TELEFON DLA KOBIET DOŚWIADCZAJĄCYCH PRZEMOCY

Телефон для жінок, які зазнають насильства

CZYNNY PONIEDZIAŁEK-PIĄTEK
OD 11.00 DO 19.00

Активний з понеділка по п’ятницю з 14:00 до 19:00

Szukaj
Close this search box.

Dlaczego bajki o bocianie jeszcze nie umarły? | Recenzja książki „Zobaczyć łosia” Agnieszki Kościańskiej

Autor recenzji: Michał Żakowski

zobaczyć łosia

„Stop seksualizacji naszych dzieci”, „tacy chcą uczyć twoje dziecko” (w połączeniu ze zdjęciem skąpo ubranego pana w tęczowych barwach) – w polskim społeczeństwie pokutuje nadal obraz edukacji seksualnej jako nauczania rozpusty. Wierzymy, że dzieci nie zaczną zmieniać się w dorosłych jeżeli im tego zabronimy. Skąd biorą się takie przekonania, i czy nasi przodkowie byli równie pruderyjni?

Agnieszka Kościańska z Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej podjęła się zbadania tego, na podstawie jakiej wiedzy opierano edukację seksualną od końcówki XIX wieku po dziś, w jaki sposób podchodzono do tematów, które według niektórych mają być wymysłem nowoczesności (jak orientacja homoseksualna czy tożsamość odbiegająca od cis-normy), na jakich założeniach oparta była retoryka Kościoła oraz w jaki sposób do seksualności podchodzono na wsi.

Odnosząc się do historii dyskursu na temat seksualności, autorka zarysowuje dwa główne nurty – jeden, którego założenia najpełniej rozwinął w XX-leciu międzywojennym Tadeusz Boy-Żeleński i drugi, reprezentowany przez środowiska katolickie. Echa pierwszego przewijają się do dziś w postulatach rzetelnej edukacji seksualnej, echami drugiego natomiast są powtarzające się od dekad schematy, modernizowane jedynie przez odniesienia do wątpliwej jakości badań, mówiące o degenerowaniu młodzieży.

Ale to nie jest problem dwóch wyrazistych postaw. Istnieje jeszcze trzecia, z którą stykamy się cały czas. Mówi się, że problem aborcji czy edukacji seksualnej to tematy zastępcze, że lepiej jest działać na rzecz ważnych kwestii. Zupełnie jakby świadomość własnych potrzeb i zrozumienie zróżnicowania ludzkich organizmów było sprawą błahą. Podobne argumenty były podnoszone ilekroć ktoś nawiązywał do tych tematów, np. w latach 80. w listach do redakcji „Tygodnika Mazowsze”.Skąd taka pruderyjność? Czy ma to związek z tym, że w większości pochodzimy od chłopów? Wbrew temu, co może nam się wydawać – raczej świadczyłoby to o oderwaniu od naszych prawdziwych korzeni i przejęciu narracji z tzw. stref wyższych.Ważnym elementem książki, dla wielu być może bardziej zaskakującym niż pozostałe, jest opis podejścia do seksualności na polskiej wsi. Jak możemy przeczytać w wydanym w zeszłym roku w ramach zbioru „Polska transformacja seksualna” artykule Pawła Matusza, nasze myślenie o świecie dominuje metronormatywność. Przebija w tym echo założenia wyartykułowanego w „Manifeście Komunistycznym”, dotyczącego „idiotyzmu wiejskiego życia”:

Burżuazja podporządkowała wieś panowaniu miasta. Stworzyła olbrzymie miasta, zwiększyła w wysokim stopniu liczbę ludności miejskiej w przeciwieństwie do wiejskiej i wyrwała w ten sposób znaczną część ludności z idiotyzmu życia wiejskiego.

Wieś jawi nam się jako ostoja konserwatyzmu, wręcz purytanizmu. Ma być zacofana, a określenia typu „wieśniactwo” powszechnie już używane są przez potomków chłopów jako synonim obciachu. Tak samo jak wieś niekoniecznie była historycznie najbardziej religijna, niekoniecznie najsilniejsze było tam też utożsamianie się z polskim narodem – tu warto przytoczyć przykład wsi Żmiąca, gdzie według badań z początku XX wieku większość chłopów polskojęzycznych nie uważała siebie za Polaków. Dzisiaj w tej samej wsi silna jest, rzekomo odwieczna, tożsamość polska, podobnie po II wojnie światowej umocnił się na wsiach katolicyzm.

