya, ich współczesne wersje, starałam się wyjść wtedy ze strefy komfortu wielu ludzi. Ładność to jest rzecz subiektywna.

AM: Istnieje jednak pewien kanon.

KW: Wiem, o co Ci chodzi, ale ja tego nie analizuję. Pewne rzeczy wymusza stylistyka na przykład mangi shoujo, tak jest w przypadku Heleny Wiktorii.

AM: Na koniec zapytam o język, w jakim powstają teksty do Twoich komiksów. Helena Wiktoria jest napisana po polsku z wtrąceniami w gwarze śląskiej, ale większość piszesz po angielsku. Dlaczego taki wybór?

KW:  Helena Wiktoria tworzona była na początku dla zagranicznego wydawcy internetowego tapas.io, więc siłą rzeczy teksty są po angielsku. W przypadku wersji tłumaczonej na język polski, staram się wplatać w nią wiele wtrąceń z JĘZYKA śląskiego, to komiks o Górnym Śląsku. Jeśli chodzi o resztę moich prac, to po prostu celuję nie tyle w odbiorcę polskiego, co zagranicznego, dlatego też używam języka, który jest bardziej uniwersalny dla odbiorczyń_ów w internecie.

AM: Ja jednak czekam na Twoje oryginalne komiksy po polsku lub śląsku. Dziękuję za rozmowę. Chowcie sie.

Korekta: Maja Korzeniewska

*************

Katarzyna „Panna N.” Witerscheimpochodząca z Gůrnygo Ślůnska autorka komiksów. Na swojej liście ma takie publikacje, jak Helena Wiktoria, Sex Death Revolution czy internetowe projekty Slavonica i 1995Regi. Oprócz rysowania lubi oglądać dokumenty true crime i grać w Simy.

LINKI
http://panna-n.com/
https://www.instagram.com/panna_nibi/ 
https://www.facebook.com/pannanARTS/
https://tapas.io/series/helenawiktoria wersja angielska Heleny Wiktorii
http://studiojg.pl/Helena_Wiktoria,149620.htm?nr=1 polska wersja Heleny Wiktorii
https://tapas.io/series/Slavonica Slavonica

Agnieszka Małgowska (1/2 Damskiego Tandemu Twórczego)
lesbijka / feministka / artaktywistka / reżyserka / trenerka teatralna / współtwórczyni projektów: Kobieta Nieheteronormatywna (cykl debat) / A Kultura LGBTQ+ nie poczeka (projekt archiwistyczny / O’LESS Festiwal (2012-2014) / DKF Kino lesbijskie z nutą poliamoryczną / Portret lesbijek we wnętrzu (czytanie dramatów) / Orlando.Pułapka? Sen (spektakl) Fotel w skarpetkach (spektakl), 33 Sztuka (spektakl), Czarodziejski flet (spektakl), Gertruda Stein & Alice B. Toklas & Wiele Wiele Kobiet (nanoopera) /L.Poetki (film dokumentalny)/ Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej* (stowarzyszenie) / L*AW. Lesbijskie* Archiwum Wirtualne.

************

LESBIJSKA INSPIRA. Manifest i wywiady POCZYTAJ
AAAKulturalnik. Teatr lesbijski w Polsce. Cykl teatrologiczny  POCZYTAJ
AAAKulturalnik. Sistrum rozmawia o L*Kulturze POCZYTAJ

 

Udostępnij

Ostatnie wpisy

Nie obwiniaj! Wspieraj

Dlaczego się tak ubrałaś? Dlaczego wracałaś sama? Dlaczego piłaś alkohol? Dlaczego nikomu nie powiedziałaś? Czemu się nie broniłaś? Chcesz mu zniszczyć życie? Te pytania to