Przekonanie o tym, że seksualność jest kwestią wstydliwą, przejęliśmy (piszę tutaj w pełni świadomie, w imieniu nie tylko swoim, ale ponad 90% polskiego społeczeństwa) od arystokracji i środowisk miejskich. Na wsi normalnym widokiem była nie tylko kopulacja między zwierzętami, ale i widok rodziców pracujących nad sprowadzeniem na świat kolejnych braci i sióstr. W szlacheckich dworkach niekoniecznie, stąd wizja utrwalona chociażby przez Michalinę Wisłocką o szczególnej wstydliwości naszych przodków. Jak pokazała autorka, opierając się na zapiskach twórczości ludowych (ukrywanych lub cenzurowanych przez Oskara Kolberga – pochodzącego z rodziny inteligenckiej), o sprawach seksualnych mówiono w sposób bezpruderyjny. Dotyczyło to zarówno seksualności męskiej („Jechałem z Warszawy, dziewka krowy doi, dała mi się mleka napić, teraz mi ch. stoi”), jak i kobiecej („Matuleńku, daj mnie za mąż, albo mi ją nitką zawiąż, albo mi ją zalep gliną, – bo, dalibóg, nie wytrzymam”). Istniały również ludowe metody na spędzenie płodu, o czym mówiło się w tonie odbiegającym od moralizatorskich pogadanek, jak o kolejnym naturalnym elemencie związanym z seksualnością („Niech się Maciek nie frasuje, że mu psenicka nie wschodzi, I ja zasiał u mej Zosi, a pono się nie urodzi”).

Można podnosić zarzuty, że wybór przypadków wsi dokonany przez autorkę (wieś podhalańska, sprzyjająca zmniejszeniu społecznej kontroli nad młodymi, i odniesienie do paru innych przypadków) nie obejmuje całości polskich wsi, że może były regiony bardziej konserwatywne. Wskazane przykłady wiejskiej poezji pochodzą jednak z różnych miejsc, a różnice w myśleniu nie do końca się zatarły – o czym świadczy wspomniana przez autorkę dyskusja edukatorek seksualnych z Warszawy, niewyobrażających sobie, w jaki sposób można zorganizować w ramach lekcji wycieczkę do gabinetu ginekologicznego. Okazało się, że jest to możliwe, i zrobiła to edukatorka z regionu postrzeganego jako konserwatywny.

Wskazane w ostatnim rozdziale wiejskie podejście do seksualności niekoniecznie wyznacza wzorce tego, co dziś chcielibyśmy uznać za postępowe. Być może jednak właśnie taki sposób podchodzenia do tematu gwarantuje większą otwartość. Jak wykazała w swojej książce Agnieszka Kościańska, oficjalna edukacja seksualna w Polsce zawsze była oparta na wiedzy trochę przestarzałej, trochę opartej na stereotypach, trochę pomijającej istotne kwestie – najbliższy złamania tej bariery był podręcznik „Przysposobienie do życia w rodzinie” autorstwa Wiesława Sokoluka, Dagmary Andziak i Marii Trawińskiej. Nie przetrwał on jednak długo – nie w smak tzw. „obrońcom moralności”, książka ucząca świadomego podejmowania decyzji o zakładaniu rodziny, nieuznająca orientacji homoseksualnej za chorobę, opisująca bez potępienia zjawisko masturbacji jako element rozwijania popędu seksualnego, a dodatkowo używająca języka dostosowanego do młodzieży, a nie do recenzentów. Później było już tylko coraz gorzej – jeśli już w szkole odbywały się zajęcia z wychowania do życia w rodzinie, oparte były na podręczniku „Wędrując ku dorosłości”, umacniającym raczej stereotypy niż promującym rzetelną wiedzę, odpowiadającą potrzebom młodych ludzi odkrywających siebie. W tym roku wchodzi w życie podstawa programowa, która z tego przedmiotu robi kolejną katechezę.

Jak doszliśmy do tej sytuacji, czy kolejna ofensywa konserwatyzmu musi oznaczać dalsze spychanie tematu do podziemia? Czy dla młodych ludzi – tak jak kiedyś podglądanie czy wizyty u prostytutek – jedynym źródłem wiedzy o seksualności ma być pornografia? Warto zapoznać się z sytuacją w XX wieku. Najwięcej uwagi autorka poświęca okresowi PRL, kiedy edukacja szkolna najmocniej się rozwijała. Problem edukacji seksualnej wpisuje w cykl tego samego sporu, który toczyły nasze prababki, i który szybko się nie skończy. Lektura książki pomaga te kwestie uporządkować i odnieść spory toczone dawniej do tych, z którymi mamy do czynienia dziś.